Wjezdzamy na przejscie Dorohusk - Jagodin. Najpierw wymieniamy kase. Prosimy w baraczku zeby nam dali male nominaly hrywien. Zawsze w kantorach wpychaja setki i dwusetki a potem jest cholerny problem w wiejskich sklepikach albo na bazarze zeby to rozmienic. I miejscowi patrza na ciebie jak na burzuja. Babka w okienku mowi “nie ma sprawy” i dostajemy trzy cegly- dziesiatki i dwudziestki..
No tak.. Zapomnialam ze ostatnio hrywna baardzo spadla.. Gdzie my to schowamy? nie wlezie ani do portfela ani do kieszeni. Rozkladamy wiec makulature po wszelkich kieszonkach jakie tylko mamy. To chyba w Uzbekistanie tak jest? Pol plecaka kasy! Kupisz papierosy- jednej trzeciej nie ma
Na granicy stoimy okolo 2 godziny. Wszystko idzie w miare sprawnie tzn dla tych co maja polski paszport. Drugi pas stoi. Zauwazamy ze bardzo duzo Ukraincow jezdzi autami na polskich blachach- glownie okolicznych LCH, LHR, LWL.. Wczesniej jakos nie bylo tego , a przynajmniej nie w takiej masowej postaci. Zaczeli wiecej samochodow sprowadzac z Polski? Nie ma obowiazku przerejestrowywania? Jakby na potwierdzenie tych rozmyslan mijamy chyba 3 czy 4 tiry wiozace na wschod wypatroszone karoserie skodusiopodobnych konstrukcji. Zaraz za nimi pare busow z silnikami i innymi bebechami. Stercza rury na wszystkie strony.
Jedzie tez polska rodzinka, podobnie jak my w strone Szackich Jezior. Przewoza psa ktorego wlasnie oglada weterynarz. Dopytuja czy mysmy juz tam kiedys byli, czy wiemy co i jak. Jakos robia wrazenie podenerwowanych.
Zaraz za przejsciem zjezdzamy w lewo w strone Szacka, w droge wijaca sie wzdluz polskiej granicy. Po kilku kilometrach okazuje sie , ze nie jest to chyba najglowniejsza droga prowadzaca w strone tego miasta. Asfalt z metra na metr cienieje, rozlazi sie by w koncu zniknac zupelnie. Pojawia sie bruk, chyba jeszcze przedwojenny. Bruk ten nie ma nic wspolnego z rownym poniemieckim brukiem ktory dobrze znamy z Dolnego Slaska czy Lubuskiego. Tu raczej przypomina kocie łby po ktorych nie sposob jechac ani wolno ani szybko. W skodusi wyskakuja wszystkie wtyczki, mozg sie lasuje a i plomby w zębach nie maja chyba zbyt duzych szans sie utrzymac. Widac miejscowi sa podobnego zdania- brukiem nikt przy zdrowych zmyslach nie jezdzi. Na poboczach drog powstaly objazdy- piaszczyste i trawiaste koleiny polnych traktow. Tu jedzie sie cudownie!
Pojawiaja sie otoczone bagnami wioski
Domki tu sa drewniane i przewaznie kolorowe. Co ciekawe kolory oznaczaja tu zupelnie co innego niz ostatnio przyjelo sie w Polsce- zielony jest zielonym a zolty zoltym. Kolory sa normalne a nie jakies pastelowe, rozmyte, "majtkowe"- jakby do kazdej farby wlac kubelek bialej...
Na rozdrozach i krancach wiosek stoja samotne krzyze, wszystkie obowiazkowo udekorowane, jak nie kwiatami to kolorowymi wstazkami.
Mijamy wiele przydomowych ogrodkow- acz ten jeden wyraznie zwraca nasza uwage. Przez srodek idzie ciag odwroconych wiader. Zaznaczona granica miedzy grzadkami? albo cos co siedzi w wiadrach jest chronione przed sloncem? albo robactwem?
No i zaraz jakos tak pusto, jakos tak cicho, jakos tak przestrzennie. Mijamy Miłowań, Huszę…
W Zabużżiu uderzamy do pierwszego sklepu. Sklep jest taki jak dawniej bywaly na calej Ukrainie, jak pamietam z Karpat sprzed kilkunastu lat. Taki spozywczo-przemyslowy, w starym poradzieckim budynku, z szyldami nie zmienianymi chyba od lat.
W srodku wszystko od zarcia po wiadra, miotly, buklaki na samogon. Butow dla buby nie ma. Sa tylko gumiaki i klapki. Kupujemy kwas i mrozone pielmieni, ktore odgrzewamy sobie na Marusi. Rozsiadamy sie wsrod ruin jakis niedokonczonych budynkow. Czasem przejedzie woz, przebiegnie kura lub dziecko. Czasem przemknie stuningowana łada okrywajac pyłem skodusie, nas i doprawiajac nabity na widelec pierozek chrzeszczacym w zebach dodatkiem.
Wies robi wrazenie dosc sporej, moze nawet gminnej? Jest kilka budynkow murowanych typu urzedy, szkoly. Z murow usmiechaja sie grajace na ludowo postacie i tabliczki chwalace minione dzieje.
Jest tez pomnik ku chwale i pamiatce utrwalaczy radzieckiej wladzy.
Pomnik wyjatkowo zadbany, wypielone rabatki, zlozone swieze kwiaty i wience, pomalowane ławeczki i plotki. Tyle sie mowi teraz niby o odcinaniu sie od radzieckich korzeni, wspomnien, zwyczajow, o patrzeniu i dazeniu Ukrainy w strone przeciwna, na zachod a nie na wschod. Ponoc nawet nowe wladze wprowadzily jakies nowe prawa deptajace i zakazujace tego fragmentu historii. Ale jak nie uczcic weteranow? jak nie zlozyc wienca w dzien pobiedy poleglym z rodzinnej wsi? Latwo zrzucic z cokolu Lenina w jakims wielkim anonimowym miescie. Ale wlasnego dziadka? Albo innych jego sasiadow spod lasu wymienionych z imienia i nazwiska, ktorzy walczyli pod takim a nie innym sztandarem bo byly takie a nie inne czasy? Sierp z mlotem dzisiaj nie na topie, zwlaszcza teraz, po majdanie...a zwlaszcza tu, na Wołyniu, na Ukrainie najbardziej zachodniej z zachodnich.. Ktos sprytny wpadl wiec na pomysl jak ten odrobine niepolityczny pomnik oswoic, jak dostosowac go do obecnych dosc burzliwych czasow.. Dostal wiec narodowe ukrainskie barwy. Nowe, swieze, walace po oczach. Takie jak teraz wypada miec. Ale wyryta gwiazda i Kraj Rad przebija ze spodu. Sa rzeczy ktorych cienka warstwa powierzchniowego koloru nie kryje..
Stoje i gapie sie na ten dziwny pomnik, jakis taki symboliczny jak cholera….
Nieopodal jest tez tablica ogloszen a na niej telefon pod ktorym mozna nabyc kaczeta i indyczeta oraz wisza informacje o spotkaniach ktore pomoga ci zerwac dotychczasowe więzy, nabyc umiejetnosci pelnej kontroli nad wlasnym zyciem, cialem i umyslem oraz poznac ludzi przez znajomosc z ktorymi staniesz sie zupelnie innym czlowiekiem.
Za Zabużżiem zle oceniamy glownosc drogi (zoltej numerowanej ) i zamiast skrecic w lewo w jakas piaszczysta koleine kierujemy sie bardziej na prawo. Wyrzuca nas wiec w Stolinskich Smoliarach, gdzie jestesmy bardzo zdumieni jak wita nas kołchozowa pieknosc z chlebem, sola i nazwa wsi ktorej poczatkowo wogole nie mozemy znalezc na mapie.
Kluczymy wiec wyratrakowanymi pylistymi drogami, wsrod zmeliorowanych plaskich jak stol pol, a oczy powoli wyjezdzaja nam z orbit z racji na bardzo regularne wstrzasy, wrecz wpedzajace wszystko w stan jakiegos dziwnego rezonansu. Lubie dziury w asfalcie, koleiny, szuter ,kaluze, bloto i piach! Wszelkie nierownosci w drogach wystepujace chaotycznie. Natomiast brukom i ratrakom mowie zdecydowane : “nie”!
Drogami zupelnie innymi niz planowalismy udaje sie dotrzec do Świtezi i tamtejszego jeziora otoczonego trawiasta plaza. Stoja przy niej tabliczki informujace o parku narodowym i koniecznosci biwakowania tylko w miejscach wyznaczonych. Koniec. Czyli tu jest wyznaczone czy nie? Jest kibel, ogrodzony wykoszony teren. Badz madry i pisz wiersze..
Zagadujemy wiec rybakow, ktorzy wlasnie jakas rozprezajaca sie pianka budowlana uszczelniaja swoje łodzie. Wstrzykiwana w szczeliny maź robi pffff i zaczyna wygladac jak kupa.
Rybacy jednoglosnie stwierdzaja ze teraz mozemy postawic namiot na plazy, na brzegu jeziora czy gdziekolwiek chcemy bo jest przed sezonem i nikomu sie nie bedzie chcialo łazic i łowic turystow skoro wiadomo ze ich jeszcze nie ma. W sezonie by tu nie polecali- to jedna z bardziej turystycznych wsi i najwieksze, najbardziej znane jezioro wiec kazdy namiocik jest apetycznym kąskiem dla lesnika czy parkowca ktory z czegos tez musi utrzymac rodzine. Ogolnie widac ze rybakom prawa parkowe sie nie podobaja a sluzby wyciagajace reke po kase podobaja im sie jeszcze mniej.
Jest jeszcze wczesnie wiec kapiemy sie i jedziemy dalej. Jezioro jest niesamowicie plytkie! idziesz, idziesz i woda wciaz po kolana. Zeby sie zamoczyc trzeba sie polozyc. O plywaniu innym niz brzuchem po piasku mozna chyba tylko pomarzyc (albo isc kilometr przez wode)
Na plazy towarzystwa nam dotrzymuje czubaty ptaszek
Wies Świtaz jest wyraznie miejscem turystycznym - ciagle napisy na domach o wynajmowaniu kwater, pokoi, raz po raz mignie jakis hotelik czy baza oddycha. Widac ze w sezonie dziala tu sporo knajpek, smazalni, grillbarow. Ale jednoczesnie jest fajnie. Sa krowy i kury. Jest tez wyboista wiejska droga i domy w cieniu starych sadow.
Przypada nam do gustu wojenno-sportiwna baza na brzegu jeziora.
Wlazimy wiec i pytamy o szanse na postawienie namiotu. Krecacy sie wewnatrz ludzie wybitnie nie chca aby tam nocowac, mowia ze tu nie kazdemu wolno, ze obiekt zamkniety a tak wogole to jeszcze nie ma sezonu ani szefa. Jeden z facetow jest bardzo rozmowny. Opowiada ze wiele razy bywal w Polsce ale nie dalej na zachod niz w Chełmie. Ma jakies traumatyczne wspomnienia przemytnicze jak wlepili mu grzywne za przewoz zbyt duzej ilosci wodki i miesa. Ma zwlaszcza zal do pogranicznikow ze puscicli wtedy babke wiozaca podobny arsenal- tylko dlatego ze jechala z dzieckiem i natychmiast zaczela plakac. Gosc ma poczucie niesprawiedliwosci i trudno mu sie dziwic.
Wracajac do kwestii naszych noclegow- polecaja kwatery we wsi. Pytaja jakie mamy wymagania czy nam zalezy na lazience czy nie, czy moze wazniejszy jest ogrod, taras, wypozyczalnia wedek? Jak milo miec wybor! U nas na kwaterach musisz bulic za lazienke w kafelkach czy jej potrzebujesz czy nie… Jak mowimy ze my “wolimy na przyrodzie” to geby im sie jakos ciesza i proponuja pole namiotowe “Niezabudka”. Polozone zaraz za wsia, nad jeziorem, w sezonie platne 6 zl a teraz zapewne darmowe. Miejsce rzeczywiscie przefajne. Dzis raczej puste zupelnie tzn kreci sie tu kilka kotow chyba dosyc oburzonych nasza obecnoscia. Ten to np. patrzyl jakby chcial powiedziec- spadac stad, moja wiata!
Wiatek stoi duzo- nie musimy wcinac sie kotu... Zarowno sprochnialych rozpadajacych sie ze starosci, jak i nowych, jakby zbudowanych przedwczoraj i jeszcze ociekajacych zywica. Widac ktos dba o to pole, ale nie wpadlo mu do glowy aby aktywnie niszczyc stare wiaty i stoliki. Jakos stare i nowe moze wspolistniec razem i sie nie pogryzie. Pewnie za pare lat te najbardziej zbutwiale osobniki rozpadna sie ostatecznie i skoncza w jakims ognisku. Po prostu powoli znikna z krajobrazu, a te dzis nowe do tego czasu zdaza sciemniec i sie zestarzec. Miejsce to tchnie czyms czego ostatnio strasznie mi brakuje- normalnoscia. Swiatem ktorym rzadzi uzytecznosc i praktycznosc a nie zadecie i blichtr…
Miedzy wiatami pasie sie kon. Łapczywie wciaga czerwcowe kwiaty. Chyba najbardziej podchodza mu jaskry.
Suniemy nad jezioro. Zabieramy ze soba suszone rybki. Duza okazuje sie byc niewypatroszona i nawet kot jej nie chce..
Widoczki sa wyjatkowo kiczowate, jak z folderkow ktore rozdaja zawsze usmiechnieci i kulturalni domokrazcy.
Do snu poczatkowo ukladamy sie w jednej z nowych wiatek, wybieramy taka najwieksza, gdzie jest mozliwosc wklinowac dwie kalimaty na drewnianej podlodze pomiedzy stolem a ławami. Ale jakos nie spi sie dobrze. Najpierw gryza mnie meszki, doslownie mam wrazenie ze nie otworze oczu tak zaraz puchna powieki. Wszystko zaczyna mnie swedziec jakby cos oblazlo. Zapinam sie szczelnie w spiwor ale nie da rady w nim wytrzymac w ciepla czerwcowa noc. Potem wstajac do kibla wale sie łbem w stol. Kibla mi sie odechciewa bo widze wszystkie gwiazdy.. Na koniec zrywa sie potworny wiatr ktory chce nas zywcem wydmuchac z wiaty. Wraz z wiatrem przylatuje cos od czego toperz dostaje napadu kichawki. Na niebie pojawiaja sie ciemne chmury ktore łapczywie zjadaja ksiezyc. No jak teraz lunie przy tym wietrze to zaraz bedziemy cali mokrzy. O wpol do trzeciej decydujemy sie postawic namiot.
Ranek wstaje nadal wietrzny ale pogodny. Na pole biwakowe przyjezdza wycieczka szkolna- okolo 20 dzieci z nauczycielkami. Chlopcy biegna do lasu po drewno i rozpalaja ognisko. Dziewczynki robia kanapki. Nauczycielki wieszaja nad ogniem kociolki. Po posilku gawiedz rozlazi sie po okolicy z pilkami, guma do skakania, niektorzy probuja wylazic na drzewa i dachy wiat. Wygladaja na dzieci ktore potrafia zrobic kupe w lesie i nie dostaja apopleksji ze strachu przed kleszczami.
Jedziemy sobie na wycieczke. Wies Pulmo- murowana cerkiew i sklepobary z lanym piwem, kwasem i lodami “Masza i medwed”. Jest to odpowiednik moich ulubionych lodow Panda tylko jeszcze z orzeszkami! pyszota!
W okolicy snopki siana wystepuja stadami
a bociany grzebia w przydomowych ogrodkach albo brataja sie z inwentarzem
Suniemy pylistymi drogami do Ostriwii. Cerkiew jest polozona nad samym jeziorem. Wszystko jest tu niebieskie (jak sie potem okazuje nie tylko w tej wsi ale w calym regionie). Sciany cerkwi, krzyze, ploty, kibelek. Wiekszosc ram okiennych tez jest malowana na niebiesko. Ten sam kolor ma rowniez niebo i tafle jezior. Oprocz tego jest jeszcze zielen drzew i traw. Inne kolory zdaja sie tu nie istniec, a przynajmniej sa zepchniete na taki margines ze mozna je pominac.
Slyszalam od miejscowych ze niebieski kolor ponoc odstrasza owady i z tego powodu taka jest popularna barwa okiennych framug. W terenach bagiennych byc moze jest to rzecz istotna.
Zaraz za cerkwia zaczynaja sie bagienne zarosla jeziora Ostriwskiego. Na brzegu stoja lodki a zapach zlozonych w nich sieci sugeruje ze ryby jest tu dostatek.
Na jednym z opuszczonych domow polityczne wstawki z czasow bardzo wspolczesnych. Napis ten przewija sie jeszcze kilkakrotnie- na przystankach autobusowych, na nadjeziornych wiatach, wyryty gwozdziem w miejskim kiblu. Najczesciej dotyczy nielubianego przywodcy kraju osciennego acz czasem rowniez urzedujacego ukrainskiego prezydenta. Proporcje na Polesiu chyba 10:3. Dalsza czesc napisu taka sama, zmienia sie tylko nazwisko
Cicha sielska atmosfera upalnego czerwcowego dnia. Kury dziobia w zderzak skodusi, przejdzie stadko krow prowadzonych przez dziewczynke wielkosci krowiego ogona, przemknie rower z dziadkiem dosyc niestabilnie trzymajacy sie gruntu, babuszka wygrzewa sie na laweczce.
Jest tez pomnik z gwiazda, oczywiscie zgodnie z najnowsza moda opasany szarfa w barwach narodowych.
Kolo pomnika kreci sie pies o wyjatkowo anarchistycznym i apolitycznym usposobieniu, ze znudzona mina osikujacy pomnik. Zero szacunku dla symboli Chwile pozniej osikuje tez skodusiowe kolo.. Widac obcokrajowcow tez nie lubi
Na obrzezach wsi dwoje malych dzieci bawi sie w krowim placku lezacym na drodze. Ukladaja w kupie wzory z kamyczkow, wbijaja sterczace patyki. Dowcip “Jezyk spi z nami” nabiera nowego wyrazu
W Piszczy blekitno-zielona klasyka: cerkiew, wysokie i smukle poleskie krzyze, barakosklep
i jezioro z wodnymi kurami.
Nie wiem czemu zawsze mialam ten rodzaj ptactwa za sucholubny. Nic jednak bardziej mylnego! Poleska kura jest ptakiem brodzacym! Jedna zlapala wlasnie w dziub slimaka i z nim ucieka na brzeg. Druga widac pozazdroscila i ja goni probujac odebrac smakolyk. Inne spokojnie spaceruja wpatrujac sie w wode szukajac wlasnych łupow. Ciekawe czy czasem bija sie z mewami o pozywienie? Jak zobacze bociana kapiacego sie w piasku to juz zupelnie zdebieje!
Przy wielu lokalnych cerkwiach wystepuje malutki domeczek. Nie wiem do czego sluzy- raczej chyba nie plebania.. Skladzik? albo jakis koscielny tam pomieszkuje?
Na obrzezach wsi znow pomnik slawiacy bohaterow i zwyciestwa jedynej slusznej armii. Pieczolowicie odnowiony- z najwieksza dbaloscia o wąsy sołdatow.
Po drugiej stronie drogi stoi pomnik z czasow chyba podobnych i o zblizonej wymowie. Ten jednak dla odmiany jest chyba zapomniany, zarasta go chaszcz. Wąsow brak.
Lokalne przystanki autobusowe wybitnie informuja ze znajdujemy sie w rejonie turystycznym i nadjeziornym.
Za Piszcza jest chyba przejscie graniczne na Bialorus. I takie wyjatkowo malutkie. Co ciekawe od granicy polozone dobre kilka kilometrow. Nie wiem czy dla wszystkich czy tylko dla lokalnego ruchu. (napewno nie dla nas bo nie mamy wizy ;( Wogole nie przypomina wiekszosci przejsc na innych granicach.
Nad jezioro Pisoczne zajezdzamy w rejonie bazy “Medyk”. Na bazie trwaja jakies prace remontowe, slychac czasem dzwiek mlotkow. Robotnicy chyba przyjechali z calymi rodzinami, bo kwicza dzieci i przechadza sie pare znudzonych babek.
Jezioro jest niesamowicie czyste, mozna odplynac dosc daleko i wciaz widac dno. I jest zdecydowanie glebsze od Switezi. Jakos mnie zasysa. Doslownie nie moge wylezc przez chyba ponad godzine.
Kolejna mijana wies to Melniki, ktora jest zupelnie inna od wszystkim pozostalych w rejonie. Wyasfaltowana, pelno nowych domow. Szybko sie stad zmywamy. Nawet cerkiew jest tylko w polowie niebieska i wybladła
W calym rejonie podstawowym zrodlem transportu jest kon z wozem. Kon mocowany do wozu zupelnie inaczej niz w Polsce czy np. w Karpatach- za pomoca łukowato wygietego pałąka. Tylko tu na Polesiu takowe widzialam. Ponoc takie mocowanie do dwoch dyszli nazywa sie hołoble a pałąk “duha”. Acz nie wiem czy jest to tylko lokalne,ukrainskie slowo, czy ma jakis polski odpowiednik?
W Szacku udaje sie znalezc knajpe i zjesc w niej barszcz i pielmieni. Trudniej idzie ze znalezieniem kibelka. Mimo instrukcji pani bufetowej trafiam w korytarz o tysiacu drzwiach i nie wiem co dalej. Wlaze do kuchni gdzie na piecu stoja garnki w ktorych bym sie bez problemu zmiescila, do skladu mąki gdzie worow jest bardzo duzo a mysz tylko jedna i do biura o starych segregatorach z pozolklymi kartkami i tabelami mozolnie wypisywanymi chyba przez dziesieciolecia. Nie udaje mi sie odszyfrowac do czego sluzyly jakies “kooperatywy”. Udaje mi sie wystraszyc jakas babke ktora siedzac za biurkiem pelnym papierkow maluje sie wlasnie do lusterka czerwona szminka. Chyba musiala uznawac to za czynnosc bardzo wstydliwa bo na moj widok natychmiast chowa lusteko i szminke pod stol. Wycieczka owocna w przygody ale kibla nie znalazlam! Drugi raz ide wiec z przewodnikiem. Bufetowa prowadzi mnie jakimis podworkami, mijamy szopy na miotly i widly az do budynku przypominajacego garaz. W owym obiekcie trzecie drzwi na lewo to kibel. Samodzielnie bylam bez szans!
W barze widzimy na talerzyku cos co przypomina sało ale babka nie poleca go kupowac, widac lezy tu tylko dla ozdoby albo jest do strawienia tylko po 3 butelce bimbru Lepsze salo kupimy jutro na bazarze. Jutro jest bazar w Szacku? dzien targowy? Jupi!!! Ale bedzie wyzera!
Z ambitnymi planami co do jutrzejszego poranka suniemy nad jezioro Pisoczne. Godzine pozniej przyjezdza tez para ze Lwowa z rowerami na dachu i… parkuje dwa metry od nas. Nie wiem jak to dziala u ludzi czy jest jakis instynkt stadny w podswiadomosci, albo poczucie bezpieczenstwa w kupie? Na zasadzie łaka po horyzont ale trzeba tak postawic namiot zeby odciagi byly w czyims przedsionku.. Aha! w tym przypadku nie przeklada sie to ani na towarzyskosc, ani chec do wspolnych imprez, rozmow, bratania sie. Po prostu siasc komus na glowie a potem zyc obok zajmujac sie swoimi sprawami. Dziwne takie…
Idziemy nad jezioro z lanym winem zakupionym w Szacku. Maja tam fajne miejsce z kranikami zwane “Zywe wino”. Mozna przyjsc z wlasnym wiadrem. Do wyboru rozne smaki.
Nad jeziorem jest pusto. Jestesmy tylko my i rodzina perkozow.
Potem we wiacie pojawiaja sie jeszcze meszki. Nie idzie wytrzymac- musimy rozpalic ognisko mimo ze nic nie mamy do upieczenia. Jest ognisko to i pomysl sie znajduje- kawalek sera jadacego jeszcze z Polski ktory ukryl sie w zakamarkach torby.
Wokol rosnie sporo jałowcow. Duzo z nich jest uschnietych wiec zbieramy je na opal. Drewno jalowca nadaje wyjatkowy aromat grzance, a i uwedzone w jego dymie nasze sweterki pachna jeszcze ladniej niz od innego ogniskowego paliwa.
cdn
Błekit i zieleń (Szackie Jeziora, ukrainskie Polesie)
Błekit i zieleń (Szackie Jeziora, ukrainskie Polesie)
Ostatnio zmieniony 2015-07-06, 15:42 przez buba, łącznie zmieniany 6 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
trotyl pisze:Piękne te jeziora...a gdyby Buba była ta tych fotach topless ,to byłyby jeszcze piękniejsze
Takie zdjecia tez są ale wiedziona wrodzona skromnoscia ich nie publikowalam w internecie
Ostatnio zmieniony 2015-07-05, 18:40 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wieczorem na malej, piaszczystej, pustej drodze, opatrzonej zakazem wjazdu, tej ktora przebiega kolo pola namiotowego, robi sie spory ruch. Auta osobowe, motory, dostawczaki. Wiekszosc jedzie szybko i na zgaszonych swiatlach. Ruch odbywa sie w obie strony. Pojazdow mija nas chyba kolo 20 w ciagu 2 godzin. Nie byloby to niczym dziwnym gdyby nie to ze wczesniej nie jezdzilo kompletnie nic. Z mapy wynika ze kilka km w tamta strone jest srodlesne jezioro Moszne a kawalek dalej granica z Bialorusia.
Rano budziki dzwonia bardzo wczesnie jak na nas- 7:30. Jedziemy na bazar do Szacka. Okolice przybazarowe to jakies stare pofabryczne hale ktore szlag wie jakie teraz funkcje pelnia, jakies skladziki, osiedla blokow gdzie miejska zabudowa i styl zycia miesza sie z wiejskim
Targ to normalnie cudownosci! Kupujemy mleko, ser, maslo, smietane, zielenine, pomidory i dwa domowe dzemy- z jagod i kliukwy. Wszystkiego oczywiscie mozna poprobowac- w procesie wyjadam chyba 6 lyzek roznych dzemow i ogolnie jestem tak zaslodzona ze juz przestaje rozpoznawac smaki. Dzemy bylyby pyszne jakby dodawali ciut mniej cukru.. Ale moze tutaj tak lubia? jak nawet herbate slodza 3 lyzki a ktos proszacy o takowa nieslodzona jest postrzegany przynajmniej jak jednorozec? Mozna tez nabyc rozliczne przetwory zamkniete w czelusciach sloikow- marynowane grzybki, ogorki, patisony, papryki,kompoty... Jest tez sało w ogromnych slojach ale to kupimy jak bedziemy juz wracac w strone Polski.
Jest tez caly sektor rybny- zywe, wedzone, suszone.. Wegorze, sumy, byczki, karpie… Kazdy zachwala swoj towar, prezentuje ryby wyjmujac z wiaderek i obracajac w rekach dookola, z kazdym mozna chwile pogadac. Oczy by zjadly wszystko, ceny nie sa wysokie, ale zdajemy sobie sprawe ze jak kupimy za duzo to na takim upale w skodusi wszystko sie zepsuje.. Trzeba sie wiec miarkowac mimo ze kazda ryba usmiecha sie na swoj sposob a czasem nawet macha zalotnie ogonkiem
Jest tez sektor zywej chudoby. Niestety tylko ptactwo, ale w szerokim asortymencie. Kury dorosle i w postaci pisklat w roznym stadium rozwoju, kaczkowate podobnie. Jakies gesi i indyki takze acz juz wybor jest mniejszy. Klatki, kosze, pojemniki jak na pomidory trzesa sie od pipiskiwania, gdakania, kwakania, kwikania. Towar mozna ogladac, brac do reki, wybierac. Sprzedawca wskazane przez klienta ptactwo pakuje do kartonowych podziurkowanych pudel. Mozna rowniez przyjechac ze swoja klatka albo zakupy umiescic po prostu w bagazniku auta lub na tylnym siedzeniu, co sporo osob czyni. Przypada mi do gustu jedna laciata kaczuszka. W odroznieniu od innych sie nie boi, mozna ja poglaskac. Tylko co ja z nia zrobie? W latach 50 tych w Nowej Hucie ponoc hodowano kaczki i prosieta na balkonach w bloku ale w Olawie niestety obecnie nie ma takich zwyczajow... Kaczuszka musi zostac
Przybazarowy kot towarzyszy nam od kiedy kupilismy ryby. Nie spuszcza z oczu naszej siatki. Odprowdza nas az na osiedle gdzie zostawilismy skodusie. A w ten sposob patrzy na bagaznik w ktorym ostatecznie zostaly zatrzasniete rybki. Ten wzrok mowi wszystko!
Wogole kotek wyglada jakby go ktos ostatnio przystrzygl i robil to jakos na szybko Wyraznie widac slady ciachniec nozyczkami. Moze ktos sie zlitowal aby mu nie bylo za goraco w upaly w takim bujnym futrze? albo wpadl do jakiejs smoly i sobie upaskudzil futerko w sposob niemozliwy do odczyszczenia?
Na pierwsze sniadanie zatrzymujemy sie nad jeziorem Świtaz, w przysiolku Szacka zwanym Grjada. Jest to turystyczno-wypoczynkowa czesc miasta, tworzona przez same bary, kempingi, drewniane podesty dyskotek i bazy oddycha. Teraz to jeszcze jest w wiekszosci nieczynne, puste, ale widac juz pierwsze przygotowania do sezonu. Kazdy kemping wyglaga tak ze chcialoby sie w nim zanocowac- stare domki w cieniu sosen i pachnacych krzewow, zarosle trawa betonowe chodniczki, zasypane igliwiem dachy i stoly. I pylista droga pomiedzy. I place zabaw z hustawkami z grubego metalu i karuzelami z prawdziwego zdarzenia. Normalne place dla normalnych dzieci. Teren jak ze wspomnien z najlepszych wczasow i zielonych szkol z dziecinstwa, jak swiat ktory z roku na rok znika z polskiej rzeczywistosci ale nie znika z moich mysli i marzen. Kazdy moment gdy go widze jak zyje i ma sie dobrze powoduje wielka radosc. A tu jeszcze mamy tyle pysznego zarcia!
Wybieramy fajny pomost, chleb smarujemy maslem chyba na centymetr, geby napychamy dzemem i wlewamy ogromne ilosci mleka. Slonce zaczyna prazyc coraz bardziej a falki jeziora pluskaja wokolo. I tylko cisza i kwiki ptactwa, czasem przerywane naszym donosnym mlaskaniem.
Idziemy daleko w jezioro, woda wciaz do kolan, ale dzis sie zawzielismy. Udalo sie wreszcie znalezc troche glebi ale prosto nie bylo! Dno pokryte sfalowanym piaskiem i migoczacymi zajaczkami slonca.
Gdzies na srodku jeziora przyplywa do mnie ryba. Podobna troche do pstraga, z bokow ma czerwone plamki. Jest wyraznie towarzyska, kilkakrotnie traca mnie pyszczkiem. Probuje ja zlapac, doholowac do toperza i mu pokazac. Jest jednak sliska i wysmykuje sie z rąk. Po kazdej probie zlapania albo dziubniecia palcem ucieka ale po chwili wraca. Jak stoje - ucieka. Jak plyne to ona plynie kolo mnie trzymajac dystans okolo pol metra. Jak zmieniam kierunek to ona tez. Jeszcze nigdy nie udalo mi sie zaprzyjaznic z ryba! Ostatecznie wylaze na brzeg. Nowa znajoma odprowadza mnie do miejsca gdzie woda jest do pasa i tam zostaje.
Dosc dlugo plywamy i zdazylismy w tym procesie zglodniec Trzeba poszukac jakiegos fajnego miejsca na drugie sniadanie Zatrzymujemy sie na lesnym placyku niedaleko jeziora Peremet. Obszar miedzy szumiacymi sosnami zajmuja wiaty, laweczki, zarosniete rzezby. Na nocleg tez by sie cos tu znalazlo. Jest tez kibel slawojka a w nim gniazdo os.
Idziemy do lesnego jeziorka Peremet. Brzegi jego sa muliste i porosle sitowiem. Zeby sie nie zapadac w bloto budujemy sobie pomost z desek i butelek po piwie. Woda jest metna, zielona i ladnie pachnie wodorostem. W porownaniu z Pisocznym i Switezia jest dosc ciepla.
W kolejnej odwiedzonej wiosce Pulemet jest spora murowana cerkiew i dwa sklepy.
Pod jednym opijamy sie kwasem a wokol chodzi sporo kur. Gdy wchodze do sklepu to sprzedawczyni dyskutuje z dwoma lekko podpitymi panami na temat polityki, zarowno ogolnokrajowej jak i lokalnej. Padaja stwierdzenia “wymienilismy rzady zlodziei na rzady mordercow”, “teraz to tylko Bog moze nas uratowac, bo ludziom to juz od dawna nie ma co ufac”, “lepiej juz nic nie zmieniac, nic nie dotykac, zeby tylko nie bylo gorzej”.. Cos bylo tez o nowych samochodach jakiegos senatora z Szacka, do ktorego chyba cala trojka nie pała szczegolna sympatia. Niestety na moj widok wszyscy jak na komende milkna, rozgladaja sie badawczo, po czym zmieniaja temat. Zaczynaja jakas kwestie o urodzie i czystosci okolicznych jezior. I o tym ze dobrze bierze ryba, zwlaszcza z rana i po deszczu.
Droga przez wies- nie wiem czemu ja tak lubie slupy i kable
Miedzy sklepami a cerkwia jest strzalka “do jeziora”. Chyba zbyt duzo turystow wjezdzalo komus na podworko bo miejscowi to raczej wiedza gdzie jest jezioro i nie trzeba im tego pisac na desce.. Jezioro zwie sie Pulemeckie i prowadzi do niego trawiasto-koleiniasta droga ktora na pewnym etapie plynnie przechodzi w łake. Majac obawy aby łaka plynnie nie przeszla w jezioro zostawiamy skodusie gdzies na srodku, w kepie jaskrow, i dalej tuptamy pieszo.
Woda znow plytka jak w Switezi tylko brudniejsza. Na brzegu dominuja rybacy. Mlodziez tez lgnie do tego procederu. Maly chlopczyk cos ochoczo repeci przy lodce zostawionej w trzcinach, pluska woda, chrzaka- myslalam ze sie bawi. Z pol godziny tam siedzi w milczeniu. A potem nagle wybiega z trzcin z siecia wolajac na cale gardlo “tato! zlapalem cztery!!!!!” Nie widze w sieci czy to jakies rybki, raki czy robaki. Ale chyba cos cennego bo widze ze ojciec go chwali i wspolnie wpuszczaja to cos do duzego przykrywanego wiaderka. Po gebie dzieciaka widac straszna dume. Ponownie biegnie z siecia w sitowie i niknie miedzy pałkami..
Ktos ze znajomych mi ostatnio mowil ze dziecka nie mozna zabierac na ryby, chyba ze sie ma ze soba tablet z kreskowkami. W innym przypadku dzieciak sie nudzi, wyje i ogolnie nie daje zyc ani wypoczywac.
W jeziorze wystepuja zyjatka nie tylko interesujace dla ludzi- rowniez łabedzie ochoczo poluja:
Inny rybak dosiada łodzi stojacej przy brzegu, wylewa z niej wode najpierw ja przechylajac a potem kubeczkiem. Odplywa kawalek i zaszywa sie w trzcinach.
Zauwazylam ze prawie wszystkie zacumowane przy brzegach lodki sa pelne wody. Nie wiem czy tak przeciekaja ze zostawione na wodzie natychmiast ją zasysaja? czy moze wlasciciele specjalnie nalewaja do lodek wody zeby sie np. nie rozsychaly?
Prawie nad kazdym jeziorem wystepuje kibelek slawojka oraz przebieralnia. Bardzo przydatne w czasie pobytu. Zbudowali je chyba 20 lat temu i tak sobie stoja.
Szacki swiat widziany z kibelka:
Przy skrecie na Rostań znow placyk dla turystow. Przypada mi do gustu lawka z plastrow drzewa i wiata!
Juz oczyma wyobrazni widze w niej nasze karimaty! wrecz ideal wiaty…. ale juz ja zasiedlily mrowki. Juz maja zaczete mrowisko… Skubane.. Pod daszkiem sobie zaparkowaly..
W Rostani jest dom w ktorym mieszkal chyba Polak, bo opisany naszym alfabetem. Obecnie domek niezamieszkaly, drzwi zamkniete zardzewiala klodka.
I znow cerkiew, i znow niebieska.
Z malego cmentarzyka patrza na nas powazne oczy dawno zmarlych mieszkancow. Jakos strasznie lubie takie stare, wybladle zdjecia. Najbardziej takie ktore przedstawiaja cala postac, a nie tylko twarz. A najlepiej jak zalapalo sie jeszcze jakies tło.
Jest tez pomnik, a jakze! Ciekawe czemu tu w kazdej wsi jest porzadny uklon w strone gierojow a np. w Karpatach tak nie ma? czy tez bylo ale gierojow przepedzili? czy z jakis powodow tamci obywatele mniej sie wslawili na wojnie i w krzewieniu radzieckiej wladzy?
Ciekawe co kiedys znajdowalo sie pod reka zolnierza? Bo jest na tyle nienaturalnie wygieta ze to nie moze byc przypadek i pelna konstrukcja... No i zolniez wciaz spoglada w tamta strone...
Mozna sie poczuc jak na chorwackim wybrzezu- tu tez sa palmy jak w Tucepi!
W Zatiszju nie chce sie nam juz szukac jeziora Łuka. Za to chce sie nam zjesc loda ale sklepik jest zamkniety.
Po wiosce jezdzi mala dziewczynka na wielkim rowerze. Aby dosiegnac do pedalu musi druga noga zawisnac kolanem na ramie- wtedy dotyka pedalu palcami. Radzi sobie swietnie, rowniez na kocich łbach i piachu. Zastanawiam sie czy jezdzac pod rama nie byloby jej wygodniej? Ciekawi nas tez jak ona dosiada tego roweru- po plocie albo drzewie?
Dziewczynka (o zgrozo!) jezdzi bez kasku! Zapewne wszyscy swiadomi, odpowiedzialni i nowoczesni rodzice zamieszkali na zachod od Bugu czytajac ta herezje wlasnie schodza na serce z oburzenia
Nie wiem czemu tu w rejonie jest zwyczaj zeby kupowac drewno na ognisko i przywozic go na biwak w samochodzie. Widzielismy kilka ekip ktore wlasnie tak postepowaly. Nikt nie zbiera chrustu w lesie, mimo ze lezy go pelno i nigdzie nic nie pisalo aby takie zbieranie bylo zabronione. W Szacku i Switazi pytano nas kilkukrotnie czy nie chcemy kupic drewna. Dziwna moda! Proceder jest chyba jednak na tyle popularny ze owo drewno jest wozone tam i spowrotem na otwartych pakach aut i furmanek. Wczoraj zbieralismy chrust w lesie, jak zawsze mielismy w zwyczaju. Dzis postanawiamy objac inna taktyke. Kupa solidnych belek i dech lezy w calym rejonie na szosach. Widac wykocily sie z transportu. Zatem dzis pozyskiwanie drewna bez wysiadania ze skodusi! Nie bedziemy sie wylamywac z lokalnych zwyczajow!
Wracamy nad jezioro Pisoczne. W dali slychac odglosy strzalow. Jakby nie wiatrowka na kaczki tylko jakis wiekszy kaliber. Cos jakby armata!
Albo mysliwi wylegli wieczorem na grubego zwierza albo front z okolic Debalcewa przesunal sie nieco na zachod
Na kolacje pozeramy wedzonego wegorza. Zagryzajac byczkami.
Dwa smoki
Wieczor jest sloneczny, upalny i meszki gryza jakby sie wsciekly. Kurde!!! Toz to nie Syberia! czemu one tak żrą?
cdn
Rano budziki dzwonia bardzo wczesnie jak na nas- 7:30. Jedziemy na bazar do Szacka. Okolice przybazarowe to jakies stare pofabryczne hale ktore szlag wie jakie teraz funkcje pelnia, jakies skladziki, osiedla blokow gdzie miejska zabudowa i styl zycia miesza sie z wiejskim
Targ to normalnie cudownosci! Kupujemy mleko, ser, maslo, smietane, zielenine, pomidory i dwa domowe dzemy- z jagod i kliukwy. Wszystkiego oczywiscie mozna poprobowac- w procesie wyjadam chyba 6 lyzek roznych dzemow i ogolnie jestem tak zaslodzona ze juz przestaje rozpoznawac smaki. Dzemy bylyby pyszne jakby dodawali ciut mniej cukru.. Ale moze tutaj tak lubia? jak nawet herbate slodza 3 lyzki a ktos proszacy o takowa nieslodzona jest postrzegany przynajmniej jak jednorozec? Mozna tez nabyc rozliczne przetwory zamkniete w czelusciach sloikow- marynowane grzybki, ogorki, patisony, papryki,kompoty... Jest tez sało w ogromnych slojach ale to kupimy jak bedziemy juz wracac w strone Polski.
Jest tez caly sektor rybny- zywe, wedzone, suszone.. Wegorze, sumy, byczki, karpie… Kazdy zachwala swoj towar, prezentuje ryby wyjmujac z wiaderek i obracajac w rekach dookola, z kazdym mozna chwile pogadac. Oczy by zjadly wszystko, ceny nie sa wysokie, ale zdajemy sobie sprawe ze jak kupimy za duzo to na takim upale w skodusi wszystko sie zepsuje.. Trzeba sie wiec miarkowac mimo ze kazda ryba usmiecha sie na swoj sposob a czasem nawet macha zalotnie ogonkiem
Jest tez sektor zywej chudoby. Niestety tylko ptactwo, ale w szerokim asortymencie. Kury dorosle i w postaci pisklat w roznym stadium rozwoju, kaczkowate podobnie. Jakies gesi i indyki takze acz juz wybor jest mniejszy. Klatki, kosze, pojemniki jak na pomidory trzesa sie od pipiskiwania, gdakania, kwakania, kwikania. Towar mozna ogladac, brac do reki, wybierac. Sprzedawca wskazane przez klienta ptactwo pakuje do kartonowych podziurkowanych pudel. Mozna rowniez przyjechac ze swoja klatka albo zakupy umiescic po prostu w bagazniku auta lub na tylnym siedzeniu, co sporo osob czyni. Przypada mi do gustu jedna laciata kaczuszka. W odroznieniu od innych sie nie boi, mozna ja poglaskac. Tylko co ja z nia zrobie? W latach 50 tych w Nowej Hucie ponoc hodowano kaczki i prosieta na balkonach w bloku ale w Olawie niestety obecnie nie ma takich zwyczajow... Kaczuszka musi zostac
Przybazarowy kot towarzyszy nam od kiedy kupilismy ryby. Nie spuszcza z oczu naszej siatki. Odprowdza nas az na osiedle gdzie zostawilismy skodusie. A w ten sposob patrzy na bagaznik w ktorym ostatecznie zostaly zatrzasniete rybki. Ten wzrok mowi wszystko!
Wogole kotek wyglada jakby go ktos ostatnio przystrzygl i robil to jakos na szybko Wyraznie widac slady ciachniec nozyczkami. Moze ktos sie zlitowal aby mu nie bylo za goraco w upaly w takim bujnym futrze? albo wpadl do jakiejs smoly i sobie upaskudzil futerko w sposob niemozliwy do odczyszczenia?
Na pierwsze sniadanie zatrzymujemy sie nad jeziorem Świtaz, w przysiolku Szacka zwanym Grjada. Jest to turystyczno-wypoczynkowa czesc miasta, tworzona przez same bary, kempingi, drewniane podesty dyskotek i bazy oddycha. Teraz to jeszcze jest w wiekszosci nieczynne, puste, ale widac juz pierwsze przygotowania do sezonu. Kazdy kemping wyglaga tak ze chcialoby sie w nim zanocowac- stare domki w cieniu sosen i pachnacych krzewow, zarosle trawa betonowe chodniczki, zasypane igliwiem dachy i stoly. I pylista droga pomiedzy. I place zabaw z hustawkami z grubego metalu i karuzelami z prawdziwego zdarzenia. Normalne place dla normalnych dzieci. Teren jak ze wspomnien z najlepszych wczasow i zielonych szkol z dziecinstwa, jak swiat ktory z roku na rok znika z polskiej rzeczywistosci ale nie znika z moich mysli i marzen. Kazdy moment gdy go widze jak zyje i ma sie dobrze powoduje wielka radosc. A tu jeszcze mamy tyle pysznego zarcia!
Wybieramy fajny pomost, chleb smarujemy maslem chyba na centymetr, geby napychamy dzemem i wlewamy ogromne ilosci mleka. Slonce zaczyna prazyc coraz bardziej a falki jeziora pluskaja wokolo. I tylko cisza i kwiki ptactwa, czasem przerywane naszym donosnym mlaskaniem.
Idziemy daleko w jezioro, woda wciaz do kolan, ale dzis sie zawzielismy. Udalo sie wreszcie znalezc troche glebi ale prosto nie bylo! Dno pokryte sfalowanym piaskiem i migoczacymi zajaczkami slonca.
Gdzies na srodku jeziora przyplywa do mnie ryba. Podobna troche do pstraga, z bokow ma czerwone plamki. Jest wyraznie towarzyska, kilkakrotnie traca mnie pyszczkiem. Probuje ja zlapac, doholowac do toperza i mu pokazac. Jest jednak sliska i wysmykuje sie z rąk. Po kazdej probie zlapania albo dziubniecia palcem ucieka ale po chwili wraca. Jak stoje - ucieka. Jak plyne to ona plynie kolo mnie trzymajac dystans okolo pol metra. Jak zmieniam kierunek to ona tez. Jeszcze nigdy nie udalo mi sie zaprzyjaznic z ryba! Ostatecznie wylaze na brzeg. Nowa znajoma odprowadza mnie do miejsca gdzie woda jest do pasa i tam zostaje.
Dosc dlugo plywamy i zdazylismy w tym procesie zglodniec Trzeba poszukac jakiegos fajnego miejsca na drugie sniadanie Zatrzymujemy sie na lesnym placyku niedaleko jeziora Peremet. Obszar miedzy szumiacymi sosnami zajmuja wiaty, laweczki, zarosniete rzezby. Na nocleg tez by sie cos tu znalazlo. Jest tez kibel slawojka a w nim gniazdo os.
Idziemy do lesnego jeziorka Peremet. Brzegi jego sa muliste i porosle sitowiem. Zeby sie nie zapadac w bloto budujemy sobie pomost z desek i butelek po piwie. Woda jest metna, zielona i ladnie pachnie wodorostem. W porownaniu z Pisocznym i Switezia jest dosc ciepla.
W kolejnej odwiedzonej wiosce Pulemet jest spora murowana cerkiew i dwa sklepy.
Pod jednym opijamy sie kwasem a wokol chodzi sporo kur. Gdy wchodze do sklepu to sprzedawczyni dyskutuje z dwoma lekko podpitymi panami na temat polityki, zarowno ogolnokrajowej jak i lokalnej. Padaja stwierdzenia “wymienilismy rzady zlodziei na rzady mordercow”, “teraz to tylko Bog moze nas uratowac, bo ludziom to juz od dawna nie ma co ufac”, “lepiej juz nic nie zmieniac, nic nie dotykac, zeby tylko nie bylo gorzej”.. Cos bylo tez o nowych samochodach jakiegos senatora z Szacka, do ktorego chyba cala trojka nie pała szczegolna sympatia. Niestety na moj widok wszyscy jak na komende milkna, rozgladaja sie badawczo, po czym zmieniaja temat. Zaczynaja jakas kwestie o urodzie i czystosci okolicznych jezior. I o tym ze dobrze bierze ryba, zwlaszcza z rana i po deszczu.
Droga przez wies- nie wiem czemu ja tak lubie slupy i kable
Miedzy sklepami a cerkwia jest strzalka “do jeziora”. Chyba zbyt duzo turystow wjezdzalo komus na podworko bo miejscowi to raczej wiedza gdzie jest jezioro i nie trzeba im tego pisac na desce.. Jezioro zwie sie Pulemeckie i prowadzi do niego trawiasto-koleiniasta droga ktora na pewnym etapie plynnie przechodzi w łake. Majac obawy aby łaka plynnie nie przeszla w jezioro zostawiamy skodusie gdzies na srodku, w kepie jaskrow, i dalej tuptamy pieszo.
Woda znow plytka jak w Switezi tylko brudniejsza. Na brzegu dominuja rybacy. Mlodziez tez lgnie do tego procederu. Maly chlopczyk cos ochoczo repeci przy lodce zostawionej w trzcinach, pluska woda, chrzaka- myslalam ze sie bawi. Z pol godziny tam siedzi w milczeniu. A potem nagle wybiega z trzcin z siecia wolajac na cale gardlo “tato! zlapalem cztery!!!!!” Nie widze w sieci czy to jakies rybki, raki czy robaki. Ale chyba cos cennego bo widze ze ojciec go chwali i wspolnie wpuszczaja to cos do duzego przykrywanego wiaderka. Po gebie dzieciaka widac straszna dume. Ponownie biegnie z siecia w sitowie i niknie miedzy pałkami..
Ktos ze znajomych mi ostatnio mowil ze dziecka nie mozna zabierac na ryby, chyba ze sie ma ze soba tablet z kreskowkami. W innym przypadku dzieciak sie nudzi, wyje i ogolnie nie daje zyc ani wypoczywac.
W jeziorze wystepuja zyjatka nie tylko interesujace dla ludzi- rowniez łabedzie ochoczo poluja:
Inny rybak dosiada łodzi stojacej przy brzegu, wylewa z niej wode najpierw ja przechylajac a potem kubeczkiem. Odplywa kawalek i zaszywa sie w trzcinach.
Zauwazylam ze prawie wszystkie zacumowane przy brzegach lodki sa pelne wody. Nie wiem czy tak przeciekaja ze zostawione na wodzie natychmiast ją zasysaja? czy moze wlasciciele specjalnie nalewaja do lodek wody zeby sie np. nie rozsychaly?
Prawie nad kazdym jeziorem wystepuje kibelek slawojka oraz przebieralnia. Bardzo przydatne w czasie pobytu. Zbudowali je chyba 20 lat temu i tak sobie stoja.
Szacki swiat widziany z kibelka:
Przy skrecie na Rostań znow placyk dla turystow. Przypada mi do gustu lawka z plastrow drzewa i wiata!
Juz oczyma wyobrazni widze w niej nasze karimaty! wrecz ideal wiaty…. ale juz ja zasiedlily mrowki. Juz maja zaczete mrowisko… Skubane.. Pod daszkiem sobie zaparkowaly..
W Rostani jest dom w ktorym mieszkal chyba Polak, bo opisany naszym alfabetem. Obecnie domek niezamieszkaly, drzwi zamkniete zardzewiala klodka.
I znow cerkiew, i znow niebieska.
Z malego cmentarzyka patrza na nas powazne oczy dawno zmarlych mieszkancow. Jakos strasznie lubie takie stare, wybladle zdjecia. Najbardziej takie ktore przedstawiaja cala postac, a nie tylko twarz. A najlepiej jak zalapalo sie jeszcze jakies tło.
Jest tez pomnik, a jakze! Ciekawe czemu tu w kazdej wsi jest porzadny uklon w strone gierojow a np. w Karpatach tak nie ma? czy tez bylo ale gierojow przepedzili? czy z jakis powodow tamci obywatele mniej sie wslawili na wojnie i w krzewieniu radzieckiej wladzy?
Ciekawe co kiedys znajdowalo sie pod reka zolnierza? Bo jest na tyle nienaturalnie wygieta ze to nie moze byc przypadek i pelna konstrukcja... No i zolniez wciaz spoglada w tamta strone...
Mozna sie poczuc jak na chorwackim wybrzezu- tu tez sa palmy jak w Tucepi!
W Zatiszju nie chce sie nam juz szukac jeziora Łuka. Za to chce sie nam zjesc loda ale sklepik jest zamkniety.
Po wiosce jezdzi mala dziewczynka na wielkim rowerze. Aby dosiegnac do pedalu musi druga noga zawisnac kolanem na ramie- wtedy dotyka pedalu palcami. Radzi sobie swietnie, rowniez na kocich łbach i piachu. Zastanawiam sie czy jezdzac pod rama nie byloby jej wygodniej? Ciekawi nas tez jak ona dosiada tego roweru- po plocie albo drzewie?
Dziewczynka (o zgrozo!) jezdzi bez kasku! Zapewne wszyscy swiadomi, odpowiedzialni i nowoczesni rodzice zamieszkali na zachod od Bugu czytajac ta herezje wlasnie schodza na serce z oburzenia
Nie wiem czemu tu w rejonie jest zwyczaj zeby kupowac drewno na ognisko i przywozic go na biwak w samochodzie. Widzielismy kilka ekip ktore wlasnie tak postepowaly. Nikt nie zbiera chrustu w lesie, mimo ze lezy go pelno i nigdzie nic nie pisalo aby takie zbieranie bylo zabronione. W Szacku i Switazi pytano nas kilkukrotnie czy nie chcemy kupic drewna. Dziwna moda! Proceder jest chyba jednak na tyle popularny ze owo drewno jest wozone tam i spowrotem na otwartych pakach aut i furmanek. Wczoraj zbieralismy chrust w lesie, jak zawsze mielismy w zwyczaju. Dzis postanawiamy objac inna taktyke. Kupa solidnych belek i dech lezy w calym rejonie na szosach. Widac wykocily sie z transportu. Zatem dzis pozyskiwanie drewna bez wysiadania ze skodusi! Nie bedziemy sie wylamywac z lokalnych zwyczajow!
Wracamy nad jezioro Pisoczne. W dali slychac odglosy strzalow. Jakby nie wiatrowka na kaczki tylko jakis wiekszy kaliber. Cos jakby armata!
Albo mysliwi wylegli wieczorem na grubego zwierza albo front z okolic Debalcewa przesunal sie nieco na zachod
Na kolacje pozeramy wedzonego wegorza. Zagryzajac byczkami.
Dwa smoki
Wieczor jest sloneczny, upalny i meszki gryza jakby sie wsciekly. Kurde!!! Toz to nie Syberia! czemu one tak żrą?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Rano plywamy w Pisocznym w towarzystwie stada krow. Madre bydlatka tez postanowily sie ochlodzic na upale. Taki park narodowy to ja rozumiem- zawsze blisko przyrody!
Jedziemy do Świtazi porozgladac sie za rakami, po slupach wisialo sporo ogloszen. Jedno takowe z numerem telefonu wisi przed sklepem wiec i tam pytamy. Sprzedawczyni nie jest zbyt chetna do pomocy- mowi tam jest numer to zadzwoncie. No slepi nie jestesmy, ale telefon z polskiej karty bedzie kosztowal wiecej jak kilo rakow. Sytuacje ratuje miejscowy zulik Wasia, ktory twierdzi ze nas zaprowadzi do odpowiedniego domu. Okazuje sie ze raki mozna nabyc albo zywe albo gotowane. I ze te poleskie sa duzo mniejsze od tych np. z Armenii. Tu na kilogram wychodzi ich okolo 40 sztuk. Zgadujemy sie wiec na te gotowane bo za cholere nie wiemy jak to przyrzadzic i idziemy czekac pod sklep, nawiazujac znajomosc z czworka miejscowych. Opowiadaja ze w okolicznych jeziorach jest malo rakow. Troche jest jedynie w jeziorze Krymne ktore jest dosyc trudno dostepne i jeszcze nie wszystko wylowili. A najwieksza ich obfitosc to jest na Bialorusi! Tam to w kazdym jeziorze az sie roi, mozna rekami wybierac co dorodniejsze osobniki. Tylko ta granica, ktorej nie wiedziec czemu tak pilnuja.. Tu tak samo, tam tak samo, tu bagna tam bagna a po drodze zolnierz z kałachem! Kto to widzial taki debilizm? 30 lat temu tak nie bywalo, czlowiek jechal lasami, lowil gdzie chcial! Jeden koles zwany Kostką opowiada ze widzial kiedys zachodnia Polske z pociagu, ba! wiec moze nawet przez Olawe przejezdzal? Jechali do wojska do NRD. Sam pobyt w armii wspomina niezbyt cieplo. Bardzo ich pilnowali zeby nie wychodzili na miasto, nie mieli kontaktu z Niemcami. Ani wiec popic na przepustce, ani lokalnych dziewczyn zapoznac. Dwa lata wiezienia. Bardzo zazdroscil kumplowi ktory sluzyl w Polsce- tez zachod , tez egzotyka a pelny luz! Wasia ktory kombinowal nam raki w miare wypijania kolejnych łykow jakiejs metnej cieczy z butelki schowanej w kieszeni zaczyna coraz bedziej belkotac. Na stole stoi normalna wodka a Wasia przepija to jeszcze jakims bełtem, ktorym nie dzieli sie z kolegami. My nie rozumiemy go juz wcale, a i koledzy zaczynaja sie smiac “Waśka teraz to ty chyba mowisz po niemiecku”. Poznajemy tez lokalna zagryche pod wodke- szczaw z sasiedniego ogrodka. Chlopaki twierdza ze woleli by sało, ale jak sie nie ma co sie lubi…. Chwile pozniej przyjezdzaja nasze raki, solone, z koperkiem. Mniam! Jakbysmy je pichcili w menazce to by takie dobre nie wyszly! acz nie wszyscy biesiadnicy z podsklepia chca sie nimi czestowac. Niektorzy zostaja przy szczawiu- moze i tu sa wegetarianie?
Ktos opowiada o popularnej miejscowej zabawie- bierze sie raka i wrzuca go do wodki. Rak sie robi czerwony, wyglada jak ugotowany ale dalej lazi, acz czasem slalomem.
Dziwne sa niespojnosci miejscowych w opowiesciach o rybach. Kostka twierdzi ze jeziora sa tak pelne ryb ze wystarczy wedke zarzucic i juz sie ma cale wiadro wspanialych karasi. A z trzcin to juz pozna rekami wybierac i czesto na takie łowisko chodzi z wnuczkiem, bo maly do wedki sie nie pali ale łapac ryby za ogony to go bardzo cieszy.
Wasia natomiast twierdzi ze z rybami bida, ciezko cos zlowic. Z rakami tez bida. Tylko szczaw obrodzil w ogrodzie kumpla w tym roku. I wogole ciezko jest zyc. Pyta tez czy w Polsce ludzie tak pija jak on i czy tez ich potem tak boli glowa…
Na obrzezach Switezi zaopatrujemy sie w wedzona rybe- dzis sum.
Mijamy jezioro Lucymer lezace na obrzezach Szacka, ale jakos nam one do gustu nie przypada. Jakies takie brudne, metne, o brazowych grzywach fal podobnych jak Moze Azowskie w zatokach pod Mariupolem…
Jako ze tu w rejonie jest park narodowy to czasem po lasach wystepuja szlabany. Tak wyglada szlaban po ukrainsku
Dalej suniemy do wioski Wilicja i wpadamy w jakas petle czasoprzestrzeni. Wedlu mapy to 10 km. Jest bruk na drodze, jest las po obu stronach. Jest czasem jakis zakret. Jedziemy, jedziemy, jedziemy. Nic sie nie zmienia. Jakby tasma zwijala sie spod kol a wokol byla rozwieszona fototapeta. Dziwne uczucie. Licznik niby cos sie kreci ale z nim tez roznie bywa. Aby wprowadzic jakies urozmaicenie i przerwac ten dziwny stan postanawiamy zjesc po gruszce. W koncu dojezdzamy do jakiejs wsi. Ale czy to jest nasza Wilicja- oto jest pytanie
Wokolo piach. I zywi i martwi mieszkaja na wydmach. Po smierci malo sie zmienia. Tez piach i niebiesko malowany domek.
Dalej jest Prypjat. Ale nie ta powszechnie znana. Tzn chyba nie ta… Chyba ze zakret czasoprzestrzeni na brukowanej drodze byl naprawde porzadniejszy niz nam sie wydawalo
Acz mamy tu wies a nie miasto i wyraznie nieopuszczone. Wioska jest dosyc duza, stoi w centrum kilka wiekszych murowanych budynkow
A poza tym to klasycznie- siano, rozlewiska...
Mijamy jezioro Biłe do ktorego wogole nie mozemy podejsc tak jest zarosle sitowiem i zabezpieczone bagnami.
Na drodze trwaja wyscigi wozow. Ostatecznie jestesmy z siebie bardzo dumni bo wygrywamy- udaje sie oba wyprzedzic.
We wsi Ljubohyni witaja nas myszki miki i inne usmiechniete postacie z kreskowek ktore daly drugie zycie starym oponom. Chyba taka opona jest szczesliwsza niz taka co lezy w lesnym rowie albo splonie na jakims majdanie…
Za wsia jezioro o znanej nam juz nazwie Pisoczne. Nazwa widac zobowiazuje bo jeziorko znow bardzo sympatyczne! Tu postanawiamy zostac na nocleg i rozpoczynamy wedrowke miedzy trzcinami.
Wystepuja tu w ogromnej ilosci zielone kuliste “meduzy”. W wiekszosci leza na dnie, czasem plywaja w toni wodnej. Jak sie udalo pozniej dowiedziec sa to wyjatkowo dorodne kolonie orzeskow z rodzaju Ophrydium.
Ptactwo miedzytrzcinowe patrzy na nas zdumione acz niekoniecznie sie boi. Raczej wyraza zdziwienie i oburzenie.
Wieczor mija nam na zapoznawaniu sie z sumem, sluchaniu jak bąk dmucha w butelke, rybacy wyplywaja na wieczorny polow a slonce chowa sie za drzewa, trzciny i w koncu za horyzont..
Oprocz nas nad jeziorem zostaje jeszcze jakas ekipa miejscowych. Zachowuja sie dziwnie. Wieczorem sie pakuja, odjezdzaja a potem wracaja, jezdza swiecac nam reflektorami w oczy. Widac ich ciekawimy ale nie zatrzymaja sie pogadac. W nocy kilka razy wstaje do kibelka i zawsze przypadkiem widze przynajmniej jedno auto jezdzace w kolko po lace. Rano ich juz nie ma..
Pobudke mamy wczesnie- slonce tak prazy w namiot ze mozna sie udusic.
Jedziemy do wioski Krymne. Jezioro Domasznie przedstawia sie srednio, jakies takie zaglonione.
Szukajac malutkiej cerkiewki wbijamy sie w korek- krowy.
Dziwne ze laza po wsi tak w poludnie, zwykle takie stada spotyka sie rano i wieczorem w drodze na pastwisko. Te zamiast wciagac trawe z koniczyna łaza na upale pylistymi drogami. Widac im sie to zbytnio nie podoba. Sa knabrne i rozlaza sie po rowach. Zaganiajacy je pasterz wykazuje sie dosyc patriotycznym usposobieniem i wita nas slowami “ Slawa Ukraini” . Oczywiscie wiem jaka jest prawidlowa odpowiedz, ale z powodow roznych zaszlosci zarowno historycznych jak i wspolczesnych niezbyt mam ochote jej uzywac. No i jako obcokrajowiec nie musze jej znac. Mowie wiec grzecznie “Dobryj den” czekajac na rozwoj wydarzen, a moze jakas ciekawa rozmowa sie rozwinie. Pasterz zerka na blachy, kiwa glowa i mowi co powinnismy odpowiedziec "hierojam slawa". Po czym z wielkim zadowoleniem ,ze dzieki niemu turysci sie cos nauczyli i rozszerzyli swe horyzonty, oddala sie z krowisiami. Na koncu jezyka mam pytanie o jakich “gierojow” chodzi. Czy moze o tych co stoja na pomnikach w kazdej wsi? czy moze o jakis innych? Ale ostatecznie gryze sie w jezyk, facet byl mily, zyczyl szczesliwej drogi, po co go denerwowac? jako ze troche krazymy po wsi z jego stadem mijamy sie jeszcze kilkakrotnie. (my szukamy cerkwi i sklepow, ale mam wrazenie ze oni tez łaza w kolko) . Kolejne razy pozdrawiamy sie jedynie gestami.
Acz ogolnien cos w tym jest ze na calym odwiedzonym przez nas kawalku Polesia widac pewna roznice od tego co bylo 4 lata temu. Trudno przeoczyc rozne przejawy patriotyzmu, glownie polegajace na malowaniu czego popadnie w narodowe barwy. A wiec rozne dziwne rzeczy zmieniaja kolorek- mosty, latarnie, ploty, przystanki autobusowe a nawet strony odwrotne znakow drogowych!
Przy drogach czy na szybach aut pojawiaja sie tez odezwy “Slawa bohaterom”, “Ukraina naprzod” albo bilbordy zachecajace do wstapienia do wojska, obrony swojej małej i duzej ojczyzny, chwalace dzielnosc roznych formacji mundurowych itp. Kiedys tego tu nie bylo. Widac jakies dalekie echa wielkiej polityki dotarly i tu na zabite dechami malenkie wioski utopione w bagnach i piachach…
Jest tez w Krymnie duza cerkiew w kolorze bardzo orginalnym.
Suniemy sobie na polnoc w strone Jarowiszcza,
wioski ladnie wygladajacej z mapy bo otoczonej bagnami i rozlewiskami.
Cerkwi nie mozemy znalezc ale trafiamy na bardzo sympatyczny sklepik, gdzie parkujemy kolo pojazdu zaprzegowego i motoru z boczna przyczepka. Mam wrazenie ze skodusia swietnie sie czuje w takim towarzystwie!
Wdajemy sie w mila pogawedke ze sprzedawczynia , ktora nam bardzo zazdrosci ze mozemy podrozowac. Ją trzyma w domu chudoba- nie moze zostawic krow na wiecej niz dzien. Ubolewa tez bardzo nad tym ze ma dorosle dzieci i zadne z nich nie chce jej choc czasem zastapic przy tych obowiazkach. Panowie we wiatce pija wodke szklankami mimo ze jest prawie 40 stopni. Jakos zawsze mi sie wydawalo ze na taki skwar lepiej wchodzi zimne piwo ale ja sie pewnie nie znam… Dowiadujemy sie ze nasze poszukiwania cerkwi byly z gory skazane na porazke- w Jarowiszczu nie wystepuje ona klasycznie w centrum wsi a stoi sobie zupelnie na uboczu, przy piaszczystej drodze gdzies pod lasem, na wygrzanych wydmach zasypanych igliwiem i szyszkami,
Piach poteguje wrazenie upalu, zwlaszcza ten ktory masowo nalazi mi do dziurawego buta i parzy w stope. Staram sie go regularnie wytrzasac ale jak polowa podeszwy juz przestala dawno istniec to nie na dlugo to wystarcza.
Dziwnie jest teraz patrzec na zdjecia wiszace w podcieniach cerkwi, z jakis uroczystosci w zimnejsze miesiace. Ludzie ukutani w chustki, plaszcze, dzieci w welnianych czapach opadnietych na oczy.
Kolejna odwiedzona wies to Ljutka z ciekawa cerkiewka bo czesciowo ceglana.
Tu robimy sie glodni wiec zawijamy pod sklep na pielmieni.
Tu tez przydarza mi sie nieszczescie. W pobliskim uroczym lasku szukam kibelka. Jak widac nie jako pierwsza. Gapie sie w niebo i na szumiace brzozy zamiast pod nogi i wdeptuje w kupe.. Nie bylaby to rzecz godna opisania gdyby nie specyfika kupy. Jest bialo-zolta i cuchnie tak potwornie ze od razu robi mi sie slabo,ciemno przed oczami i jakos duszno. Wycieram but jak moge w trawe, w liscie, w zwir na drodze. Wizualnie pomaga ale smrod nie odpuszcza.
I to wydarzenie spod sklepu w Ljutce to taka “kropka nad i”. Trampki laduja w koszu, tam gdzie powinny byc od tygodnia. Decyzje podejmuje natychmiast. Przebieram buty toperza. Sa wprawdzie o 6 numerow za duze ale przynajmniej nie cuchna! Wygladam jak kot w butach i cud bedzie jak sie w nich nie zabije
Sytuacja daje tez do myslenia na temat szczescia, losu i aniola stroza Wdepnelam w kupe tym niedziurawym butem, tym ktory mial podeszwe. Mialam 50% szans a jednak ktos nade mna czuwal… W innym wypadku chyba bym musiala noge w ognisku wypalac…
W Krasce przy cerkwi duza studnia i dluga lawka.
Jest tez srodlesny cmentarzyk. Ide pozagladac w oczy dawnym mieszkancom wioski...
A przed sama cerkwia, za plotem, na jej terenie pomnik Wielkiej Wojny Ojczyznaniej. Sierp i mlot na jednej tablicy z prawoslawnym krzyzem. Wszystko obwiazane niebiesko-zolta wstazka. Towarzysz Lenin oraz jego nastepcy i pobratymcy chyba jakby jakby wstali z grobu i to zobaczyli to by sie zaraz polozyli spowrotem
Cerkiew w Dubecznym tez na swoim terenie zawiera ciekawen wyposazenie. Tu dla odmiany jest to plac zabaw. Nie wiem czy jego celem jest zblizenie dzieciarni do Boga czy zapewnienie rodzicom spokoju podczas mszy. Ale juz slysze te spiewy popa “hospody pomyłuj” mieszajace sie z kwikami rozbawionych dzieciakow skaczacych z hustawek.
Cerkiew jest dosc spora i jakby sklejona z dwoch czesci. Zlote kopuly lsnia w sloncu a w cieniu monumentalnej jak na mala wioske budowli przechadzaja sie kaczki, co chwile wsadzajac kupry w przycerkiewny stawek.
Na nocleg zawijamy nad pobliskie jezioro Luki…
cdn
Jedziemy do Świtazi porozgladac sie za rakami, po slupach wisialo sporo ogloszen. Jedno takowe z numerem telefonu wisi przed sklepem wiec i tam pytamy. Sprzedawczyni nie jest zbyt chetna do pomocy- mowi tam jest numer to zadzwoncie. No slepi nie jestesmy, ale telefon z polskiej karty bedzie kosztowal wiecej jak kilo rakow. Sytuacje ratuje miejscowy zulik Wasia, ktory twierdzi ze nas zaprowadzi do odpowiedniego domu. Okazuje sie ze raki mozna nabyc albo zywe albo gotowane. I ze te poleskie sa duzo mniejsze od tych np. z Armenii. Tu na kilogram wychodzi ich okolo 40 sztuk. Zgadujemy sie wiec na te gotowane bo za cholere nie wiemy jak to przyrzadzic i idziemy czekac pod sklep, nawiazujac znajomosc z czworka miejscowych. Opowiadaja ze w okolicznych jeziorach jest malo rakow. Troche jest jedynie w jeziorze Krymne ktore jest dosyc trudno dostepne i jeszcze nie wszystko wylowili. A najwieksza ich obfitosc to jest na Bialorusi! Tam to w kazdym jeziorze az sie roi, mozna rekami wybierac co dorodniejsze osobniki. Tylko ta granica, ktorej nie wiedziec czemu tak pilnuja.. Tu tak samo, tam tak samo, tu bagna tam bagna a po drodze zolnierz z kałachem! Kto to widzial taki debilizm? 30 lat temu tak nie bywalo, czlowiek jechal lasami, lowil gdzie chcial! Jeden koles zwany Kostką opowiada ze widzial kiedys zachodnia Polske z pociagu, ba! wiec moze nawet przez Olawe przejezdzal? Jechali do wojska do NRD. Sam pobyt w armii wspomina niezbyt cieplo. Bardzo ich pilnowali zeby nie wychodzili na miasto, nie mieli kontaktu z Niemcami. Ani wiec popic na przepustce, ani lokalnych dziewczyn zapoznac. Dwa lata wiezienia. Bardzo zazdroscil kumplowi ktory sluzyl w Polsce- tez zachod , tez egzotyka a pelny luz! Wasia ktory kombinowal nam raki w miare wypijania kolejnych łykow jakiejs metnej cieczy z butelki schowanej w kieszeni zaczyna coraz bedziej belkotac. Na stole stoi normalna wodka a Wasia przepija to jeszcze jakims bełtem, ktorym nie dzieli sie z kolegami. My nie rozumiemy go juz wcale, a i koledzy zaczynaja sie smiac “Waśka teraz to ty chyba mowisz po niemiecku”. Poznajemy tez lokalna zagryche pod wodke- szczaw z sasiedniego ogrodka. Chlopaki twierdza ze woleli by sało, ale jak sie nie ma co sie lubi…. Chwile pozniej przyjezdzaja nasze raki, solone, z koperkiem. Mniam! Jakbysmy je pichcili w menazce to by takie dobre nie wyszly! acz nie wszyscy biesiadnicy z podsklepia chca sie nimi czestowac. Niektorzy zostaja przy szczawiu- moze i tu sa wegetarianie?
Ktos opowiada o popularnej miejscowej zabawie- bierze sie raka i wrzuca go do wodki. Rak sie robi czerwony, wyglada jak ugotowany ale dalej lazi, acz czasem slalomem.
Dziwne sa niespojnosci miejscowych w opowiesciach o rybach. Kostka twierdzi ze jeziora sa tak pelne ryb ze wystarczy wedke zarzucic i juz sie ma cale wiadro wspanialych karasi. A z trzcin to juz pozna rekami wybierac i czesto na takie łowisko chodzi z wnuczkiem, bo maly do wedki sie nie pali ale łapac ryby za ogony to go bardzo cieszy.
Wasia natomiast twierdzi ze z rybami bida, ciezko cos zlowic. Z rakami tez bida. Tylko szczaw obrodzil w ogrodzie kumpla w tym roku. I wogole ciezko jest zyc. Pyta tez czy w Polsce ludzie tak pija jak on i czy tez ich potem tak boli glowa…
Na obrzezach Switezi zaopatrujemy sie w wedzona rybe- dzis sum.
Mijamy jezioro Lucymer lezace na obrzezach Szacka, ale jakos nam one do gustu nie przypada. Jakies takie brudne, metne, o brazowych grzywach fal podobnych jak Moze Azowskie w zatokach pod Mariupolem…
Jako ze tu w rejonie jest park narodowy to czasem po lasach wystepuja szlabany. Tak wyglada szlaban po ukrainsku
Dalej suniemy do wioski Wilicja i wpadamy w jakas petle czasoprzestrzeni. Wedlu mapy to 10 km. Jest bruk na drodze, jest las po obu stronach. Jest czasem jakis zakret. Jedziemy, jedziemy, jedziemy. Nic sie nie zmienia. Jakby tasma zwijala sie spod kol a wokol byla rozwieszona fototapeta. Dziwne uczucie. Licznik niby cos sie kreci ale z nim tez roznie bywa. Aby wprowadzic jakies urozmaicenie i przerwac ten dziwny stan postanawiamy zjesc po gruszce. W koncu dojezdzamy do jakiejs wsi. Ale czy to jest nasza Wilicja- oto jest pytanie
Wokolo piach. I zywi i martwi mieszkaja na wydmach. Po smierci malo sie zmienia. Tez piach i niebiesko malowany domek.
Dalej jest Prypjat. Ale nie ta powszechnie znana. Tzn chyba nie ta… Chyba ze zakret czasoprzestrzeni na brukowanej drodze byl naprawde porzadniejszy niz nam sie wydawalo
Acz mamy tu wies a nie miasto i wyraznie nieopuszczone. Wioska jest dosyc duza, stoi w centrum kilka wiekszych murowanych budynkow
A poza tym to klasycznie- siano, rozlewiska...
Mijamy jezioro Biłe do ktorego wogole nie mozemy podejsc tak jest zarosle sitowiem i zabezpieczone bagnami.
Na drodze trwaja wyscigi wozow. Ostatecznie jestesmy z siebie bardzo dumni bo wygrywamy- udaje sie oba wyprzedzic.
We wsi Ljubohyni witaja nas myszki miki i inne usmiechniete postacie z kreskowek ktore daly drugie zycie starym oponom. Chyba taka opona jest szczesliwsza niz taka co lezy w lesnym rowie albo splonie na jakims majdanie…
Za wsia jezioro o znanej nam juz nazwie Pisoczne. Nazwa widac zobowiazuje bo jeziorko znow bardzo sympatyczne! Tu postanawiamy zostac na nocleg i rozpoczynamy wedrowke miedzy trzcinami.
Wystepuja tu w ogromnej ilosci zielone kuliste “meduzy”. W wiekszosci leza na dnie, czasem plywaja w toni wodnej. Jak sie udalo pozniej dowiedziec sa to wyjatkowo dorodne kolonie orzeskow z rodzaju Ophrydium.
Ptactwo miedzytrzcinowe patrzy na nas zdumione acz niekoniecznie sie boi. Raczej wyraza zdziwienie i oburzenie.
Wieczor mija nam na zapoznawaniu sie z sumem, sluchaniu jak bąk dmucha w butelke, rybacy wyplywaja na wieczorny polow a slonce chowa sie za drzewa, trzciny i w koncu za horyzont..
Oprocz nas nad jeziorem zostaje jeszcze jakas ekipa miejscowych. Zachowuja sie dziwnie. Wieczorem sie pakuja, odjezdzaja a potem wracaja, jezdza swiecac nam reflektorami w oczy. Widac ich ciekawimy ale nie zatrzymaja sie pogadac. W nocy kilka razy wstaje do kibelka i zawsze przypadkiem widze przynajmniej jedno auto jezdzace w kolko po lace. Rano ich juz nie ma..
Pobudke mamy wczesnie- slonce tak prazy w namiot ze mozna sie udusic.
Jedziemy do wioski Krymne. Jezioro Domasznie przedstawia sie srednio, jakies takie zaglonione.
Szukajac malutkiej cerkiewki wbijamy sie w korek- krowy.
Dziwne ze laza po wsi tak w poludnie, zwykle takie stada spotyka sie rano i wieczorem w drodze na pastwisko. Te zamiast wciagac trawe z koniczyna łaza na upale pylistymi drogami. Widac im sie to zbytnio nie podoba. Sa knabrne i rozlaza sie po rowach. Zaganiajacy je pasterz wykazuje sie dosyc patriotycznym usposobieniem i wita nas slowami “ Slawa Ukraini” . Oczywiscie wiem jaka jest prawidlowa odpowiedz, ale z powodow roznych zaszlosci zarowno historycznych jak i wspolczesnych niezbyt mam ochote jej uzywac. No i jako obcokrajowiec nie musze jej znac. Mowie wiec grzecznie “Dobryj den” czekajac na rozwoj wydarzen, a moze jakas ciekawa rozmowa sie rozwinie. Pasterz zerka na blachy, kiwa glowa i mowi co powinnismy odpowiedziec "hierojam slawa". Po czym z wielkim zadowoleniem ,ze dzieki niemu turysci sie cos nauczyli i rozszerzyli swe horyzonty, oddala sie z krowisiami. Na koncu jezyka mam pytanie o jakich “gierojow” chodzi. Czy moze o tych co stoja na pomnikach w kazdej wsi? czy moze o jakis innych? Ale ostatecznie gryze sie w jezyk, facet byl mily, zyczyl szczesliwej drogi, po co go denerwowac? jako ze troche krazymy po wsi z jego stadem mijamy sie jeszcze kilkakrotnie. (my szukamy cerkwi i sklepow, ale mam wrazenie ze oni tez łaza w kolko) . Kolejne razy pozdrawiamy sie jedynie gestami.
Acz ogolnien cos w tym jest ze na calym odwiedzonym przez nas kawalku Polesia widac pewna roznice od tego co bylo 4 lata temu. Trudno przeoczyc rozne przejawy patriotyzmu, glownie polegajace na malowaniu czego popadnie w narodowe barwy. A wiec rozne dziwne rzeczy zmieniaja kolorek- mosty, latarnie, ploty, przystanki autobusowe a nawet strony odwrotne znakow drogowych!
Przy drogach czy na szybach aut pojawiaja sie tez odezwy “Slawa bohaterom”, “Ukraina naprzod” albo bilbordy zachecajace do wstapienia do wojska, obrony swojej małej i duzej ojczyzny, chwalace dzielnosc roznych formacji mundurowych itp. Kiedys tego tu nie bylo. Widac jakies dalekie echa wielkiej polityki dotarly i tu na zabite dechami malenkie wioski utopione w bagnach i piachach…
Jest tez w Krymnie duza cerkiew w kolorze bardzo orginalnym.
Suniemy sobie na polnoc w strone Jarowiszcza,
wioski ladnie wygladajacej z mapy bo otoczonej bagnami i rozlewiskami.
Cerkwi nie mozemy znalezc ale trafiamy na bardzo sympatyczny sklepik, gdzie parkujemy kolo pojazdu zaprzegowego i motoru z boczna przyczepka. Mam wrazenie ze skodusia swietnie sie czuje w takim towarzystwie!
Wdajemy sie w mila pogawedke ze sprzedawczynia , ktora nam bardzo zazdrosci ze mozemy podrozowac. Ją trzyma w domu chudoba- nie moze zostawic krow na wiecej niz dzien. Ubolewa tez bardzo nad tym ze ma dorosle dzieci i zadne z nich nie chce jej choc czasem zastapic przy tych obowiazkach. Panowie we wiatce pija wodke szklankami mimo ze jest prawie 40 stopni. Jakos zawsze mi sie wydawalo ze na taki skwar lepiej wchodzi zimne piwo ale ja sie pewnie nie znam… Dowiadujemy sie ze nasze poszukiwania cerkwi byly z gory skazane na porazke- w Jarowiszczu nie wystepuje ona klasycznie w centrum wsi a stoi sobie zupelnie na uboczu, przy piaszczystej drodze gdzies pod lasem, na wygrzanych wydmach zasypanych igliwiem i szyszkami,
Piach poteguje wrazenie upalu, zwlaszcza ten ktory masowo nalazi mi do dziurawego buta i parzy w stope. Staram sie go regularnie wytrzasac ale jak polowa podeszwy juz przestala dawno istniec to nie na dlugo to wystarcza.
Dziwnie jest teraz patrzec na zdjecia wiszace w podcieniach cerkwi, z jakis uroczystosci w zimnejsze miesiace. Ludzie ukutani w chustki, plaszcze, dzieci w welnianych czapach opadnietych na oczy.
Kolejna odwiedzona wies to Ljutka z ciekawa cerkiewka bo czesciowo ceglana.
Tu robimy sie glodni wiec zawijamy pod sklep na pielmieni.
Tu tez przydarza mi sie nieszczescie. W pobliskim uroczym lasku szukam kibelka. Jak widac nie jako pierwsza. Gapie sie w niebo i na szumiace brzozy zamiast pod nogi i wdeptuje w kupe.. Nie bylaby to rzecz godna opisania gdyby nie specyfika kupy. Jest bialo-zolta i cuchnie tak potwornie ze od razu robi mi sie slabo,ciemno przed oczami i jakos duszno. Wycieram but jak moge w trawe, w liscie, w zwir na drodze. Wizualnie pomaga ale smrod nie odpuszcza.
I to wydarzenie spod sklepu w Ljutce to taka “kropka nad i”. Trampki laduja w koszu, tam gdzie powinny byc od tygodnia. Decyzje podejmuje natychmiast. Przebieram buty toperza. Sa wprawdzie o 6 numerow za duze ale przynajmniej nie cuchna! Wygladam jak kot w butach i cud bedzie jak sie w nich nie zabije
Sytuacja daje tez do myslenia na temat szczescia, losu i aniola stroza Wdepnelam w kupe tym niedziurawym butem, tym ktory mial podeszwe. Mialam 50% szans a jednak ktos nade mna czuwal… W innym wypadku chyba bym musiala noge w ognisku wypalac…
W Krasce przy cerkwi duza studnia i dluga lawka.
Jest tez srodlesny cmentarzyk. Ide pozagladac w oczy dawnym mieszkancom wioski...
A przed sama cerkwia, za plotem, na jej terenie pomnik Wielkiej Wojny Ojczyznaniej. Sierp i mlot na jednej tablicy z prawoslawnym krzyzem. Wszystko obwiazane niebiesko-zolta wstazka. Towarzysz Lenin oraz jego nastepcy i pobratymcy chyba jakby jakby wstali z grobu i to zobaczyli to by sie zaraz polozyli spowrotem
Cerkiew w Dubecznym tez na swoim terenie zawiera ciekawen wyposazenie. Tu dla odmiany jest to plac zabaw. Nie wiem czy jego celem jest zblizenie dzieciarni do Boga czy zapewnienie rodzicom spokoju podczas mszy. Ale juz slysze te spiewy popa “hospody pomyłuj” mieszajace sie z kwikami rozbawionych dzieciakow skaczacych z hustawek.
Cerkiew jest dosc spora i jakby sklejona z dwoch czesci. Zlote kopuly lsnia w sloncu a w cieniu monumentalnej jak na mala wioske budowli przechadzaja sie kaczki, co chwile wsadzajac kupry w przycerkiewny stawek.
Na nocleg zawijamy nad pobliskie jezioro Luki…
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W sklepie spozywczym w Dubecznym oprocz nabycia podstawowego zestawu- niezbednika czyli chleba i wina kahor, rzuca sie w oczy jeszcze jedna rzecz! Na polce miedzy wiadrem a gumiakami leza trampki! wprawdzie numer 44 ale pasuja idealnie! ja nie wiem jaka oni tu maja rozmiarowke?? To toperz by chyba musial miec 55! Trampki sa przewygodne! tzn maja podeszwe! Nic sie do nich nie wsypuje. Mozna chodzic po kamieniach, szyszkach i nic nie wbija sie w noge! Mozna przejsc po wilgotnej trawie czy rozlanym piwie i nie miec od razu mokrej skarpetki! Po prostu rewelacja! Jak to czlowiek normalnie na codzien wogole nie dostrzega i nie umie docenic prostych rzeczy np. szczescia i komfortu jaki daje kompletny but!
Nad jeziorem Luki dzis straszny tlum. Auta, motory, rowery, pilki, kocyki, dzieci, psy, rybacy, pontony, materace, umcki z magnetofonow i komorek, kwik kapiacych sie, grzdykanie pociagajacych z butelek, a to wszystko owiana dymem kielbasianym i cebulowym z rozlicznych grilli i ognisk.. Wsrod aut przewazaja busy, wsrod pilek jest moda na fioletowe. Samotnosc i cisze mozna znalezc tu podobnie jak na woodstocku
W koncu czego sie spodziewac- upalna niedziela! Mamy podejrzenia ze wieczorem bedzie tu tylko wiatr gwizdal w trzcinach, przewalajac po plazy papiery z resztkami niedogryzionych kurczaczych skrzydelek.
Poki co wlazimy w wode, cieszac sie ochloda po goracym pylistym dniu.
Obok kapia sie dwie dziewczyny, na oko w wieku wczesnolicealnym. Opowiadaja sobie prawie na ucho ze nad wode przyjechala ich kolezanka z klasy- ta co ma chlopaka obcokrajowca i z nim dziecko. Po twarzach widac ze niezmiernie owej kolezance zazdroszcza ze powiodlo jej sie w zyciu. Jakos od razu przypomina mi sie piosenka zaslyszana w aucie wiozacym nas kiedys do Osmolody- o Kseni ktora placze ze jest stara panna a wiejskie kobiety ją pocieszaja ze na kazdego przyjedzie kolej, ze musi jeszcze troche poczekac, o refrenie “u mienia muża niet a mnie uże szesnadcat liet”.. Taka zyciowa piosenka!
Jak tuptamy brzegiem jakis chlopak zagaduje toperza. Z usmiechem ale tez szacunkiem i powaga na twarzy. Przedstawia sie jako Witalij. Pyta czy toperz jest batiuszka cerkiewnym. Czyli klasyka Juz od wjazdu na Ukraine toperzowi klaniaja sie ludzie, zwlaszcza starsze kobiety. Jak jedziemy w skodusi czesto rowerzysci pozdrawiaja skinieniem glowy. Jedna babcia nawet sie przezegnala acz moze akurat mijala przydrozny krzyz lub kapliczke?
A wracajac do Witalija. Toperz oczywiscie zaprzecza, co bardzo zasmuca chlopaka. Opowiada ze za pare dni wyjezdza do Polski do pracy. Bedzie jezdzil ciezarowka. Troche martwi sie wyjazdem- nie ma tam znajomych, nie zna jezyka. Boi sie zeby go nie oszukali. Po co zagadal toperza? Wyglada troche jakby chcial prosic o blogoslawienstwo na droge albo co? Pyta nas czy w Polsce sa dobrzy i uczciwi ludzie, na co uwazac, czego unikac. Mowimy ze tam jest jak wszedzie, ze zawsze mozna spotkac zarowno dobrych i zlych ludzi. Jakos przed oczami staje mi Wiktor spotkany pare lat temu w pociagu, ktory wracal prawie bez gaci bo “styropian podrozal” i po polrocznej pracy nie dostal nawet zlotowki. Ale mamy nadzieje ze Witalij bedzie mial wiecej szczescia do naszych rodakow. Gawedzimy chwile i zyczac sobie powodzenia i wszystkiego najlepszego rozchodzimy w swoje strony.
Wieczorem teren nadjeziorny pustoszeje.
Zostaje rybak z calym arsenalem sprzetu- ogromnymi dwoma namiotami, pontonem, kilkunastoma wedkami, wanienka na ryby i chodzacym cala noc silnikiem w aucie z ktorego na wszystkie strony wystaja kable. Jak sie potem okazuje w namiocie ma jasno swiecaca lampe i barmoczacy telewizor. Wedkarz wiekszosc czasu rozmawia z kims przez komorke, widac irytujac sie i machajac rekami.
Znajdujemy mila wiatke ktora planujemy zasiedlic.
Niestety poprzednia ekipa ktora tu biesiadowala zostawila taki rozwloczony syf ze troche niemilo w nim siedziec. Zbieramy wiec puszki, butelki, konserwy, skorki po bananach, widelczyki i kubeczki. Wychodza z tego dwa wory ktore zawiazujemy i ustawiamy kolo wiaty.
Wieczorem robimy ognicho.
O 4 rano budzi nas łupiaca muzyka. Jakis koles jezdzi wokol jeziora z glosnikami na ful. Ma polskie bydgoskie blachy ale bank jest to ktos miejscowy. Robi dwie albo trzy rundy. Odwalilo mu totalnie albo cierpi na bezsennosc ze taka godzine sobie dobral???
Spotykamy dzis bociana- wersja lesna:
Mijamy kolejne wioski, kolejne cerkiewki, kolejne sklepy , pod ktorymi pozywiamy sie lodami, kwasem a czasem jakims owocem.
Rokita
Zalissi
Zabołotja
W wiosce Zdomiszel zjezdzamy w boczne piaszczyste drogi, pomiedzy konne zaprzegi, przydomowe ogrodki, wygrzane przyzby, chylace sie ku ziemi szopy i slawojki. Mijamy zawziecie dyskutujacych motocyklistow, rowerzystow z kosami, zamyslone babuszki i koty kameleony.
Jedna jedyna strzecha spotkana na tym wyjezdzie
Raz po raz przemykamy przez tereny bagienne
a zaraz potem zupelnie suche i piaszczyste.
Mijamy samotny lesny obiekt ktory dosc ciezko zaklasyfikowac. Wyglada na kryjowke UPA
Na obrzezach wioski Tur zawijamy nad jezioro Swiatyje. W przewodniku, w necie, w ustach miejscowych - jest to miejsce “owiane licznymi legendami”. Niestety nie udalo sie poznac doglebniej zadnej z tych legend. Wiec pozostaje uwierzyc na slowo ze sa liczne i ciekawe. Jeziorko ponoc nalezy do najglebszych w rejonie i bardzo czystych.
Na brzegu i okolicznych łakach trwa wypas.
W jeziorze nie mamy prawa czuc sie samotni! Towarzysza nam cale lawice malenkich rybek! czegos podobnego jeszcze nie widzialam! Sa ich chyba tysiace!
Suniemy na drugi koniec wioski Tur, wiec mijamy ją cala. Miejscowosc jest dosc spora i rozwleczona.
Naszym celem jest odnalezienie kolejnego jeziora- Turskiego. Acz je bardziej mozna nazwac chyba młaką niz jeziorem- srednia glebokosc nie przekracza w nim 1.2 metra! Kapiel wiec raczej odpada, ale miejsce jest cudne! Kanaly, kładki, kwiaty nadbrzezne i wodne, sitowie, wodne ptactwo i łodki pychowki.
A obok tego plynace swoim rytmem sielskie acz bardzo pracowite o tej porze roku zycie wioski…
Zawijamy tez do knajpy “Drużba” gdzie dopytujemy o cos cieplego do zjedzenia.
Bufetowa ma mine jakby wlasnie zamierzala powiedziec ze nie bardzo, ale do akcji wkracza jeden z bywalcow- Nikołajewicz, lokalny nauczyciel WFu. Mowi ze zaraz dostaniemy cieple pielmieni i wychodzi na to ze babka nie ma nic do gadania tylko zabrac sie za szukanie garnka.
Nikolajewicz jest osoba bardzo pomocna- proponuje nam udostepnienie sali gimastycznej i tamtejszych sprzetow “abysmy mogli aktywnie spedzic czas”, opowiada o walorach biwakowych jeziora Świetego i bardzo sie martwi zebysmy nie zabladzili wracajac w strone Szacka. W tym celu maluje nam na mapie droge ktora powinnismy jechac. Zaznacza rowniez wszystkie jeziora i miejscowosci po drodze ktore sa godne uwagi. Droga jest czytelna dopiero wtedy gdy cala powierzchnia mapy jest zasmarowana dlugopisem. Kilkakrotnie mowimy ze damy rade, ze jak przyjechalismy tamtedy to i wrocimy bez problemu, ale Nikolajewicz nie odpuszcza, wymienia po raz piaty miejscowosci przez ktore musimy przejechac, podkresla je zamaszyscie, oraz biegnie do kolegi po nowy dlugopis , bo jego zbuntowal sie i przestal pisac.
Podchodzi do nas tez pogranicznik pytajacy dlaczego fotografujemy zastawe graniczna, a robic tego zdecydowanie nie wolno. Tlumaczymy ze na zadna zastawe zesmy sie nie zamierzali a zdjecia robimy cerkwiom, jeziorom i przyrodzie. Zolnierz twierdzi ze widzial auto wjezdzajace w boczna uliczke, stojace tam dosyc dlugo i wysuniety z okna aparat z obiektywem wycelowanym w obiekt zabroniony jakim jest straznica. Poucza nas tylko zeby wiecej tego nie robic, nie kaze kasowac zdjec, ba! nawet nie chce ich ogladac. Zyczy milego wypoczynku i sie oddala.
Ki diabel? gdzie tu jest ta straznica? zastawa? punkt pograniczny w ktory mielismy wycelowany aparat przez 10 minut? I nam sie przypomina. Faktycznie byla boczna uliczka gdzie stalismy dluzsza chwile z aparatem w łapie. Byl tam dom a przed nim zagroda. A w zagrodzie swinia. Bardzo chcialam jej zrobic ladna fotke, wiec czekalam zeby sie odwrocila, coby bylo widac tez ryjek a nie tylko czesc ciala przystrojona w zakrecony ogonek.. I pewnie dalej, gdzies w tle byla straznica i szlaban. Za cholere nie pamietam co tam bylo, taka bylam skupiona na swini
Dobrze ze pogranicznik nie ogladal zdjec bo by pękł ze smiechu i wyrobil sobie zdanie o madrosci polskich turystow
Kolo Zalissja mijamy miejsce biwakowe w budowie. Wiaty nie maja jeszcze dachow, a kibelek jest najpiekniej pachnacym przybytkiem tego rodzaju jaki mialam okazje widziec w swoim zyciu. Zywiczne, aromatyczne drewno.
Dalej w lesie stoja tabliczki dla turystow- zeby nie smiecili i pilnowali ognisk- bo to ze turysta przyjezdza do lasu zeby postawic namiot i zapalic ognisko jest tak logiczne ze nikt nie probuje poddawac tego watpliwosc a tym bardziej zabraniac…
Mijane tu po wsiach przydrozne krzyze sa przewaznie udekorowane roznym przedmiotami. Sa to ponoc atrybuty męki panskiej. Ze mlotek czy wlocznia to rozumiem- ale obcegi, miecz, drabina?
Troche zaczyna sie chmurzyc.. To nawet by nas tak nie martwilo, ale o sporej szansie na nagle zalamanie pogody raczej swiadczy zachowanie miejscowych- wszyscy na gwalt zbieraja siano!
I dosiega nas klatwa Nikołajewicza! Tego z knajpy w wiosce Tur. Tego co nam malowal na mapie droge. W Szmenkach jakims cudem, nie mam pojecia jakim, przegapiamy skret. Wogole jakos droga przestaje nam sie zgadzac... Nagle wyjezdzamy w Ratnie. Mial chlop racje, ze swoimi obawami ze sie zgubimy!
W owym Ratnie trafiamy na pomnik gierojow, taki jakich pelno jak Polesie dlugie i szerokie. Ten jednak wyroznia sie tym ze jest opisany wylacznie po rosyjsku.
Wracamy na nocleg nad znane nam juz jezioro Luki.
Dzis jest tu cisza i spokoj, tylko jakies kocisko wyzera resztki po weekendowych grillowaniach.
Wracamy do naszej wiatki. Rybacy wciaz na posterunku. Jeden z nich przychodzi do nas z pretensjami ze wyjechalismy i zostawilismy wory smieci. I ze ponoc rano jezdzil tu jakis reporter z lokalnego programu i filmowal jezioro, nas a potem zostawione smieci. Troche mnie szlag trafia- bo mi sie nie podoba wystepowac w telewizji jako glowny zasmiecacz poleskich jezior, zwlaszcza jak to nie jest zgodne z prawda... A tez nie widze powodow zebym wywozila stad wory cudzych smieci. A to ze je pozbieralam wokol wiaty zeby nie bylo wszystko rozrzucone i zeby nie siedziec w syfie to chyba dobrze, nie? Mowie mu to wiec wprost jak bylo i ze przyjechalismy tu jak wszyscy na nocleg i wypoczynek a nie wywozic to co pozostawili inni. Smieci wywozimy tylko i wylacznie wlasne. Koles udaje ze nie rozumie, zaczyna sie tlumaczyc ze to dobrze ze te smieci zostaly bo oni chca wywrzec presje na gmine zeby zbudowala tu smietniki i kible, a ten film ma pokazac ze owe wyposazenie jest tu niezbedne. Oni tu lowia ryby i kreca jakis film o rybalce i przyrodzie.
Cos mi sie zaczyna nie zgadzac...Reporter tu byl rano czy ten koles filmowal? Bo cos kreci… I nie widze powodow dlaczego akurat my mamy wystepowac w roli tego zlego? z jakiej racji? bo zostalismy dluzej niz pozostali biwakowicze? A moze dlatego ze od miejscowych by zaraz dostal w morde jakby probowal sie czepiac..
I wlasnie w takich sytuacjach wychodzi cos takiego jak znajomosc jezyka.. Porozumiec sie, pogadac milo o zyciu, grzecznie cos wyjasnic - to jest jedno.. Ale potrafic sie skutecznie klocic, zrobic awanture i umiec kogos opierdzielic z gory na dol jak na to zasluzyl to juz wyzsza szkola jazdy.. Ktorej poki co niestety nie udalo mi sie jeszcze opanowac…
Wogole zachowanie rybaka charakteryzuje sie totalna niespojnoscia:
-opowiadaja ze tu jest beznadziejnie, brudno , jezioro jest do dupy a fajnie to jest nad jeziorem Krymne i na Bialorusi bo tam jest pusto. Ale jednak przyjezdzaja na dwa tygodnie wlasnie tu i tu siedza , łowia i sieja zamet..
-caly czas nam polecaja inne jeziora (np. wspomniane Krymne) i zebysmy tam pojechali zamiast tu siedziec a jak sie pytamy np. o droge jak tam dojechac to powiedziec nie chca. Nie chca rowniez powiedziec czemu sami tam sobie nie pojada...
-przyjezdzaja tu az ze Lwowa i strasznie im przeszkadza ze w weekendy jest na plazach duzo ludzi. Wrecz sa oburzeni ze miejscowi maja czelnosc wypoczywac nad jeziorem na obrzezach swojej wsi
-narzekaja ze miejscowi sluchaja nad jeziorem muzyki i zamiast odpoczywac wsrod przyrody to zaklocaja cisze ale jak oni odpalaja telewizor, drą sie godzinami do komorki i burcza silnikiem cala noc to juz jest dobrze..
-sa wysprzeceni po zęby do łowienia ryb a opowiadaja ze ryby to przy okazji bo oni kreca reportaz o łowiskach. (a wczesniej jeszcze opowiadaja cos o dziennikarzu z lokalnej telewizji i ze oni nie maja z nim nic wspolnego)
-przyłaza z pretensjami ze niby my smiecimy, a potem gadaja zebysmy nawet nasze smieci zostawiali bo o oni wszystko wywioza bo maja duze auto.
-a na koniec probuja nas zaprosic na herbate…
Byl to pierwszy facet w rajstopach spotkany przez nas na Ukrainie i zaraz jakis zamęt i smrod... Pierwszy i na szczescie ostatni czepliwy skur*** na poleskich sciezkach...
W nocy gdzies blisko chodza burze.. Nas ostatecznie omijaja, tylko troche pokropilo i pobilo piorunami. Bylo wiec cos na rzeczy z tym masowo zbieranym sianem…
cdn
Nad jeziorem Luki dzis straszny tlum. Auta, motory, rowery, pilki, kocyki, dzieci, psy, rybacy, pontony, materace, umcki z magnetofonow i komorek, kwik kapiacych sie, grzdykanie pociagajacych z butelek, a to wszystko owiana dymem kielbasianym i cebulowym z rozlicznych grilli i ognisk.. Wsrod aut przewazaja busy, wsrod pilek jest moda na fioletowe. Samotnosc i cisze mozna znalezc tu podobnie jak na woodstocku
W koncu czego sie spodziewac- upalna niedziela! Mamy podejrzenia ze wieczorem bedzie tu tylko wiatr gwizdal w trzcinach, przewalajac po plazy papiery z resztkami niedogryzionych kurczaczych skrzydelek.
Poki co wlazimy w wode, cieszac sie ochloda po goracym pylistym dniu.
Obok kapia sie dwie dziewczyny, na oko w wieku wczesnolicealnym. Opowiadaja sobie prawie na ucho ze nad wode przyjechala ich kolezanka z klasy- ta co ma chlopaka obcokrajowca i z nim dziecko. Po twarzach widac ze niezmiernie owej kolezance zazdroszcza ze powiodlo jej sie w zyciu. Jakos od razu przypomina mi sie piosenka zaslyszana w aucie wiozacym nas kiedys do Osmolody- o Kseni ktora placze ze jest stara panna a wiejskie kobiety ją pocieszaja ze na kazdego przyjedzie kolej, ze musi jeszcze troche poczekac, o refrenie “u mienia muża niet a mnie uże szesnadcat liet”.. Taka zyciowa piosenka!
Jak tuptamy brzegiem jakis chlopak zagaduje toperza. Z usmiechem ale tez szacunkiem i powaga na twarzy. Przedstawia sie jako Witalij. Pyta czy toperz jest batiuszka cerkiewnym. Czyli klasyka Juz od wjazdu na Ukraine toperzowi klaniaja sie ludzie, zwlaszcza starsze kobiety. Jak jedziemy w skodusi czesto rowerzysci pozdrawiaja skinieniem glowy. Jedna babcia nawet sie przezegnala acz moze akurat mijala przydrozny krzyz lub kapliczke?
A wracajac do Witalija. Toperz oczywiscie zaprzecza, co bardzo zasmuca chlopaka. Opowiada ze za pare dni wyjezdza do Polski do pracy. Bedzie jezdzil ciezarowka. Troche martwi sie wyjazdem- nie ma tam znajomych, nie zna jezyka. Boi sie zeby go nie oszukali. Po co zagadal toperza? Wyglada troche jakby chcial prosic o blogoslawienstwo na droge albo co? Pyta nas czy w Polsce sa dobrzy i uczciwi ludzie, na co uwazac, czego unikac. Mowimy ze tam jest jak wszedzie, ze zawsze mozna spotkac zarowno dobrych i zlych ludzi. Jakos przed oczami staje mi Wiktor spotkany pare lat temu w pociagu, ktory wracal prawie bez gaci bo “styropian podrozal” i po polrocznej pracy nie dostal nawet zlotowki. Ale mamy nadzieje ze Witalij bedzie mial wiecej szczescia do naszych rodakow. Gawedzimy chwile i zyczac sobie powodzenia i wszystkiego najlepszego rozchodzimy w swoje strony.
Wieczorem teren nadjeziorny pustoszeje.
Zostaje rybak z calym arsenalem sprzetu- ogromnymi dwoma namiotami, pontonem, kilkunastoma wedkami, wanienka na ryby i chodzacym cala noc silnikiem w aucie z ktorego na wszystkie strony wystaja kable. Jak sie potem okazuje w namiocie ma jasno swiecaca lampe i barmoczacy telewizor. Wedkarz wiekszosc czasu rozmawia z kims przez komorke, widac irytujac sie i machajac rekami.
Znajdujemy mila wiatke ktora planujemy zasiedlic.
Niestety poprzednia ekipa ktora tu biesiadowala zostawila taki rozwloczony syf ze troche niemilo w nim siedziec. Zbieramy wiec puszki, butelki, konserwy, skorki po bananach, widelczyki i kubeczki. Wychodza z tego dwa wory ktore zawiazujemy i ustawiamy kolo wiaty.
Wieczorem robimy ognicho.
O 4 rano budzi nas łupiaca muzyka. Jakis koles jezdzi wokol jeziora z glosnikami na ful. Ma polskie bydgoskie blachy ale bank jest to ktos miejscowy. Robi dwie albo trzy rundy. Odwalilo mu totalnie albo cierpi na bezsennosc ze taka godzine sobie dobral???
Spotykamy dzis bociana- wersja lesna:
Mijamy kolejne wioski, kolejne cerkiewki, kolejne sklepy , pod ktorymi pozywiamy sie lodami, kwasem a czasem jakims owocem.
Rokita
Zalissi
Zabołotja
W wiosce Zdomiszel zjezdzamy w boczne piaszczyste drogi, pomiedzy konne zaprzegi, przydomowe ogrodki, wygrzane przyzby, chylace sie ku ziemi szopy i slawojki. Mijamy zawziecie dyskutujacych motocyklistow, rowerzystow z kosami, zamyslone babuszki i koty kameleony.
Jedna jedyna strzecha spotkana na tym wyjezdzie
Raz po raz przemykamy przez tereny bagienne
a zaraz potem zupelnie suche i piaszczyste.
Mijamy samotny lesny obiekt ktory dosc ciezko zaklasyfikowac. Wyglada na kryjowke UPA
Na obrzezach wioski Tur zawijamy nad jezioro Swiatyje. W przewodniku, w necie, w ustach miejscowych - jest to miejsce “owiane licznymi legendami”. Niestety nie udalo sie poznac doglebniej zadnej z tych legend. Wiec pozostaje uwierzyc na slowo ze sa liczne i ciekawe. Jeziorko ponoc nalezy do najglebszych w rejonie i bardzo czystych.
Na brzegu i okolicznych łakach trwa wypas.
W jeziorze nie mamy prawa czuc sie samotni! Towarzysza nam cale lawice malenkich rybek! czegos podobnego jeszcze nie widzialam! Sa ich chyba tysiace!
Suniemy na drugi koniec wioski Tur, wiec mijamy ją cala. Miejscowosc jest dosc spora i rozwleczona.
Naszym celem jest odnalezienie kolejnego jeziora- Turskiego. Acz je bardziej mozna nazwac chyba młaką niz jeziorem- srednia glebokosc nie przekracza w nim 1.2 metra! Kapiel wiec raczej odpada, ale miejsce jest cudne! Kanaly, kładki, kwiaty nadbrzezne i wodne, sitowie, wodne ptactwo i łodki pychowki.
A obok tego plynace swoim rytmem sielskie acz bardzo pracowite o tej porze roku zycie wioski…
Zawijamy tez do knajpy “Drużba” gdzie dopytujemy o cos cieplego do zjedzenia.
Bufetowa ma mine jakby wlasnie zamierzala powiedziec ze nie bardzo, ale do akcji wkracza jeden z bywalcow- Nikołajewicz, lokalny nauczyciel WFu. Mowi ze zaraz dostaniemy cieple pielmieni i wychodzi na to ze babka nie ma nic do gadania tylko zabrac sie za szukanie garnka.
Nikolajewicz jest osoba bardzo pomocna- proponuje nam udostepnienie sali gimastycznej i tamtejszych sprzetow “abysmy mogli aktywnie spedzic czas”, opowiada o walorach biwakowych jeziora Świetego i bardzo sie martwi zebysmy nie zabladzili wracajac w strone Szacka. W tym celu maluje nam na mapie droge ktora powinnismy jechac. Zaznacza rowniez wszystkie jeziora i miejscowosci po drodze ktore sa godne uwagi. Droga jest czytelna dopiero wtedy gdy cala powierzchnia mapy jest zasmarowana dlugopisem. Kilkakrotnie mowimy ze damy rade, ze jak przyjechalismy tamtedy to i wrocimy bez problemu, ale Nikolajewicz nie odpuszcza, wymienia po raz piaty miejscowosci przez ktore musimy przejechac, podkresla je zamaszyscie, oraz biegnie do kolegi po nowy dlugopis , bo jego zbuntowal sie i przestal pisac.
Podchodzi do nas tez pogranicznik pytajacy dlaczego fotografujemy zastawe graniczna, a robic tego zdecydowanie nie wolno. Tlumaczymy ze na zadna zastawe zesmy sie nie zamierzali a zdjecia robimy cerkwiom, jeziorom i przyrodzie. Zolnierz twierdzi ze widzial auto wjezdzajace w boczna uliczke, stojace tam dosyc dlugo i wysuniety z okna aparat z obiektywem wycelowanym w obiekt zabroniony jakim jest straznica. Poucza nas tylko zeby wiecej tego nie robic, nie kaze kasowac zdjec, ba! nawet nie chce ich ogladac. Zyczy milego wypoczynku i sie oddala.
Ki diabel? gdzie tu jest ta straznica? zastawa? punkt pograniczny w ktory mielismy wycelowany aparat przez 10 minut? I nam sie przypomina. Faktycznie byla boczna uliczka gdzie stalismy dluzsza chwile z aparatem w łapie. Byl tam dom a przed nim zagroda. A w zagrodzie swinia. Bardzo chcialam jej zrobic ladna fotke, wiec czekalam zeby sie odwrocila, coby bylo widac tez ryjek a nie tylko czesc ciala przystrojona w zakrecony ogonek.. I pewnie dalej, gdzies w tle byla straznica i szlaban. Za cholere nie pamietam co tam bylo, taka bylam skupiona na swini
Dobrze ze pogranicznik nie ogladal zdjec bo by pękł ze smiechu i wyrobil sobie zdanie o madrosci polskich turystow
Kolo Zalissja mijamy miejsce biwakowe w budowie. Wiaty nie maja jeszcze dachow, a kibelek jest najpiekniej pachnacym przybytkiem tego rodzaju jaki mialam okazje widziec w swoim zyciu. Zywiczne, aromatyczne drewno.
Dalej w lesie stoja tabliczki dla turystow- zeby nie smiecili i pilnowali ognisk- bo to ze turysta przyjezdza do lasu zeby postawic namiot i zapalic ognisko jest tak logiczne ze nikt nie probuje poddawac tego watpliwosc a tym bardziej zabraniac…
Mijane tu po wsiach przydrozne krzyze sa przewaznie udekorowane roznym przedmiotami. Sa to ponoc atrybuty męki panskiej. Ze mlotek czy wlocznia to rozumiem- ale obcegi, miecz, drabina?
Troche zaczyna sie chmurzyc.. To nawet by nas tak nie martwilo, ale o sporej szansie na nagle zalamanie pogody raczej swiadczy zachowanie miejscowych- wszyscy na gwalt zbieraja siano!
I dosiega nas klatwa Nikołajewicza! Tego z knajpy w wiosce Tur. Tego co nam malowal na mapie droge. W Szmenkach jakims cudem, nie mam pojecia jakim, przegapiamy skret. Wogole jakos droga przestaje nam sie zgadzac... Nagle wyjezdzamy w Ratnie. Mial chlop racje, ze swoimi obawami ze sie zgubimy!
W owym Ratnie trafiamy na pomnik gierojow, taki jakich pelno jak Polesie dlugie i szerokie. Ten jednak wyroznia sie tym ze jest opisany wylacznie po rosyjsku.
Wracamy na nocleg nad znane nam juz jezioro Luki.
Dzis jest tu cisza i spokoj, tylko jakies kocisko wyzera resztki po weekendowych grillowaniach.
Wracamy do naszej wiatki. Rybacy wciaz na posterunku. Jeden z nich przychodzi do nas z pretensjami ze wyjechalismy i zostawilismy wory smieci. I ze ponoc rano jezdzil tu jakis reporter z lokalnego programu i filmowal jezioro, nas a potem zostawione smieci. Troche mnie szlag trafia- bo mi sie nie podoba wystepowac w telewizji jako glowny zasmiecacz poleskich jezior, zwlaszcza jak to nie jest zgodne z prawda... A tez nie widze powodow zebym wywozila stad wory cudzych smieci. A to ze je pozbieralam wokol wiaty zeby nie bylo wszystko rozrzucone i zeby nie siedziec w syfie to chyba dobrze, nie? Mowie mu to wiec wprost jak bylo i ze przyjechalismy tu jak wszyscy na nocleg i wypoczynek a nie wywozic to co pozostawili inni. Smieci wywozimy tylko i wylacznie wlasne. Koles udaje ze nie rozumie, zaczyna sie tlumaczyc ze to dobrze ze te smieci zostaly bo oni chca wywrzec presje na gmine zeby zbudowala tu smietniki i kible, a ten film ma pokazac ze owe wyposazenie jest tu niezbedne. Oni tu lowia ryby i kreca jakis film o rybalce i przyrodzie.
Cos mi sie zaczyna nie zgadzac...Reporter tu byl rano czy ten koles filmowal? Bo cos kreci… I nie widze powodow dlaczego akurat my mamy wystepowac w roli tego zlego? z jakiej racji? bo zostalismy dluzej niz pozostali biwakowicze? A moze dlatego ze od miejscowych by zaraz dostal w morde jakby probowal sie czepiac..
I wlasnie w takich sytuacjach wychodzi cos takiego jak znajomosc jezyka.. Porozumiec sie, pogadac milo o zyciu, grzecznie cos wyjasnic - to jest jedno.. Ale potrafic sie skutecznie klocic, zrobic awanture i umiec kogos opierdzielic z gory na dol jak na to zasluzyl to juz wyzsza szkola jazdy.. Ktorej poki co niestety nie udalo mi sie jeszcze opanowac…
Wogole zachowanie rybaka charakteryzuje sie totalna niespojnoscia:
-opowiadaja ze tu jest beznadziejnie, brudno , jezioro jest do dupy a fajnie to jest nad jeziorem Krymne i na Bialorusi bo tam jest pusto. Ale jednak przyjezdzaja na dwa tygodnie wlasnie tu i tu siedza , łowia i sieja zamet..
-caly czas nam polecaja inne jeziora (np. wspomniane Krymne) i zebysmy tam pojechali zamiast tu siedziec a jak sie pytamy np. o droge jak tam dojechac to powiedziec nie chca. Nie chca rowniez powiedziec czemu sami tam sobie nie pojada...
-przyjezdzaja tu az ze Lwowa i strasznie im przeszkadza ze w weekendy jest na plazach duzo ludzi. Wrecz sa oburzeni ze miejscowi maja czelnosc wypoczywac nad jeziorem na obrzezach swojej wsi
-narzekaja ze miejscowi sluchaja nad jeziorem muzyki i zamiast odpoczywac wsrod przyrody to zaklocaja cisze ale jak oni odpalaja telewizor, drą sie godzinami do komorki i burcza silnikiem cala noc to juz jest dobrze..
-sa wysprzeceni po zęby do łowienia ryb a opowiadaja ze ryby to przy okazji bo oni kreca reportaz o łowiskach. (a wczesniej jeszcze opowiadaja cos o dziennikarzu z lokalnej telewizji i ze oni nie maja z nim nic wspolnego)
-przyłaza z pretensjami ze niby my smiecimy, a potem gadaja zebysmy nawet nasze smieci zostawiali bo o oni wszystko wywioza bo maja duze auto.
-a na koniec probuja nas zaprosic na herbate…
Byl to pierwszy facet w rajstopach spotkany przez nas na Ukrainie i zaraz jakis zamęt i smrod... Pierwszy i na szczescie ostatni czepliwy skur*** na poleskich sciezkach...
W nocy gdzies blisko chodza burze.. Nas ostatecznie omijaja, tylko troche pokropilo i pobilo piorunami. Bylo wiec cos na rzeczy z tym masowo zbieranym sianem…
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Oprocz dalekich odglosow burzy w nocy slychac takze gitare. Jej dzwieki dobiegaja z drugiej strony jeziora. W ciemnosci widac tam tez jakies ognisko i jakby scene. Troche zalujemy ze nie rozbilismy sie tam, latwiej byloby sie dolaczyc do imprezy albo chocby przyjsc posluchac.
Rano widac tam calkiem sporo namiotow, slychac odlosy rąbania drewna i innych popularnych obozowych prac. Wpadaja w ucho tez rozne piosenki, poczatkowo nie umiemy okreslic czy spiewa ktos na zywo czy leci z magnetofonu. Slychac tez dwa razy jedna z moich ulubionych piosenek “Milaja maja”.
Potem robi sie bardziej patriotycznie- sa jakies dwa utwory o roznych czesciach Ukrainy ktore stanowia nierozerwalna calosc. Byla tam mowa m.in. o Karpatach, Wołyniu, terenach nad Dnieprem i Odessie. O Krymie chyba nie bylo Potem jakas babcia przemawia a dzieciaki (ktore stanowia wiekszosc stada zgromadzonego w nadjeziornym lasku) ustawiaja sie grupkami w szeregach. Okazuje sie ze jest to chyba jakis zlot turystycznych kol mlodziezowych- kolejno sa odczytywane rozne druzyny z roznych miast. Czyli wychodzi ze impreza zamknieta i to nie z naszego przekroju wiekowego.. No coz, szkoda. Juz sie nastawialismy na jakis festyn, koncerty i integracje..
Za Ljubohyni konczy sie asfalt i zaczyna sie bruk, a co gorsza momentami nie ma jego objazdow. Ciekawe jak sie jedzie po tym bruku pojazdom zaprzegowym bez opon, tzn na takich zelaznych kolach obreczowych? To dopiero musi byc jazda!!
Ciezko oprzec sie pokusie wstapienia do takiego sklepu!
Na polach obrodzily tego roku maki! Normalnie czerwono w oczach. Ich zagony czasem sa przeplecione jakas niewielka iloscia zboza.
Mijamy wies Zabolotja z milymi sklepikami ale akurat trafilismy w moment gdzie we wszystkich jest przerwa obiadowa.
Droga Zabolotja- Nudiże zdecydowanie moze stanac w konkursie na najbardziej dziurawa droge jaka widzialam w zyciu. Szanse na podium ma stuprocentowe. Dawna trasa z Kroscienka na Chyrow odpada w przedbiegach!
W Nudiżu siedzimy troche pod barakosklepem, obserwujac jego bywalcow zajezdzajacych furmankami. To chyba najlepszy srodek transportu zeby przyjechac na popijawe z kumplami. Kon pozostanie trzezwy i zna droge do domu! Nie udalo nam sie rozszyfrowac jakie funkcje pelni drugi, zamkniety kontener..
Przysklepowe okolice:
W Holownym dla odmiany cerkiew pomalowali na zielono! Coz za orginalnosc i wyjscie przed szereg
Na dzisiejszej trasie kilkakrotnie spotykamy bardzo smutny widok- wyciete w pien aleje starych grubych drzew.. Zapewne wiele z nich mialo sporo ponad sto lat.. Nie wiem napewno co bylo przyczyna tego masowego procederu.. Acz kilka razy slyszalam od roznych miejscowych o rabunkowej wycince drzew zeszlej zimy z racji na problemy grzewcze.. Wojna na wschodzie, zerwanie dostaw wegla z Donbasu, znaczny skok cen gazu i spadek jego nieskrepowanej dostepnosci spowodowal ze ludziska zaczely marznac… Mowili ze powstaly cale mafie drzewne zajmujace sie kontrola nad wycinka i handlem drewnem w ilosciach ogromnych.. Pewnie jakby mi bylo zimno w kuper to sama bym poszla z siekiera i wyrabala nawet najladniejsze drzewo… ale mimo wszystko zal jakos patrzec na pustynie ktora jeszcze niedawno byla cienista szumiaca aleja.. Raczej nie wydaje mi sie zeby tu przyczyna wycinki bylo “rzucanie sie drzew na kierowcow” albo to ze drzewa smieca.. Ludziska tutaj maja skrajnie praktyczne podejscie do zycia. Wiec chyba z tym opalem cos musi byc na rzeczy..
Tak pewnie wygladalo tu kiedys...
W Zhoriani przemily sklep z jeszcze milsza babuszka w srodku handlujaca miedzy innymi mlekiem od wlasnej krowy!
Dalej w lasach siedzi jezioro Welyke Zhorianskie. Wokol rosna pachnace sosny, a piaszczyste drogi zlewaja sie z wydma plynnie przechodzaca w plaze.
Teren lezy juz poza parkiem narodowym wiec w biwakowaniu panuje pelna wolnosc! Jedynym ograniczeniem jest chyba prosba o nieparkowanie aut blizej niz 100 metrow od jeziora, co w obliczu lokalnej mody na mycie samochodow w rzekach oraz nagminnego wyciekania benzyny, olejow i smarow z lokalnych ład i zaporozcow- nie jest calkowicie pozbawione sensu.
W lesie na drzewach sa przybite jakies kartki. Co mi podpowiada pierwsza mysl przywykla do chorej polskiej policyjnej rzeczywistosci? Pewnie czegos nie wolno- rozbijac sie, albo palic ognisk? Ide poczytac… Ktos oferuje sprzedaz pieczonej kaczki- domowej, z jablkami.
Na drugiej kartce- wypozycze łodke, pytac o Jaroslawa. Trzecia- Marija wynajmuje kwatery.. Podane numery telefonow… Az mi glupio przed sama soba ze czlowiek tak latwo daje sie zmanipulowac, tak latwo zaczyna sie bac wlasnego cienia i odwyka od normalnosci…
Slonce chyli sie ku zachodowi, a my siedzimy na piachu, wsrod szumu trzcin, zapachu sosen, obserwujac podswietlone falki jeziora w ktorych co chwile nurkuje perkoz lub przeplywa dostojnie rodzina labedzi.. Na brzegach widac kapiacych sie ludzi, namioty stojace na plazach, snuja sie dymy ognisk pachnace szaszlykiem. Tam gdzie piasek zarasta troche trawa pasa sie krowy, ktorych donosne muczenie niesie sie po wodzie. Jezioro sluzy ludziom i dostarcza im radosci z wypoczynku “na przyrodzie”. O dziwo woda wciaz jest czysta i nie wymarly ryby i ptaki. Woda sluzy do kapania dla wszystkich a nie tylko do patrzenia w nia jak w obrazek. Nikt nie pogrodzil brzegow, nie obrosly stadami dacz i tabliczek z zakazami. W linii prostej do polskiej granicy jest 20 km. Tak blisko, a tak daleko….
Noc na piaszczystej wydmie mija sympatycznie.. Acz troche to smutna noc.. Smutna bo ostatnia noc na Polesiu…
Rano przez kraine mozaikowych przystankow autobusowych suniemy do Szacka na bazar.
Zaopatrujemy sie w wedzone ryby i sało. Dzis zmieniamy sie z milych i grzecznych turystow w groznych przestepcow- przemytnikow. Pojedzie z nami grozna kontrabanda, gorsza od nadprogramowego alkoholu czy fajek. Ba! Moze nawet gorsza od broni, narkotykow i dziel sztuki. Ryby, sało i nabial. Dla nas, naszych rodzin i przyjaciol. Artykuly zakazane bo nienafaszerowane chemia i konserwantami, i nie zaspawane w prozniowy worek. Mozemy latwo sprowadzic zgube na cala Unie Europejska, wwozac ze zlowrogiego wschodu nieznane choroby i zarazki! Apetyczny wegorz i sum z naszego plecaka moze zagrozic calemu sterylnemu zachodowi! Strach sie bac jak straszna odpowiedzialnosc spoczywa na naszych barkach!
Suniemy juz w strone granicy. Chcemy jeszcze na koniec wykapac sie w ostatnim jeziorze- Jagodinskim w wiosce Rymaczi. Niestety, mimo kilku prob, nie udaje sie znalezc zadnego sensownego zejscia do wody. Wszedzie tylko trzciny i młaka. Widac taki to typ jeziora. Nakrecilismy wiec tylko polnymi drogami, łakowym bezdrozem wsrod pasacych sie koni i zarosnietych gierojow.
Na pocieche w cieniu starego kolchozu zjadamy miske poziomek.
Zjezdzamy na droge w strone granicy. Pojawia sie gladki asfalt, plastikowe stacje benzynowe. Nagle zderzenie swiatow lezacych kilometr od siebie…
Na granicy kolejka niewielka- aut zaledwie kilkadziesiat. Wszystkie stoja na prawym pasie, lewy jest pusty. Czasem tylko cos nim przemknie na pelnym gazie i zniknie w oddali. Co ciekawe kolejka wogole sie nie porusza, stoi bez ruchu jak zakleta. Pol godziny i nie drgnie nawet. Ludzie wogole nie wysiadaja z aut, nie rozmawiaja ze soba, zero integracji mimo sytuacji ktora zdawalaby sie łaczyc ten minitlumek ze sznura aut… Cisza, spokoj, anonimowosc, bezruch i marazm. Czegos podobnego nie spotkalam jeszcze na ukrainskiej granicy od lat prawie dwudziestu..Probujemy zatem lewego pasa i zbajerowania pogranicznikow zeby nas puscili bez kolejki, majac w rekawie rozne argumenty na poparcie naszych teorii. Udaje sie ich przekonac i omijamy dwie kolejki. Ciekawe jest to ze o waznosci danego urzednika w hierarchi nie decyduje wiek czy rodzaj munduru ale kałach na plecach. Kto ma kałacha ten ma wladze -jest wazniejszy i pozostali polecaja kierowac sie do niego z prosbami i informacjami. Raz dostrzegam goscia z dwoma karabinami- to chyba musi byc general!!! Mimo ze puszczaja nas bokiem to grzezniemy na godzine przed samymi budkami bo wszyscy pogranicznicy nagle jak na komende postanawiaja wyparowac. Ostatecznie po 4 godzinach lądujemy po polskiej stronie.
Wołynska obłast zegna nas calkiem milo
Szackie Jeziora pozostana nam w pamieci jako teren sloneczny, upalny, spokojny i sielski. Gdzie moze nie ma jakis spektakularnych, niezapomnianych przygod i zwrotow akcji... Gdzie moze nie ma zapierajacych dech w piersiach widokow czy rozkladajacych na łopatki zabytkow. Nie ma tam nic nadzwyczajnego i moze wlasnie to jest najpiekniejsze... Jedno jest pewne- na pylistych drogach, gdzies wsrod poleskich bagien i piachow- czas przestaje miec znaczenie i wyznaczaja go jedynie plynace po niebie obloki...
Rano widac tam calkiem sporo namiotow, slychac odlosy rąbania drewna i innych popularnych obozowych prac. Wpadaja w ucho tez rozne piosenki, poczatkowo nie umiemy okreslic czy spiewa ktos na zywo czy leci z magnetofonu. Slychac tez dwa razy jedna z moich ulubionych piosenek “Milaja maja”.
Potem robi sie bardziej patriotycznie- sa jakies dwa utwory o roznych czesciach Ukrainy ktore stanowia nierozerwalna calosc. Byla tam mowa m.in. o Karpatach, Wołyniu, terenach nad Dnieprem i Odessie. O Krymie chyba nie bylo Potem jakas babcia przemawia a dzieciaki (ktore stanowia wiekszosc stada zgromadzonego w nadjeziornym lasku) ustawiaja sie grupkami w szeregach. Okazuje sie ze jest to chyba jakis zlot turystycznych kol mlodziezowych- kolejno sa odczytywane rozne druzyny z roznych miast. Czyli wychodzi ze impreza zamknieta i to nie z naszego przekroju wiekowego.. No coz, szkoda. Juz sie nastawialismy na jakis festyn, koncerty i integracje..
Za Ljubohyni konczy sie asfalt i zaczyna sie bruk, a co gorsza momentami nie ma jego objazdow. Ciekawe jak sie jedzie po tym bruku pojazdom zaprzegowym bez opon, tzn na takich zelaznych kolach obreczowych? To dopiero musi byc jazda!!
Ciezko oprzec sie pokusie wstapienia do takiego sklepu!
Na polach obrodzily tego roku maki! Normalnie czerwono w oczach. Ich zagony czasem sa przeplecione jakas niewielka iloscia zboza.
Mijamy wies Zabolotja z milymi sklepikami ale akurat trafilismy w moment gdzie we wszystkich jest przerwa obiadowa.
Droga Zabolotja- Nudiże zdecydowanie moze stanac w konkursie na najbardziej dziurawa droge jaka widzialam w zyciu. Szanse na podium ma stuprocentowe. Dawna trasa z Kroscienka na Chyrow odpada w przedbiegach!
W Nudiżu siedzimy troche pod barakosklepem, obserwujac jego bywalcow zajezdzajacych furmankami. To chyba najlepszy srodek transportu zeby przyjechac na popijawe z kumplami. Kon pozostanie trzezwy i zna droge do domu! Nie udalo nam sie rozszyfrowac jakie funkcje pelni drugi, zamkniety kontener..
Przysklepowe okolice:
W Holownym dla odmiany cerkiew pomalowali na zielono! Coz za orginalnosc i wyjscie przed szereg
Na dzisiejszej trasie kilkakrotnie spotykamy bardzo smutny widok- wyciete w pien aleje starych grubych drzew.. Zapewne wiele z nich mialo sporo ponad sto lat.. Nie wiem napewno co bylo przyczyna tego masowego procederu.. Acz kilka razy slyszalam od roznych miejscowych o rabunkowej wycince drzew zeszlej zimy z racji na problemy grzewcze.. Wojna na wschodzie, zerwanie dostaw wegla z Donbasu, znaczny skok cen gazu i spadek jego nieskrepowanej dostepnosci spowodowal ze ludziska zaczely marznac… Mowili ze powstaly cale mafie drzewne zajmujace sie kontrola nad wycinka i handlem drewnem w ilosciach ogromnych.. Pewnie jakby mi bylo zimno w kuper to sama bym poszla z siekiera i wyrabala nawet najladniejsze drzewo… ale mimo wszystko zal jakos patrzec na pustynie ktora jeszcze niedawno byla cienista szumiaca aleja.. Raczej nie wydaje mi sie zeby tu przyczyna wycinki bylo “rzucanie sie drzew na kierowcow” albo to ze drzewa smieca.. Ludziska tutaj maja skrajnie praktyczne podejscie do zycia. Wiec chyba z tym opalem cos musi byc na rzeczy..
Tak pewnie wygladalo tu kiedys...
W Zhoriani przemily sklep z jeszcze milsza babuszka w srodku handlujaca miedzy innymi mlekiem od wlasnej krowy!
Dalej w lasach siedzi jezioro Welyke Zhorianskie. Wokol rosna pachnace sosny, a piaszczyste drogi zlewaja sie z wydma plynnie przechodzaca w plaze.
Teren lezy juz poza parkiem narodowym wiec w biwakowaniu panuje pelna wolnosc! Jedynym ograniczeniem jest chyba prosba o nieparkowanie aut blizej niz 100 metrow od jeziora, co w obliczu lokalnej mody na mycie samochodow w rzekach oraz nagminnego wyciekania benzyny, olejow i smarow z lokalnych ład i zaporozcow- nie jest calkowicie pozbawione sensu.
W lesie na drzewach sa przybite jakies kartki. Co mi podpowiada pierwsza mysl przywykla do chorej polskiej policyjnej rzeczywistosci? Pewnie czegos nie wolno- rozbijac sie, albo palic ognisk? Ide poczytac… Ktos oferuje sprzedaz pieczonej kaczki- domowej, z jablkami.
Na drugiej kartce- wypozycze łodke, pytac o Jaroslawa. Trzecia- Marija wynajmuje kwatery.. Podane numery telefonow… Az mi glupio przed sama soba ze czlowiek tak latwo daje sie zmanipulowac, tak latwo zaczyna sie bac wlasnego cienia i odwyka od normalnosci…
Slonce chyli sie ku zachodowi, a my siedzimy na piachu, wsrod szumu trzcin, zapachu sosen, obserwujac podswietlone falki jeziora w ktorych co chwile nurkuje perkoz lub przeplywa dostojnie rodzina labedzi.. Na brzegach widac kapiacych sie ludzi, namioty stojace na plazach, snuja sie dymy ognisk pachnace szaszlykiem. Tam gdzie piasek zarasta troche trawa pasa sie krowy, ktorych donosne muczenie niesie sie po wodzie. Jezioro sluzy ludziom i dostarcza im radosci z wypoczynku “na przyrodzie”. O dziwo woda wciaz jest czysta i nie wymarly ryby i ptaki. Woda sluzy do kapania dla wszystkich a nie tylko do patrzenia w nia jak w obrazek. Nikt nie pogrodzil brzegow, nie obrosly stadami dacz i tabliczek z zakazami. W linii prostej do polskiej granicy jest 20 km. Tak blisko, a tak daleko….
Noc na piaszczystej wydmie mija sympatycznie.. Acz troche to smutna noc.. Smutna bo ostatnia noc na Polesiu…
Rano przez kraine mozaikowych przystankow autobusowych suniemy do Szacka na bazar.
Zaopatrujemy sie w wedzone ryby i sało. Dzis zmieniamy sie z milych i grzecznych turystow w groznych przestepcow- przemytnikow. Pojedzie z nami grozna kontrabanda, gorsza od nadprogramowego alkoholu czy fajek. Ba! Moze nawet gorsza od broni, narkotykow i dziel sztuki. Ryby, sało i nabial. Dla nas, naszych rodzin i przyjaciol. Artykuly zakazane bo nienafaszerowane chemia i konserwantami, i nie zaspawane w prozniowy worek. Mozemy latwo sprowadzic zgube na cala Unie Europejska, wwozac ze zlowrogiego wschodu nieznane choroby i zarazki! Apetyczny wegorz i sum z naszego plecaka moze zagrozic calemu sterylnemu zachodowi! Strach sie bac jak straszna odpowiedzialnosc spoczywa na naszych barkach!
Suniemy juz w strone granicy. Chcemy jeszcze na koniec wykapac sie w ostatnim jeziorze- Jagodinskim w wiosce Rymaczi. Niestety, mimo kilku prob, nie udaje sie znalezc zadnego sensownego zejscia do wody. Wszedzie tylko trzciny i młaka. Widac taki to typ jeziora. Nakrecilismy wiec tylko polnymi drogami, łakowym bezdrozem wsrod pasacych sie koni i zarosnietych gierojow.
Na pocieche w cieniu starego kolchozu zjadamy miske poziomek.
Zjezdzamy na droge w strone granicy. Pojawia sie gladki asfalt, plastikowe stacje benzynowe. Nagle zderzenie swiatow lezacych kilometr od siebie…
Na granicy kolejka niewielka- aut zaledwie kilkadziesiat. Wszystkie stoja na prawym pasie, lewy jest pusty. Czasem tylko cos nim przemknie na pelnym gazie i zniknie w oddali. Co ciekawe kolejka wogole sie nie porusza, stoi bez ruchu jak zakleta. Pol godziny i nie drgnie nawet. Ludzie wogole nie wysiadaja z aut, nie rozmawiaja ze soba, zero integracji mimo sytuacji ktora zdawalaby sie łaczyc ten minitlumek ze sznura aut… Cisza, spokoj, anonimowosc, bezruch i marazm. Czegos podobnego nie spotkalam jeszcze na ukrainskiej granicy od lat prawie dwudziestu..Probujemy zatem lewego pasa i zbajerowania pogranicznikow zeby nas puscili bez kolejki, majac w rekawie rozne argumenty na poparcie naszych teorii. Udaje sie ich przekonac i omijamy dwie kolejki. Ciekawe jest to ze o waznosci danego urzednika w hierarchi nie decyduje wiek czy rodzaj munduru ale kałach na plecach. Kto ma kałacha ten ma wladze -jest wazniejszy i pozostali polecaja kierowac sie do niego z prosbami i informacjami. Raz dostrzegam goscia z dwoma karabinami- to chyba musi byc general!!! Mimo ze puszczaja nas bokiem to grzezniemy na godzine przed samymi budkami bo wszyscy pogranicznicy nagle jak na komende postanawiaja wyparowac. Ostatecznie po 4 godzinach lądujemy po polskiej stronie.
Wołynska obłast zegna nas calkiem milo
Szackie Jeziora pozostana nam w pamieci jako teren sloneczny, upalny, spokojny i sielski. Gdzie moze nie ma jakis spektakularnych, niezapomnianych przygod i zwrotow akcji... Gdzie moze nie ma zapierajacych dech w piersiach widokow czy rozkladajacych na łopatki zabytkow. Nie ma tam nic nadzwyczajnego i moze wlasnie to jest najpiekniejsze... Jedno jest pewne- na pylistych drogach, gdzies wsrod poleskich bagien i piachow- czas przestaje miec znaczenie i wyznaczaja go jedynie plynace po niebie obloki...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
maurycy pisze:Nie boicie się próbować tych wszystkich miejscowych specjałów? Osobiście miałbym lekkie opory, co do tych rybek ze straganów.
Raczej nie mamy takich oporow zeby kupowac rzeczy ze straganow czy na bazarze. Wrecz tak wole niz w sklepie bo mam wrazenie ze sa to produkty bardziej naturalne i mniej skazone chemia i konserwantami. Zwlaszcza nad morzem czy jeziorami lubie kupowac ryby (ktore uwielbiam) od miejscowych bo istnieje spore prawdopodobienstwo ze zlowili je w okolicznych zbiornikach wodnych.
Duzo wieksze opory mam kupujac w rybnym w Olawie albo konsumujac rybki z puszki, nigdy nie wiadomo wtedy kiedy trafisz na cos takiego:
http://sekrety-zdrowia.org/unikaj-losos ... jak-ognia/
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości