10.08.2015 Czary-mary i przeklęta peleryna, czyli...
10.08.2015 Czary-mary i przeklęta peleryna, czyli...
Tym razem miało być bezpiecznie i sielsko. Było towarzystwo. Była ręka. "Ręka z koralikami". Ręka, która mogła być podana w trakcie kolejnego upadku w błoto. Była też noga, która mogła kopnąć w tyłek, jak się człowiek rozleniwi.
Prognozy pogody wyglądały całkiem nieźle. Wprawdzie upały wciąż były w planach, ale gdzie byśmy nie popatrzyli - zero burz, drobne opady na ochłodę - nic strasznego. Pojechaliśmy zatem rano do Goleszowa. Tam oczywiście zrobiliśmy sobie pierwszą, czterdziestopięciominutową przerwę. Podróż pociągiem może człowieka strasznie zmęczyć. Dodatkowo przemarzłam w pociągu. Musiałam założyć bluzę! :O Trzeba się było zatem ogrzać "ciepłym" złocistym napojem. Zauważyliśmy też, że dzisiaj wiele nie zobaczymy, gdyż przejrzystość powietrza jest bardzo słaba. Ale góry są górami. Radość z nich jest wciąż jednakowa. Idziemy!
W słońcu, cieniu drzew, kurzu i pyle, pośród przejeżdżających ciężarówek, a czasem w zupełnej ciszy dotarliśmy do restauracji "Pod Tułem".
Tutaj, zobaczywszy jak wiele kilometrów byłoby przed nami, gdybyśmy wybierali się do Australii, zrezygnowani i zdesperowani postanowiliśmy kolejny raz usiąść i odpocząć.
Na razie w pojedynku Odpoczynek vs. Turystyka piesza, ten pierwszy wygrywa 2 : 0. Ale przecież jest upał! Trzeba się nawadniać. Odpoczywać. Nie przemęczać. Jednym okiem łypnęłam jeszcze na lody w restauracji, ale nasyciłam się wzrokowo i ostatecznie ich nie zamówiłam. Ruszyliśmy dalej!
Po drodze jeszcze zastanawialiśmy się, którędy iść. Ja jeszcze nigdy nie byłam w tych stronach, więc postawiłam na "Wszystko jedno". Decyzja należała do Pana P. W związku z tym w sielance, wśród gospodarstw i zwierząt rolnych, pięknych widoków i chłodu lasu, uroczej aury i lekkich powiewów wiatru, zdecydowaliśmy się odbić na żółty, a następnie czerwony szlak ku Wielkiej Czantorii. Tymczasem podziwialiśmy to, co nas otaczało.
Krajobrazy:
Drzewa:
Gospodarstwa:
Zwierzątka:
Tyłek Pana P. z oddali :
Doszedłszy do granicy polsko-czeskiej postanowiliśmy zrobić sobie kolejną przerwę. Wyjęłam pelerynę. Przeklętą pelerynę. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Rozrzuciłam ją na trawie i usiedliśmy...
Do tej pory nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy. Nagle zaczęliśmy słyszeć pomruki, ale trochę je zlekceważyliśmy, ciesząc się dalej chłodem lasu. Pomruki stawały się coraz głośniejsze. I głośniejsze. I głośniejsze. Nadeszła pora, by przestać je ignorować i podejść do nich poważnie.
Zwinęłam przeklętą pelerynę do plecaka. Założyliśmy plecaki na plecy. W ręce butelki. W nogi siły. I ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem w stronę Wielkiej Czantorii. Mruczenie przestało być mruczeniem, a zamieniło się w solidne grzmoty tuż obok nas. Chwilę później zaczął padać deszcz, który z każdą sekundą nasilał się coraz bardziej.
"Zakładamy peleryny?" "Nie chce mi się." Ostatecznie dobrze, że mi się zachciało, bo szalejąca burza i silny deszcz przestały nas bawić, zaczęły niepokoić. Makijaż się zmywa! Do butelki się leje! Peleryna przecieka! Zwijamy się w kłębuszki i czekamy, licząc na to, że dla piorunów nie jesteśmy zbyt pociągający Kiedy tylko burza ustawała na chwilę, ruszaliśmy dalej, po czym Paskudna wracała i znów gromiła! Hmm... Przeklęta peleryna! Gdybym jej nie wyciągała w pełnym słońcu, pewnie burzy nie chciałoby się nadchodzić! Tymczasem peleryna wciąż z nami. Burza też. I deszcz. Dobrą godzinę nam towarzyszyły.
Pod koniec naszego bliskiego spotkania z deszczem zgubiliśmy szlak. Pelerynowe czary-mary wciąż działa! Jakimś sposobem dotarliśmy do szlaku rowerowego, co oznacza, że zeszliśmy znacznie w dół. Schodziło się przyjemnie. Nawet nie czułam, że idziemy w dół Jako że ja, gdybym była sama, zapewne bym się nie odnalazła i "zginęła jak babka w Czechach" - dosłownie - do akcji musiał wkroczyć pan P. odnajdując szlak prowadzący do celu.
W międzyczasie jeszcze nastraszył, poganiał, groził spaniem w Ustroniu Ostatecznie okazało się, że nie jesteśmy tak daleko, jak myśleliśmy, że jesteśmy. Widać wieżę! Mary-czary się odczarowały!
Dotarliśmy do Chaty na Czantorii, a tam... zamknięte! Cholerna peleryna!
Ostatecznie gospodarze sprzedali nam piwo, ale na jedzenie niestety nie mogliśmy liczyć. Urok czarów-marów zadziałał jeszcze raz! W chacie dołapałam kota do miziania. I co?! I okazało się, że spokojnie mogliby mnie wsadzić do paki za usiłowanie zabójstwa. Kot w wyniku moich pieszczot ( ) z nagła zaczął się dławić. Na ratunek przybiegł gospodarz, uwalniając kota, którego nie trzeba było ratować!
W chacie posiedzieliśmy do 18:00 by wyjść na szczyt. Wieża zamknięta. Pół godziny temu. No tak. Peleryna. Wziąwszy jednak pod uwagę fakt, że widoki dzisiaj były przeciętne postanawiam nie żałować.
Stąd tragicznym czerwonym szlakiem udaliśmy się na dół do Ustronia. Moja noga oczywiście krzyczała, że nie chce i żebyśmy zostały tu, w środku lasu, ale ostatecznie doprowadziłam ją do porządku i szła jak należy!
Pan P. towarzyszył mi w górach. Miał gest. Gest w postaci środkowego palca
Wycieczka pełna emocji, czarów-marów, wpływów przeklętej peleryny i wesołych postojów. Kto powiedział, że musi być słonecznie i przejrzyście?!
Zdjęcia: Śląskie mary-czary
Prognozy pogody wyglądały całkiem nieźle. Wprawdzie upały wciąż były w planach, ale gdzie byśmy nie popatrzyli - zero burz, drobne opady na ochłodę - nic strasznego. Pojechaliśmy zatem rano do Goleszowa. Tam oczywiście zrobiliśmy sobie pierwszą, czterdziestopięciominutową przerwę. Podróż pociągiem może człowieka strasznie zmęczyć. Dodatkowo przemarzłam w pociągu. Musiałam założyć bluzę! :O Trzeba się było zatem ogrzać "ciepłym" złocistym napojem. Zauważyliśmy też, że dzisiaj wiele nie zobaczymy, gdyż przejrzystość powietrza jest bardzo słaba. Ale góry są górami. Radość z nich jest wciąż jednakowa. Idziemy!
W słońcu, cieniu drzew, kurzu i pyle, pośród przejeżdżających ciężarówek, a czasem w zupełnej ciszy dotarliśmy do restauracji "Pod Tułem".
Tutaj, zobaczywszy jak wiele kilometrów byłoby przed nami, gdybyśmy wybierali się do Australii, zrezygnowani i zdesperowani postanowiliśmy kolejny raz usiąść i odpocząć.
Na razie w pojedynku Odpoczynek vs. Turystyka piesza, ten pierwszy wygrywa 2 : 0. Ale przecież jest upał! Trzeba się nawadniać. Odpoczywać. Nie przemęczać. Jednym okiem łypnęłam jeszcze na lody w restauracji, ale nasyciłam się wzrokowo i ostatecznie ich nie zamówiłam. Ruszyliśmy dalej!
Po drodze jeszcze zastanawialiśmy się, którędy iść. Ja jeszcze nigdy nie byłam w tych stronach, więc postawiłam na "Wszystko jedno". Decyzja należała do Pana P. W związku z tym w sielance, wśród gospodarstw i zwierząt rolnych, pięknych widoków i chłodu lasu, uroczej aury i lekkich powiewów wiatru, zdecydowaliśmy się odbić na żółty, a następnie czerwony szlak ku Wielkiej Czantorii. Tymczasem podziwialiśmy to, co nas otaczało.
Krajobrazy:
Drzewa:
Gospodarstwa:
Zwierzątka:
Tyłek Pana P. z oddali :
Doszedłszy do granicy polsko-czeskiej postanowiliśmy zrobić sobie kolejną przerwę. Wyjęłam pelerynę. Przeklętą pelerynę. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Rozrzuciłam ją na trawie i usiedliśmy...
Do tej pory nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy. Nagle zaczęliśmy słyszeć pomruki, ale trochę je zlekceważyliśmy, ciesząc się dalej chłodem lasu. Pomruki stawały się coraz głośniejsze. I głośniejsze. I głośniejsze. Nadeszła pora, by przestać je ignorować i podejść do nich poważnie.
Zwinęłam przeklętą pelerynę do plecaka. Założyliśmy plecaki na plecy. W ręce butelki. W nogi siły. I ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem w stronę Wielkiej Czantorii. Mruczenie przestało być mruczeniem, a zamieniło się w solidne grzmoty tuż obok nas. Chwilę później zaczął padać deszcz, który z każdą sekundą nasilał się coraz bardziej.
"Zakładamy peleryny?" "Nie chce mi się." Ostatecznie dobrze, że mi się zachciało, bo szalejąca burza i silny deszcz przestały nas bawić, zaczęły niepokoić. Makijaż się zmywa! Do butelki się leje! Peleryna przecieka! Zwijamy się w kłębuszki i czekamy, licząc na to, że dla piorunów nie jesteśmy zbyt pociągający Kiedy tylko burza ustawała na chwilę, ruszaliśmy dalej, po czym Paskudna wracała i znów gromiła! Hmm... Przeklęta peleryna! Gdybym jej nie wyciągała w pełnym słońcu, pewnie burzy nie chciałoby się nadchodzić! Tymczasem peleryna wciąż z nami. Burza też. I deszcz. Dobrą godzinę nam towarzyszyły.
Pod koniec naszego bliskiego spotkania z deszczem zgubiliśmy szlak. Pelerynowe czary-mary wciąż działa! Jakimś sposobem dotarliśmy do szlaku rowerowego, co oznacza, że zeszliśmy znacznie w dół. Schodziło się przyjemnie. Nawet nie czułam, że idziemy w dół Jako że ja, gdybym była sama, zapewne bym się nie odnalazła i "zginęła jak babka w Czechach" - dosłownie - do akcji musiał wkroczyć pan P. odnajdując szlak prowadzący do celu.
W międzyczasie jeszcze nastraszył, poganiał, groził spaniem w Ustroniu Ostatecznie okazało się, że nie jesteśmy tak daleko, jak myśleliśmy, że jesteśmy. Widać wieżę! Mary-czary się odczarowały!
Dotarliśmy do Chaty na Czantorii, a tam... zamknięte! Cholerna peleryna!
Ostatecznie gospodarze sprzedali nam piwo, ale na jedzenie niestety nie mogliśmy liczyć. Urok czarów-marów zadziałał jeszcze raz! W chacie dołapałam kota do miziania. I co?! I okazało się, że spokojnie mogliby mnie wsadzić do paki za usiłowanie zabójstwa. Kot w wyniku moich pieszczot ( ) z nagła zaczął się dławić. Na ratunek przybiegł gospodarz, uwalniając kota, którego nie trzeba było ratować!
W chacie posiedzieliśmy do 18:00 by wyjść na szczyt. Wieża zamknięta. Pół godziny temu. No tak. Peleryna. Wziąwszy jednak pod uwagę fakt, że widoki dzisiaj były przeciętne postanawiam nie żałować.
Stąd tragicznym czerwonym szlakiem udaliśmy się na dół do Ustronia. Moja noga oczywiście krzyczała, że nie chce i żebyśmy zostały tu, w środku lasu, ale ostatecznie doprowadziłam ją do porządku i szła jak należy!
Pan P. towarzyszył mi w górach. Miał gest. Gest w postaci środkowego palca
Wycieczka pełna emocji, czarów-marów, wpływów przeklętej peleryny i wesołych postojów. Kto powiedział, że musi być słonecznie i przejrzyście?!
