To tu, to tam...
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
To tu, to tam...
...czyli wybór wakacyjnych wycieczek z gór i nie tylko.
Niektórych dni opisywać nie wypada, innych nie ma sensu a jeszcze innych mi się nie chcę tak więc wybór jest jak najbardziej subiektywny.
Nie znajdziecie tu opisów wejść północną ścianą Matterhornu ani południową Zamarłej Turni.
Jako, że mój rok w górach był/jest z różnych względów kiepski miało być lajtowo - i było.
1 - Beskid (2012 m n.p.m.)
Jako, że w maju ledwo udało mi się wtoczyć na Grzesia i nad Czarny Staw wiedziałem, że forma kiepska i będzie trzeba walczyć o każdy metr wysokości i odległości. Tak to jest jak człowiek za bardzo zajmie się pracą i swoje życie zredukuje do żarcia, picia, srania i dbania o zawartość portfela.
Wyzwanie dnia: Główna Grań Tatr. Jeśli uda się na nią doczołgać będzie to niewątpliwy sukces po prawie roku siedzenia w domu.
Start standardowo w Kuźnicach, droga przez Boczań dobrze znana i jak zwykle z samego rana raczej pusta.
Po wyjściu na Skupniów Upłaz wiatr lekko przewiewa chmury i nawet coś tam widać.
Nosal, Dolina Olczyska i Mały Kopieniec:
Po jakimś czasie dochodzę na Halę Gąsienicową - jeden z najpiękniejszych widoków w Tatrach zasłania wał chmur:
Cóż teraz? Gdzież tu iść by nie umrzeć z odwodnienia (pot) i wyczerpania (forma - a właściwie jej brak)?
Liliowe!
Dolina Gąsienicowa i grań Małego Kościelca ze szlaku na Liliowe:
Nie jest ze mną tak źle jak sądziłem. Wprawdzie pot leje się strumieniami (jak to z grubasa) ale powoli gramolę się do przodu (i w górę).
Na szlaku żywej duszy więc - pierwsze osoby spotykam dopiero pod samą przełęczą - tak więc można chłonąć ciszę zakłócaną jedynie przez uderzanie kijków o kamienie.
W końcu jest! Sukces! Udało się! Yeah! Pierwsze zwycięstwo nad samym sobą!
Beskid z przełęczy Liliowe:
Przez przełęcz przewalają się chmury i właściwie jakichś sensownych widoków brak.
Skoro dotarłem już tu postanawiam kontynuować ekstremalną akcję górską.
Rozpoczynam atak szczytowy na Beskid (południowo-wschodnia grań, 0-, 15 minut) :mrgreen:
W czasie spaceru chmury idą precz i w końcu jest na czym zawiesić oko.
Tomanowa Dolina Liptowska:
Krywań:
Pod szczytem Beskidu:
I po chwili już na szczycie!
W wielkim skrócie - Grań Fajek, Skrajny Granat, Kościelce i Świnica:
Kasprowy Wierch:
Po chwili zerodowaną granią docieram na Kasprowy.
Goryczkowe Czuby i Czerwone Wierchy:
Giewont:
Z Kasprowego w dół przez Myślenickie Turnie. Banalna wycieczka a jednak ekstremalna wyrypa.
Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem!
2 - Granaty
Pogoda ma być - trzeba więc znów cisnąć na Halę. Widoki z Kościelca w taki dzień muszą powalać.
Oklepany standard: najpierw bus do Kuźnic, potem niebieski szlak przez Boczań.
Oklepany... Jak ja już za takimi oklepanymi szlakami tęsknię siedząc w domu przed monitorem i wklepując literki na klawiaturze!
Pogoda żyleta! Dolina Jaworzynka, Skupniów Upłaz i Nosal:
Mniam! Hala Gąsienicowa:
Nad Czarnym Stawem obserwuję ze zgrozą tłumy ciągnące na Karb.
Ja pierdziele! Skoro taki tłum ciągnie na Karb to większość z tych osób uderzać też będzie na Kościelec.
Myśli kłębią się we łbie. Jako, że nie znoszę tłumów na szlaku kombinuję nad jakąś opcją alternatywną.
Zawrat? Świnica? A może jednak tłum na Kościelcu?
Nagle olśnienie - Granaty!
Kościelce znad Czarnego Stawu Gąsienicowego:
Tak jak przypuszczałem, na szlaku tylko pojedyncze osoby. Cud, miód!
Kościelec, Kasprowy Wierch, Giewont i Czarny Staw:
Im wyżej tym widoki rozleglejsze i ciekawsze.
Mały Kozi Wierch:
Żółta Turnia:
Zamarła Turnia, Mały Kozi, Grań Świnicy i Kościelce:
Grań Fajek:
Szlak na Skrajny Granat to sama przyjemność. Nie ma za dużo syfu, widoki piękne. Żyć nie umierać!
Uwielbiam ten widok - Pośredni Granat z gratisami:
Wielka Koszysta, Waksmundzki Wierch, Tatry Bielskie i Buczynowe Turnie:
Zadni Granat i gratisy:
Skrajny Granat:
Pogoda trzyma. Ja też jeszcze nie umieram ze zmęczenia.
Wiem, że się powtarzam ale widoki miażdżą!
Północne ściany Koziego Wierchu i Kozich Czób:
Tatry Bielski, Jagnięcy, Kołowy i Lodowy:
Z Zadniego Granatu schodzę w dół.
Wlokąc się docieram do Muro.
W ruch idzie moja ulubiona zupa: zimna, chmielowa.
Dzień na plus mimo, że pierwotny plan z Kościelcem nie wypalił.
CDN
Niektórych dni opisywać nie wypada, innych nie ma sensu a jeszcze innych mi się nie chcę tak więc wybór jest jak najbardziej subiektywny.
Nie znajdziecie tu opisów wejść północną ścianą Matterhornu ani południową Zamarłej Turni.
Jako, że mój rok w górach był/jest z różnych względów kiepski miało być lajtowo - i było.
1 - Beskid (2012 m n.p.m.)
Jako, że w maju ledwo udało mi się wtoczyć na Grzesia i nad Czarny Staw wiedziałem, że forma kiepska i będzie trzeba walczyć o każdy metr wysokości i odległości. Tak to jest jak człowiek za bardzo zajmie się pracą i swoje życie zredukuje do żarcia, picia, srania i dbania o zawartość portfela.
Wyzwanie dnia: Główna Grań Tatr. Jeśli uda się na nią doczołgać będzie to niewątpliwy sukces po prawie roku siedzenia w domu.
Start standardowo w Kuźnicach, droga przez Boczań dobrze znana i jak zwykle z samego rana raczej pusta.
Po wyjściu na Skupniów Upłaz wiatr lekko przewiewa chmury i nawet coś tam widać.
Nosal, Dolina Olczyska i Mały Kopieniec:
Po jakimś czasie dochodzę na Halę Gąsienicową - jeden z najpiękniejszych widoków w Tatrach zasłania wał chmur:
Cóż teraz? Gdzież tu iść by nie umrzeć z odwodnienia (pot) i wyczerpania (forma - a właściwie jej brak)?
Liliowe!
Dolina Gąsienicowa i grań Małego Kościelca ze szlaku na Liliowe:
Nie jest ze mną tak źle jak sądziłem. Wprawdzie pot leje się strumieniami (jak to z grubasa) ale powoli gramolę się do przodu (i w górę).
Na szlaku żywej duszy więc - pierwsze osoby spotykam dopiero pod samą przełęczą - tak więc można chłonąć ciszę zakłócaną jedynie przez uderzanie kijków o kamienie.
W końcu jest! Sukces! Udało się! Yeah! Pierwsze zwycięstwo nad samym sobą!
Beskid z przełęczy Liliowe:
Przez przełęcz przewalają się chmury i właściwie jakichś sensownych widoków brak.
Skoro dotarłem już tu postanawiam kontynuować ekstremalną akcję górską.
Rozpoczynam atak szczytowy na Beskid (południowo-wschodnia grań, 0-, 15 minut) :mrgreen:
W czasie spaceru chmury idą precz i w końcu jest na czym zawiesić oko.
Tomanowa Dolina Liptowska:
Krywań:
Pod szczytem Beskidu:
I po chwili już na szczycie!
W wielkim skrócie - Grań Fajek, Skrajny Granat, Kościelce i Świnica:
Kasprowy Wierch:
Po chwili zerodowaną granią docieram na Kasprowy.
Goryczkowe Czuby i Czerwone Wierchy:
Giewont:
Z Kasprowego w dół przez Myślenickie Turnie. Banalna wycieczka a jednak ekstremalna wyrypa.
Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem!
2 - Granaty
Pogoda ma być - trzeba więc znów cisnąć na Halę. Widoki z Kościelca w taki dzień muszą powalać.
Oklepany standard: najpierw bus do Kuźnic, potem niebieski szlak przez Boczań.
Oklepany... Jak ja już za takimi oklepanymi szlakami tęsknię siedząc w domu przed monitorem i wklepując literki na klawiaturze!
Pogoda żyleta! Dolina Jaworzynka, Skupniów Upłaz i Nosal:
Mniam! Hala Gąsienicowa:
Nad Czarnym Stawem obserwuję ze zgrozą tłumy ciągnące na Karb.
Ja pierdziele! Skoro taki tłum ciągnie na Karb to większość z tych osób uderzać też będzie na Kościelec.
Myśli kłębią się we łbie. Jako, że nie znoszę tłumów na szlaku kombinuję nad jakąś opcją alternatywną.
Zawrat? Świnica? A może jednak tłum na Kościelcu?
Nagle olśnienie - Granaty!
Kościelce znad Czarnego Stawu Gąsienicowego:
Tak jak przypuszczałem, na szlaku tylko pojedyncze osoby. Cud, miód!
Kościelec, Kasprowy Wierch, Giewont i Czarny Staw:
Im wyżej tym widoki rozleglejsze i ciekawsze.
Mały Kozi Wierch:
Żółta Turnia:
Zamarła Turnia, Mały Kozi, Grań Świnicy i Kościelce:
Grań Fajek:
Szlak na Skrajny Granat to sama przyjemność. Nie ma za dużo syfu, widoki piękne. Żyć nie umierać!
Uwielbiam ten widok - Pośredni Granat z gratisami:
Wielka Koszysta, Waksmundzki Wierch, Tatry Bielskie i Buczynowe Turnie:
Zadni Granat i gratisy:
Skrajny Granat:
Pogoda trzyma. Ja też jeszcze nie umieram ze zmęczenia.
Wiem, że się powtarzam ale widoki miażdżą!
Północne ściany Koziego Wierchu i Kozich Czób:
Tatry Bielski, Jagnięcy, Kołowy i Lodowy:
Z Zadniego Granatu schodzę w dół.
Wlokąc się docieram do Muro.
W ruch idzie moja ulubiona zupa: zimna, chmielowa.
Dzień na plus mimo, że pierwotny plan z Kościelcem nie wypalił.
CDN
Wiem, że nic nie wiem.
Ooooo Byłeś w górach Podobalo się
P.s. W dziale Fotografii dałeś zdjęcie na Kościelce od tyłu. Byłeś tylko na Zawratowej Turnni czy też dalej w stronę Świnicy ?
P.s. W dziale Fotografii dałeś zdjęcie na Kościelce od tyłu. Byłeś tylko na Zawratowej Turnni czy też dalej w stronę Świnicy ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dobromił pisze:Ooooo Byłeś w górach
Też jestem w szoku!
Dobromił pisze:P.s. W dziale Fotografii dałeś zdjęcie na Kościelce od tyłu. Byłeś tylko na Zawratowej Turnni czy też dalej w stronę Świnicy ?
Tylko na Zawratowej Turni - jak na razie jestem za cienki, żeby robić takie rzeczy jak uskok (z tego co się orientuję czwórkowy) Niebieskiej Turni.
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
3 - Poludnovy Grun (1458 m n.p.m.)
Mała Fatra chodziła za mną już od jakiegoś czasu lecz jakoś nigdy nie było mi tam po drodze.
Pierwszy raz zobaczyłem to pasmo z Wielkiej Raczy i od razu wiedziałem, że muszę tam kiedyś być.
Przez parę lat a to nie było z kim, a to nie było pogody, a to nie było transportu.
W końcu udało mi się wyciągnąć na Słowację... rodziców :mrgreen:
Na pierwszy ogień miał iść Stoh.
Prognozy były całkiem zgrabne więc z samego rana dzień po przyjeździe do Stefanovej ruszam na sedlo Medziholie.
Na przełęczy lekkie niedowierzanie. Co do cholery z tą pogodą?
Nie wygląda to za ciekawie.
Widok na wschód z przełęczy:
Vel'ky Rozsutec w chmurach:
Pieprznie coś z tych chmur czy nie? Oto jest pytanie.
Jako, że jestem wyznawcą niepopularnej zasady "Myśl zanim się zdupczy" następuje szybka aktualizacja planów.
Trawersuję zbocze Stoha pod północy. Kierunek: Stohove sedlo.
Pogoda oczywiście wytrzymała a ja wpieprzyłem się w godzinną taplaninę w błocie.
Po dotarciu na przełęcz i podejściu kilkuset metrów granią w końcu można było zawiesić na czymś oko.
Na grani:
Boboty i Stefanovska Kotlina:
Widok na południe:
Baraniarky, sedlo Prislop i Sokolie (a przynajmniej tak mi się wydaje):
Na grani trochę piździ ale ogólnie jest całkiem przyjemnie.
Dojście na Poludnovy Grun to właściwie już przyjemny spacer z widokami.
Widoki z okolic szczytu:
Widać Rozsutce i Stoh:
Rzut oka na zachód:
Z rodzicami jestem umówiony w Chacie na Gruni gdzie mieli dotrzeć ze Stefanovej.
Po dotarciu na miejsce pijemy obowiązkowe słowackie piwo i zawijamy się na dół.
Chata na Gruni:
Ostatnie spojrzenie za siebie:
4 - Vel'ky Rozutec (1609 m n.p.m.)
"Przyjeżdżamy do Małej Fatry zrobić Rozsutca" mówi do mnie znajomy głos w telefonie.
No skoro przyjeżdżają to zrobimy tego Rozsutca. Zresztą i tak miałem plan tam wejść.
Tak więc rano obieramy kierunek na sedlo Medziholie.
Od razu widać, że pogoda odrobinę lepsza:
Przełęcz i Stoh:
Zaczynamy atak szczytowy. Piękna pogoda więc i ludzi sporo ale genialne widoki rekompensują spacer w tłumie.
Południowe stoki Vel'kyego Rozsutca:
Są i skały:
Szlak bardzo przyjemny, są nawet jakieś drabinki i biżuteria.
A widoki miodzio:
W końcu bez specjalnego marudzenia po drodze meldujemy się na wierzchole.
Ludzi tłum, pogoda świetna, widoki jak marzenie.
Wielka Raczo dzięki Ci, że tu jestem!
Wszystko co dobre musi prędzej się skończyć tak więc po popasie na szczycie schodzimy na północ.
Pogoda trzyma więc tłum gęstnieje.
Sedlo Medzirozsutce oferuje widoki między innymi na...
...Maly Rozsutec (wyglądający z tego miejsca jak brzydki kloc):
...i Tatry (?):
Z przełęczy lecimy w dół dolinką, która po chwili przekształca się w wąwóz.
Maly Rozsutec (nadal kloc - ale już trochę ładniejszy):
W wąwozie:
Po drodze trafia się jeszcze polanka z widokami:
No i koniec tego dobrego.
Sedlo Vrchpodziar:
Kolejne górskie marzenie spełnione. Yeah!
Mała Fatra chodziła za mną już od jakiegoś czasu lecz jakoś nigdy nie było mi tam po drodze.
Pierwszy raz zobaczyłem to pasmo z Wielkiej Raczy i od razu wiedziałem, że muszę tam kiedyś być.
Przez parę lat a to nie było z kim, a to nie było pogody, a to nie było transportu.
W końcu udało mi się wyciągnąć na Słowację... rodziców :mrgreen:
Na pierwszy ogień miał iść Stoh.
Prognozy były całkiem zgrabne więc z samego rana dzień po przyjeździe do Stefanovej ruszam na sedlo Medziholie.
Na przełęczy lekkie niedowierzanie. Co do cholery z tą pogodą?
Nie wygląda to za ciekawie.
Widok na wschód z przełęczy:
Vel'ky Rozsutec w chmurach:
Pieprznie coś z tych chmur czy nie? Oto jest pytanie.
Jako, że jestem wyznawcą niepopularnej zasady "Myśl zanim się zdupczy" następuje szybka aktualizacja planów.
Trawersuję zbocze Stoha pod północy. Kierunek: Stohove sedlo.
Pogoda oczywiście wytrzymała a ja wpieprzyłem się w godzinną taplaninę w błocie.
Po dotarciu na przełęcz i podejściu kilkuset metrów granią w końcu można było zawiesić na czymś oko.
Na grani:
Boboty i Stefanovska Kotlina:
Widok na południe:
Baraniarky, sedlo Prislop i Sokolie (a przynajmniej tak mi się wydaje):
Na grani trochę piździ ale ogólnie jest całkiem przyjemnie.
Dojście na Poludnovy Grun to właściwie już przyjemny spacer z widokami.
Widoki z okolic szczytu:
Widać Rozsutce i Stoh:
Rzut oka na zachód:
Z rodzicami jestem umówiony w Chacie na Gruni gdzie mieli dotrzeć ze Stefanovej.
Po dotarciu na miejsce pijemy obowiązkowe słowackie piwo i zawijamy się na dół.
Chata na Gruni:
Ostatnie spojrzenie za siebie:
4 - Vel'ky Rozutec (1609 m n.p.m.)
"Przyjeżdżamy do Małej Fatry zrobić Rozsutca" mówi do mnie znajomy głos w telefonie.
No skoro przyjeżdżają to zrobimy tego Rozsutca. Zresztą i tak miałem plan tam wejść.
Tak więc rano obieramy kierunek na sedlo Medziholie.
Od razu widać, że pogoda odrobinę lepsza:
Przełęcz i Stoh:
Zaczynamy atak szczytowy. Piękna pogoda więc i ludzi sporo ale genialne widoki rekompensują spacer w tłumie.
Południowe stoki Vel'kyego Rozsutca:
Są i skały:
Szlak bardzo przyjemny, są nawet jakieś drabinki i biżuteria.
A widoki miodzio:
W końcu bez specjalnego marudzenia po drodze meldujemy się na wierzchole.
Ludzi tłum, pogoda świetna, widoki jak marzenie.
Wielka Raczo dzięki Ci, że tu jestem!
Wszystko co dobre musi prędzej się skończyć tak więc po popasie na szczycie schodzimy na północ.
Pogoda trzyma więc tłum gęstnieje.
Sedlo Medzirozsutce oferuje widoki między innymi na...
...Maly Rozsutec (wyglądający z tego miejsca jak brzydki kloc):
...i Tatry (?):
Z przełęczy lecimy w dół dolinką, która po chwili przekształca się w wąwóz.
Maly Rozsutec (nadal kloc - ale już trochę ładniejszy):
W wąwozie:
Po drodze trafia się jeszcze polanka z widokami:
No i koniec tego dobrego.
Sedlo Vrchpodziar:
Kolejne górskie marzenie spełnione. Yeah!
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
5 - Budapeszt
Jadąc do Chorwacji postanawiamy zrobić sobie przerwę w Budapeszcie.
Od rana do wieczora w aucie ale poza tym, że dostaliśmy zjeby od słowackiego psa podróż mija raczej spokojnie.
W stolicy Węgier nocleg mamy ogarnięty w całkiem przyjemnym apartamencie.
Zostajemy przywitani tekstem "Polak Węgier dwa bratanki..." i po lekkim ogarnięciu się idziemy obejrzeć okolicę.
Dunaj:
Most Elżbiety, za nim po prawej Wzgórze Gellerta z Pomnikiem Wolności i Cytadelą:
Zamek Królewski:
Most Łańcuchowy:
Parlament:
Jako że jesteśmy zrypani podróżą postanawiamy zakończyć zwiedzanie na tym etapie.
Siadamy w jakiejś knajpce nad brzegiem Dunaju i ładujemy w siebie węgierski alkohol i żarcie.
Wszędzie wokół masa ludzi, wszystkie języki świata.
Potem snujemy się jeszcze po innych knajpach w bliższej lub dalszej odległości od naszej noclegowni.
Miasto bardzo nam się podoba. Jest pięknie.
Zdecydowanie warto tu spędzić więcej czasu niż tylko marne kilka wieczornych godzin.
Zamek Królewski nocą:
6 - Kosirica (650 m n.p.m.)
To nie tak kuźwa miało być! Miało być wczesne wstawanie, podjazdy autem na start szlaku i wspólne trasy.
Skończyło się na tym, że rano wstałem sam i musiałem dymać na szlak z buta.
Bazę założyliśmy w Starigradzie. Upał koszmarny - 36 stopni w cieniu.
Zanim doczłapałem się do bram parku - a to przecież rzut beretem - już byłem zrypany tą piekielną temperaturą.
No razie widać jedynie ściany wąwozu. Miodzio.
Wąwóz Velika Paklenica:
Ściany wąwozu opanowane są przez wspinaczy.
Nie powiem - bardzo fajnie to wszystko wygląda.
Tylko ten cholerny upał!
Podchodzę trochę w górę wąwozu i bardzo szybko ambitniejsze plany wybijam sobie z głowy.
Z nieba leje się żar. Ja pierdziele jak gorąco! Przy takiej pogodzie nawet lajtowy spacer zamienia się w koszmar.
Ściana Anica Kuk:
Postanawiam dojść w tym upale chociaż do schroniska.
Wąwóz rozszerza się:
Yeah! Jest źródełko i można zmoczyć łep chłodną wodą oraz uzupełnić zapasy płynów.
Yeah! Yeah! Jest i następne źródełko.
Zimna woda chyba nigdy tak dobrze nie smakowała!
Dalsza trasa:
No i w końcu schronisko Planinarski Dom:
Na miejscu zmuszony jestem wypić zimne piwo.
Po prostu nic innego zimnego nie było :wink:
Jestem zrypany jak nigdy ale też bez sensu kończyć wycieczkę w miejscu skąd właściwie nic nie widać.
Otwieram więc mapę i patrzę czy znajdzie się w okolicy coś sensownego na dalszą drogę.
Sensowne znaczy: blisko, w lesie i z widokiem na końcu.
Jest jakaś Kosirica.
Cholera wie czy to nazwa punktu widokowego, nazwa doliny obok czy nazwa zbocza.
Zresztą co to za różnica?! Trzeba iść!
Noooo. O to chodziło!
Teraz już mam wszystko w czterech literach i mogę z czystym sumieniem schodzić w dół tą samą drogą.
Jeszcze tylko rzut oka za siebie:
Rzut oka w bok. Tu znów ściana Anica Kuk:
Ściany wąwozu znów stają dęba:
Teraz jeszcze trzeba tylko doczłapać się do Starigradu.
Niby tylko rzut beretem ale myślałem, że przez to cholerne słońce po drodze wyzionę ducha!
Po drodze nie da się ominąć takich widoków:
Teraz można zaszyć się w końcu w pokoju z widokiem na góry i morze.
W pokoju klima. Boże jak cudnie chłodno!
Jadąc do Chorwacji postanawiamy zrobić sobie przerwę w Budapeszcie.
Od rana do wieczora w aucie ale poza tym, że dostaliśmy zjeby od słowackiego psa podróż mija raczej spokojnie.
W stolicy Węgier nocleg mamy ogarnięty w całkiem przyjemnym apartamencie.
Zostajemy przywitani tekstem "Polak Węgier dwa bratanki..." i po lekkim ogarnięciu się idziemy obejrzeć okolicę.
Dunaj:
Most Elżbiety, za nim po prawej Wzgórze Gellerta z Pomnikiem Wolności i Cytadelą:
Zamek Królewski:
Most Łańcuchowy:
Parlament:
Jako że jesteśmy zrypani podróżą postanawiamy zakończyć zwiedzanie na tym etapie.
Siadamy w jakiejś knajpce nad brzegiem Dunaju i ładujemy w siebie węgierski alkohol i żarcie.
Wszędzie wokół masa ludzi, wszystkie języki świata.
Potem snujemy się jeszcze po innych knajpach w bliższej lub dalszej odległości od naszej noclegowni.
Miasto bardzo nam się podoba. Jest pięknie.
Zdecydowanie warto tu spędzić więcej czasu niż tylko marne kilka wieczornych godzin.
Zamek Królewski nocą:
6 - Kosirica (650 m n.p.m.)
To nie tak kuźwa miało być! Miało być wczesne wstawanie, podjazdy autem na start szlaku i wspólne trasy.
Skończyło się na tym, że rano wstałem sam i musiałem dymać na szlak z buta.
Bazę założyliśmy w Starigradzie. Upał koszmarny - 36 stopni w cieniu.
Zanim doczłapałem się do bram parku - a to przecież rzut beretem - już byłem zrypany tą piekielną temperaturą.
No razie widać jedynie ściany wąwozu. Miodzio.
Wąwóz Velika Paklenica:
Ściany wąwozu opanowane są przez wspinaczy.
Nie powiem - bardzo fajnie to wszystko wygląda.
Tylko ten cholerny upał!
Podchodzę trochę w górę wąwozu i bardzo szybko ambitniejsze plany wybijam sobie z głowy.
Z nieba leje się żar. Ja pierdziele jak gorąco! Przy takiej pogodzie nawet lajtowy spacer zamienia się w koszmar.
Ściana Anica Kuk:
Postanawiam dojść w tym upale chociaż do schroniska.
Wąwóz rozszerza się:
Yeah! Jest źródełko i można zmoczyć łep chłodną wodą oraz uzupełnić zapasy płynów.
Yeah! Yeah! Jest i następne źródełko.
Zimna woda chyba nigdy tak dobrze nie smakowała!
Dalsza trasa:
No i w końcu schronisko Planinarski Dom:
Na miejscu zmuszony jestem wypić zimne piwo.
Po prostu nic innego zimnego nie było :wink:
Jestem zrypany jak nigdy ale też bez sensu kończyć wycieczkę w miejscu skąd właściwie nic nie widać.
Otwieram więc mapę i patrzę czy znajdzie się w okolicy coś sensownego na dalszą drogę.
Sensowne znaczy: blisko, w lesie i z widokiem na końcu.
Jest jakaś Kosirica.
Cholera wie czy to nazwa punktu widokowego, nazwa doliny obok czy nazwa zbocza.
Zresztą co to za różnica?! Trzeba iść!
Noooo. O to chodziło!
Teraz już mam wszystko w czterech literach i mogę z czystym sumieniem schodzić w dół tą samą drogą.
Jeszcze tylko rzut oka za siebie:
Rzut oka w bok. Tu znów ściana Anica Kuk:
Ściany wąwozu znów stają dęba:
Teraz jeszcze trzeba tylko doczłapać się do Starigradu.
Niby tylko rzut beretem ale myślałem, że przez to cholerne słońce po drodze wyzionę ducha!
Po drodze nie da się ominąć takich widoków:
Teraz można zaszyć się w końcu w pokoju z widokiem na góry i morze.
W pokoju klima. Boże jak cudnie chłodno!
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
7 - Manita Peć (570 m n.p.m.)
Dzisiejszy dzień zaczyna się o tyle lepiej od wczorajszego, że mam przynajmniej transport do wrót parku.
Poza tym bez zmian: jestem sam, upał piekielny.
Plan jest taki aby przebić się do sąsiedniej doliny zaliczając po drodze jakieś Kuki.
Ściany wąwozu od samego rana oblepione wspinaczami:
Cisnę w górę wąwozu wiedząc już jak rozłożyć siły i gdzie po drodze mogę uzupełnić wodę.
Po jakimś czasie wchodzę na szlak odbijający ku zachodowi.
Idzie się całkiem znośnie w otoczeniu kszaczorów i drzewek.
Do czasu!
Drzewka się kończą, krzaki karłowacieją i jestem na patelni.
Smali jak w piekle.
Akcja górska polega teraz na wypatrzeniu jakiegoś pojedynczego drzewka dającego namiastkę cienia.
Szybkie dojście do takiej oazy termicznej i odpoczynek.
Potem następne drzewko - dojście - odpoczynek. Ja pierdzielę jaka mordęga!
W końcu resztkami sił wtaczam się pod wejście do jaskini Manita Peć.
Pierdzielę. Nigdzie dalej nie idę w tym skwarze!
Przynajmniej jakieś widoki są!
W samej jaskini najlepszy był chłód! Jaskinia jak jaskinia.
Jakimś specjalnym fanem takich miejsc nigdy nie byłem i chyba nigdy nie będę.
Mój aparat w moich rękach też nie był w stanie zrobić ani jednego sensownego zdjęcia w środku.
Przy okazji zamieniłem parę słów ze pracownikami parku.
Na ich mapach nie było szlaku, który był na mojej mapie - a właśnie nim miałem zamiar jeszcze się przejść.
Delikatnie mi to odradzali strasząc wąską ścieżką i słabym oznakowaniem.
W każdym razie klamka zapadła. Ruszyłem tą samą drogą w dół ku dnu wąwozu.
W okolicach parkingu znalazłem ścieżkę i znów odbiłem na zachód. Znów kuźwa na patelnie...
No i trzeba ponownie mozolnie zdobywać wysokość.
Ścieżka jak ścieżka, bez trudności - parkowcy zrobili z igły widły.
Widok na morze:
Widok na wąwóz:
Szlak staje dęba. Pot leje się strumieniami.
Idzie mi się coraz gorzej, coraz wolniej.
Patrze w górę z nadzieją kiedy w końcu będzie jakieś wypłaszczenie i zacznie się zejście...
A w dole Starigrad:
W końcu odcina mi zupełnie prąd.
Pięć kroków, minuta przerwy. Pięć kroków, minuta przerwy.
Ja pierdziele! Zdechnę tu na tym słońcu!
Jest z 300 m n.p.m. a ja jestem tak wypompowany jakbym robił jakieś K2!
Nawet aparatu nie chce mi się wyjmować aby robić zdjęcia.
W końcu doczłapuje się do wypłaszczenia. No i w dół...
Snując się dochodzę w końcu do opuszczonej osady Tomići:
Jest tu trochę cienia więc robię dłuższą przerwę.
No ale w końcu znowu trzeba wstać i wlec się w tym cholernym upale dalej.
Grunt, że już tylko w dół...
Po prawej Mali Vitrenik:
Dochodzę w końcu do Starigradu. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się zrypałem.
Mam dość! Pierdziele góry w tym upale!
Nie ma opcji żeby w następne dni ktokolwiek zmusił mnie do wyjścia na szlak przy 35 stopniach w cieniu!
8 - Zadar
Gór mam dość więc wybieramy się na delikatny objazd po okolicy.
Na początek Zadar.
Parkujemy przy morzu i lecimy na spacer po mieście.
Uliczki turystycznej części Zadaru:
Kościół św Donata:
Kościół św Marii:
Rzymskie forum:
Idziemy do baru na szamę i picie a potem spacerujemy wzdłuż nabrzeża.
Bardzo nam się podoba!
Na nabrzeżu:
No to teraz kierunek Skradin i park Krka.
Na miejscu ładujemy się do łodzi i wypływamy w kierunku najbardziej popularnej części parku.
Pogoda się pierdzieli...
Na miejsce dopływamy przy pierwszych grzmotach zbliżającej się burzy.
Biegniemy pod wodospad by zrobić choć jedno zdjęcie.
Udaje się:
Chwile później nadchodzi zło: deszcz, pioruny, wiatr i grad.
Ostatni raz zmokłem tak parę lat temu w Bieszczadach.
Aparat zalany, od tej pory zdany jestem już tylko na telefon.
Wodospadów się kuźwa zachciało!
Dzisiejszy dzień zaczyna się o tyle lepiej od wczorajszego, że mam przynajmniej transport do wrót parku.
Poza tym bez zmian: jestem sam, upał piekielny.
Plan jest taki aby przebić się do sąsiedniej doliny zaliczając po drodze jakieś Kuki.
Ściany wąwozu od samego rana oblepione wspinaczami:
Cisnę w górę wąwozu wiedząc już jak rozłożyć siły i gdzie po drodze mogę uzupełnić wodę.
Po jakimś czasie wchodzę na szlak odbijający ku zachodowi.
Idzie się całkiem znośnie w otoczeniu kszaczorów i drzewek.
Do czasu!
Drzewka się kończą, krzaki karłowacieją i jestem na patelni.
Smali jak w piekle.
Akcja górska polega teraz na wypatrzeniu jakiegoś pojedynczego drzewka dającego namiastkę cienia.
Szybkie dojście do takiej oazy termicznej i odpoczynek.
Potem następne drzewko - dojście - odpoczynek. Ja pierdzielę jaka mordęga!
W końcu resztkami sił wtaczam się pod wejście do jaskini Manita Peć.
Pierdzielę. Nigdzie dalej nie idę w tym skwarze!
Przynajmniej jakieś widoki są!
W samej jaskini najlepszy był chłód! Jaskinia jak jaskinia.
Jakimś specjalnym fanem takich miejsc nigdy nie byłem i chyba nigdy nie będę.
Mój aparat w moich rękach też nie był w stanie zrobić ani jednego sensownego zdjęcia w środku.
Przy okazji zamieniłem parę słów ze pracownikami parku.
Na ich mapach nie było szlaku, który był na mojej mapie - a właśnie nim miałem zamiar jeszcze się przejść.
Delikatnie mi to odradzali strasząc wąską ścieżką i słabym oznakowaniem.
W każdym razie klamka zapadła. Ruszyłem tą samą drogą w dół ku dnu wąwozu.
W okolicach parkingu znalazłem ścieżkę i znów odbiłem na zachód. Znów kuźwa na patelnie...
No i trzeba ponownie mozolnie zdobywać wysokość.
Ścieżka jak ścieżka, bez trudności - parkowcy zrobili z igły widły.
Widok na morze:
Widok na wąwóz:
Szlak staje dęba. Pot leje się strumieniami.
Idzie mi się coraz gorzej, coraz wolniej.
Patrze w górę z nadzieją kiedy w końcu będzie jakieś wypłaszczenie i zacznie się zejście...
A w dole Starigrad:
W końcu odcina mi zupełnie prąd.
Pięć kroków, minuta przerwy. Pięć kroków, minuta przerwy.
Ja pierdziele! Zdechnę tu na tym słońcu!
Jest z 300 m n.p.m. a ja jestem tak wypompowany jakbym robił jakieś K2!
Nawet aparatu nie chce mi się wyjmować aby robić zdjęcia.
W końcu doczłapuje się do wypłaszczenia. No i w dół...
Snując się dochodzę w końcu do opuszczonej osady Tomići:
Jest tu trochę cienia więc robię dłuższą przerwę.
No ale w końcu znowu trzeba wstać i wlec się w tym cholernym upale dalej.
Grunt, że już tylko w dół...
Po prawej Mali Vitrenik:
Dochodzę w końcu do Starigradu. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się zrypałem.
Mam dość! Pierdziele góry w tym upale!
Nie ma opcji żeby w następne dni ktokolwiek zmusił mnie do wyjścia na szlak przy 35 stopniach w cieniu!
8 - Zadar
Gór mam dość więc wybieramy się na delikatny objazd po okolicy.
Na początek Zadar.
Parkujemy przy morzu i lecimy na spacer po mieście.
Uliczki turystycznej części Zadaru:
Kościół św Donata:
Kościół św Marii:
Rzymskie forum:
Idziemy do baru na szamę i picie a potem spacerujemy wzdłuż nabrzeża.
Bardzo nam się podoba!
Na nabrzeżu:
No to teraz kierunek Skradin i park Krka.
Na miejscu ładujemy się do łodzi i wypływamy w kierunku najbardziej popularnej części parku.
Pogoda się pierdzieli...
Na miejsce dopływamy przy pierwszych grzmotach zbliżającej się burzy.
Biegniemy pod wodospad by zrobić choć jedno zdjęcie.
Udaje się:
Chwile później nadchodzi zło: deszcz, pioruny, wiatr i grad.
Ostatni raz zmokłem tak parę lat temu w Bieszczadach.
Aparat zalany, od tej pory zdany jestem już tylko na telefon.
Wodospadów się kuźwa zachciało!
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
9 - Triest
Czas pożegnać Chorwację - w austriackich lodówkach chłodzi się już dla nas piwo.
Wybieramy drogę wzdłuż wybrzeża zamiast szybkiej i gładkiej autostrady.
Widoki cudne: po prawej góry, po lewej morze.
Stajemy w miejscowości Karlobag i robimy sobie chwilę przerwy nad morzem.
Sielskie klimaty: w knajpkach ludzie piją piwo, turyści kąpią się w morzu, wokół góry i morze.
Znajomi chcą koniecznie odwiedzić Triest.
Nie wiem po kiego grzyba no ale nie chcę mi się stawać okoniem.
W końcu docieramy na miejsce, parkujemy w centrum i idziemy rzucić okiem na okolicę.
Od razu trafiamy na Plac Zjednoczenia Włoch. Nie powiem - całkiem ładnie to wygląda.
Pallazo del Lloyd Triestino:
Ratusz:
Palazzo del Governo i Palazzo Stratti:
Wchodzimy w wąskie uliczki miasta w poszukiwaniu jakiejś knajpy.
Oczywiście sjesta...
W końcu trafiamy na miejsce gdzie z łaską zgadzają się nas nakarmić.
Biorę spaghetti po bolońsku i piwo.
Porcja taka, że ledwo poczułem smak. Piwo syfiaste.
Kręcimy się jeszcze trochę po okolicy ale szału nie ma.
Tak więc spacerkiem przy wybrzeżu wracamy do auta.
No i w drogę.
Za Udine na horyzoncie pojawiają się góry. I to piękne góry!
Teraz pozostaje przebić się przez doliny i przełęcze do Austrii. Na miejscu jesteśmy ok 23.
Sprawdzam prognozy na następne dni: 1 dzień słońca i 4 dni deszczu. Idź pan w chvj!
10 - Figerhorn (2743 m n.p.m.)
Plan wejścia na Grossa padł bardzo szybko.
"Partner" wycofał się po wypadku lawinowym w Tatrach, w którym zginęły dwie osoby.
Plan 3 x 3000 padł już podczas wyjazdu. W dodatku prognozy były kiepskie.
Tak więc plan minimum został sformułowany następująco: zobaczyć Wielkiego Dzwonnika.
Dzień dobrej pogody trzeba więc było wykorzystać na maksa.
Jako, że musiałem dymać z buta z dna doliny zdecydowałem się na Figerhorn.
Dolina o poranku:
Po kilkudziesięciu minutach opuszczam asfalt i wchodzę w leśną drogę.
Zaczyna się podejście. Wokół piękny las.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach zbocze staje dęba i zaczyna wyciskać strugi potu.
W końcu las się kończy i wychodzę na obszerne łąki.
Cisza, spokój i pierwsze poważniejsze widoki.
Blauspitz i Kendlspitze:
Figerhorn od południowego-zachodu:
Pierwszych ludzi spotykam w okolicach punktu widokowego Greibichl.
Robię chwilę przerwy i cieszę oczy widokami.
Cisnę dalej.
Na łąkach dosłownie roi się od świstaków: małe, średnie, duże, okrągłe, podłużne i kanciaste!
Próbuje robić zdjęcia ale aparat w moim telefonie to jednak dziadostwo.
Wyżej pojawiają się nowe widoki:
Kruchy grzbiet wyprowadzający na szczyt:
No i jest szczyt!
Widoki z wierzchołka:
Sprawca zamieszania - Grossglockner:
Z takimi widokami trudno się rozstać ale czeka mnie jeszcze 1400 metrów zejścia do Kals więc biorę dupę w troki i ruszam w dół.
Aby nie wracać tą samą drogą schodzę na wschód.
Ostatni rzut oka na góry zanim wejdę w las...
Dochodzę do asfaltu. Koniec ciszy i spokoju.
Lucknerhaus:
Wielki Dzwonnik już w chmurach:
Teraz kilkaset metrów idę asfaltem a potem skręcam w jakiś leśny szlak, który ma mnie zaprowadzić na dół.
No i zaprowadził!
Kals i Rotenkogel:
Pensjonaty w Kals:
Yeah! Plan minimum wykonany!
Czas pożegnać Chorwację - w austriackich lodówkach chłodzi się już dla nas piwo.
Wybieramy drogę wzdłuż wybrzeża zamiast szybkiej i gładkiej autostrady.
Widoki cudne: po prawej góry, po lewej morze.
Stajemy w miejscowości Karlobag i robimy sobie chwilę przerwy nad morzem.
Sielskie klimaty: w knajpkach ludzie piją piwo, turyści kąpią się w morzu, wokół góry i morze.
Znajomi chcą koniecznie odwiedzić Triest.
Nie wiem po kiego grzyba no ale nie chcę mi się stawać okoniem.
W końcu docieramy na miejsce, parkujemy w centrum i idziemy rzucić okiem na okolicę.
Od razu trafiamy na Plac Zjednoczenia Włoch. Nie powiem - całkiem ładnie to wygląda.
Pallazo del Lloyd Triestino:
Ratusz:
Palazzo del Governo i Palazzo Stratti:
Wchodzimy w wąskie uliczki miasta w poszukiwaniu jakiejś knajpy.
Oczywiście sjesta...
W końcu trafiamy na miejsce gdzie z łaską zgadzają się nas nakarmić.
Biorę spaghetti po bolońsku i piwo.
Porcja taka, że ledwo poczułem smak. Piwo syfiaste.
Kręcimy się jeszcze trochę po okolicy ale szału nie ma.
Tak więc spacerkiem przy wybrzeżu wracamy do auta.
No i w drogę.
Za Udine na horyzoncie pojawiają się góry. I to piękne góry!
Teraz pozostaje przebić się przez doliny i przełęcze do Austrii. Na miejscu jesteśmy ok 23.
Sprawdzam prognozy na następne dni: 1 dzień słońca i 4 dni deszczu. Idź pan w chvj!
10 - Figerhorn (2743 m n.p.m.)
Plan wejścia na Grossa padł bardzo szybko.
"Partner" wycofał się po wypadku lawinowym w Tatrach, w którym zginęły dwie osoby.
Plan 3 x 3000 padł już podczas wyjazdu. W dodatku prognozy były kiepskie.
Tak więc plan minimum został sformułowany następująco: zobaczyć Wielkiego Dzwonnika.
Dzień dobrej pogody trzeba więc było wykorzystać na maksa.
Jako, że musiałem dymać z buta z dna doliny zdecydowałem się na Figerhorn.
Dolina o poranku:
Po kilkudziesięciu minutach opuszczam asfalt i wchodzę w leśną drogę.
Zaczyna się podejście. Wokół piękny las.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach zbocze staje dęba i zaczyna wyciskać strugi potu.
W końcu las się kończy i wychodzę na obszerne łąki.
Cisza, spokój i pierwsze poważniejsze widoki.
Blauspitz i Kendlspitze:
Figerhorn od południowego-zachodu:
Pierwszych ludzi spotykam w okolicach punktu widokowego Greibichl.
Robię chwilę przerwy i cieszę oczy widokami.
Cisnę dalej.
Na łąkach dosłownie roi się od świstaków: małe, średnie, duże, okrągłe, podłużne i kanciaste!
Próbuje robić zdjęcia ale aparat w moim telefonie to jednak dziadostwo.
Wyżej pojawiają się nowe widoki:
Kruchy grzbiet wyprowadzający na szczyt:
No i jest szczyt!
Widoki z wierzchołka:
Sprawca zamieszania - Grossglockner:
Z takimi widokami trudno się rozstać ale czeka mnie jeszcze 1400 metrów zejścia do Kals więc biorę dupę w troki i ruszam w dół.
Aby nie wracać tą samą drogą schodzę na wschód.
Ostatni rzut oka na góry zanim wejdę w las...
Dochodzę do asfaltu. Koniec ciszy i spokoju.
Lucknerhaus:
Wielki Dzwonnik już w chmurach:
Teraz kilkaset metrów idę asfaltem a potem skręcam w jakiś leśny szlak, który ma mnie zaprowadzić na dół.
No i zaprowadził!
Kals i Rotenkogel:
Pensjonaty w Kals:
Yeah! Plan minimum wykonany!
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
11 - Studlhutte (2801 m n.p.m.)
Od rana wszędzie chmury. Prognozy mówią o deszczu więc mogę spokojnie się wyspać.
Żadnych ambitnych planów.
Jakoś przed południem postanawiamy w końcu ruszyć dupy i gdzieś lajtowo się przejść.
Podjeżdżamy pod Lucknerhaus, zostawiamy auto na parkingu i postanawiamy przejść się w górę doliny.
Bez spiny - gdzie zajdziemy tam zajdziemy.
Oczywiście po 10 minutach zaczyna lać.
Plus jest taki, że momentalnie robi się pusto. Ludzie w popłochu wracają do zaparkowanych samochodów.
Po kilkunastu minutach przestało padać, przewiało chmury i nawet coś tam było widać...
Dochodzimy do Lucknerhutte i robimy przerwę na browara.
W środku spotykamy chłopaków z Polski, gadamy chwilę o jakichś pierdołach.
Ruszamy dalej.
Szlak bez trudności, miejscami trochę kruchy.
Praktycznie cały czas idziemy w chmurze więc kompletnie nic nie widać.
Jeszcze parę metrów...
Studlhutte:
I to co widać wokół:
Pogoda zmienia się dosłownie co chwilę.
Raz chmury i zero widoczności, po chwili widać nawet błękit nieba.
No i kolejni Polacy - znów chwila rozmowy o wszystkim i o niczym.
Wyżej iść nam się nie chce. W każdej chwili może piznąć deszczem.
Tak więc zawijamy się do Lucknerhutte na kolejne piwo.
Kolejna ekipa z Polski.
Planują następnego dnia atakować Dzwonnika z parkingu bez noclegu w schroniskach.
Debile albo przekozacy!
No i schodzimy w dolinę...
Ostatni rzut oka na otoczenie:
12 - Glorer Hutte (2642 m n.p.m.)
Tak jak dzień wcześniej od rana wszędzie snują się chmury a w prognozie deszcz.
Więc ponownie wstaje na luzie o 8 i dopiero jakoś przed południem decydujemy się zrobić jakiś lajtowy spacer.
Znów podjeżdżamy pod Lucknerhaus, zostawiamy auto i idziemy spacerkiem gdzieś w górę.
Pogoda dupiasta ale po jakimś czasie nawet co nieco widać...
Nie ma nawet za bardzo o czym pisać.
Ot droga szutrowa, która po jakimś czasie zmienia się w ścieżkę wśród traw.
Pod schroniskiem:
Zanim wypije standardowe piwo w schronisku postanawiam obić jeszcze trochę na zachód.
Na mapie kilkaset metrów od schroniska mam podpisany jakiś mały szczyt - Medelspitze (2669 m n.p.m.).
Po kilku chwilach dochodzę do przełączki:
Zaznaczonej na mapie ścieżki za cholerę nie widać.
Idę chwilę jakimś trawiastym grzbietem.
Pojawia się jakiś skalisto-trawiasty kikut:
Jakoś specjalnie przyjemnie to nie wygląda a widoki i tak do dupy więc robię nawrotkę.
Grzbiet Weisser Knoten:
Schodzę w kierunku schronu.
Który z tych kikutów to Medelspizte?
Schronisko Glorer Hutte:
W schronie tradycyjny zestaw obiadowy: gorąca zupa i zimny browar!
Dalszy plan to przejście do sąsiedniej dolinki.
- Górą czy trawersem? (pytam)
- Trawersem!!! (dostaję odpowiedź)
No to trawersujemy...
Trochę śniegu, trochę głazów, trochę kruszyzny.
Znów trasa bez historii.
I praktycznie bez widoków...
W okolicach przełęczy Peischlachtorl znów masa świstaków.
I znów nie udaje mi się zrobić im żadnego sensownego zdjęcia...
Okolice przełęczy:
Chwila przerwy i schodzimy w dół.
Przewiało trochę chmury i można obejrzeć otoczenie doliny...
Pojawiają się jakieś pierwsze szopy i domki...
W końcu dochodzimy do asfaltu. Wsiadamy do auta i zjeżdżając w dół łapią nas pierwsze krople deszczu...
Od rana wszędzie chmury. Prognozy mówią o deszczu więc mogę spokojnie się wyspać.
Żadnych ambitnych planów.
Jakoś przed południem postanawiamy w końcu ruszyć dupy i gdzieś lajtowo się przejść.
Podjeżdżamy pod Lucknerhaus, zostawiamy auto na parkingu i postanawiamy przejść się w górę doliny.
Bez spiny - gdzie zajdziemy tam zajdziemy.
Oczywiście po 10 minutach zaczyna lać.
Plus jest taki, że momentalnie robi się pusto. Ludzie w popłochu wracają do zaparkowanych samochodów.
Po kilkunastu minutach przestało padać, przewiało chmury i nawet coś tam było widać...
Dochodzimy do Lucknerhutte i robimy przerwę na browara.
W środku spotykamy chłopaków z Polski, gadamy chwilę o jakichś pierdołach.
Ruszamy dalej.
Szlak bez trudności, miejscami trochę kruchy.
Praktycznie cały czas idziemy w chmurze więc kompletnie nic nie widać.
Jeszcze parę metrów...
Studlhutte:
I to co widać wokół:
Pogoda zmienia się dosłownie co chwilę.
Raz chmury i zero widoczności, po chwili widać nawet błękit nieba.
No i kolejni Polacy - znów chwila rozmowy o wszystkim i o niczym.
Wyżej iść nam się nie chce. W każdej chwili może piznąć deszczem.
Tak więc zawijamy się do Lucknerhutte na kolejne piwo.
Kolejna ekipa z Polski.
Planują następnego dnia atakować Dzwonnika z parkingu bez noclegu w schroniskach.
Debile albo przekozacy!
No i schodzimy w dolinę...
Ostatni rzut oka na otoczenie:
12 - Glorer Hutte (2642 m n.p.m.)
Tak jak dzień wcześniej od rana wszędzie snują się chmury a w prognozie deszcz.
Więc ponownie wstaje na luzie o 8 i dopiero jakoś przed południem decydujemy się zrobić jakiś lajtowy spacer.
Znów podjeżdżamy pod Lucknerhaus, zostawiamy auto i idziemy spacerkiem gdzieś w górę.
Pogoda dupiasta ale po jakimś czasie nawet co nieco widać...
Nie ma nawet za bardzo o czym pisać.
Ot droga szutrowa, która po jakimś czasie zmienia się w ścieżkę wśród traw.
Pod schroniskiem:
Zanim wypije standardowe piwo w schronisku postanawiam obić jeszcze trochę na zachód.
Na mapie kilkaset metrów od schroniska mam podpisany jakiś mały szczyt - Medelspitze (2669 m n.p.m.).
Po kilku chwilach dochodzę do przełączki:
Zaznaczonej na mapie ścieżki za cholerę nie widać.
Idę chwilę jakimś trawiastym grzbietem.
Pojawia się jakiś skalisto-trawiasty kikut:
Jakoś specjalnie przyjemnie to nie wygląda a widoki i tak do dupy więc robię nawrotkę.
Grzbiet Weisser Knoten:
Schodzę w kierunku schronu.
Który z tych kikutów to Medelspizte?
Schronisko Glorer Hutte:
W schronie tradycyjny zestaw obiadowy: gorąca zupa i zimny browar!
Dalszy plan to przejście do sąsiedniej dolinki.
- Górą czy trawersem? (pytam)
- Trawersem!!! (dostaję odpowiedź)
No to trawersujemy...
Trochę śniegu, trochę głazów, trochę kruszyzny.
Znów trasa bez historii.
I praktycznie bez widoków...
W okolicach przełęczy Peischlachtorl znów masa świstaków.
I znów nie udaje mi się zrobić im żadnego sensownego zdjęcia...
Okolice przełęczy:
Chwila przerwy i schodzimy w dół.
Przewiało trochę chmury i można obejrzeć otoczenie doliny...
Pojawiają się jakieś pierwsze szopy i domki...
W końcu dochodzimy do asfaltu. Wsiadamy do auta i zjeżdżając w dół łapią nas pierwsze krople deszczu...
Wiem, że nic nie wiem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości