Głupota bez granic czy tylko pech...?
Głupota bez granic czy tylko pech...?
Zapraszam do dyskusji, wszelkie opinie mile widziane, jestem ciekaw, jak to ocenicie i co w ogóle o tym myślicie.
Nie będzie ładnych zdjęć ani sielanki, będzie groza i mrok.
Ale po kolei.
Sobota, 15 sierpnia.
Stefanova. Ruszamy.
Pogoda przecudna, jedynym minusem jest naprawdę spora ilość ludzi.
I znów klątwa zwierzęcia.
Nie, nie, nie pójdziemy bez szlaku. Kierujemy się na Horne Diery.
Tak, to małe tygryski lubią najbardziej bo te większe już były, widziały i twierdzą, że bez rewelacji.
Jeż w obawie przed utonięciem schował się do kieszeni.
Były więc liny.
I drabiny.
Troszkę skały.
A nawet łańcuchy.
Niemniej jednak najlepsze były drabiny.
To tyle, wychodzimy z lasu najpierw na Tanecznik.
A później, już w komplecie, odpoczywany na Międzyrozsutcach.
Nagle zaczyna padać. Z dupy ten deszcz, bo do tej pory było bezchmurne niebo. Chowamy się w lesie. Nadciąga burza.
Burza trwa, ale przestaje padać. Postanawiamy podejść do granicy lasu, żeby rozeznać sytuację. Burza odchodzi w rejon Rycerzowej i Pilska. Pojawia się błękit.
Pięknie tam.
Nad Żywieckim wciąż mruczy, ale chmury idą z południa. Pytamy się schodzących, jak wygląda sytuacja. Mówią, że błękitne niebo i trochę chmur, ale to nad Tatrami.
Nawet pomruki tej burzy z Pilska ucichły, więc spokojni idziemy dalej.
Niemniej czujność nam nie umyka, Magda pyta wszystkich mijających nas o warunki. Nic niepokojącego nie słyszymy.
Wychodzimy w rejon kopuły szczytowej i kopary nam opadają.
I nie przez widoki. Ciśnie nowa burza, ze strony Wielkiego Krywania. Nie jest fajnie, bo do tyłu mamy kawał drogi.
Dobiegamy skałami na rozstaj szlaku pod szczytem. Do szczytu dwie minuty. Ludzi sporo.
O nie, darujemy sobie, uciekamy stąd jak najszybciej. Wciąż grzmi, choć bez błysków. Ale jakby coraz bliżej.
No tak, na tą stronę jest szybko, ale dużo trudniej...
Robi się ciemno, jak w mordorze.
Najlepiej by było na dupie po tej trawce...
Niemniej humory nas nie opuszczają.
Powoli wytracamy wysokość w żlebiku. Mówię Magdzie, że dobrze, że tylko grzmoty są, bez błyskawic.
Ledwo wypowiedziałem te słowa, jak zaczęło napierdalać błyskawicami wokół nas, to ludzie spierdzielali w podskokach. Staramy się jak najszybciej zejść, trzymając się blisko kosówki. Ona daje takie złudne poczucie, że nie jest się na otwartym terenie. Po piargach też sie dupiato schodzi, lać zaczęło, wszystko śliskie, raz dupnęło naprawdę blisko, odruchowo łapię Julkę i rzucam się szczupakiem w kosówki - wstaję, żyjemy.
Za moment zaliczam upadek, kolano poszło, nie do końca wyhamowałem małą, beczy, bo się uderzyła.
Kurwa mać! Jeszcze dwieście metrów i będzie las. A błyskawice nie przestają straszyć.
I jeszcze ta drabina. Pięknie. Oczywiście metalowa. Właże na nią, obchodzę, Julkę biorę bokiem. Nic w nas nie trafiło.
W oddali dantejskie sceny, jakaś kilkunastolatka paniki dostała, ryczy na całe gardło, żeby ją zostawić, że tu umrze.
Już las. Nikt nie umiera. W strugach deszczu docieramy na Miedzyholie. Przestaje padać. Burza nadal grzmi, huczy, ale nam już nic nie grozi.
Wygląda niewinnie, ale co kilka sekund błyskało się i waliło takimi grzmotami, że nawet najodważniejsi mieli brązowe kleksy na slipach. Sam miałem dwa.
Jeszcze tylko zostaje zejść do Stefanowej. Jacyś ludzie dają Julce koszulkę. Żeby się ogrzała. Koszulkę XXL. Wygląda jak zakonnica. Ludzie robią jej zdjęcia i biją brawo. Julka nie jest zadowolona. Chcieli dać też koc, żeby się przykryła, ale po minucie trzeba z tego pomysłu zrezygnować. Julka nie chce.
Tu też musiało lać, góry parują. Idziemy na dół, śmiejemy się, ale kilkanaście minut wcześniej byliśmy przerażeni nie na żarty.
Piękny to był widok. Jednak ścieżka, którą szliśmy, zamieniła się w błotny potoczek.
A gdy byliśmy już na parkingu, wyszło słońce.... Niemniej całe zejście burza krązyła w okolicy i momentami padało.
Tak więc kończymy wyprawę w jednym kawałku. Choć nie do końca sugerujcie się zdjęciem. Nie straciliśmy z Magdą nóg. Mamy obie.
Choć byli i tacy, co w błocie leżeli na dupie.
Dziękuję za uwagę.
A nie, napiszę, żeby było uczciwie. Pojechaliśmy na pewniaka, bez długich rękawów, goreteksów, zabierając tylko koszulkę dla Julki na zmianę. Głupota jak nic. Nigdy więcej.
Od dziś nawet na Szyndzielnię w 40-stopniowy upał będę brać pełne wyposażenie. Nawet rakiety śnieżne.
Na szczęście dziś wyjazd jest tylko wspomnieniem, nikomu nic nie dolega, nikt nawet nie kichnął, ani nie ma obtarć. Niemniej mogło się to skończyć nieco gorzej.
O ubezpieczeniu też nie będę pisać, ręce opadają. Nie chciało mi się iść wykupić.
Najgorsze, że sprawdzałem prognozy i wiedziałem, że ok 17 może być burza. Na Rozsutku byliśmy o 15. Same błędy....
Nie będzie ładnych zdjęć ani sielanki, będzie groza i mrok.
Ale po kolei.
Sobota, 15 sierpnia.
Stefanova. Ruszamy.
Pogoda przecudna, jedynym minusem jest naprawdę spora ilość ludzi.
I znów klątwa zwierzęcia.
Nie, nie, nie pójdziemy bez szlaku. Kierujemy się na Horne Diery.
Tak, to małe tygryski lubią najbardziej bo te większe już były, widziały i twierdzą, że bez rewelacji.
Jeż w obawie przed utonięciem schował się do kieszeni.
Były więc liny.
I drabiny.
Troszkę skały.
A nawet łańcuchy.
Niemniej jednak najlepsze były drabiny.
To tyle, wychodzimy z lasu najpierw na Tanecznik.
A później, już w komplecie, odpoczywany na Międzyrozsutcach.
Nagle zaczyna padać. Z dupy ten deszcz, bo do tej pory było bezchmurne niebo. Chowamy się w lesie. Nadciąga burza.
Burza trwa, ale przestaje padać. Postanawiamy podejść do granicy lasu, żeby rozeznać sytuację. Burza odchodzi w rejon Rycerzowej i Pilska. Pojawia się błękit.
Pięknie tam.
Nad Żywieckim wciąż mruczy, ale chmury idą z południa. Pytamy się schodzących, jak wygląda sytuacja. Mówią, że błękitne niebo i trochę chmur, ale to nad Tatrami.
Nawet pomruki tej burzy z Pilska ucichły, więc spokojni idziemy dalej.
Niemniej czujność nam nie umyka, Magda pyta wszystkich mijających nas o warunki. Nic niepokojącego nie słyszymy.
Wychodzimy w rejon kopuły szczytowej i kopary nam opadają.
I nie przez widoki. Ciśnie nowa burza, ze strony Wielkiego Krywania. Nie jest fajnie, bo do tyłu mamy kawał drogi.
Dobiegamy skałami na rozstaj szlaku pod szczytem. Do szczytu dwie minuty. Ludzi sporo.
O nie, darujemy sobie, uciekamy stąd jak najszybciej. Wciąż grzmi, choć bez błysków. Ale jakby coraz bliżej.
No tak, na tą stronę jest szybko, ale dużo trudniej...
Robi się ciemno, jak w mordorze.
Najlepiej by było na dupie po tej trawce...
Niemniej humory nas nie opuszczają.
Powoli wytracamy wysokość w żlebiku. Mówię Magdzie, że dobrze, że tylko grzmoty są, bez błyskawic.
Ledwo wypowiedziałem te słowa, jak zaczęło napierdalać błyskawicami wokół nas, to ludzie spierdzielali w podskokach. Staramy się jak najszybciej zejść, trzymając się blisko kosówki. Ona daje takie złudne poczucie, że nie jest się na otwartym terenie. Po piargach też sie dupiato schodzi, lać zaczęło, wszystko śliskie, raz dupnęło naprawdę blisko, odruchowo łapię Julkę i rzucam się szczupakiem w kosówki - wstaję, żyjemy.
Za moment zaliczam upadek, kolano poszło, nie do końca wyhamowałem małą, beczy, bo się uderzyła.
Kurwa mać! Jeszcze dwieście metrów i będzie las. A błyskawice nie przestają straszyć.
I jeszcze ta drabina. Pięknie. Oczywiście metalowa. Właże na nią, obchodzę, Julkę biorę bokiem. Nic w nas nie trafiło.
W oddali dantejskie sceny, jakaś kilkunastolatka paniki dostała, ryczy na całe gardło, żeby ją zostawić, że tu umrze.
Już las. Nikt nie umiera. W strugach deszczu docieramy na Miedzyholie. Przestaje padać. Burza nadal grzmi, huczy, ale nam już nic nie grozi.
Wygląda niewinnie, ale co kilka sekund błyskało się i waliło takimi grzmotami, że nawet najodważniejsi mieli brązowe kleksy na slipach. Sam miałem dwa.
Jeszcze tylko zostaje zejść do Stefanowej. Jacyś ludzie dają Julce koszulkę. Żeby się ogrzała. Koszulkę XXL. Wygląda jak zakonnica. Ludzie robią jej zdjęcia i biją brawo. Julka nie jest zadowolona. Chcieli dać też koc, żeby się przykryła, ale po minucie trzeba z tego pomysłu zrezygnować. Julka nie chce.
Tu też musiało lać, góry parują. Idziemy na dół, śmiejemy się, ale kilkanaście minut wcześniej byliśmy przerażeni nie na żarty.
Piękny to był widok. Jednak ścieżka, którą szliśmy, zamieniła się w błotny potoczek.
A gdy byliśmy już na parkingu, wyszło słońce.... Niemniej całe zejście burza krązyła w okolicy i momentami padało.
Tak więc kończymy wyprawę w jednym kawałku. Choć nie do końca sugerujcie się zdjęciem. Nie straciliśmy z Magdą nóg. Mamy obie.
Choć byli i tacy, co w błocie leżeli na dupie.
Dziękuję za uwagę.
A nie, napiszę, żeby było uczciwie. Pojechaliśmy na pewniaka, bez długich rękawów, goreteksów, zabierając tylko koszulkę dla Julki na zmianę. Głupota jak nic. Nigdy więcej.
Od dziś nawet na Szyndzielnię w 40-stopniowy upał będę brać pełne wyposażenie. Nawet rakiety śnieżne.
Na szczęście dziś wyjazd jest tylko wspomnieniem, nikomu nic nie dolega, nikt nawet nie kichnął, ani nie ma obtarć. Niemniej mogło się to skończyć nieco gorzej.
O ubezpieczeniu też nie będę pisać, ręce opadają. Nie chciało mi się iść wykupić.
Najgorsze, że sprawdzałem prognozy i wiedziałem, że ok 17 może być burza. Na Rozsutku byliśmy o 15. Same błędy....
Ostatnio zmieniony 2015-08-16, 14:50 przez sokół, łącznie zmieniany 2 razy.
Głupota nie głupota, najważniejsze, że się wszystko dobrze skończyło. Trzeba tylko wyciągnąć wnioski na przyszłość. Ja osobiście to jestem bardzo ostrożny jeśli chodzi o burzę i w ogóle czuję się niekomfortowo jak jest zapowiadana na którąkolwiek godzinę w dany dzień i wolę już sobie wycieczkę odpuścić całkowicie, chociaż pod wpływem kogoś pewnie, nie raz bym poszedł. Ostatnio jak byłem w Tatrach też akurat grzmieć niedaleko mnie zaczęło, pomimo, że burza zapowiadana nie była i to akurat w miejscu najgorszym, bo na Baraniej Przełęczy kiedy akurat byłem na drabinie. No ale potem miałem dylemat czy iść dalej czy nie iść, bo przestało, ale mogło wrócić. Poszedłem dalej, na szczęście nie wróciło.
No a tak co do wycieczki to jeszcze, to fajnie, że tak coraz częściej Ci się udaje w góry jeździć i aktywność coraz większa.
No a tak co do wycieczki to jeszcze, to fajnie, że tak coraz częściej Ci się udaje w góry jeździć i aktywność coraz większa.
Ostatnio zmieniony 2015-08-16, 15:17 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeśli z przodu, to po kinder-niespodziankachsokół pisze:nawet najodważniejsi mieli brązowe kleksy na slipach. Sam miałem dwa.
Nie ma dymu bez ognia (poza eksperymentami chemicznymi), podobnie grzmotów bez błyskawic. Przecież o przygodę i wrażenia się rozchodzi, a te były chyba na wystarczającym poziomie
Sokole, jesteś nielotem? Córkę i żonę pod skrzydła i lotem zniżkującym w minutę jesteście na dole...
Mnie raz dopadła burza z gradem i błyskawicami przy Żabim Potoku, przy Popradskim Plesie kompletna przebierka (slipy były bez kleksów).
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Co tu dyskutować.Ważne,że jesteście cali, że w gruncie rzeczy nic Wam się nie stało. Młoda przeszła chrzest bojowy. Tak przy okazji-bez flanelki, zapasowych spodni, skarpet, koszulki i kurtki przeciwdeszczowej nie ruszam się nawet na Leskowiec. Może to śmieszne, ale tak jestem przyzwyczajona. Myślę,że u Was będzie podobnie po tej przygodzie.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Vision pisze: Ja osobiście to jestem bardzo ostrożny jeśli chodzi o burzę i w ogóle czuję się niekomfortowo jak jest zapowiadana na którąkolwiek godzinę w dany dzień i wolę już sobie wycieczkę odpuścić całkowicie
Ja robię dokładnie tak samo. Cholernie się boję burzy w terenie, więc jak widzę taką prognozę, to pękam Ostatnio mieliśmy wypadek przy pracy, bo przeglądaliśmy prognozy i w ogóle na nich nie było burz, więc poleźliśmy, a tu niespodzianka
I dokładnie, ważne, że jesteście cali, zdrowi i bezpieczni
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
No szczęście dopisało. Burza to dla mnie najbardziej niekomfortowe zjawisko w górach... sam przeżyłem taki chrzest na Sławkowskim i od tamtej pory odpuszczam wycieczki, jak tylko coś zamruczy (z wyjątkiem kotów). I coś od deszczu mam w największe upały - trudno - plecak cięższy, ale samopoczucie dużo lepsze.
Zaszaleliście z tym wyjściem na Rozsutec, bo jak widziałem deszcz zaczął już za dierami padać... tym bardziej że byliście z Młodą. No i to zejście wariantem z drugiej strony i na mokro - to już dla mnie szaleństwo. Z drugiej strony powrót drogą podejścia wiązałby się okrążeniem góry, aby wrócić do Stefanovej, ale może na tej łące przynajmniej nie wyłapalibyście tyle kleksów
Tak czy inaczej gratuluję że przeżyliście A na poważnie to aby z tego była nauka na przyszłość
Zaszaleliście z tym wyjściem na Rozsutec, bo jak widziałem deszcz zaczął już za dierami padać... tym bardziej że byliście z Młodą. No i to zejście wariantem z drugiej strony i na mokro - to już dla mnie szaleństwo. Z drugiej strony powrót drogą podejścia wiązałby się okrążeniem góry, aby wrócić do Stefanovej, ale może na tej łące przynajmniej nie wyłapalibyście tyle kleksów
Tak czy inaczej gratuluję że przeżyliście A na poważnie to aby z tego była nauka na przyszłość
Ostatnio zmieniony 2015-08-16, 18:08 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Głupota bez granic czy tylko pech...?
sokół pisze: jestem ciekaw, jak to ocenicie i co w ogóle o tym myślicie.
ja uważam, że bez środkowego palca się nie liczy;)
A tak poważniej. Do auta było blisko, od przemoczenia się nie umiera.
Zachowałeś się dość odpowiedzialnie, choć mogłeś ciut wcześniej zdecydować o odwrocie, następnym razem pewnie tak zrobisz.
Pałatkę czy lekką kurteczkę zawsze warto mieć, ale bez przesady...
Pod pałatką można nawet się schować w jakiś niskich krzaczkach i przeczekać.
Kiedyś tak przeczekiwałem z dzieciakami rodzeństwa, a potem wystraszyliśmy jelenia, bo się nie spodziewał, że ktoś pod nią siedzi;)
Nawet najlepsze prognozy nie są w stanie przewidzieć każdej burzy, więc każdego to kiedyś spotka.
Będzie co wspominać, bo lampa w górach jest nudna ;-)
Zachowałeś się dość odpowiedzialnie, choć mogłeś ciut wcześniej zdecydować o odwrocie, następnym razem pewnie tak zrobisz.
Pałatkę czy lekką kurteczkę zawsze warto mieć, ale bez przesady...
Pod pałatką można nawet się schować w jakiś niskich krzaczkach i przeczekać.
Kiedyś tak przeczekiwałem z dzieciakami rodzeństwa, a potem wystraszyliśmy jelenia, bo się nie spodziewał, że ktoś pod nią siedzi;)
Nawet najlepsze prognozy nie są w stanie przewidzieć każdej burzy, więc każdego to kiedyś spotka.
Będzie co wspominać, bo lampa w górach jest nudna ;-)
sokół pisze:Głupota bez granic czy tylko pech...
Wedlug mnie ani jedno ani drugie. Napewno nie glupota- ale nauka ze nawet w upalny dzien warto zabrac peleryne i cieply sweter. Napewno nie pech ale szczescie ze pioruny walily obok a nie w was.
I napewno ciekawa i niezapomniana przygoda o ktorej Julka jako dorosla baba bedzie opowiadac swoim dzieciom a wy jako stare dziadki tez nieraz wspomnicie przy jakims ognisku.
Ostatnio zmieniony 2015-08-16, 19:13 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Też kiedyś miałam w Małej Fatrze niezłą przygodę z burzą, kiedy byłam tam ze swoimi synami (chyba mieli wtedy 14 i 9 lat) ale opowiem przy innej okazji, bo dziś już nie bardzo mam czas, a to długie. Jeszcze syn koleżanki w czasie burzy nam się zgubił.
W każdym razie jak tak pioruny walą dookoła (i nawet niżej) to jest to bardzo deprymujące.
W każdym razie jak tak pioruny walą dookoła (i nawet niżej) to jest to bardzo deprymujące.
Co się stało to się stało, i tak dobrze sie skończyło. Zawsze jakieś wnioski sobie wyciągniesz przyszłość, co z resztą na końcu zrobiłeś
Córa pewnie będzie tą wycieczkę długo pamiętać jak nie złą przygodę
Ale pewien jestem, że gdybyś wstawił relacje na jakieś forum, gdzie nikt Cię nie zna to by się gromy sypały. Gromy słowne oczywiście, nie z niebios
Córa pewnie będzie tą wycieczkę długo pamiętać jak nie złą przygodę
Ale pewien jestem, że gdybyś wstawił relacje na jakieś forum, gdzie nikt Cię nie zna to by się gromy sypały. Gromy słowne oczywiście, nie z niebios
Rok temu po zejściu z Muńcoła, jak mi błysnęło, to takiego biegu w dół dawno nie zaliczyłem (chyba tylko w 1995 jak z Baraniej lecieliśmy na ostatni pociąg...).
Ze mnie już dawno znajomi się śmieją. Bo kurtka to zawsze jest w plecaku (no teraz na Wielką F nie brałem), a kiedyś to i nawet mydło nosiłem. Wolę mieć ciut więcej do noszenia.
Ja też bym poszedł dalej po pierwszym deszczu, jak bym sam był. Z moimi kobietami bym wolał wrócić.
Ze mnie już dawno znajomi się śmieją. Bo kurtka to zawsze jest w plecaku (no teraz na Wielką F nie brałem), a kiedyś to i nawet mydło nosiłem. Wolę mieć ciut więcej do noszenia.
Ja też bym poszedł dalej po pierwszym deszczu, jak bym sam był. Z moimi kobietami bym wolał wrócić.
Mnie w zeszłym roku burza dopadła w Koziej Dolinie, a później na Przełęczy między Kopami. Przywaliło w skalę dosłownie obok nas. Od tego czasu burzy w górach boję się panicznie i jestem bardzo ostrożna, może nawet za bardzo.Jak się wycofałam spod Rakonia w ubiegłe lato, to mąż był trochę zły,że panikuję, ale jak po kilku dniach piorun poraził tam dwie osoby ,w tym jedną śmiertelnie, to już przyznał mi rację.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
- sprocket73
- Posty: 5940
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
To się nazywa wyprawa z atrakcjami
Sobota była dość dziwna jeżeli chodzi o pogodę. Prognozy nie były najgorsze, miało padać późnym popołudniem. Niestety burzowo zrobiło się już rano. Były to takie dziwne burze, jakby stacjonarne. Myśmy w tym dniu byli w słowackich Tatrach Zachodnich. Na Barańcu zaczęło grzmieć, ale nawałnica była gdzieś nad Wysokimi, a nad nami częściowo utrzymywało się błękitne niebo, więc poszliśmy dalej, na Rohacze, cały czas obserwując burzę, która wisiała z boku. Tuż pod szczytem Rohacza Płaczliwego, nagle zerwała się nawałnica z gradem i piorunami. No i cóż, też żyjemy, pies też żyje
Czy głupota, czy pech... powiedziałbym, ot życie.
Przemoczenie i chwilowe wyziębienie nie zabija, a być trafionym piorunem wcale nie jest tak łatwo. Dawniej, w czasach kiedy nie przejmowałem się pogodą, przeżyłem wiele letnich burz w różnych górach. W sumie najbardziej ucierpiałem jak grad ponabijał mi guzy.
Ogólnie Julka coraz dzielniejsza jest. Tak trzymać
Sobota była dość dziwna jeżeli chodzi o pogodę. Prognozy nie były najgorsze, miało padać późnym popołudniem. Niestety burzowo zrobiło się już rano. Były to takie dziwne burze, jakby stacjonarne. Myśmy w tym dniu byli w słowackich Tatrach Zachodnich. Na Barańcu zaczęło grzmieć, ale nawałnica była gdzieś nad Wysokimi, a nad nami częściowo utrzymywało się błękitne niebo, więc poszliśmy dalej, na Rohacze, cały czas obserwując burzę, która wisiała z boku. Tuż pod szczytem Rohacza Płaczliwego, nagle zerwała się nawałnica z gradem i piorunami. No i cóż, też żyjemy, pies też żyje
Czy głupota, czy pech... powiedziałbym, ot życie.
Przemoczenie i chwilowe wyziębienie nie zabija, a być trafionym piorunem wcale nie jest tak łatwo. Dawniej, w czasach kiedy nie przejmowałem się pogodą, przeżyłem wiele letnich burz w różnych górach. W sumie najbardziej ucierpiałem jak grad ponabijał mi guzy.
Ogólnie Julka coraz dzielniejsza jest. Tak trzymać
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
sprocket73 pisze:Sobota była dość dziwna jeżeli chodzi o pogodę. Prognozy nie były najgorsze, miało padać późnym popołudniem. Niestety burzowo zrobiło się już rano. Były to takie dziwne burze, jakby stacjonarne. Myśmy w tym dniu byli w słowackich Tatrach Zachodnich.
A ja z kumplami byłem w Słowackich Wysokich. I teżź zaczeło walić gradem i gromami wcześniej niż było prognozowane. Ale , że kurtkę w plecaku miałem a do Śląskiego Domu było blisko więc żyjemy. Nawet trochę od deszczu urośliśmy.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości