Nad Morze Jońskie, do Epiru i w szerokich okolicach
Prisztinę i Prizren łączy obecnie wygodna droga, na większej części będąca nową autostradą, przeprowadzoną w trudnym terenie. Miejsce na bramki opłat już jest...
W Prizrenie kręcę się w kółko szukając darmowego miejsca do parkowania - nie ma. Pozostaje wjechać mi w jakąś bramę, gdzie między domami samochodów pilnuje starszy pan. Można ruszyć w miasto
Prizren, drugie największe miasto Kosowa, położone u podnóża gór Szar Planina, jest jednocześnie głównym celem turystycznym regionu - przetrwało tu wiele zabytków i spora część osmańskiej starówki. Pierwsza osada powstała już w okresie rzymskim - Theranda przy Via Zeta - potem weszli tutaj Słowianie, ponownie Bizantyjczycy, znowu Słowianie (przez pewien czas pełniło rolę serbskiej stolicy), w XV wieku zasiedli Turcy i trwali aż do początku wieku poprzedniego (z krótkim okresem austriackim, kiedy to weszła armia Habsburgów w 1689, lecz została pokonana przez zarazę). W XIX wieku miasto stało się ośrodkiem albańskiego ruchu narodowego, w 1878 roku powstała Liga Prizreńska, która miała reprezentować Albańczyków wobec Stambułu.
Z zabytków muzułmańskich najbardziej imponujący jest meczet Sinaia Paszy z XVI wieku.
We wnętrzu pustawo, choć za kilka minut będzie jedna z modlitw.
Tuż obok, na rzece Bistrica / Lumbardh, stoi turecki kamienny most. Powstał w tym samym okresie co meczet, ale dzisiejszy jest rekonstrukcją po zniszczeniach w czasie powodzi w latach 70. XX wieku.
Oczywiście, nie mogło zabraknąć hammamu...
Swoją bielą odróżnia się kompleks budynków Ligi Prizreńskiej.
To jednak współczesna budowla - oryginał zburzyło w 1999 roku jugosłowiańskie wojsko. Innych obiektów, jak np. w Peću, nie zdążyli rozwalić, ale to było dopiero preludium do zemsty na budynkach wroga...
Pięć lat później, w marcu, po pogłoskach o śmierci dwójki dzieci, Albańczycy w całym Kosowie wystąpili przeciwko Serbom. Pogłoski były tylko pretekstem, bowiem wystąpienia przygotowywano już od dawna. W czasie zamieszek, w których wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób, a żołnierze KFOR zupełnie sobie nie radzili, zniszczono co najmniej 35 obiektów prawosławnych (serbskich). W Prizrenie ani jedna prawosławna świątynie nie pozostała nieuszkodzona!
Cerkiew św. Mikołaja z XIV wieku - spalona od wewnątrz i sprofanowana.
Do dziś, mimo remontu, widać na ścianie napis DPK - Demokratycznej Partii Kosowa, założonej przez bojowników z UCK.
Sobót św. Jerzego z 1856 roku, do 2004 siedziba prawosławnych biskupów Prizrenu - spalony i zaminowany.
Pilnujący go policjant mówi, że nie wolno robić zdjęć, po czym... przechodzi na serbski (z przyczyn oczywistych Albańczycy, nawet gdy znają, to go nie używają, chyba, że trafią na cudzoziemców, do których poczują sympatię i nie umieją się inaczej dogadać). Informuje mnie, że już się tego dnia przewinęła tędy wycieczka z Polski.
Wspinamy się wyżej, nad centrum, gdzie kiedyś znajdowała się dzielnica serbska.
Po 2004 roku zostały ruiny. Dzisiaj częściowo są remontowane - ciekawe w jakim celu?
Stoi tutaj Cerkiew Chrystusa Zbawiciela z XIV wieku - spalona.
Można co najwyżej zajrzeć przez okienko do zrujnowanego środka.
To i tak postęp - niedawno nie można było w ogóle podejść, chronił ją KFOR, po którym pozostały resztki zasieków.
Już samemu idę jeszcze wyżej, bo z dołu dojrzałem coś w kształcie cerkwi. Mijani robotnicy stanowczo odradzają mi drogę, mówiąc, że droga jest w fatalnym stanie. No cóż, widziałem gorsze...
Kiedyś mieszkało w Prizrenie 10 tysięcy Serbów - dzisiaj nieco ponad 200. W dwóch odnowionych domach widziałem dwie starsze pani, więc ktoś wśród tego morza duchów nadal żyje...
W końcu znajduję świątynię widzianą z dołu - to cerkiewka św. Niedzieli z XIV wieku, spalona od wewnątrz. Podobno uratowano część bezcennych fresków.
Budka strażnicza pusta, można podejść do drzwi. Wygląda, że faktycznie w Kosowie się uspokoiło, skoro nie ma potrzeby chronienia tych kościołów przez uzbrojonych ludzi. Oby to nie była cisza przed burzą... Ale do "peace" to jeszcze bardzo daleko...
Nagrodą za łażenie po sypiących się ulicach jest panorama miasta.
Ostatnia oglądana cerkiew to, położona ponownie w centrum, Bogurodzicy Ljeviškiej z XII lub XIII wieku. Wpisana na listę UNESCO, była najważniejszą prizreńską świątynią prawosławną, w 2004 roku spalona (usiłowano ją zniszczyć już w 1999 roku, po wyjściu armii jugosłowiańskiej, ale wtedy wojska NATO zdołały temu zapobiec).
Otoczona drutem kolczastym, pilnowana przez policjanta, zarasta trawą.
Nie są to wszystkie uszkodzone cerkwie miasta, a i oprócz nich poszło z dymem seminarium i pałac biskupów prawosławnych.
W mieście jest też kościół katolicki z XIX wieku - Albańczycy go nie uszkodzili, bo Serbowie tam nie chodzą, a zresztą niewielka część Albańczyków też jest katolikami. Akurat była msza i jakaś wycieczka - z Polski?
Od tego łażenia w upale zgłodnieliśmy, więc wchodzimy do jednej z jadłodajni na świeżo smażone qofte z ajranem
Z Prizrenu do granicy albańskiej już rzut beretem autostradą wijącą się wśród gór. Przed samym przejściem staję jeszcze przy zbiorniku na Białym Drinie (Beli Drim, Drini i Bardhë).
Szybkie siku pod drzewem i można wjeżdżać do Albanii
a samo Kosowo? nadal mało tutaj turystów, więc tym bardziej warto tutaj zajrzeć. Zresztą nigdy nie wiadomo czy w pewnym momencie znowu nie wybuchną jakieś większe zamieszki, odcinając możliwość zwiedzania niektórych miejsc. Ciężko prorokować o przyszłości, to węzeł gordyjski, bez rozwiązania, które by mogło zadowolić obie strony, ale może chociaż uda się coś tak wykombinować, aby zwykli ludzie mogli normalnie żyć? Ponoć Prisztina i Belgrad dogadali się w tym roku w wielu kwestiach, co niekoniecznie spodobało się obywatelom z obojga narodów.
(Galeria z Kosowa https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Miniaturze)
W Prizrenie kręcę się w kółko szukając darmowego miejsca do parkowania - nie ma. Pozostaje wjechać mi w jakąś bramę, gdzie między domami samochodów pilnuje starszy pan. Można ruszyć w miasto
Prizren, drugie największe miasto Kosowa, położone u podnóża gór Szar Planina, jest jednocześnie głównym celem turystycznym regionu - przetrwało tu wiele zabytków i spora część osmańskiej starówki. Pierwsza osada powstała już w okresie rzymskim - Theranda przy Via Zeta - potem weszli tutaj Słowianie, ponownie Bizantyjczycy, znowu Słowianie (przez pewien czas pełniło rolę serbskiej stolicy), w XV wieku zasiedli Turcy i trwali aż do początku wieku poprzedniego (z krótkim okresem austriackim, kiedy to weszła armia Habsburgów w 1689, lecz została pokonana przez zarazę). W XIX wieku miasto stało się ośrodkiem albańskiego ruchu narodowego, w 1878 roku powstała Liga Prizreńska, która miała reprezentować Albańczyków wobec Stambułu.
Z zabytków muzułmańskich najbardziej imponujący jest meczet Sinaia Paszy z XVI wieku.
We wnętrzu pustawo, choć za kilka minut będzie jedna z modlitw.
Tuż obok, na rzece Bistrica / Lumbardh, stoi turecki kamienny most. Powstał w tym samym okresie co meczet, ale dzisiejszy jest rekonstrukcją po zniszczeniach w czasie powodzi w latach 70. XX wieku.
Oczywiście, nie mogło zabraknąć hammamu...
Swoją bielą odróżnia się kompleks budynków Ligi Prizreńskiej.
To jednak współczesna budowla - oryginał zburzyło w 1999 roku jugosłowiańskie wojsko. Innych obiektów, jak np. w Peću, nie zdążyli rozwalić, ale to było dopiero preludium do zemsty na budynkach wroga...
Pięć lat później, w marcu, po pogłoskach o śmierci dwójki dzieci, Albańczycy w całym Kosowie wystąpili przeciwko Serbom. Pogłoski były tylko pretekstem, bowiem wystąpienia przygotowywano już od dawna. W czasie zamieszek, w których wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób, a żołnierze KFOR zupełnie sobie nie radzili, zniszczono co najmniej 35 obiektów prawosławnych (serbskich). W Prizrenie ani jedna prawosławna świątynie nie pozostała nieuszkodzona!
Cerkiew św. Mikołaja z XIV wieku - spalona od wewnątrz i sprofanowana.
Do dziś, mimo remontu, widać na ścianie napis DPK - Demokratycznej Partii Kosowa, założonej przez bojowników z UCK.
Sobót św. Jerzego z 1856 roku, do 2004 siedziba prawosławnych biskupów Prizrenu - spalony i zaminowany.
Pilnujący go policjant mówi, że nie wolno robić zdjęć, po czym... przechodzi na serbski (z przyczyn oczywistych Albańczycy, nawet gdy znają, to go nie używają, chyba, że trafią na cudzoziemców, do których poczują sympatię i nie umieją się inaczej dogadać). Informuje mnie, że już się tego dnia przewinęła tędy wycieczka z Polski.
Wspinamy się wyżej, nad centrum, gdzie kiedyś znajdowała się dzielnica serbska.
Po 2004 roku zostały ruiny. Dzisiaj częściowo są remontowane - ciekawe w jakim celu?
Stoi tutaj Cerkiew Chrystusa Zbawiciela z XIV wieku - spalona.
Można co najwyżej zajrzeć przez okienko do zrujnowanego środka.
To i tak postęp - niedawno nie można było w ogóle podejść, chronił ją KFOR, po którym pozostały resztki zasieków.
Już samemu idę jeszcze wyżej, bo z dołu dojrzałem coś w kształcie cerkwi. Mijani robotnicy stanowczo odradzają mi drogę, mówiąc, że droga jest w fatalnym stanie. No cóż, widziałem gorsze...
Kiedyś mieszkało w Prizrenie 10 tysięcy Serbów - dzisiaj nieco ponad 200. W dwóch odnowionych domach widziałem dwie starsze pani, więc ktoś wśród tego morza duchów nadal żyje...
W końcu znajduję świątynię widzianą z dołu - to cerkiewka św. Niedzieli z XIV wieku, spalona od wewnątrz. Podobno uratowano część bezcennych fresków.
Budka strażnicza pusta, można podejść do drzwi. Wygląda, że faktycznie w Kosowie się uspokoiło, skoro nie ma potrzeby chronienia tych kościołów przez uzbrojonych ludzi. Oby to nie była cisza przed burzą... Ale do "peace" to jeszcze bardzo daleko...
Nagrodą za łażenie po sypiących się ulicach jest panorama miasta.
Ostatnia oglądana cerkiew to, położona ponownie w centrum, Bogurodzicy Ljeviškiej z XII lub XIII wieku. Wpisana na listę UNESCO, była najważniejszą prizreńską świątynią prawosławną, w 2004 roku spalona (usiłowano ją zniszczyć już w 1999 roku, po wyjściu armii jugosłowiańskiej, ale wtedy wojska NATO zdołały temu zapobiec).
Otoczona drutem kolczastym, pilnowana przez policjanta, zarasta trawą.
Nie są to wszystkie uszkodzone cerkwie miasta, a i oprócz nich poszło z dymem seminarium i pałac biskupów prawosławnych.
W mieście jest też kościół katolicki z XIX wieku - Albańczycy go nie uszkodzili, bo Serbowie tam nie chodzą, a zresztą niewielka część Albańczyków też jest katolikami. Akurat była msza i jakaś wycieczka - z Polski?
Od tego łażenia w upale zgłodnieliśmy, więc wchodzimy do jednej z jadłodajni na świeżo smażone qofte z ajranem
Z Prizrenu do granicy albańskiej już rzut beretem autostradą wijącą się wśród gór. Przed samym przejściem staję jeszcze przy zbiorniku na Białym Drinie (Beli Drim, Drini i Bardhë).
Szybkie siku pod drzewem i można wjeżdżać do Albanii
a samo Kosowo? nadal mało tutaj turystów, więc tym bardziej warto tutaj zajrzeć. Zresztą nigdy nie wiadomo czy w pewnym momencie znowu nie wybuchną jakieś większe zamieszki, odcinając możliwość zwiedzania niektórych miejsc. Ciężko prorokować o przyszłości, to węzeł gordyjski, bez rozwiązania, które by mogło zadowolić obie strony, ale może chociaż uda się coś tak wykombinować, aby zwykli ludzie mogli normalnie żyć? Ponoć Prisztina i Belgrad dogadali się w tym roku w wielu kwestiach, co niekoniecznie spodobało się obywatelom z obojga narodów.
(Galeria z Kosowa https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Miniaturze)
Ostatnio zmieniony 2014-09-01, 22:47 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Nad Morze Jońskie, do Epiru i w szerokich okolicach
Pudelek pisze:Pierwszy dłuższy postój to węgierskie miasto Kecskemét - było na liście zwiedzania już 2 lata temu, ale z powodu korku na obwodnicy Budapesztu trzeba było to odłożyć. Dziś korków nie ma, więc możemy trochę połazić po centrum. Miasto, poza tym, że produkuje się tutaj palinkę, słynie głównie z secejnej zabudowy z okresu belle époque.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
No po prostu WOW !
Uwielbiam taką architekturę
Właśnie układam program na Bratysławę (jadę w sobotę, raptem na 1 dzień) i mam w planie "niebieski kościół" a to też taki cukiereczek.
Resztę skomentuję później
Albanię mam w planie na rok przyszły, ale kto wie co z tego wyjdzie.
na granicy do odprawy staje wóz z sianem... witamy w Albanii
Początkowe kilometry albańskiej ziemi to zwykła dwupasmówka, potem zmienia się w nową autostradę, mającą w przyszłości łączyć dwa kraje w których mieszkają Albańczycy. Poprowadzona w trudnym, górskim terenie - jedzie się super.
Biorąc pod uwagę, że przed 1991 rokiem Albania właściwie nie umiała utwardzonych dróg, bo posiadanie prywatnych samochodów było zakazane, postęp infrastrukturalny, jaki się dokonał przez dwie dekady, jest imponujący. A w Polsce od lat chwalą się śmiesznym tunelikiem "Emilia"...
Autostrada się kończy i dojeżdża się do drogi Szkodra - Tirana. Przyzwoitej, choć oczywiście trzeba uważać na wszystko. Po kilkudziesięciu kilometrach odbijam w lewo, do Kruji (Krujë). W pewnym momencie znikają oznaczenia, jeszcze wpieprza się orszak weselny, ale na stacji benzynowej informują mnie, że jadę w dobrym kierunku.
Miasto Kruja, położone na zboczach gór, nazywane jest "albańskim Krakowem" (śmiech na sali - swoją drogą zawsze mnie rozbawiały określenia typu "bułgarskie Zakopane" - wszystko musi się odnosić do jakiejś polskiej mieściny? np. czarnogórska Kozia Wólka? chorwackie Brzesko? ). Nierozerwalnie związane jest ze Skandenbergiem - bohaterskim przywódcą udanego powstania antytureckiego z XV wieku; po wielokrotnym odparciu osmańskich najazdów stworzył on pierwsze, niepodległe państwo ogólnoalbańskie. I choć upadło wkrótce po jego śmierci, Skandenberg jest dziś na ustach wszystkich, a jego pomniki stoją nie rzadziej niż JPII w Polsce (może tylko są mniej paskudne).
Ahmed Zogu koronując się w 1928 roku na króla uczynił to, nie przez przypadek, w tym mieście.
To właśnie w Kruji Skandenberg bronił się kilkukrotnie przeciwko wojskom sułtana - za każdym razem z sukcesem. No i dziś można podziwiać jego "zamek"...
Widziałem go na zdjęciach, ale na żywo wygląda jeszcze bardziej kiczowato. Na resztkach ruin w 1982 wybudowano współczesną konstrukcję autorstwa córki Envera Hodży. Brrr... Stojący obok urwany kikut minaretu powstałego po zdobyciu miasta przez Turków (już po śmierci Skandenberga) wygląda przy tym jak zabytek niezwykłej wagi...
Robię kilka zdjęć i nagle z okolicznych domów (część jest zamieszkałych) wychodzi starsza pani, która wyraźnie zaprasza do siebie i coś mówi po albańsku. Powtarza słowo "cafe", ale my akurat kawy nie pijemy. Na odmowę dorzuca kolejny potok słów; niestety, nic zrozumiałego. Czy pani chciała sobie dorobić gościną czy po prostu dla zabicia nudy? I tak nie mamy na to czasu...
Oprócz zamku jest w Kruji jedna zadaszona uliczka z pamiątkami. "Albańskie Sukiennice" jak słyszałem.
Za to widoczki i położenie ładne.
Ale tak ogólnie to można to miejsce z czystym sumieniem sobie darować na odwiedziny.
Kończy się teren górski, jedziemy w kierunku morza. Niestety, w pewnym momencie trzeba się przebić przez Durrës, po którym porusza się wyjątkowo uciążliwie nawet jak na albańskie warunki. Oczywiście drogowskazów brak... w końcu jednak znajdujemy drogą na wybrany przez mnie kemping, położony w okolicach Kavaje (ale zasięgnięcie języka na tankszteli było i tak nieodzowne).
Kemping prowadzą Francuzi (więc jak to Francuzi - nie mówią po angielsku, za to w trzech innych językach owszem). Jest stosunkowo drogi, zatłoczony. Atrakcją ma być sztuczna wyspa na Adriatyku, połączona z lądem drewnianym mostem.
Na wyspie knajpa z koszmarnie drogim piwem i tanią pizzą (to niemal potrawa narodowa Albańczyków, podobnie jak w Polsce), leżaczki, parasole...
Nie mają na nią wstępu osoby spoza kempingu, więc mam wrażenie, że jestem w jakiejś zamkniętej, cudzoziemskiej enklawie w środku Albanii (nawet drogę tak poprowadzono, aby Albańczycy nie wleźli na pole namiotowe).
Kemping niby jest nad morzem, ale mój pomysł nocnej kąpieli na waleta zakończył się poparzeniami na trzech nogach i ręce Jakieś glony (meduzy wykluczyliśmy) zostawiają swoje ślady jak po cięciach nożem! Obsługa kempingu oczywiście o niczym nie informowała, bo by ludzie nie chcieli się rozbijać. A potem co chwilę przylatywały z płaczem kąpiące się dzieci lub wybiegali spanikowani dorośli...
Zamiast plaży można podziwiać schrony - jest ich na kempingu z pięć - kompleks dużych bunkrów - amunicyjnych, artyleryjskich?
Na jednym wybudowano... restaurację, a środek służy jako sala do gry w pingla.
Przy samej plaży jest też kilka bunkrów mniejszych, jedno lub dwuosobowych.
Chcąc zobaczyć nieco starsze budynki wybieramy się ponownie do Durrës. To jedno z najstarszych miast i najważniejszy port kraju, do tego drugi ośrodek miejski po Tiranie. Również uznawane niegdyś za najbardziej kosmopolityczne miasto, więc po uzyskaniu niepodległości w 1920 roku stolicę ustanowiono w Tiranie - bardziej konserwatywnej, bardziej "albańskiej" i mniej narażonej na atak. Natomiast położenie Durrës było docenione już w starożytności - tutaj zaczynała się Via Egnatia, biegnąca do Konstantynopola, tutaj był punkt wyładunkowy legionów rzymskich, stacjonujących w Ilirii.
Przy głównym placu meczet Fatih - współczesny, stary zniszczył Hodża w 1967 roku w czasie kampanii antyreligijnej.
Bogatą historię miasta, założonego w 625 roku p.n.e. przez greckich kolonistów, poświadczają wystające tu i ówdzie zabytki, stojące między nową zabudową. Np. forum z czasów bizantyjskich.
Niewątpliwie najciekawszy jest amfiteatr z II wieku n.e., największy na Bałkanach.
Aż trudno uwierzyć, że odkryto go dopiero w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy zaczęto kopać studnię (według innej wersji - gdy zaczął się zapadać jeden z budynków). W czasach swojej świetności mieścił 15 tysięcy ludzi, podziwiających m.in. walki gladiatorów.
Po zakazie takich walk obiekt przejęli chrześcijanie, czego świadectwem są wczesnochrześcijańskie mozaiki z VI wieku.
Pod ziemią nadal znajduje się część amfiteatru, ale żeby ją odkopać należałoby zburzyć stojące na nich domy. Jak na razie więc, korytarze stają się ślepym zaułkiem.
Nieopodal zaczyna się pas murów obronnych, wzniesionych już przez Rzymian, a następnie poprawianych rękami Wenecjan i Turków. Kończy go wenecka baszta, tuż obok morza, mieszcząca restaurację.
Obok baszty pomnik niejakiego Mujo Ulqinaka. Kiedy w kwietniu 1939 roku Włosi rozpoczęli inwazję na Albanię (król Zog związał się gospodarczo i politycznie z Italią, jednak pod koniec lat 30. usiłował rozluźnić ten związek, co Mussoliniemu bardzo się nie spodobało) to właśnie ów sierżant Armii Królewskiej był jednym z nielicznych, którzy stawili im opór. Uzbrojony jedynie w karabin maszynowy przez dłuższy czas powstrzymywał lądowanie Włochów w tutejszym porcie. Cytując z innej relacji "gdyby miał czołg, to pewnie by wygrał wojnę"
Nad morzem ciągnie się albańskie Miami...
Plaża przy promenadzie mało zachęcająca...
Z kolei te położone dalej są zatłoczone jak puszki z sardynką. Nie potrafię zrozumieć, jak ktoś może lubić spędzanie czasu w takim ścisku? Faktem jest, że Durrës jest kąpieliskiem mieszkańców Tirany (ze stolicą łączy je szybka dwupasmówka), ale przyjeżdżać tutaj zza granicy?? Bez sensu...
Kąpiel jednak faktycznie by się przydała, bo upał jest taki, że nawet Albańczycy mają dość (jedna pani w sklepie była tak miła, że mnie owachlowała przez chwilę ). Wracamy więc do klimatyzowanego wozu główną ulicą pełną domów z okresu międzywojennego, kiedy budowali tutaj i osiedlali się Włosi.
Na południe prowadzi autostrada w kolorze niebieskim - w Albanii są dwa rodzaje autostrad. Zielone, czyli takie jak w reszcie Europy i niebieskie - takie... albańskie Czyli zaczynające się i kończące rondem, a często zdarzają się nagłe ograniczenia do 30 albo i 20 (widziałem też 15) km/h. Ograniczenia te są uzasadnione zwłaszcza przy łączeniach mostów, bo zazwyczaj jest tam dziura, gdzie można zostawić oponę. Czasem jednak ograniczenie takie jest chyba tylko dla frajdy drogowców. Rzecz jasna ograniczeń (żadnych) nikt nie przestrzega, jak zresztą większości zasad ruchu drogowego (np. jazda pod prąd na rondzie nikogo nie dziwi, na skrzyżowaniu pierwszeństwo ma szybszy, a światła są dla frajerów). Policji pełno, czają się w bardzo zaskakujących miejscach, ale cudzoziemców praktycznie nie zatrzymują. Ogólnie to jednak w tym chaosie jest metoda - stłuczek i wypadków praktycznie brak (miejscowi bardzo dbają, aby nie uszkodzić sobie wozu), chamstwa znacznie mniej niż w Polsce. Po prostu każdy chce być pierwszy, ale wie, że innym też na tym zależy
Niedaleko Fier, na wzgórzu, stoi monastyr Ardenica z XIII-XV wieku.
Miał cholerne szczęście, bo okres komunizmu, kiedy to zniszczono większość świątyń w kraju, a zamknięto WSZYSTKIE (poza jedną, ale o tym kiedy indziej), przetrwał i to w miarę niezłym stanie. Dziś ponownie mieszkają tutaj mnisi.
Jeszcze dalej na południe, za Fier, znajduje się duży kompleks archeologiczny Apollonia. To pozostałości miasta założonego przez Greków z Koryntu (jak w Durrës) w 588 roku p.n.e. W czasach rzymskich kwitło, ale dobrobyt zakończyło trzęsienie ziemi w 345 roku - wijąca się tutaj rzeka zmieniła bieg, odsunęło się też morze (dziś linia brzegowa jest kilkanaście kilometrów na południe).
Na początku zaglądamy jednak do nieczynnego już dzisiaj monastyru...
Powstał w XIII-XIV wieku w miejscu starszego, zapewne z użyciem surowca z antycznych ruin (podobnie jak klasztor w Ardenice). Komunizm przetrwał w gorszym stanie, we wnętrzu resztki ikonostasu i fresków.
Teren pozostałości antycznych (wykopaliska zaczęły się w XIX wieku i trwają do dzisiaj), jest rozległy. Najbardziej widokowy jest tzw. Dom Agonothetów z II n.e.. To rekonstrukcja z oryginalnych elementów - budynek miał służyć m.in. do walk gladiatorów, stąd nazwa.
Odeon, na 650 widzów...
Pozostałości ciągu handlowego.
Obelisk ku czci Apolla, opiekuna dróg i domów, w fallicznym kształcie.
Ludzi prawie brak, tylko kolejna para nowożeńców łazi tam i z powrotem, pozując w durnych pozach i psując ujęcia...
Na wzgórzu, gdzie kiedyś był akropol, znajduję tylko potężne bunkry, połączone ze sobą podziemnymi przejściami.
Z drugiego wzgórza panorama na okolicę - widać z daleka dwa ciągi innych, dużych bunkrów wystających z ziemi.
Nie mogło zabraknąć zdjęcia patriotycznego
W drodze powrotnej na kemping można podziwiać okazy miejscowej fauny - np. osioł rondowy.
Na samym kempingu spotykam też żółwia, który szybko znika w krzakach. To pewnie przez to, żem już nieogolony...
Ładny zachód słońca z widokiem na światełka Durres...
...i poranek, kiedy tamtejszy port jest lekko zamglony.
Pakujemy się, bo głównym celem jest nie środek, ale południe kraju. Niby kilometrów dziś do przejechania nie tak dużo, ale w Albanii jest inna miarka, więc dziś mało postojów.
Niedaleko Wlory, przy lagunie Narta, jest położony na wyspie klasztor Zvërnec, założony jeszcze w czasach Bizancjum.
Też przetrwał kampanię Hodży i służył za miejsce odosobnienia dla nieprawomyślnych intelektualistów (ci zazwyczaj są nieprawomyślni). Niestety, długi mostek jest w remoncie i nie można tam podejść
Bardzo szkoda, bo ładnie tutaj.
Samej Wlory nie zwiedzamy - ciekawsza niż Durres nie będzie, poza tym ulice są dziurawe bardziej niż mózgi wyborców partii (tu proszę wstawić sobie nazwę). Za Wlorą jadę na czuja - na jakieś 15 kilometrów giną wszelkie znaki (polscy złomiarze?), ale w końcu upewniam się, że zaraz będą góry Çika, a za nimi Albańska Riwiera
Galeryja: https://picasaweb.google.com/1103445063 ... iaSrodkowa
Początkowe kilometry albańskiej ziemi to zwykła dwupasmówka, potem zmienia się w nową autostradę, mającą w przyszłości łączyć dwa kraje w których mieszkają Albańczycy. Poprowadzona w trudnym, górskim terenie - jedzie się super.
Biorąc pod uwagę, że przed 1991 rokiem Albania właściwie nie umiała utwardzonych dróg, bo posiadanie prywatnych samochodów było zakazane, postęp infrastrukturalny, jaki się dokonał przez dwie dekady, jest imponujący. A w Polsce od lat chwalą się śmiesznym tunelikiem "Emilia"...
Autostrada się kończy i dojeżdża się do drogi Szkodra - Tirana. Przyzwoitej, choć oczywiście trzeba uważać na wszystko. Po kilkudziesięciu kilometrach odbijam w lewo, do Kruji (Krujë). W pewnym momencie znikają oznaczenia, jeszcze wpieprza się orszak weselny, ale na stacji benzynowej informują mnie, że jadę w dobrym kierunku.
Miasto Kruja, położone na zboczach gór, nazywane jest "albańskim Krakowem" (śmiech na sali - swoją drogą zawsze mnie rozbawiały określenia typu "bułgarskie Zakopane" - wszystko musi się odnosić do jakiejś polskiej mieściny? np. czarnogórska Kozia Wólka? chorwackie Brzesko? ). Nierozerwalnie związane jest ze Skandenbergiem - bohaterskim przywódcą udanego powstania antytureckiego z XV wieku; po wielokrotnym odparciu osmańskich najazdów stworzył on pierwsze, niepodległe państwo ogólnoalbańskie. I choć upadło wkrótce po jego śmierci, Skandenberg jest dziś na ustach wszystkich, a jego pomniki stoją nie rzadziej niż JPII w Polsce (może tylko są mniej paskudne).
Ahmed Zogu koronując się w 1928 roku na króla uczynił to, nie przez przypadek, w tym mieście.
To właśnie w Kruji Skandenberg bronił się kilkukrotnie przeciwko wojskom sułtana - za każdym razem z sukcesem. No i dziś można podziwiać jego "zamek"...
Widziałem go na zdjęciach, ale na żywo wygląda jeszcze bardziej kiczowato. Na resztkach ruin w 1982 wybudowano współczesną konstrukcję autorstwa córki Envera Hodży. Brrr... Stojący obok urwany kikut minaretu powstałego po zdobyciu miasta przez Turków (już po śmierci Skandenberga) wygląda przy tym jak zabytek niezwykłej wagi...
Robię kilka zdjęć i nagle z okolicznych domów (część jest zamieszkałych) wychodzi starsza pani, która wyraźnie zaprasza do siebie i coś mówi po albańsku. Powtarza słowo "cafe", ale my akurat kawy nie pijemy. Na odmowę dorzuca kolejny potok słów; niestety, nic zrozumiałego. Czy pani chciała sobie dorobić gościną czy po prostu dla zabicia nudy? I tak nie mamy na to czasu...
Oprócz zamku jest w Kruji jedna zadaszona uliczka z pamiątkami. "Albańskie Sukiennice" jak słyszałem.
Za to widoczki i położenie ładne.
Ale tak ogólnie to można to miejsce z czystym sumieniem sobie darować na odwiedziny.
Kończy się teren górski, jedziemy w kierunku morza. Niestety, w pewnym momencie trzeba się przebić przez Durrës, po którym porusza się wyjątkowo uciążliwie nawet jak na albańskie warunki. Oczywiście drogowskazów brak... w końcu jednak znajdujemy drogą na wybrany przez mnie kemping, położony w okolicach Kavaje (ale zasięgnięcie języka na tankszteli było i tak nieodzowne).
Kemping prowadzą Francuzi (więc jak to Francuzi - nie mówią po angielsku, za to w trzech innych językach owszem). Jest stosunkowo drogi, zatłoczony. Atrakcją ma być sztuczna wyspa na Adriatyku, połączona z lądem drewnianym mostem.
Na wyspie knajpa z koszmarnie drogim piwem i tanią pizzą (to niemal potrawa narodowa Albańczyków, podobnie jak w Polsce), leżaczki, parasole...
Nie mają na nią wstępu osoby spoza kempingu, więc mam wrażenie, że jestem w jakiejś zamkniętej, cudzoziemskiej enklawie w środku Albanii (nawet drogę tak poprowadzono, aby Albańczycy nie wleźli na pole namiotowe).
Kemping niby jest nad morzem, ale mój pomysł nocnej kąpieli na waleta zakończył się poparzeniami na trzech nogach i ręce Jakieś glony (meduzy wykluczyliśmy) zostawiają swoje ślady jak po cięciach nożem! Obsługa kempingu oczywiście o niczym nie informowała, bo by ludzie nie chcieli się rozbijać. A potem co chwilę przylatywały z płaczem kąpiące się dzieci lub wybiegali spanikowani dorośli...
Zamiast plaży można podziwiać schrony - jest ich na kempingu z pięć - kompleks dużych bunkrów - amunicyjnych, artyleryjskich?
Na jednym wybudowano... restaurację, a środek służy jako sala do gry w pingla.
Przy samej plaży jest też kilka bunkrów mniejszych, jedno lub dwuosobowych.
Chcąc zobaczyć nieco starsze budynki wybieramy się ponownie do Durrës. To jedno z najstarszych miast i najważniejszy port kraju, do tego drugi ośrodek miejski po Tiranie. Również uznawane niegdyś za najbardziej kosmopolityczne miasto, więc po uzyskaniu niepodległości w 1920 roku stolicę ustanowiono w Tiranie - bardziej konserwatywnej, bardziej "albańskiej" i mniej narażonej na atak. Natomiast położenie Durrës było docenione już w starożytności - tutaj zaczynała się Via Egnatia, biegnąca do Konstantynopola, tutaj był punkt wyładunkowy legionów rzymskich, stacjonujących w Ilirii.
Przy głównym placu meczet Fatih - współczesny, stary zniszczył Hodża w 1967 roku w czasie kampanii antyreligijnej.
Bogatą historię miasta, założonego w 625 roku p.n.e. przez greckich kolonistów, poświadczają wystające tu i ówdzie zabytki, stojące między nową zabudową. Np. forum z czasów bizantyjskich.
Niewątpliwie najciekawszy jest amfiteatr z II wieku n.e., największy na Bałkanach.
Aż trudno uwierzyć, że odkryto go dopiero w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy zaczęto kopać studnię (według innej wersji - gdy zaczął się zapadać jeden z budynków). W czasach swojej świetności mieścił 15 tysięcy ludzi, podziwiających m.in. walki gladiatorów.
Po zakazie takich walk obiekt przejęli chrześcijanie, czego świadectwem są wczesnochrześcijańskie mozaiki z VI wieku.
Pod ziemią nadal znajduje się część amfiteatru, ale żeby ją odkopać należałoby zburzyć stojące na nich domy. Jak na razie więc, korytarze stają się ślepym zaułkiem.
Nieopodal zaczyna się pas murów obronnych, wzniesionych już przez Rzymian, a następnie poprawianych rękami Wenecjan i Turków. Kończy go wenecka baszta, tuż obok morza, mieszcząca restaurację.
Obok baszty pomnik niejakiego Mujo Ulqinaka. Kiedy w kwietniu 1939 roku Włosi rozpoczęli inwazję na Albanię (król Zog związał się gospodarczo i politycznie z Italią, jednak pod koniec lat 30. usiłował rozluźnić ten związek, co Mussoliniemu bardzo się nie spodobało) to właśnie ów sierżant Armii Królewskiej był jednym z nielicznych, którzy stawili im opór. Uzbrojony jedynie w karabin maszynowy przez dłuższy czas powstrzymywał lądowanie Włochów w tutejszym porcie. Cytując z innej relacji "gdyby miał czołg, to pewnie by wygrał wojnę"
Nad morzem ciągnie się albańskie Miami...
Plaża przy promenadzie mało zachęcająca...
Z kolei te położone dalej są zatłoczone jak puszki z sardynką. Nie potrafię zrozumieć, jak ktoś może lubić spędzanie czasu w takim ścisku? Faktem jest, że Durrës jest kąpieliskiem mieszkańców Tirany (ze stolicą łączy je szybka dwupasmówka), ale przyjeżdżać tutaj zza granicy?? Bez sensu...
Kąpiel jednak faktycznie by się przydała, bo upał jest taki, że nawet Albańczycy mają dość (jedna pani w sklepie była tak miła, że mnie owachlowała przez chwilę ). Wracamy więc do klimatyzowanego wozu główną ulicą pełną domów z okresu międzywojennego, kiedy budowali tutaj i osiedlali się Włosi.
Na południe prowadzi autostrada w kolorze niebieskim - w Albanii są dwa rodzaje autostrad. Zielone, czyli takie jak w reszcie Europy i niebieskie - takie... albańskie Czyli zaczynające się i kończące rondem, a często zdarzają się nagłe ograniczenia do 30 albo i 20 (widziałem też 15) km/h. Ograniczenia te są uzasadnione zwłaszcza przy łączeniach mostów, bo zazwyczaj jest tam dziura, gdzie można zostawić oponę. Czasem jednak ograniczenie takie jest chyba tylko dla frajdy drogowców. Rzecz jasna ograniczeń (żadnych) nikt nie przestrzega, jak zresztą większości zasad ruchu drogowego (np. jazda pod prąd na rondzie nikogo nie dziwi, na skrzyżowaniu pierwszeństwo ma szybszy, a światła są dla frajerów). Policji pełno, czają się w bardzo zaskakujących miejscach, ale cudzoziemców praktycznie nie zatrzymują. Ogólnie to jednak w tym chaosie jest metoda - stłuczek i wypadków praktycznie brak (miejscowi bardzo dbają, aby nie uszkodzić sobie wozu), chamstwa znacznie mniej niż w Polsce. Po prostu każdy chce być pierwszy, ale wie, że innym też na tym zależy
Niedaleko Fier, na wzgórzu, stoi monastyr Ardenica z XIII-XV wieku.
Miał cholerne szczęście, bo okres komunizmu, kiedy to zniszczono większość świątyń w kraju, a zamknięto WSZYSTKIE (poza jedną, ale o tym kiedy indziej), przetrwał i to w miarę niezłym stanie. Dziś ponownie mieszkają tutaj mnisi.
Jeszcze dalej na południe, za Fier, znajduje się duży kompleks archeologiczny Apollonia. To pozostałości miasta założonego przez Greków z Koryntu (jak w Durrës) w 588 roku p.n.e. W czasach rzymskich kwitło, ale dobrobyt zakończyło trzęsienie ziemi w 345 roku - wijąca się tutaj rzeka zmieniła bieg, odsunęło się też morze (dziś linia brzegowa jest kilkanaście kilometrów na południe).
Na początku zaglądamy jednak do nieczynnego już dzisiaj monastyru...
Powstał w XIII-XIV wieku w miejscu starszego, zapewne z użyciem surowca z antycznych ruin (podobnie jak klasztor w Ardenice). Komunizm przetrwał w gorszym stanie, we wnętrzu resztki ikonostasu i fresków.
Teren pozostałości antycznych (wykopaliska zaczęły się w XIX wieku i trwają do dzisiaj), jest rozległy. Najbardziej widokowy jest tzw. Dom Agonothetów z II n.e.. To rekonstrukcja z oryginalnych elementów - budynek miał służyć m.in. do walk gladiatorów, stąd nazwa.
Odeon, na 650 widzów...
Pozostałości ciągu handlowego.
Obelisk ku czci Apolla, opiekuna dróg i domów, w fallicznym kształcie.
Ludzi prawie brak, tylko kolejna para nowożeńców łazi tam i z powrotem, pozując w durnych pozach i psując ujęcia...
Na wzgórzu, gdzie kiedyś był akropol, znajduję tylko potężne bunkry, połączone ze sobą podziemnymi przejściami.
Z drugiego wzgórza panorama na okolicę - widać z daleka dwa ciągi innych, dużych bunkrów wystających z ziemi.
Nie mogło zabraknąć zdjęcia patriotycznego
W drodze powrotnej na kemping można podziwiać okazy miejscowej fauny - np. osioł rondowy.
Na samym kempingu spotykam też żółwia, który szybko znika w krzakach. To pewnie przez to, żem już nieogolony...
Ładny zachód słońca z widokiem na światełka Durres...
...i poranek, kiedy tamtejszy port jest lekko zamglony.
Pakujemy się, bo głównym celem jest nie środek, ale południe kraju. Niby kilometrów dziś do przejechania nie tak dużo, ale w Albanii jest inna miarka, więc dziś mało postojów.
Niedaleko Wlory, przy lagunie Narta, jest położony na wyspie klasztor Zvërnec, założony jeszcze w czasach Bizancjum.
Też przetrwał kampanię Hodży i służył za miejsce odosobnienia dla nieprawomyślnych intelektualistów (ci zazwyczaj są nieprawomyślni). Niestety, długi mostek jest w remoncie i nie można tam podejść
Bardzo szkoda, bo ładnie tutaj.
Samej Wlory nie zwiedzamy - ciekawsza niż Durres nie będzie, poza tym ulice są dziurawe bardziej niż mózgi wyborców partii (tu proszę wstawić sobie nazwę). Za Wlorą jadę na czuja - na jakieś 15 kilometrów giną wszelkie znaki (polscy złomiarze?), ale w końcu upewniam się, że zaraz będą góry Çika, a za nimi Albańska Riwiera
Galeryja: https://picasaweb.google.com/1103445063 ... iaSrodkowa
Ostatnio zmieniony 2014-09-03, 15:20 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:chorwackie Brzesko?
Rozliczymy się za to
Pudelek pisze:poświadczają wystające tu i ówdzie zabytki, stojące między nową zabudową
Dziwnie to wygląda. Gryzie się niesamowicie.
Byłam przekonana, że poparzyłeś się w Grecji, a Ty już w Albanii...
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
nes_ska pisze:a Ty już w Albanii...
nie, to już albańskie glony mnie zaatakowały
Basia, jeśli lubisz secesję to musisz się też wybrać do Suboticy (Szabadki) w Wojwodinie. Budynki nieco zaniedbane, ale i tak większość centrum jest z tego okresu, łącznie z synagogą
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
przełęcz Llogara jest symboliczną granicą pomiędzy Albanią środkową a południową (teren nadmorski bywa nazywany Albańską Riwierą), czasem jest też określana jako północna granica Epiru, choć niektórzy historycy umieszczali ją jeszcze nad Wlorą.
W każdym razie podjazd pod przełęcz od północnej strony okazał się wyzwaniem dla mojego samochodu, ale ostatecznie udało się podjechać te ponad 1000 metrów praktycznie od poziomu morza. A z góry piękne widoki...
Gdzieś w tle majaczy już Grecja - Korfu i inne mniejsze wysepki...
Na szczęście zjazd jest łatwiejszy, bo i droga mniej kręta... przejeżdżamy przez Dhërmi, miejscowość znaną wśród turystów, a zamieszkałą również przez mniejszość grecką. Jest tu kilka cerkiewek, ale jedziemy dalej i za wioską Ilias odbijamy na boczną, wąską szosę. Na końcu jest parking i szutrowa droga, którą podobno można zjechać terenówką, choć nie bardzo chcę w to uwierzyć.
Po niecałych dwóch kilometrach marszu w pełnym słońcu pojawia się taki widoczek:
To plaża Gjipe, uznawana za jedną z piękniejszych w Albanii.
Nie jest pusta, jest tu nieco ludzi plus kilka terenówek - wszystkie na polskich blachach. Czyli można tutaj jednak zjechać i wjechać? Tylko po co, dla mnie rozjeżdżanie plaży autem to idiotyzm.
Udogodnień typu kibel, prysznic, bar - brak (bar by się jednak przydał ). Za plażą jest potężny wąwóz, na skraju którego jest jakieś dzikie pole namiotowe, ale tamci chyba też robią po krzakach, bo w ruinach dawnej toalety znalazłem... taczkę!
Ścieżki, którą przyszlismy, strzegą oczywiście zrujnowane bunkry.
Kąpiel i powrót w upale - nieco męczący... nad parkingiem idę jeszcze zobaczyć monastyr św. Teodora - ale zostały z niego smętne ruiny.
Dalsza droga wzdłuż wybrzeża to nieustanne zakręty, podjazdy, zjazdy... w pewnym momencie pojawia się cypel.
Na prawo ukazują się zniszczone zabudowania, wśród których widać jedną z większych ciekawostek militarnych tego regionu - schron dla okrętów podwodnych.
Wybudowali i używali go Sowieci. Kiedy Hodża nagle zerwał z ZSRR to, przy okazji, ukradł im kilka okrętów podwodnych stacjonujących w tej bazie; Moskwa chyba uznała, że gra jest nie warta świeczki i nie próbowała odzyskać ich zbrojnie. Dziś Albania takich okrętów już nie ma, ale przy schronie stacjonują jakieś wojskowe kutry.
Między bunkrem a cyplem jest półwysep z górującą na nim twierdzą Porto Palermo.
Wybudował ją prawdopodobnie na początku XIX wieku Ali Pasza z Tepeleny, lennik sułtana, ale w pewnym okresie właściwie niezależny władca Epiru, co skończyło się dla niego tragicznie. Ta postać będzie się jeszcze pojawiać kilkukrotnie... Jeszcze kilkanaście lat temu w twierdzy stacjonowało wojsko, teraz można ją zwiedzać.
Pan sprzedający bilety wcale nieźle mówi po polsku. W środku nie ma niczego poza korytarzami...
Widoczki z murów jednak całkiem ładne.
Po wizycie u Ali Paszy nie robimy już żadnych postojów, bo popołudnie zaawansowane, a tu trochę trzeba jeszcze przejechać... Już pod wieczór przeciskamy się przez największy albański kurort - Sarandę (masakra! pobudowali setki hoteli, ale o parkingach już zapomnieli)...
...aby w końcu dotrzeć do Ksamil, kilkanaście kilometrów na południe za Sarandą. Znajduje się tam kemping, bardzo popularny, bo miejsca do rozbicia namiotu zaproponowano nam dwa - albo na kamieniach pomiędzy drącymi mordę Włochami, albo na... betonowej podłodze piętra niedokończonego domu Ta druga opcja była lepsza - mimo wszystko wygodniej, z dala od Italiańców, zacienione...
Na górze z kolei sami ludzie z Polski, w tym grupa z Wrocławia, którą spotkalismy też na poprzednim kempingu z cwaniaczkiem-korwinowcem przyklejonym do tableta. Nie dość, że codziennie musiałem słuchać najnowszych politycznych wiadomości z RP, to jeszcze na dodatek wrzucał różne odkrywcze uwagi typu "w Kirgistanie ludzie jeżdżą bez ubezpieczenia i żyją" - na moją opowieść, że w Kosowie nie szło go kupić na granicy. Ciekawe czy mądrala po Polsce też jeździ bez OC (niektórzy tak robią i żyją), a do Albanii przyjechał bez ZK? Potem wszystkich setnie rozbawił, mówiąc, że na opłaty drogowe przez Serbię i Macedonię wydaje 60 euro w jedną stronę A potem strzelił focha na nasz śmiech
Kemping kempingiem ale rwie człowieka do zwiedzania - w następny dzień jedziemy kilka kilometrów jeszcze dalej na południe. Z niewielkiej góry widać kanał Vivari łączący słone jezioro Butrint z Morzem Jońskim (Adriatyk skończył się gdzieś w okolicach Wlory).
Przy ujściu kanału stoją ruiny kolejnej twierdzy Ali Paszy. Mozna się do nich dostać tylko łodzią.
Butrint to nie tylko jezioro, ale przede wszystkim kompleks archeologiczny wpisany na listę UNESCO. Pierwsza osada powstała tutaj gdzieś w XII w p.n.e., potem Grecy założyli miasto (według legendy uciekinierzy z Troi), rozbudowali je Rzymianie. Następnie, jak to bywało zwykle, nastapił upadek (m.in. z powodu trzęsienia ziemi), i jeszcze na krótki czas w średniowieczu siedzieli tu Wenecjanie. Historię osadnictwa dobrze pokazuje szereg map.
To popularne miejsce, pełno tu zorganizowanych wycieczek zwiedzających rozległy teren w pół godziny (dominują polskojęzyczni). Kto lubi na spokojnie, to może chodzić kilka godzin.
Najsłynniejszym obiektem są ruiny teatru z III p.n.e., częściowo zalane wodą.
Tutaj było centrum starożytnego miasta, była agora, stały świątynie...
Na wzgórzu nad nią stoi wenecka wieża - dziś muzeum. Widać z niej doskonale kanał i i zamek go strzegący.
Z boku wije się droga do Ksamil, a w tle wielka plama greckiego Korfu, którego od Albanii dzielą ledwie 3 kilometry (a przeprawy promowe są cholernie drogie!)
Miasto w późnych czasach rzymskich otoczono murami, z których sporo zachowało się do dzisiaj. Ciekawostką jest tzw. Brama Lwia - płaskorzeźba, umieszczona tutaj w V wieku n.e. za nic jednak nie przypomina tego zwierzęcia.
A parę metrów dalej wody jeziora Butrint...
Z okresu wczesnochrześcijańskiego pochodzi Wielka Bazylika...
...oraz baptysterium, w którym znaleziono piękną mozaikę - dziś jest albo przysypana, albo przeniesiono ją do jakiegoś muzeum.
Po zwiedzaniu ruin przeprawiamy się przez kanał sympatycznym promem (w euro przeprawa wychodzi taniej niż w lekach!).
Idę zobaczyć twierdzę widzianą wcześniej z góry...
Niektórzy piszą, że wybudowali ją Bizantyjczycy, inni, że Wenecjanie, a jeszcze inni, że dopiero Ali Pasza. Podejrzewam, że wszyscy mają częściowo rację i każdy z nich coś dołożył albo rozbudował. Łażę dookoła murów szukając wejścia i już chciałem zrezygnować, gdy dobiegły mnie jakieś śmiechy i wrzaski z wieży... Skoro gównażeria się tam dostała to ja też - i dopiero wtedy zauważyłem, że jest wąska szczelina między murem a kratą
W środku jedynie mury i okrągła konstrukcja - podejrzewam, że mogła to być prochownia, choć gdzieś czytałem o łaźniach (wygląd zdaje się to wykluczać).
Droga prowadzi dalej do granicy greckiej (bez oznaczeń) - jest bardzo... albańska
Do Grecji pojedziemy później, teraz zawracamy i po niecałej godzince dojeżdżamy do zapory na rzece Bistrici.
Chcieliśmy obejrzeć Błękitne Oko (Syri i kaltër) - niezwykłych kolorów krasowe źródło, bardzo wydajne...
...i bardzo zimne, bo ze stałą temperaturą 10 stopni, co jednak nie zniechęca niektórych do kąpieli.
Sama Bistrica, dopływająca do jeziora Butrint, również ma tutaj piękne barwy.
Miejsce jest, niestety, bardzo popularne - parking zawalony (nie radzę się mijać na drodze z autobusem), piski jak na Krupówkach, w pobliskiej knajpie kelnerzy robią łaskę... ale mimo to warto przyjechać zobaczyć to cudo
Kolejnego dnia uderzamy do greckiej części Epiru, co opiszę w osobnym tomie, ale po drodze, jeszcze w Albanii, są ładne widoczki na jezioro Liqeni i Bufit.
Oddzielone jest od jeziora Butrint ledwie kilometrem lądu, dobrze widać też ruiny Butrint oraz oczywiście Korfu.
Na koniec kilka słów o samym Ksamil - cóż, nie jest to cicha i spokojna miejscowość (może poza obrzeżami, na których byliśmy), ale da się przeżyć. Okoliczny krajobraz zdominowany jest przez wysadzone samowole budowlane...
...i niedokończone domy - tutaj zawsze zostawia się na piętrze/dachu rury i pręty, a czasem i ściany "na wszelki wypadek na przyszłość".
Złe duchy mają odstraszać różne fanty przyczepione do domów.
W pobliżu kempingu jest plaża - dobra na rano i wieczór, bo w ciągu dnia wygląda tak...
Ładny deptak nadmorski prowadzi do głównych plaż Ksamil.
Tam widoczki piękne - kilkanaście mniejszych i większych wysepek przypominających Bahamy albo inne rajskie regiony.
No, ale te pustki na plażach... nie wytrzymałbym w tej ciszy!
Myślę, że z każdym rokiem będzie tutaj coraz więcej ludzi, coraz ciaśniej i coraz mniej sympatycznie. Póki co, można było jeszcze połazić po miejscowości w miarę po ludzku...
Czasem tylko trzeba było uważać na słupy
Zachód słońca to znak, że trzeba znowu udać się w głąb lądu...
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... kaRiwiera#
W każdym razie podjazd pod przełęcz od północnej strony okazał się wyzwaniem dla mojego samochodu, ale ostatecznie udało się podjechać te ponad 1000 metrów praktycznie od poziomu morza. A z góry piękne widoki...
Gdzieś w tle majaczy już Grecja - Korfu i inne mniejsze wysepki...
Na szczęście zjazd jest łatwiejszy, bo i droga mniej kręta... przejeżdżamy przez Dhërmi, miejscowość znaną wśród turystów, a zamieszkałą również przez mniejszość grecką. Jest tu kilka cerkiewek, ale jedziemy dalej i za wioską Ilias odbijamy na boczną, wąską szosę. Na końcu jest parking i szutrowa droga, którą podobno można zjechać terenówką, choć nie bardzo chcę w to uwierzyć.
Po niecałych dwóch kilometrach marszu w pełnym słońcu pojawia się taki widoczek:
To plaża Gjipe, uznawana za jedną z piękniejszych w Albanii.
Nie jest pusta, jest tu nieco ludzi plus kilka terenówek - wszystkie na polskich blachach. Czyli można tutaj jednak zjechać i wjechać? Tylko po co, dla mnie rozjeżdżanie plaży autem to idiotyzm.
Udogodnień typu kibel, prysznic, bar - brak (bar by się jednak przydał ). Za plażą jest potężny wąwóz, na skraju którego jest jakieś dzikie pole namiotowe, ale tamci chyba też robią po krzakach, bo w ruinach dawnej toalety znalazłem... taczkę!
Ścieżki, którą przyszlismy, strzegą oczywiście zrujnowane bunkry.
Kąpiel i powrót w upale - nieco męczący... nad parkingiem idę jeszcze zobaczyć monastyr św. Teodora - ale zostały z niego smętne ruiny.
Dalsza droga wzdłuż wybrzeża to nieustanne zakręty, podjazdy, zjazdy... w pewnym momencie pojawia się cypel.
Na prawo ukazują się zniszczone zabudowania, wśród których widać jedną z większych ciekawostek militarnych tego regionu - schron dla okrętów podwodnych.
Wybudowali i używali go Sowieci. Kiedy Hodża nagle zerwał z ZSRR to, przy okazji, ukradł im kilka okrętów podwodnych stacjonujących w tej bazie; Moskwa chyba uznała, że gra jest nie warta świeczki i nie próbowała odzyskać ich zbrojnie. Dziś Albania takich okrętów już nie ma, ale przy schronie stacjonują jakieś wojskowe kutry.
Między bunkrem a cyplem jest półwysep z górującą na nim twierdzą Porto Palermo.
Wybudował ją prawdopodobnie na początku XIX wieku Ali Pasza z Tepeleny, lennik sułtana, ale w pewnym okresie właściwie niezależny władca Epiru, co skończyło się dla niego tragicznie. Ta postać będzie się jeszcze pojawiać kilkukrotnie... Jeszcze kilkanaście lat temu w twierdzy stacjonowało wojsko, teraz można ją zwiedzać.
Pan sprzedający bilety wcale nieźle mówi po polsku. W środku nie ma niczego poza korytarzami...
Widoczki z murów jednak całkiem ładne.
Po wizycie u Ali Paszy nie robimy już żadnych postojów, bo popołudnie zaawansowane, a tu trochę trzeba jeszcze przejechać... Już pod wieczór przeciskamy się przez największy albański kurort - Sarandę (masakra! pobudowali setki hoteli, ale o parkingach już zapomnieli)...
...aby w końcu dotrzeć do Ksamil, kilkanaście kilometrów na południe za Sarandą. Znajduje się tam kemping, bardzo popularny, bo miejsca do rozbicia namiotu zaproponowano nam dwa - albo na kamieniach pomiędzy drącymi mordę Włochami, albo na... betonowej podłodze piętra niedokończonego domu Ta druga opcja była lepsza - mimo wszystko wygodniej, z dala od Italiańców, zacienione...
Na górze z kolei sami ludzie z Polski, w tym grupa z Wrocławia, którą spotkalismy też na poprzednim kempingu z cwaniaczkiem-korwinowcem przyklejonym do tableta. Nie dość, że codziennie musiałem słuchać najnowszych politycznych wiadomości z RP, to jeszcze na dodatek wrzucał różne odkrywcze uwagi typu "w Kirgistanie ludzie jeżdżą bez ubezpieczenia i żyją" - na moją opowieść, że w Kosowie nie szło go kupić na granicy. Ciekawe czy mądrala po Polsce też jeździ bez OC (niektórzy tak robią i żyją), a do Albanii przyjechał bez ZK? Potem wszystkich setnie rozbawił, mówiąc, że na opłaty drogowe przez Serbię i Macedonię wydaje 60 euro w jedną stronę A potem strzelił focha na nasz śmiech
Kemping kempingiem ale rwie człowieka do zwiedzania - w następny dzień jedziemy kilka kilometrów jeszcze dalej na południe. Z niewielkiej góry widać kanał Vivari łączący słone jezioro Butrint z Morzem Jońskim (Adriatyk skończył się gdzieś w okolicach Wlory).
Przy ujściu kanału stoją ruiny kolejnej twierdzy Ali Paszy. Mozna się do nich dostać tylko łodzią.
Butrint to nie tylko jezioro, ale przede wszystkim kompleks archeologiczny wpisany na listę UNESCO. Pierwsza osada powstała tutaj gdzieś w XII w p.n.e., potem Grecy założyli miasto (według legendy uciekinierzy z Troi), rozbudowali je Rzymianie. Następnie, jak to bywało zwykle, nastapił upadek (m.in. z powodu trzęsienia ziemi), i jeszcze na krótki czas w średniowieczu siedzieli tu Wenecjanie. Historię osadnictwa dobrze pokazuje szereg map.
To popularne miejsce, pełno tu zorganizowanych wycieczek zwiedzających rozległy teren w pół godziny (dominują polskojęzyczni). Kto lubi na spokojnie, to może chodzić kilka godzin.
Najsłynniejszym obiektem są ruiny teatru z III p.n.e., częściowo zalane wodą.
Tutaj było centrum starożytnego miasta, była agora, stały świątynie...
Na wzgórzu nad nią stoi wenecka wieża - dziś muzeum. Widać z niej doskonale kanał i i zamek go strzegący.
Z boku wije się droga do Ksamil, a w tle wielka plama greckiego Korfu, którego od Albanii dzielą ledwie 3 kilometry (a przeprawy promowe są cholernie drogie!)
Miasto w późnych czasach rzymskich otoczono murami, z których sporo zachowało się do dzisiaj. Ciekawostką jest tzw. Brama Lwia - płaskorzeźba, umieszczona tutaj w V wieku n.e. za nic jednak nie przypomina tego zwierzęcia.
A parę metrów dalej wody jeziora Butrint...
Z okresu wczesnochrześcijańskiego pochodzi Wielka Bazylika...
...oraz baptysterium, w którym znaleziono piękną mozaikę - dziś jest albo przysypana, albo przeniesiono ją do jakiegoś muzeum.
Po zwiedzaniu ruin przeprawiamy się przez kanał sympatycznym promem (w euro przeprawa wychodzi taniej niż w lekach!).
Idę zobaczyć twierdzę widzianą wcześniej z góry...
Niektórzy piszą, że wybudowali ją Bizantyjczycy, inni, że Wenecjanie, a jeszcze inni, że dopiero Ali Pasza. Podejrzewam, że wszyscy mają częściowo rację i każdy z nich coś dołożył albo rozbudował. Łażę dookoła murów szukając wejścia i już chciałem zrezygnować, gdy dobiegły mnie jakieś śmiechy i wrzaski z wieży... Skoro gównażeria się tam dostała to ja też - i dopiero wtedy zauważyłem, że jest wąska szczelina między murem a kratą
W środku jedynie mury i okrągła konstrukcja - podejrzewam, że mogła to być prochownia, choć gdzieś czytałem o łaźniach (wygląd zdaje się to wykluczać).
Droga prowadzi dalej do granicy greckiej (bez oznaczeń) - jest bardzo... albańska
Do Grecji pojedziemy później, teraz zawracamy i po niecałej godzince dojeżdżamy do zapory na rzece Bistrici.
Chcieliśmy obejrzeć Błękitne Oko (Syri i kaltër) - niezwykłych kolorów krasowe źródło, bardzo wydajne...
...i bardzo zimne, bo ze stałą temperaturą 10 stopni, co jednak nie zniechęca niektórych do kąpieli.
Sama Bistrica, dopływająca do jeziora Butrint, również ma tutaj piękne barwy.
Miejsce jest, niestety, bardzo popularne - parking zawalony (nie radzę się mijać na drodze z autobusem), piski jak na Krupówkach, w pobliskiej knajpie kelnerzy robią łaskę... ale mimo to warto przyjechać zobaczyć to cudo
Kolejnego dnia uderzamy do greckiej części Epiru, co opiszę w osobnym tomie, ale po drodze, jeszcze w Albanii, są ładne widoczki na jezioro Liqeni i Bufit.
Oddzielone jest od jeziora Butrint ledwie kilometrem lądu, dobrze widać też ruiny Butrint oraz oczywiście Korfu.
Na koniec kilka słów o samym Ksamil - cóż, nie jest to cicha i spokojna miejscowość (może poza obrzeżami, na których byliśmy), ale da się przeżyć. Okoliczny krajobraz zdominowany jest przez wysadzone samowole budowlane...
...i niedokończone domy - tutaj zawsze zostawia się na piętrze/dachu rury i pręty, a czasem i ściany "na wszelki wypadek na przyszłość".
Złe duchy mają odstraszać różne fanty przyczepione do domów.
W pobliżu kempingu jest plaża - dobra na rano i wieczór, bo w ciągu dnia wygląda tak...
Ładny deptak nadmorski prowadzi do głównych plaż Ksamil.
Tam widoczki piękne - kilkanaście mniejszych i większych wysepek przypominających Bahamy albo inne rajskie regiony.
No, ale te pustki na plażach... nie wytrzymałbym w tej ciszy!
Myślę, że z każdym rokiem będzie tutaj coraz więcej ludzi, coraz ciaśniej i coraz mniej sympatycznie. Póki co, można było jeszcze połazić po miejscowości w miarę po ludzku...
Czasem tylko trzeba było uważać na słupy
Zachód słońca to znak, że trzeba znowu udać się w głąb lądu...
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... kaRiwiera#
Ostatnio zmieniony 2014-09-12, 01:38 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Albańska część to dla mnie prawie same znane mi z przed roku miejsca. Tylko ludzi było u mnie mniej, bo byliśmy na pocz. września. W Ksamilu mieszkaliśmy przy tej samej plaży. Jak widzę niewiele zmieniło się to "albańskie dziadostwo"
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
przez rok na pewno nie ma szans na jakieś większe zmiany, no chyba, że w drogach - podejrzewam, że w kilku miejscach dali nowy asfalt, a w innych coś się obsunęło - np. pod Llogarę to co chwila były niespodzianki za zakrętem w postaci kilku metrów kamieni i zsuniętego asfaltu...
ale już np. spotkane starsze małżeństwo na kempingu mówiło, że w porównaniu z tym co 5 lat temu to różnica ogromna, a dekada to przepaść (10 lat temu do takiego Butrintu praktycznie nie szło normalnie dojechać, bo szutrówka i do tego na 1 samochód)
ale już np. spotkane starsze małżeństwo na kempingu mówiło, że w porównaniu z tym co 5 lat temu to różnica ogromna, a dekada to przepaść (10 lat temu do takiego Butrintu praktycznie nie szło normalnie dojechać, bo szutrówka i do tego na 1 samochód)
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Ja najmilej z Albanii wspominam wyjście na dwie górki, po obu stronach Przełęczy Llogara. Nie korciły Cię?
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
po przerwie wracam do tematu
nasza baza wypadowa (czyli Ksamil) jest tak blisko Grecji, że żal by było choć na chwilę do Kraju Roszczeniowych Bankrutów nie zajrzeć
Już na granicy dostajemy lekcję greckiej pracowitości - na dużym przejściu, gdzie jest kilka stanowisk, działa jedno, w dodatku w dwie strony naraz. Korek, burdel, kieruje wszystkim wrzeszczący policjant - panowie pogranicznicy siedzą w budce, bo przecież nie będą podchodzić do aut. Musisz sam do nich łaskawie podejść, aby mogli zerknąć na paszport. To wszystko wykorzystują różne cwaniaczki, znający tutejsze warunki i w efekcie omijający nieświadomych kierowców...
No, ale wjechaliśmy - to nasz grecki debiut. Grecki Epir, podobnie jak jego północna, albańska część, był w przeszłości miejscem wzajemnych roszczeń terytorialnych. I Albania i Grecja chciały u siebie całość tego terenu, używając bardzo podobnych argumentów historycznych i narodowościowych.
Pierwszy krótki postój w miasteczku Igumenitsa (Ηγουμενίτσα) - znane jest głównie jako miejsce, skąd odpływają promy na Korfu. Architektonicznie nie różni się za bardzo od Albanii...
Następnie wjeżdżamy na autostradę Egnatia Odos, pięknie położoną w górach. System opłat podobny jak w Serbii i Macedonii - bramka (jedna) i stała opłata niezależnie od przejechanych kilometrów.
Po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy z autobany do najbardziej mnie interesującego punktu programu - rezerwatu archeologicznego w Dodonie (Δωδώνη).
Obok wita nas swastyka na fladze EU.
To naprawdę zabawne w przypadku kraju, gdzie neofaszyści są w parlamencie. W kraju, który przed wejściem do Unii był biedny jak mysz kościelna, potem fałszując statystyki wycyckał europejskich podatników do cna, a teraz się burzy, że musi zaciskać pasa...
No, ale wracając do przeszłości - w Dodonie znajdowała się wyrocznia, najstarsza w Grecji. Jej początki mogą sięgać 1000 p.n.e, choć najstarsze inskrypcje są z VI wieku p.n.e.. Czczono tutaj Zeusa i Dionę, a w świętym gaju dębowym kapłani wieszczyli na podstawie szumu świętego drzewa, ćwierkania ptaków itp..
Niestety, teraz to jeden wielki remont
Święte drzewo ścięto w 393 roku na rozkaz cesarza Teodozjusza, walczącego z pogaństwem. Dziś w jego miejscu rośnie nowe, wśród ruin dawnego sanktuarium. Czy też można z niego wieszczyć?
Największą atrakcją jest jednak grecki teatr z 300 roku p.n.e, przebudowany później przez Rzymian na m.in. walki gladiatorów.
Mieszczący niegdyś 17 tysięcy widzów obiekt też jest częściowo rozkopany...
Zawiedzeni stanem ruin udajemy się do stolicy regionu, Joaniny (Ιωάννινα). Miasto jest pięknie położone - wśród gór, nad jeziorem Pamvotida.
Na jeziorze znajduje się wyspa o tej samej nazwie co miasto - związana jest z przywoływanym już kilkukrotnie Ali Paszą z Tepeleny. To właśnie tutaj Ali umieścił stolicę swojego władztwa, teoretycznie lennego wobec Stambułu, a faktycznie niezależnego (samodzielnie utrzymywał stosunki dyplomatyczne np. z Napoleonem). W końcu sułtan się wkurzył i nakazał Alego zabić. Kule dopadły go w klasztorze na widocznej wyspie, gdzie dzisiaj można dotrzeć statkami turystycznymi.
W lądowej części miasta większy teren starówki zajmuje twierdza, rozbudowana przez Alego Paszę.
W środku stoją dziś normalne domy, są dwa meczety (zamknięte) oraz synagoga. Poza murami spacerując w upale spotykamy inny, mniejszy meczet.
Też jest zamknięty, a w dodatku obok "piknikuje" sobie cygańska młodzież, więc idziemy dalej. Okolica, z dwoma niedostępnymi cerkwiami, także świeżością nie grzeszy.
Pora coś zjeść, ale ceny przy jeziorze dawały w łeb (np. 10 euro za sałatkę grecką). Na szczęście w bocznych uliczkach jest sporo małych barów dla miejscowych, gdzie za cenę niższą najedzą się dwie osoby
Co ciekawe - w każdym miejscu gdzie byliśmy wciskano nam paragon. Ba, obecnie w Grecji za niewzięcie paragonu grożą kary (paranoja totalna, zmusza się mnie, żebym nosił niepotrzebne śmieci)! Ale widać to działa, bo kiedyś można było przez całe wakacje nie dostać tego dokumentu, a kasa z podatków lądowała w szarej strefie.
Jest już po 16-tej miejscowego czasu, więc ostatnie spojrzenie na mury twierdzy...
...i w drodze na północ skręcam jeszcze w góry Zagori
Położona na wysokości 1000 metrów wioska Monodentri (Μονοδένδρι) słynie z kamiennych, szarych budynków, jest też popularna wśród turystów.
Ja idę jednak dalej niemal samotnie - zobaczyć wąwóz Wikos. Widoki zapierają dech w piersiach!
Wąwóz jest jednym do kandydatów najgłębszego na świecie, do tego momentami bardzo wąski - wysokie na 1600 metrów ściany są oddalone czasem o kilkaset metrów.
Jednym z lepszych punktów widokowych jest taras przy monastyrze św. Paraskewy z XV wieku (wnętrz nie zdążyłem obejrzeć, bo na mój widok babka zamknęła szybko drzwi ). Pozostaje delektować się przyrodą.
Wąwozem prowadzą szlaki turystyczne i wędruje się nim raczej samotnie (ze wszystkimi konsekwencjami w razie jakiegoś wypadku). Na to potrzeba jednak więcej czasu...
Powrót do głównej drogi z kolejnymi widoczkami górskimi.
Kręta szosa prowadzi do głównego przejścia granicznego z Albanią.
Tym razem odprawa przebiegła w miarę sprawnie i krótka wizyta w Grecji stała się historią. Jednak na pierwszych albańskich kilometrach nie brak greckich akcentów - m.in. dwujęzyczne drogowskazy.
Jak już wspominałem, w Epirze albańskim żyją Grecy, a w greckim Albańczycy. Różnica jest taka, że w Albanii, po latach komunizmu Grecy mają status chronionej mniejszości, natomiast w Grecji władze twierdzą, że żadnych Albańczyków etnicznych tam nie ma (poza imigrantami), są co najwyżej zalbanizowani Grecy No cóż, Ateny od dawna forsują swoją wizję czystej etnicznie Hellady, nie tylko wobec Albańczyków, ale też innych sąsiadów...
Końcówka drogi do Ksamil już w ciemnościach - dobrze, że tam asfalt jest nowy, ale nie polecam nikomu jazdy w Albanii po zmroku. Przy okazji zatrzymałem się też u przydrożnych sprzedawców - chciałem kupić wodę, ale że nie mieli, to nabyłem litr raki
Galeria z greckiego Epiru:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... kimEpirze#
nasza baza wypadowa (czyli Ksamil) jest tak blisko Grecji, że żal by było choć na chwilę do Kraju Roszczeniowych Bankrutów nie zajrzeć
Już na granicy dostajemy lekcję greckiej pracowitości - na dużym przejściu, gdzie jest kilka stanowisk, działa jedno, w dodatku w dwie strony naraz. Korek, burdel, kieruje wszystkim wrzeszczący policjant - panowie pogranicznicy siedzą w budce, bo przecież nie będą podchodzić do aut. Musisz sam do nich łaskawie podejść, aby mogli zerknąć na paszport. To wszystko wykorzystują różne cwaniaczki, znający tutejsze warunki i w efekcie omijający nieświadomych kierowców...
No, ale wjechaliśmy - to nasz grecki debiut. Grecki Epir, podobnie jak jego północna, albańska część, był w przeszłości miejscem wzajemnych roszczeń terytorialnych. I Albania i Grecja chciały u siebie całość tego terenu, używając bardzo podobnych argumentów historycznych i narodowościowych.
Pierwszy krótki postój w miasteczku Igumenitsa (Ηγουμενίτσα) - znane jest głównie jako miejsce, skąd odpływają promy na Korfu. Architektonicznie nie różni się za bardzo od Albanii...
Następnie wjeżdżamy na autostradę Egnatia Odos, pięknie położoną w górach. System opłat podobny jak w Serbii i Macedonii - bramka (jedna) i stała opłata niezależnie od przejechanych kilometrów.
Po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy z autobany do najbardziej mnie interesującego punktu programu - rezerwatu archeologicznego w Dodonie (Δωδώνη).
Obok wita nas swastyka na fladze EU.
To naprawdę zabawne w przypadku kraju, gdzie neofaszyści są w parlamencie. W kraju, który przed wejściem do Unii był biedny jak mysz kościelna, potem fałszując statystyki wycyckał europejskich podatników do cna, a teraz się burzy, że musi zaciskać pasa...
No, ale wracając do przeszłości - w Dodonie znajdowała się wyrocznia, najstarsza w Grecji. Jej początki mogą sięgać 1000 p.n.e, choć najstarsze inskrypcje są z VI wieku p.n.e.. Czczono tutaj Zeusa i Dionę, a w świętym gaju dębowym kapłani wieszczyli na podstawie szumu świętego drzewa, ćwierkania ptaków itp..
Niestety, teraz to jeden wielki remont
Święte drzewo ścięto w 393 roku na rozkaz cesarza Teodozjusza, walczącego z pogaństwem. Dziś w jego miejscu rośnie nowe, wśród ruin dawnego sanktuarium. Czy też można z niego wieszczyć?
Największą atrakcją jest jednak grecki teatr z 300 roku p.n.e, przebudowany później przez Rzymian na m.in. walki gladiatorów.
Mieszczący niegdyś 17 tysięcy widzów obiekt też jest częściowo rozkopany...
Zawiedzeni stanem ruin udajemy się do stolicy regionu, Joaniny (Ιωάννινα). Miasto jest pięknie położone - wśród gór, nad jeziorem Pamvotida.
Na jeziorze znajduje się wyspa o tej samej nazwie co miasto - związana jest z przywoływanym już kilkukrotnie Ali Paszą z Tepeleny. To właśnie tutaj Ali umieścił stolicę swojego władztwa, teoretycznie lennego wobec Stambułu, a faktycznie niezależnego (samodzielnie utrzymywał stosunki dyplomatyczne np. z Napoleonem). W końcu sułtan się wkurzył i nakazał Alego zabić. Kule dopadły go w klasztorze na widocznej wyspie, gdzie dzisiaj można dotrzeć statkami turystycznymi.
W lądowej części miasta większy teren starówki zajmuje twierdza, rozbudowana przez Alego Paszę.
W środku stoją dziś normalne domy, są dwa meczety (zamknięte) oraz synagoga. Poza murami spacerując w upale spotykamy inny, mniejszy meczet.
Też jest zamknięty, a w dodatku obok "piknikuje" sobie cygańska młodzież, więc idziemy dalej. Okolica, z dwoma niedostępnymi cerkwiami, także świeżością nie grzeszy.
Pora coś zjeść, ale ceny przy jeziorze dawały w łeb (np. 10 euro za sałatkę grecką). Na szczęście w bocznych uliczkach jest sporo małych barów dla miejscowych, gdzie za cenę niższą najedzą się dwie osoby
Co ciekawe - w każdym miejscu gdzie byliśmy wciskano nam paragon. Ba, obecnie w Grecji za niewzięcie paragonu grożą kary (paranoja totalna, zmusza się mnie, żebym nosił niepotrzebne śmieci)! Ale widać to działa, bo kiedyś można było przez całe wakacje nie dostać tego dokumentu, a kasa z podatków lądowała w szarej strefie.
Jest już po 16-tej miejscowego czasu, więc ostatnie spojrzenie na mury twierdzy...
...i w drodze na północ skręcam jeszcze w góry Zagori
Położona na wysokości 1000 metrów wioska Monodentri (Μονοδένδρι) słynie z kamiennych, szarych budynków, jest też popularna wśród turystów.
Ja idę jednak dalej niemal samotnie - zobaczyć wąwóz Wikos. Widoki zapierają dech w piersiach!
Wąwóz jest jednym do kandydatów najgłębszego na świecie, do tego momentami bardzo wąski - wysokie na 1600 metrów ściany są oddalone czasem o kilkaset metrów.
Jednym z lepszych punktów widokowych jest taras przy monastyrze św. Paraskewy z XV wieku (wnętrz nie zdążyłem obejrzeć, bo na mój widok babka zamknęła szybko drzwi ). Pozostaje delektować się przyrodą.
Wąwozem prowadzą szlaki turystyczne i wędruje się nim raczej samotnie (ze wszystkimi konsekwencjami w razie jakiegoś wypadku). Na to potrzeba jednak więcej czasu...
Powrót do głównej drogi z kolejnymi widoczkami górskimi.
Kręta szosa prowadzi do głównego przejścia granicznego z Albanią.
Tym razem odprawa przebiegła w miarę sprawnie i krótka wizyta w Grecji stała się historią. Jednak na pierwszych albańskich kilometrach nie brak greckich akcentów - m.in. dwujęzyczne drogowskazy.
Jak już wspominałem, w Epirze albańskim żyją Grecy, a w greckim Albańczycy. Różnica jest taka, że w Albanii, po latach komunizmu Grecy mają status chronionej mniejszości, natomiast w Grecji władze twierdzą, że żadnych Albańczyków etnicznych tam nie ma (poza imigrantami), są co najwyżej zalbanizowani Grecy No cóż, Ateny od dawna forsują swoją wizję czystej etnicznie Hellady, nie tylko wobec Albańczyków, ale też innych sąsiadów...
Końcówka drogi do Ksamil już w ciemnościach - dobrze, że tam asfalt jest nowy, ale nie polecam nikomu jazdy w Albanii po zmroku. Przy okazji zatrzymałem się też u przydrożnych sprzedawców - chciałem kupić wodę, ale że nie mieli, to nabyłem litr raki
Galeria z greckiego Epiru:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... kimEpirze#
Ostatnio zmieniony 2014-09-29, 11:19 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
laynn pisze:W naszym kraju też sprzedawca ma obowiązek wydania paragonu.
to jest normalne. Natomiast w Grecji wprowadzono obowiązek też WZIĘCIA paragonu przez klienta! I klient, który paragonu nie weźmie, też może zostać ukarany Idiotyzm kompletny, bo raczej mało kto zbiera paragony np. z lodziarni, parkingu samochodowego czy sklepu, w którym kupił dwa piwa... nie wiem czy to nadal obowiązuje, ale daje do myślenia o ustawodawcach.
laynn pisze:Koleżanki mąż pracował w skarbówce to mieli tam takie wyjścia gdzie chodzili po sklepach i za brak wydania paragonu nakładali mandaty
mogliby się przejść też po schroniskach, miałbym kilka do polecenia takich
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości