MOJA sudecka przygoda 06.07.15-16.07.15.
MOJA sudecka przygoda 06.07.15-16.07.15.
Do Karpacza przyjeżdżamy w poniedziałek przed południem po sześciu godzinach podróży. Trochę zmęczeni i głodni rzucamy klamoty w kąt wynajętego mieszkania i ruszamy zobaczyć tutejsze "Krupówki" i zapolować na jakie sensowne żarcie. "Krupówki" takie sobie, a polowanie okazuje się dosłowne, bo knajpy w większości dopiero otwierają. Wreszcie w jakiejś niewielkiej spelunce udaje nam się zjeść coś ciepłego i dość sensownego nawet.Wracamy do mieszkania odpocząć po dość męczącej podróży, a po południu idziemy zwiedzać Świątynię Wang oraz przyległy do niej cmentarz. Postanawiamy czas spędzić relaksowo, w góry wyjść dopiero następnego dnia.
Kościółek bardzo nam się podoba, toteż kupuję książkę na temat jego historii i tym sposobem prezent dla mamuśki mam już z głowy.
Postanawiamy zapuścić się bardziej w miasto, a właściwie jego peryferie. Idziemy na długi spacer po drodze odwiedzając Dziki Wodospad znajdujący się przy żółtym szlaku prowadzącym z Białego Jaru do Strzechy Akademickiej.
Wracając do mieszkania przyglądamy sie jeszcze z zainteresowaniem jednej górce.
I tak po próżniacku i typowo urlopowemu mija nam pierwszy dzień.
DZIEŃ 2
Ranek wita nas bezchmurnym niebem i pięknym słońcem. Będziemy zdobywać Śnieżkę-metodą "na lenia". Wjeżdżamy wyciągiem krzesełkowym na Kopę, kilkanaście minut i już jesteśmy przy Domu Śląskim.
Czerwonym szlakiem gnamy na Królewnę. Tak wieje, że łeb chce urwać. Mijamy turystów w klapkach i z reklamówkami odpoczywających po drodze i już jesteśmy na Śnieżce. Pomimo,że nie przepadam za tak ucywilizowanymi szczytami, spędzamy tam prawie godzinę, głównie łażąc, podziwiając widoki i robiąc sporo fotek.
Wracamy pod Dom Śląski , a stamtąd odbijamy na niebieski szlak i po chwili jesteśmy u naszych południowych sąsiadów.
Jeszcze spojrzenie na niedawno zdobyty szczyt.
Nasz następny przystanek:wypasione czeskie schronisko, a w zasadzie chyba hotel górski.
Wchodzimy do środka, mijamy salę restauracyjną i idziemy do baru. Ślubny rzuca się na złocisty napój, ja zamawiam pół litra ulubionej kofoli. Do tego fundujemy sobie ogromnych rozmiarów rogala z kminkiem-miejscowy wypiek. Fajniaście smakuje z moją kofolą, podobno z piwskiem również.Nie próbowałam, wierzę na słowo. Mija kolejna godzina i czas ruszać dalej. Żółty szlak w 15 minut zaprowadza nas na Równię pod Śnieżką.
Mijamy Strzechę Akademicką nie zatrzymując się w niej (przyjdzie i na to odpowiedni czas)i schodzimy w kierunku Samotni. I tu moje pierwsze wow. No, pięknie jest, zaje.... powiedziałabym nawet.
Znajdujemy sobie wolne ławeczki przy stawie i rozsiadamy się wygonie, w zasadzie ślubny się rozsiada, bo ja to głównie leżę patrząc w bezchmurne niebo. Przyjemny wiaterek wieje od stawu, nie odczuwa się upału. Nigdzie nam się już nie spieszy. Po dwóch godzinach leniuchowania ruszamy w dół.Początek szlaku bardzo nam się podoba, toteż sporo focimy.
Później przez las.
Odwiedzamy Domek Myśliwski, a w zasadzie oglądamy go z zewnątrz, bo jest zamknięty.
I już jesteśmy na Polanie.
Stamtąd podchodzimy jeszcze chwilę w górę żółtym szlakiem i odbijamy w prawo , aby zobaczyć formację skalną o nazwie Kotki.Na polance obok skałek piknik ma grupa Niemców, witamy się z nimi grzecznie, robimy zdjęcia i znikamy, żeby im nie przeszkadzać.
Schodzimy niebieskim szlakiem do Wangu, a stamtąd do mieszkania -zadowoleni i pełni nadziei na piękny następny dzień.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Kościółek bardzo nam się podoba, toteż kupuję książkę na temat jego historii i tym sposobem prezent dla mamuśki mam już z głowy.
Postanawiamy zapuścić się bardziej w miasto, a właściwie jego peryferie. Idziemy na długi spacer po drodze odwiedzając Dziki Wodospad znajdujący się przy żółtym szlaku prowadzącym z Białego Jaru do Strzechy Akademickiej.
Wracając do mieszkania przyglądamy sie jeszcze z zainteresowaniem jednej górce.
I tak po próżniacku i typowo urlopowemu mija nam pierwszy dzień.
DZIEŃ 2
Ranek wita nas bezchmurnym niebem i pięknym słońcem. Będziemy zdobywać Śnieżkę-metodą "na lenia". Wjeżdżamy wyciągiem krzesełkowym na Kopę, kilkanaście minut i już jesteśmy przy Domu Śląskim.
Czerwonym szlakiem gnamy na Królewnę. Tak wieje, że łeb chce urwać. Mijamy turystów w klapkach i z reklamówkami odpoczywających po drodze i już jesteśmy na Śnieżce. Pomimo,że nie przepadam za tak ucywilizowanymi szczytami, spędzamy tam prawie godzinę, głównie łażąc, podziwiając widoki i robiąc sporo fotek.
Wracamy pod Dom Śląski , a stamtąd odbijamy na niebieski szlak i po chwili jesteśmy u naszych południowych sąsiadów.
Jeszcze spojrzenie na niedawno zdobyty szczyt.
Nasz następny przystanek:wypasione czeskie schronisko, a w zasadzie chyba hotel górski.
Wchodzimy do środka, mijamy salę restauracyjną i idziemy do baru. Ślubny rzuca się na złocisty napój, ja zamawiam pół litra ulubionej kofoli. Do tego fundujemy sobie ogromnych rozmiarów rogala z kminkiem-miejscowy wypiek. Fajniaście smakuje z moją kofolą, podobno z piwskiem również.Nie próbowałam, wierzę na słowo. Mija kolejna godzina i czas ruszać dalej. Żółty szlak w 15 minut zaprowadza nas na Równię pod Śnieżką.
Mijamy Strzechę Akademicką nie zatrzymując się w niej (przyjdzie i na to odpowiedni czas)i schodzimy w kierunku Samotni. I tu moje pierwsze wow. No, pięknie jest, zaje.... powiedziałabym nawet.
Znajdujemy sobie wolne ławeczki przy stawie i rozsiadamy się wygonie, w zasadzie ślubny się rozsiada, bo ja to głównie leżę patrząc w bezchmurne niebo. Przyjemny wiaterek wieje od stawu, nie odczuwa się upału. Nigdzie nam się już nie spieszy. Po dwóch godzinach leniuchowania ruszamy w dół.Początek szlaku bardzo nam się podoba, toteż sporo focimy.
Później przez las.
Odwiedzamy Domek Myśliwski, a w zasadzie oglądamy go z zewnątrz, bo jest zamknięty.
I już jesteśmy na Polanie.
Stamtąd podchodzimy jeszcze chwilę w górę żółtym szlakiem i odbijamy w prawo , aby zobaczyć formację skalną o nazwie Kotki.Na polance obok skałek piknik ma grupa Niemców, witamy się z nimi grzecznie, robimy zdjęcia i znikamy, żeby im nie przeszkadzać.
Schodzimy niebieskim szlakiem do Wangu, a stamtąd do mieszkania -zadowoleni i pełni nadziei na piękny następny dzień.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Majka pisze:CIĄG DALSZY NASTĄPI
Mam nadzieję, że jak najszybciej, bo strasznie jestem ciekaw co jeszcze w Sudetach widzieliście.
Majka pisze:Na polance obok skałek piknik ma grupa Niemców, witamy się z nimi grzecznie, robimy zdjęcia i znikamy, żeby im nie przeszkadzać.
Pogonić trzeba było. Park Narodowy, a oni piknik poza szlakiem urządzają. Skandal.
DZIEŃ 3
Pogoda niestety psuje się nieco. Od rana chłodno i pochmurnie, ale co tam. Są plany i trzeba je realizować.Wsiadamy do samochodu i jedziemy na Przełęcz Okraj. Gospodarz schroniska kasuje od nas dychę za parking, zostawiamy samochód i idziemy na szlak.
Jest tak jak lubię-nieco dziko, pusto i cicho. Przeciwieństwo wczorajszej wycieczki.
Docieramy na Skalny Stół- najwyższy szczyt Kowarskiego Grzbietu.
Śnieżka za chmurami.
A dosłownie po kilku minutach już jest tak:
Wychodzi słoneczko i idzie się całkiem przyjemnie.Dochodzimy na Sowią Przełęcz.
Plecak i kij przekraczają granicę.
Po chwili przyjemnej rozmowy z młodymi ludźmi spotkanymi na Sowiej Przełęczy ruszamy dalej, w kierunku czeskiego schroniska Jelenka.
Tam raczymy się bardzo dobrym obiadem. Knedliczki oczywiście muszą być.Nie wiedziałam też dotąd ,że naleśniki z borówkami i lodami śmietankowymi mogą smakować tak wybornie. Gdy zbieramy się w dalszą drogę zaczyna padać, lać w zasadzie. Ulewa jednak dość szybko mija i znów wychodzi słońce.Schodzimy nudnawym leśnym wyasfaltowanym szlakiem do przygranicznej osady o nazwie Pomezni Boudy.
Przekraczamy granicę i po chwili jesteśmy przy schronisku. Wchodzimy jeszcze do środka na herbatę, a później do samochodu i wracamy do Karpacza. Sympatyczny, spokojny dzień. Szlak fajny, niezbyt męczący.
DZIEŃ 4
Rozpoczyna się piękną słoneczną pogodą i nic nie zapowiada zmian.Zadowoleni z życia i słońca na niebie idziemy zielonym szlakiem na Polanę. Zatrzymujemy się na chwilę w lesie w punkcie widokowym na Dolinę Pląsawy. Czytamy informacje na tablicy, robimy fotki.
Spotykamy też jakiegoś miejscowego dziadka szukającego grzybów, ucinamy sobie z nim miłą pogawędkę. Wreszcie docieramy na Polanę i odbijamy na żółty szlak. Idziemy zobaczyć formacje skalne o nazwie Pielgrzymy. Bardzo nam się podobają, więc spędzamy przy nich sporo czasu.
Gdzieś w połowie drogi między Pielgrzymami a Słonecznikiem zaczyna psuć się pogoda. Najpierw na niebie pojawiają się chmury, robi się chłodno, a po chwili zaczyna siąpić.Do Słonecznika dochodzimy już w niewielkim deszczu.
Oczywiście ruszamy dalej. Chcemy dojść do schroniska Odrodzenie na Przełęczy Karkonoskiej, w zasadzie w jej pobliżu.
To ostatnia fotka , którą udaje mi się się zrobić w tym momencie:
Gdzieś na pół godziny przed schroniskiem dopada nas ulewa zamieniająca się chwilami w grad.Nie ma się gdzie schronić, bo idziemy w kosówkach. Do schronu wpadamy przemoczeni na maxa. Przebieramy się w suche ciuchy, sposobem, którego tu nie zdradzę udaje nam się nieco osuszyć buty. Trzęsę się z zimna. Rozgrzewa mnie dopiero gorąca herbata. Schronisko pełne zziębniętych przemoczonych turystów, którzy co chwilę wychodzą na taras sprawdzić czy wreszcie przestało padać. I tak ze dwie godziny. Zjadamy w tym czasie smaczny obiad. Wreszcie wychodzi słońce i można wracać. Jest jednak strasznie zimno. Idziemy zielonym szlakiem, nie dość ,że długim, to jeszcze mocno podmokłym, ale niech tam. Dobrze jest.
Wreszcie po prawie dwóch godzinach dostrzegamy znajome Pielgrzymy.
Schodząc w kierunku Polany mamy takie widoki,które wynagradzają wszystko:
Do mieszkania docieramy wieczorem. Czuję się zmęczona. Pogoda dała popalić całkiem nieźle, ale doszliśmy tam ,gdzie dojść zamierzaliśmy.
DZIEŃ 5
Opuszczamy na chwilę Karkonosze i wyruszamy w Góry Stołowe, a konkretnie do czeskiej miejscowości Adršpach do Skalnego Miasta. Kupujemy bilety i idziemy podziwiać skalne formy.
Wrzucam kilka fotek niektórych skał. Mam nadzieję,żę nie pomyliłam nazw.
Dzban
Głowa Cukru
Organy
Rękawica
Rynek Słonia
Most Diabła
Wieża Elżbiety
Madonna
Dochodzimy do następnej budki i znów płacimy. Schodki w górę( podobno jest ich ponad 170), schodki w dół i płyniemy. Titanic II już prawie tonął, ale wszystko dobrze się kończy. Żyjemy.
Schodzimy na bezpieczny ląd i idziemy jeszcze zobaczyć wodospady.
Wielki Wodospad chyba tylko z nazwy wielki, bo wody jakoś niewiele.
Za to Mały Wodospad całkiem uroczy.
Wracając na parking mijamy budkę z kołaczami , o których zawsze słyszałam,że są węgierskie. Tu twierdzą,że to tradycyjne czeskie ciasto. Kto ma rację -nie wiem. Grunt,że staję w długaśnej kolejce po ten specyfik, który bardzo lubię.W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w przygranicznym sklepiku po piwsko i kofolę.
Wieczorem uświadamiamy sobie,że mija już połowa naszego pobytu tutaj.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Pogoda niestety psuje się nieco. Od rana chłodno i pochmurnie, ale co tam. Są plany i trzeba je realizować.Wsiadamy do samochodu i jedziemy na Przełęcz Okraj. Gospodarz schroniska kasuje od nas dychę za parking, zostawiamy samochód i idziemy na szlak.
Jest tak jak lubię-nieco dziko, pusto i cicho. Przeciwieństwo wczorajszej wycieczki.
Docieramy na Skalny Stół- najwyższy szczyt Kowarskiego Grzbietu.
Śnieżka za chmurami.
A dosłownie po kilku minutach już jest tak:
Wychodzi słoneczko i idzie się całkiem przyjemnie.Dochodzimy na Sowią Przełęcz.
Plecak i kij przekraczają granicę.
Po chwili przyjemnej rozmowy z młodymi ludźmi spotkanymi na Sowiej Przełęczy ruszamy dalej, w kierunku czeskiego schroniska Jelenka.
Tam raczymy się bardzo dobrym obiadem. Knedliczki oczywiście muszą być.Nie wiedziałam też dotąd ,że naleśniki z borówkami i lodami śmietankowymi mogą smakować tak wybornie. Gdy zbieramy się w dalszą drogę zaczyna padać, lać w zasadzie. Ulewa jednak dość szybko mija i znów wychodzi słońce.Schodzimy nudnawym leśnym wyasfaltowanym szlakiem do przygranicznej osady o nazwie Pomezni Boudy.
Przekraczamy granicę i po chwili jesteśmy przy schronisku. Wchodzimy jeszcze do środka na herbatę, a później do samochodu i wracamy do Karpacza. Sympatyczny, spokojny dzień. Szlak fajny, niezbyt męczący.
DZIEŃ 4
Rozpoczyna się piękną słoneczną pogodą i nic nie zapowiada zmian.Zadowoleni z życia i słońca na niebie idziemy zielonym szlakiem na Polanę. Zatrzymujemy się na chwilę w lesie w punkcie widokowym na Dolinę Pląsawy. Czytamy informacje na tablicy, robimy fotki.
Spotykamy też jakiegoś miejscowego dziadka szukającego grzybów, ucinamy sobie z nim miłą pogawędkę. Wreszcie docieramy na Polanę i odbijamy na żółty szlak. Idziemy zobaczyć formacje skalne o nazwie Pielgrzymy. Bardzo nam się podobają, więc spędzamy przy nich sporo czasu.
Gdzieś w połowie drogi między Pielgrzymami a Słonecznikiem zaczyna psuć się pogoda. Najpierw na niebie pojawiają się chmury, robi się chłodno, a po chwili zaczyna siąpić.Do Słonecznika dochodzimy już w niewielkim deszczu.
Oczywiście ruszamy dalej. Chcemy dojść do schroniska Odrodzenie na Przełęczy Karkonoskiej, w zasadzie w jej pobliżu.
To ostatnia fotka , którą udaje mi się się zrobić w tym momencie:
Gdzieś na pół godziny przed schroniskiem dopada nas ulewa zamieniająca się chwilami w grad.Nie ma się gdzie schronić, bo idziemy w kosówkach. Do schronu wpadamy przemoczeni na maxa. Przebieramy się w suche ciuchy, sposobem, którego tu nie zdradzę udaje nam się nieco osuszyć buty. Trzęsę się z zimna. Rozgrzewa mnie dopiero gorąca herbata. Schronisko pełne zziębniętych przemoczonych turystów, którzy co chwilę wychodzą na taras sprawdzić czy wreszcie przestało padać. I tak ze dwie godziny. Zjadamy w tym czasie smaczny obiad. Wreszcie wychodzi słońce i można wracać. Jest jednak strasznie zimno. Idziemy zielonym szlakiem, nie dość ,że długim, to jeszcze mocno podmokłym, ale niech tam. Dobrze jest.
Wreszcie po prawie dwóch godzinach dostrzegamy znajome Pielgrzymy.
Schodząc w kierunku Polany mamy takie widoki,które wynagradzają wszystko:
Do mieszkania docieramy wieczorem. Czuję się zmęczona. Pogoda dała popalić całkiem nieźle, ale doszliśmy tam ,gdzie dojść zamierzaliśmy.
DZIEŃ 5
Opuszczamy na chwilę Karkonosze i wyruszamy w Góry Stołowe, a konkretnie do czeskiej miejscowości Adršpach do Skalnego Miasta. Kupujemy bilety i idziemy podziwiać skalne formy.
Wrzucam kilka fotek niektórych skał. Mam nadzieję,żę nie pomyliłam nazw.
Dzban
Głowa Cukru
Organy
Rękawica
Rynek Słonia
Most Diabła
Wieża Elżbiety
Madonna
Dochodzimy do następnej budki i znów płacimy. Schodki w górę( podobno jest ich ponad 170), schodki w dół i płyniemy. Titanic II już prawie tonął, ale wszystko dobrze się kończy. Żyjemy.
Schodzimy na bezpieczny ląd i idziemy jeszcze zobaczyć wodospady.
Wielki Wodospad chyba tylko z nazwy wielki, bo wody jakoś niewiele.
Za to Mały Wodospad całkiem uroczy.
Wracając na parking mijamy budkę z kołaczami , o których zawsze słyszałam,że są węgierskie. Tu twierdzą,że to tradycyjne czeskie ciasto. Kto ma rację -nie wiem. Grunt,że staję w długaśnej kolejce po ten specyfik, który bardzo lubię.W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w przygranicznym sklepiku po piwsko i kofolę.
Wieczorem uświadamiamy sobie,że mija już połowa naszego pobytu tutaj.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Tak, pierwszy raz. Byłam dwa razy po trzy dni w Górach Stołowych jeszcze w czasach licealnych i tyle, jeśli chodzi o Sudety. Przyszła pora nadrobić.
Wrzucam kolejną część mojej opowieści.
DZIEŃ 6
Słońce, bezchmurne niebo, ciepło.I super, bo jest w planach szlak bardzo widokowy.Jedziemy samochodem do Szklarskiej Poręby pod wyciąg. Krzesełkami w górę i już jesteśmy przy schronisku Szrenica. Wstępujemy oczywiście na poranną kawę i całkiem dobry spory kawałek murzynka z czekoladą. Później w drogę.
Mijamy Trzy Świnki.
I Twarożnik ze śmiesznie wyglądającym słupkiem granicznym na szczycie.
Z tyłu pozostaje schronisko , które z tej perspektywy prezentuje się dość ciekawie.
Radiowo-telewizyjna stacja przekaźnikowa pełniąca kiedyś rolę schroniska widoczna coraz lepiej.Oznacza to, że powoli zbliżamy się do Śnieżnych Kotłów.
Zatrzymujemy się jeszcze przy formacji skalnej Violik czytając z zainteresowaniem tablicę informacyjną.
Śnieżne Kotły to drugie po Samotni miejsce, które mnie zachwyciło. Spędzamy tam mnóstwo czasu robiąc sporo fotek.
Wreszcie schodzimy do schroniska Pod Łabskim Szczytem.
Jest tam tłum ludzi, ale znajdujemy sobie wygodne miejsce na uboczu ( na schodkach ściślej mówiąc ) i zostajemy na dość długi popas.Później schodzimy w dół na parking, gdzie zostawiliśmy samochód. Po drodze na małą chwilę zatrzymujemy się przy Kukułczych Skałach.
Przyglądamy się też jeszcze raz z daleka schronisku Szrenica.
W Szklarskiej Porębie idziemy do knajpy na obiadek i połazić po centrum miasta, które do złudzenia przypomina nam centrum Karpacza , z tą tylko różnicą,że tu nie ma deptaka.Wieczorkiem wracamy do Karpacza zadowoleni wielce z udanego dnia.
DZIEŃ 7
Pięknej pogody ciąg dalszy. Tak sobie wymyśliłam, że dobrze by było przejść się czerwonym szlakiem z Białego Jaru do Domu Śląskiego. Słyszałam,że to bardzo widokowy szlak, więc pora to sprawdzić osobiście. Najpierw ulicą, a potem lasem niewiele tylko w górę i bardzo łagodnie. I tak przez godzinę do schroniska Łomniczka.
Schronisko dość zaniedbane, a siedzący za bufetem pan sprawia wrażenie jakby był tu za karę. Szybko opuszczamy to niezbyt przyjazne( moim zdaniem-opinia subiektywna) miejsce. Szlak prowadzi jeszcze przez chwilę lasem, a potem nareszcie zaczyna się coś dziać. Odsłaniają się widoki, jest coraz bardziej stromo i szlak nabiera charakteru przypominającego nieco niektóre szlaki tatrzańskie. Nasuwa nam się porównanie np. z zielonym szlakiem z Zawracia do Chochołowskiej albo też z zielonym ale na Przełęcz pod Kopą. W każdym razie jest fajnie, nawet bardzo.
Symboliczny cmentarzyk ofiar gór w Kotle Łomniczki to miejsce, przy którym zatrzymujemy się na chwilę.
Dalej już tylko kawałek do góry i pijemy sobie kawę w Domu Śląskim. Przez chwilę przybieramy ochoty, aby po raz drugi wejść na Śnieżkę. Patrząc jednak na idące tam tłumy szybko rezygnujemy z tego pomysłu. Udajemy się w stronę Akademickiej Strzechy, koło której przeszliśmy kilka dni temu w drodze do Samotni.
Siadamy sobie wygodnie na ławkach pod parasolami, wyciągamy kanapki, kupujemy zimne napoje i... ogórki kiszone ( pycha ) i siedzimy tak przez dobrą godzinkę. Wreszcie leniwie dość złazimy żółtym szlakiem do Karpacza.
Przy wyjściu z lasu zaglądamy jeszcze nad Dziki Wodospad, ale jest tam tyle ludzi,że nawet nie chce mi się wyciągać aparatu z plecaka.Wracamy do mieszkania, szybki prysznic, przebieramy się i wieczór spędzamy na " Krupówkach" w knajpach. Jest wszak niedziela, a dzień święty trzeba święcić .
DZIEŃ 8
Późnym wieczorem dnia poprzedniego zaczęło padać. Całą noc grzmiało, lało, błyskało się. Ranek paskudny. Deszcz. Gór przez okno nie widać.Zimno. Jemy śniadanie z nadzieją,że jednak pogoda się poprawi. Koło południa deszcz nieco zelżał i trochę się przejaśnia. Wsiadamy więc w samochód i jedziemy obejrzeć Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich. Dość szybko dojeżdżamy do miejscowości Wieściszowice. Dalej prowadzą nas tabliczki i strzałki. Trzeba przyznać, że oznakowanie bardzo dobre. Są tu trzy parkingi, z czego czynny jest tylko jeden, położony najwyżej. Płatny oczywiście. Na terenie obiektu jest też bufet. Pewnie czynny tylko w weekendy, bo tego dnia zamknięty. No to idziemy oglądać te cacka.
Przy drugim z jeziorek- Purpurowym wpadam w zachwyt po raz trzeci i wydaję z siebie głośne WOW!
Wycieczka krótka, ale udana. Wcale nie martwimy się o to, co zrobić z resztą dnia. Nareszcie mamy trochę czasu na odpoczynek i poleniuchowanie przy komputerze, zwłaszcza,że nastepny dzień zapowiada się atrakcyjnie, ale i męcząco.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Wrzucam kolejną część mojej opowieści.
DZIEŃ 6
Słońce, bezchmurne niebo, ciepło.I super, bo jest w planach szlak bardzo widokowy.Jedziemy samochodem do Szklarskiej Poręby pod wyciąg. Krzesełkami w górę i już jesteśmy przy schronisku Szrenica. Wstępujemy oczywiście na poranną kawę i całkiem dobry spory kawałek murzynka z czekoladą. Później w drogę.
Mijamy Trzy Świnki.
I Twarożnik ze śmiesznie wyglądającym słupkiem granicznym na szczycie.
Z tyłu pozostaje schronisko , które z tej perspektywy prezentuje się dość ciekawie.
Radiowo-telewizyjna stacja przekaźnikowa pełniąca kiedyś rolę schroniska widoczna coraz lepiej.Oznacza to, że powoli zbliżamy się do Śnieżnych Kotłów.
Zatrzymujemy się jeszcze przy formacji skalnej Violik czytając z zainteresowaniem tablicę informacyjną.
Śnieżne Kotły to drugie po Samotni miejsce, które mnie zachwyciło. Spędzamy tam mnóstwo czasu robiąc sporo fotek.
Wreszcie schodzimy do schroniska Pod Łabskim Szczytem.
Jest tam tłum ludzi, ale znajdujemy sobie wygodne miejsce na uboczu ( na schodkach ściślej mówiąc ) i zostajemy na dość długi popas.Później schodzimy w dół na parking, gdzie zostawiliśmy samochód. Po drodze na małą chwilę zatrzymujemy się przy Kukułczych Skałach.
Przyglądamy się też jeszcze raz z daleka schronisku Szrenica.
W Szklarskiej Porębie idziemy do knajpy na obiadek i połazić po centrum miasta, które do złudzenia przypomina nam centrum Karpacza , z tą tylko różnicą,że tu nie ma deptaka.Wieczorkiem wracamy do Karpacza zadowoleni wielce z udanego dnia.
DZIEŃ 7
Pięknej pogody ciąg dalszy. Tak sobie wymyśliłam, że dobrze by było przejść się czerwonym szlakiem z Białego Jaru do Domu Śląskiego. Słyszałam,że to bardzo widokowy szlak, więc pora to sprawdzić osobiście. Najpierw ulicą, a potem lasem niewiele tylko w górę i bardzo łagodnie. I tak przez godzinę do schroniska Łomniczka.
Schronisko dość zaniedbane, a siedzący za bufetem pan sprawia wrażenie jakby był tu za karę. Szybko opuszczamy to niezbyt przyjazne( moim zdaniem-opinia subiektywna) miejsce. Szlak prowadzi jeszcze przez chwilę lasem, a potem nareszcie zaczyna się coś dziać. Odsłaniają się widoki, jest coraz bardziej stromo i szlak nabiera charakteru przypominającego nieco niektóre szlaki tatrzańskie. Nasuwa nam się porównanie np. z zielonym szlakiem z Zawracia do Chochołowskiej albo też z zielonym ale na Przełęcz pod Kopą. W każdym razie jest fajnie, nawet bardzo.
Symboliczny cmentarzyk ofiar gór w Kotle Łomniczki to miejsce, przy którym zatrzymujemy się na chwilę.
Dalej już tylko kawałek do góry i pijemy sobie kawę w Domu Śląskim. Przez chwilę przybieramy ochoty, aby po raz drugi wejść na Śnieżkę. Patrząc jednak na idące tam tłumy szybko rezygnujemy z tego pomysłu. Udajemy się w stronę Akademickiej Strzechy, koło której przeszliśmy kilka dni temu w drodze do Samotni.
Siadamy sobie wygodnie na ławkach pod parasolami, wyciągamy kanapki, kupujemy zimne napoje i... ogórki kiszone ( pycha ) i siedzimy tak przez dobrą godzinkę. Wreszcie leniwie dość złazimy żółtym szlakiem do Karpacza.
Przy wyjściu z lasu zaglądamy jeszcze nad Dziki Wodospad, ale jest tam tyle ludzi,że nawet nie chce mi się wyciągać aparatu z plecaka.Wracamy do mieszkania, szybki prysznic, przebieramy się i wieczór spędzamy na " Krupówkach" w knajpach. Jest wszak niedziela, a dzień święty trzeba święcić .
DZIEŃ 8
Późnym wieczorem dnia poprzedniego zaczęło padać. Całą noc grzmiało, lało, błyskało się. Ranek paskudny. Deszcz. Gór przez okno nie widać.Zimno. Jemy śniadanie z nadzieją,że jednak pogoda się poprawi. Koło południa deszcz nieco zelżał i trochę się przejaśnia. Wsiadamy więc w samochód i jedziemy obejrzeć Kolorowe Jeziorka w Rudawach Janowickich. Dość szybko dojeżdżamy do miejscowości Wieściszowice. Dalej prowadzą nas tabliczki i strzałki. Trzeba przyznać, że oznakowanie bardzo dobre. Są tu trzy parkingi, z czego czynny jest tylko jeden, położony najwyżej. Płatny oczywiście. Na terenie obiektu jest też bufet. Pewnie czynny tylko w weekendy, bo tego dnia zamknięty. No to idziemy oglądać te cacka.
Przy drugim z jeziorek- Purpurowym wpadam w zachwyt po raz trzeci i wydaję z siebie głośne WOW!
Wycieczka krótka, ale udana. Wcale nie martwimy się o to, co zrobić z resztą dnia. Nareszcie mamy trochę czasu na odpoczynek i poleniuchowanie przy komputerze, zwłaszcza,że nastepny dzień zapowiada się atrakcyjnie, ale i męcząco.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Bardzo przyjemna ta Wasza wycieczka. Sudety są piękne! Mnie jeszcze nie udało się tam wybrać, bo wybieram się jak sójka za morze, ale może w końcu... Na razie pozostaje mi tylko obejrzeć Twoje zdjęcia i powzdychać donośnie
Mnie kofola w ogóle nie podchodzi. Próbowałam już kilka razy i nie do przełknięcia. Zdecydowanie śladem Twojego męża zamówiłabym piwo ;-P
Czekam na "dalej"
Mnie kofola w ogóle nie podchodzi. Próbowałam już kilka razy i nie do przełknięcia. Zdecydowanie śladem Twojego męża zamówiłabym piwo ;-P
Czekam na "dalej"
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Sudety są piękne-potwierdzam. Kofolę uwielbiam i ile razy jestem w Czechach lub Słowacji tyle razy zwożę do domu litrowe butelki, które znikają w szybkim tempie. Alkoholu nie piję wcale odkąd jestem wega. Jakoś tak jedno z drugim się u mnie łączy, więc piwo odpada.
Dalszy ciąg dopiszę może jutro to znaczy dzisiaj, tylko o jakiejś przyzwoitej porze. Niewiele tego już zostało.
Dalszy ciąg dopiszę może jutro to znaczy dzisiaj, tylko o jakiejś przyzwoitej porze. Niewiele tego już zostało.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
nes_ska pisze:Mnie kofola w ogóle nie podchodzi. Próbowałam już kilka razy i nie do przełknięcia.
Mnie kofola w smaku nawet podchodzi ale jak sie jej napije to potem mi zawsze niedobrze .. wiec wole unikac..
Majka pisze: Alkoholu nie piję wcale odkąd jestem wega.
ale przeciez alkohol pedzi sie na roslinach? tzn taki dobry- nie mowie o gownianym piwie na zolciach zwierzecych- bo wtedy to rozumiem!
Ostatnio zmieniony 2015-07-23, 10:09 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnia część mojej relacji.
DZIEŃ 9
Jedziemy na jednodniową zorganizowaną wycieczkę do Pragi- relację umieszczę w odpowiednim dziale.
DZIEŃ 10
Pomimo wczorajszego późnego powrotu wstajemy o przyzwoitej porze. Za oknem siąpi deszcz, ale mimo wszystko postanawiamy odbyć kolejną wycieczkę. Tym razem w Góry Izerskie.Jedziemy więc do Świeradowa Zdroju.Parkingowy patrzy na nas ze zdziwieniem i mówi coś w stylu: Wasz samochód będzie chyba na razie jedynym na parkingu. Chce Wam się w góry na taką pogodę?
Chce nam się, tym bardziej ,że czas nas goni. Kupujemy bilety w kasie i wjeżdżamy gondolą w górę. Pogoda rzeczywiście nie nastraja do wędrówek.
Po krótkiej wizycie w schronisku udajemy się w kierunku Polany Izerskiej.W zasadzie nie jest najgorzej, bo deszcz nie pada. Tylko trochę wieje i jest chłodno. No i widoków żadnych.
Wędruje się całkiem sympatycznie, tylko od czasu do czasu sporo błota i wody na ścieżce, tak,że trzeba szukać obejścia lasem. Docieramy do Polany Izerskiej, na której spędzamy trochę czasu.Była tu kiedyś osada drwali. Obecnie zostały tylko fundamenty i drewniana stodoła. Jest też wiata z ławkami dla turystów, ale siedzą w niej akurat dwie osoby, więc nie chcemy przeszkadzać.
Ruszamy dalej niebieskim szlakiem w kierunku Hali Izerskiej. Po drodze spotykamy taki oto obiekt, który strasznie mi się spodobał, więc oczywiście włażę do środka. Na nocleg dla niektórych forumowiczów miejsce idealne.
Dalej w dół dość nudnym szlakiem, w zasadzie asfaltówką wśród lasu.
I docieramy na miejsce- podobno najzimniejsze w Polsce.Kiedyś była tu wioska niemiecka. Zostały jeszcze resztki fundamentów po niektórych domach.Jedynym obiektem, który ocalał jest drewniany budynek-obecnie schronisko "Chatka Górzystów", do którego właśnie zmierzamy.Jeden ze szlaków na Halę ( żółty) prowadzi ze Stogu Izerskiego przez torfowiska.Mamy ochotę nim wracać, ale zostaje nam to wybite z głowy. Po ostatnich ulewach może tam być sytuacja bardzo nieciekawa, więc wracać niestety będziemy tą sama drogą , którą przyszliśmy. Jednak póki co podziwiamy to urocze miejsce.
Zbliżamy się do prywatnego schroniska "Chatka Górzystów".
Cudowne miejsce. Widziałam sporo schronisk, ale to ma w sobie coś niezwykłego.
Młoda gospodyni kroi świeżo upieczone ciasta, ale jakie ciasta! Wypasione i pyszne.
Czas spędzony w tym schronisku na piciu herbatki, delektowaniu się smakiem ciast i milej pogawędce z gospodarzem dobiega wreszcie końca. Trzeba wracać. Gdy opuszczamy Halę Izerską chmury zaczynają się rozchodzić i zza nich wygląda, najpierw nieśmiało, a później już całkiem całkiem śmiało słoneczko. robi się też o wiele cieplej.Do Polany Izerskiej docieramy z ładną pogodą i tak jest już do końca dnia. Wiata jest wolna, więc rozsiadamy się w niej wygodnie na dłuższą chwilę.
Ruszamy dalej z powrotem na Stóg Izerski.
Wreszcie odsłaniają się jakieś widoki.
A wszystko to dlatego, że czuwa nad nami wszechobecny Duch Gór-Liczyrzepa ( Karkonosz).
Idziemy jeszcze na szczyt, gdzie znajduje się przekaźnik RTV.
A później zjeżdżamy w dół gondolą.Parking znowu prawie pusty. Oprócz naszego są ze dwa samochody. Parkingowy dzisiaj nie zarobi.
Za Szklarską Porębą zjeżdżamy na parking zatłoczony samochodami i straganami przypominającymi odpustowe.Zostawiamy samochód i idziemy zobaczyć Wodospad Szklarki.
Wchodzimy jeszcze do Kochanówki, bo po całym dniu pasowałoby wreszcie zjeść coś gorącego. Wystrój schroniska ciekawy w przeciwieństwie do jedzenia, które nam tam zaserwowano.
Wszechobecny Duch Gór jest i tutaj, szkoda tylko,że nie czuwa nad kucharzem.
Wieczór spędzamy na pakowaniu bagaży i sprzątaniu mieszkania. Wcale nie chce mi się stąd wyjeżdżać.
DZIEŃ OSTATNI
Postanawiamy choć trochę jeszcze wykorzystać czas przed wyjazdem,dlatego też wsiadamy w samochód i ruszamy w kierunku dzielnicy Jeleniej Góry-Sobieszowa. Są tam liczne parkingi . Zostawiamy samochód na jednym z nich. Zaraz za parkingiem zaczynają się dwa szlaki prowadzące na Zamek Chojnik.Szlak czerwony to biegnąca w górę droga wybrukowana kostką, czarny prowadzi przez Zbójeckie Skały i jest o wiele ciekawszy. Trochę przyjemnej nietrudnej wspinaczki po skałach. Na wejście wybieramy właśnie czarny.
Później szlaki się łączą i już wspólnie prowadzą do ruin tego czternastowiecznego zamku znajdującego się na wysokości 627 m n.p.m.Zatrzymujemy się jeszcze po drodze obejrzeć sobie głaz o nazwie Skalny Grzyb.
A potem już prosto do zamku.
Na dziedzińcu można usiąść na ławeczkach i posłuchać lecącej z odtwarzacza legendy o okrutnej Kunegundzie, która mieszkała w zamku.Idziemy na wieżę zamkową podziwiać widoki.
A warunki widokowe dzisiaj naprawdę dobre.
Kotły Śnieżne
Śnieżka
Szrenica
Żal odjeżdżać. Schodzimy czerwonym szlakiem na parking. Zamek wart obejrzenia, a szlak przez Zbójeckie Skały naprawdę fajny.
Wsiadamy w samochód, wstępujemy jeszcze do knajpy na obiad, a potem już w drogę i do domu. Nie wracamy sami. Bierzemy z sobą Ducha Gór i mamy nadzieję,że jeszcze nieraz będzie nas prowadził po sudeckich szlakach. Na razie zamieszkał w mojej sypialni, ale świetnie się czuje również w ogrodzie wśród traw i krzewów.
KONIEC !
DZIEŃ 9
Jedziemy na jednodniową zorganizowaną wycieczkę do Pragi- relację umieszczę w odpowiednim dziale.
DZIEŃ 10
Pomimo wczorajszego późnego powrotu wstajemy o przyzwoitej porze. Za oknem siąpi deszcz, ale mimo wszystko postanawiamy odbyć kolejną wycieczkę. Tym razem w Góry Izerskie.Jedziemy więc do Świeradowa Zdroju.Parkingowy patrzy na nas ze zdziwieniem i mówi coś w stylu: Wasz samochód będzie chyba na razie jedynym na parkingu. Chce Wam się w góry na taką pogodę?
Chce nam się, tym bardziej ,że czas nas goni. Kupujemy bilety w kasie i wjeżdżamy gondolą w górę. Pogoda rzeczywiście nie nastraja do wędrówek.
Po krótkiej wizycie w schronisku udajemy się w kierunku Polany Izerskiej.W zasadzie nie jest najgorzej, bo deszcz nie pada. Tylko trochę wieje i jest chłodno. No i widoków żadnych.
Wędruje się całkiem sympatycznie, tylko od czasu do czasu sporo błota i wody na ścieżce, tak,że trzeba szukać obejścia lasem. Docieramy do Polany Izerskiej, na której spędzamy trochę czasu.Była tu kiedyś osada drwali. Obecnie zostały tylko fundamenty i drewniana stodoła. Jest też wiata z ławkami dla turystów, ale siedzą w niej akurat dwie osoby, więc nie chcemy przeszkadzać.
Ruszamy dalej niebieskim szlakiem w kierunku Hali Izerskiej. Po drodze spotykamy taki oto obiekt, który strasznie mi się spodobał, więc oczywiście włażę do środka. Na nocleg dla niektórych forumowiczów miejsce idealne.
Dalej w dół dość nudnym szlakiem, w zasadzie asfaltówką wśród lasu.
I docieramy na miejsce- podobno najzimniejsze w Polsce.Kiedyś była tu wioska niemiecka. Zostały jeszcze resztki fundamentów po niektórych domach.Jedynym obiektem, który ocalał jest drewniany budynek-obecnie schronisko "Chatka Górzystów", do którego właśnie zmierzamy.Jeden ze szlaków na Halę ( żółty) prowadzi ze Stogu Izerskiego przez torfowiska.Mamy ochotę nim wracać, ale zostaje nam to wybite z głowy. Po ostatnich ulewach może tam być sytuacja bardzo nieciekawa, więc wracać niestety będziemy tą sama drogą , którą przyszliśmy. Jednak póki co podziwiamy to urocze miejsce.
Zbliżamy się do prywatnego schroniska "Chatka Górzystów".
Cudowne miejsce. Widziałam sporo schronisk, ale to ma w sobie coś niezwykłego.
Młoda gospodyni kroi świeżo upieczone ciasta, ale jakie ciasta! Wypasione i pyszne.
Czas spędzony w tym schronisku na piciu herbatki, delektowaniu się smakiem ciast i milej pogawędce z gospodarzem dobiega wreszcie końca. Trzeba wracać. Gdy opuszczamy Halę Izerską chmury zaczynają się rozchodzić i zza nich wygląda, najpierw nieśmiało, a później już całkiem całkiem śmiało słoneczko. robi się też o wiele cieplej.Do Polany Izerskiej docieramy z ładną pogodą i tak jest już do końca dnia. Wiata jest wolna, więc rozsiadamy się w niej wygodnie na dłuższą chwilę.
Ruszamy dalej z powrotem na Stóg Izerski.
Wreszcie odsłaniają się jakieś widoki.
A wszystko to dlatego, że czuwa nad nami wszechobecny Duch Gór-Liczyrzepa ( Karkonosz).
Idziemy jeszcze na szczyt, gdzie znajduje się przekaźnik RTV.
A później zjeżdżamy w dół gondolą.Parking znowu prawie pusty. Oprócz naszego są ze dwa samochody. Parkingowy dzisiaj nie zarobi.
Za Szklarską Porębą zjeżdżamy na parking zatłoczony samochodami i straganami przypominającymi odpustowe.Zostawiamy samochód i idziemy zobaczyć Wodospad Szklarki.
Wchodzimy jeszcze do Kochanówki, bo po całym dniu pasowałoby wreszcie zjeść coś gorącego. Wystrój schroniska ciekawy w przeciwieństwie do jedzenia, które nam tam zaserwowano.
Wszechobecny Duch Gór jest i tutaj, szkoda tylko,że nie czuwa nad kucharzem.
Wieczór spędzamy na pakowaniu bagaży i sprzątaniu mieszkania. Wcale nie chce mi się stąd wyjeżdżać.
DZIEŃ OSTATNI
Postanawiamy choć trochę jeszcze wykorzystać czas przed wyjazdem,dlatego też wsiadamy w samochód i ruszamy w kierunku dzielnicy Jeleniej Góry-Sobieszowa. Są tam liczne parkingi . Zostawiamy samochód na jednym z nich. Zaraz za parkingiem zaczynają się dwa szlaki prowadzące na Zamek Chojnik.Szlak czerwony to biegnąca w górę droga wybrukowana kostką, czarny prowadzi przez Zbójeckie Skały i jest o wiele ciekawszy. Trochę przyjemnej nietrudnej wspinaczki po skałach. Na wejście wybieramy właśnie czarny.
Później szlaki się łączą i już wspólnie prowadzą do ruin tego czternastowiecznego zamku znajdującego się na wysokości 627 m n.p.m.Zatrzymujemy się jeszcze po drodze obejrzeć sobie głaz o nazwie Skalny Grzyb.
A potem już prosto do zamku.
Na dziedzińcu można usiąść na ławeczkach i posłuchać lecącej z odtwarzacza legendy o okrutnej Kunegundzie, która mieszkała w zamku.Idziemy na wieżę zamkową podziwiać widoki.
A warunki widokowe dzisiaj naprawdę dobre.
Kotły Śnieżne
Śnieżka
Szrenica
Żal odjeżdżać. Schodzimy czerwonym szlakiem na parking. Zamek wart obejrzenia, a szlak przez Zbójeckie Skały naprawdę fajny.
Wsiadamy w samochód, wstępujemy jeszcze do knajpy na obiad, a potem już w drogę i do domu. Nie wracamy sami. Bierzemy z sobą Ducha Gór i mamy nadzieję,że jeszcze nieraz będzie nas prowadził po sudeckich szlakach. Na razie zamieszkał w mojej sypialni, ale świetnie się czuje również w ogrodzie wśród traw i krzewów.
KONIEC !
buba pisze:ale przeciez alkohol pedzi sie na roslinach? tzn taki dobry- nie mowie o gownianym piwie na zolciach zwierzecych- bo wtedy to rozumiem!
No tak, ale nigdy nie lubiłam jakoś specjalnie alkoholu,choć paradoksalnie w młodości go trochę wypiłam. Chyba nawet więcej niż trochę. Nie zmuszałam się do rezygnacji z niego. Stało się to spontanicznie.Taką miałam wewnętrzną potrzebę zapewne. Czy na stałe-tego nie wiem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 116 gości