No tak. Teraz to większość z nas uważa się za dojrzałych turystów, ale nie zawsze tak było. Pewnie każdy z Was miał jakieś głupie zagrania górskie, które świadczyły o braku jakiegokolwiek doświadczenia i wyobraźni... I ten temat ma właśnie o tym być.
U mnie tak po krótce - głupota wyszła, gdy zerwałem się z rodzicielskiej smyczy i zacząłem jeździć w góry sam. Miałem 14 lat.
W dresie i w adidasach w kwietniu (bo w Bytomiu ciepło) pojechaliśmy z kumplem w Beskidy. W Bielsku na dworcu masa narciarzy - "a bo sztuczne naśnieżanie".
Po czterech godzinach walki w metrowych zaspach wchodzimy na Skrzyczne, zamawiając zimną kolę. Termosu nie było, kanapki zamarzły. Patrzyli się na nas spod byka, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Bilety powrotne mieliśmy z Wisły. Kasy juz nie było - szliśmy w zaspach w tych dresach przez Malinowską Skałę do Salmopolu - 6 godzin. Było fajnie.
Jakiś czas później wyciągnęliśmy kasę od rodziców, na noclegi, ale chcieliśmy kupić kompakty z muzyką, więc przygotowaliśmy sobie namiot z worków na śmieci. Dodatkowo zabraliśmy dwa koce i spakowaliśmy to do jednego plecaka. Ważył chyba 20 kg, więc nieśliśmy go na zmianę. Tak wyposażeni ruszyliśmy na podbój Beskidu Żywieckiego - od Jordanowa do Węgierskiej Górki.
Na szczęście na Policy złapała nas burza i noc spędziliśmy w przedziale pociągu do Katowic.
Pomysły z kupowaniem płyt za kasę na schronisku były jednak realizowane, więc raz spałem w dwójkę z kolegą w jednym śpiworze, opatulony dodatkowo kołdrą puchową (ja pierdziu, full wypas sprzęt) na ławce na Sokolicy. Umówiliśmy się tylko, że cokolwiek by się nie działo, odwracamy się do siebie plecami i pod żadnym pozorem nie zmieniamy pozycji.
Raz jeszcze, z takich głupot, spotkałem się z człowiekiem zbiegającym na złamanie karku z Giewontu ku Dolinie Strążyskiej. Nie zważając na turystów i rozwalone adidasy, sunął po kamieniach jak wariat. Zbiegł ze szczytu do wylotu doliny w 36 minut, potrącając po drodze kilka osób... Głupio to przyznać, ale to byłem ja.
Nie od razu byliśmy prawdziwymi turystami...
Nie od razu byliśmy prawdziwymi turystami...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez sokół, łącznie zmieniany 4 razy.
Uciekałeś przed czymś z tego Giewontu?
W sumie moją (i kumpla) głupotą była jazda osobowymi z Żywca do Nowego Łupkowa. Kasy było mało, jak to w szkole, wiec taka ekonomiczna opcja sie pojawiła.
O k...., jechaliśmy bez końca półtora dnia, przesiadek było chyba z 7 a siedzenia między nimi od groma.
Zaoszczędzone pieniądze poszły na łapówkę dla konduktora, który chciał wstawić nam mandat za siedzenie na schodach wagonu przy otwartych drzwiach.
Kidyś też jechaliśmy znad morza w Stołowe a potem do Żywca też osobowym. To była dwudniowa "przejażdżka" a miasta w których bywaliśmy na przesiadkach do tego czasu były dla mnie altasową egzotyka.
I jeszcze sytuacja może nie w górach ale z górami związana bo z trójką kumpli wracałem po miesięcznych praktykach w Gorczańskim P.N.
Zdziczali i spłukani, w dodatku po winach czkaliśmy na pociąg w Mszanie. Cisło na brzuch jak cholera. Nic to, pogrzebałem w kieszeni za drobniakami i idę to WC zapytać po ile pisuar.
W środku za okienkiem siedzi babcia i smaruje bułkę.
-ile za pisuar?-pytam
-ecie mecie peceie
-ile???
-łe ble ble be -już bardziej stanowczo
-no nie rozumiem co pani mówi...
-yy wulu mulu bulu -krzyknęła. Więc wyszedłem trochę zdezorientowany rozejrzeć się za jakim krzaczkiem bo sytuacja robiła się napięta. Ale nie było gdzie, ludzi sporo i.t.d. Wracam więc zdesperowany, otwieram drzwi a w nich babcia stoi. Coś warknęła i poczułem strzał a dostałem z piąchy tak, że prawie upadłem. Kumple w śmiech bo tylko widzieli wylatująca rękę i cios. Przechodzący tuż po tym kolejarz uśmiechnął się i powiedział coś w stylu, że ona (znaczy ta babcia) już taka jest.
Zajebiście.
Aha. Na tych praktykach to spaliśmy w chacie GPN, godzinę od najbliższych domów, w tym sklepu. Ok 22 zachciało nam się piwka no ale trzeba coś wymyślić sensownego właścicielce sklepu (mieszkała obok sklepu) że po nicy prosimy o sprzedaż.
-dobrzy wieczór, przepraszamy że tak późno ale świeczki nam się skończyły a wie Pani, że my tam prądu nie mamy.
-nie ma problemu chłopcy, córka pójdzie wam sprzedać.
W sklepie
- to ile tych świeczek?
-nooo, tak ze dwie. I 8 piw.
To było głupie, szczególnie że miejscowi byli dla nas mili i nie raz poratowali żarciem jak już byliśmy w końcówce na suchym chlebie.
W sumie moją (i kumpla) głupotą była jazda osobowymi z Żywca do Nowego Łupkowa. Kasy było mało, jak to w szkole, wiec taka ekonomiczna opcja sie pojawiła.
O k...., jechaliśmy bez końca półtora dnia, przesiadek było chyba z 7 a siedzenia między nimi od groma.
Zaoszczędzone pieniądze poszły na łapówkę dla konduktora, który chciał wstawić nam mandat za siedzenie na schodach wagonu przy otwartych drzwiach.
Kidyś też jechaliśmy znad morza w Stołowe a potem do Żywca też osobowym. To była dwudniowa "przejażdżka" a miasta w których bywaliśmy na przesiadkach do tego czasu były dla mnie altasową egzotyka.
I jeszcze sytuacja może nie w górach ale z górami związana bo z trójką kumpli wracałem po miesięcznych praktykach w Gorczańskim P.N.
Zdziczali i spłukani, w dodatku po winach czkaliśmy na pociąg w Mszanie. Cisło na brzuch jak cholera. Nic to, pogrzebałem w kieszeni za drobniakami i idę to WC zapytać po ile pisuar.
W środku za okienkiem siedzi babcia i smaruje bułkę.
-ile za pisuar?-pytam
-ecie mecie peceie
-ile???
-łe ble ble be -już bardziej stanowczo
-no nie rozumiem co pani mówi...
-yy wulu mulu bulu -krzyknęła. Więc wyszedłem trochę zdezorientowany rozejrzeć się za jakim krzaczkiem bo sytuacja robiła się napięta. Ale nie było gdzie, ludzi sporo i.t.d. Wracam więc zdesperowany, otwieram drzwi a w nich babcia stoi. Coś warknęła i poczułem strzał a dostałem z piąchy tak, że prawie upadłem. Kumple w śmiech bo tylko widzieli wylatująca rękę i cios. Przechodzący tuż po tym kolejarz uśmiechnął się i powiedział coś w stylu, że ona (znaczy ta babcia) już taka jest.
Zajebiście.
Aha. Na tych praktykach to spaliśmy w chacie GPN, godzinę od najbliższych domów, w tym sklepu. Ok 22 zachciało nam się piwka no ale trzeba coś wymyślić sensownego właścicielce sklepu (mieszkała obok sklepu) że po nicy prosimy o sprzedaż.
-dobrzy wieczór, przepraszamy że tak późno ale świeczki nam się skończyły a wie Pani, że my tam prądu nie mamy.
-nie ma problemu chłopcy, córka pójdzie wam sprzedać.
W sklepie
- to ile tych świeczek?
-nooo, tak ze dwie. I 8 piw.
To było głupie, szczególnie że miejscowi byli dla nas mili i nie raz poratowali żarciem jak już byliśmy w końcówce na suchym chlebie.
Piotrek pisze:W sumie moją (i kumpla) głupotą była jazda osobowymi z Żywca do Nowego Łupkowa. Kasy było mało, jak to w szkole, wiec taka ekonomiczna opcja sie pojawiła.
O k...., jechaliśmy bez końca półtora dnia, przesiadek było chyba z 7 a siedzenia między nimi od groma.
Zaoszczędzone pieniądze poszły na łapówkę dla konduktora, który chciał wstawić nam mandat za siedzenie na schodach wagonu przy otwartych drzwiach.
Kidyś też jechaliśmy znad morza w Stołowe a potem do Żywca też osobowym. To była dwudniowa "przejażdżka" a miasta w których bywaliśmy na przesiadkach do tego czasu były dla mnie altasową egzotyka.
Czemu uwazasz to za glupote? przeciez to wspanialy pomysl i fajna przygoda! Mnie kiedys udalo sie przejechac osobowkami ponad 1500 km, zajelo to ponad tydzien i uwazam za jeden z bardziej udanych wyjazdow w zyciu!
Tak samo bardzo podoba mi sie pomysl zaoszczedzania pieniedzy i spania w namiocie z workow albo na ławce w parku. Przeciez w tych zagraniach czuc radosc, wolnosc i chec poznawania swiata i nieskrepowanej niczym wedrowki.
Cos w tym chyba jest ze tam gdzie "prawdziwi turysci", pelny portfel kasy , mega wysprzecenie po zęby i rozsadek do bólu, tam konczy sie prawdziwa przygoda (albo wogole nie zaczyna? )
No to ja, w wieku lat ok.15 wybrałem się z kumplem w Gorce. Nie chciało mi się dźwigać wody, a z racji tego, że opojem byłem i jestem straszliwym, butla opróżniła się w try-miga. No i zaczęło się czerpanie ze strumyków, oczek wodnych i innych pierdół - oczywiście niekoniecznie w górnym biegu. Dałem radę jeszcze jakoś dotrzeć do naszego lokum, ale potem dwudniowe never ending story na kibelku..
A co do podróży osobówkami (u nas mówiło się swojego czasu "żółciaki"), to z tym samym kumplem strzeliliśmy sobie trasę Przemyśl-Szczecin-Kraków tylko w żółciakach, bez żadnego zorganizowanego noclegu po drodze
A co do podróży osobówkami (u nas mówiło się swojego czasu "żółciaki"), to z tym samym kumplem strzeliliśmy sobie trasę Przemyśl-Szczecin-Kraków tylko w żółciakach, bez żadnego zorganizowanego noclegu po drodze
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Ja w sumie, aż takich głupot to nie robiłem, raczej same topograficzne wtopy na początku miałem. Jak miałem 17 lat wybrałem się z dziewczyną w Tatry tzn. do jakiejś wioski pod Zakopanem, ale skąd mogłem wiedzieć, że to jeszcze nie Tatry. Tak też bardzo chcieliśmy zobaczyć to słynne Morskie Oko. Wszyscy zawsze mówili, że to w Zakopanem, więc w czym problem... Na Równi Krupowej pytam się babki, którędy się idzie na te Morskie Oko, a ona na mnie jak na debila patrzy... Mówi, że tam to się tak nie da dojść... Jak się ku... nie da przecież to w Zakopanem i się z nią kłócić wręcz zaczynam. Po 5 minutach udaje jej się mi uświadomić, że tam trzeba prawie godzinę busem jechać. No to mówię, w czym problem, jedziemy. A ona za mną krzyczy, panie, ale tam trzeba potem jeszcze 2 godziny iść... Że co...? Jak iść, to w Zakopanem miało być, nie możliwe, że to Zakopane takie wielkie. Pierd.... nie jadę i poszliśmy na Krupówki. W ogóle ten wyjazd to była tragedia, 10 dni w podtatrzańskiej miejscowości, z tego dwa razy byłem na Krupówkach, a resztę w tej wiosce spędziłem, bo wszędzie tak daleko
Nad Morskie Oko udało mi się dotrzeć dopiero za 8 lat i to z buta ale z powrotem zjechałem bryczką...
Nad Morskie Oko udało mi się dotrzeć dopiero za 8 lat i to z buta ale z powrotem zjechałem bryczką...
Ostatnio zmieniony 2013-07-19, 13:53 przez Vision, łącznie zmieniany 2 razy.
Wizjon pisze:i poszliśmy na Krupówki
No i właśnie na Krupówkach jest Morskie Oko.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
No dyć teraz to z tym GPS'em to przez każdy las bez problemu się przedzieram, jak choćby ostatnio do Wisły Malinki spod Malinowskiej Skały. No ale była jeszcze taka jedna wtopa właśnie po 9 latach. To był mój 3 raz w Tatrach, ale już w górach, pomijając wcześniejsze epizody na Gubałówce i tym Morskim Oku, gdzie bryczką zjechałem. Wybrałem się na Zawrat, zawsze gdzieś tam o uszy mi się obijało, że ten Zawrat jakiś taki popularny. Mapy za bardzo jeszcze czytać nie umiałem, więc z niej też nie korzystałem. Poszedłem więc na Zawrat, idę... idę... idę... z Murowańca szedłem... Wyszedłem na jakąś przełęcz, skąd miałem wiedzieć, że Zawrat to przełęcz, byłem pewny, że to szczyt jakiś. Skręciłem w lewo i dalej idę... idę... i idę... W końcu się pytam jakiś dwóch kolesi, panowie daleko jeszcze na ten Zawrat? Po czym dowiedziałem się, że właśnie na Małym Kozim jestem Chciałem wracać, ale uświadomili mi, że to szlak jednokierunkowy, więc już poszedłem do tej Koziej Przełęczy i zszedłem do Murowańca. Wtedy jeszcze to dla mnie ten szlak to był jakiś hardcore... ledwo co sobie dawałem radę, na szczęście przede mną dwie dziewczyny szły i dodawały mi pewności siebie, bo co jak dziewczyny dają radę, to, że niby je nie dam
Ostatnio zmieniony 2013-07-19, 21:02 przez Vision, łącznie zmieniany 2 razy.
Cóż , w młodości, gdy nie znałem jeszcze zwyczajów obowiązujących w górach, zrobiłem żonie karczemną awanturę, kiedy ją pozdrowił na szlaku wysoki przystojny brunet
luknij na moje panoramy i galerie
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 69 gości