Zdjęcia: Śląskie mary-czary
Ostatnio zmieniony 2015-08-11, 22:27 przez nes_ska, łącznie zmieniany 3 razy.
chyba żartujesz z tą szczęściarą - kucaliśmy skuleni na ziemi, przykryci pelerynami, podczas gdy nad nami waliły pioruny az miło, a ściana wody była taka, że momentami widoczność spadała do kilkunastu metrów! Potem szło się właściwie w strumieniu, bo po ścieżkach płynęła woda po kostki. Ogólnie byliśmy przemoczeni niemal kompletnie, a do teraz mi buty nawet nie wyschły...
To nie była ochłoda, to była hekatomba wodna.
To nie była ochłoda, to była hekatomba wodna.
Ostatnio zmieniony 2015-08-11, 22:43 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Wchodziłem i z chodziłem tym szlakiem,zdecydowanie wolę wchodzić,ale to kwestia kondycji i upodobań.sokół pisze:No, Pudel pokazał Ci najlepsze wejście na Czantorię. No, prawie, bo nie znam tego wariantu z Czechami, tylko przez MCz, ale trasa przez Tul jest genialna, szczególnie tak na przełomie kwietnia i maja.
A zejście do Polany czerwonym...no, pomyśl, co byłoby, gdybyś tam miała wchodzić?
sokół pisze:trasa przez Tul jest genialna
Fakt, to chyba najlepszy odcinek trasy
A zejście do Polany czerwonym...no, pomyśl, co byłoby, gdybyś tam miała wchodzić?
Roztapiałam się schodząc. Wchodząc pewnie zostałabym mokrą plamą na kamieniu
Wchodziłem i z chodziłem tym szlakiem,zdecydowanie wolę wchodzić,ale to kwestia kondycji i upodobań.
Ja pewnie też bym weszła, tylko... po co?! Szlak nie jest widokowy, a jest męczący Zdecydowanie lepsza była trasa z Goleszowa
Majka pisze:Zapewne też była nieczynna?
Szczerze mówiąc nie kręciłam się tam jakoś specjalnie, ale widać było, że wszystko jest pozamykane.
laynn pisze:Mamo ja chcę taki deszcz, burzę! Ty szczęściaro!
No, co Ty! Mejkap mi zmyło! ;p
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Nesko , fajnie się czyta i ogląda Twe relacje .
Z tymi czarami to bywa i na odwrót , jedna z kobiet które u nas sezonowo pracują gdy przy nie pewnych prognozach , zabierze płaszcz pd i parasol to mamy pogodę murowaną , gdy o nich zapomni to leje jak z cebra
Fajne zdjęcie z nazwą ulicy
No i jedno gospodarstwo wprost wymarzone dla Buby
A deszczu baaardzo zazdraszczam , u nas nie padało (tak na serio) od początku czerwca , dwa razy była tylko jakaś popierdółka
Hejka.
Z tymi czarami to bywa i na odwrót , jedna z kobiet które u nas sezonowo pracują gdy przy nie pewnych prognozach , zabierze płaszcz pd i parasol to mamy pogodę murowaną , gdy o nich zapomni to leje jak z cebra
Fajne zdjęcie z nazwą ulicy
No i jedno gospodarstwo wprost wymarzone dla Buby
A deszczu baaardzo zazdraszczam , u nas nie padało (tak na serio) od początku czerwca , dwa razy była tylko jakaś popierdółka
Hejka.
Krzyś66 pisze:No i jedno gospodarstwo wprost wymarzone dla Buby
nie bardzo, to nie jest komunistyczny blok
A że Neska już wszystko opisała, to tylko moje zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... aCzantorie
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
No fajny "samodział " , jakoś regiony górskie i podgórskie obfitują w ciągniki domorosłej konstrukcji .
A czemu Chata była zamknięta , wszak Czesi to bardzo poukładany naród , a tu w środku sezonu , zamknięte ?
No i myślę , że choćby dla równowagi , mógłbyś wkleić jedną z dwu Twych fotek z człowiekiem en face .
A czemu Chata była zamknięta , wszak Czesi to bardzo poukładany naród , a tu w środku sezonu , zamknięte ?
No i myślę , że choćby dla równowagi , mógłbyś wkleić jedną z dwu Twych fotek z człowiekiem en face .
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 102 gości