3.08.2013 - Wycieczka w Tatry...
3.08.2013 - Wycieczka w Tatry...
Orla Perć
Witam wszystkich serdecznie.
Pewnie to dziwne, ale tak jakoś wyszło, że tym razem dosyć szybko relacja mi wyszła...
Zaczęło się od tego, że jak zwykle się nie wyspałem. Jaki ja jestem po... tentegowany. Zasnąłem o 22:00, wstałem o 23:00 to tyle, jeśli chodzi o moje spanie, potem pakowanie, zakupy w TESCO, czyli standard. Po 2:00 wyruszamy z Tychów, w składzie: Ania (Lawena), Justyna, Piotrek i ja do Zakopanego. Tym razem nic na drodze nie latało, dojechaliśmy więc w miarę szybko i bezpiecznie. Ruszyliśmy spod BP w stronę Kuźnic. Po drodze dołącza do nas jakaś Kozica Górska, tzn. Marta. Tak to, wesołą piątką wyruszamy z Kuźnic punkt 5:00, wiadomo jakim szlakiem do Murowańca.
Hmm, jakby to powiedzieć, ta Kozica narzuciła mi takie tempo, że o mało nie zemdlałem przed Karczmiskiem, mówię serio, nie wiem co się ze mną dzieje, ale zaczęło mi się kręcić w głowie i jedyne o czym marzyłem to się wyspać. No ale nic, coś tam zjadłem, napiłem się i na chwilę odżyłem, więc poszedłem dalej...
Do schroniska doszedłem, praktycznie na czterech, bufet zamknięty, ale miałem piwo Wypiłem i od razu poczułem, że mogę wszystko, jestem Bogiem i takie tam... Po godzinnym popasie wyruszyliśmy więc w stronę Zawratu. Kryzys minął, więc szło się bardzo dobrze, chociaż Kozica i tak mnie poganiała co chwile. Niestety po drodze Lawena łapie kontuzje i musi zrezygnować z dalszej wycieczki. Wraca, więc do schroniska, a my idziemy dalej na ten Zawrat. Pod Zmarzłym Stawem uzupełniam płyny. Pomysł okazał się strzałem w 10-tkę bo sobie wymyśliłem, że wezmę litr wody i jak najwięcej pustych butelek, co by tyle nie nosić już na początku. Napełniam więc wszystko do pełna i tak z 5 litrowym zapasem wody do góry. Nie wiem jak my to zrobiliśmy, ale jak patrze teraz na zdjęcia to wyszło mi, że myśmy na ten Zawrat szli 6 godzin. Byliśmy więc 2 godziny w wg tego co sobie w domu wyliczyłem. No ale może to przez ten upał tak wyszło...
Po pół godzinnej przerwie na Zawracie, po 11:00 wyruszamy w stronę Małego Koziego realizować nasz plan. W sumie to szło mi się coraz lepiej, chociaż tempo jakieś to zawrotne nie było, w dodatku pora taka, że pełno korków na szlaku.
Po drodze nawet nastąpił historyczny moment. Nigdy w mojej relacji, nie ma mojego zdjęcia, no ale Kozica mnie namówiła, że chciałaby udoskonalić swój kunszt fotograficzny, więc ot taka ciekawostka z tego wyszła
W zasadzie, to nie ma o czym pisać, szło się jak szło, znów dawałem odpocząć "łańuchą, drabiną" trochę mniej, bo z jednej skorzystałem. Po drodze do Koziej Przełęczy, jeszcze jakiś wspinacz odpadł od ściany, swoim krzykiem całe Tatry obudził... Przed Kozią się rozdzieliśmy i nie dogadaliśmy do końca, przez co też straciliśmy trochę czasu. Ja z Justyną ominąłem drabinę, a Marta z Piotrkiem sobie poszli normalnie, tyle, że za długą przerwę sobie urządziliśmy i nie wiem jak to się stało, ale nas wyprzedzili. O czym dowiedzieliśmy się dopiero na Kozich Czubach, jak oni już na Kozim sobie siedzieli. A myśmy przeszło pół drogi ich wypatrywali gdzieś z tyłu.
Zdjęć tym razem robiłem mało, bo Kozica cały czas mnie poganiała, pewnie też dlatego tak szybko tą relację piszę, bo nawet nie ma w czym wybierać. Muszę przyznać, że ma to sporo plusów, ale kilka udało mi się zrobić, więc się chwalę.
Oczywiście miejsce gdzie schodzi się z Kozich Czub było najbardziej zakorkowanym miejscem na całym szlaku, trzeba było co najmniej 20 minut odczekać. Ja jeszcze więcej, bo musiałem wyjść na chwilę za potrzebą, a Justyna mi kolejki nie zajęła, więc jak wróciłem, byłem kolejne 10 minut w plecy...
Na Kozim jak to na Kozim, ludzi pełno, widoki piękne, ogólnie żyć nie umierać. Z racji tego, że z Justyną zamuliliśmy, a reszta czekać musiała, to po 10 minutach poszliśmy sobie dalej. Tutaj był najprzyjemniejszy moment na trasie, bo udało mi się w końcu ruszyć dupę i w nie najlepszym, ale jakże efektownym stylu w 10 sekund wyprzedzić jakieś 20 osób Tak też udało mi się jedyny raz Kozicę z tyłu zostawić, po 20 minutach i tak mnie dogoniła, ale miałem swoje 5 minut radości, zawsze coś...
Docieramy na moją ulubioną przełęcz, byłem jej bardzo ciekaw, bo chciałem sprawdzić, czy moja konstrukcja sprzed roku tam przetrwała i... Przetrwała, chociaż musiałem wtedy chyba pijany być, bo jak można coś tak brzydkiego zbudować...
Tam Justyna decyduje się na zejście, do schroniska Żlebem Kulczyńskiego, bo chyba sobie kolano przeciążyła, tak czy tak dzielna dziewczyna i brawa dla niej za to co przeszła, bo w Tatrach często nie bywała do tej pory...
W sumie to najbardziej mnie zmartwiło to, że zostałem tam z Kozicą Martą i takim, że tak powiem czarnym koniem tych zawodów Piotrkiem, który cały czas sprawiał wrażenie, jakby dopiero z auta na parkingu wysiadł. Ja nie wiem jak oni to robili, ale oni się w ogóle nie męczyli, a ja ledwo żyłem... No ale stwierdziłem, że jedna z Tychów już odpadła, to tak nie może być, trzeba ratować honor i walczyć do upadłego... Tym bardziej, że to w sumie myśmy to wycieczkę wymyślili, a reszta była tam tak jakby gościnnie, a gości trzeba oprowadzić godnie, więc nie było mowy, żeby zrezygnować, chociaż jakbym był tam sam, to raczej zszedłbym do schroniska tam gdzie Justyna.
Kawałek jeszcze odprowadziliśmy Justynę w dół, do rozstaju szlaków, po czym skręcamy na Zadni, czy jak to Piotrek tam nazywał Zad Granata czy Zad Granatów, czy jakoś tak Jak wiadomo Granaty to moja ulubiona część szlaku, tam też szło mi się bardzo dobrze, jedynie co musiałem co chwile pochłaniać, to ogromne ilości wody...
Na Skrajnym poczułem się jakby mi co najmniej koronę na łeb ktoś założył, bo wiedziałem, że już na pewno dotrwam do końca, no i w końcu to już ostatni odcinek. Okazał się on najbardziej zakorkowany, co mnie cieszyło strasznie, bo Kozica mi jak uciec nie miała... i udawało mi się ją co jakiś czas doganiać, jak czekała cierpliwie w kolejce...
Na ostatnich 3 podejściach przed Krzyżnem prawie płuca wyplułem, ale doszedłem... Normalnie byłem z siebie dumny jak nigdy, zresztą ze wszystkich, tyle, że tylko ja ledwo tam doszedłem, a reszta wyglądała, jakby dopiero zaczynała... Resztki wody skonsumowane, więc można powiedzieć, że wyliczyłem co do kropelki i 5 litrów na przejście Orlej w takim skwarze to w sam raz.
Na zejściu na początku szło mi nieźle, ale szybko zacząłem kryzysy łapać, jak ja nienawidzę schodzić, po tych kamieniach... masakra, kto to wymyślił... Co chwilę musieli na mnie czekać, chociaż chyba tak tragicznie nie było, ale to nie mi oceniać.
Koło stawu jeszcze wszyscy uzupełnili zapas wody i ruszyliśmy w stronę schroniska. Zaraz za Stawem na zejściu znów zacząłem mulić i straciliśmy ostatnią tego dnia kobietę w naszym składzie. Bo dalej Kozica poszła już sama, po co miała na mnie czekać... Tak z Piotrkiem już na spokojnie zeszliśmy na dół, chociaż na samym końcu dostałem jeszcze jakiegoś turbodoładowania, więc chyba aż tak bardzo Piotrkowi nie spowolniłem zejścia. Wróciliśmy do Kuźnic około 21:30, więc niby trwało to długo, ale jak tak teraz myślę, to wszystko przez ten Zawrat, bo sama Orla zajęła nam niecałe 7 godzin, więc chyba w normie, tym bardziej, że szlak zatłoczony. Zejście z Krzyżnego do Kuźnic, jakieś 3 godziny, tu chyba też jakiegoś odchyłu od normy dużego nie ma.... Ania z Justyną czekały już na nas przy aucie, bo zeszły wcześniej ze schroniska, po drodze zahaczyliśmy jeszcze o McDonald w Nowym Targu, gdzie czekaliśmy pół godziny w kolejce... masakra, ale pomogło, bo od razu mi się lepiej jechało do domu, dotarliśmy do Tychów o 1:30. I tak to się skończyło...
Ogólnie podsumowując, był to genialny dzień w górach. Plan zrealizowany, szkoda, że nie w pełnym składzie, ale dziewczyny pewnie sobie jeszcze to powtórzą. Miło było też poznać nowe osoby, czyli Martę i Piotrka z którymi pierwszy raz w górach byłem i fajnie by było jeszcze się kiedyś wybrać, chociaż nie wiem czy będą chcieli ze mną jeszcze pójść... Ale obiecuję poćwiczyć i następnym razem... trochę bardziej Wam dorównywać... No i tutaj pozdrawiam Piotrka i Kozicę Martę, która motywowała mnie od początku do końca, normalnie dawno kogoś tak zajebistego w górach nie poznałem Ani i Justynie również dziękuję za piękny dzień i towarzystwo. Do następnego...
Witam wszystkich serdecznie.
Pewnie to dziwne, ale tak jakoś wyszło, że tym razem dosyć szybko relacja mi wyszła...
Zaczęło się od tego, że jak zwykle się nie wyspałem. Jaki ja jestem po... tentegowany. Zasnąłem o 22:00, wstałem o 23:00 to tyle, jeśli chodzi o moje spanie, potem pakowanie, zakupy w TESCO, czyli standard. Po 2:00 wyruszamy z Tychów, w składzie: Ania (Lawena), Justyna, Piotrek i ja do Zakopanego. Tym razem nic na drodze nie latało, dojechaliśmy więc w miarę szybko i bezpiecznie. Ruszyliśmy spod BP w stronę Kuźnic. Po drodze dołącza do nas jakaś Kozica Górska, tzn. Marta. Tak to, wesołą piątką wyruszamy z Kuźnic punkt 5:00, wiadomo jakim szlakiem do Murowańca.
Hmm, jakby to powiedzieć, ta Kozica narzuciła mi takie tempo, że o mało nie zemdlałem przed Karczmiskiem, mówię serio, nie wiem co się ze mną dzieje, ale zaczęło mi się kręcić w głowie i jedyne o czym marzyłem to się wyspać. No ale nic, coś tam zjadłem, napiłem się i na chwilę odżyłem, więc poszedłem dalej...
Do schroniska doszedłem, praktycznie na czterech, bufet zamknięty, ale miałem piwo Wypiłem i od razu poczułem, że mogę wszystko, jestem Bogiem i takie tam... Po godzinnym popasie wyruszyliśmy więc w stronę Zawratu. Kryzys minął, więc szło się bardzo dobrze, chociaż Kozica i tak mnie poganiała co chwile. Niestety po drodze Lawena łapie kontuzje i musi zrezygnować z dalszej wycieczki. Wraca, więc do schroniska, a my idziemy dalej na ten Zawrat. Pod Zmarzłym Stawem uzupełniam płyny. Pomysł okazał się strzałem w 10-tkę bo sobie wymyśliłem, że wezmę litr wody i jak najwięcej pustych butelek, co by tyle nie nosić już na początku. Napełniam więc wszystko do pełna i tak z 5 litrowym zapasem wody do góry. Nie wiem jak my to zrobiliśmy, ale jak patrze teraz na zdjęcia to wyszło mi, że myśmy na ten Zawrat szli 6 godzin. Byliśmy więc 2 godziny w wg tego co sobie w domu wyliczyłem. No ale może to przez ten upał tak wyszło...
Po pół godzinnej przerwie na Zawracie, po 11:00 wyruszamy w stronę Małego Koziego realizować nasz plan. W sumie to szło mi się coraz lepiej, chociaż tempo jakieś to zawrotne nie było, w dodatku pora taka, że pełno korków na szlaku.
Po drodze nawet nastąpił historyczny moment. Nigdy w mojej relacji, nie ma mojego zdjęcia, no ale Kozica mnie namówiła, że chciałaby udoskonalić swój kunszt fotograficzny, więc ot taka ciekawostka z tego wyszła
W zasadzie, to nie ma o czym pisać, szło się jak szło, znów dawałem odpocząć "łańuchą, drabiną" trochę mniej, bo z jednej skorzystałem. Po drodze do Koziej Przełęczy, jeszcze jakiś wspinacz odpadł od ściany, swoim krzykiem całe Tatry obudził... Przed Kozią się rozdzieliśmy i nie dogadaliśmy do końca, przez co też straciliśmy trochę czasu. Ja z Justyną ominąłem drabinę, a Marta z Piotrkiem sobie poszli normalnie, tyle, że za długą przerwę sobie urządziliśmy i nie wiem jak to się stało, ale nas wyprzedzili. O czym dowiedzieliśmy się dopiero na Kozich Czubach, jak oni już na Kozim sobie siedzieli. A myśmy przeszło pół drogi ich wypatrywali gdzieś z tyłu.
Zdjęć tym razem robiłem mało, bo Kozica cały czas mnie poganiała, pewnie też dlatego tak szybko tą relację piszę, bo nawet nie ma w czym wybierać. Muszę przyznać, że ma to sporo plusów, ale kilka udało mi się zrobić, więc się chwalę.
Oczywiście miejsce gdzie schodzi się z Kozich Czub było najbardziej zakorkowanym miejscem na całym szlaku, trzeba było co najmniej 20 minut odczekać. Ja jeszcze więcej, bo musiałem wyjść na chwilę za potrzebą, a Justyna mi kolejki nie zajęła, więc jak wróciłem, byłem kolejne 10 minut w plecy...
Na Kozim jak to na Kozim, ludzi pełno, widoki piękne, ogólnie żyć nie umierać. Z racji tego, że z Justyną zamuliliśmy, a reszta czekać musiała, to po 10 minutach poszliśmy sobie dalej. Tutaj był najprzyjemniejszy moment na trasie, bo udało mi się w końcu ruszyć dupę i w nie najlepszym, ale jakże efektownym stylu w 10 sekund wyprzedzić jakieś 20 osób Tak też udało mi się jedyny raz Kozicę z tyłu zostawić, po 20 minutach i tak mnie dogoniła, ale miałem swoje 5 minut radości, zawsze coś...
Docieramy na moją ulubioną przełęcz, byłem jej bardzo ciekaw, bo chciałem sprawdzić, czy moja konstrukcja sprzed roku tam przetrwała i... Przetrwała, chociaż musiałem wtedy chyba pijany być, bo jak można coś tak brzydkiego zbudować...
Tam Justyna decyduje się na zejście, do schroniska Żlebem Kulczyńskiego, bo chyba sobie kolano przeciążyła, tak czy tak dzielna dziewczyna i brawa dla niej za to co przeszła, bo w Tatrach często nie bywała do tej pory...
W sumie to najbardziej mnie zmartwiło to, że zostałem tam z Kozicą Martą i takim, że tak powiem czarnym koniem tych zawodów Piotrkiem, który cały czas sprawiał wrażenie, jakby dopiero z auta na parkingu wysiadł. Ja nie wiem jak oni to robili, ale oni się w ogóle nie męczyli, a ja ledwo żyłem... No ale stwierdziłem, że jedna z Tychów już odpadła, to tak nie może być, trzeba ratować honor i walczyć do upadłego... Tym bardziej, że to w sumie myśmy to wycieczkę wymyślili, a reszta była tam tak jakby gościnnie, a gości trzeba oprowadzić godnie, więc nie było mowy, żeby zrezygnować, chociaż jakbym był tam sam, to raczej zszedłbym do schroniska tam gdzie Justyna.
Kawałek jeszcze odprowadziliśmy Justynę w dół, do rozstaju szlaków, po czym skręcamy na Zadni, czy jak to Piotrek tam nazywał Zad Granata czy Zad Granatów, czy jakoś tak Jak wiadomo Granaty to moja ulubiona część szlaku, tam też szło mi się bardzo dobrze, jedynie co musiałem co chwile pochłaniać, to ogromne ilości wody...
Na Skrajnym poczułem się jakby mi co najmniej koronę na łeb ktoś założył, bo wiedziałem, że już na pewno dotrwam do końca, no i w końcu to już ostatni odcinek. Okazał się on najbardziej zakorkowany, co mnie cieszyło strasznie, bo Kozica mi jak uciec nie miała... i udawało mi się ją co jakiś czas doganiać, jak czekała cierpliwie w kolejce...
Na ostatnich 3 podejściach przed Krzyżnem prawie płuca wyplułem, ale doszedłem... Normalnie byłem z siebie dumny jak nigdy, zresztą ze wszystkich, tyle, że tylko ja ledwo tam doszedłem, a reszta wyglądała, jakby dopiero zaczynała... Resztki wody skonsumowane, więc można powiedzieć, że wyliczyłem co do kropelki i 5 litrów na przejście Orlej w takim skwarze to w sam raz.
Na zejściu na początku szło mi nieźle, ale szybko zacząłem kryzysy łapać, jak ja nienawidzę schodzić, po tych kamieniach... masakra, kto to wymyślił... Co chwilę musieli na mnie czekać, chociaż chyba tak tragicznie nie było, ale to nie mi oceniać.
Koło stawu jeszcze wszyscy uzupełnili zapas wody i ruszyliśmy w stronę schroniska. Zaraz za Stawem na zejściu znów zacząłem mulić i straciliśmy ostatnią tego dnia kobietę w naszym składzie. Bo dalej Kozica poszła już sama, po co miała na mnie czekać... Tak z Piotrkiem już na spokojnie zeszliśmy na dół, chociaż na samym końcu dostałem jeszcze jakiegoś turbodoładowania, więc chyba aż tak bardzo Piotrkowi nie spowolniłem zejścia. Wróciliśmy do Kuźnic około 21:30, więc niby trwało to długo, ale jak tak teraz myślę, to wszystko przez ten Zawrat, bo sama Orla zajęła nam niecałe 7 godzin, więc chyba w normie, tym bardziej, że szlak zatłoczony. Zejście z Krzyżnego do Kuźnic, jakieś 3 godziny, tu chyba też jakiegoś odchyłu od normy dużego nie ma.... Ania z Justyną czekały już na nas przy aucie, bo zeszły wcześniej ze schroniska, po drodze zahaczyliśmy jeszcze o McDonald w Nowym Targu, gdzie czekaliśmy pół godziny w kolejce... masakra, ale pomogło, bo od razu mi się lepiej jechało do domu, dotarliśmy do Tychów o 1:30. I tak to się skończyło...
Ogólnie podsumowując, był to genialny dzień w górach. Plan zrealizowany, szkoda, że nie w pełnym składzie, ale dziewczyny pewnie sobie jeszcze to powtórzą. Miło było też poznać nowe osoby, czyli Martę i Piotrka z którymi pierwszy raz w górach byłem i fajnie by było jeszcze się kiedyś wybrać, chociaż nie wiem czy będą chcieli ze mną jeszcze pójść... Ale obiecuję poćwiczyć i następnym razem... trochę bardziej Wam dorównywać... No i tutaj pozdrawiam Piotrka i Kozicę Martę, która motywowała mnie od początku do końca, normalnie dawno kogoś tak zajebistego w górach nie poznałem Ani i Justynie również dziękuję za piękny dzień i towarzystwo. Do następnego...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 18 razy.
No ja jestem zła na moją nogę, odmówiła posłuszeństwa w nieodpowiednim momencie.... Tyle to ja się jeszcze w górach nie wynudziłam. W Murowańcu to jakaś masakra jeśli chodzi o ludzi, nawet nie było gdzie usiąść i zjeść obiadu. A na dworze dość, że upał to jeszcze te koszmarne muchy.
A na Orlą to ja jeszcze wrócę. Mam nadzieję, że niedługo i dasz się Robert znów wyciągnąć
A na Orlą to ja jeszcze wrócę. Mam nadzieję, że niedługo i dasz się Robert znów wyciągnąć
Lawena pisze:No ja jestem zła na moją nogę, odmówiła posłuszeństwa w nieodpowiednim momencie....
Nie bądź zła, każdemu się zdarza... teraz byle jak najszybciej wyleczyć i żeby się więcej nie przytrafiało...
Lawena pisze:Tyle to ja się jeszcze w górach nie wynudziłam. W Murowańcu to jakaś masakra jeśli chodzi o ludzi, nawet nie było gdzie usiąść i zjeść obiadu. A na dworze dość, że upał to jeszcze te koszmarne muchy.
Mówiłem, Ci, że z miłą chęcią bym się z Tobą wczoraj zamienił... i sobie tak sielankowo posiedział przy tym schronisku, wyspał się i w ogóle...
Lawena pisze: Mam nadzieję, że niedługo i dasz się Robert znów wyciągnąć
Pytasz a wiesz... ja to w ogóle jakiś altruista jestem straszny... sam nie domagam a chodzę ludzie oprowadzać po jakiś perciach...
Ostatnio zmieniony 2013-08-04, 23:36 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Mówiłem, Ci, że z miłą chęcią bym się z Tobą wczoraj zamienił... i sobie tak sielankowo posiedział przy tym schronisku, wyspał się i w ogóle...
Ładnie ściemniasz Lawenie
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Piotrek, łącznie zmieniany 1 raz.
Vision pisze:Mówiłem, Ci, że z miłą chęcią bym się z Tobą wczoraj zamienił... i sobie tak sielankowo posiedział przy tym schronisku, wyspał się i w ogóle...
No faktycznie wazeliną trąci Ale faktycznie sprytnie Wam to poszło.
Swoją drogą jak chodzę z moją kobitą, to zawsze mam wrażenie (słuszne), że ona jakby dopiero z samochodu wysiadła, a ja jakbym w kamieniołomie zapierdzielał już 72h..
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Piotrek pisze:Ładnie ściemniasz Lawenie
bton1 pisze:No faktycznie wazeliną trąci
Panowie, ja mówię poważnie, ja naprawdę po dojściu do Murowańca ledwo żyłem, poza tym ja lubię siedzieć w schroniskach... zresztą Ania akurat o tym dobrze wie, w zimie czekałem na nią jakieś 7 godzin, tylko że ja w przeciwieństwie do niej, bardzo dobrze się w tym schronisku bawiłem.
bton1 pisze:a ja jakbym w kamieniołomie zapierdzielał już 72h..
O, w końcu ktoś normalny.
Ostatnio zmieniony 2013-08-05, 08:11 przez Vision, łącznie zmieniany 2 razy.
Pojechałeś po bandzie, szczególnie z tym opisem, ile miałeś wody. Fajna musiała być patelnia. Trasa kapitalna, ale dla mnie (wg opisu) zbyt tłoczno, chyba bym się wściekał na każdym napotkanym korku.
Plusem wycieczki jest zapewne pojawienie się tu długo wyczekiwanej Laweny. Może i reszta Twojej ekipy sie zjawi, a kozica to już na pewno, skoro tak ją zareklamowałeś. Tylko uważaj, zeby Urwis Ci jej nie podprowadził na szlaki (temu to by pasowało szybkie i skoczne towarzystwo)
Plusem wycieczki jest zapewne pojawienie się tu długo wyczekiwanej Laweny. Może i reszta Twojej ekipy sie zjawi, a kozica to już na pewno, skoro tak ją zareklamowałeś. Tylko uważaj, zeby Urwis Ci jej nie podprowadził na szlaki (temu to by pasowało szybkie i skoczne towarzystwo)
- tatromaniak
- Posty: 323
- Rejestracja: 2013-07-07, 19:55
- Lokalizacja: Podhale
Vision pisze: Ania akurat o tym dobrze wie, w zimie czekałem na nią jakieś 7 godzin, tylko że ja w przeciwieństwie do niej, bardzo dobrze się w tym schronisku bawiłem.
No to z tym czekaniem jesteśmy kwita . Jeśli chodzi o schronisko to fakt, mogłam wypić tyle piw co Ty to pewnie też bym się dobrze bawiła i upał by mi nie przeszkadzał i muchy i te tabuny ludzi. A podejrzewam, też że noga by mnie przestała boleć i dogoniłabym was na tej Orlej.
A tu dowód wykończonego Visiona przy podejściu do schroniska. I chyba zapamiętam długo ten tekst jaki usłyszałam "Kogo Ty zabrałaś z nami, co to za kozica, jestem wykończony". Czy jakoś tak
Ostatnio zmieniony 2013-08-05, 10:51 przez Lawena, łącznie zmieniany 1 raz.
sokół pisze:Pojechałeś po bandzie, szczególnie z tym opisem, ile miałeś wody. Fajna musiała być patelnia.
tatromaniak pisze:5 litrów płynów to zapas jak prawie na przebycie Sahary
No właśnie, ja ogólnie mało piję, nawet jak jestem bardzo zmęczony, więc tam musiało być jak na Saharze właśnie, bo często biorę 1,5 litra wody na wycieczkę i jeszcze 0,5 litra mi zostaje...
sokół pisze:ale dla mnie (wg opisu) zbyt tłoczno, chyba bym się wściekał na każdym napotkanym korku.
Hmm, szczerze mówiąc to myślałem, że będzie jeszcze gorzej... porównania żadnego nie mam, bo szedłem tam kilka razy zupełnie sam, to w sumie był pierwszy raz, w takich warunkach, ale jakiegoś szoku nie doznałem... więc może tak źle wcale nie było. Poza tym jak wyżej wspomniałem, mi to było na rękę.
tatromaniak pisze:Orla przyciąga widokami a jednocześnie odstrasza tymi kolejkami na szlaku !!!
No widoczki są kapitalne, szczególnie w drugiej części szlaku, tzn. od Koziego Wierchu zaczyna mi się tam podobać najbardziej.
Lawena pisze:Jeśli chodzi o schronisko to fakt, mogłam wypić tyle piw co Ty to pewnie też bym się dobrze bawiła i upał by mi nie przeszkadzał i muchy i te tabuny ludzi. A podejrzewam, też że noga by mnie przestała boleć i dogoniłabym was na tej Orlej.
Nie rób ze mnie nie wiadomo kogo, wtedy wiedziałem, że i tak nigdzie dalej nie pójdę, a Ty na tych nartach jeszcze będziesz pół dnia jeździć, to sobie mogłem pozwolić... Ostatnio to po dwóch spałem i wcale, żadne muchy mi nie przeszkadzały.
Lawena pisze:A tu dowód wykończonego Visiona przy podejściu do schroniska.
Ładne fotki. Pokaż swoją z nad stawu...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 3 razy.
No i to się nazywa fota z wakacji Pełen lans, a nie jakieś tam widoki...
PS: Nie no ale tak na serio to pójdziemy tam jeszcze i się zemścimy, bo ja też muszę sobie udowodnić, że to się da przejść bez zadyszki... i sprawdzić efekty mojego treningu, który dzisiaj wcielam w życie.
PS: Nie no ale tak na serio to pójdziemy tam jeszcze i się zemścimy, bo ja też muszę sobie udowodnić, że to się da przejść bez zadyszki... i sprawdzić efekty mojego treningu, który dzisiaj wcielam w życie.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 4 razy.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 77 gości