Przez Beskid Niski, Roztocze i Lubelszczyzne
laynn pisze:Zdjęcia o poranku niesamowite.
No poranek trafil sie nieziemski! Czasem jednak oplaca sie opic na noc herbaty czy piwa i potem co chwile latac do kibla! Przynajmniej nie umknie zaden taki swit! Tak sobie pomyslec ile czlowieka takich porankow minelo bo spal jak zabity... (czeste bieganie do kibla przydaje sie rowniez zimniejszymi czasami- wtedy mozna cala noc dokladac do ogniska i niedopuscic zeby wygaslo do rana
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Najpierw zapodajemy do Dłuzniowa. Cerkiewka z fajnym malowidlem na drzwiach i starymi sprzetami z jej wyposazenia wystawionymi przed budynek.
Nieopodal stoi slawojka a ciekawskie cieleta zagladaja do srodka. Czy czlowiek powinien sie czuc podgladany jak siedzi na kiblu a cos rogatego gapi sie na niego okraglymi oczami? I zaraz przylazi drugie i trzecie?
Cerkiew stoi na skraju wsi, wsrod starych niezamieszkanych domostw
Chłopiatyn. Swiatynia o trzech bułeczkach, dom zarosly bluszczem, sklep i stacja benzynowa.
Na dechach cerkwi jakies stare napisy
Czarne chmury, potworna ducha i zaczyna sie blyskac. Zrywajacy sie raz po raz wiatr wznieca z pylu i lisci malutkie traby powietrzne. Jest tez mile podsklepie
gdzie chwile siedzimy obserwujac przedburzowa atmosfere i niepokoj ktory ona budzi wsrod ludzi. Nie pada jeszcze a wszyscy jakos zaraz szybciej biegaja.
Jedziemy do Mycowa. To niewielka popegeerowska osada przy samej granicy. Szare bloki, wielkie pryzmy drewna , plytowe drogi i ogromna ilosc biegajacej wszedzie dzieciarni.
Zaczyna lac. Smiesznie padaja grube krople na piaszczysta wysuszona droge. Gdy kropla zrobi klap w piasek to zaraz sie podnosi w tym miejscu snop pylu i robi sie malutki lej. Parkujemy pod cerkwia i czekamy az przestanie padac. W skodusi siedziec jakos niedogodnie- albo robi sie potworna duchota, albo deszcz wlewa sie wodospadami jak odrobine choc odkrecic okno. Przenosimy sie na przycerkiewny zadaszony balkonik. Wyciagamy sie na podlodze z desek pachnacych stara bejca. Ozywczy wiaterek i monotonny stukot kropli powoduje ze usypiamy. Spimy chyba z pol godziny. Jak sie budzimy juz nie pada.
Jak wracamy juz w strone Chłopiatyna to widac przez pola nasza deszczowa cerkiewke
i…. jeszcze jedna, polozona troche dalej! W lesie, dobry kawalek za wsia sterczy z kepy drzew druga kopulka i jakby kawalek muru opuszczonego budynku.
Wracamy! Spod drewnianej cerkwi tuptamy w obranym kierunku. Niby nie lalo wcale dlugo a droga zrobila sie tak rozmoknieta, blotnista i sliska ze co chwile rozjezdzaja nam sie nogi i siadamy kuprem w mokra mazie.
Niektorym ten stan sie ogromnie podoba!
Ta czesc Mycowa to trzy domy. Jeden pusty, dwa zamieszkane.
I stodola staczajaca wyrownana walke z czlowiekiem. Ona sie bardzo chce zawalic, a ludzie tego nie chca. Poki co nie wiadomo kto wygra. Dzis jeszcze wygral zawziety czlowiek.
Cerkiew widac dokladnie z drogi, ale nie ma do niej zadnej sciezki a po drodze jest obsiane pole.
Obchodzimy zasiewy duzym łukiem. Wlazimy w podmokla łake gdzie kazdy krok daje znac o sobie donosnym mlasnieciem. Mam wrazenie ze kazde kolejne jest glosniejsze i dluzsze.
Trawa wokol jest wysoka i skapana w deszczu. Natychmiast i my robimy sie cali mokrzy az po czubek nosa. Sucha mam chyba tylko grzywke ale i tego pewna nie jestem. Udaje sie wypatrzyc ze pod cerkwia jest cmentarz i duza brama. Ale sciezki to tam nie ma. Na dodatek na naszej drodze pojawia sie oslizgly row z woda. Aby go obejsc musimy wejsc w uprawy. W koncu ociekajac woda i blotem doczlapujemy do bram dziwnego cmentarza.
Groby sa stare i nowe. Najnowszy z 2008 roku. Sa tu kamienne pomniki, krzyze, Matki Boskie na cokolach. Sa anioly i postacie swidrujace w nas wylupiastymi oczami.
Sa groby opisane jakby odrecznie, jakby biurowymn korektorem.
Sa groby rodzinne opisane roznym alfabetem, gdzie wybitnie widac wplyw meza na zone.
Sama bryla kaplicy nie bylaby niczym dziwnym gdyby stala na Dolnym Slasku. Ot klasyczny wynik popoludniowej wycieczki pod Olawe. Ale tu? na wschodzie? Wielki budynek z pokruszonego betonu? Z przodu na zamurowanej piwnicy napisy ku czci jakiegos generala zmarlego przed wojna. Na bocznych scianach tez rozne odezwy. Wnetrze raczej ogolocone, ciezko oszacowac co moglo zawierac poczatkowo
Na calym cmentarzu kwiaty, znicze, wykoszona trawa, gola ziemia zasypana igliwiem. Tylko przy jednym grobie pelno łakowych kwiatkow.
Wszystko ladnie pieknie- tylko jak ci ludzie przyniesli tu te kwiaty i znicze? Po pas w uprawie, brodzac w bagnistej łace i skaczac przez poltorametrowy row z woda?
Wracamy.. Droga do Mycowa podazaja tez dwaj rowerzysci. Nie probuja juz jechac, prowadza swoje rowery. Ublocone i ociekajace woda poduchy na tylkach swiadcza ze dzielnie walczyli jeszcze calkiem niedawno. Rowery czasem sciagaja ich w strone rowow, a czasem tylko dzieki podparciu na nich utrzymuja rownowage idac. Od czasu do czasu dolatuja do naszych uszu zduszone przeklenstwa.
Przy skodusi bierzemy kapiel w wodzie mineralnej a ciezkie od mazi ciuchy upychamy do workow. I tak sie zastanawiamy na ktorym etapie zalegna nam sie w milym autku zaby albo nawet ryby.
Kawalek za Mycowem znow wieza pseudowidokowa, ociekajaca wyrzuconymi pieniedzmi. Widok z gory taki jak z ziemi i lunety jak teleskopy czekajace na lokalnych zlomiarzy. Lakomy kąsek. Jednej juz nie ma. Jak to ladnie unia wplywa na “poprawe bytu okolicznej ludnosci”. Pewnie jakis żulik po spieniezeniu lunety wzniosl za swego dobroczynce toast jakas lokalna “Sperma szatana” lub “Czarem Tesciowej”. Jest tez miejsce grilowe i zapis w regulaminie i zakazie palenia “otwartego ognia”.
Na obrzezach Chlopiatyna ide wyplukac w stawie trampki. Pisze tam na tabliczce ze nie wolno sie kapac. Nic natomiast nie pisze o praniu ubloconych butow. Zatem milo miec swiadomosc ze zadnego zakazu wyjatkowo tym razem nie zlamalam Buty po calej operacji sa trzy razy lzejsze ale odkrywam ze w czasie wycieczki prawie totalnie sie rozlazly. No zobaczymy co zostanie z nich po wysuszeniu..
Kolejna odwiedzona wioska to Budynin. Cerkiewka stoi gdzie stala, podejsc sie nie bardzo da bo wlasnie ukladaja przed nia chodnik.
W Budyninie oprocz cerkwi bardzo chce znalezc pewne miejsce. Naprzeciw swiatyni utopionej w cienistych drzewach byla stara szkola. Siedzielismy tu kiedys z rodzicami na nadgryzionych zebem czasu schodkach, popijalismy chlodne mleko zagryzajac drozdzowkami. Wokol teren porastaly krzaki o pachnacych tajemniczo kwiatach. Cienisty szkolny ogrod byl pelen brzeczenia owadow, a przez liscie przenikaly promienie slonca. Upalne letnie popoludnie. Gdzies nieopodal musialo byc jakies bajorko, bo dochodzily do nas pluski i kwiki kapiacych sie dzieci. Dzwiek bardzo charakterystyczny, inny zupelnie niz dzieciarnia dokazujaca na podworku, bo jakis taki bulgoczacy. Jakis taki spokoj i odpoczynek emanowal z kazdego kawalka tego przycerkiewnego zaulka, z kazdej trawki kielkujacej na przyszkolnym chodniku. Urokliwy kawalek czasoprzestrzeni. Wyryty w pamieci widok, smak, zapach i dzwieki. Byl rok 2002….
Niestety udalo mi sie namierzyc to miejsce... Nie wiem czy natychmiast uciekac czy stac i sie rozplakac… Nie ma pachnacych krzakow, nie ma drzew, nie ma zaroslych schodow na ktorych mozna w spokoju usiasc.. Trawa i chwasty wydarte do golej ziemi. Jest za to beton i swiezy lakier. Kolejny kawalek terenu przerobiony na swiat z klockow Lego. Rowny pod linijke, sterylny i bezduszny.
Obiecuje sobie nie wracac juz nigdy do miejsc w ktorych bylam dawniej. Przynajmniej nie w Polsce. Konfrontacja przeszlosci z terazniejszoscia zwykle bywa zbyt bolesna. Szybka zmiana planow- juz jutro wjezdzamy na Ukraine.
Po drodze jeszcze jest Korczmin. Cerkiewka jest mila, jakas taka szczupla i wysoka, w stosunku do malej podstawy.
Przed nia ciekawy krzyz opisany tekstem dwujezycznym.
Jest tez uroczy oltarzyk, ktory chyba pozostal po niedawnych majowkach. Fajnie by sie bylo tu znalezc akurat w momencie jak miejscowe babuszki zbieraja sie tu na wieczorne spiewy.
Za Korczminem jest jeszcze przydrozny stary cmentarz.
Wracajac troche pobładzilismy- ale nie przypuszczalam ze az tak nas zdryfowalo!
W Hrubieszowie popelniamy bład bo nie idziemy do tej milej knajpy co wczoraj, tylko do innej. Nadeta kelnerka obrzuca nas pogardliwym spojrzeniem gdy pytamy o sos czosnkowy do pizzy. Mowi z wyzszosca ze to prawdziwie wloska pizza wiec moze dac tylko oliwe lub sos pomidorowy. Bo to najbardziej ekskluzywna pizzeria w okolicy i najbardziej wloski placek na talerzu jak Hrubieszow dlugi i szeroki. I inaczej widac danie zostaloby skalane na wieki. Nie chce sie nam wdawac w dyskusje z glupia baba. Ech… Smiac mi sie tylko chce.. gdyby tylko zobaczyla jak piore w kiblu ciuchy ublocone w mycowskich rowach to by sie zaraz zadusila swoja elitarnoscia albo zeszla na serce
Kolo Natalina stajemy na nocleg na lesnym parkingu. Wieczorem przyjezdza bus z chlopakami z Legnicy. Tez planuja tu spac. Chwile rozmawiamy przez ciemnosc, w koncu my prawie sasiedzi! Chlopaki pija piwko, graja w gry na komorkach, puszczaja sobie jakies piosenki- zawsze rownoczesnie i kazdy inna. My chwile palimy ognicho, ale tez wczesnie ukladamy sie spac.
Jak wstajemy to Legniczan juz nie ma. Za to co chwile zatrzymuja sie kolejne auta ktore zwabia tojtoj. Nie wiem jak ludzie moga wolec obsrany do granic mozliwosci tojek niz sympatyczny las rozciagajacy sie ze wszystkich stron!
Jemy sniadanie na zasypanych igliwiem ławach, rozwieszam pranie i buty.
W jednym trampku bagno wygryzlo dziure na pol piety. 5 minut marszu i but zasysa pol kilo piachu. Dla odmiany sandalki suszone na tylnej szybie rozkleily sie i skurczyly o polowe. Ogolnie wiec mowiac zostalam bez butow. W Dorohusku probuje wiec jakowes nabyc, ale dominuja klapki na obcasie, zlocone baletki, albo adidasy w kolorach markerow zakreslaczy za 150 zl.
Odkrywamy tez ze nie mamy zielonej karty- nasza bałkanska skonczyla sie tydzien temu… Szukanie butow schodzi wiec na dalszy plan. Bez butow na Ukraine wjedziemy, bez zielonej karty nie… Lokalsi nas strasza ze na przejsciu nie kupimy i musimy jechac do Chełma. Na szczescie mijaja sie z prawda- w przygranicznych baraczkach mozna pozyskac czego dusza zapragnie. Przed nami Ukraina
Nieopodal stoi slawojka a ciekawskie cieleta zagladaja do srodka. Czy czlowiek powinien sie czuc podgladany jak siedzi na kiblu a cos rogatego gapi sie na niego okraglymi oczami? I zaraz przylazi drugie i trzecie?
Cerkiew stoi na skraju wsi, wsrod starych niezamieszkanych domostw
Chłopiatyn. Swiatynia o trzech bułeczkach, dom zarosly bluszczem, sklep i stacja benzynowa.
Na dechach cerkwi jakies stare napisy
Czarne chmury, potworna ducha i zaczyna sie blyskac. Zrywajacy sie raz po raz wiatr wznieca z pylu i lisci malutkie traby powietrzne. Jest tez mile podsklepie
gdzie chwile siedzimy obserwujac przedburzowa atmosfere i niepokoj ktory ona budzi wsrod ludzi. Nie pada jeszcze a wszyscy jakos zaraz szybciej biegaja.
Jedziemy do Mycowa. To niewielka popegeerowska osada przy samej granicy. Szare bloki, wielkie pryzmy drewna , plytowe drogi i ogromna ilosc biegajacej wszedzie dzieciarni.
Zaczyna lac. Smiesznie padaja grube krople na piaszczysta wysuszona droge. Gdy kropla zrobi klap w piasek to zaraz sie podnosi w tym miejscu snop pylu i robi sie malutki lej. Parkujemy pod cerkwia i czekamy az przestanie padac. W skodusi siedziec jakos niedogodnie- albo robi sie potworna duchota, albo deszcz wlewa sie wodospadami jak odrobine choc odkrecic okno. Przenosimy sie na przycerkiewny zadaszony balkonik. Wyciagamy sie na podlodze z desek pachnacych stara bejca. Ozywczy wiaterek i monotonny stukot kropli powoduje ze usypiamy. Spimy chyba z pol godziny. Jak sie budzimy juz nie pada.
Jak wracamy juz w strone Chłopiatyna to widac przez pola nasza deszczowa cerkiewke
i…. jeszcze jedna, polozona troche dalej! W lesie, dobry kawalek za wsia sterczy z kepy drzew druga kopulka i jakby kawalek muru opuszczonego budynku.
Wracamy! Spod drewnianej cerkwi tuptamy w obranym kierunku. Niby nie lalo wcale dlugo a droga zrobila sie tak rozmoknieta, blotnista i sliska ze co chwile rozjezdzaja nam sie nogi i siadamy kuprem w mokra mazie.
Niektorym ten stan sie ogromnie podoba!
Ta czesc Mycowa to trzy domy. Jeden pusty, dwa zamieszkane.
I stodola staczajaca wyrownana walke z czlowiekiem. Ona sie bardzo chce zawalic, a ludzie tego nie chca. Poki co nie wiadomo kto wygra. Dzis jeszcze wygral zawziety czlowiek.
Cerkiew widac dokladnie z drogi, ale nie ma do niej zadnej sciezki a po drodze jest obsiane pole.
Obchodzimy zasiewy duzym łukiem. Wlazimy w podmokla łake gdzie kazdy krok daje znac o sobie donosnym mlasnieciem. Mam wrazenie ze kazde kolejne jest glosniejsze i dluzsze.
Trawa wokol jest wysoka i skapana w deszczu. Natychmiast i my robimy sie cali mokrzy az po czubek nosa. Sucha mam chyba tylko grzywke ale i tego pewna nie jestem. Udaje sie wypatrzyc ze pod cerkwia jest cmentarz i duza brama. Ale sciezki to tam nie ma. Na dodatek na naszej drodze pojawia sie oslizgly row z woda. Aby go obejsc musimy wejsc w uprawy. W koncu ociekajac woda i blotem doczlapujemy do bram dziwnego cmentarza.
Groby sa stare i nowe. Najnowszy z 2008 roku. Sa tu kamienne pomniki, krzyze, Matki Boskie na cokolach. Sa anioly i postacie swidrujace w nas wylupiastymi oczami.
Sa groby opisane jakby odrecznie, jakby biurowymn korektorem.
Sa groby rodzinne opisane roznym alfabetem, gdzie wybitnie widac wplyw meza na zone.
Sama bryla kaplicy nie bylaby niczym dziwnym gdyby stala na Dolnym Slasku. Ot klasyczny wynik popoludniowej wycieczki pod Olawe. Ale tu? na wschodzie? Wielki budynek z pokruszonego betonu? Z przodu na zamurowanej piwnicy napisy ku czci jakiegos generala zmarlego przed wojna. Na bocznych scianach tez rozne odezwy. Wnetrze raczej ogolocone, ciezko oszacowac co moglo zawierac poczatkowo
Na calym cmentarzu kwiaty, znicze, wykoszona trawa, gola ziemia zasypana igliwiem. Tylko przy jednym grobie pelno łakowych kwiatkow.
Wszystko ladnie pieknie- tylko jak ci ludzie przyniesli tu te kwiaty i znicze? Po pas w uprawie, brodzac w bagnistej łace i skaczac przez poltorametrowy row z woda?
Wracamy.. Droga do Mycowa podazaja tez dwaj rowerzysci. Nie probuja juz jechac, prowadza swoje rowery. Ublocone i ociekajace woda poduchy na tylkach swiadcza ze dzielnie walczyli jeszcze calkiem niedawno. Rowery czasem sciagaja ich w strone rowow, a czasem tylko dzieki podparciu na nich utrzymuja rownowage idac. Od czasu do czasu dolatuja do naszych uszu zduszone przeklenstwa.
Przy skodusi bierzemy kapiel w wodzie mineralnej a ciezkie od mazi ciuchy upychamy do workow. I tak sie zastanawiamy na ktorym etapie zalegna nam sie w milym autku zaby albo nawet ryby.
Kawalek za Mycowem znow wieza pseudowidokowa, ociekajaca wyrzuconymi pieniedzmi. Widok z gory taki jak z ziemi i lunety jak teleskopy czekajace na lokalnych zlomiarzy. Lakomy kąsek. Jednej juz nie ma. Jak to ladnie unia wplywa na “poprawe bytu okolicznej ludnosci”. Pewnie jakis żulik po spieniezeniu lunety wzniosl za swego dobroczynce toast jakas lokalna “Sperma szatana” lub “Czarem Tesciowej”. Jest tez miejsce grilowe i zapis w regulaminie i zakazie palenia “otwartego ognia”.
Na obrzezach Chlopiatyna ide wyplukac w stawie trampki. Pisze tam na tabliczce ze nie wolno sie kapac. Nic natomiast nie pisze o praniu ubloconych butow. Zatem milo miec swiadomosc ze zadnego zakazu wyjatkowo tym razem nie zlamalam Buty po calej operacji sa trzy razy lzejsze ale odkrywam ze w czasie wycieczki prawie totalnie sie rozlazly. No zobaczymy co zostanie z nich po wysuszeniu..
Kolejna odwiedzona wioska to Budynin. Cerkiewka stoi gdzie stala, podejsc sie nie bardzo da bo wlasnie ukladaja przed nia chodnik.
W Budyninie oprocz cerkwi bardzo chce znalezc pewne miejsce. Naprzeciw swiatyni utopionej w cienistych drzewach byla stara szkola. Siedzielismy tu kiedys z rodzicami na nadgryzionych zebem czasu schodkach, popijalismy chlodne mleko zagryzajac drozdzowkami. Wokol teren porastaly krzaki o pachnacych tajemniczo kwiatach. Cienisty szkolny ogrod byl pelen brzeczenia owadow, a przez liscie przenikaly promienie slonca. Upalne letnie popoludnie. Gdzies nieopodal musialo byc jakies bajorko, bo dochodzily do nas pluski i kwiki kapiacych sie dzieci. Dzwiek bardzo charakterystyczny, inny zupelnie niz dzieciarnia dokazujaca na podworku, bo jakis taki bulgoczacy. Jakis taki spokoj i odpoczynek emanowal z kazdego kawalka tego przycerkiewnego zaulka, z kazdej trawki kielkujacej na przyszkolnym chodniku. Urokliwy kawalek czasoprzestrzeni. Wyryty w pamieci widok, smak, zapach i dzwieki. Byl rok 2002….
Niestety udalo mi sie namierzyc to miejsce... Nie wiem czy natychmiast uciekac czy stac i sie rozplakac… Nie ma pachnacych krzakow, nie ma drzew, nie ma zaroslych schodow na ktorych mozna w spokoju usiasc.. Trawa i chwasty wydarte do golej ziemi. Jest za to beton i swiezy lakier. Kolejny kawalek terenu przerobiony na swiat z klockow Lego. Rowny pod linijke, sterylny i bezduszny.
Obiecuje sobie nie wracac juz nigdy do miejsc w ktorych bylam dawniej. Przynajmniej nie w Polsce. Konfrontacja przeszlosci z terazniejszoscia zwykle bywa zbyt bolesna. Szybka zmiana planow- juz jutro wjezdzamy na Ukraine.
Po drodze jeszcze jest Korczmin. Cerkiewka jest mila, jakas taka szczupla i wysoka, w stosunku do malej podstawy.
Przed nia ciekawy krzyz opisany tekstem dwujezycznym.
Jest tez uroczy oltarzyk, ktory chyba pozostal po niedawnych majowkach. Fajnie by sie bylo tu znalezc akurat w momencie jak miejscowe babuszki zbieraja sie tu na wieczorne spiewy.
Za Korczminem jest jeszcze przydrozny stary cmentarz.
Wracajac troche pobładzilismy- ale nie przypuszczalam ze az tak nas zdryfowalo!
W Hrubieszowie popelniamy bład bo nie idziemy do tej milej knajpy co wczoraj, tylko do innej. Nadeta kelnerka obrzuca nas pogardliwym spojrzeniem gdy pytamy o sos czosnkowy do pizzy. Mowi z wyzszosca ze to prawdziwie wloska pizza wiec moze dac tylko oliwe lub sos pomidorowy. Bo to najbardziej ekskluzywna pizzeria w okolicy i najbardziej wloski placek na talerzu jak Hrubieszow dlugi i szeroki. I inaczej widac danie zostaloby skalane na wieki. Nie chce sie nam wdawac w dyskusje z glupia baba. Ech… Smiac mi sie tylko chce.. gdyby tylko zobaczyla jak piore w kiblu ciuchy ublocone w mycowskich rowach to by sie zaraz zadusila swoja elitarnoscia albo zeszla na serce
Kolo Natalina stajemy na nocleg na lesnym parkingu. Wieczorem przyjezdza bus z chlopakami z Legnicy. Tez planuja tu spac. Chwile rozmawiamy przez ciemnosc, w koncu my prawie sasiedzi! Chlopaki pija piwko, graja w gry na komorkach, puszczaja sobie jakies piosenki- zawsze rownoczesnie i kazdy inna. My chwile palimy ognicho, ale tez wczesnie ukladamy sie spac.
Jak wstajemy to Legniczan juz nie ma. Za to co chwile zatrzymuja sie kolejne auta ktore zwabia tojtoj. Nie wiem jak ludzie moga wolec obsrany do granic mozliwosci tojek niz sympatyczny las rozciagajacy sie ze wszystkich stron!
Jemy sniadanie na zasypanych igliwiem ławach, rozwieszam pranie i buty.
W jednym trampku bagno wygryzlo dziure na pol piety. 5 minut marszu i but zasysa pol kilo piachu. Dla odmiany sandalki suszone na tylnej szybie rozkleily sie i skurczyly o polowe. Ogolnie wiec mowiac zostalam bez butow. W Dorohusku probuje wiec jakowes nabyc, ale dominuja klapki na obcasie, zlocone baletki, albo adidasy w kolorach markerow zakreslaczy za 150 zl.
Odkrywamy tez ze nie mamy zielonej karty- nasza bałkanska skonczyla sie tydzien temu… Szukanie butow schodzi wiec na dalszy plan. Bez butow na Ukraine wjedziemy, bez zielonej karty nie… Lokalsi nas strasza ze na przejsciu nie kupimy i musimy jechac do Chełma. Na szczescie mijaja sie z prawda- w przygranicznych baraczkach mozna pozyskac czego dusza zapragnie. Przed nami Ukraina
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Schronisko w Dukli wspominam wyjątkowo ciepło;) odwiedzałem je dość często na przełomie wieków w czasach Pana Kazimierza (odszedł na emeryturę w 2010 roku)Basia Z. pisze:PTSM w Dukli to jedno z moich ulubionych schronisk, nocowałam tam chyba z 6 razy i pan szef schroniska już mnie poznaje po głosie przez telefon
To jest takie prawdziwe schronisko.
Miło wiedzieć, że tradycja jest kultywowana;)
Z niecierpliwością czekam na finał prac:)Buba pisze:W Nowym Brusnie remont cerkiewki. Trzeba im przyznac ze robia to bardzo ladnie i sensownie. Zaczeli od naprawy dachu a nie jak zwykle od plotu, nowego chodnika i tablicy z zakazami. Rzadko ciesze sie z remontow ale tu tak jest. Nie zawali sie bidulka od lat podparta drągami. A jak sciemnieje drewno moze bedzie jeszcze ladniejsza niz poprzednio?
Ostatnio zmieniony 2015-07-10, 10:38 przez Vlado, łącznie zmieniany 1 raz.
Vlado pisze:Schronisko w Dukli wspominam wyjątkowo ciepło;) odwiedzałem je dość często na przełomie wieków w czasach Pana Kazimierza (odszedł na emeryturę w 2010 roku)Basia Z. pisze:PTSM w Dukli to jedno z moich ulubionych schronisk, nocowałam tam chyba z 6 razy i pan szef schroniska już mnie poznaje po głosie przez telefon
To jest takie prawdziwe schronisko.
A to ja właśnie pana Kazimierza miałam na myśli
Wszystko co dobre kiedys sie konczy, wiec i nasz pobyt na Polesiu... Ladujemy znow na Lubelszczyznie pogodnym czerwcowym wieczorem. Gdzies trzeba spac wiec suniemy szukac wiat kolo Włodawy.
Po drodze w Świerżach zmarzniete drzewo w sweterku i milo przystrojone okna biblioteki. Ja tez chce taki sweterek!
Na nocleg zatrzymujemy sie miedzy Sobiborem a Żlobkiem
Na kolacje pozeramy najladniejsza z naszych przemyconych ryb! I to byl dobry pomysl! Pozostale dwie nie dojechaly na impreze na Kantynie- zepsuly sie.. Uwielbiam upaly ale widac wszystko ma swoje wady...
Rano odkrywamy ze w okolicach Okuninki powstalo kilka niesamowicie wypasnych wiat! przestronne, z kominkami, szkoda tylko ze nie maja pieterka do spania, wrecz by sie prosilo takie dorobic pod dachem!
Jako ze przywyklismy na Szackich Jeziorach do codziennych kilkakrotnych kapieli, to i dzisiaj szukamy jakiegos jeziorka! Pierwsza kapiel- Okuninka! Udaje sie znalezc fajna dzika plaze z pomostami jakie lubie najbardziej! Rdza mech i szuwary! Tak... tu by mozna siedziec caly dzien!
Ale jechac dalej trzeba... Po drodze aby nie bylo zbyt nudno koniecznie prom! Na Wisle: Kępa Gostecka- Solec. Akurat jak podjezdzamy to prom odbija od brzegu! Pol godziny czekania. Ale jest czas rozejrzec sie i nacieszyc okolica nadrzeczna.
Drogi przypromowe
Rozlewiska,wysepki, zatoczki
Minusem tego plywadla byla cena- 15 zl - takiego zdzierstwa jeszcze na polskich rzekach nie spotkalam wczesniej!
Poki co takie znaki spotykalam na drogach- nie wiem czy tu dotyczy topielcow czy aut spadajacych z promu?
Wieczorem kolejna kapiel- jezioro Chańcza kolo Życin, wsrod zapadajacego zmroku i chcacych nas zjesc zywcem gzow...
Kolejnego poranka wlazimy do najwiekszego bajora z jakim poki co mialam do czynienia- Dzierżno Małe. W bagno zapadamy sie powyzej kolan... Plywanie nie trwa dlugo- woda jak zupa i jakas taka nie bardzo.
To juz chyba nasza Odra przy domu przyjemniejsza by byla. Jedziemy wiec szybko do Pławnowic i tam wskakujemy do jeziora sie przeplukac coby nas nic nie oblazlo!
Dzien robi sie coraz bardziej duszny, co miedzy Brzegiem a Strzelinem skutkuje gwaltownymi burzami. Klimaty na drodze sa takie:
A potem to juz tylko Kantyna- skoki, ogniska i chlodne wody kamieniolomu.... Ale to juz zupelnie inna historia...
Po drodze w Świerżach zmarzniete drzewo w sweterku i milo przystrojone okna biblioteki. Ja tez chce taki sweterek!
Na nocleg zatrzymujemy sie miedzy Sobiborem a Żlobkiem
Na kolacje pozeramy najladniejsza z naszych przemyconych ryb! I to byl dobry pomysl! Pozostale dwie nie dojechaly na impreze na Kantynie- zepsuly sie.. Uwielbiam upaly ale widac wszystko ma swoje wady...
Rano odkrywamy ze w okolicach Okuninki powstalo kilka niesamowicie wypasnych wiat! przestronne, z kominkami, szkoda tylko ze nie maja pieterka do spania, wrecz by sie prosilo takie dorobic pod dachem!
Jako ze przywyklismy na Szackich Jeziorach do codziennych kilkakrotnych kapieli, to i dzisiaj szukamy jakiegos jeziorka! Pierwsza kapiel- Okuninka! Udaje sie znalezc fajna dzika plaze z pomostami jakie lubie najbardziej! Rdza mech i szuwary! Tak... tu by mozna siedziec caly dzien!
Ale jechac dalej trzeba... Po drodze aby nie bylo zbyt nudno koniecznie prom! Na Wisle: Kępa Gostecka- Solec. Akurat jak podjezdzamy to prom odbija od brzegu! Pol godziny czekania. Ale jest czas rozejrzec sie i nacieszyc okolica nadrzeczna.
Drogi przypromowe
Rozlewiska,wysepki, zatoczki
Minusem tego plywadla byla cena- 15 zl - takiego zdzierstwa jeszcze na polskich rzekach nie spotkalam wczesniej!
Poki co takie znaki spotykalam na drogach- nie wiem czy tu dotyczy topielcow czy aut spadajacych z promu?
Wieczorem kolejna kapiel- jezioro Chańcza kolo Życin, wsrod zapadajacego zmroku i chcacych nas zjesc zywcem gzow...
Kolejnego poranka wlazimy do najwiekszego bajora z jakim poki co mialam do czynienia- Dzierżno Małe. W bagno zapadamy sie powyzej kolan... Plywanie nie trwa dlugo- woda jak zupa i jakas taka nie bardzo.
To juz chyba nasza Odra przy domu przyjemniejsza by byla. Jedziemy wiec szybko do Pławnowic i tam wskakujemy do jeziora sie przeplukac coby nas nic nie oblazlo!
Dzien robi sie coraz bardziej duszny, co miedzy Brzegiem a Strzelinem skutkuje gwaltownymi burzami. Klimaty na drodze sa takie:
A potem to juz tylko Kantyna- skoki, ogniska i chlodne wody kamieniolomu.... Ale to juz zupelnie inna historia...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Kolejnego poranka wlazimy do najwiekszego bajora z jakim poki co mialam do czynienia- Dzierżno Małe. W bagno zapadamy sie powyzej kolan... Plywanie nie trwa dlugo- woda jak zupa i jakas taka nie bardzo.
A mi się skojarzyło, że toperz idzie po łabędzia na zupę łabędziową
Ostatnio zmieniony 2015-08-05, 13:56 przez Wiesio, łącznie zmieniany 1 raz.
Wiesio pisze:A mi się skojarzyło, że toperz idzie po łabędzia na zupę łabędziową
Jakby byla taka wola to nie byloby trudno. Labedzie plywaly kolo nas i wolole sie nie baly! od jednego to sie nawet musialam odganiac bo balam sie ze mnie uszczypie w nos!
Kapitalne jest to zmarznięte drzewo.
Juz kilka razy widzialam drzewa przystrojone w nietypowy radosny sposob - tu np. drzewo stonoga ubrane w buciki - na Przeleczy Komarnickiej:
A takie w sweterku tez mijalismy gdzies na Dolnym Slasku ale teraz cos nie moge zdjecia odnalezc
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości