Choczańska majówka
01.05.2015 r. (piątek)
Wstaję rano bardzo niespiesznie. Nie chce mi się wychodzić z namiotu. Zimno w stópki (wniosek: Jutro śpię w dwóch parach skarpet). Jem śniadanie i powoli nabieram odwagi do wyjścia. Podobno wcześniej było ładnie. Teraz już nie jest. Wręcz przeciwnie. Zaczyna się robić pochmurno. "Nie sprawdziły się te twoje prognozy" - słyszę. Cóż Składamy namioty, podczas gdy w oddali słychać cały czas jeżdżące traktory, quady... W sumie nie mam ochoty, żeby ktoś do nas podchodził, bo nie wiadomo, jak na nas zareaguje. Z oddali widzimy jednego pana, który zmierza w naszą stronę. Aha, ciekawe, co się będzie działo... Ostatecznie pan, usłyszawszy, że jesteśmy z Polski, twierdzi, że mu to nie przeszkadza i odchodzi w inną stronę. My i tak już jesteśmy prawie spakowani i powoli zamierzamy iść dalej.
Zanim wejdziemy dziś na interesujący nas szlak w kierunku Pośredniej Polany, mamy spory kawał do przejścia asfaltem. Idziemy powoli z jednej miejscowości do kolejnej, by zatrzymać się w końcu w Osádce. Nie bez powodu! Zaczęło trochę mocniej padać. Panowie, korzystając z okazji, postanawiają wyciągnąć śliwkową Borovičkę. Mnie ona niezbyt zachęca, więc przyjmując pozycję "na polskiego menela", kładę się na przystanku, próbując chwilę pospać i odpocząć. Po chwili i świeżym łyku Borovički podjeżdżają do nas dwa samochody na polskich blachach, dopytując o jakieś lokale gastronomiczne w pobliżu. Podobno również nocują w Hotelu Choč, więc prawdopodobnie spotkamy się wieczorem. Jednego z panów, jak mi się słusznie wydaje, rozpoznaję z Chatki pod Potrójną sprzed półtora roku. Dowiedzieli się interesujących ich rzeczy i ruszyli dalej. My posiedzieliśmy jeszcze chwilę topiąc w Borovičce smutki i Karola.
Deszcz ustał, więc postanowiliśmy ruszyć dalej. Plan jest taki, żeby dotrzeć do miejscowości Leštiny, a tam wsiąść do busa, który jedzie ok. 13.00. Przy okazji mamy zobaczyć tam kościół. Jako że wsie położone są bardzo blisko siebie, szybko docieramy na miejsce i kierujemy się w stronę kościółka. Panowie wychodzą na górę, aby zobaczyć go z bliska. Ja jestem tak ukontentowana widokiem z daleka (tak, naprawdę nie chodziło o te schody i fakt, że trzeba iść pod górę), że decyduję się zostać niżej Schodzę na przystanek, zostawiam plecak i sprawdzam, czy w pobliżu nie ma jakiegoś otwartego sklepu lub lokalu gastronomicznego. Właściwie odpowiedź mogłam sobie dać od razu sama - nie ma
Po chwili spotykamy się wszyscy na przystanku i wsiadamy do nadjeżdżającego busa, który przewozi nas... dalej o następne 3 km Jakbyśmy nie mogli tego przejść No, ale cóż. Taki to weekend! 3 km pieszo przejść nie mogą, spać planują w hotelu... Turyści...
Dojeżdżamy do Wyżnego Kubina i wszystkie lokale na pierwszy rzut oka są zamknięte. Jeden podobno do 14.00. Eco z Pudelkiem i Kamką postanawiają przejść się jeszcze nieco dalej, aby sprawdzić, czy tam czegoś nie ma. My z Młodym rozsiadamy się na przystanku, więc korzystając z okazji uskuteczniam toaletę. Tonik do twarzy, podkład, puder, róż, eye-liner, tusz do rzęs, pomadka do ust - makijaż gotowy Niestety mycie ząbków przerywa mi wracająca grupa, która twierdzi, że na lokalu, który ma być otwarty od 14.00, ta sama kartka wisi od tygodnia i prawdopodobnie czynny nie będzie. Mamy się zatem zbierać i ruszać na szlak. Dobra. Trudno. Kończę przystankową toaletę, pakuję wszystkie rzeczy i zbieram się. Pudelek cały czas z kamienną twarzą wmawia nam, że wszystko pozamykane, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Podchodzimy jednak ku jakiejś knajpie, zastanawiając się z Młodym, czy może jednak nie jest otwarta? I jest! Pudel wtedy ze swoim szyderczym uśmiechem ogłasza, że wiedział o tym od początku. Dodatkowo w środku lokalu dowiaduję się, że wcale nie zamierzał po nas iść, a chciał zamówić piwo Będę mu to wypominać milion trzysta pięćdziesiąt cztery tysiące dwieście dwadzieścia pięć razy. Niech ma! Nie chciał iść, to teraz będzie karcony! Cały czas!
Zamawiamy posiłek i piwo. Ten pierwszy smakuje chyba wszystkim oprócz nadwornej marudy. Fuuu. Mięso. Fuu. Pieczeniowe. Fuu. W sosie... Zjadam ze smakiem zupę, popijam piwem, nadgryzam mięsa i czuję się zadowolona. Popijam kolejnym piwem. Gotowa do drogi!
Teraz czeka nas tylko podejście szlakiem na Chocz. Nie do końca przyjemnym szlakiem. Eco zapowiada nam, że czeka nas długie, strome podejście pod górę. Jesteśmy z tego powodu bardzo rade! ;P Opuszczamy panów i niedługo później, na najbardziej płaskim z płaskich odcinków zatrzymuję się na chwilę, by... wpaść do błota! Uroczo! Spodnie - brudne. Kurtka - brudna. Torba na aparat - brudna. Nawet George jest brudny! Trochę przyspieszamy. Obie robimy to ze względów praktycznych. Kamka twierdzi, że kiedy stoi, robi jej się bardzo zimno, więc woli iść - zwłaszcza, że jesteśmy trochę przemoczeni od deszczu. Ja wychodzę z założenia, że jako nadworny ślimakożółw powinnam przyspieszyć, gdyż i tak wiadomo, że wkrótce panowie mnie dogonią, przegonią i zostawią w tyle, więc należy spróbować zrobić jak najwięcej, póki jeszcze mam jakiekolwiek siły. Ufff! Droga faktycznie jest stroma, ale dajemy z Kamą radę! Okazuje się, że pokonujemy ją nawet szybciej niż twierdzi tabliczka. To dobry znak. W pewnym momencie dochodzimy do obiecanego wypłaszczenia, co oznacza, że Pośrednia Polana już coraz bliżej!
Na Pośredniej Polanie natykamy się najpierw na grupę studentów przy ognisku na zewnątrz. My jednak postanawiamy wejść do Hotelu Choč, by trochę się ogrzać, może przebrać. W środku jest drugie ognisko, a także grupa, która spotkała nas przed południem na przystanku. Na początku nas nie poznali. Byli zdziwieni, że w ogóle doszliśmy, gdyż sądzili, że ze względu na naszą nietrzeźwość nie ma szans... Trochę zdziwiona oczekuję odpowiedzi, skąd im przyszło do głowy, że jesteśmy tak "niemocni" Okazuje się, że świeży chuch Eco po śliwkowej Borovičce, spowodował mylne wrażenie, iż jesteśmy mocno pijani Tłumaczymy, że kolega był w bardzo dobrym stanie, tak samo jak reszta ekipy i na pewno tutaj dotrze. Towarzystwo bardzo przyjemne. Oferuje nam trochę wódki, herbaty, ziemniaczków z ogniska na rozgrzanie. Z tej pierwszej rezygnuję, bo powoduje u mnie odruch wymiotny, ale reszta? Czemu nie Nieśmiało korzystam ze wszystkiego, czym obdarowują Zgaduję się również z panem, którego rozpoznałam na przystanku. Odświeżam mu pamięć. W 2013 roku nocowaliśmy oboje w chatce podczas urodzin Darkheusha Były śpiewy przy gitarze. Koleżanka blondynka. Michał zaczyna sobie przypominać pamiętną imprezę.
Po dłuższej chwili nadchodzą nasi drodzy Panowie iii... Eco zalicza gwoździka! Dosłownie! Zderza się z futryną, co kończy się dziurą w głowie. Pogotowie-neska przychodzi na pomoc, wyciągając pół apteki z plecaka, ale Eco zgadza się wyłącznie na wodę utlenioną. Nawet plastra nie chce dać sobie założyć, nie mówiąc już o szyciu, a przecież wzięłam igłę i nici! Czarną! Zlałaby się z włosami i nawet nie byłoby widać
Decydujemy się na rozłożenie namiotów, twierdząc, że w nich chyba będzie cieplej niż w hotelu. Poza tym środek jest mocno zadymiony, więc namiot wydaje się być lepszym pomysłem. Następnie dołączamy do studentów, wyciągając nasze, kończące się już zasoby jedzenia i niekończące się baterie alkoholu (chyba się dobrze przygotowaliśmy na ten wyjazd ). Studenci idą spać o 21.30. Prawo młodości! Grupa wielicko-krakowska siedzi z nami trochę dłużej. My wciąż czekamy na Grzesia i Karola, co chwilę do nich dzwoniąc i snując przypuszczenia, co mogło się z nimi stać. Najczarniejsze wizje ma Pudelek. Skazuje ich na izbę wytrzeźwień i śmierć, atak przez Słowaków i śmierć, zagubienie w lesie i śmierć. Grześ kontaktując się, ogłasza, że "idą pod tę jebaną górę". Hm.. To dobry znak... Pod warunkiem, że wybrali właściwą górę. A wybór był trudny. Deszcz. Spora mgła. Bardzo ograniczona widoczność. Ciemno od kilku godzin. Widzimy jakieś czołówki, więc panowie śpiewają swój hymn Nie ma odzewu, czyli to nie to. Wszyscy oprócz naszej grupy idą już spać, a my wciąż czekamy... Widzimy kolejne światła. Panowie śpiewają ponownie. Iiii... słychać śpiew z drugiej strony! Znaleźli się!!! Z radością celebrujemy wspólne spotkanie, przenosząc się do wnętrza budynku. Tam spędzamy jeszcze trochę czasu razem, po czym idziemy spać, gdyż czeka nas sobota i nadzieja na lepszą pogodę...
(Osobom, które się odważyły to przeczytać, gratuluję. Jednocześnie przepraszam za uszczerbek na zdrowiu psychicznym )
Wstaję rano bardzo niespiesznie. Nie chce mi się wychodzić z namiotu. Zimno w stópki (wniosek: Jutro śpię w dwóch parach skarpet). Jem śniadanie i powoli nabieram odwagi do wyjścia. Podobno wcześniej było ładnie. Teraz już nie jest. Wręcz przeciwnie. Zaczyna się robić pochmurno. "Nie sprawdziły się te twoje prognozy" - słyszę. Cóż Składamy namioty, podczas gdy w oddali słychać cały czas jeżdżące traktory, quady... W sumie nie mam ochoty, żeby ktoś do nas podchodził, bo nie wiadomo, jak na nas zareaguje. Z oddali widzimy jednego pana, który zmierza w naszą stronę. Aha, ciekawe, co się będzie działo... Ostatecznie pan, usłyszawszy, że jesteśmy z Polski, twierdzi, że mu to nie przeszkadza i odchodzi w inną stronę. My i tak już jesteśmy prawie spakowani i powoli zamierzamy iść dalej.
Zanim wejdziemy dziś na interesujący nas szlak w kierunku Pośredniej Polany, mamy spory kawał do przejścia asfaltem. Idziemy powoli z jednej miejscowości do kolejnej, by zatrzymać się w końcu w Osádce. Nie bez powodu! Zaczęło trochę mocniej padać. Panowie, korzystając z okazji, postanawiają wyciągnąć śliwkową Borovičkę. Mnie ona niezbyt zachęca, więc przyjmując pozycję "na polskiego menela", kładę się na przystanku, próbując chwilę pospać i odpocząć. Po chwili i świeżym łyku Borovički podjeżdżają do nas dwa samochody na polskich blachach, dopytując o jakieś lokale gastronomiczne w pobliżu. Podobno również nocują w Hotelu Choč, więc prawdopodobnie spotkamy się wieczorem. Jednego z panów, jak mi się słusznie wydaje, rozpoznaję z Chatki pod Potrójną sprzed półtora roku. Dowiedzieli się interesujących ich rzeczy i ruszyli dalej. My posiedzieliśmy jeszcze chwilę topiąc w Borovičce smutki i Karola.
Deszcz ustał, więc postanowiliśmy ruszyć dalej. Plan jest taki, żeby dotrzeć do miejscowości Leštiny, a tam wsiąść do busa, który jedzie ok. 13.00. Przy okazji mamy zobaczyć tam kościół. Jako że wsie położone są bardzo blisko siebie, szybko docieramy na miejsce i kierujemy się w stronę kościółka. Panowie wychodzą na górę, aby zobaczyć go z bliska. Ja jestem tak ukontentowana widokiem z daleka (tak, naprawdę nie chodziło o te schody i fakt, że trzeba iść pod górę), że decyduję się zostać niżej Schodzę na przystanek, zostawiam plecak i sprawdzam, czy w pobliżu nie ma jakiegoś otwartego sklepu lub lokalu gastronomicznego. Właściwie odpowiedź mogłam sobie dać od razu sama - nie ma
Po chwili spotykamy się wszyscy na przystanku i wsiadamy do nadjeżdżającego busa, który przewozi nas... dalej o następne 3 km Jakbyśmy nie mogli tego przejść No, ale cóż. Taki to weekend! 3 km pieszo przejść nie mogą, spać planują w hotelu... Turyści...
Dojeżdżamy do Wyżnego Kubina i wszystkie lokale na pierwszy rzut oka są zamknięte. Jeden podobno do 14.00. Eco z Pudelkiem i Kamką postanawiają przejść się jeszcze nieco dalej, aby sprawdzić, czy tam czegoś nie ma. My z Młodym rozsiadamy się na przystanku, więc korzystając z okazji uskuteczniam toaletę. Tonik do twarzy, podkład, puder, róż, eye-liner, tusz do rzęs, pomadka do ust - makijaż gotowy Niestety mycie ząbków przerywa mi wracająca grupa, która twierdzi, że na lokalu, który ma być otwarty od 14.00, ta sama kartka wisi od tygodnia i prawdopodobnie czynny nie będzie. Mamy się zatem zbierać i ruszać na szlak. Dobra. Trudno. Kończę przystankową toaletę, pakuję wszystkie rzeczy i zbieram się. Pudelek cały czas z kamienną twarzą wmawia nam, że wszystko pozamykane, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Podchodzimy jednak ku jakiejś knajpie, zastanawiając się z Młodym, czy może jednak nie jest otwarta? I jest! Pudel wtedy ze swoim szyderczym uśmiechem ogłasza, że wiedział o tym od początku. Dodatkowo w środku lokalu dowiaduję się, że wcale nie zamierzał po nas iść, a chciał zamówić piwo Będę mu to wypominać milion trzysta pięćdziesiąt cztery tysiące dwieście dwadzieścia pięć razy. Niech ma! Nie chciał iść, to teraz będzie karcony! Cały czas!
Zamawiamy posiłek i piwo. Ten pierwszy smakuje chyba wszystkim oprócz nadwornej marudy. Fuuu. Mięso. Fuu. Pieczeniowe. Fuu. W sosie... Zjadam ze smakiem zupę, popijam piwem, nadgryzam mięsa i czuję się zadowolona. Popijam kolejnym piwem. Gotowa do drogi!
Teraz czeka nas tylko podejście szlakiem na Chocz. Nie do końca przyjemnym szlakiem. Eco zapowiada nam, że czeka nas długie, strome podejście pod górę. Jesteśmy z tego powodu bardzo rade! ;P Opuszczamy panów i niedługo później, na najbardziej płaskim z płaskich odcinków zatrzymuję się na chwilę, by... wpaść do błota! Uroczo! Spodnie - brudne. Kurtka - brudna. Torba na aparat - brudna. Nawet George jest brudny! Trochę przyspieszamy. Obie robimy to ze względów praktycznych. Kamka twierdzi, że kiedy stoi, robi jej się bardzo zimno, więc woli iść - zwłaszcza, że jesteśmy trochę przemoczeni od deszczu. Ja wychodzę z założenia, że jako nadworny ślimakożółw powinnam przyspieszyć, gdyż i tak wiadomo, że wkrótce panowie mnie dogonią, przegonią i zostawią w tyle, więc należy spróbować zrobić jak najwięcej, póki jeszcze mam jakiekolwiek siły. Ufff! Droga faktycznie jest stroma, ale dajemy z Kamą radę! Okazuje się, że pokonujemy ją nawet szybciej niż twierdzi tabliczka. To dobry znak. W pewnym momencie dochodzimy do obiecanego wypłaszczenia, co oznacza, że Pośrednia Polana już coraz bliżej!
Na Pośredniej Polanie natykamy się najpierw na grupę studentów przy ognisku na zewnątrz. My jednak postanawiamy wejść do Hotelu Choč, by trochę się ogrzać, może przebrać. W środku jest drugie ognisko, a także grupa, która spotkała nas przed południem na przystanku. Na początku nas nie poznali. Byli zdziwieni, że w ogóle doszliśmy, gdyż sądzili, że ze względu na naszą nietrzeźwość nie ma szans... Trochę zdziwiona oczekuję odpowiedzi, skąd im przyszło do głowy, że jesteśmy tak "niemocni" Okazuje się, że świeży chuch Eco po śliwkowej Borovičce, spowodował mylne wrażenie, iż jesteśmy mocno pijani Tłumaczymy, że kolega był w bardzo dobrym stanie, tak samo jak reszta ekipy i na pewno tutaj dotrze. Towarzystwo bardzo przyjemne. Oferuje nam trochę wódki, herbaty, ziemniaczków z ogniska na rozgrzanie. Z tej pierwszej rezygnuję, bo powoduje u mnie odruch wymiotny, ale reszta? Czemu nie Nieśmiało korzystam ze wszystkiego, czym obdarowują Zgaduję się również z panem, którego rozpoznałam na przystanku. Odświeżam mu pamięć. W 2013 roku nocowaliśmy oboje w chatce podczas urodzin Darkheusha Były śpiewy przy gitarze. Koleżanka blondynka. Michał zaczyna sobie przypominać pamiętną imprezę.
Po dłuższej chwili nadchodzą nasi drodzy Panowie iii... Eco zalicza gwoździka! Dosłownie! Zderza się z futryną, co kończy się dziurą w głowie. Pogotowie-neska przychodzi na pomoc, wyciągając pół apteki z plecaka, ale Eco zgadza się wyłącznie na wodę utlenioną. Nawet plastra nie chce dać sobie założyć, nie mówiąc już o szyciu, a przecież wzięłam igłę i nici! Czarną! Zlałaby się z włosami i nawet nie byłoby widać
Decydujemy się na rozłożenie namiotów, twierdząc, że w nich chyba będzie cieplej niż w hotelu. Poza tym środek jest mocno zadymiony, więc namiot wydaje się być lepszym pomysłem. Następnie dołączamy do studentów, wyciągając nasze, kończące się już zasoby jedzenia i niekończące się baterie alkoholu (chyba się dobrze przygotowaliśmy na ten wyjazd ). Studenci idą spać o 21.30. Prawo młodości! Grupa wielicko-krakowska siedzi z nami trochę dłużej. My wciąż czekamy na Grzesia i Karola, co chwilę do nich dzwoniąc i snując przypuszczenia, co mogło się z nimi stać. Najczarniejsze wizje ma Pudelek. Skazuje ich na izbę wytrzeźwień i śmierć, atak przez Słowaków i śmierć, zagubienie w lesie i śmierć. Grześ kontaktując się, ogłasza, że "idą pod tę jebaną górę". Hm.. To dobry znak... Pod warunkiem, że wybrali właściwą górę. A wybór był trudny. Deszcz. Spora mgła. Bardzo ograniczona widoczność. Ciemno od kilku godzin. Widzimy jakieś czołówki, więc panowie śpiewają swój hymn Nie ma odzewu, czyli to nie to. Wszyscy oprócz naszej grupy idą już spać, a my wciąż czekamy... Widzimy kolejne światła. Panowie śpiewają ponownie. Iiii... słychać śpiew z drugiej strony! Znaleźli się!!! Z radością celebrujemy wspólne spotkanie, przenosząc się do wnętrza budynku. Tam spędzamy jeszcze trochę czasu razem, po czym idziemy spać, gdyż czeka nas sobota i nadzieja na lepszą pogodę...
(Osobom, które się odważyły to przeczytać, gratuluję. Jednocześnie przepraszam za uszczerbek na zdrowiu psychicznym )
Ostatnio zmieniony 2015-05-07, 19:22 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
kurde, Neska powinna to od początku pisać sama, bo moje wypociny to jest zero przy jej opisie Na książkę przygodową się nadaje! I zawsze miło przeczytać inne spojrzenie.
Zwracam jednak uwagę na istotne różnice pewnej sceny:
i to
To są tak odmienne podejścia do tej sytuacji i mojego szczerego serca jak między PO a PiS
Zwracam jednak uwagę na istotne różnice pewnej sceny:
Pudelek pisze:Chciałem osobiście sprawdzić, czy czasem nie potrujemy się tam piwem, ale reszta nalega aby najpierw wrócić po dwójkę z plecakami. No kurczę, jak oni tak mogą ryzykować???
i to
nes_ska pisze:Dodatkowo w środku lokalu dowiaduję się, że wcale nie zamierzał po nas iść, a chciał zamówić piwo. Będę mu to wypominać milion trzysta pięćdziesiąt cztery tysiące dwieście dwadzieścia pięć razy. Niech ma! Nie chciał iść, to teraz będzie karcony! Cały czas!
To są tak odmienne podejścia do tej sytuacji i mojego szczerego serca jak między PO a PiS
Oj tam, Neska , bez przesady z tym uszczerbkiem na zdrowiu. Fajne Czekam na resztę relacji, choć miejsca zupełnie mi nieznane. Na kosmetykach też się specjalnie nie znam. Wiem tylko co to szminka,puder i tusz do rzęs, więc makijażu nie pochwalę, bo nie do końca się orientuję , co tam na siebie nakładałaś. A w błocie zdarzało mi się podczas górskich wędrówek lądować, nieraz chodziłam uciorana jak ruska świnia.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
nes_ska pisze:Aha, ciekawe, co się będzie działo... Ostatecznie pan, usłyszawszy, że jesteśmy z Polski, twierdzi, że mu to nie przeszkadza i odchodzi w inną stronę.
Coś w tym jest.
W tych samych okolicach, tyle że równe trzydzieści lat temu (dokładnie była to majówka 1985):
Zabalowaliśmy w knajpie w Malatinie, jeden Słowak miał harmonię, stawialiśmy sobie nawzajem. Kolega poszedł sprawdzić, o której jest ostatni autobus do Osadki, bo chcieliśmy jeszcze tego dnia dojść do Lúček Kúpele. Niby sprawdził, że o 22, ale nie zauważył że tam jest literka oznaczająca "premáva len v pracovné dni". No to jak przyszliśmy na przystanek to się okazało, ze nic nie jedzie. Zostało nam do przejścia około 17 km. No to poszliśmy, mnie i dwie koleżanki podwiózł kierowca około 8 km, reszta szła. Kolega zrobił sobie blazy od spodu na stopach.
Jak dotarliśmy do Lúček Kúpele około 2 w nocy to zaczęło kropić, wobec tego rozłożyliśmy się w muszli koncertowej w parku zdrojowym.
Rano tak około 9 mój mąż poszedł się wykąpać do czegoś w rodzaju wanny (było to ujęcie mineralnych wód termalnych do uzdrowiska). Kąpał się nago, zauważyły to spacerujące kuracjuszki i ktoś zadzwonił po VB. Przyjechała Verejná bezpečnosť, a myśmy się już tymczasem pakowali po śniadaniu, zapytali "Polacy ?", machnęli ręką i odjechali.
02.05.2015 r. (sobota)
Tej nocy na przekór śpiworowi, namiotowi, pogodzie, światu, lichu i innym, postanowiłam nie zmarznąć, więc założyłam na siebie siedem tysięcy warstw ubrań. Wykorzystałam prawie wszystko, co miałam, oprócz tego, co miało sprawić, że sobotniej nocy będę w knajpie wyglądać jak człowiek, a nie jak przeżuty przez licho kawałek mięska Nawet zakosiłam Pudelkowi czapkę, w której przespałam większość nocy! Tak opatulona budzę się około 3.00 i czuję... wilgoć Pomimo że woda nie pływa po namiocie, nie można dotknąć jego brzegów, bo są całe zroszone. Odsuwam więc wszystkie swoje rzeczy, które porozrzucałam po kątach, bliżej środka namiotu i idę dalej spać... Jeśli można to nazwać spaniem, bo co chwilę dotykam tego mokrego i się budzę! ;P
Od poranka słychać już głosy. Studenci pozbierali się ok. 8.00. Ja podnoszę głowę o 9.00, krzycząc do Eco, aby podarował mi kromkę chleba! Dobroduszny Andrzej przynosi mi ją, więc mogę przegryźć kabanosy. Nadmienię, że chleb mamy dzięki uprzejmości Grzesia i Karola, którzy nieśli go dla nas w deszczu i mgle. Dzięki im za to! Po 10.00 postanawiam wstać, ponieważ czuję, że coraz bardziej marznę w tym namiocie, zamiast się grzać. Pakuję więc wszystkie swoje bagaże do plecaka i się wynoszę w stronę hotelu. Grupa wielicko-krakowska rozpaliła już w środku ognisko, więc można się ogrzać i wysuszyć ubrania po zeszłej nocy. Drobiazg, że później będę śmierdzieć jak wędzonka! Wieliccy uciekają w stronę domu, rezygnując z wyjścia na Chocz, a do mnie dołącza powoli reszta naszej ekipy. Wrzucamy więc do żaru ziemniaki, które nam zostały i delektujemy się swoim górskim śniadaniem.
Po południu podejmujemy decyzję o zejściu do Rużomberka. Również odpuszczamy wyjście na szczyt, ponieważ wiadomo już, że nie będzie nic widać. Mgła z każdej strony. Gdyby był chociaż cień szansy, to zapewne byśmy próbowali. Nic to! Przecież po coś trzeba tutaj kiedyś wrócić! ;P Schodzenie rozpoczyna się od podchodzenia. Radość zejścia rozpoczyna się od mojego marudzenia. Nie wszyscy mają siłę iść, ale ostatecznie wspólnymi siłami nam się udaje. Najtrudniejszy odcinek to obiecana przez Eco 10-minutowa stromizna. Wygląda ciekawie... W dodatku jest tam mnóstwo mokrych liści. Każdy sobie radzi, jak może. Ja znajduję jakiś kijek, którym się podpieram. Kamka schodzi spokojnie noga za nogą. Eco fika koziołki, ale też sobie radzi. Pozostali są nieco z tyłu, ale mamy nadzieję, że przeżyją.
Dotarłszy do drogi idziemy po błocie, które przylepia się do butów! Cudownie! Druga warstwa. Kiedy wydaje nam się, że najgorsze minęło, czyścimy z Kamką swoje obuwie, po czym... wchodzimy znów w takie samo błoto! Ostatecznie przed dojściem do Rużomberka udaje nam się nieco doczyścić buty w okolicznych trawach i kałużach. Wyglądamy prawie jak ludzie.
Razem z Kamką i Młodym wskakujemy do sklepu, ale kupujemy tylko drobiazgi, bo zakupy śniadaniowe chcemy zrobić z resztą ekipy... która niestety zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach! My już tam wiemy, co oni kombinują! ... Cierpliwie na nich czekamy, czekamy mniej cierpliwie, czekamy niecierpliwie, ale wciąż... Ja sobie czyszczę buty do takiego stopnia, że wyglądają, jakby nigdy nie były w górach. Obok nas stoi sprzedająca stare gazety słowaczka, usilnie nas na nie namawiając, ale nie dajemy za wygraną i nie kupujemy W końcu dociera do nas Eco z Pudlem i są zszokowani, że nie kupiliśmy jedzenia dla wszystkich, podczas gdy oni pili piwo... Ostatecznie udaje się dojść do kompromisu i zrobić wspólne zakupy, a następnie udać się do miejsca noclegowego.
Tym razem to Eco z Pudelkiem nabierają prędkości, pędząc jak szaleni, a my powoli idziemy za nimi. Ja w pewnym momencie wpadam w straszną, okropną, przeraźliwą depresję, nie wiedząc kiedy wreszcie ta droga przez mękę się skończy Dotarłszy na miejsce potrzebuję chwili ciszy, ale kąpiel i odpowiednia ilość wina doprowadzają mnie do stanu pt. "nie przeszkadza innym ludziom i jest całkiem znośna".
Kiedy już wszyscy się wykąpali, wyczesali, wymalowali, wypięknili i nawodnili, nadchodzi pora, aby realizować dalszą część planu, czyli najpierw się dobrze najeść, później solidnie napić i wesoło zabawić.
Tutaj ograniczę się do cytatu relacji Pudelka, a więc były "tańce, hulanki, swawole na parkiecie i stołach, pilnowania samochodu muzyków w bagażniku, wyuzdane gry językowe, uciekanie przed obleśniuchami, gry w piłkarzyki, piramidy z kieliszków, cynamon na cyckach itp.".
03.05.2015 r. (niedziela)
Tequilla i brak snu okazały się nie być tak wyczerpujące, jak się tego spodziewałam Niestety nadszedł nieuchronnie czas powrotu do domu. Zrobiliśmy więc szybkie zakupy, a później od pociągu do pociągu dotarliśmy do Skalitego, gdzie poszliśmy do (jeszcze w środę wydawałoby się nieczynnej) knajpy, czyli naszego pierwszego miejsca noclegowego. Tam wypiliśmy piwo i pożegnaliśmy licho, niestety kosztem Grzesia, który zostawił swój aparat, więc nie mógł wracać z nami. Podróż pociągiem upłynęła w miarę miło i szybko, choć niewystarczająco szybko, aby zmieścić się do pożądanego przeze mnie autobusu, co niestety nieco opóźniło mój powrót do domu. Na szczęście byłam już przygotowana do pracy na poniedziałek, więc mogłam spokojnie iść spać tuż po powrocie do domu, wypakowaniu śmierdzących ciuchów i wykąpaniu się. Wędzona kurtka wciąż została wędzoną. Brudny śpiwór wciąż został brudnym. George nadal był ubłocony, ale łóżko zbyt kusiło.
04.05.2015 r. (poniedziałek)
1. Oglądanie zdjęć - uwielbiam to!
2. Rodzicielka zastanawia się, jakim sposobem ubrudziłam bluzkę od wewnątrz cynamonem... Niech to zostanie niewyjaśnione
3. Dowiaduję się, że cały czwartek moje dzieci chodziły od nauczyciela do nauczyciela, przeżywając, jak ja będę spała pod namiotem, skoro ma padać!!! Troskliwe misie
WIĘCEJ NIE BĘDZIE Dobranoc
Szczególne podziękowania dla głównych bohaterów tej opowieści, czyli Eco, Grzesia, Kamki, Karolka, Licha, Młodego i Pudelka (kolejność alfabetyczna ;P), bo bez nich to wszystko by się nie wydarzyło
Moje beznadziejne zdjęcia
Tej nocy na przekór śpiworowi, namiotowi, pogodzie, światu, lichu i innym, postanowiłam nie zmarznąć, więc założyłam na siebie siedem tysięcy warstw ubrań. Wykorzystałam prawie wszystko, co miałam, oprócz tego, co miało sprawić, że sobotniej nocy będę w knajpie wyglądać jak człowiek, a nie jak przeżuty przez licho kawałek mięska Nawet zakosiłam Pudelkowi czapkę, w której przespałam większość nocy! Tak opatulona budzę się około 3.00 i czuję... wilgoć Pomimo że woda nie pływa po namiocie, nie można dotknąć jego brzegów, bo są całe zroszone. Odsuwam więc wszystkie swoje rzeczy, które porozrzucałam po kątach, bliżej środka namiotu i idę dalej spać... Jeśli można to nazwać spaniem, bo co chwilę dotykam tego mokrego i się budzę! ;P
Od poranka słychać już głosy. Studenci pozbierali się ok. 8.00. Ja podnoszę głowę o 9.00, krzycząc do Eco, aby podarował mi kromkę chleba! Dobroduszny Andrzej przynosi mi ją, więc mogę przegryźć kabanosy. Nadmienię, że chleb mamy dzięki uprzejmości Grzesia i Karola, którzy nieśli go dla nas w deszczu i mgle. Dzięki im za to! Po 10.00 postanawiam wstać, ponieważ czuję, że coraz bardziej marznę w tym namiocie, zamiast się grzać. Pakuję więc wszystkie swoje bagaże do plecaka i się wynoszę w stronę hotelu. Grupa wielicko-krakowska rozpaliła już w środku ognisko, więc można się ogrzać i wysuszyć ubrania po zeszłej nocy. Drobiazg, że później będę śmierdzieć jak wędzonka! Wieliccy uciekają w stronę domu, rezygnując z wyjścia na Chocz, a do mnie dołącza powoli reszta naszej ekipy. Wrzucamy więc do żaru ziemniaki, które nam zostały i delektujemy się swoim górskim śniadaniem.
Po południu podejmujemy decyzję o zejściu do Rużomberka. Również odpuszczamy wyjście na szczyt, ponieważ wiadomo już, że nie będzie nic widać. Mgła z każdej strony. Gdyby był chociaż cień szansy, to zapewne byśmy próbowali. Nic to! Przecież po coś trzeba tutaj kiedyś wrócić! ;P Schodzenie rozpoczyna się od podchodzenia. Radość zejścia rozpoczyna się od mojego marudzenia. Nie wszyscy mają siłę iść, ale ostatecznie wspólnymi siłami nam się udaje. Najtrudniejszy odcinek to obiecana przez Eco 10-minutowa stromizna. Wygląda ciekawie... W dodatku jest tam mnóstwo mokrych liści. Każdy sobie radzi, jak może. Ja znajduję jakiś kijek, którym się podpieram. Kamka schodzi spokojnie noga za nogą. Eco fika koziołki, ale też sobie radzi. Pozostali są nieco z tyłu, ale mamy nadzieję, że przeżyją.
Dotarłszy do drogi idziemy po błocie, które przylepia się do butów! Cudownie! Druga warstwa. Kiedy wydaje nam się, że najgorsze minęło, czyścimy z Kamką swoje obuwie, po czym... wchodzimy znów w takie samo błoto! Ostatecznie przed dojściem do Rużomberka udaje nam się nieco doczyścić buty w okolicznych trawach i kałużach. Wyglądamy prawie jak ludzie.
Razem z Kamką i Młodym wskakujemy do sklepu, ale kupujemy tylko drobiazgi, bo zakupy śniadaniowe chcemy zrobić z resztą ekipy... która niestety zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach! My już tam wiemy, co oni kombinują! ... Cierpliwie na nich czekamy, czekamy mniej cierpliwie, czekamy niecierpliwie, ale wciąż... Ja sobie czyszczę buty do takiego stopnia, że wyglądają, jakby nigdy nie były w górach. Obok nas stoi sprzedająca stare gazety słowaczka, usilnie nas na nie namawiając, ale nie dajemy za wygraną i nie kupujemy W końcu dociera do nas Eco z Pudlem i są zszokowani, że nie kupiliśmy jedzenia dla wszystkich, podczas gdy oni pili piwo... Ostatecznie udaje się dojść do kompromisu i zrobić wspólne zakupy, a następnie udać się do miejsca noclegowego.
Tym razem to Eco z Pudelkiem nabierają prędkości, pędząc jak szaleni, a my powoli idziemy za nimi. Ja w pewnym momencie wpadam w straszną, okropną, przeraźliwą depresję, nie wiedząc kiedy wreszcie ta droga przez mękę się skończy Dotarłszy na miejsce potrzebuję chwili ciszy, ale kąpiel i odpowiednia ilość wina doprowadzają mnie do stanu pt. "nie przeszkadza innym ludziom i jest całkiem znośna".
Kiedy już wszyscy się wykąpali, wyczesali, wymalowali, wypięknili i nawodnili, nadchodzi pora, aby realizować dalszą część planu, czyli najpierw się dobrze najeść, później solidnie napić i wesoło zabawić.
Tutaj ograniczę się do cytatu relacji Pudelka, a więc były "tańce, hulanki, swawole na parkiecie i stołach, pilnowania samochodu muzyków w bagażniku, wyuzdane gry językowe, uciekanie przed obleśniuchami, gry w piłkarzyki, piramidy z kieliszków, cynamon na cyckach itp.".
03.05.2015 r. (niedziela)
Tequilla i brak snu okazały się nie być tak wyczerpujące, jak się tego spodziewałam Niestety nadszedł nieuchronnie czas powrotu do domu. Zrobiliśmy więc szybkie zakupy, a później od pociągu do pociągu dotarliśmy do Skalitego, gdzie poszliśmy do (jeszcze w środę wydawałoby się nieczynnej) knajpy, czyli naszego pierwszego miejsca noclegowego. Tam wypiliśmy piwo i pożegnaliśmy licho, niestety kosztem Grzesia, który zostawił swój aparat, więc nie mógł wracać z nami. Podróż pociągiem upłynęła w miarę miło i szybko, choć niewystarczająco szybko, aby zmieścić się do pożądanego przeze mnie autobusu, co niestety nieco opóźniło mój powrót do domu. Na szczęście byłam już przygotowana do pracy na poniedziałek, więc mogłam spokojnie iść spać tuż po powrocie do domu, wypakowaniu śmierdzących ciuchów i wykąpaniu się. Wędzona kurtka wciąż została wędzoną. Brudny śpiwór wciąż został brudnym. George nadal był ubłocony, ale łóżko zbyt kusiło.
04.05.2015 r. (poniedziałek)
1. Oglądanie zdjęć - uwielbiam to!
2. Rodzicielka zastanawia się, jakim sposobem ubrudziłam bluzkę od wewnątrz cynamonem... Niech to zostanie niewyjaśnione
3. Dowiaduję się, że cały czwartek moje dzieci chodziły od nauczyciela do nauczyciela, przeżywając, jak ja będę spała pod namiotem, skoro ma padać!!! Troskliwe misie
WIĘCEJ NIE BĘDZIE Dobranoc
Szczególne podziękowania dla głównych bohaterów tej opowieści, czyli Eco, Grzesia, Kamki, Karolka, Licha, Młodego i Pudelka (kolejność alfabetyczna ;P), bo bez nich to wszystko by się nie wydarzyło
Moje beznadziejne zdjęcia
Ostatnio zmieniony 2015-05-08, 13:34 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
nes_ska pisze: a później od pociągu do pociągu dotarliśmy do Zwardonia, gdzie poszliśmy do (jeszcze w środę wydawałoby się nieczynnej) knajpy w Zwardoniu, czyli naszego pierwszego miejsca noclegowego.
tutaj muszę sprostować - dotarliśmy do Skalitego, knajpa była w Skalitym, a Zwardoń dopiero za granicą podejrzewam, że jakbyśmy spali w Zwardoniu i po włączeniu alarmu przyjechałaby ochrona, to najpierw by wszystkich sprała, a dopiero potem czekała, aż pójdziemy
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
po prostu Karolek Cię otumanił na koncercie
Ostatnio zmieniony 2015-05-08, 00:00 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
Pudel, nes_ska, relacje z serii "nokaut klasyczny" !
Stworzyć coś tak szybko i z takim smakiem - brawo.
Majówka oczywiście była rewelacyjna ale czytając Wasze dzieło, nabiera wznioślejszych wymiarów. Z każdą mijaną minutą darzę ją większym sentymentem .
nes_ska, miło, że Twe podziękowania są skierowane również do Licha, w końcu była to pierwsza osoba, która wyczekiwała nas z utęsknieniem w Zwardoniu
Również dziękuje Wam za mile spędzony czas i dodatkowo chylę czoła przed małym Karolkiem. Był z nami w najcięższych momentach i ... nigdy nie odmawiał kielonka
Stworzyć coś tak szybko i z takim smakiem - brawo.
Majówka oczywiście była rewelacyjna ale czytając Wasze dzieło, nabiera wznioślejszych wymiarów. Z każdą mijaną minutą darzę ją większym sentymentem .
nes_ska, miło, że Twe podziękowania są skierowane również do Licha, w końcu była to pierwsza osoba, która wyczekiwała nas z utęsknieniem w Zwardoniu
Również dziękuje Wam za mile spędzony czas i dodatkowo chylę czoła przed małym Karolkiem. Był z nami w najcięższych momentach i ... nigdy nie odmawiał kielonka
ecowarrior pisze:Stworzyć coś tak szybko i z takim smakiem - brawo.
To jest relacja z tamtego roku
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- Tępy dyszel
- Posty: 2924
- Rejestracja: 2013-07-07, 16:49
- Lokalizacja: Tychy
Jejku, nes_ska w wersji z prostownicą prezentuje się równie zacnie co bez niej.
Ładne okolice ,,urobiliście" drodzy Państwo, szkoda jednak, że pogoda nie była taka, jaką chcieliście mieć.
Prosiecka, Kwaczańska - w kręgu moich zainteresowań. Zdjęcia się przydadzą.
P.s. Żaden z panów nie chciał ponieść plecaka nes_ski ? Bardzo nieładnie
Ładne okolice ,,urobiliście" drodzy Państwo, szkoda jednak, że pogoda nie była taka, jaką chcieliście mieć.
Prosiecka, Kwaczańska - w kręgu moich zainteresowań. Zdjęcia się przydadzą.
P.s. Żaden z panów nie chciał ponieść plecaka nes_ski ? Bardzo nieładnie
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 42 gości