Na początek od razu istotne zastrzeżenie. To co poniżej przedstawiam to właściwie nie relacja, lecz jedynie "zajawka". Może trochę rozbudowana, ale jednak pokazane poniżej kilkadziesiąt fotografii i niewiele więcej zdań to tylko moje wstępne wrażenia z naszego (bo opisywaną tu wycieczkę odbyłem wraz z moimi córkami - Ulą i Lusią oraz Kubą - mężem Uli) błąkania się w Bieszczadach Wschodnich. Błąkania rodzinnego, refleksyjnego, może też w jakimś stopniu krajoznawczego i turystycznego... Chyba to jest właściwa kolejność tzw. akcentów naszej wędrówki.
Na rozbudowaną relację z naszego rodzinnego wypadu może się jeszcze kiedyś zdobędę? Może?
Nasz wyjazd nie był długi. Trwał raptem osiem dni. Chciałem moim córkom pokazać Jaworę - wieś w której urodził się mój Tata, w której sam przed wielu laty, gdyż w dzieciństwie, bywałem, przez którą - a właściwie obok której - w ostatnich latach jedynie przejeżdżałem; wieś leży przy drodze i szlaku kolejowym do Turki i na Przełęcz Użocką i kilkakrotnie jadąc na południe patrzyłem w stronę wsi Taty. Kontakty listowne z częścią rodziny pozostałej po II wojnie światowej w Jaworze były podtrzymywane (głównie przez Tatę), osobiste kontakty również, czy to w Polsce, czy na Ukrainie, ale tak się składało, że ja sam przez kilkadziesiąt lat do położonej nad rzeką Stryj Jawory jakoś nie mogłem trafić. Wypadało ten stan zmienić!
I udało się! Wreszcie - po całych trzydziestu ośmiu latach (ostatni raz byłem z Rodzicami i moją siostrą w Jaworze w lipcu 1977 r.) w sobotę 16 sierpnia ponownie pojawiłem się w rodzinnej miejscowości Taty. W Jaworze nad Stryjem - wiosce położonej na granicy Gór Sanocko-Turczańskich i Bieszczadów.
O spotkaniach z naszą rodziną raczej w tym miejscu nie będę pisał. Może później, już we właściwej relacji, gdy nabiorę dystansu do niektórych spraw i gdy niektóre emocje trochę wygasną, kilka zdań poświęcę i tym sprawom. Tu napiszę tylko, że niedziela i część poniedziałku to nieustanne odwiedziny - pierwszy drugi... szósty dom, pierwsze, drugie... szóste przyjęcie. I wszędzie serdecznie - rodzinnie po prostu...
W niedzielę rano znaleźliśmy też czas, aby pójść z Olą, córką kuzyna mojego Taty (u niej właśnie spaliśmy) do cerkwi na nabożeństwo i na rodzinne groby. Przed wojną w Jaworze obok dwóch cerkwi greckokatolickich była również kaplica rzymsko-katolicka, należąca do parafii w Turce. Nie pozostał po niej nawet najmniejszy ślad. Zresztą - nie ma też tu już również grekokatolików. Praktycznie wszyscy mieszkańcy wsi - Ukraińcy, Bojkowie i potomkowie Polaków - są już wyznania prawosławnego.
Poniedziałek, 18 sierpnia, to też dzień odwiedzin - ale dopiero późnym popołudniem i wieczorem. Wcześniej postanowiliśmy połazić po okolicy. Wybór trasy mógł być tylko jeden - górujące od strony bieszczadzkiej nad Jaworą, czyli na płd.-wsch. od wsi, szczyty Kamionka (885 m n.p.m.) i Zimna Góra (Studena Hora - 932 m n.p.m.). Pamiętam, że właśnie na te górki wchodziłem z ciocią Teresą, żoną kuzyna Taty, przy okazji zbierania "jafyn" - czarnych borówek. Chciałem przypomnieć sobie tamtejsze ścieżki. Ktoś z rodziny popukał się w czoło - ścieżki w tym lesie rzeczywiście były, ale... za komuny. W ostatnich latach las całkowicie "zarósł". Dróg leśnych już nie ma. Jagodziska w większości zduszone przez gęste poszycie. Na krawędzi lasu i na niektórych ocalałych, lecz coraz mniejszych polanach, rosną jedynie "czornici" - jeżyny.
Mimo to poszliśmy na Kamionkę i Zimną Górę - Studeną Horę. Tym bardziej, że wejście na Zimną Górę polecał w swoim doskonałym przewodniku po Bieszczadach z 1935 r. sam Henryk Gąsiorowski. Proponowaną przez niego trasę mocno jednak zmodyfikowaliśmy.
Kamionka i schowana za nią Zimna Góra na początku wydawała się rzeczywiście jak na wyciągnięcie ręki.
Później jednak zaczęło się klasyczne chaszczowanie, potykanie o jeżyny, wdeptywanie w spróchniałe drzewa, ściąganie z twarzy pajęczyn, słowem smakowanie lasu.
Góry nam się odwdzięczyły - po drugiej, wschodniej stronie Zimnej Góry weszliśmy na ciąg widokowych polan połączonych wyraźną ścieżką. Ścieżką wydeptaną przez zbierających grzyby i jeżyny mieszkańców maleńkiej wioszczyny Jasionki Steciowej, wciśniętej pomiędzy Zimną Górę a grzbiet Opołonka (1098 m n.p.m.) i Szymońca (1130 m n.p.m.).
Do Jasionki Steciowej wypadało zejść...
Warto było!
A z niej wzdłuż potoku Jasionka...
do Jasionki Masiowej, wioski leżącej u ujścia Jasionki do Stryja. Pod koniec lat 50. minionego wieku nazwa miejscowości została zmieniona. Dzisiaj jest to już nie Jasionka Masiowa, lecz Jasienica.
W Jasienicy uderza ponadprzeciętne przywiązanie jej mieszkańców do ukraińskich barw narodowych. Otóż kolorami żółtym i niebieskim pomalowano nie tylko barierki wszystkich mostów oraz wiaty autobusowe (to akurat stanowi standard w tej części Ukrainy)...
... ale nawet dwie tamtejsze cerkwie,
jedną z przycerkiewnych dzwonnic...
oraz - i to największe zaskoczenie - ule w pasiece
Z żółto-niebieskiej Jasienicy poszliśmy szosą (trzydzieści kilka lat temu była to szosa asfaltowa) biegnącą wzdłuż wyschniętego jak nigdy Stryja (Tato, gdy zobaczył zdjęcia rzeki stwierdził, że nigdy nie widział tak niskiego poziomu wody) w stronę Isajów...
aby zobaczyć jedną z najstarszych i najpiękniejszych drewnianych bojkowskich cerkwi. Zbudowana w 1663 r. cerkiew pod wezwaniem Michała Archanioła jest obecnie remontowana. Remont trwa już jakiś czas i chyba przebiega bardzo ślamazarnie. Od przynajmniej kilku tygodni nikogo na placu budowy nie widziano. Tak przynajmniej powiedziano nam w pobliskim sklepie.
Z Isajów to już tylko sześciokilometrowy "myk" do Jawory. Oczywiście wzdłuż Stryja. A tam trzy kolacje w trzech różnych chałupach. I trzy rodzaje "samohonu". Pamiętam, że jeden z tych destylatów był nad wyraz dobry - mocnomiodowy (w smaku i oczywiście w kolorze).
Wtorek 18 sierpnia to znowuż spotkania z rodziną, ale już tylko do południa. O 13.30 wyjeżdżamy elektriczką do Sianek i rozpoczynamy część górską naszej wycieczki. Ale bynajmniej wcale od razu z sianeckego dworca kolejowego nie pchamy się w stronę GGK - Głównego Grzbietu Karpat, aby jak najszybciej "wyjść na połoniny" i machnąć od razu Starostynę i Pikuja, tylko wyżywamy się "kulturowo". Jakieś od miesięcy nieprzejezdne drogi, mimo suszy wypełnione zarzęsionymi kałużami, jakieś wioski, przysiółki i opuszczone bojkowskie chałupy...
A w tych wioskach i przy tych chałupach cały czas uświadamianie sobie, że coś bezpowrotnie i nieuchronnie mija. Cerkiew w jednej z wiosek niby ładna, jeden z mieszkańców z dumą mówi o remoncie, że udało się załatwić i blachę i plastik na obicie surowych drewnianych ścian świątyni, że złotą folią pokryto okapy dachów i cerkiewne banie...
nie mówi nam tylko, że stare banie z tej cerkwi dogorywają przy płocie cerkiewnego cmentarza... Szok...
A w sąsiedniej wsi skazana na zagładę bojkowska chałupa...
... wewnątrz której umierające bojkowskie muzeum etnograficzne. Nikomu już niepotrzebne zapleśniałe i mocno zniszczone drewniane konwie, łopaty do pieca chlebowego, jakieś osełki, ozdobne skrzynie, formy do pieczenia ciast, drewniane wiadra i koryta... fragmenty warsztatu tkackiego, jakaś motyka. Coś, co kiedyś było lampą naftową...
A na przycerkiewnym cmentarzu nagrobki. No bo co może być na cmentarzu? Wiadomo, że nagrobki... Ale za to jakie? Wykonane z dawnych polsko-czechosłowackich słupków granicznych. Na bieszczadzkim odcinku dawnej granicy polsko-czechosłowackiej poza jednym jedynym słupkiem pod szczytem Pikuja nie ma już ani jednego tego rodzaju znaku. W przeciwieństwie do Gorganów i Czarnohory, gdzie kamienne słupki dawnej granicy zachowały się po dziś dzień, w Bieszczadach zostały one usunięte na przełomie lat 40. i 50. XX w. Pozostały jednak na cmentarzach w kilku karpackich wioskach. My podczas naszej tegorocznej wędrówki natknęliśmy się na nie w Hnyłej (obecnie Karpatśke) i Husnem Wyżnem.
I trochę radośniejszych akcentów. W Hnyłej poznaliśmy Iwana. W sklepie podszedł do mnie i zapytał, czy lubimy muzykę. Usłyszał "tak" a my wraz z jego następnym zdaniem zostaliśmy zaproszeni do jego chaty na koncert. Iwan śpiewał, grał na skrzypcach i drumli... Piosenki i melodie bojkowskie, ukraińskie, polskie... Był też i poczęstunek!
Koncert Iwana nie skończył się tak szybko. Grając na drumli odprowadził nas aż do grzbietu rozdzielającego Hnyłę od Libuchory. Dopiero tam się pożegnaliśmy. Iwan, przez dwie kadencje wójt Hnyłej, przy pożegnaniu miał łzy w oczach.
A Libuchora to Libuchora.
Jeszcze...
Bo z każdym rokiem w tym żywym skansenie ubywa słomianych strzech, jednocześnie przybywa domów ceglanych krytych kupioną w Polsce dachówką.
Co zaś do turystycznego aspektu tegorocznej bieszczadzkiej włóczęgi.
Było nietypowo, gdy tyraliera krów kierowała się na nasze namioty...
oraz typowo, gdyż od pewnego momentu, czyli wejścia na Pikuja, robiliśmy klasykę. Bo wschodniobieszczadzką klasyką jest wędrówka od Pikuja, uważanego powszechnie za najwyższy szczyt Bieszczadów (1408 m n.p.m.), przez cały ciąg połonin (m.in. Nondag, Ostry Wierch Wielki Wierch, Starostyna) na Drohobycki Kamień i dalej - już głównie lasem - na Przełęcz Użocką. Ten fragment naszej wędrówki przypadł na czwartkowy wieczór, piątek i sobotę. W sobotę późnym wieczorem zeszliśmy z Przełęczy Użockiej do Sianek. Nasza wschodniobieszczadzka pętelka się zamknęła.
Trzeba przyznać, że widoczność na grzbiecie mieliśmy świetną. Praktycznie od samego Pikuja widać było polski fragment Bieszczadów, który z każdym przebytym kilometrem rósł w oczach. To wszak oczywiste, szliśmy bowiem w stronę naszej granicy.
W piątek rano, gdzieś tak w pobliżu Ostrego Wierchu, nieoczekiwane spotkanie na szlaku. Saszę Nużnego i jego żonę Maszę (oraz Jej gitarę), mieszkańców Lwowa, ale zarazem przewodników z Rzeszowskiego Koła Przewodników Beskidzkich, zna chyba wielu polskich turystów chodzących po ukraińskich Karpatach Wschodnich. Tym razem Sasza prowadził grupę uczestników kursu przewodnickiego.
Ostatni dzień naszej wycieczki to kilkugodzinne błąkanie się po Lwowie. Była niedziela, przeddzień święta narodowego, ładna pogoda, stąd też place i ulice Lwowa zaroiły się nieprzebranym tłumem miejscowych i turystów. Nigdy wcześniej w tym mieście nie widziałem takiego mrowia ludzi. Coś przypominającego letni weekend w Pradze. Tylko uciekać...
Zrobiłem jedynie kilka zdjęć...
Aha, pod kaplicą Boimów spotkałem ponownie Saszę Nużnego. Oprowadzał po mieście inną już grupę naszych rodaków. Świat jest jednak mały !
A później marszrutka do Szegini. Bezproblemowe przekroczenie granicy. Bus do Przemyśla i o 18.20 autobus PKS bezpośrednio do Świebodzic (kurs do Jeleniej Góry przez Kraków, gdzie pożegnałem się z Lusią, Ulą i Kubą). Do mojego miasteczka zajechałem w poniedziałkowy poranek, dokładnie o 5.30.
I to byłyby takie moje pierwsze wrażenia z tegorocznej bieszczadzkiej eskapady.
Rodzinnie, refleksyjnie i trochę turystycznie w ukraińskich
Rodzinnie, refleksyjnie i trochę turystycznie w ukraińskich
Ostatnio zmieniony 2015-08-29, 01:57 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy2 pisze:Na rozbudowaną relację z naszego rodzinnego wypadu może się jeszcze kiedyś zdobędę? Może?
Nie trace nadziei ze to nastapi i nie trzeba bedzie dlugo czekac!
Cisy2 pisze:Chciałem przypomnieć sobie tamtejsze ścieżki. Ktoś z rodziny popukał się w czoło - ścieżki w tym lesie rzeczywiście były, ale... za komuny. W ostatnich latach las całkowicie "zarósł". Dróg leśnych już nie ma. Jagodziska w większości zduszone przez gęste poszycie. Na krawędzi lasu i na niektórych ocalałych, lecz coraz mniejszych polanach, rosną jedynie "czornici" - jeżyny.
To pewnie podobnie jak na Zakarpaciu, droga znaczona na starej radzieckiej sztabowce, ze Smerekowej do Bukiwcewa- a teraz nie zostal slad.. Okoliczni ludzie bardzo nam sie dziwili jak probowalismy odszukac ta droge- a tam tylko chaszcz po pas...
Zimnej Góry
Rozne relacje z wycieczek w Karpaty wschodnie czytalam- ale o wyjsciu na Zimna Gore czytam po raz pierwszy!!!!
W Jasienicy uderza ponadprzeciętne przywiązanie jej mieszkańców do ukraińskich barw narodowych. Otóż kolorami żółtym i niebieskim pomalowano nie tylko barierki wszystkich mostów oraz wiaty autobusowe (to akurat stanowi standard w tej części Ukrainy)...
Na calym Polesiu to w tym roku wszystko malowali w narodowe barwy!
Najwieksze wrazenie zrobil na mnie radziecki pomnik, z sierpem i mlotem, odpowiednia odezwa i... tymi kolorkami. Stalam i gapilam sie na niego chyba pol godziny, bo chyba ciezko by zrobic cos bardziej symbolicznego..
a i jeszcze fajny byl znak drogowy!
aby zobaczyć jedną z najstarszych i najpiękniejszych drewnianych bojkowskich cerkwi.
Cudna! wrecz czuje zapach starego impregnatu do drewna!!!
O 13.30 wyjeżdżamy elektriczką do Sianek i rozpoczynamy część górską naszej wycieczki. Ale bynajmniej wcale od razu z sianeckego dworca kolejowego nie pchamy się w stronę GGK - Głównego Grzbietu Karpat, aby jak najszybciej "wyjść na połoniny" i machnąć od razu Starostynę i Pikuja,
Jak mysmy kierowali sie z Sianek na polnoc, w strone Jablunek i Boberek to pol wsi za nami bieglo i na sile probowalo zawrocic. Wszyscy byli pewni ze zabladzilismy- "bo na Pikuj to tam, w przeciwna strone"
... wewnątrz której umierające bojkowskie muzeum etnograficzne. Nikomu już niepotrzebne zapleśniałe i mocno zniszczone drewniane konwie, łopaty do pieca chlebowego, jakieś osełki, ozdobne skrzynie, formy do pieczenia ciast, drewniane wiadra i koryta... fragmenty warsztatu tkackiego, jakaś motyka. Coś, co kiedyś było lampą naftową...
Takie same cuda umieraly w rozwalonych chalupach na zboczach podczarnohorskiego Kosaryszcza. Pytalismy miejscowych czy ktos sie tym zajmuje, machali reka ze to stare, niepotrzebne i mozemy sobie wziac stamtad co chcemy. Tak w Olawie pojawilo sie homonto i dwie beczki
Pozostały jednak na cmentarzach w kilku karpackich wioskach. My podczas naszej tegorocznej wędrówki natknęliśmy się na nie w Hnyłej (obecnie Karpatśke) i Husnem Wyżnem.
Bylam i w Hnylej i w Husnem.. a durna na cmentarz nie zajrzalam
W piątek rano, gdzieś tak w pobliżu Ostrego Wierchu, nieoczekiwane spotkanie na szlaku. Saszę Nużnego i jego żonę Maszę (oraz Jej gitarę),
Czyzby Masza cos zagrala? zawsze najbardziej lubilam w jej wykonaniu "Czeremszyne".
Ostatni dzień naszej wycieczki to kilkugodzinne błąkanie się po Lwowie. Była niedziela, przeddzień święta narodowego, ładna pogoda, stąd też place i ulice Lwowa zaroiły się nieprzebranym tłumem miejscowych i turystów. Nigdy wcześniej w tym mieście nie widziałem takiego mrowia ludzi. Coś przypominającego letni weekend w Pradze. Tylko uciekać...
Zrobiłem jedynie kilka zdjęć...
Nyska cudna, sraj tasma z Putinem nie dziwi w tej czesci kraju ale ta tabliczka o niepiciu? to mnie zdziwili!
Ostatnio zmieniony 2015-08-30, 14:29 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Vlado pisze:Cisy czytając również Twoją opowieść, mam wrażenie (być może błędne?) że my w Polsce bardziej dbamy o tradycję bojkowską niż oni sami.
Czy tylko biedą i teraz wojną można to tłumaczyć? Czy to ZSRR tak zmienił mentalność?
A może najzwyczajniej to stare i nic nie warte?
Moze o tradycje bojkowskie sie u nas dba bo jakos przyszla na to moda... ale przedwojenne butelki z browaru w Glucholazach to lezaly wszystkie rozpierdzielone na smietnisku, w ilosci kilkadziesiat...
https://picasaweb.google.com/1163230335 ... 2071888642
Wiec i u nas roznie bywa...
Ostatnio zmieniony 2015-08-30, 18:14 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Coś w tym jest, o cudzą potrafimy zadbać a własną traktujemy jako obciach.
A wracając do tematu:
Mam nadzieję, że Bubie nie odmówisz
A wracając do tematu:
Na rozbudowaną relację z naszego rodzinnego wypadu może się jeszcze kiedyś zdobędę? Może?
Mam nadzieję, że Bubie nie odmówisz
Ostatnio zmieniony 2015-08-30, 18:30 przez Vlado, łącznie zmieniany 1 raz.
Vlado pisze:Cisy czytając również Twoją opowieść, mam wrażenie (być może błędne?) że my w Polsce bardziej dbamy o tradycję bojkowską niż oni sami.
Czy tylko biedą i teraz wojną można to tłumaczyć? Czy to ZSRR tak zmienił mentalność?
A może najzwyczajniej to stare i nic nie warte?
Vlado, tych Twoich kilka zdań może przerodzić się w niekończący się nowy wątek. Wątek wypełniony zagadnieniami językoznawczymi, etnograficznymi, historycznymi, socjologicznymi, a także religioznawstwem i naukami politycznymi. W zależności od tego z jakiej perspektywy problematyka bojkowska będzie rozpatrywana (polskiej, ukraińskiej, własnej bojkowskiej, ale także np. węgierskiej) tezy i wyprowadzane z nich wnioski będą zupełnie różne. Także te dotyczące miejsca Bojków, ich języka i kultury, w systematyce słowiańskich grup etnicznych.
Problemów tych nie będę w tym miejscu rozwijać. Może niektórym z nich poświęcę nieco uwagi w swojej relacji (o ile ona powstanie???), tu powiem tylko, że właśnie teraz, m.in. dzięki internetowi i kontaktowi z bojkowską diasporą z USA i Kanady, rzeczowniki "Bojkowie", "Bojkowszczyzna" oraz przymiotnik "bojkowski" upowszechniły się w miejscowościach u północnego podnóża Bieszczadów Wschodnich - dolinach Stryja i Oporu. Wcześniej tego nie było. Mój Tata, wprawdzie pochodzący z polskiej rodziny, ale przez całe swoje dzieciństwo bawiący się z rusińskimi dziećmi, słowo "Bojkowie" usłyszał po raz pierwszy dopiero w Polsce i to dopiero w latach sześćdziesiątych!!! A teraz, od blisko dwudziestu lat na polach pomiędzy Jaworą i Turką odbywa się co pięć lat Światowa Bojkowska Watra, współorganizowana i niemal w całości finansowana przez Bojków z USA i Kanady.
W moich zdaniach dotyczących pacykowania cerkwi i procesu niszczenia dawnych drewnianych chałup i ich wyposażenia myślałem generalnie o czymś innym. Zresztą podobne przemyślenia miewałem też wielokrotnie w Rumunii. Chodzi mi o podejście mieszkańców karpackich wiosek, tych prostych mieszkańców, ale też i tamtejszej inteligencji (nauczycieli, urzędników, kapłanów, dodałbym też jeszcze "miastowych" urzędników instytucji zajmujących się ochroną zabytków) do ich dziedzictwa kulturowego. Czy to beztroska i niewiedza (cerkwie), czy to lekceważenie (zabytkowe domy i ich wyposażenie), tego do końca nie wiem. Etnograf, a może raczej antropolog kulturowy, powiedziałby, że tam traktuje się stare drewniane wyposażenie domów dokładnie tak samo jak u nas porzuconą gdzieś w lesie niesprawną już pralkę lub lodówkę. Zużyło się..., jest już niepotrzebne... Mechanizm niby ten sam, różne są tylko podmioty.
Chciałbym, aby ta tendencja została zatrzymana. Nie tylko ze względu na jakąś moją fascynację kulturą ludową ukraińskich Karpat, ale po prostu chciałbym, aby te wioski pozostały nadal ładne.
W Libuchorze pomiędzy budynkami drewnianymi pojawiają się już takie architektoniczne cudeńka:
Za kilkanaście lat mogą one stanowić już większość miejscowej tzw. substancji mieszkaniowej. Wiem, że nie można nikogo przymuszać do mieszkania w kurnej chacie, ale można go namówić, aby architektura jego ewentualnego nowego domu była inspirowana miejscowymi tradycjami budowlanymi.
W tej chwili najbrzydszymi wioskami w całych Karpatach są wsie w polskich Beskidach. Niestety, przykro o tym pisać i o tym mówić. Ale taka jest prawda. Kilka wyjątków, które chyba wszyscy uczestnicy tego forum znają, nie zmieni tego obrazu. Kilkakrotnie ostatnio wjeżdżałem do Polski przez przejście graniczne w Chyżnem. W autobusie węgierskiej linii "Orange-Ways" było zawsze sporo cudzoziemców. I mogli popatrzeć sobie na architekturę wiosek na polskiej Orawie. A mi i kilku moim polskim znajomym było po prostu wstyd. To że wśród brzydkich i bezwyrazowych murowanych, często nieotynkowanych jeszcze domów, mignął za oknami ładny drewniany kościół to trochę za mało aby to zażenowanie zgasić. Potęgowało jeszcze ten architektoniczny kontrast. A jeszcze w latach 80. minionego wieku na piękne i jeszcze piękniejsze przykłady budynków mieszkalnych na polskiej Orawie i w polskich Beskidach można było się natknąć na niemal każdym kroku.
Wiem, że mogę ranić w tym momencie czyjeś uczucia... Jest to wszak forum głównie beskidzkie, skupiające przede wszystkim miłośników tych właśnie gór. I ja do nich należę, ale z perspektywy mojego miejsca zamieszkania (Dolny Śląsk) chyba łatwiej mi pewne rzeczy dostrzec. Zobaczcie zresztą sami..., porównajcie relacje na tym forum chociażby z Sudetów i Beskidów. Ile razy w Waszych relacjach z wędrówek po polskich Karpatach pojawiają się fotografie ciekawych wiejskich budynków mieszkalnych (poza Chochołowem i kilkoma innymi miejscowościami), a ile razy w relacjach sudeckich. Różnica kolosalna - zdecydowanie na korzyść fotek architektury sudeckiej. I tam są oczywiście liczne przykłady dzisiejszego bezguścia (złocone gipsowe lwy przed budowlanymi koszmarami), ale zasadniczo giną one w tradycyjnym, niech będzie że "poniemieckim", wiejskim kontekście przestrzenno-architektonicznym.
Można byłoby i tę kwestię w nieskończoność rozwijać...
Konkluzja moja jest taka, że nie chciałbym, aby za kilkanaście lat zabudowa wschodniobieszczadzkiej Libuchory czy Hnyły w niczym nie różniła się od zabudowy chociażby takiej niegdyś pięknej, położonej w polskich Beskidach wsi ... [tu moja wewnętrzna cenzura - tak jak wcześniej napisałem, nie chciałbym nikogo dotknąć]
Paulino, Vlado - obiecuję, że coś jeszcze o tym wyjeździe napiszę. Nie będzie to na przysłowiowe "jutro", ale naprawdę chcę to sfinalizować. Może za kilka miesięcy?
buba pisze:Cisy2 pisze:Zimnej Góry
Rozne relacje z wycieczek w Karpaty wschodnie czytalam- ale o wyjsciu na Zimna Gore czytam po raz pierwszy!!!!
Na jednej z polan pod Zimną Górą spotkaliśmy zbierającego jeżyny mieszkańca Jasionki Steciowej. Był zdumiony spotkaniem. Byliśmy pierwszymi turystami, których zobaczył w tym miejscu. Zapewne jeszcze bardziej by się zdziwił, gdybyśmy byli turystami ukraińskimi.
buba pisze:Cisy2 pisze:W Jasienicy uderza ponadprzeciętne przywiązanie jej mieszkańców do ukraińskich barw narodowych. Otóż kolorami żółtym i niebieskim pomalowano nie tylko barierki wszystkich mostów oraz wiaty autobusowe (to akurat stanowi standard w tej części Ukrainy)...
Na calym Polesiu to w tym roku wszystko malowali w narodowe barwy!
Najwieksze wrazenie zrobil na mnie radziecki pomnik, z sierpem i mlotem, odpowiednia odezwa i... tymi kolorkami. Stalam i gapilam sie na niego chyba pol godziny, bo chyba ciezko by zrobic cos bardziej symbolicznego..
a i jeszcze fajny byl znak drogowy!
Uroczy ten znak drogowy - aż by się chciało założyć nowy wątek.
A tak z innej beczki, to przed chwilą przeczytałem w jednej z prac licencjackich, która dotyczyła barwienia tkanin przez wczesnośredniowiecznych Słowian, że praktycznie Słowianie nie barwili swoich tkanin na niebiesko. Była to natomiast barwa powszechnie stosowana przez ówczesnych Bałtów i Skandynawów. Narzuca się więc niejako automatycznie pytanie, czy obecność błękitu w ukraińskiej symbolice nie może mieć właśnie skandynawskiej genezy (tak jak i tryzuba, którego skandynawskiej genezy nikt już dzisiaj nie podważa). Namawiam autorkę tej pracy, żeby w przyszłej magisterce zajęła się bliżej tym problemem. Może coś fajnego z tego wyjdzie?
buba pisze:Cisy2 pisze:aby zobaczyć jedną z najstarszych i najpiękniejszych drewnianych bojkowskich cerkwi.
Cudna! wrecz czuje zapach starego impregnatu do drewna!!!
Bo jest rzeczywiście urocza... Tak jak i stojąca obok niej dzwonnica.
buba pisze:Cisy2 pisze:O 13.30 wyjeżdżamy elektriczką do Sianek i rozpoczynamy część górską naszej wycieczki. Ale bynajmniej wcale od razu z sianeckego dworca kolejowego nie pchamy się w stronę GGK - Głównego Grzbietu Karpat, aby jak najszybciej "wyjść na połoniny" i machnąć od razu Starostynę i Pikuja,
Jak mysmy kierowali sie z Sianek na polnoc, w strone Jablunek i Boberek to pol wsi za nami bieglo i na sile probowalo zawrocic. Wszyscy byli pewni ze zabladzilismy- "bo na Pikuj to tam, w przeciwna strone"
A my mieliśmy podobną sytuację już w Libuchorze. Szliśmy z góry wsi w kierunku jej północnego, niższego krańca. Stamtąd dopiero chcieliśmy przeskoczyć przez grzbiet do Husnego, aby wstrzelić się w centrum tej wsi i dopiero stamtąd wejść na Pikuja. Szliśmy więc przez Libuchorę mając połoninę za swoimi plecami. Jakiś dwudziestoparoletni chłopak próbował nas zawrócić, wykrzykiwał "Na Pikuj przez Husne????", "Jezus Marija, Jezus Marija", rysował kółka na czole. I tak trwały jego lamenty dobre dwie minuty. Musiałem mu więc nałgać, że w Husnem umówieni jesteśmy z kolegami, którzy dotrą tam marszrutką. Uwierzył, ale do końca przekonany co do kondycji naszego zdrowia psychicznego na pewno nie był...
buba pisze:Cisy2 pisze:... wewnątrz której umierające bojkowskie muzeum etnograficzne. Nikomu już niepotrzebne zapleśniałe i mocno zniszczone drewniane konwie, łopaty do pieca chlebowego, jakieś osełki, ozdobne skrzynie, formy do pieczenia ciast, drewniane wiadra i koryta... fragmenty warsztatu tkackiego, jakaś motyka. Coś, co kiedyś było lampą naftową...
Takie same cuda umieraly w rozwalonych chalupach na zboczach podczarnohorskiego Kosaryszcza. Pytalismy miejscowych czy ktos sie tym zajmuje, machali reka ze to stare, niepotrzebne i mozemy sobie wziac stamtad co chcemy. Tak w Olawie pojawilo sie homonto i dwie beczki /quote]
Coś tam i w jednym z naszych plecaków - niekoniecznie moim - się zmieściło...
buba pisze:Cisy2 pisze:Pozostały jednak na cmentarzach w kilku karpackich wioskach. My podczas naszej tegorocznej wędrówki natknęliśmy się na nie w Hnyłej (obecnie Karpatśke) i Husnem Wyżnem.
Bylam i w Hnylej i w Husnem.. a durna na cmentarz nie zajrzalam
A ja chcę się wybrać na kilka innych cmentarzy w pobliżu. W Libuchorze takich nagrobków nie spotkałem, ale może jeszcze gdzieś występują. Warto sprawdzić, czy chociaż jeden taki nagrobek znajdzie się po zakarpackiej stronie. Na razie przypuszczam, że w powiecie turczańskim miała miejsce jakaś zorganizowana akcja likwidowania słupków granicznych z nieistniejącej już polsko-czechosłowackiej granicy i słupki te zostały zrzucone w jakieś jedno miejsce (na słupkach są ich numery - można więc określić z jakiego odcinka granicy pochodzą "nagrobki" z Hnyłej i z Husnego - jeszcze się za analizę nie zabrałem, ale może wyjść coś ciekawego ?!) i pragmatyczni mieszkańcy kilku wiosek skrzętnie to porzucone dobro zagospodarowali. Mogło być wszak i inaczej. Może inni forumowicze coś na ten temat wiedzą? Jeśli tak, prosiłbym o informację...
buba pisze:Cisy2 pisze:W piątek rano, gdzieś tak w pobliżu Ostrego Wierchu, nieoczekiwane spotkanie na szlaku. Saszę Nużnego i jego żonę Maszę (oraz Jej gitarę),
Czyzby Masza cos zagrala? zawsze najbardziej lubilam w jej wykonaniu "Czeremszyne".
Przy nas - na połoninie - nie grała. Jakiś kursant niósł gitarę. Może swoją, może Maszy? Była w futerale - gitara, nie Masza!!!
A "Czeremszyna"? Ładna piosenka...
Znow zozuli czuty hołos w lisi
Łastiwky hnizdeczko zwyły w strusi,
A wiwczar żene otaru płajem,
Tiochnuw pisniu solowej za hajem
https://www.youtube.com/watch?v=lb78OgaF6KQ
buba pisze:Cisy2 pisze:Ostatni dzień naszej wycieczki to kilkugodzinne błąkanie się po Lwowie. Była niedziela, przeddzień święta narodowego, ładna pogoda, stąd też place i ulice Lwowa zaroiły się nieprzebranym tłumem miejscowych i turystów. Nigdy wcześniej w tym mieście nie widziałem takiego mrowia ludzi. Coś przypominającego letni weekend w Pradze. Tylko uciekać...
Zrobiłem jedynie kilka zdjęć...
Nyska cudna, sraj tasma z Putinem nie dziwi w tej czesci kraju ale ta tabliczka o niepiciu? to mnie zdziwili!
Ale tam naprawdę ludzie mniej piją niż jeszcze kilka, kilkanaście lat temu... Widać to zwłaszcza w domach.
Ostatnio zmieniony 2015-08-31, 16:09 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Cisy2 pisze:Uroczy ten znak drogowy - aż by się chciało założyć nowy wątek.
Moze to dobry pomysl?
Cisy2 pisze:A tak z innej beczki, to przed chwilą przeczytałem w jednej z prac licencjackich, która dotyczyła barwienia tkanin przez wczesnośredniowiecznych Słowian, że praktycznie Słowianie nie barwili swoich tkanin na niebiesko. Była to natomiast barwa powszechnie stosowana przez ówczesnych Bałtów i Skandynawów. Narzuca się więc niejako automatycznie pytanie, czy obecność błękitu w ukraińskiej symbolice nie może mieć właśnie skandynawskiej genezy (tak jak i tryzuba, którego skandynawskiej genezy nikt już dzisiaj nie podważa). Namawiam autorkę tej pracy, żeby w przyszłej magisterce zajęła się bliżej tym problemem. Może coś fajnego z tego wyjdzie?
Ale dotyczy to tylko niebieskich tkanin czy wogole tego koloru? bo np. na Polesiu to niebieski dominuje w farbach do malowania okien czy cerkwi. Ponoc to odstrasza owady. Ciekawe czy to tez przyszlo z dalekiej polnocy?
Cisy2 pisze:A my mieliśmy podobną sytuację już w Libuchorze. Szliśmy z góry wsi w kierunku jej północnego, niższego krańca. Stamtąd dopiero chcieliśmy przeskoczyć przez grzbiet do Husnego, aby wstrzelić się w centrum tej wsi i dopiero stamtąd wejść na Pikuja. Szliśmy więc przez Libuchorę mając połoninę za swoimi plecami. Jakiś dwudziestoparoletni chłopak próbował nas zawrócić, wykrzykiwał "Na Pikuj przez Husne????", "Jezus Marija, Jezus Marija", rysował kółka na czole. I tak trwały jego lamenty dobre dwie minuty. Musiałem mu więc nałgać, że w Husnem umówieni jesteśmy z kolegami, którzy dotrą tam marszrutką. Uwierzył, ale do końca przekonany co do kondycji naszego zdrowia psychicznego na pewno nie był.
Nas mlodziez w rejonie Libuchory pytala ile (i od kogo) dostajemy kasy za wniesienie tych tobołow na gore :
Cisy2 pisze:A ja chcę się wybrać na kilka innych cmentarzy w pobliżu
mam nadzieje ze sie podzielisz spostrzezeniami!
Cisy2 pisze:Ale tam naprawdę ludzie mniej piją niż jeszcze kilka, kilkanaście lat temu... Widać to zwłaszcza w domach.
A to z biedy, z dbalosci o watrobe czy z innych pobudek takie zatracanie staroslowianskiego ducha i tradycji? :-P
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 32 gości