Dzień 3.
Szczyrbskie Jezioro – Dol. Młynicka – Bystra Ławka – Dol. Furkotna – Szczyrbskie Jezioro
Koniec z obijaniem się – wracamy w Tatry Wysokie

Najlepszą pogodę zostawiamy na główny cel wyjazdu (a ta jeszcze nie jest taka na 100%), dlatego na ten dzień przypadła trasa na Bystrą Ławkę. Bystra Ławka jest otoczona wieloma jeziorami, więc byliśmy pewni, że jest tam pięknie. Ja oczywiście wiedziałam, że czeka mnie trochę zmagań z ekspozycją, ale z tą, w najważniejszym momencie, nie miałam problemu

Dolina Młynicka przypominała mi nieco Dolinę Pańszczycy, pamiętam, że tam też miałam wrażenie takiej surowości, ale także mnóstwo pięknych, małych kwiatuszków. Turystów na szlaku było już dużo więcej niż poprzednimi dniami, część kończyła swoją trasę nieopodal wodospadu Skok, ponad którym była prawdziwa plaża (ludzie leżeli i opalali się w kostiumach kąpielowych). Do wysokości mniej więcej 2000m n.p.m. było słonecznie, wyżej było już szaro i pochmurno, ale na szczęście z nieba nie spadła ani jedna kropla deszczu. Niestety nie do końca wiedzieliśmy jak nazwać szczyty, które widać było z końcowej części szlaku, tuż pod Bystrą Ławką. Wydaje mi się, że Koprowy Szczyt albo Rysy, a może to były Mięgusze lub Wysoka? (Jeśli ktoś wie, to proszę niech mnie oświeci

). Na samej przełęczy była mała kumulacja ludzi, bo część turystów szła od Doliny Furkotnej. Jedna pani niestety zrezygnowała z pokonania przełęczy (w sumie, to nie dziwię się, bo chyba „gorsza część” szlaku jest właśnie od Doliny Młynickiej), bardzo mi jej było żal, bo sama wiem jak smakuje gorycz po wycofaniu się już prawie u samego celu, ale na szczęście zdarzyło mi się to tylko raz (na Kościelcu w 2012 r.). Po przekroczeniu przełęczy bardzo miło zobaczyć w oddali Tatry Zachodnie, zatęskniłam do ich zielonych zboczy, bo już dosyć długo byliśmy w objęciach ciemnych skał Soliska. Przyznam, że zejście do Szczyrbskiego Jeziora dłużyło mi się, miałam dosyć stąpania po nierównych kamelotach, a i dolina nie była taka piękna jak Młynicka. Jednak widok na Szczyrbskie Jezioro i góry wszystko wynagrodził, podobał mi się nawet ten kurort u jego brzegu

Ładną zabudowę mają te słowackie miasteczka turystyczne, a hotel tuż nad jeziorem miał przeszklony parter i skórzane sofy – nic tylko usiąść z kawką/ drinkiem i popijając podziwiać widoki

Zostawię to sobie na stare lata
Dzień 4. dzień najważniejszy
Popradzkie Jezioro – Rysy – Popradzkie Jezioro
Wreszcie prognozy są nieubłagane – ma być słonecznie do końca dnia, bez milimetra zapowiadanego deszczu, a więc ruszyliśmy na Rysy!

Już na przystanku kolejki zorientowaliśmy się, że na samotność nie będziemy mogli narzekać, a na parkingu przeważały samochody z polską rejestracją. Najpierw mozolnie, w słońcu i upale, asfaltem szliśmy do Popradzkiego Jeziora, przy którym zjedliśmy śniadanie (na mojej mapie nie było jeszcze zaznaczonego schroniska – Majlathowej Chaty, więc się nieco zdziwiłam, że w tym miejscu stoją dwa obiekty). Na Rysy wybrała się także słoweńska grupa ludzi, było ich chyba z 20-cioro i szli w naprawdę żółwim tempie, przez co, jak już udało się ich wyprzedzić na wąskiej ścieżce, każda przerwa na picie/ jedzenie była okupiona stresem, że zaraz nas dogonią i znów będzie trzeba ich wyprzedzać. Summa summarum i tak byli na szczycie prędzej od nas

a tak naprawdę to przez cały dzień wymijaliśmy się z tymi samymi osobami w przeróżnych miejscach na szlaku. Widoki na szlaku wciąż wydawały mi się znajome, bo tyle razy co już oglądałam zdjęcia z tej trasy, to nie zliczę, ale jak zobaczyłam krajobraz z przełęczy Waga, to szczęka mi opadła. Ganek prezentował się wspaniale, ten widok najbardziej zapamiętam z tego dnia, najbardziej mnie urzekł. Na Rysach ludzi było całe tłumy, ale gdzieś tam sobie przycupnęłam, żeby spędzić chociaż 20 minut na „Dachu Polski”, poobserwowałam końcowe podejście od polskiej strony (włos mi się zjeżył na głowie). Droga powrotna niestety wiedzie tą samą trasą, więc dłużyła się niemiłosiernie chociaż akurat od słowackiej strony to szlak na Rysy nie jest jakoś morderczo długi. Następnym razem z pewnością będę chciała wejść na Koprowy
Dzień 5.
Popradzkie Jezioro – Osterwa…
Tego dnia świętowaliśmy urodziny, więc założenie było takie, by nie wstawać zbyt wcześnie i nie wracać zbyt późno

Zapowiadane były deszcze, ale liczyliśmy, że nas ominą… trochę się przeliczyliśmy. W drodze do Popradzkiego Jeziora odwiedziliśmy Symboliczny Cmentarz pod Osterwą, bardzo mi zależało, by odwiedzić to miejsce, ale przykro czyta się te wszystkie tablice ofiar gór

Idąc z Symbolicznego Cmentarza można przy okazji obejść jezioro, widok prezentował się pysznie

Zadziwiały nas czasy przedstawione na naszej mapie Tatr Wysokich, bo mapa wskazywała, że na Osterwę podchodzi się prawie 2 godziny, a tymczasem na szlakowskazach czas był o połowę krótszy, zastanawialiśmy się kto ma rację. Okazało się, że szlakowskazy się nie mylą, ale niestety bardzo szybko poczuliśmy krople rzęsistego deszczu. Sam deszcz nam nie przeszkadzał, schowaliśmy aparaty, zakapturzyliśmy się i dalej w drogę, ale niestety zaczęło bardzo grzmieć i z Doliny Żabiej ewidentnie szły ogromne chmury z ulewą, które dotarły do nas nie później niż za 2 minuty. Liczyliśmy czasy od błysku do grzmotu i ten czas niestety skracał się, dlatego dosłownie na kwadrans przed dojściem na Przełęcz pod Osterwą zdecydowaliśmy się na odwrót

Naszym planem było dojść przez Batyżowiecki Staw do Domu Śląskiego, niestety plan ten runął

Wróciliśmy do schroniska i co gorsza pogoda poprawiła się, wyszło słońce. Nieco strapieni postanowiliśmy zjeść obiad w Majlathowej Chacie i wrócić do Smokowca. Wtedy znowu zaczęło padać, tym razem nieustannie przez 2 godziny, koczowaliśmy przez ten czas w schronisku. Muszę przyznać, że wnętrze jest bardzo klimatyczne i jak na słowacką architekturę schronisk, to to miejsce ma swój klimat (podobnie jak Chata przy Zielonym Stawie), chociaż muszę przyznać, że jak zajrzałam do schroniska pod Rysami, to wnętrze jest nieproporcjonalnie ciekawsze od kubatury z zewnątrz

Jedzenie w Majlathowej Chacie też było pyszne, ceny w porządku także gorąco polecam
Dzień 6. lenistwa ciąg dalszy
Stary Smokowiec – Siodełko – Wodospady Zimnej Wody – Stary Smokowiec
No cóż, muszę to przyznać, morale po zdobyciu Rysów bardzo nam spadło, zdobyliśmy, to co najbardziej chcieliśmy zdobyć, pogoda też nie była już stabilna, dlatego rano nawet mocno nie śpieszyliśmy się z wyjściem. Tego dnia było bardzo duszno, więc dosyć mozolnie nam się szło na Hrebienok. Stamtąd przeszliśmy się do wodospadów Zimnej Wody i głodni wróciliśmy na Hrebienok. Po obiadku znów wśród pomruków burzy zeszliśmy do Smokowca, gdzie odwiedziliśmy okoliczne punkty gastronomiczne

mianowicie cukiernię Tatra oraz pizzerię La Montanara (gdzie można zjeść nie tylko pizzę). Pani z pizzerii kojarzyła nas już na tyle, że jak zobaczyła nas kręcących się nieopodal, to zawołała nas, że już ma dla nas wolne miejsca na tarasie
Ostatni dzień przeznaczyliśmy na powrót do Zakopanego, skąd o 20 mieliśmy pociąg do Warszawy. Rano wyskoczyliśmy jeszcze na kawę do Tatry, przy okazji zobaczyliśmy start wyścigu kolarskiego dookoła Tatr – jak jechaliśmy Stramą do Zakopanego, to na trasie już mijaliśmy pierwszych kończących pętlę.
Wyjazd uważam za bardzo udany, pogoda trafiła nam się wspaniała, na te parę ostatnich niestabilnych dni grzech byłoby narzekać, reset na urlopie też się należy

Najbardziej jestem zadowolona z tego, że dały mi coś moje treningi, które uskuteczniałam od maja, bo zawsze przy takich przewyższeniach zdychałam potem jak kot, a tym razem było inaczej, obyło się też (odpukać) bez nawrotu kontuzji kolana także pełen sukces

W Tatry Słowackie na pewno chcemy jeszcze powrócić, jest tam tyle szlaków do przejścia, że na pewno jeden wyjazd nie wystarczy. To, na czym teraz mi zależy to Lodowa Przełęcz, Koprowy Szczyt, Krywań i oczywiście Tatry Zachodnie

Ale to już luźne plany na następny rok…
Statystyki (z pewnością zaniżone, bo nie wszystko dało się policzyć):
min. 81km w nogach
min. 5 346m dreptania pod górę
Dziękuję za uwagę
