Podlaski Przełom Bugu (czyli debiut na GBG)
Podlaski Przełom Bugu (czyli debiut na GBG)
Upalna sobota wygoniła mnie na poszukiwanie wody... a tej w Bugu jak na lekarstwo. Tym razem fotografowałem odcinek, o którym mówią, że tu kończy się Podlaski Przełom Bugu.
Ruszam w okolice wsi Drażniew. Tym razem wypad będzie trochę dalej, bo to ponad 50 km. Szczególnie ciekawie wygląda mocno meandrująca mała rzeczka o swojskiej nazwie Kałuża Dodatkową atrakcją mają być zapowiadane na weekend rekordowe upały…
Mijam wieś Mężenin, jeszcze kilometr i droga asfaltowa zamienia się w leśną szutrówkę. Cisza, pustka, pachnący las – są jeszcze takie miejsca. Na środku drogi stoją dwie małe sarenki. Zatrzymuję się, aż spokojnie sobie przejdą. Gdzieś tu w lesie powinien być zjazd wypatrzony na mapie, który doprowadzi mnie do potężnego jeziora w kształcie rogala – pozostałości po starym korycie Bugu.
Po około dwóch kilometrach pojawia się jezioro i lasek – tu chowam samochód w cieniu. Już po kilkunastu metrach widzę szereg uschniętych drzew, które sugerują, że tam płynie szukana rzeczka Kałuża. Odkrycie jest fantastyczne – szeroka na kilka metrów, piaszczyste dno – wije się zakrętami przez najbliższe kilka kilometrów, wody do pół łydki, czasem po kolana. Opcja jest tylko jedna – trekking rzeczny
Przez najbliższą godzinę będę więc „żeglował” aż do ujścia rzeki do Bugu. Żeby nie było za łatwo, muszę co jakiś czas omijać zwalone pnie, idę zygzakiem, bo wiele drzew wisi nad wodą, zmuszając do ich ciągłego omijania. Kilka razy muszę przejść ponad nimi – leżą w poprzek rzeki, tworząc malownicze tamy. Mijam jakieś resztki mostu, podążam dalej zielonym tunelem, bo koryto rzeki leży około 1-2 metry poniżej otaczającego terenu, a brzegi porośnięte są jakimiś gigantycznymi trawami
Na jednym z mijanych drzew siedzi piękna czapla – mijam ją bardzo blisko, a ta ani drgnie. No dobra, niech myśli że jej nie widzę
Wreszcie widać ujście – piaszczysta łacha wchodzi na kilka metrów w Bug, a potem widać czarną otchłań Wyłaniam się zza traw, zdziwiony wędkarz odpowiada na „dzień dobry”
Skręcam w lewo i ruszam wzdłuż Bugu na widoczną kilkaset metrów dalej łachę piasku. To co wyglądało na niewielką podwodną wysepkę, teraz jest wielkim piaskowym traktem biegnącym środkiem rzeki. Piasek jest tak gorący, że nie da się na nim ustać. Przebiegam po nim podskakując, a i tak przez chwilę jeszcze czuję jakbym przebiegł po ogniu. Teraz mogę sobie zafundować spacer środkiem rzeki sucha stopą
Cały trakt rozdzielony jest na kilka wysp, ale łącząca je woda, to kilka centymetrów i ledwo sięga do kostek. Udaje mi się dotrzeć do ostatniej, wysepki i tu zakładam obóz Obok przepływają kajaki, widać że pozostała część koryta rzeki ma się nieźle. Dalej woda straszy czarną otchłanią Jak to Bug, płynie jak chce. Od brzegu odgradza mnie kanał wypełniony lodowatą wodą. Dziwne zjawisko
Obchodzę go, aby wyjść na brzeg i zrobić ujęcie z wysokiej skarpy. Widać stąd odnogę starego rozlewiska, które przy tym stanie wody bardziej przypomina kupę błota a nie jezioro.
Cała łacha pełna jest śladów crossów, czy też innych quadów – właściciele mają okazję się powyżywać
Idę wzdłuż Bugu w przeciwną stroną. Docieram na wysoką skarpę, skąd z góry obserwuję zmagania kajakarzy, którzy na samym środku rzeki wpadli na piasek i próbują zepchnąć swój sprzęt na wodę
Tu już jest zupełne odludzie, idę przez puste łąki, nad którymi faluje rozgrzane powietrze. Moja ścieżka znowu zbliża się do jeziora, przy którym zaczynałem swój spacer, a za jakiś czas znowu jestem nad Kałużą
Jest trzynasta, żar zaczyna być nieznośny. Wracam szybko do samochodu, łapiąc po drodze czaplę w locie. Teraz tylko przebić się do drogi i znowu jadę leśną szutrówką do Mężenina.
A tu chodziłem po wodzie
Ruszam w okolice wsi Drażniew. Tym razem wypad będzie trochę dalej, bo to ponad 50 km. Szczególnie ciekawie wygląda mocno meandrująca mała rzeczka o swojskiej nazwie Kałuża Dodatkową atrakcją mają być zapowiadane na weekend rekordowe upały…
Mijam wieś Mężenin, jeszcze kilometr i droga asfaltowa zamienia się w leśną szutrówkę. Cisza, pustka, pachnący las – są jeszcze takie miejsca. Na środku drogi stoją dwie małe sarenki. Zatrzymuję się, aż spokojnie sobie przejdą. Gdzieś tu w lesie powinien być zjazd wypatrzony na mapie, który doprowadzi mnie do potężnego jeziora w kształcie rogala – pozostałości po starym korycie Bugu.
Po około dwóch kilometrach pojawia się jezioro i lasek – tu chowam samochód w cieniu. Już po kilkunastu metrach widzę szereg uschniętych drzew, które sugerują, że tam płynie szukana rzeczka Kałuża. Odkrycie jest fantastyczne – szeroka na kilka metrów, piaszczyste dno – wije się zakrętami przez najbliższe kilka kilometrów, wody do pół łydki, czasem po kolana. Opcja jest tylko jedna – trekking rzeczny
Przez najbliższą godzinę będę więc „żeglował” aż do ujścia rzeki do Bugu. Żeby nie było za łatwo, muszę co jakiś czas omijać zwalone pnie, idę zygzakiem, bo wiele drzew wisi nad wodą, zmuszając do ich ciągłego omijania. Kilka razy muszę przejść ponad nimi – leżą w poprzek rzeki, tworząc malownicze tamy. Mijam jakieś resztki mostu, podążam dalej zielonym tunelem, bo koryto rzeki leży około 1-2 metry poniżej otaczającego terenu, a brzegi porośnięte są jakimiś gigantycznymi trawami
Na jednym z mijanych drzew siedzi piękna czapla – mijam ją bardzo blisko, a ta ani drgnie. No dobra, niech myśli że jej nie widzę
Wreszcie widać ujście – piaszczysta łacha wchodzi na kilka metrów w Bug, a potem widać czarną otchłań Wyłaniam się zza traw, zdziwiony wędkarz odpowiada na „dzień dobry”
Skręcam w lewo i ruszam wzdłuż Bugu na widoczną kilkaset metrów dalej łachę piasku. To co wyglądało na niewielką podwodną wysepkę, teraz jest wielkim piaskowym traktem biegnącym środkiem rzeki. Piasek jest tak gorący, że nie da się na nim ustać. Przebiegam po nim podskakując, a i tak przez chwilę jeszcze czuję jakbym przebiegł po ogniu. Teraz mogę sobie zafundować spacer środkiem rzeki sucha stopą
Cały trakt rozdzielony jest na kilka wysp, ale łącząca je woda, to kilka centymetrów i ledwo sięga do kostek. Udaje mi się dotrzeć do ostatniej, wysepki i tu zakładam obóz Obok przepływają kajaki, widać że pozostała część koryta rzeki ma się nieźle. Dalej woda straszy czarną otchłanią Jak to Bug, płynie jak chce. Od brzegu odgradza mnie kanał wypełniony lodowatą wodą. Dziwne zjawisko
Obchodzę go, aby wyjść na brzeg i zrobić ujęcie z wysokiej skarpy. Widać stąd odnogę starego rozlewiska, które przy tym stanie wody bardziej przypomina kupę błota a nie jezioro.
Cała łacha pełna jest śladów crossów, czy też innych quadów – właściciele mają okazję się powyżywać
Idę wzdłuż Bugu w przeciwną stroną. Docieram na wysoką skarpę, skąd z góry obserwuję zmagania kajakarzy, którzy na samym środku rzeki wpadli na piasek i próbują zepchnąć swój sprzęt na wodę
Tu już jest zupełne odludzie, idę przez puste łąki, nad którymi faluje rozgrzane powietrze. Moja ścieżka znowu zbliża się do jeziora, przy którym zaczynałem swój spacer, a za jakiś czas znowu jestem nad Kałużą
Jest trzynasta, żar zaczyna być nieznośny. Wracam szybko do samochodu, łapiąc po drodze czaplę w locie. Teraz tylko przebić się do drogi i znowu jadę leśną szutrówką do Mężenina.
A tu chodziłem po wodzie
-
- Posty: 497
- Rejestracja: 2013-08-26, 12:45
Wiesio pisze: Opcja jest tylko jedna – trekking rzeczny
O tak!!! Trekking rzeczny to jest to !!!! Raz mialam okazje tak wedrowac rzeka i bylo to na tyle fajne ze mam ochote na powtorke! (acz nie byla to az tak piekna rzeka!
http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... -2013.html
Wiesio pisze:Na jednym z mijanych drzew siedzi piękna czapla – mijam ją bardzo blisko, a ta ani drgnie.
moze byla plastikowa?
Wiesio pisze:Jest trzynasta, żar zaczyna być nieznośny.
a myslalam ze na tym etapie zaczniesz wedrowac w glebszej wodzie dla ochlody!
A najpiekniejsze ze wszystkiego to ta lacha piachu na srodku rzeki! fajne chyba miejsce na nocleg- acz jakby w nocy zaczelo sie zbierac na deszcz to mogloby nagle zaczac byc troche nerwowo
Ostatnio zmieniony 2015-07-17, 10:25 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:
O tak!!! Trekking rzeczny to jest to !!!! Raz mialam okazje tak wedrowac rzeka i bylo to na tyle fajne ze mam ochote na powtorke!
No to w skodusie i jazda do Drohiczyna To parę kilometrów pod prąd, ale z drugiej strony Bugu. Jak coś w Drohiczynie pływa unijny prom za darmochę
R0BERT pisze:Piękna rzeka, jako rybołapacz szczerze zazdroszczę.
Co do ptaka - stawiam na bociana czarnego.
Co do ptaka - nie upieram się bom inżynier a nie ornitolog
A rybki - no to raj dla wędkarzy. Mogę Ci polecić pewną zaprzyjaźnioną agroturystykę dla wędkarzy - jest łódka, można popływać graniczną rzeką, na suma się zasadzić, jest i lin, szczupak, leszcz, krąp, okonie jak konie - "co tylko szanowna pani życzy"
Ostatnio zmieniony 2015-07-17, 16:23 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Jesień, więc ostatni letni wpis dla stęsknionych za letnimi upałami. Tegoroczne lato było wyjątkowo gorące, w efekcie czego korzystałem do woli z możliwości chodzenia suchym dnem Bugu. W jeden z sierpniowych poranków ruszyłem trochę dalej niż zwykle – pod Drohiczyn. Dla odmiany na drugi brzeg Bugu. Przyjemny chłód poranka, uzupełniony zapas wody i jazda. Mijam odwiedzany ostatnio Drażniew z rzeką Kałużą i wpadam do kolejnej wioski Góry. Fajnie tu Drogi we wsi piaskowe, las, chodzą sobie krowy, kury, kaczki… jest siódma rano więc ludzie nieliczni. Szukam drogi prowadzącej nad Bug. Wieś się kończy i zaczynam przemierzać nadbużańskie łąki. Droga wygląda na „unijną” – gładka, wysypana szutrem. Utwierdzają mnie w tym wielkie tabliczki z symbolami dofinansowania. Wzbijam tumany kurzu i po około 3 kilometrach jest rzeka
Bug tworzy w tym miejscu wielkie zakole, którego wypukła część wbija się w słynną drohiczyńską skarpę. Pierwszy raz mam okazję podziwiać panoramę „zza Buga”
Odnajduję prom, do którego wiodła moja droga – nieczynny z powodu niskiego stanu wody. Wracam w okolicy góry zamkowej. Tu znowu spacer po dnie. Wbijam się daleko poza połowę koryta rzeki suchą stopą. Potem buty zostawiam na piasku i jeszcze kilkadziesiąt metrów w wodzie nie przekraczającej 30 cm.
Po godzinie mam sfotografgowane wszystko co się dało Czas na odwrót. Trochę wcześnie na powrót do domu, więc dojeżdżam w kilkanaście minut do Drażniewa i skręcam do wsi. Tu czas się zatrzymał, pierwsi ludzie siedzą już na ławeczkach przed domami, garnki na płotach, życie płynie powoli. Mijam wieś i jadąc wzdłuż rzeczki dojeżdżam na kawałek łąki, gdzie chowam samochód w cieniu i postanawiam obadać kolejny odcinek Kałuży. Ten fragment jest bardziej dziki, zarośnięty, mnóstwo tu zwalonych drzew. Zaglądam co raz na nurt rzeki, uwieczniając kolejne fragmenty i co ciekawsze miejsca. Kilometry lecą, upał rośnie, wody pitnej ubywa. Docieram na odcinek, którym niedawno szedłem. Tu można znowu zacząć trekking rzeczny środkiem przyjemnego chłodnego traktu. I tak docieram nad Bug. Tu już teren znam, więc nawet za bardzo nie chce mi się wyjmować aparatu. Godzinkę wygrzewam się na piasku, ale że temperatura grubo przekroczyła 30 stopni, ruszam na przełaj przez łąki i pola do auta. Kolejne kilometry zrobione
Ruszam w drogę powrotną, a tu jeszcze rakieta w Sarnakach na mnie czeka Oczywiście parkuję i biegnę uwiecznić jedyny taki pomnik.
Pomnik w Sarnakach upamiętnia jeden z niezwykle ciekawszych epizodów ostatniej wojny. Mowa o wunderwaffe i wykradzeniu przez Polaków tajemnicy rakietowych pocisków. Jak powszechnie wiadomo Niemcy nową, piekielnie groźną a przy tym skuteczną broń rakietową testowali na poligonie zlokalizowanym na wyspie Uznam w rejonie obecnego Świnoujścia. Prace doświadczalne zostały odkryte przez Anglików i zespół hangarów i laboratoriów obróciły w perzynę skuteczne naloty. Ośrodek Peenemuende przestał istnieć w sierpniu 1943 roku. Niemcy nie przerwali jednak zaawansowanych prac i nowy ośrodek konstrukcyjny ulokowali tym razem w głębi Generalnej Gubernii, w okolicach Mielca, na poligonie artyleryjskim Blizne. Tam zrodził się pomysł wykorzystania do ostrzału wysp brytyjskich cygarowatej rakiety określonej kryptonimem V 2. Pocisk wystrzeliwano z wyrzutni w kierunku północnym. Pierwsze próby były więcej niż zadowalające. Rakieta unosiła się na zakładaną wysokość i swobodnie szybowała na dalekie odległości. Detonowany pocisk był odszukiwany w terenie przez specgrupy Luftwaffe, wszystkie odłamki zbierano skrupulatnie co do jednego. Pod koniec maja 1944 roku jedna z wystrzelonych z poligonu Blizne rakiet doleciała na odległość ponad 250 kilometrów i łagodnie osiadła w mokradłach nad Bugiem w okolicy Sarnak. Nie detonowała. Żołnierze z leśnej grupy Armii Krajowej błyskawicznie przejęli pocisk. Rakieta została przez polskich inżynierów rozebrana na części składowe. Żelastwo kilkoma samochodami przewieziono do Warszawy i radiową drogą o niezwykłym trofeum poinformowano Londyn. W lipcu 1944 na prowizoryczne, leśne lądowisko nad Dunajcem, w okolicy wsi Wał Ruda w rejonie Żabna przyleciał z Brindisi we Włoszech angielski samolot transportowy. Szczęśliwie wylądował i równie szczęśliwie wystartował zabierając na pokładzie zdemontowane części rakiety i polskich specjalistów pracujących nad rozpracowaniem pocisku.
Stąd już tylko pół godziny jazdy i z ulga chowam się w chłodnych murach domu
Bug tworzy w tym miejscu wielkie zakole, którego wypukła część wbija się w słynną drohiczyńską skarpę. Pierwszy raz mam okazję podziwiać panoramę „zza Buga”
Odnajduję prom, do którego wiodła moja droga – nieczynny z powodu niskiego stanu wody. Wracam w okolicy góry zamkowej. Tu znowu spacer po dnie. Wbijam się daleko poza połowę koryta rzeki suchą stopą. Potem buty zostawiam na piasku i jeszcze kilkadziesiąt metrów w wodzie nie przekraczającej 30 cm.
Po godzinie mam sfotografgowane wszystko co się dało Czas na odwrót. Trochę wcześnie na powrót do domu, więc dojeżdżam w kilkanaście minut do Drażniewa i skręcam do wsi. Tu czas się zatrzymał, pierwsi ludzie siedzą już na ławeczkach przed domami, garnki na płotach, życie płynie powoli. Mijam wieś i jadąc wzdłuż rzeczki dojeżdżam na kawałek łąki, gdzie chowam samochód w cieniu i postanawiam obadać kolejny odcinek Kałuży. Ten fragment jest bardziej dziki, zarośnięty, mnóstwo tu zwalonych drzew. Zaglądam co raz na nurt rzeki, uwieczniając kolejne fragmenty i co ciekawsze miejsca. Kilometry lecą, upał rośnie, wody pitnej ubywa. Docieram na odcinek, którym niedawno szedłem. Tu można znowu zacząć trekking rzeczny środkiem przyjemnego chłodnego traktu. I tak docieram nad Bug. Tu już teren znam, więc nawet za bardzo nie chce mi się wyjmować aparatu. Godzinkę wygrzewam się na piasku, ale że temperatura grubo przekroczyła 30 stopni, ruszam na przełaj przez łąki i pola do auta. Kolejne kilometry zrobione
Ruszam w drogę powrotną, a tu jeszcze rakieta w Sarnakach na mnie czeka Oczywiście parkuję i biegnę uwiecznić jedyny taki pomnik.
Pomnik w Sarnakach upamiętnia jeden z niezwykle ciekawszych epizodów ostatniej wojny. Mowa o wunderwaffe i wykradzeniu przez Polaków tajemnicy rakietowych pocisków. Jak powszechnie wiadomo Niemcy nową, piekielnie groźną a przy tym skuteczną broń rakietową testowali na poligonie zlokalizowanym na wyspie Uznam w rejonie obecnego Świnoujścia. Prace doświadczalne zostały odkryte przez Anglików i zespół hangarów i laboratoriów obróciły w perzynę skuteczne naloty. Ośrodek Peenemuende przestał istnieć w sierpniu 1943 roku. Niemcy nie przerwali jednak zaawansowanych prac i nowy ośrodek konstrukcyjny ulokowali tym razem w głębi Generalnej Gubernii, w okolicach Mielca, na poligonie artyleryjskim Blizne. Tam zrodził się pomysł wykorzystania do ostrzału wysp brytyjskich cygarowatej rakiety określonej kryptonimem V 2. Pocisk wystrzeliwano z wyrzutni w kierunku północnym. Pierwsze próby były więcej niż zadowalające. Rakieta unosiła się na zakładaną wysokość i swobodnie szybowała na dalekie odległości. Detonowany pocisk był odszukiwany w terenie przez specgrupy Luftwaffe, wszystkie odłamki zbierano skrupulatnie co do jednego. Pod koniec maja 1944 roku jedna z wystrzelonych z poligonu Blizne rakiet doleciała na odległość ponad 250 kilometrów i łagodnie osiadła w mokradłach nad Bugiem w okolicy Sarnak. Nie detonowała. Żołnierze z leśnej grupy Armii Krajowej błyskawicznie przejęli pocisk. Rakieta została przez polskich inżynierów rozebrana na części składowe. Żelastwo kilkoma samochodami przewieziono do Warszawy i radiową drogą o niezwykłym trofeum poinformowano Londyn. W lipcu 1944 na prowizoryczne, leśne lądowisko nad Dunajcem, w okolicy wsi Wał Ruda w rejonie Żabna przyleciał z Brindisi we Włoszech angielski samolot transportowy. Szczęśliwie wylądował i równie szczęśliwie wystartował zabierając na pokładzie zdemontowane części rakiety i polskich specjalistów pracujących nad rozpracowaniem pocisku.
Stąd już tylko pół godziny jazdy i z ulga chowam się w chłodnych murach domu
Ostatnio zmieniony 2015-09-25, 23:13 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Czas na nietypową kontynuację wątku.
We wrześniu zapuściłem się w leśne wąwozy wokół Serpelic. Przynajmniej widać, że Podlaski Przełom Bugu to nie jakiś strumyk na łące, a prawdziwy przełom Chociaż zdjęcia tego nie oddają, to skarpy często osiągają paręnaście metrów wysokości a wąwozy są strome i głębokie.
Kilka zdjęć poniżej:
Zrobiłem zrzut okolicy z mapy laserowej – widać na nim świetnie całą okolicę.
We wrześniu zapuściłem się w leśne wąwozy wokół Serpelic. Przynajmniej widać, że Podlaski Przełom Bugu to nie jakiś strumyk na łące, a prawdziwy przełom Chociaż zdjęcia tego nie oddają, to skarpy często osiągają paręnaście metrów wysokości a wąwozy są strome i głębokie.
Kilka zdjęć poniżej:
Zrobiłem zrzut okolicy z mapy laserowej – widać na nim świetnie całą okolicę.
Kolejna pora roku na Bugiem.
Jedne z najkrótszych dni w roku… połowa grudnia. Śniegu jednak nie widać, słońce ledwo się pokaże, zaraz znika. W piątek wyruszam w długo odkładaną służbową podróż w teren, a że światełko piękne, wrzucam na przednie siedzenie aparat, niech będzie pod ręką
Jadę przez jakieś odludzia, zagubione podlaskie wioski i docieram do Hanny. To rejony Bugu, których nie miałem okazji bliżej zwiedzić, więc po zakończeniu pracy pozostaje przyjemniejsza część – powrót przez nadbużańskie pola i łąki.
Zaraz za Hanną stoi wieża – to część infrastruktury towarzyszącej projektowi Green Velo – ścieżki rowerowej biegnącej wzdłuż granicy. Piękna wyasfaltowana droga dla rowerów robi wrażenie. Włażę oczywiście na wieżę, mimo zimnego wiatru Panorama nie oszałamia, więc będę musiał się zastanowić, „co autorzy mieli na myśli”, stawiając ją tutaj 😉
Green Velo to olbrzymi projekt unijny (274 mln zł) budowy ścieżek rowerowych, którymi można przejechać od Olsztyna do Końskich na Podkarpaciu. Tylko w województwie lubelskim trasa liczy ponad 401 km długości, a ich wybudowanie kosztowało 55 mln złotych. Udało się zrealizować największy taki projekt w Europie, a województwo lubelskie było pierwszym, które zakończyło prace. Ścieżki na Lubelszczyźnie nie wszędzie wyglądają tak samo. 44 km z nich jest asfaltowych, reszta to kostka brukowa lub kruszywo, a 18 procent trasy stanowią drogi gruntowe. Jest tak w miejscach, gdzie trasa wiedzie między lasami czy polami. Green Velo na Lubelszczyźnie wiedzie przez dolinę Bugu, Wieprza i Roztocze. I nie jest to przypadek, bo twórcy trasy chcieli pokazać rowerzystom najbardziej urokliwe zakątki wschodniej Polski. Na Lubelszczyźnie trasa zaczyna się na granicy z Podlasiem w Janowie Podlaskim, jest poprowadzona przez Włodawę i Chełm, żeby dotrzeć do Zwierzyńca i dalej na Podkarpacie. Na szlaku rowerowym znajdują się perełki lubelskiej architektury, roztoczańskie Stawy Echo, Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy z wąwozami lessowymi czy liczne sanktuaria – w Kostomłotach, Kodniu czy Jabłecznej [źródło: Kurier Lubelski].
Trasa Green Velo
Za chwilę docieram do leżącej nad samym Bugiem wsi Kuzawka. Obowiązkowy przejazd przez samą wieś, cichą i senną, ale troszkę już ucywilizowaną. Przy remizie wypatruję dzwon alarmowy zrobiony z szyny kolejowej
Zaraz za wsią Bug podchodzi pod samą drogę, korzystam więc z okazji, by zrobić kilka zdjęć.
Mijam Sławatycze i kieruję się na Kodeń. Zaraz za Sławatyczami korzystam z pierwszej okazji by odbić „na wioski”. Absolutna błogość W ciepłym, popołudniowym słońcu wszystko jest pogrążone w brązach. Mijam kolejne jeziora, pojedyncze domy, wąska droga kręci się pomiędzy rozlewiskami, rzędami wierzb, za chwilę natykam się na boczną drogę do Mościsk – słynących z zalewania przez wiosenne roztopy i docieram do Nowosiółek. Stare spróchniałe płoty, rzędy wierzb – jaka tu cisza i spokój. Do cywilizacji zdecydowanie tu daleko
Ruszam dalej i tak docieram do Jabłecznej. Jestem tu pierwszy raz, ale znam miejsce ze zdjęć mego przyjaciela Tadeusza Żaczka, który jest bardzo zżyty z tym miejscem i jak nikt inny potrafi ująć w swojej fotografii duchowość prawosławia. Jest późno zaglądam tylko na chwilę z postanowieniem powrotu na dłuższe fotografowanie.
Historia miejsca jest dokładnie opisana na na stronie www monastyru .
To już ostatni punkt mojej wycieczki – dojeżdżam do Kodnia i stąd najkrótszą drogą wracam do domu.
Jedne z najkrótszych dni w roku… połowa grudnia. Śniegu jednak nie widać, słońce ledwo się pokaże, zaraz znika. W piątek wyruszam w długo odkładaną służbową podróż w teren, a że światełko piękne, wrzucam na przednie siedzenie aparat, niech będzie pod ręką
Jadę przez jakieś odludzia, zagubione podlaskie wioski i docieram do Hanny. To rejony Bugu, których nie miałem okazji bliżej zwiedzić, więc po zakończeniu pracy pozostaje przyjemniejsza część – powrót przez nadbużańskie pola i łąki.
Zaraz za Hanną stoi wieża – to część infrastruktury towarzyszącej projektowi Green Velo – ścieżki rowerowej biegnącej wzdłuż granicy. Piękna wyasfaltowana droga dla rowerów robi wrażenie. Włażę oczywiście na wieżę, mimo zimnego wiatru Panorama nie oszałamia, więc będę musiał się zastanowić, „co autorzy mieli na myśli”, stawiając ją tutaj 😉
Green Velo to olbrzymi projekt unijny (274 mln zł) budowy ścieżek rowerowych, którymi można przejechać od Olsztyna do Końskich na Podkarpaciu. Tylko w województwie lubelskim trasa liczy ponad 401 km długości, a ich wybudowanie kosztowało 55 mln złotych. Udało się zrealizować największy taki projekt w Europie, a województwo lubelskie było pierwszym, które zakończyło prace. Ścieżki na Lubelszczyźnie nie wszędzie wyglądają tak samo. 44 km z nich jest asfaltowych, reszta to kostka brukowa lub kruszywo, a 18 procent trasy stanowią drogi gruntowe. Jest tak w miejscach, gdzie trasa wiedzie między lasami czy polami. Green Velo na Lubelszczyźnie wiedzie przez dolinę Bugu, Wieprza i Roztocze. I nie jest to przypadek, bo twórcy trasy chcieli pokazać rowerzystom najbardziej urokliwe zakątki wschodniej Polski. Na Lubelszczyźnie trasa zaczyna się na granicy z Podlasiem w Janowie Podlaskim, jest poprowadzona przez Włodawę i Chełm, żeby dotrzeć do Zwierzyńca i dalej na Podkarpacie. Na szlaku rowerowym znajdują się perełki lubelskiej architektury, roztoczańskie Stawy Echo, Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy z wąwozami lessowymi czy liczne sanktuaria – w Kostomłotach, Kodniu czy Jabłecznej [źródło: Kurier Lubelski].
Trasa Green Velo
Za chwilę docieram do leżącej nad samym Bugiem wsi Kuzawka. Obowiązkowy przejazd przez samą wieś, cichą i senną, ale troszkę już ucywilizowaną. Przy remizie wypatruję dzwon alarmowy zrobiony z szyny kolejowej
Zaraz za wsią Bug podchodzi pod samą drogę, korzystam więc z okazji, by zrobić kilka zdjęć.
Mijam Sławatycze i kieruję się na Kodeń. Zaraz za Sławatyczami korzystam z pierwszej okazji by odbić „na wioski”. Absolutna błogość W ciepłym, popołudniowym słońcu wszystko jest pogrążone w brązach. Mijam kolejne jeziora, pojedyncze domy, wąska droga kręci się pomiędzy rozlewiskami, rzędami wierzb, za chwilę natykam się na boczną drogę do Mościsk – słynących z zalewania przez wiosenne roztopy i docieram do Nowosiółek. Stare spróchniałe płoty, rzędy wierzb – jaka tu cisza i spokój. Do cywilizacji zdecydowanie tu daleko
Ruszam dalej i tak docieram do Jabłecznej. Jestem tu pierwszy raz, ale znam miejsce ze zdjęć mego przyjaciela Tadeusza Żaczka, który jest bardzo zżyty z tym miejscem i jak nikt inny potrafi ująć w swojej fotografii duchowość prawosławia. Jest późno zaglądam tylko na chwilę z postanowieniem powrotu na dłuższe fotografowanie.
Historia miejsca jest dokładnie opisana na na stronie www monastyru .
To już ostatni punkt mojej wycieczki – dojeżdżam do Kodnia i stąd najkrótszą drogą wracam do domu.
Czas na aneks zimowy.
Nowy Rok postanowiliśmy w grupie Galerników powitać z przytupem. Przytup był wskazany, bo temperatura spadła do -15 stopni
W sobotę 2 stycznia spotkaliśmy się - a jakże - pod galerią i wyruszyliśmy do Serpelic, gdzie zarezerwowany został lokal pod noworoczne biesiadowanie. Wstępnie jednak powinna się odbyć pierwsza noworoczna wycieczka. Kilka dni wcześniej padła propozycja, bym znalazł coś w okolicy, z czego natychmiast skorzystałem i zaproponowałem wypad do rezerwatu "Trojan" pod Mierzwicami. To tylko około 6 km od Serpelic.
W oczekiwaniu na grupę, zrobiłem mały wypad nad Krznę - zimny wiatr szybko mnie jednak stamtąd wygonił
Jeszcze rzut oka na zabudowania dawnego pałacu Radziwiłłów:
Pogoda była znakomita, ani jednej chmurki, ale za to mróz taki, że strzykało w płucach Ścieżkę przyrodniczą przez rezerwat "Trojan" wypatrzyłem jeszcze latem. Przyszedł czas na zbadanie terenu
Zaczynamy szybko, aby rozgrzać się trochę, bo choć pogoda jest słoneczna, to zimno dobiera się do nas przez każdą szparę w ubraniu. Najpierw spokojnie, lasem i nic nie zapowiada atrakcji. Przedzieramy się przez zręb w poszukiwaniu "białego królika" - tak oznaczono nasz szlak Znowu wchodzimy w las i zaskoczenie! Przed nam ogromne wąwozy! W całym nadbużańskim przełomie Bugu jeszcze takich nie widziałem. Krajobraz "prawie" górski
Niestety - szybko się kończy - wychodzimy ponad dolinę Bugu. Jeszcze trochę lasem, chwila zastanowienia, bo brak oznaczeń i zakręcamy w kolejną leśną drogę. Znowu trafiamy na "białego królika" Zakręt i wracamy. Ponownie docieramy do wąwozów, ale w zupełnie innym rejonie. Znowu zaskoczenie - jak duże wysokości osiągają okoliczne wzgórza. Ponownie wychodzimy na drogę. Przebijamy się nad Bug, gdzie skarpą wiedzie dalsza część szlaku.
Ale widowisko! Bug broni się resztkami sił przed zamarznięciem. Po obu stronach tworzy się już stała tafla, a środkiem płyną gigantyczne kry. Podchodzimy pod zakręt zwany Kolanem - Bug mocno zwęża się i zakręca o około 170 stopni. Prąd w tym miejscu gwałtownie przyśpiesza, uderzając w z całą siłą w skarpę, na której stoimy. Huk jest ogromny. Kry wpadają z trzaskiem na siebie, omywając przy okazji zamarzniętą już zatokę. Gdyby nie to, że jest bardzo zimno, można by tam długo stać i podziwiać tę walkę żywiołów.
Jest już czternasta, więc słońce zaraz będzie zachodzić Stoimy w głębokim cieniu, w oddali widać brzeg oświetlony ciepłym, zimowym słońcem. Koniec podziwiania.
Zostaje przemarsz do aut, które czekają 500 metrów dalej i jazda do Serpelic.
Tam zaszywamy się na zamówiony obiad w sympatycznym ośrodku Ostoja. Zastawiony stół już na nas czeka. Mamy też muzykę - pośpiewaliśmy, pojedliśmy, Nowy Rok powitaliśmy
Nowy Rok postanowiliśmy w grupie Galerników powitać z przytupem. Przytup był wskazany, bo temperatura spadła do -15 stopni
W sobotę 2 stycznia spotkaliśmy się - a jakże - pod galerią i wyruszyliśmy do Serpelic, gdzie zarezerwowany został lokal pod noworoczne biesiadowanie. Wstępnie jednak powinna się odbyć pierwsza noworoczna wycieczka. Kilka dni wcześniej padła propozycja, bym znalazł coś w okolicy, z czego natychmiast skorzystałem i zaproponowałem wypad do rezerwatu "Trojan" pod Mierzwicami. To tylko około 6 km od Serpelic.
W oczekiwaniu na grupę, zrobiłem mały wypad nad Krznę - zimny wiatr szybko mnie jednak stamtąd wygonił
Jeszcze rzut oka na zabudowania dawnego pałacu Radziwiłłów:
Pogoda była znakomita, ani jednej chmurki, ale za to mróz taki, że strzykało w płucach Ścieżkę przyrodniczą przez rezerwat "Trojan" wypatrzyłem jeszcze latem. Przyszedł czas na zbadanie terenu
Zaczynamy szybko, aby rozgrzać się trochę, bo choć pogoda jest słoneczna, to zimno dobiera się do nas przez każdą szparę w ubraniu. Najpierw spokojnie, lasem i nic nie zapowiada atrakcji. Przedzieramy się przez zręb w poszukiwaniu "białego królika" - tak oznaczono nasz szlak Znowu wchodzimy w las i zaskoczenie! Przed nam ogromne wąwozy! W całym nadbużańskim przełomie Bugu jeszcze takich nie widziałem. Krajobraz "prawie" górski
Niestety - szybko się kończy - wychodzimy ponad dolinę Bugu. Jeszcze trochę lasem, chwila zastanowienia, bo brak oznaczeń i zakręcamy w kolejną leśną drogę. Znowu trafiamy na "białego królika" Zakręt i wracamy. Ponownie docieramy do wąwozów, ale w zupełnie innym rejonie. Znowu zaskoczenie - jak duże wysokości osiągają okoliczne wzgórza. Ponownie wychodzimy na drogę. Przebijamy się nad Bug, gdzie skarpą wiedzie dalsza część szlaku.
Ale widowisko! Bug broni się resztkami sił przed zamarznięciem. Po obu stronach tworzy się już stała tafla, a środkiem płyną gigantyczne kry. Podchodzimy pod zakręt zwany Kolanem - Bug mocno zwęża się i zakręca o około 170 stopni. Prąd w tym miejscu gwałtownie przyśpiesza, uderzając w z całą siłą w skarpę, na której stoimy. Huk jest ogromny. Kry wpadają z trzaskiem na siebie, omywając przy okazji zamarzniętą już zatokę. Gdyby nie to, że jest bardzo zimno, można by tam długo stać i podziwiać tę walkę żywiołów.
Jest już czternasta, więc słońce zaraz będzie zachodzić Stoimy w głębokim cieniu, w oddali widać brzeg oświetlony ciepłym, zimowym słońcem. Koniec podziwiania.
Zostaje przemarsz do aut, które czekają 500 metrów dalej i jazda do Serpelic.
Tam zaszywamy się na zamówiony obiad w sympatycznym ośrodku Ostoja. Zastawiony stół już na nas czeka. Mamy też muzykę - pośpiewaliśmy, pojedliśmy, Nowy Rok powitaliśmy
No i mamy nowy 2017 rok. Minął rok jak tu zaglądałem, ale 2016 stał pod znakiem roweru. Wracam do pieszych wędrówek.
Po kilku pierwszych szarych dniach nowego roku przyszła Prawdziwa Zima. Najpierw świat pięknie się zabielił, a potem zaatakował mróz. Duży mróz. Temperatura zjechała poniżej -20 stopni. Wyglądałem co dzień przez okno w pracy, czekając weekendu i myśląc już o pierwszej fotograficznej wyprawie nad Bug.
Ranek nie zapowiadał dobrych warunków do zdjęć, więc o 6 rano obróciłem się na drugi bok i spałem dalej 😉 Jednak już około 10 nagle chmury się rozstąpiły i nastąpił zapłon – w kilka minut byłem gotowy do drogi. Ubrany jak na wyprawę arktyczną, z ulgą słuchałem odpalonego przy -15 stopniach silnika 🙂 Plan był od kilku dni z grubsza ułożony – chciałem w jeden dzień objechać jak najwięcej z wielokrotnie odwiedzanych miejsc – od Gnojna do Nepli.
Droga jest dramatycznie oblodzona, jadę około 40km/h i niestety ucieka mi okienko pogodowe. Około 11 docieram do Gnojna. O ile jeszcze w lesie 10 minut wcześniej zimowy las cudownie lśnił w promieniach słońca, to pod skarpą dopada mnie zaciągnięte niebo. Ale nic – nie poddajemy się.
Dobiegam na punkt widokowy i jak zwykle cieszę oko rozległą panoramą. Drzewa na skarpie coraz wyższe i coraz mniej widać rzekę.
Biegnę dalej, by stromym zejściem dojść do widocznej 30 metrów niżej rzeki. Jej część dopływająca do skarpy jest zamarznięta, ale dalej nurt jest na tyle silny, że nie pokryła się lodem i płynie wartko wzdłuż wysokiego zbocza doliny Bugu.
Woda była chyba w czasie zamarzania wyższa i nieco opadła, bo brzegi pokryte są ukośnymi, spękanymi taflami lodu, na których utworzyły się fantazyjne motylki z szadzi.
Robię panoramę, kilka ujęć spiętrzonych gór lodu i ruszam w górę – na skróty. Wbijam się w ostry żleb wiodący prosto na punkt widokowy. Lekko nie jest. W połowie drogi mam chęć zawrócić, ale widok za plecami mnie zniechęca, więc walczę dalej. Przydałyby się… łańcuchy lub raki 😉 Uff nawet nieźle się zgrzałem 🙂 Znowu stoję na szczycie.
Teraz biegiem do samochodu i pomału ruszam odhaczyć kolejny punkt wycieczki. A dystansu trochę jest – mijam Janów Podlaski i nadbużanką przemykam przez kolejne wioski.
Droga jest jak lusterko – oblodzona i błyszczy, więc dość powoli docieram do kolejnego punktu wycieczki – do Pratulina. Mijam zaprzyjaźnioną agroturystykę i parkuję na końcu wsi. Pierwsze co rzuca się w oczy, to tłum na lodzie 🙂 Oczywiście z samym szefem, czyli panem Pliszką 🙂 Siedzą, chodzą wiercą dziury w lodzie. Słowem łowy na „grubą rybę”. Wściekły mróz zupełnie im nie przeszkadza…
Kręcę się chwilę po okolicy, wpadam też w okolice łęgu, który z racji wysokiej wody jest częściowo pod wodą – zamarzniętą zresztą – i pracowicie zapełniam kartę, bo pojawiło się trochę słońca 🙂 Spotykam też sympatycznych pograniczników w terenówce, którzy dopytują się jak idzie fotografowanie i czy mi nie zimno 🙂
Za chwilę zarządzam odwrót i jadę dalej. Teraz już blisko, bo do Krzyczewa.
Zaglądam za drewniany kościółek – tu podobnie jak w Gnojnie Bug częściowo zamarzł, ale tam, gdzie jest ostry zakręt i bystry nurt – broni się dzielnie przed mrozem.
Schodzę na chwilę na łęg uwiecznić zimową panoramę i przez chwilę się waham, czy nie zakończyć wycieczki. Ale do ostatniego planowego punktu jest już tak blisko… i do tego znowu pojawia się trochę światła.
Szybka decyzja i parkuję przy czołgu w Neplach 🙂
Warto było. Obiegam wąwóz, który całkiem wdarł się już w pole i przeciął dawną drogę nad rzekę. Teraz trzeba go obejść niedużym laskiem. Punkt widokowy robi niezmiennie wrażenie. Do tego dochodzi zimowa sceneria – zamarznięty nurt rzeki, ośnieżone drzewa, białe pola.
Porcja materiału ląduje na karcie do dalszej obróbki. Jest czternasta – czas wracać do domu. Trochę już czuję siłę mrozu a i żołądek domaga się małego co nieco 😉
Jeszcze tylko słupek graniczny
Pomalutku przedzieram się zapomnianymi wioskami, bo wybrałem drogę na skróty. Docieram do krajowej „dwójki”. Tu na szczęście nie ma lodu na jezdni i można spokojnie wrócić do domu 🙂
Po kilku pierwszych szarych dniach nowego roku przyszła Prawdziwa Zima. Najpierw świat pięknie się zabielił, a potem zaatakował mróz. Duży mróz. Temperatura zjechała poniżej -20 stopni. Wyglądałem co dzień przez okno w pracy, czekając weekendu i myśląc już o pierwszej fotograficznej wyprawie nad Bug.
Ranek nie zapowiadał dobrych warunków do zdjęć, więc o 6 rano obróciłem się na drugi bok i spałem dalej 😉 Jednak już około 10 nagle chmury się rozstąpiły i nastąpił zapłon – w kilka minut byłem gotowy do drogi. Ubrany jak na wyprawę arktyczną, z ulgą słuchałem odpalonego przy -15 stopniach silnika 🙂 Plan był od kilku dni z grubsza ułożony – chciałem w jeden dzień objechać jak najwięcej z wielokrotnie odwiedzanych miejsc – od Gnojna do Nepli.
Droga jest dramatycznie oblodzona, jadę około 40km/h i niestety ucieka mi okienko pogodowe. Około 11 docieram do Gnojna. O ile jeszcze w lesie 10 minut wcześniej zimowy las cudownie lśnił w promieniach słońca, to pod skarpą dopada mnie zaciągnięte niebo. Ale nic – nie poddajemy się.
Dobiegam na punkt widokowy i jak zwykle cieszę oko rozległą panoramą. Drzewa na skarpie coraz wyższe i coraz mniej widać rzekę.
Biegnę dalej, by stromym zejściem dojść do widocznej 30 metrów niżej rzeki. Jej część dopływająca do skarpy jest zamarznięta, ale dalej nurt jest na tyle silny, że nie pokryła się lodem i płynie wartko wzdłuż wysokiego zbocza doliny Bugu.
Woda była chyba w czasie zamarzania wyższa i nieco opadła, bo brzegi pokryte są ukośnymi, spękanymi taflami lodu, na których utworzyły się fantazyjne motylki z szadzi.
Robię panoramę, kilka ujęć spiętrzonych gór lodu i ruszam w górę – na skróty. Wbijam się w ostry żleb wiodący prosto na punkt widokowy. Lekko nie jest. W połowie drogi mam chęć zawrócić, ale widok za plecami mnie zniechęca, więc walczę dalej. Przydałyby się… łańcuchy lub raki 😉 Uff nawet nieźle się zgrzałem 🙂 Znowu stoję na szczycie.
Teraz biegiem do samochodu i pomału ruszam odhaczyć kolejny punkt wycieczki. A dystansu trochę jest – mijam Janów Podlaski i nadbużanką przemykam przez kolejne wioski.
Droga jest jak lusterko – oblodzona i błyszczy, więc dość powoli docieram do kolejnego punktu wycieczki – do Pratulina. Mijam zaprzyjaźnioną agroturystykę i parkuję na końcu wsi. Pierwsze co rzuca się w oczy, to tłum na lodzie 🙂 Oczywiście z samym szefem, czyli panem Pliszką 🙂 Siedzą, chodzą wiercą dziury w lodzie. Słowem łowy na „grubą rybę”. Wściekły mróz zupełnie im nie przeszkadza…
Kręcę się chwilę po okolicy, wpadam też w okolice łęgu, który z racji wysokiej wody jest częściowo pod wodą – zamarzniętą zresztą – i pracowicie zapełniam kartę, bo pojawiło się trochę słońca 🙂 Spotykam też sympatycznych pograniczników w terenówce, którzy dopytują się jak idzie fotografowanie i czy mi nie zimno 🙂
Za chwilę zarządzam odwrót i jadę dalej. Teraz już blisko, bo do Krzyczewa.
Zaglądam za drewniany kościółek – tu podobnie jak w Gnojnie Bug częściowo zamarzł, ale tam, gdzie jest ostry zakręt i bystry nurt – broni się dzielnie przed mrozem.
Schodzę na chwilę na łęg uwiecznić zimową panoramę i przez chwilę się waham, czy nie zakończyć wycieczki. Ale do ostatniego planowego punktu jest już tak blisko… i do tego znowu pojawia się trochę światła.
Szybka decyzja i parkuję przy czołgu w Neplach 🙂
Warto było. Obiegam wąwóz, który całkiem wdarł się już w pole i przeciął dawną drogę nad rzekę. Teraz trzeba go obejść niedużym laskiem. Punkt widokowy robi niezmiennie wrażenie. Do tego dochodzi zimowa sceneria – zamarznięty nurt rzeki, ośnieżone drzewa, białe pola.
Porcja materiału ląduje na karcie do dalszej obróbki. Jest czternasta – czas wracać do domu. Trochę już czuję siłę mrozu a i żołądek domaga się małego co nieco 😉
Jeszcze tylko słupek graniczny
Pomalutku przedzieram się zapomnianymi wioskami, bo wybrałem drogę na skróty. Docieram do krajowej „dwójki”. Tu na szczęście nie ma lodu na jezdni i można spokojnie wrócić do domu 🙂
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości