Nad Morze Jońskie, do Epiru i w szerokich okolicach
Nad Morze Jońskie, do Epiru i w szerokich okolicach
Cele wakacyjne na ten rok były ogólnie trzy: Turcja (do Bosforu) i kolejna penetracja Bułgarii, Mołdawia z szerokim pasem Rumunii i Albania.
Pierwsza odpadła Turcja - raz, że najdrożej. Do tego zaczęli kombinować z wizami - o ile do tej pory można je było kupić na granicy, to teraz trzeba aplikować w ambasadzie. Dziękuję za takie ułatwienia. No i widać postępującą tam islamizację, co też mnie nie zachęcało.
Potem, wiosną, wykluczyłem Mołdawię. Zaczęli tam majstrować Rosjanie (kraj jest mocno podzielony - nie mówię nawet o Nadniestrzu - część spogląda w stronę łysiny Putina, inni wolą Conchitę Wurst) i nie bardzo było wiadomo jak to się do lata rozwinie. Doszedłem też do wniosku, że pod względem widoków, zabytków i kuchni wolę znowu Bałkany, więc na świeczniku została Albania. Byłem co prawda tam 2 lata temu, ale tylko na krótko, objazd wokół Jeziora Ochrydzkiego. A więc startujemy
Przy wyjeździe ze Śląska nie pada - co jest dziwne, bo w ostatnie lata zawsze lało jak z cebra! Ogólnie to pogoda nawet się utrzymuje... coraz dziwniej.
Pierwszy dłuższy postój to węgierskie miasto Kecskemét - było na liście zwiedzania już 2 lata temu, ale z powodu korku na obwodnicy Budapesztu trzeba było to odłożyć. Dziś korków nie ma, więc możemy trochę połazić po centrum. Miasto, poza tym, że produkuje się tutaj palinkę, słynie głównie z secejnej zabudowy z okresu belle époque.
Autostradą M5 posuwamy się na południe - to jedna z najniebezpieczniejszych dróg Węgier, pełno na niej Tirów i "Niemców, Francuzów, Holendrów, Brytyjczyków" itp., czyli Turków na zachodnich blachach pędzących tęskno od jednej ojcowizny do drugiej.
Przy Segedynie odbijam na zachód na boczne przejście graniczne z Serbią. W tym roku wybrałem chyba najmłodsze z nich, bo Ásotthalom-Bački Vinogradi. Znaki jednak mi gdzieś giną i przez przypadek ląduję pod przejściem autostradowym. W tył zwrot i ponownie szukam tego małego przejścia - w końcu jest właściwy znak (w dodatku zaznaczony nalepką "tylko SRB"), podpytują policjanta i w końcu trafiam we właściwe miejsce.
Niestety, zaczyna w końcu lać i to mocno...
Na przejściu kolejka z 20 aut, ale pogranicznicy tak się szanują, że mam poważne obawy, czy zdążą mnie odprawić (przejście działa do godziny 19-tej). W końcu trochę przyspieszają i w strugach ulewnego deszczu wjeżdżamy znów do Serbii
Front deszczowy jest jednak jakiś dziwny, bo w pobliskim Palić (Palics) część miejscowości jest suchutka. Potem, na autobanie, znowu pojawia się chmura, ale ostatecznie gdy dojeżdżamy na kemping to tylko lekko mży, można więc rozstawić namiot, co jeszcze godzinę wcześniej wydawało się niemożliwe!
Kemping znany jest już sprzed roku, ale ewidentnie coraz bardziej schodzi na psy z powodu zaniedbania... Ceny w sąsiedniej restauracji urosły, kelner przynosi nie zamówione potrawy i dolicza za wszystko, ale żarcie i tak smaczne - np. Karađorđeva šnicla
Rano nie pada, więc idę się znowu przejść po Feketić (Bácsfeketehegy - większość to Węgrzy). Wieś najlepsze lata ma już definitywnie za sobą...
W pobliżu kiedyś był basen (napis nad wejściem tylko po węgiersku - STRAND), ale zostały z niego tylko wspomnienia.
Ciekawostkę jest fakt, że nie ma w miejscowości cerkwi - jest kościół kalwiński, ewangelicki (niegdyś używany przez Niemców, po ich wypędzeniu generalnie stoi pusty) i niewielki katolicki. Ciekawe gdzie uczęszcza mniejszość, czyli Serbowie?
Zakupy i powrót na autostradę, pustą jak zawsze... Dwie bramki płatnicze - tłoku nie ma, ale warto zauważyć pewien drobiazg - otóż w Serbii cennik jest PRZED bramkami, dzięki czemu każdy może przygotować sobie wcześniej kasę. W Polsce, przynajmniej na A4, jest ZA okienkiem... chyba po to tylko aby sobie sprawdzić, czy nas nie oszukano...
Przejazd przez centrum Belgradu bezproblemowy (jest dzień roboczy!), o 11:14 wjeżdżamy na Bałkany, zaczynające się tutaj na Sawie
Potem odbijam w głąb kraju, na południe, do Topoli. To miasteczko jest bardzo ważne w historii Serbii ostatnich dwustu lat, bowiem właśnie z nim związana jest ostatnia dynastia panująca - Karadziordziewicze. Jej założyciel, Karađorđe (Jerzy Czarny) był z zawodu... handlarzem świń . Żeby chociaż cieśla albo rolnik, jak Piast
W latach 1910-1912 powstała na wzgórzu Oplenac biała cerkiew św. Jerzego, będącą mauzoleum rodzinnym (a do 1947 pełniąca też funkcje religijne).
Ściany cerkwi zdobione są jaskrawymi mozaikami, które układano kilka lat - ale trudno się dziwić, bo zużyto 40 milionów kafelków do przedstawienia scen biblijnych, świętych oraz dawnych królów-fundatorów świątyń.
W cerkwi spoczywa protoplasta rodu (przedtem leżał w starej cerkwi u podnóża góry) oraz Piotr, pierwszy król z tej dynastii, po krwawym obaleniu poprzedników - Obrenowiciów. Krypty robią chyba jeszcze większe wrażenie niż sam kościół - spowite w mroku kolorowe korytarze...
Z 39 grobowców zajętych jest 28 - pochowano tutaj m.in. króla Aleksandra, zamordowanego w Marsylii przez ustaszy oraz Piotra II, ostatniego króla, zdetronizowanego przez komunistów. Zmarł on na wygnaniu w USA (przy okazji nieźle tam popijając z rozpaczy), a jego ciało jak i małżonki sprowadzono do Serbii rok temu. Syn Piotra II, następca tronu Aleksander, wrócił po upadku komunizmu do kraju, a nawet odzyskał część majątku.
Obok cerkwi jest letnia willa króla Piotra I, dziś niewielkie muzeum. Można tutaj obejrzeć telegram, w którym Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii (minęło niedawno właśnie 100 lat od tego wydarzenia) i wkrótce rozpocznie się rzeź.
Droga nasza wija się dalej na południe - na przedmieściach Kraljeva znajduje się monastyr Žiča, założony na początku XX wieku.
Charakterystyczny czerwony kolor i konstrukcja nawiązuje do klasztorów z gór Athos (tzw. szkoła raszkańska). Klasztor kilkakrotnie niszczono i odbudowano, ale zachowały się częściowo freski, również z okresu założenia.
Za główną cerkwią stoi druga, mniejsza i o wiek młodsza.
Dalsza trasa prowadzi bardzo przyjemną drogą między górami i wzdłuż rzeki Ibar (będzie się ona jeszcze pojawiać w tej relacji).
Z dala od niej, wśród zalesionych szczytów, wznosi się monastyr Studenica, wpisany na listę UNESCO, jeden z najbardziej znanych w Serbii.
Otoczony murami, do których przylegały (a częściowo przylegają nadal) zabudowania gospodarcze i mieszkalne, powstał już w XII wieku. W centrum stoi Cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy, zbudowana z lśniącego marmuru (to rzadkie rozwiązanie w tych stronach).
Dobudowano do niej później kamienny narteks zewnętrzny, wyraźnie wyższy od reszty i niezbyt do niej pasujący. W środku można podziwiać piękny portal, przywodzący na myśl obiekty romańskie zachodniej Europy.
W kompleksie są jeszcze dwie cerkiew - tzw. Królewska (akurat był tam pogrzeb)...
...i bardzo skromna cerkiew św. Mikołaja.
Ponieważ zbliża się już wieczór to czas najwyższy rozejrzeć się za noclegiem - uderzamy do położonego za murami konaku.
Jest wolny pokój Pewną moją obawę budzi kolacja serwowana przez klasztorną kuchnię - jest dziś piątek! Uspokajam się, czytając regulamin, że jedzenie będzie wege. Chyba tutaj jednak inaczej rozumieją to słowo, bo zamiast spodziewanych warzyw, na stół wjeżdża... ryba Co było zrobić, byłem tak głodny, że zjadłem, na szczęście można było to popić piwem (w kościele prawosławnym nie mają takiego negatywnego zboczenia na tle alkoholu jak u katolików - przy monastyrze normalnie działa bar ). Za to śniadanie było naprawdę solidne i bez żadnych świństw
W sobotę rano droga nadal wiedzie górami i dolinami...
Ostatnie miasto w Serbii to Novi Pazar. 3/4 mieszkańców stanowią muzułmanie (Słowianie, którzy kiedyś przeszli na islam i określają się jako Boszniacy, a nie Albańczycy), stolica regionu Sandżak, więc klimat już tutaj całkiem inny.
O ile w mieście króluje burdel na ulicach i meczety, o tyle na obrzeżach dominują zabytki chrześcijańskie. Na wzgórzu stoi Petrova crkva, uznawana za najstarszy kościół Serbii (i, raczej w fantazji, na Półwyspie Bałkańskim).
Skromny, ładny dla oka budynek powstał prawdopodobnie w VII-VIII wieku, w miejscu które już wcześniej miało znaczenie sakralne (znaleziono pochówek iliryjskiego księcia z V wieku). W mrocznym wnętrzu zachowały się częściowo średniowieczne freski.
Wokół kościoła pełno ciekawych nagrobków, ale w większości pochodzą one już z 19 stulecia.
Nieco dalej od Pazaru jest kilka monastyrów - ponieważ nie mamy całego dnia, wybieram Sopoćani, również wpisane na listę UNESCO.
Założono go w XIII wieku, ale potem zniszczyli go Turcy i odbudowano go kompleksowo dopiero w ubiegłym stuleciu. Główna cerkiew prezentuje styl bizantyjski z odróżniającym się narteksem.
Freski z XIII wieku, uznawane za jedne z najcenniejszych w Europie, poddawane są nieustannej konserwacji.
W drodze powrotnej do głównej szosy mijam ruiny jakichś budynków - to zapewne podgrodzie nieodległych ruin Starej Raszki, dawnej stolicy wczesnośredniowiecznego państwa. Szkoda, że nie były oznakowane, bo dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie.
Jeszcze kawałek jazdy za Pazarem i widać sztuczny zbiornik Gazivode.
A to znak, że za kilka kilometrów zaczyna się Kosowo...
Pierwsza odpadła Turcja - raz, że najdrożej. Do tego zaczęli kombinować z wizami - o ile do tej pory można je było kupić na granicy, to teraz trzeba aplikować w ambasadzie. Dziękuję za takie ułatwienia. No i widać postępującą tam islamizację, co też mnie nie zachęcało.
Potem, wiosną, wykluczyłem Mołdawię. Zaczęli tam majstrować Rosjanie (kraj jest mocno podzielony - nie mówię nawet o Nadniestrzu - część spogląda w stronę łysiny Putina, inni wolą Conchitę Wurst) i nie bardzo było wiadomo jak to się do lata rozwinie. Doszedłem też do wniosku, że pod względem widoków, zabytków i kuchni wolę znowu Bałkany, więc na świeczniku została Albania. Byłem co prawda tam 2 lata temu, ale tylko na krótko, objazd wokół Jeziora Ochrydzkiego. A więc startujemy
Przy wyjeździe ze Śląska nie pada - co jest dziwne, bo w ostatnie lata zawsze lało jak z cebra! Ogólnie to pogoda nawet się utrzymuje... coraz dziwniej.
Pierwszy dłuższy postój to węgierskie miasto Kecskemét - było na liście zwiedzania już 2 lata temu, ale z powodu korku na obwodnicy Budapesztu trzeba było to odłożyć. Dziś korków nie ma, więc możemy trochę połazić po centrum. Miasto, poza tym, że produkuje się tutaj palinkę, słynie głównie z secejnej zabudowy z okresu belle époque.
Autostradą M5 posuwamy się na południe - to jedna z najniebezpieczniejszych dróg Węgier, pełno na niej Tirów i "Niemców, Francuzów, Holendrów, Brytyjczyków" itp., czyli Turków na zachodnich blachach pędzących tęskno od jednej ojcowizny do drugiej.
Przy Segedynie odbijam na zachód na boczne przejście graniczne z Serbią. W tym roku wybrałem chyba najmłodsze z nich, bo Ásotthalom-Bački Vinogradi. Znaki jednak mi gdzieś giną i przez przypadek ląduję pod przejściem autostradowym. W tył zwrot i ponownie szukam tego małego przejścia - w końcu jest właściwy znak (w dodatku zaznaczony nalepką "tylko SRB"), podpytują policjanta i w końcu trafiam we właściwe miejsce.
Niestety, zaczyna w końcu lać i to mocno...
Na przejściu kolejka z 20 aut, ale pogranicznicy tak się szanują, że mam poważne obawy, czy zdążą mnie odprawić (przejście działa do godziny 19-tej). W końcu trochę przyspieszają i w strugach ulewnego deszczu wjeżdżamy znów do Serbii
Front deszczowy jest jednak jakiś dziwny, bo w pobliskim Palić (Palics) część miejscowości jest suchutka. Potem, na autobanie, znowu pojawia się chmura, ale ostatecznie gdy dojeżdżamy na kemping to tylko lekko mży, można więc rozstawić namiot, co jeszcze godzinę wcześniej wydawało się niemożliwe!
Kemping znany jest już sprzed roku, ale ewidentnie coraz bardziej schodzi na psy z powodu zaniedbania... Ceny w sąsiedniej restauracji urosły, kelner przynosi nie zamówione potrawy i dolicza za wszystko, ale żarcie i tak smaczne - np. Karađorđeva šnicla
Rano nie pada, więc idę się znowu przejść po Feketić (Bácsfeketehegy - większość to Węgrzy). Wieś najlepsze lata ma już definitywnie za sobą...
W pobliżu kiedyś był basen (napis nad wejściem tylko po węgiersku - STRAND), ale zostały z niego tylko wspomnienia.
Ciekawostkę jest fakt, że nie ma w miejscowości cerkwi - jest kościół kalwiński, ewangelicki (niegdyś używany przez Niemców, po ich wypędzeniu generalnie stoi pusty) i niewielki katolicki. Ciekawe gdzie uczęszcza mniejszość, czyli Serbowie?
Zakupy i powrót na autostradę, pustą jak zawsze... Dwie bramki płatnicze - tłoku nie ma, ale warto zauważyć pewien drobiazg - otóż w Serbii cennik jest PRZED bramkami, dzięki czemu każdy może przygotować sobie wcześniej kasę. W Polsce, przynajmniej na A4, jest ZA okienkiem... chyba po to tylko aby sobie sprawdzić, czy nas nie oszukano...
Przejazd przez centrum Belgradu bezproblemowy (jest dzień roboczy!), o 11:14 wjeżdżamy na Bałkany, zaczynające się tutaj na Sawie
Potem odbijam w głąb kraju, na południe, do Topoli. To miasteczko jest bardzo ważne w historii Serbii ostatnich dwustu lat, bowiem właśnie z nim związana jest ostatnia dynastia panująca - Karadziordziewicze. Jej założyciel, Karađorđe (Jerzy Czarny) był z zawodu... handlarzem świń . Żeby chociaż cieśla albo rolnik, jak Piast
W latach 1910-1912 powstała na wzgórzu Oplenac biała cerkiew św. Jerzego, będącą mauzoleum rodzinnym (a do 1947 pełniąca też funkcje religijne).
Ściany cerkwi zdobione są jaskrawymi mozaikami, które układano kilka lat - ale trudno się dziwić, bo zużyto 40 milionów kafelków do przedstawienia scen biblijnych, świętych oraz dawnych królów-fundatorów świątyń.
W cerkwi spoczywa protoplasta rodu (przedtem leżał w starej cerkwi u podnóża góry) oraz Piotr, pierwszy król z tej dynastii, po krwawym obaleniu poprzedników - Obrenowiciów. Krypty robią chyba jeszcze większe wrażenie niż sam kościół - spowite w mroku kolorowe korytarze...
Z 39 grobowców zajętych jest 28 - pochowano tutaj m.in. króla Aleksandra, zamordowanego w Marsylii przez ustaszy oraz Piotra II, ostatniego króla, zdetronizowanego przez komunistów. Zmarł on na wygnaniu w USA (przy okazji nieźle tam popijając z rozpaczy), a jego ciało jak i małżonki sprowadzono do Serbii rok temu. Syn Piotra II, następca tronu Aleksander, wrócił po upadku komunizmu do kraju, a nawet odzyskał część majątku.
Obok cerkwi jest letnia willa króla Piotra I, dziś niewielkie muzeum. Można tutaj obejrzeć telegram, w którym Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii (minęło niedawno właśnie 100 lat od tego wydarzenia) i wkrótce rozpocznie się rzeź.
Droga nasza wija się dalej na południe - na przedmieściach Kraljeva znajduje się monastyr Žiča, założony na początku XX wieku.
Charakterystyczny czerwony kolor i konstrukcja nawiązuje do klasztorów z gór Athos (tzw. szkoła raszkańska). Klasztor kilkakrotnie niszczono i odbudowano, ale zachowały się częściowo freski, również z okresu założenia.
Za główną cerkwią stoi druga, mniejsza i o wiek młodsza.
Dalsza trasa prowadzi bardzo przyjemną drogą między górami i wzdłuż rzeki Ibar (będzie się ona jeszcze pojawiać w tej relacji).
Z dala od niej, wśród zalesionych szczytów, wznosi się monastyr Studenica, wpisany na listę UNESCO, jeden z najbardziej znanych w Serbii.
Otoczony murami, do których przylegały (a częściowo przylegają nadal) zabudowania gospodarcze i mieszkalne, powstał już w XII wieku. W centrum stoi Cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy, zbudowana z lśniącego marmuru (to rzadkie rozwiązanie w tych stronach).
Dobudowano do niej później kamienny narteks zewnętrzny, wyraźnie wyższy od reszty i niezbyt do niej pasujący. W środku można podziwiać piękny portal, przywodzący na myśl obiekty romańskie zachodniej Europy.
W kompleksie są jeszcze dwie cerkiew - tzw. Królewska (akurat był tam pogrzeb)...
...i bardzo skromna cerkiew św. Mikołaja.
Ponieważ zbliża się już wieczór to czas najwyższy rozejrzeć się za noclegiem - uderzamy do położonego za murami konaku.
Jest wolny pokój Pewną moją obawę budzi kolacja serwowana przez klasztorną kuchnię - jest dziś piątek! Uspokajam się, czytając regulamin, że jedzenie będzie wege. Chyba tutaj jednak inaczej rozumieją to słowo, bo zamiast spodziewanych warzyw, na stół wjeżdża... ryba Co było zrobić, byłem tak głodny, że zjadłem, na szczęście można było to popić piwem (w kościele prawosławnym nie mają takiego negatywnego zboczenia na tle alkoholu jak u katolików - przy monastyrze normalnie działa bar ). Za to śniadanie było naprawdę solidne i bez żadnych świństw
W sobotę rano droga nadal wiedzie górami i dolinami...
Ostatnie miasto w Serbii to Novi Pazar. 3/4 mieszkańców stanowią muzułmanie (Słowianie, którzy kiedyś przeszli na islam i określają się jako Boszniacy, a nie Albańczycy), stolica regionu Sandżak, więc klimat już tutaj całkiem inny.
O ile w mieście króluje burdel na ulicach i meczety, o tyle na obrzeżach dominują zabytki chrześcijańskie. Na wzgórzu stoi Petrova crkva, uznawana za najstarszy kościół Serbii (i, raczej w fantazji, na Półwyspie Bałkańskim).
Skromny, ładny dla oka budynek powstał prawdopodobnie w VII-VIII wieku, w miejscu które już wcześniej miało znaczenie sakralne (znaleziono pochówek iliryjskiego księcia z V wieku). W mrocznym wnętrzu zachowały się częściowo średniowieczne freski.
Wokół kościoła pełno ciekawych nagrobków, ale w większości pochodzą one już z 19 stulecia.
Nieco dalej od Pazaru jest kilka monastyrów - ponieważ nie mamy całego dnia, wybieram Sopoćani, również wpisane na listę UNESCO.
Założono go w XIII wieku, ale potem zniszczyli go Turcy i odbudowano go kompleksowo dopiero w ubiegłym stuleciu. Główna cerkiew prezentuje styl bizantyjski z odróżniającym się narteksem.
Freski z XIII wieku, uznawane za jedne z najcenniejszych w Europie, poddawane są nieustannej konserwacji.
W drodze powrotnej do głównej szosy mijam ruiny jakichś budynków - to zapewne podgrodzie nieodległych ruin Starej Raszki, dawnej stolicy wczesnośredniowiecznego państwa. Szkoda, że nie były oznakowane, bo dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie.
Jeszcze kawałek jazdy za Pazarem i widać sztuczny zbiornik Gazivode.
A to znak, że za kilka kilometrów zaczyna się Kosowo...
Ostatnio zmieniony 2014-08-26, 14:29 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Krypty robią chyba jeszcze większe wrażenie niż sam kościół - spowite w mroku kolorowe korytarze...
Zdjęcie relacji.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
nes_ska pisze:Monako
ciii...
Ostatnio zmieniony 2014-08-26, 15:18 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:nie jadam ryb,
Tyle wspolnych wyjazdow z eco i sie nie przekonales do ryby?? :
Pudelek pisze: a poza tym to nie jest wege
Iza by sie z toba nie zgodzila
Pudelek pisze:Potem, wiosną, wykluczyłem Mołdawię. Zaczęli tam majstrować Rosjanie (kraj jest mocno podzielony - nie mówię nawet o Nadniestrzu - część spogląda w stronę łysiny Putina, inni wolą Conchitę Wurst).
Chyba w Mołdawii takie mieszane nastroje byly od zawsze, z czego na poludniu w Gagauzji sympatie prorosyjskie wieksze niz na polnocy kraju, ale chyba rozne preferencje polityczne nie powinny miec jakiegos negatywnego wplywu na traktowanie turystow. Mysmy przynajmniej spotykali sie tam z duza zyczliwoscia miejscowych, zarowno tych kochajacych Rosje jak i tych marzacych o polaczeniu z zachodem.
No moze inaczej jest w Naddniestrzu, wiele razy slyszalam historie upiornego łapowkarstwa, ktore moze byc troche meczace, ale ten region trzeba chyba traktowac jak osobny kraj.
Noz coz.. Szkoda ze tak poszly twoje plany- bo na relacje z Mołdawii czekalam najbardziej, majac nadzieje ze jakos podreperuje moje przyszloroczne plany zawitania tam (na relacje Michała i eco z tego kraju tez juz wiem ze sie w tym roku nie doczekam
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Chyba w Mołdawii takie mieszane nastroje byly od zawsze, z czego na poludniu w Gagauzji sympatie prorosyjskie wieksze niz na polnocy kraju, ale chyba rozne preferencje polityczne nie powinny miec jakiegos negatywnego wplywu na traktowanie turystow. Mysmy przynajmniej spotykali sie tam z duza zyczliwoscia miejscowych, zarowno tych kochajacych Rosje jak i tych marzacych o polaczeniu z zachodem.
to nie chodzi o stosunek do turystów, tylko na wiosnę zaczęły się pojawiać informację, że i w Mołdawii niektórzy przebąkują o tym, że trzeba połączyć się z Rosją (zwłaszcza w Gagauzji). Więc konflikt podobny do tego, który jest na wschodzie Ukrainy nie był wcale wykluczony. Na szczęście na razie do tego nie doszło (widać Rosja jest zbyt zajęta Donbasem, żeby wysyłać "zielone ludziki" na dwa fronty), ale stwierdziłem, że w takiej sytuacji odłożę wizytę na później
A Eco i Michał to już wcześniej odrzucili Mołdawię na rzecz samej delty Dunaju chyba... no i ogólnie nic nie wyszło l:
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
przekroczenie granicy serbsko-kosowskiej (dla jednych to granica międzypaństwowa, dla innych między dwiema serbskimi prowincjami) było najszybsze podczas tego wyjazdu. Zero ruchu, Serb bardzo szybko, po drugiej stronie kilka pytań (do tej pory nie wiem, kto tam siedział - mundur wydawał się kosowski, ale mówił ze wschodnim akcentem, a tego terenu pilnują żołnierze ukraińscy) i wjeżdżam... jedyny zgrzyt to fakt, że na przejściu nie można wykupić obowiązkowego ubezpieczenia samochodowego (ZK nie jest honorowana) - w tym celu mam się udać do Mitrovicy. Fajnie, a jak bym wcześniej miał jakąś stłuczkę?
tą część Kosowa nadal zamieszkują Serbowie, jest więc pod pewnymi względami bardziej serbska niż Republika Serbii. Setki flag wzdłuż granic, jugosłowiańskie (nawet nie serbskie) tablice miejscowości, wreszcie plakaty przypominające podróżnym, gdzie są.
Nie trwa to jednak długo - po kilkunastu kilometrach wewnątrz-etniczna granica, zasieki, próg zwalniający i wieża z żołnierzami KFOR i wjeżdża się na tereny albańskie. Wkrótce potem już rogatki najbardziej zapalnego punktu w Kosowie - Mitrovicy.
Ciekawa jest kwestia nazewnictwa - ponieważ w Serbii jest kilka Mitrovic, dla Serbów do Kosovska Mitrovica. W Kosowie innych Mitrovic nie ma, więc Albańczycy opuszczają przymiotnik (Mitrovicë) i w takiej też wersji podają po serbsku. A w latach 1981-1991 obowiązywała oficjalna nazwa Titova Mitrovica / Mitrovica e Titos
Miasto w zdecydowanej większości jest albańskie, ale w północnych dzielnicach, za rzeką Ibar, mieszka około 10 tysięczna społeczność serbska. Ta północna Mitrovica funkcjonuje de facto jak osobne miasto, nie uznając oczywiście władz kosowskich, ma osobny herb, zupełnie inny od albańskiego, napisy są tylko po serbsku, w obiegu dinar, działa tutaj serbskojęzyczny Uniwersytet z Prisztiny, po tym jak jego studentów i nauczycieli wypędzono ze stolicy Kosowa. Jest to też nieformalna stolica kosowskich Serbów.
Parkuję po stronie albańskiej, przy głównej drodze - znaki parkingu są tylko dla dekoracji Wokół nowe i budowane budynki, typowy bałkański bałagan, albańskie flagi - nie mogło zabraknąć też pomnika UCK.
Powoli zbliżamy się do rzeki i słynnego mostu...
Most na Ibarze zawsze był najbardziej zapalnym punktem w tym podzielonym mieście - odbywały się tutaj demonstracje, dochodziło do krwawych zamieszek. Do dzisiaj strzegą go włoscy Carabinieri (nie wiem czy wybrali dobrą nację do tego zadania), choć są pewne oznaki uspokojenia...
Po środku stoją klomby i zielona trawa jako "Park pokoju". Za rzeką witają serbskie flagi i resztki barykady, wzniesionej przez Serbów po proklamowaniu przez Kosowo niepodległości, a rozebranej w czerwcu tego roku. Co z tego, skoro przejechać i tak nie można...
Za Ibarem inny świat, przypominający dawną Jugosławię. Architektura jak z lat 70. i 80., działa Jugobanka, która w Serbii została zlikwidowana już ponad 10 lat temu. Zamiast McDonalda - McMilutin
Widać różnicę pomiędzy dwoma częściami miasta - w albańskiej ciągle się coś wznosi, tutaj widać zastój i marazm. No bo kto by miał tu inwestować? Belgrad biedny, a mafia serbska nie jest tak prężna jak albańska...
Samochody jeżdżą bez tablic rejestracyjnych (odmawiają założenia kosowskich) albo na współczesnych serbskich z literami KM. Jak widać kosowska policja to toleruje...
Jest też wielki baner z bohaterami kosowskich Serbów.
Rozumiem Milosevica i Putina, ale w czym pajac Łukaszenka zasłużył się dla miejscowych?
W relacjach z tego miejsca sprzed kilku lat pisano, że właściwie poza nielicznymi szurniętymi turystami i oficjelami z KFOR czy EU nikt nie przechodzi z jednej strony na drugą. Teraz widziałem całkiem sporo osób kursujących tam i z powrotem - z siatkami na zakupy. Ciekawe kto chodzi do kogo? Faktem jest, że po serbskiej stronie są też niewielkie albańskie enklawy...
Wracamy na albańską stronę... z jednej strony obserwuję ruch na głównej alei...
... z drugiej szukam możliwości zakupu ubezpieczenia. W końcu proszę o pomoc miejscowych - albańska burza mózgów i kierują nas na jakieś zadupie, gdzie jest izba celna czy coś takiego. Po lekkim błądzeniu udaje mi się trafić i nawet kupić ten dokument, ale pan urzędnik wypełniał go tak, jakby robił to pierwszy raz w życiu (skąd my to znamy?). Zaglądamy też to supermarketu, chyba jednego z większych w mieście - jakieś 80% towarów importowanych z Niemiec, rzadziej z innych krajów EU. Własnych marek ledwie garstka (jest w Kosowie tylko jeden browar...).
Obrazki z głównej drogi na Prisztinę - kolejne nowe meczety o rozmaitych kształtach...
...plaga wesel (większość na zachodnich blachach)...
...bazy wojskowe, gdzie można okazyjnie kupić tylko raz porzucony karabin...
...sporadyczny sprzęt KFOR...
Co najmniej połowa drogi jest w kompletnej przebudowie - kurz, pył, chaos, dziury i powolna droga. Lepiej, jeśli jest możliwość, wybrać inną trasę.
Przed Prisztiną już z daleka widać Pomnik Bitwy na Kosowym Polu - Gazimestan, jednak nie bardzo wiadomo jak do niego trafić. Jeżdżę po okolicy z dobre pół godziny, wreszcie udaje się z drugiej nitki dwupasmówki - no cóż, Albańczykom nie bardzo zależy, aby kierować tam ludzi.
Za to dla Serbów to miejsce święte i pełne mitologii, będącej czasem dość daleko od tego co wydarzyło się tutaj w 1389 roku. Wtedy wojska serbskie i sojusznicze doznały druzgocącej klęski z armią turecką, co było początkiem końca średniowiecznego państwa serbskiego. To można usłyszeć z ust Serbów, w rzeczywistości bitwa była raczej nierozstrzygnięta, obie armie mocno się wykrwawiły, tracąc swoich wodzów - księcia Lazara (Łazarza) i sułtana Murata. Serbia faktycznie upadła, ale dopiero kilka dekad lat później.
Nie mniej do dzisiaj istnieje mit Kosowego Pola jako zwycięstwa duchowego Serbów i nigdy nie kończącej się walki narodu wybranego (też oklepane) oraz Kosowa jako miejsca uświęconego. Również w czasie wojny w Chorwacji, Bośni i oczywiście w samym Kosowie mit ten był często na ustach serbskich żołnierzy.
Pomnik, powstały w 1953 roku, od dawna był solą w oku Albańczyków, więc jest chroniony - kiedyś przez KFOR, dziś przez policję. Aby wejść, należy zostawić paszport. USmanów te procedury nie obowiązują.
Co jakiś czas odbywają się tutaj zjazdy Serbów, w 1989 właśnie tu swoją słynną mowę wygłosił Milosevic, co uznaje się za symboliczny początek rozpadu Jugosławii. W bramie mijałem się z serbską rodziną - najwyraźniej jest obecnie na tyle spokojnie, że nie bali się tutaj przyjechać, co jeszcze kilka lat temu było igraniem ze śmiercią, a co najmniej zdrowiem.
Z góry rozciąga się ładny widok na okolicę, m.in. mauzoleum sułtana Murata.
Według legendy sułtan został zabity przez Serba, udającego zdrajcę swoich rodaków - Miloša Obilića. Prawdopodobnie ów bohater nigdy nie istniał, ale nie przeszkodziło to czcić go jako świętego
Wjeżdżamy do Prisztiny (Priština, Prishtinë). Na ulicach spory ruch, kiepskie oznakowanie - norma. Auta przed nami mają stłuczkę...
Jakoś, przy pomocy miejscowych, trafiam pod hostel w dzielnicy Velania.
Żeby zejść do centrum należy przejść niekończącymi się uliczkami w dół...
Miejscowe dzieciaki pozdrawiają, pytają skąd jesteśmy. Śląska by nie skojarzyli, Polski też nie kojarzą, za to Germanię tak
Tu i ówdzie widać ślady po toczonych pod koniec ubiegłego wieku walkach serbsko-albańskich.
Prisztina nie ma zbyt wielu zabytków - to efekt wyburzeń z okresu Tito. Pozostały głównie meczety - Jashara Paszy jest młody, z XIX wieku...
Fatih z XV wieku jest najokazalszy. Akurat pora przedostatniej modlitwy, więc mężczyźni niemal zabijają się w biegu do środka, sandały latają we wszystkie strony. Wnętrza typowe jak dla meczetu - motywy roślinne, cytaty z Koranu itp.
W pobliżu znajduje się też jedyna cerkiew prawosławna w stolicy (nie licząc jednej niedokończonej) - św. Mikołaja z 1834 roku. W 2004, kiedy to w całym Kosowie wybuchły zamieszki, Albańczycy ją ostrzelali i spalili od środka. KFOR wykazał się bohaterstwem i ewakuował księdza...
Dziś cerkiew odbudowano, ale dostęp jest raczej trudny.
Główny deptak stolicy tętni życiem jak mrowisko - są otwarte dziesiątki lokali, odpustowe stoiska i... żebrzące muzułmanki. To dość dziwne, bo w islamie za pomoc odpowiadają krewni. Niektóre pokazują zdjęcia chorych dzieci - czy w Kosowie w ogóle jest jakaś pomoc społeczna?
Znaczna większość pań chodzi ubrana po europejsku, ale co któraś ma chustę, widać też czasem niemal całkowicie zasłonięte workiem, że wyłania się tylko twarz (obowiązkowo z tapetą) albo oczy. Przy stoliku obok siedzi czwórka nastolatków - dwóch chłopaków, dziewczyna "po normalnemu", a druga już szczelnie owinięta. W niejednym przypadku to chyba samodzielna decyzja kobiet lub dziewczyn...
Wieczorna przechadzka po Prisztinie nie zaspokoiła mojego apetytu, więc w niedzielę rano idę jeszcze na drugi spacer (a przy okazji kupić jakieś burki ). Niedaleko hostelu znajduje się grób Ibrahima Rugovy.
Zmarły w 2006 roku przywódca Albańczyków był orędownikiem biernego oporu i odrzucał przemoc, również stosowaną przez swoich rodaków, a zwłaszcza UCK. Nawet wśród Serbów cieszył się pewnym szacunkiem, jako alternatywa dla radykałów.
Główna ulica miasta pusta o tej porze. To rzadki widok na Bałkanach.
W głebi widać najstarszy w mieście meczet Çarshia, pamiątka bitwy na Kosowym Polu, ale od strony tureckiej.
Wspominałem o zamieszkach albańskich w 2004 roku - w całym Kosowie zniszczono wówczas ponad 30 świątyń prawosławnych. Należy jednak przypomnieć, że Serbowie jako pierwsi rozpoczęli taką barbarzyńską akcję - w 1999 roku zburzyli widoczny tutaj meczet i co najmniej jeszcze jeden w Prisztinie, a także m.in. większość starego miasta w Peću, było nie było wówczas w granicach własnego państwa. Ciekawe co powiedzieliby potomnym - mieliśmy piękne zabytkowe miasto, ale poszło z dymem, bo mieszkali tam Albańczycy?
Inny zburzony meczet, a dziś odbudowany, to niewielki meczet Llap z XV wieku.
Gdzieś pomiędzy nimi stoi, pochodzący z poprzedniej epoki, pomnik Braterstwa i Jedności.
Było to sztandarowe hasło w komunistycznej Jugosławii, gdzie próbowano połączyć tyle narodów i religii. Tutaj brzmi to jak prowokacyjna ironia...
Zakupiwszy burki (które później okazały się zupełnie czymś innym ), wracam na wzgórza Velanii.
Jak widać, tynk jest w tym rejonie towarem luksusowym.
Przy wyjeździe ze stolicy spotykam pomnik Billa Clintona, stojący, a jakże, przy bulwarze Billa Clintona
Prezydent, który palił trawę, ale się nie zaciągał, odsłonił go osobiście. Na szczęście nie błogosławił, jak niektórzy mieli w zwyczaju...
Miłość do USA jest zresztą widoczna na każdym kroku - tylko flag unijnych i niemieckich jest więcej. G. Bush też ma swoją ulicę, Barack się jeszcze nie doczekał...
Na końcu bulwaru prezydenckiego widać zarys ogromnej katedry katolickiej Matki Teresy z Kalkuty. A co, na biednych nie trafiło...
CDN...
tą część Kosowa nadal zamieszkują Serbowie, jest więc pod pewnymi względami bardziej serbska niż Republika Serbii. Setki flag wzdłuż granic, jugosłowiańskie (nawet nie serbskie) tablice miejscowości, wreszcie plakaty przypominające podróżnym, gdzie są.
Nie trwa to jednak długo - po kilkunastu kilometrach wewnątrz-etniczna granica, zasieki, próg zwalniający i wieża z żołnierzami KFOR i wjeżdża się na tereny albańskie. Wkrótce potem już rogatki najbardziej zapalnego punktu w Kosowie - Mitrovicy.
Ciekawa jest kwestia nazewnictwa - ponieważ w Serbii jest kilka Mitrovic, dla Serbów do Kosovska Mitrovica. W Kosowie innych Mitrovic nie ma, więc Albańczycy opuszczają przymiotnik (Mitrovicë) i w takiej też wersji podają po serbsku. A w latach 1981-1991 obowiązywała oficjalna nazwa Titova Mitrovica / Mitrovica e Titos
Miasto w zdecydowanej większości jest albańskie, ale w północnych dzielnicach, za rzeką Ibar, mieszka około 10 tysięczna społeczność serbska. Ta północna Mitrovica funkcjonuje de facto jak osobne miasto, nie uznając oczywiście władz kosowskich, ma osobny herb, zupełnie inny od albańskiego, napisy są tylko po serbsku, w obiegu dinar, działa tutaj serbskojęzyczny Uniwersytet z Prisztiny, po tym jak jego studentów i nauczycieli wypędzono ze stolicy Kosowa. Jest to też nieformalna stolica kosowskich Serbów.
Parkuję po stronie albańskiej, przy głównej drodze - znaki parkingu są tylko dla dekoracji Wokół nowe i budowane budynki, typowy bałkański bałagan, albańskie flagi - nie mogło zabraknąć też pomnika UCK.
Powoli zbliżamy się do rzeki i słynnego mostu...
Most na Ibarze zawsze był najbardziej zapalnym punktem w tym podzielonym mieście - odbywały się tutaj demonstracje, dochodziło do krwawych zamieszek. Do dzisiaj strzegą go włoscy Carabinieri (nie wiem czy wybrali dobrą nację do tego zadania), choć są pewne oznaki uspokojenia...
Po środku stoją klomby i zielona trawa jako "Park pokoju". Za rzeką witają serbskie flagi i resztki barykady, wzniesionej przez Serbów po proklamowaniu przez Kosowo niepodległości, a rozebranej w czerwcu tego roku. Co z tego, skoro przejechać i tak nie można...
Za Ibarem inny świat, przypominający dawną Jugosławię. Architektura jak z lat 70. i 80., działa Jugobanka, która w Serbii została zlikwidowana już ponad 10 lat temu. Zamiast McDonalda - McMilutin
Widać różnicę pomiędzy dwoma częściami miasta - w albańskiej ciągle się coś wznosi, tutaj widać zastój i marazm. No bo kto by miał tu inwestować? Belgrad biedny, a mafia serbska nie jest tak prężna jak albańska...
Samochody jeżdżą bez tablic rejestracyjnych (odmawiają założenia kosowskich) albo na współczesnych serbskich z literami KM. Jak widać kosowska policja to toleruje...
Jest też wielki baner z bohaterami kosowskich Serbów.
Rozumiem Milosevica i Putina, ale w czym pajac Łukaszenka zasłużył się dla miejscowych?
W relacjach z tego miejsca sprzed kilku lat pisano, że właściwie poza nielicznymi szurniętymi turystami i oficjelami z KFOR czy EU nikt nie przechodzi z jednej strony na drugą. Teraz widziałem całkiem sporo osób kursujących tam i z powrotem - z siatkami na zakupy. Ciekawe kto chodzi do kogo? Faktem jest, że po serbskiej stronie są też niewielkie albańskie enklawy...
Wracamy na albańską stronę... z jednej strony obserwuję ruch na głównej alei...
... z drugiej szukam możliwości zakupu ubezpieczenia. W końcu proszę o pomoc miejscowych - albańska burza mózgów i kierują nas na jakieś zadupie, gdzie jest izba celna czy coś takiego. Po lekkim błądzeniu udaje mi się trafić i nawet kupić ten dokument, ale pan urzędnik wypełniał go tak, jakby robił to pierwszy raz w życiu (skąd my to znamy?). Zaglądamy też to supermarketu, chyba jednego z większych w mieście - jakieś 80% towarów importowanych z Niemiec, rzadziej z innych krajów EU. Własnych marek ledwie garstka (jest w Kosowie tylko jeden browar...).
Obrazki z głównej drogi na Prisztinę - kolejne nowe meczety o rozmaitych kształtach...
...plaga wesel (większość na zachodnich blachach)...
...bazy wojskowe, gdzie można okazyjnie kupić tylko raz porzucony karabin...
...sporadyczny sprzęt KFOR...
Co najmniej połowa drogi jest w kompletnej przebudowie - kurz, pył, chaos, dziury i powolna droga. Lepiej, jeśli jest możliwość, wybrać inną trasę.
Przed Prisztiną już z daleka widać Pomnik Bitwy na Kosowym Polu - Gazimestan, jednak nie bardzo wiadomo jak do niego trafić. Jeżdżę po okolicy z dobre pół godziny, wreszcie udaje się z drugiej nitki dwupasmówki - no cóż, Albańczykom nie bardzo zależy, aby kierować tam ludzi.
Za to dla Serbów to miejsce święte i pełne mitologii, będącej czasem dość daleko od tego co wydarzyło się tutaj w 1389 roku. Wtedy wojska serbskie i sojusznicze doznały druzgocącej klęski z armią turecką, co było początkiem końca średniowiecznego państwa serbskiego. To można usłyszeć z ust Serbów, w rzeczywistości bitwa była raczej nierozstrzygnięta, obie armie mocno się wykrwawiły, tracąc swoich wodzów - księcia Lazara (Łazarza) i sułtana Murata. Serbia faktycznie upadła, ale dopiero kilka dekad lat później.
Nie mniej do dzisiaj istnieje mit Kosowego Pola jako zwycięstwa duchowego Serbów i nigdy nie kończącej się walki narodu wybranego (też oklepane) oraz Kosowa jako miejsca uświęconego. Również w czasie wojny w Chorwacji, Bośni i oczywiście w samym Kosowie mit ten był często na ustach serbskich żołnierzy.
Pomnik, powstały w 1953 roku, od dawna był solą w oku Albańczyków, więc jest chroniony - kiedyś przez KFOR, dziś przez policję. Aby wejść, należy zostawić paszport. USmanów te procedury nie obowiązują.
Co jakiś czas odbywają się tutaj zjazdy Serbów, w 1989 właśnie tu swoją słynną mowę wygłosił Milosevic, co uznaje się za symboliczny początek rozpadu Jugosławii. W bramie mijałem się z serbską rodziną - najwyraźniej jest obecnie na tyle spokojnie, że nie bali się tutaj przyjechać, co jeszcze kilka lat temu było igraniem ze śmiercią, a co najmniej zdrowiem.
Z góry rozciąga się ładny widok na okolicę, m.in. mauzoleum sułtana Murata.
Według legendy sułtan został zabity przez Serba, udającego zdrajcę swoich rodaków - Miloša Obilića. Prawdopodobnie ów bohater nigdy nie istniał, ale nie przeszkodziło to czcić go jako świętego
Wjeżdżamy do Prisztiny (Priština, Prishtinë). Na ulicach spory ruch, kiepskie oznakowanie - norma. Auta przed nami mają stłuczkę...
Jakoś, przy pomocy miejscowych, trafiam pod hostel w dzielnicy Velania.
Żeby zejść do centrum należy przejść niekończącymi się uliczkami w dół...
Miejscowe dzieciaki pozdrawiają, pytają skąd jesteśmy. Śląska by nie skojarzyli, Polski też nie kojarzą, za to Germanię tak
Tu i ówdzie widać ślady po toczonych pod koniec ubiegłego wieku walkach serbsko-albańskich.
Prisztina nie ma zbyt wielu zabytków - to efekt wyburzeń z okresu Tito. Pozostały głównie meczety - Jashara Paszy jest młody, z XIX wieku...
Fatih z XV wieku jest najokazalszy. Akurat pora przedostatniej modlitwy, więc mężczyźni niemal zabijają się w biegu do środka, sandały latają we wszystkie strony. Wnętrza typowe jak dla meczetu - motywy roślinne, cytaty z Koranu itp.
W pobliżu znajduje się też jedyna cerkiew prawosławna w stolicy (nie licząc jednej niedokończonej) - św. Mikołaja z 1834 roku. W 2004, kiedy to w całym Kosowie wybuchły zamieszki, Albańczycy ją ostrzelali i spalili od środka. KFOR wykazał się bohaterstwem i ewakuował księdza...
Dziś cerkiew odbudowano, ale dostęp jest raczej trudny.
Główny deptak stolicy tętni życiem jak mrowisko - są otwarte dziesiątki lokali, odpustowe stoiska i... żebrzące muzułmanki. To dość dziwne, bo w islamie za pomoc odpowiadają krewni. Niektóre pokazują zdjęcia chorych dzieci - czy w Kosowie w ogóle jest jakaś pomoc społeczna?
Znaczna większość pań chodzi ubrana po europejsku, ale co któraś ma chustę, widać też czasem niemal całkowicie zasłonięte workiem, że wyłania się tylko twarz (obowiązkowo z tapetą) albo oczy. Przy stoliku obok siedzi czwórka nastolatków - dwóch chłopaków, dziewczyna "po normalnemu", a druga już szczelnie owinięta. W niejednym przypadku to chyba samodzielna decyzja kobiet lub dziewczyn...
Wieczorna przechadzka po Prisztinie nie zaspokoiła mojego apetytu, więc w niedzielę rano idę jeszcze na drugi spacer (a przy okazji kupić jakieś burki ). Niedaleko hostelu znajduje się grób Ibrahima Rugovy.
Zmarły w 2006 roku przywódca Albańczyków był orędownikiem biernego oporu i odrzucał przemoc, również stosowaną przez swoich rodaków, a zwłaszcza UCK. Nawet wśród Serbów cieszył się pewnym szacunkiem, jako alternatywa dla radykałów.
Główna ulica miasta pusta o tej porze. To rzadki widok na Bałkanach.
W głebi widać najstarszy w mieście meczet Çarshia, pamiątka bitwy na Kosowym Polu, ale od strony tureckiej.
Wspominałem o zamieszkach albańskich w 2004 roku - w całym Kosowie zniszczono wówczas ponad 30 świątyń prawosławnych. Należy jednak przypomnieć, że Serbowie jako pierwsi rozpoczęli taką barbarzyńską akcję - w 1999 roku zburzyli widoczny tutaj meczet i co najmniej jeszcze jeden w Prisztinie, a także m.in. większość starego miasta w Peću, było nie było wówczas w granicach własnego państwa. Ciekawe co powiedzieliby potomnym - mieliśmy piękne zabytkowe miasto, ale poszło z dymem, bo mieszkali tam Albańczycy?
Inny zburzony meczet, a dziś odbudowany, to niewielki meczet Llap z XV wieku.
Gdzieś pomiędzy nimi stoi, pochodzący z poprzedniej epoki, pomnik Braterstwa i Jedności.
Było to sztandarowe hasło w komunistycznej Jugosławii, gdzie próbowano połączyć tyle narodów i religii. Tutaj brzmi to jak prowokacyjna ironia...
Zakupiwszy burki (które później okazały się zupełnie czymś innym ), wracam na wzgórza Velanii.
Jak widać, tynk jest w tym rejonie towarem luksusowym.
Przy wyjeździe ze stolicy spotykam pomnik Billa Clintona, stojący, a jakże, przy bulwarze Billa Clintona
Prezydent, który palił trawę, ale się nie zaciągał, odsłonił go osobiście. Na szczęście nie błogosławił, jak niektórzy mieli w zwyczaju...
Miłość do USA jest zresztą widoczna na każdym kroku - tylko flag unijnych i niemieckich jest więcej. G. Bush też ma swoją ulicę, Barack się jeszcze nie doczekał...
Na końcu bulwaru prezydenckiego widać zarys ogromnej katedry katolickiej Matki Teresy z Kalkuty. A co, na biednych nie trafiło...
CDN...
Ostatnio zmieniony 2014-08-29, 17:56 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Ciekawa opowieść o Kosowie.
Trochę żałuję, że jadąc do Grecji nadłożyłem kilometrów, żeby ominąć to państwo, o którym wyczytałem, że spokojnie nie jest. A tu jak widać jest.
Trochę żałuję, że jadąc do Grecji nadłożyłem kilometrów, żeby ominąć to państwo, o którym wyczytałem, że spokojnie nie jest. A tu jak widać jest.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Pudelek pisze:właśnie zauważyłem, że na Bałkanach jakby mniej tych sodówek. Nie jest to znowu jakiś wymysł unijny? A może po prostu sobie od siebie miasta zgapiają jak oszczędzić?
Z tego co pamiętam to była to jakaś dyrektywa unijna, a wymiana oświetlenia ulicznego na sodowe to tylko część tej dyrektywy. Teraz na szczęście powoli wymieniane są na lampy LED
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 83 gości