Na kolorowo - czarno-białym szlakiem
Czwartek, 22 sierpnia. Dzień szósty przejścia.
Już podczas snucia we Wrocławiu planów przejścia zakładaliśmy, że może być to dzień inny od poprzednich. Planowaliśmy właśnie w czwartek dotrzeć do jakiegoś schroniska i przenocować pod dachem. Powodem nie miało być nasze zmęczenie i znużenie (psychiczne?, fizyczne?) noclegami pod namiotami, tylko najpospolitszy w świecie głód prądu - nie żarówkowego, tylko takiego znajdującego się w gniazdkach. Potrzebny nam był do naładowania akumulatorów. Nie naszych telefonów, tylko aparatów fotograficznych. A taki mogliśmy znaleźć w pierwszych napotkanych po drodze schroniskach, a te zaś miały się pojawić na naszej trasie właśnie w dniu, kiedy wchodziliśmy w pierwsze na naszej trasie w miarę "cywilizowane" góry - Góry Ciucaş.
Takie oto nam czasy nastały, że potrzeba podładowania akumulatorów naszych cyfrówek, determinuje cały program przejścia. To oczywiście żart (przyznaję - trochę przydługawy), gdyż bardziej ważny dla nas był przynajmniej jednodniowy odpoczynek od ciężarów naszych plecaków. Zostawiając plecaki w pokoju schroniskowym, można było zrobić na lekko w następnym dniu, czyli w piątek, pętlę przez najwyższe partie gór Ciucas, łącznie z wejściem na jego najwyższy wierzchołek, czyli Vârful Ciucaş (1954 m n.p.m.).
O tym, że inny to dzień niż zwykle, świadczył brak "tradycyjnego" poprawiania sznurowadeł w wykonaniu Oli. Zajęła się jednak poprawianiem kijka trekkingowego - a to też istotna sprawa.
A Tesla uśmiecha się do nas z lewej krawędzi fotografii.
Wyruszyliśmy na północ, w stronę rozdzielającej Grohotiş od Gór Ciucaş przełęczy Bratocea, a tu nagle - dosłownie kwadrans po rozpoczęciu marszu - jakaż niespodzianka. Na przydrożnej skałce "znalazł się" szlak. Niewidziany od trzech przeszło dni.
Wkrótce - po wejściu do lasu - znalazły się i następne znaki szlaku. Na jasno i logicznie biegnącym w lesie płaju (zresztą grzbiet schodzący do przełęczy Bratocea nosi nazwę Plaiul Sterp) rumuński znakarz dał upust swojej fantazji. Niektóre znaki malował na drzewach, które już w czasie wykonywania przez niego prac znakarskich, wskazywały, że lada chwila się wywrócą.
No i takim przecywilizowanym szlakiem, na którym na 200 metrów bieżących drogi, wymalowanych było z 5 do 6 znaków szlaku, dotarliśmy do przełęczy Bratocea (1272 m n.p.m.). Przełęczy dla Rumunów o strategicznym wręcz znaczeniu, gdyż wiedzie nią bardzo ważna droga przecinająca główny grzbiet Karpat i łącząca Siedmiogród ze wschodnią Wołoszczyzną. Rumuńska droga narodowa 1A wiąże siedmiogrodzki Braszów z leżącym już po zewnętrznej stronie Karpat przemysłowym okręgiem Ploeşti i następnie z Bukaresztem. Stąd też na przełęczy powitał nas zapach rozgrzanego w słońcu asfaltu, ryk silników i morze śmieci.
Oraz widoczne po drugiej, północnej stronie przełęczy, skały gór Ciucaş (m.in. i Sfinxul Bratocei - chociaż stąd jeszcze ta skała sfinksa nie przypomina)
Postanowiliśmy najkrótszą drogą przedostać się do najbliższego schroniska, według mapy miała to być cabana Muntele Roşu. Trzeba było zejść z głównego grzbietu Karpat w kierunku wschodnim, początkowo, niestety, asfaltem i wypełniając nasze płuca karpackim tlenem, zawierającym dość dużą domieszkę spalin. Liczba tirów, które w ciągu 40 minut nas mijały, z pewnością znacznie przekraczała liczbę widzianych przez nas ludzi w ciągu poprzednich czterech dni.
Ale przy okazji przejścia tym asfaltowym szlakiem poduczyliśmy się trochę historii. Tylko szkoda, że takiej o dość mocno szowinistycznym zabarwieniu.
W końcu opuściliśmy asfalt i weszliśmy w dolinę rzeki Berii. Od razu poczuliśmy się jak w Karpatach.
Dolina Berii to pierwsza dolina rzeczna na naszej trasie. Dotychczas szliśmy grzbietem Karpat, więc poza szczytami, przełęczami i nieraz trawersami niektórych szczytów, dolin rzek i potoków praktycznie nie uświadczyliśmy. Tutaj, w górach Ciucaş, natknęliśmy się na pierwsze mostki podczas naszego przejścia.
W 1973 r. było ich trochę więcej - i to jakich?
Z doliny Berii musieliśmy jeszcze wdrapać się na grzbiecik Muntele Roşu, rozdzielający doliny Berii i Roşu. W tej drugiej miało być "nasze" schronisko Muntele Roşu.
I było, tylko, że gdy na nie spojrzeliśmy z góry, nogi się pod nami ugięły.
No bo czy to schronisko "Muntele Roşu" , czy też może raczej "Complexul turistic Muntele Roşu"?
Dawne schronisko "Muntele Roşu", znane z kilku opublikowanych wcześniej w literaturze fotografii, owszem było. Ale zostało dokładnie obudowane ostatnio nowymi budynkami. Brzydszymi już chyba otoczyć go nie mogli? Los schroniska już chyba został definitywnie przesądzony. Zamknięte na cztery spusty, zapewne skazane już przez kogoś na zagładę. Ile lat jeszcze może przetrwać? I czy to coś, co w jego miejscu powstanie, też będzie ozdobione takim samym obrzydliwym, jak budowle obok, czerwonym dachem.
Kiedyś zapewne ktoś po raz ostatni zamknie drzwi do starego schroniska "Muntele Roşu", i zapewne będzie to beznamiętne, zupełnie pozbawione refleksji zamknięcie.
Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale dawna rumuńska architektura schroniskowa była naprawdę ładna. Wewnątrz było siermiężnie - owszem, ale bryła budynku najczęściej cieszyła wzrok. Nie miejsce tu na porównania, przedkładanie wartości architektonicznej rumuńskich caban nad jakieś "hütte", "schroniska", "boudy" z innych krajów i innych gór, ale niewątpliwie swój urok one mają. No właśnie - "mają" czy "miały"?
Bo jaki los spotkał naszą pierwszą cabanę na szlaku, czyli schronisko "Susai" w górach Piatra Mare to już wiemy. Schroniskiem z pewnością to coś już nie jest.
A w innych częściach rumuńskich Karpat. Też jest źle, lub nawet gorzej!
W Retezacie nasza kochana "Pietrelka", czyli schronisko "Pietrele", spłonęła. Wszystkie organizowane przez nasze koło obozy wędrowne w tym masywie zaczynały się od tego właśnie schroniska. Chyba najlepsze jego fotografie wykonał nasz kolega Wiciu "Ufo" Hermaszewski jeszcze pod koniec lat 70. Takiej fotografii przyschroniskowej pralni, funkcjonującej wtedy przy Pietrelce, nie ma w żadnej rumuńskiej publikacji.
Spaliła się też stara cabana "Buta", też w Retezacie. Nowej "Buty" jeszcze nie widziałem...
Los, jaki spotkał jedno z najpiękniejszych schronisk w Fogaraszach, czyli schronisko "Urlea", to temat na dłuższą opowieść
W cabanie "Urlea" spaliśmy, ale wewnątrz rozłożonego w jej wnętrzu namiotu. Aby wysechł, bo całą noc (a i wcześniejsze) lało to raz, a dwa, że z dziesiątków porozwalanych schroniskowych materacy wyłaziła najprzeróżniejsza drobna owadzia fauna.
A jak dzisiaj może wyglądać schronisko "Suhard" w górach Hasmaş? W 2002 r. już było zamknięte, już chyliło się ku upadkowi.
Nie ma już uroczej "Pasterki" (cabana "Pastorala") u stóp Pietrele Doamei, chyba najpiękniejszej skały w Karpatach Wschodnich, w górach Rarau-Giumalau
Spłonęła cabana "Puzdrele" w Górach Rodniańskich. Spaliśmy w niej w sierpniu 1984 r., zaś w 2002 r. zastaliśmy tam już tylko resztki ścian
Nie ma jeszcze tego i tamtego..., słyszałem, że zburzyli cośtamcośtam...
Czas się ocknąć!
Nie, w nowej "Muntele Roşu" spać nie będziemy.
Nie dość, że brzydko, to jeszcze drogo. Kilkaset metrów od tych pudełek z czerwonymi dachami znajduje się następne schronisko - Cabana "Silva". Idziemy w jego stronę. Trochę bardziej kameralne, lecz jego dawna architektura zeszpecona została przez obudowanie zrębowych ścian... płytami pilśniowymi lub czymś w tym stylu. Może i trochę cieplej, przez to tańsza jest eksploatacja obiektu - ale jakiż tragiczny efekt? No, ale zawsze mogli przecież obudować budynek jakimś plastikiem, najlepiej tym najbardziej modnym - białym. Tylko wtedy nazwa schroniska - "Silva" (las) - brzmiałaby cokolwiek groteskowo.
Obok "Silvy" znajdowało się kilka domków, też ładniejszych niż te przy "Muntele Roşu"
Zdecydowaliśmy się więc na "Silvę", z perspektywy naszych kieszeni też była to korzystniejsza opcja, niż spanie w molochu obok. Spaliśmy w przyschroniskowym domku, płacąc trochę ponad 20 zł za noc od osoby. Najważniejsze, czyli prąd w gniazdkach, mieliśmy; w polskich schroniskach nie jest to wszak regułą. Ponieważ spaliśmy tam dwie noce, możliwe też było zrobienie jakichś drobnych przepierek. Słowem, względny luksus. Względny, gdyż węzła sanitarnego w domku nie było. Ale znając pewne schroniskowe, nie tylko karpackie realia, to może i dobrze. Gdyby był, z pewnością wydobywające się z niego specyficzne zapachy nie pozwoliłyby nam szybko zasnąć.
Kilka chwil na tzw. odświeżenie i wyjście na popołudniową czwartkową wycieczkę. Okazała się być ona wycieczką nie tylko popołudniową, ale również i wczesnonocną.
Jakaż ulga dla pleców. Zdjęcie wręcz nieprzyzwoite, przywołujące najcięższe (dosłownie) moje - ale i zapewne Piotrka - wspomnienia.
No bo dawno, dawno temu, przed blisko 30 laty, my z takimi oto około 100-litrowymi worami na plecach wędrowaliśmy przez jedne takie góry ledwo dysząc...
... gdy tymczasem wyprzedzający nas lub idący z naprzeciwka Francuzi, Nowozelandczycy i inni "westmeni " wędrowali sobie po górkach jedynie z chlebaczkiem, aparatem fotograficznym i idącymi sto metrów za nimi osobistymi tragarzami, dźwigającymi plecaki "sahiba", jakieś swoje osobiste tobołki a niekiedy nawet i klatkę z kurami.
Ale dość tych azjatyckich wspomnień, albowiem jesteśmy w Karpatach. Na szlaku...
Szlaku bardzo dobrze strzeżonym...
... pojawiły się pierwsze ciukaskie widoki i pierwsze ciukaskie przestrzenie
A następnie pierwszy kontakt wzrokowy ze szczytem Ciucaş i leżącym u jego stóp schroniskiem Ciucaş. Tam właśnie będziemy już jutro - i to również na lekko. I tam wreszcie z pewnością natrafimy na poszukiwany czarno-biały trop. Bo, że odnajdziemy go dzisiaj, to mało prawdopodobne, chociaż i na ten popołudniowy wypad kopertę ze zdjęciami Basi przezornie zabrałem.
Pniemy się coraz wyżej...
i wokół nas jest coraz bardziej skalnogórsko - po kilku dniach wędrówek przez połoniny i od czasu do czasu przez lasy, skała pod nogami jawiła się dla nas jako coś bardzo egzotycznego...
Dość szybko wdrapaliśmy się na - jednak połoninną - przełęcz La Rǎscruce (1805 m n.p.m.), by z niej udać się skalno-trawiastą boczną granią Gór Ciucaş na południe. Ta atrakcyjna grań, miejscami ubezpieczona łańcuchami, opada w stronę miejscowości Cheia. Nie planowaliśmy zejścia szlakiem znakowanym czerwonym krzyżem aż do Chei, tylko po około godzinnej wędrówce granią przy jakiejś pierwszej sposobności chcieliśmy zejść do doliny Gropşoare i później jakimiś skrótami dotrzeć do schroniska. Okazało się, że musieliśmy iść cały czas skalną częścią grzbietu - po drodze nie było żadnej możliwości zejścia z niego w kierunku zachodnim. Ale co tam - był sierpień, było pięknie, było fajnie.
Na szczycie Gropşoare (1883 m n.p.m.) znaleźliśmy się błyskawicznie."Bezplecakowa lekkość bytu". Te "malownicze" stalowe puszki na szczycie zapewne mają coś wspólnego ze działalnością stacji sejsmicznej, znajdującej się w odległości może 150 m od schroniska, w którym się zadekowaliśmy.
Mimo tych atrakcji szczyt ciekawy, bo nietypowy. A widok świetny, chociaż w lecie z pewnością znacznie odbiegający od tych, które mogą stąd się roztaczać od późnej jesieni do początków kwietnia. Ale to już jest taki swoisty "urok" letnich wędrówek po Karpatach - permanentne marzenia o inwersji. Ale nieraz takie sierpniowe widokowe żylety się zdarzają. Śpiąc dawno, dawno temu w anilanowych śpiworach z "Polsportu" człowiek w nocy się cieszył, że marznie, że widać w nocy gwiazdy i jest przymrozek. To znak, że rano zobaczy najodleglejsze szczyty, bez żadnych mgiełek, czysto i wyraźnie. Widok "nieograniczony", chociaż ograniczało nas tych nieszczęsnych 36 klatek jednego filmu do aparatu.
Tym razem w nocy nie marzliśmy, stąd też i widok z Gropşoare nie był tym wymarzonym, mógł być choćby odrobinę lepszy. Widzieliśmy i tak więcej, niż można było uchwycić naszymi cyfrówkami, nawet stosując rozmaite filtry. Może stara poczciwa "Velvia 50" Fuji, chyba najdoskonalszy małoobrazkowy dostępny jeszcze kilkanaście lat temu film do przeźroczy, by sobie poradziła, nasze aparaty AD 2013 już niestety nie podołały zadaniu. Widzieliśmy gdzieś tam daleko na północy i północnym wschodzie dziesiątki szczytów wyrastających z jakichś Gór Nemira i Vrancei, z pewnością również i jeszcze innych, próbowaliśmy odgadywać nazwy... I snuliśmy plany na następne rumuńskie wędrówki.
Z Gropşoare poszliśmy dalej grzbietem na południe, przez skalną wieżę Turnul de Aramǎ, szczyt Vârful Zaganu (1817 m n.p.m.)
Podziwialiśmy nieznane nam endemiczne formy miejscowej fauny, jak m.in. taki oto nowy gatunek ciucaskiego świata zwierząt, czyli mammuthus ciliatus - Mamut orzęsiony
Gdzieś tam na grzbiecie spotkaliśmy grupę miejscowych turystów, zdeterminowanych na namiotowy nocleg gdzieś wśród tych skał. Trochę im odradzaliśmy, bo słychać było pomruki zbliżającej się burzy - pierwszej od początków naszej wędrówki. Podziękowali za przestrogę... i poszli dalej szukać jakiejś płaskiej murawy, nadającej się do rozbicia namiotów.
A my idziemy dalej grzbietem, aż do nadejścia szarówki.
W pewnym momencie nastąpiła decyzja o zejściu z grzbietu. Dotarliśmy do usytuowanej na grzbiecie, przy górnej granicy lasu, opuszczonej bacówki, do której dochodziła od strony zachodniej, czyli dla nas tej "właściwej", dość szeroka ścieżka (miejscami nawet droga). Zeszliśmy nią do doliny Gropşoarele. Wzdłuż potoku już po ciemku, raz nawet myląc drogę i pakując się niepotrzebnie gdzieś z półtora kilometra w boczną dolinę, dotarliśmy do schroniska. Złapał nas po drodze pierwszy podczas naszego przejścia deszcz. Burza szalała na grani, tam gdzie tkwiła grupka rumuńskich studentów.
A w schronisku przed spankiem piwo, później następne i zasłużony obiad - co było na drugie danie, tego już nie pamiętam, ale że nieco wcześniej "ciorba de burta", to tego jestem pewien.
C.D.N.
Już podczas snucia we Wrocławiu planów przejścia zakładaliśmy, że może być to dzień inny od poprzednich. Planowaliśmy właśnie w czwartek dotrzeć do jakiegoś schroniska i przenocować pod dachem. Powodem nie miało być nasze zmęczenie i znużenie (psychiczne?, fizyczne?) noclegami pod namiotami, tylko najpospolitszy w świecie głód prądu - nie żarówkowego, tylko takiego znajdującego się w gniazdkach. Potrzebny nam był do naładowania akumulatorów. Nie naszych telefonów, tylko aparatów fotograficznych. A taki mogliśmy znaleźć w pierwszych napotkanych po drodze schroniskach, a te zaś miały się pojawić na naszej trasie właśnie w dniu, kiedy wchodziliśmy w pierwsze na naszej trasie w miarę "cywilizowane" góry - Góry Ciucaş.
Takie oto nam czasy nastały, że potrzeba podładowania akumulatorów naszych cyfrówek, determinuje cały program przejścia. To oczywiście żart (przyznaję - trochę przydługawy), gdyż bardziej ważny dla nas był przynajmniej jednodniowy odpoczynek od ciężarów naszych plecaków. Zostawiając plecaki w pokoju schroniskowym, można było zrobić na lekko w następnym dniu, czyli w piątek, pętlę przez najwyższe partie gór Ciucas, łącznie z wejściem na jego najwyższy wierzchołek, czyli Vârful Ciucaş (1954 m n.p.m.).
O tym, że inny to dzień niż zwykle, świadczył brak "tradycyjnego" poprawiania sznurowadeł w wykonaniu Oli. Zajęła się jednak poprawianiem kijka trekkingowego - a to też istotna sprawa.
A Tesla uśmiecha się do nas z lewej krawędzi fotografii.
Wyruszyliśmy na północ, w stronę rozdzielającej Grohotiş od Gór Ciucaş przełęczy Bratocea, a tu nagle - dosłownie kwadrans po rozpoczęciu marszu - jakaż niespodzianka. Na przydrożnej skałce "znalazł się" szlak. Niewidziany od trzech przeszło dni.
Wkrótce - po wejściu do lasu - znalazły się i następne znaki szlaku. Na jasno i logicznie biegnącym w lesie płaju (zresztą grzbiet schodzący do przełęczy Bratocea nosi nazwę Plaiul Sterp) rumuński znakarz dał upust swojej fantazji. Niektóre znaki malował na drzewach, które już w czasie wykonywania przez niego prac znakarskich, wskazywały, że lada chwila się wywrócą.
No i takim przecywilizowanym szlakiem, na którym na 200 metrów bieżących drogi, wymalowanych było z 5 do 6 znaków szlaku, dotarliśmy do przełęczy Bratocea (1272 m n.p.m.). Przełęczy dla Rumunów o strategicznym wręcz znaczeniu, gdyż wiedzie nią bardzo ważna droga przecinająca główny grzbiet Karpat i łącząca Siedmiogród ze wschodnią Wołoszczyzną. Rumuńska droga narodowa 1A wiąże siedmiogrodzki Braszów z leżącym już po zewnętrznej stronie Karpat przemysłowym okręgiem Ploeşti i następnie z Bukaresztem. Stąd też na przełęczy powitał nas zapach rozgrzanego w słońcu asfaltu, ryk silników i morze śmieci.
Oraz widoczne po drugiej, północnej stronie przełęczy, skały gór Ciucaş (m.in. i Sfinxul Bratocei - chociaż stąd jeszcze ta skała sfinksa nie przypomina)
Postanowiliśmy najkrótszą drogą przedostać się do najbliższego schroniska, według mapy miała to być cabana Muntele Roşu. Trzeba było zejść z głównego grzbietu Karpat w kierunku wschodnim, początkowo, niestety, asfaltem i wypełniając nasze płuca karpackim tlenem, zawierającym dość dużą domieszkę spalin. Liczba tirów, które w ciągu 40 minut nas mijały, z pewnością znacznie przekraczała liczbę widzianych przez nas ludzi w ciągu poprzednich czterech dni.
Ale przy okazji przejścia tym asfaltowym szlakiem poduczyliśmy się trochę historii. Tylko szkoda, że takiej o dość mocno szowinistycznym zabarwieniu.
W końcu opuściliśmy asfalt i weszliśmy w dolinę rzeki Berii. Od razu poczuliśmy się jak w Karpatach.
Dolina Berii to pierwsza dolina rzeczna na naszej trasie. Dotychczas szliśmy grzbietem Karpat, więc poza szczytami, przełęczami i nieraz trawersami niektórych szczytów, dolin rzek i potoków praktycznie nie uświadczyliśmy. Tutaj, w górach Ciucaş, natknęliśmy się na pierwsze mostki podczas naszego przejścia.
W 1973 r. było ich trochę więcej - i to jakich?
Z doliny Berii musieliśmy jeszcze wdrapać się na grzbiecik Muntele Roşu, rozdzielający doliny Berii i Roşu. W tej drugiej miało być "nasze" schronisko Muntele Roşu.
I było, tylko, że gdy na nie spojrzeliśmy z góry, nogi się pod nami ugięły.
No bo czy to schronisko "Muntele Roşu" , czy też może raczej "Complexul turistic Muntele Roşu"?
Dawne schronisko "Muntele Roşu", znane z kilku opublikowanych wcześniej w literaturze fotografii, owszem było. Ale zostało dokładnie obudowane ostatnio nowymi budynkami. Brzydszymi już chyba otoczyć go nie mogli? Los schroniska już chyba został definitywnie przesądzony. Zamknięte na cztery spusty, zapewne skazane już przez kogoś na zagładę. Ile lat jeszcze może przetrwać? I czy to coś, co w jego miejscu powstanie, też będzie ozdobione takim samym obrzydliwym, jak budowle obok, czerwonym dachem.
Kiedyś zapewne ktoś po raz ostatni zamknie drzwi do starego schroniska "Muntele Roşu", i zapewne będzie to beznamiętne, zupełnie pozbawione refleksji zamknięcie.
Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale dawna rumuńska architektura schroniskowa była naprawdę ładna. Wewnątrz było siermiężnie - owszem, ale bryła budynku najczęściej cieszyła wzrok. Nie miejsce tu na porównania, przedkładanie wartości architektonicznej rumuńskich caban nad jakieś "hütte", "schroniska", "boudy" z innych krajów i innych gór, ale niewątpliwie swój urok one mają. No właśnie - "mają" czy "miały"?
Bo jaki los spotkał naszą pierwszą cabanę na szlaku, czyli schronisko "Susai" w górach Piatra Mare to już wiemy. Schroniskiem z pewnością to coś już nie jest.
A w innych częściach rumuńskich Karpat. Też jest źle, lub nawet gorzej!
W Retezacie nasza kochana "Pietrelka", czyli schronisko "Pietrele", spłonęła. Wszystkie organizowane przez nasze koło obozy wędrowne w tym masywie zaczynały się od tego właśnie schroniska. Chyba najlepsze jego fotografie wykonał nasz kolega Wiciu "Ufo" Hermaszewski jeszcze pod koniec lat 70. Takiej fotografii przyschroniskowej pralni, funkcjonującej wtedy przy Pietrelce, nie ma w żadnej rumuńskiej publikacji.
Spaliła się też stara cabana "Buta", też w Retezacie. Nowej "Buty" jeszcze nie widziałem...
Los, jaki spotkał jedno z najpiękniejszych schronisk w Fogaraszach, czyli schronisko "Urlea", to temat na dłuższą opowieść
W cabanie "Urlea" spaliśmy, ale wewnątrz rozłożonego w jej wnętrzu namiotu. Aby wysechł, bo całą noc (a i wcześniejsze) lało to raz, a dwa, że z dziesiątków porozwalanych schroniskowych materacy wyłaziła najprzeróżniejsza drobna owadzia fauna.
A jak dzisiaj może wyglądać schronisko "Suhard" w górach Hasmaş? W 2002 r. już było zamknięte, już chyliło się ku upadkowi.
Nie ma już uroczej "Pasterki" (cabana "Pastorala") u stóp Pietrele Doamei, chyba najpiękniejszej skały w Karpatach Wschodnich, w górach Rarau-Giumalau
Spłonęła cabana "Puzdrele" w Górach Rodniańskich. Spaliśmy w niej w sierpniu 1984 r., zaś w 2002 r. zastaliśmy tam już tylko resztki ścian
Nie ma jeszcze tego i tamtego..., słyszałem, że zburzyli cośtamcośtam...
Czas się ocknąć!
Nie, w nowej "Muntele Roşu" spać nie będziemy.
Nie dość, że brzydko, to jeszcze drogo. Kilkaset metrów od tych pudełek z czerwonymi dachami znajduje się następne schronisko - Cabana "Silva". Idziemy w jego stronę. Trochę bardziej kameralne, lecz jego dawna architektura zeszpecona została przez obudowanie zrębowych ścian... płytami pilśniowymi lub czymś w tym stylu. Może i trochę cieplej, przez to tańsza jest eksploatacja obiektu - ale jakiż tragiczny efekt? No, ale zawsze mogli przecież obudować budynek jakimś plastikiem, najlepiej tym najbardziej modnym - białym. Tylko wtedy nazwa schroniska - "Silva" (las) - brzmiałaby cokolwiek groteskowo.
Obok "Silvy" znajdowało się kilka domków, też ładniejszych niż te przy "Muntele Roşu"
Zdecydowaliśmy się więc na "Silvę", z perspektywy naszych kieszeni też była to korzystniejsza opcja, niż spanie w molochu obok. Spaliśmy w przyschroniskowym domku, płacąc trochę ponad 20 zł za noc od osoby. Najważniejsze, czyli prąd w gniazdkach, mieliśmy; w polskich schroniskach nie jest to wszak regułą. Ponieważ spaliśmy tam dwie noce, możliwe też było zrobienie jakichś drobnych przepierek. Słowem, względny luksus. Względny, gdyż węzła sanitarnego w domku nie było. Ale znając pewne schroniskowe, nie tylko karpackie realia, to może i dobrze. Gdyby był, z pewnością wydobywające się z niego specyficzne zapachy nie pozwoliłyby nam szybko zasnąć.
Kilka chwil na tzw. odświeżenie i wyjście na popołudniową czwartkową wycieczkę. Okazała się być ona wycieczką nie tylko popołudniową, ale również i wczesnonocną.
Jakaż ulga dla pleców. Zdjęcie wręcz nieprzyzwoite, przywołujące najcięższe (dosłownie) moje - ale i zapewne Piotrka - wspomnienia.
No bo dawno, dawno temu, przed blisko 30 laty, my z takimi oto około 100-litrowymi worami na plecach wędrowaliśmy przez jedne takie góry ledwo dysząc...
... gdy tymczasem wyprzedzający nas lub idący z naprzeciwka Francuzi, Nowozelandczycy i inni "westmeni " wędrowali sobie po górkach jedynie z chlebaczkiem, aparatem fotograficznym i idącymi sto metrów za nimi osobistymi tragarzami, dźwigającymi plecaki "sahiba", jakieś swoje osobiste tobołki a niekiedy nawet i klatkę z kurami.
Ale dość tych azjatyckich wspomnień, albowiem jesteśmy w Karpatach. Na szlaku...
Szlaku bardzo dobrze strzeżonym...
... pojawiły się pierwsze ciukaskie widoki i pierwsze ciukaskie przestrzenie
A następnie pierwszy kontakt wzrokowy ze szczytem Ciucaş i leżącym u jego stóp schroniskiem Ciucaş. Tam właśnie będziemy już jutro - i to również na lekko. I tam wreszcie z pewnością natrafimy na poszukiwany czarno-biały trop. Bo, że odnajdziemy go dzisiaj, to mało prawdopodobne, chociaż i na ten popołudniowy wypad kopertę ze zdjęciami Basi przezornie zabrałem.
Pniemy się coraz wyżej...
i wokół nas jest coraz bardziej skalnogórsko - po kilku dniach wędrówek przez połoniny i od czasu do czasu przez lasy, skała pod nogami jawiła się dla nas jako coś bardzo egzotycznego...
Dość szybko wdrapaliśmy się na - jednak połoninną - przełęcz La Rǎscruce (1805 m n.p.m.), by z niej udać się skalno-trawiastą boczną granią Gór Ciucaş na południe. Ta atrakcyjna grań, miejscami ubezpieczona łańcuchami, opada w stronę miejscowości Cheia. Nie planowaliśmy zejścia szlakiem znakowanym czerwonym krzyżem aż do Chei, tylko po około godzinnej wędrówce granią przy jakiejś pierwszej sposobności chcieliśmy zejść do doliny Gropşoare i później jakimiś skrótami dotrzeć do schroniska. Okazało się, że musieliśmy iść cały czas skalną częścią grzbietu - po drodze nie było żadnej możliwości zejścia z niego w kierunku zachodnim. Ale co tam - był sierpień, było pięknie, było fajnie.
Na szczycie Gropşoare (1883 m n.p.m.) znaleźliśmy się błyskawicznie."Bezplecakowa lekkość bytu". Te "malownicze" stalowe puszki na szczycie zapewne mają coś wspólnego ze działalnością stacji sejsmicznej, znajdującej się w odległości może 150 m od schroniska, w którym się zadekowaliśmy.
Mimo tych atrakcji szczyt ciekawy, bo nietypowy. A widok świetny, chociaż w lecie z pewnością znacznie odbiegający od tych, które mogą stąd się roztaczać od późnej jesieni do początków kwietnia. Ale to już jest taki swoisty "urok" letnich wędrówek po Karpatach - permanentne marzenia o inwersji. Ale nieraz takie sierpniowe widokowe żylety się zdarzają. Śpiąc dawno, dawno temu w anilanowych śpiworach z "Polsportu" człowiek w nocy się cieszył, że marznie, że widać w nocy gwiazdy i jest przymrozek. To znak, że rano zobaczy najodleglejsze szczyty, bez żadnych mgiełek, czysto i wyraźnie. Widok "nieograniczony", chociaż ograniczało nas tych nieszczęsnych 36 klatek jednego filmu do aparatu.
Tym razem w nocy nie marzliśmy, stąd też i widok z Gropşoare nie był tym wymarzonym, mógł być choćby odrobinę lepszy. Widzieliśmy i tak więcej, niż można było uchwycić naszymi cyfrówkami, nawet stosując rozmaite filtry. Może stara poczciwa "Velvia 50" Fuji, chyba najdoskonalszy małoobrazkowy dostępny jeszcze kilkanaście lat temu film do przeźroczy, by sobie poradziła, nasze aparaty AD 2013 już niestety nie podołały zadaniu. Widzieliśmy gdzieś tam daleko na północy i północnym wschodzie dziesiątki szczytów wyrastających z jakichś Gór Nemira i Vrancei, z pewnością również i jeszcze innych, próbowaliśmy odgadywać nazwy... I snuliśmy plany na następne rumuńskie wędrówki.
Z Gropşoare poszliśmy dalej grzbietem na południe, przez skalną wieżę Turnul de Aramǎ, szczyt Vârful Zaganu (1817 m n.p.m.)
Podziwialiśmy nieznane nam endemiczne formy miejscowej fauny, jak m.in. taki oto nowy gatunek ciucaskiego świata zwierząt, czyli mammuthus ciliatus - Mamut orzęsiony
Gdzieś tam na grzbiecie spotkaliśmy grupę miejscowych turystów, zdeterminowanych na namiotowy nocleg gdzieś wśród tych skał. Trochę im odradzaliśmy, bo słychać było pomruki zbliżającej się burzy - pierwszej od początków naszej wędrówki. Podziękowali za przestrogę... i poszli dalej szukać jakiejś płaskiej murawy, nadającej się do rozbicia namiotów.
A my idziemy dalej grzbietem, aż do nadejścia szarówki.
W pewnym momencie nastąpiła decyzja o zejściu z grzbietu. Dotarliśmy do usytuowanej na grzbiecie, przy górnej granicy lasu, opuszczonej bacówki, do której dochodziła od strony zachodniej, czyli dla nas tej "właściwej", dość szeroka ścieżka (miejscami nawet droga). Zeszliśmy nią do doliny Gropşoarele. Wzdłuż potoku już po ciemku, raz nawet myląc drogę i pakując się niepotrzebnie gdzieś z półtora kilometra w boczną dolinę, dotarliśmy do schroniska. Złapał nas po drodze pierwszy podczas naszego przejścia deszcz. Burza szalała na grani, tam gdzie tkwiła grupka rumuńskich studentów.
A w schronisku przed spankiem piwo, później następne i zasłużony obiad - co było na drugie danie, tego już nie pamiętam, ale że nieco wcześniej "ciorba de burta", to tego jestem pewien.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 2014-05-09, 15:19 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
opowieść ewidentnie nadaje się na wydanie drukiem, większość autorskich wypocin na temat Karpat się chowa
a refleksja o rumuńskich schroniskach faktycznie smutna... to tak jakby wszystkie drewniane schroniska sudeckie obudowano jakimś betonowo-ceglanym dziadostwem!
a refleksja o rumuńskich schroniskach faktycznie smutna... to tak jakby wszystkie drewniane schroniska sudeckie obudowano jakimś betonowo-ceglanym dziadostwem!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ja po prostu z zapartym tchem czytam tą relację i z niecierpliwością czekam na każdy "odcinek". Bardzo lubię rumuńskie góry a w Karpatach Zakrętu nie miałam jeszcze okazji być. A jak widać jest tam wszystko co potrzebne do szczęścia - owce, połoniny, rozległe widoki i czasem skałki. A ponadto życzliwi ludzie.
Drobny szczegół: Byłam w roku 2008 w w górach Rarau-Giumalau i spałam w schronisku blisko "skał Księżniczki" podobnym do tego ze zdjęcia. Ale nie wiem czy to było to konkretne schronisko, musiałabym zajrzeć na mapę. Nazwy nie pamiętam. A pod samymi "Skałami Księżniczki" jest teraz hotel, gdzie się wypożycza quady itp. Na szczęście w Rumunii nadal jest sporo miejsc nietkniętych przez "cywilizację" jakiej nie lubimy.
Drobny szczegół: Byłam w roku 2008 w w górach Rarau-Giumalau i spałam w schronisku blisko "skał Księżniczki" podobnym do tego ze zdjęcia. Ale nie wiem czy to było to konkretne schronisko, musiałabym zajrzeć na mapę. Nazwy nie pamiętam. A pod samymi "Skałami Księżniczki" jest teraz hotel, gdzie się wypożycza quady itp. Na szczęście w Rumunii nadal jest sporo miejsc nietkniętych przez "cywilizację" jakiej nie lubimy.
Ostatnio zmieniony 2014-05-07, 18:31 przez Basia Z., łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek, pierwsze Twoje zdanie to.... hm hm! Ale dziękuję Ci bardzo!
Ivo, widoków nie ma co zazdrościć, tylko należy wychodzić po nie w góry. A jak ich nie ma, to i deszcz można fajnie przeżywać - będziemy mieli go w nadmiarze w drugim tygodniu naszej wędrówki. Zobaczysz
Basiu, chyba faktycznie spaliście w cabanie "Pastorala"
Hotel "Rarau" w górach Rarau, o którym piszesz, rzeczywiście urodą nie grzeszy (chociaż w górach całego świata spotkać można znacznie brzydsze obiekty)
Psuje też nieco widok z niższej kulminacji Skały Księżniczki - Pietrele Doamnei...
... tak jak wcześniej pisałem - jednej z najpiękniejszych skał w Karpatach
Cabanę "Pastorala" prawdopodobnie zburzono w 2010 r., a zatem zgadza się to z Twoją informacją - mogłaś w 2008 r. w tym schronisku nocować. Z niższej kulminacji Pietrele Doamnei również było ono widoczne - to ten domek z seledynowymi ścianami z dachem przykrytym czarnym gontem
Już w październiku 2006 r. czuć było, że "Pasterce" coś grozi - pojawiły się tuż przy niej obrzydliwe betonowe słupy sieci energetycznej
Ale wewnątrz schroniskowego ogrodzenia i w środku budynku nadal panował dawny klimat
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
Ivo, widoków nie ma co zazdrościć, tylko należy wychodzić po nie w góry. A jak ich nie ma, to i deszcz można fajnie przeżywać - będziemy mieli go w nadmiarze w drugim tygodniu naszej wędrówki. Zobaczysz
Basiu, chyba faktycznie spaliście w cabanie "Pastorala"
Hotel "Rarau" w górach Rarau, o którym piszesz, rzeczywiście urodą nie grzeszy (chociaż w górach całego świata spotkać można znacznie brzydsze obiekty)
Psuje też nieco widok z niższej kulminacji Skały Księżniczki - Pietrele Doamnei...
... tak jak wcześniej pisałem - jednej z najpiękniejszych skał w Karpatach
Cabanę "Pastorala" prawdopodobnie zburzono w 2010 r., a zatem zgadza się to z Twoją informacją - mogłaś w 2008 r. w tym schronisku nocować. Z niższej kulminacji Pietrele Doamnei również było ono widoczne - to ten domek z seledynowymi ścianami z dachem przykrytym czarnym gontem
Już w październiku 2006 r. czuć było, że "Pasterce" coś grozi - pojawiły się tuż przy niej obrzydliwe betonowe słupy sieci energetycznej
Ale wewnątrz schroniskowego ogrodzenia i w środku budynku nadal panował dawny klimat
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
Samego schroniska na zdjęciu nie mam, mam natomiast jego bliskie otoczenie:
A dalej coś takiego - szczyt Rarau:
a tu widoczek z tego samego miejsca w druga stronę:
Wstąpiliśmy do szałasu i kupiliśmy ser.
Cały komplet zdjęć z tego wyjazdu, tutaj:
https://picasaweb.google.com/1037922192 ... owina2008#
A dalej coś takiego - szczyt Rarau:
a tu widoczek z tego samego miejsca w druga stronę:
Wstąpiliśmy do szałasu i kupiliśmy ser.
Cały komplet zdjęć z tego wyjazdu, tutaj:
https://picasaweb.google.com/1037922192 ... owina2008#
Cisy2 pisze:Hotel "Rarau" w górach Rarau, o którym piszesz, rzeczywiście urodą nie grzeszy (chociaż w górach całego świata spotkać można znacznie brzydsze obiekty)
Oblozony drewnem na opał, otoczony powiewajacym praniem i bita droga, z dosyc nieregularnym ulozeniem balkonikow i daszkow- wyglada calkiem nienajgorzej. Przynjamniej z tego zdjecia.
Choc faktycznie spod skal widok mocno psuje, fajniej by patrzec na bacowki na łące...
Ostatnio zmieniony 2014-05-08, 15:18 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piątek, 23 sierpnia. Szczęśliwy dzień siódmy. Szczęśliwy - bo siódmy, a poza tym - wiem, że już staję się nudny - na lekko...
Chociaż tak z samego rana nachodziły mnie trochę nie za bardzo ciekawe myśli i wspomnienia.
"23. Augusta" - 23 sierpnia. Święto narodowe socjalistycznej Rumunii. Cały kraj stał wtedy na baczność. Pochody, przemówienia, rozentuzjazmowani pionierzy, olbrzymie portrety "Wodza Karpat". W miastach i miasteczkach uroczystości z okazji tego święta przyjmowały nieraz groteskowe formy - na przykład w Aradzie w 1982 r. widzieliśmy maszerujących w sierpniowym pochodzie pionierów dźwigających atrapy talerzowych min przeciwczołgowych, może dwunastoletnie dziewczynki z wielkimi przenośnymi radiostacjami wojskowymi przymocowanymi do ich maleńkich pleców. Obłęd. Na szczęście w samych Karpatach Wielkiego Nicolae jakby było mniej. Chociaż nie do końca.
23 sierpnia 1984 r. spaliśmy w cabanie "Puzdrele" w Górach Rodniańskich - tego samego schroniska , którego ruiny straszą dziś na hali Puzdrele. Dotarliśmy do schroniska wieczorem, nie rozbijaliśmy przy nim namiotów, lecz postanowiliśmy przenocować w środku. Był wtedy taki przepis, obowiązujący zarówno w "Almaturze", jak i PTTK, że jakąś pulę dewiz przeznaczonych na noclegi należało wydać w oficjalnych obiektach noclegowych (czyli przywieźć do Polski rachunek za noclegi; było to takie swoiste zabezpieczenie się biur podróży przed spędzeniem przez "turystów kwalifikowanych" wszystkich dni imprezy nie w górach, ale chociażby na plażach Morza Czarnego), resztę zaś stanowiły ryczałty, czyli za noclegi w swoich namiotach uczestnicy wyjazdu niejako otrzymywali z powrotem wpłacone wcześniej w złotówkach jako opłatę za imprezę pieniądze - ale teraz już w lejach, przeliczonych po kursie bankowym, czyli bardzo dla uczestników korzystnym. A ponieważ "Puzdrelka" była jedynym schroniskiem w Górach Rodniańskich, musieliśmy tam po prostu przenocować.
Przed schroniskiem jakaś grupa młodzieży rumuńskiej, ubranej w mundury pionierskie, siedziała przy ognisku. Przyłączyliśmy się, mieliśmy swoją gitarę, było fajnie. Więcej było piosenek naszych niż ich. Młodzież rumuńska nie piła, mowa tu o alkoholu. Ich opiekunowie, okazało się, że nauczyciele z jakiejś szkoły w Klużu oraz my jak najbardziej. W pewnym momencie młodzi Rumuni wstali i zaczęli śpiewać jakąś melodyjną, zdawałoby się wesołą piosenkę. No to Piotruś (tak, ten dobrze już Wam od kilku dni znany) porwał w swe ramiona Halinkę - naszą koleżankę - i tańczą. Z przytupem, to za mało powiedziane. A to, okazuje się, albo był hymn socjalistycznej Rumunii, albo jakiś wyśpiewywany panegiryk na cześć "Słońca Karpat". Nauczyciele rumuńscy błyskawicznie otrzeźwieli, my również - i zrobiło się trochę elektrycznie. W ciągu dosłownie pół minuty naszym dość osłabionym alkoholem głowom przypomniały się wszystkie najpotrzebniejsze w takiej sytuacji słowa, pozwalające zażegnać narastający konflikt. "Że folklor rumuński, a szczególnie muzyka, to podstawa tożsamości dzisiejszej socjalistycznej Rumunii, że twórca ich muzyki symfonicznej Ciprian Purumbescu był z pochodzenia Polakiem, więc i muzyczne korzenie mamy podobne, że to, że owo, że to i że tamto". I okazuje się zadziałało, jeszcze trochę wspólnie tej nocy wina wypiliśmy.
A że z innymi Rumunami w tym schronisku tej samej nocy się trochę skonfliktowaliśmy, to inna historia i do opowiedzenia w innym miejscu........
A teraz mamy też 23 sierpnia, schodzimy z naszego domku na śniadanie, przez megafony nie słyszymy żadnych przemówień (bo kiedyś przy schroniskach były "szczekaczki", co by wszelki karpacki leśny zwierz i wszyscy turyści słyszeli przemówienie Wodza Nicolae) i cieszymy się sierpniowym świętem. Ale już tym naszym górskim - wycieczką na Ciucaş. Dochodzi jeszcze pewność, że wreszcie, po tylu dniach i przedreptanych w górach kilometrach, znajdziemy wreszcie ślady naszych poprzedników uwiecznionych na ich czarno-białych fotografiach. Może dopiero na samym szczycie Ciucaş, ale może jeszcze odrobinę wcześniej? Zobaczymy...
Ale na razie śniadanie. Po raz pierwszy od rozpoczęcia wędrówki śniadanko na prawdziwym stole. Można też rozłożyć mapy, chociaż żadnych dyskusji nad planem realizowanej w tym dniu wycieczki być nie może. Trzeba wrócić na przełęcz Bratocea i stamtąd, podążając głównym grzbietem Karpat przejść przez Vârful Bratocea (1827 m n.p.m.) i Przełecz Ţigalor (1745 m n.p.m.) na Vârful Ciucaş, najwyższy punkt tych gór (1954 m n.p.m.) i jednocześnie całej naszej wędrówki czarno-białym szlakiem.
A zatem podglądając, czym też zajadają się na śniadanie koczujący w pobliżu obydwu schronisk zmotoryzowani rumuńscy turyści...
... docieramy do szlaku, który acz kolorowy, to zapewne swoją metryką idealnie pasuje do naszych dzisiejszych poszukiwań
Już jesteśmy ponownie na przełęczy Bratocea, już się pniemy do góry, już mijamy pierwsze bacówki
Już dochodzimy ponad górną granicę lasu...
... i już widzimy, jakżeby inaczej, nieco na lewo od nas, na północny zachód - Teslę
Trochę dokładniejsze spojrzenie na tę uroczą górkę
... i jeszcze jedno
I nagle - olśnienie !!!
Na tę fotografię z Basią, przygniecioną olbrzymim osłoniętym folią plecakiem, patrzyliśmy wcześniej dziesiątki razy. Ale dopiero teraz spojrzeliśmy na to co znajduje się za nią - właśnie na Teslę. Bo to, że to jest ten właśnie szczyt, to nie mamy w tej chwili żadnych wątpliwości. Praktycznie wszystko się zgadza. I na tym zdjęciu, i na kilku jeszcze innych. Wprawdzie sam zarys szczytu wydaje się być nieco inny niż na zdjęciach wcześniej robionych przez nas, ale inny był też kąt, pod jakim były robione dawne, te z 1973 r., oraz nasze fotografie. Układ wapiennych skał, mimo, że upłynął tak długi szmat czasu, praktycznie się nie zmienił. I jeszcze jedno - na naszych fotografiach, tych ze zbliżeniem Tesli, widać przy skraju dochodzącej do szczytu polany rozwleczone pogorzelisko - zapewne pochodziło ze spalonej bacówki, tej uwiecznionej na zdjęciu sprzed 40 laty, a przed którą pozowała (?) do zdjęcia Basia.
Do tej fotografii z Basią pasuje też kolejna. Tę wykonano fotografując naszą bohaterkę stojącą w tym samym miejscu, zmieniło się tylko miejsce, w którym stała osoba ją fotografująca. Ta za plecami miała bacówkę i wapienne skałki Tesli, zaś przed sobą zapewne grzbiety połonin Grohotişu, leżące na południe i południowy zachód od polany pod Teslą.
To "zlokalizowanie" Basi na przylegającej od strony północnej do Tesli polanie sporo nam wyjaśniło. Przypomnę w tym miejscu, że ostatni raz namierzyliśmy naszą poszukiwaną sprzed czterech dekad grupę jeszcze w Górach Baiului, na przełęczy pod Vârful Ţigailor. Przełęcz ta leży niemal dokładnie na zachód od Tesli, w linii powietrznej w odległości zaledwie około 15,5 km. Niech wędrówka górskimi dolinami i trawersami grzbietów rozciągnie te 15,5 km nawet i do około 30 km, ale i tak połączenie najkrótszą drogą tych dwóch punktów stanowi dawkę marszu na najwyżej jeden pełny dzień. I prawdopodobnie nasi poprzednicy właśnie takim skrótem poszli - tylko wtedy mieliby szansę w założonym czasie zbliżyć się w miarę blisko wąwozu Bicaz, czyli celu swojego przejścia.
Teraz już możemy rekonstruować ten fragment przejścia sprzed 40 lat. Z przełęczy pod Vârful Ţigailor grupa poszła bocznym grzbietem gór Baiului, którego kulminacją jest Vârful Clǎbucetul (1466 m n.p.m.), w kierunku północno-wschodnim, czyli w stronę istniejącego do dziś schroniska Rentea. Prowadził tamtędy szlak czerwonego trójkąta. Możliwe, że w pobliżu tego schroniska grupa nocowała, gdyż do cabany Rentea można dojść z Predealu (czyli miejsca startu wędrówki) w jeden dzień.
Już po powrocie z naszej wędrówki do Polski znalazłem w sieci fotografię dzisiejszego stanu schroniska Rentea.
Na stronie: http://www.silvique.ro/2012/05/2012-05- ... racin.html , znajduje się taka fotografia:
Trzeba więc jeszcze raz, po raz tysiąc setny przejrzeć fotografie Basi... i nieeeeeeestety - nie ma!!!!
Ale przy okazji znalazło się coś innego. Na zachód od przełęczy pod Vârful Ţigailor, przy szlaku (czerwony trójkąt) z cabany Susai na tą przełęcz, znajduje się drewniany schron turystyczny - refugiul Retevoiul. Wygląda on tak:
Fotografia ze strony: http://stefansabin.wordpress.com/2012/0 ... r-baiului/ Inne zdjęcia tego schronu znajdziecie w google. Wystarczy wpisać "refugiul retevoi" i kliknąć grafikę. Są tam dziesiątki fotografii schronu - widać, że jest kultowe wśród rumuńskich turystów.
Ponowne nerwowe przeglądanie fotek Basi - już po raz tysiąc setny pierwszy... i BINGO!!!! Jeeeest!!!
Chatka zupełnie się przez te czterdzieści lat nie zmieniła. Leżąca kilka kilometrów na zachód od niej cabana Susin przepoczwarzyła się w straszliwe, obite tworzywami sztucznymi monstrum, a tutaj przetrwał taki zupełnie z innego świata budyneczek! Niebywałe!
I budujące!
A zatem nastąpiła mała korekta w rekonstrukcji przejścia z 1973 r. Pierwszy dzień to zapewne trasa: Predeal - cabana Susai - refugiul Retevoiul i obok tego schronu rozbicie namiotów. Drugi dzień to przejście z refugiul Retevoiul przez przełęcz pod Vârful Ţigailor i następnie wędrówka w stronę cabany Rentea. Jeszcze w tym dniu grupa musiała pójść dalej, w kierunku wschodnim - inaczej trasa w tym dniu byłaby zdecydowanie za krótka. Prawdopodobnie także w tym dniu nasi poprzednicy przecięli również transkarpacką szosę 1A (tę z Braszowa do Ploeşti i Bukaresztu). Gdzieś tam przy tej szosie znajdowało się - na szlaku czerwonego trójkąta - schronisko Babarunca.
Może to ten budynek z naszych czarno-białych fotografii?
Niestety - chyba jednak nie. Babarunca - przynajmniej ta dzisiejsza - jest zupełnie inna.
Ale i tak jest w naszym górskim śledztwie dobrze. Coś już wiemy. Pod Teslą chyba nie nocowali, bo nie ma żadnych fotografii zakładanych przez grupę biwaków, na których widać byłoby dość charakterystyczną polanę i jeszcze bardziej charakterystyczne wapienne skałki. A zatem spod Tesli musieli iść dalej na wschód, czyli wchodzić od strony zachodniej na grzbiet główny gór Ciucaş.
Z polany pod Teslą grzbiet Ciucaş wygląda tak:
ze strony: http://www.carpati.org/jurnal/muntii_ci ... nuri/1441/
Natomiast wśród "naszych" czarno-białych fotografii znajdujemy takie ujęcie:
... i jeszcze takie
No to już wszystko jasne - jeszcze mały oddech na grzbieciku pomiędzy Teslą a grzbietem głównym Gór Ciucaş...
... i można iść w kierunku skał na grzbiecie, z których pierwsza z prawej, taka trochę asymetryczna, to niewątpliwie skała, którą nazwano Wieżą Goliata (Turnul Goliat)
Skały te od strony grzbietu wyglądają właśnie tak - widać zarówno Teslę, a na prawo od niej, już na grzbiecie głównym Gór Ciucaş trzy ważne skały - najniżej leżącą Turnul de Jos (Wieża Dolna), nieco wyżej położoną Turnul Roşu (Czerwoną Wieżę) i najwyżej położoną Turnul Goliat.
I w tym miejscu, już na grzbiecie Gór Ciucaş, a dokładnie na przełęczy Şaua Ţigǎilor (1745 m n.p.m.), zeszły się ponownie nasze ścieżki.
Ścieżki studenckiej ekipy z 1973 r. ...
... oraz naszej grupki z 2013 r.
Wspólnie już możemy wędrować grzbietem do Vârful Ciucaş, a być może i dalej.
Jesteśmy zatem chyba w najbardziej skalistej części Karpat Zakrętu, a może nawet i całych Karpat Wschodnich (chociaż w tym miejscu miłośnicy Gór Hasmaş i Ceahlau mogliby się nieco obruszyć)
W pewnym momencie zapomnieliśmy jednak o czarno-białych fotografiach, gdyż bardziej pochłonęły naszą uwagę czarne borówki. W ostatniej chwili zauważyliśmy, że z naprzeciwka nadchodzi grupka rumuńskich studentów, spotkanych dzień wcześniej na grani i nocujących na grzbiecie podczas burzy. Przeżyli!!!
I tak idąc sobie na wschód, następnie odbijając nieco na północ znaleźliśmy się już blisko najwyższych partii Gór Ciucaş. Trzeba się było tylko jeszcze wdrapać na ich najwyższy wierzchołek.
Idąc w stronę szczytu natknęliśmy się, tuż pod jego wierzchołkiem, na taki powalony betonowy obelisk.
Trzeba było go "zaklepać"
Dlaczego?
Bo to nie byle jaki obelisk!
Stał on sobie kiedyś na szczycie Vârful Ciucaş
No tak, był kiedyś taki przewodnik SKPS Marek Mądrala, który pokazywał roztaczające się ze szczytu panoramki Basi, musiał się zatem znaleźć inny przewodnik, który to samo pokaże jej córce Oli
Jakbyśmy cofnęli się w czasie...
Czy to było wczoraj?
Gdzieś tam wcześniej w tym tekście pisaliśmy, że Ola także swoim DNA związana jest z wyprawą sprzed 40 lat. Ale nie w 50% - nie, absolutnie nie! Na tym przejściu spotkali się po raz pierwszy Basia z Wojtkiem, przewodnikiem ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich z Rzeszowa. Tak, to właśnie Tato Oli. Krótko mówiąc - zgodność "rumuńskich" genów u Oli jest stuprocentowa.
A na naszym przejściu z 2013 r. w rolę Taty Oli na kilkadziesiąt sekund wcielił się Piotruś. W cywilu również tato Oli - ale oczywiście innej. Nie tylko to zadecydowało o wyborze aktora (Zbysiu też ma córką Olę; ja natomiast mogę się pochwalić Ulą), ale przede wszystkim staż w kole.
I tak siedzieliśmy sobie, siedzieliśmy na szczycie Ciucaşa, trochę też postaliśmy, ktoś nawet przyklęknął...
... aż tu nagle zaczęło mżyć. Trzeba zatem uciekać. Najlepiej najpierw do schroniska Ciucaş.
Po drodze było naprawdę ładnie
Mijaliśmy naprawdę efektowne skały: Sfârleaza (Bąk) oraz Babele la Sfat (Plotkujące staruszki)
Z grzbietu do schroniska przechodzi się przez bardzo malownicze najwyższe piętro suchej w tym miejscu(przynajmniej latem) doliny Valea Chiruşca
W końcu dotarliśmy do schroniska. Urodą ono nie powala.
A jeszcze kilka lat temu stała w tym miejscu taka mała chatynka. Też miała status schroniska. Pozostały po niej tylko zdjęcia i taki obrazek na ścianie dzisiejszego schroniska.
Dzisiaj - w środku restauracja... Z kelnerami!!!
Gdzieś pod tym starym schroniskiem zrobiono Basi tę fotografię (dane ze szlakowskazów są identyczne, jak na dzisiejszych tabliczkach). Chata była tak mała i niepozorna, że zupełnie wypadła z głowy Olka i Basi!!!
Ale, że jednak Basia & Co. znajdowała się w 1973 r. w tym miejscu, przekona ją chyba na pewno ta fotografia z jej Olą, czy może raczej ostatni plan tego zdjęcia
Jeszcze jedna fotografia dawnej cabany Ciucaş, znaleziona gdzieś w internecie - tak tu było jeszcze kilka lat temu
Ze strony: http://dani-anke.blogspot.com/2006_08_01_archive.html
Z dawnych schroniskowych klimatów ostał się tylko tutejszy psiak (może i u niego DNA jest takie jak u tutejszych psów z 1973 r.), który najwyraźniej zakochał się w Piotrku - z wzajemnością zresztą.
Czekając na zamówioną "ciorbę de burtę" (oczywiście!) wyszedłem na chwilę przed schronisko i rzuciłem okiem w stronę Vârful Ciucaş. Przestało padać, mgły się podnosiły. Ładnie, ale widoczek psuł maszt wieży przekaźnikowej.
Nagle, dreszczyk na plecach... obrót na pięcie i bieg do schroniska po kopertę z czarno-białymi zdjęciami.
No, mam Was Kochani...
Obróciłem się za siebie... Takie coś, jeszcze we mgłach
A wśród fotografii takie ujęcie. To samo miejsce, jedynie trochę węższy kąt obiektywu. A zatem spali właśnie tutaj, przy samym schronisku Ciucaş.
... i mimo, że nikomu nie polecam zupy "ciorba de burta" z cabany Ciucaş - bo wyjątkowo droga, źle doprawiona i obiektywnie po prostu niedobra, z jakiegoś dziwnego powodu obiad w schronisku będę długo dobrze wspominał. A o dwóch wypitych tam piwach złego słowa nie powiem!!!
Trochę smutno było schodzić ze schroniska Ciucaş do naszej dwudniowej bazy w schronisku Silva. Raz - że trzeba było przejść około półtora kilometra drogą, którą wytrasowano podczas budowy nowego schroniska. Drogą wyjątkowo ohydną
a dwa - że to był ostatni wieczór Piotrka z nami. Następnego ranka musiał ewakuować się, niestety, do Wrocławia. Na dłuższy z nami pobyt nie dostał od swojego szefostwa urlopu.
Po powrocie do "Silvy" najpierw Piotr opracował logistykę swojego powrotu do Wrocławia
A potem miała miejsce impreza przy cujce, piwie i gitarze. Przy gitarze już niestety ostatnia, gdyż instrument powędrował z Piotrusiem do Wrocławia.
C.D.N.
Chociaż tak z samego rana nachodziły mnie trochę nie za bardzo ciekawe myśli i wspomnienia.
"23. Augusta" - 23 sierpnia. Święto narodowe socjalistycznej Rumunii. Cały kraj stał wtedy na baczność. Pochody, przemówienia, rozentuzjazmowani pionierzy, olbrzymie portrety "Wodza Karpat". W miastach i miasteczkach uroczystości z okazji tego święta przyjmowały nieraz groteskowe formy - na przykład w Aradzie w 1982 r. widzieliśmy maszerujących w sierpniowym pochodzie pionierów dźwigających atrapy talerzowych min przeciwczołgowych, może dwunastoletnie dziewczynki z wielkimi przenośnymi radiostacjami wojskowymi przymocowanymi do ich maleńkich pleców. Obłęd. Na szczęście w samych Karpatach Wielkiego Nicolae jakby było mniej. Chociaż nie do końca.
23 sierpnia 1984 r. spaliśmy w cabanie "Puzdrele" w Górach Rodniańskich - tego samego schroniska , którego ruiny straszą dziś na hali Puzdrele. Dotarliśmy do schroniska wieczorem, nie rozbijaliśmy przy nim namiotów, lecz postanowiliśmy przenocować w środku. Był wtedy taki przepis, obowiązujący zarówno w "Almaturze", jak i PTTK, że jakąś pulę dewiz przeznaczonych na noclegi należało wydać w oficjalnych obiektach noclegowych (czyli przywieźć do Polski rachunek za noclegi; było to takie swoiste zabezpieczenie się biur podróży przed spędzeniem przez "turystów kwalifikowanych" wszystkich dni imprezy nie w górach, ale chociażby na plażach Morza Czarnego), resztę zaś stanowiły ryczałty, czyli za noclegi w swoich namiotach uczestnicy wyjazdu niejako otrzymywali z powrotem wpłacone wcześniej w złotówkach jako opłatę za imprezę pieniądze - ale teraz już w lejach, przeliczonych po kursie bankowym, czyli bardzo dla uczestników korzystnym. A ponieważ "Puzdrelka" była jedynym schroniskiem w Górach Rodniańskich, musieliśmy tam po prostu przenocować.
Przed schroniskiem jakaś grupa młodzieży rumuńskiej, ubranej w mundury pionierskie, siedziała przy ognisku. Przyłączyliśmy się, mieliśmy swoją gitarę, było fajnie. Więcej było piosenek naszych niż ich. Młodzież rumuńska nie piła, mowa tu o alkoholu. Ich opiekunowie, okazało się, że nauczyciele z jakiejś szkoły w Klużu oraz my jak najbardziej. W pewnym momencie młodzi Rumuni wstali i zaczęli śpiewać jakąś melodyjną, zdawałoby się wesołą piosenkę. No to Piotruś (tak, ten dobrze już Wam od kilku dni znany) porwał w swe ramiona Halinkę - naszą koleżankę - i tańczą. Z przytupem, to za mało powiedziane. A to, okazuje się, albo był hymn socjalistycznej Rumunii, albo jakiś wyśpiewywany panegiryk na cześć "Słońca Karpat". Nauczyciele rumuńscy błyskawicznie otrzeźwieli, my również - i zrobiło się trochę elektrycznie. W ciągu dosłownie pół minuty naszym dość osłabionym alkoholem głowom przypomniały się wszystkie najpotrzebniejsze w takiej sytuacji słowa, pozwalające zażegnać narastający konflikt. "Że folklor rumuński, a szczególnie muzyka, to podstawa tożsamości dzisiejszej socjalistycznej Rumunii, że twórca ich muzyki symfonicznej Ciprian Purumbescu był z pochodzenia Polakiem, więc i muzyczne korzenie mamy podobne, że to, że owo, że to i że tamto". I okazuje się zadziałało, jeszcze trochę wspólnie tej nocy wina wypiliśmy.
A że z innymi Rumunami w tym schronisku tej samej nocy się trochę skonfliktowaliśmy, to inna historia i do opowiedzenia w innym miejscu........
A teraz mamy też 23 sierpnia, schodzimy z naszego domku na śniadanie, przez megafony nie słyszymy żadnych przemówień (bo kiedyś przy schroniskach były "szczekaczki", co by wszelki karpacki leśny zwierz i wszyscy turyści słyszeli przemówienie Wodza Nicolae) i cieszymy się sierpniowym świętem. Ale już tym naszym górskim - wycieczką na Ciucaş. Dochodzi jeszcze pewność, że wreszcie, po tylu dniach i przedreptanych w górach kilometrach, znajdziemy wreszcie ślady naszych poprzedników uwiecznionych na ich czarno-białych fotografiach. Może dopiero na samym szczycie Ciucaş, ale może jeszcze odrobinę wcześniej? Zobaczymy...
Ale na razie śniadanie. Po raz pierwszy od rozpoczęcia wędrówki śniadanko na prawdziwym stole. Można też rozłożyć mapy, chociaż żadnych dyskusji nad planem realizowanej w tym dniu wycieczki być nie może. Trzeba wrócić na przełęcz Bratocea i stamtąd, podążając głównym grzbietem Karpat przejść przez Vârful Bratocea (1827 m n.p.m.) i Przełecz Ţigalor (1745 m n.p.m.) na Vârful Ciucaş, najwyższy punkt tych gór (1954 m n.p.m.) i jednocześnie całej naszej wędrówki czarno-białym szlakiem.
A zatem podglądając, czym też zajadają się na śniadanie koczujący w pobliżu obydwu schronisk zmotoryzowani rumuńscy turyści...
... docieramy do szlaku, który acz kolorowy, to zapewne swoją metryką idealnie pasuje do naszych dzisiejszych poszukiwań
Już jesteśmy ponownie na przełęczy Bratocea, już się pniemy do góry, już mijamy pierwsze bacówki
Już dochodzimy ponad górną granicę lasu...
... i już widzimy, jakżeby inaczej, nieco na lewo od nas, na północny zachód - Teslę
Trochę dokładniejsze spojrzenie na tę uroczą górkę
... i jeszcze jedno
I nagle - olśnienie !!!
Na tę fotografię z Basią, przygniecioną olbrzymim osłoniętym folią plecakiem, patrzyliśmy wcześniej dziesiątki razy. Ale dopiero teraz spojrzeliśmy na to co znajduje się za nią - właśnie na Teslę. Bo to, że to jest ten właśnie szczyt, to nie mamy w tej chwili żadnych wątpliwości. Praktycznie wszystko się zgadza. I na tym zdjęciu, i na kilku jeszcze innych. Wprawdzie sam zarys szczytu wydaje się być nieco inny niż na zdjęciach wcześniej robionych przez nas, ale inny był też kąt, pod jakim były robione dawne, te z 1973 r., oraz nasze fotografie. Układ wapiennych skał, mimo, że upłynął tak długi szmat czasu, praktycznie się nie zmienił. I jeszcze jedno - na naszych fotografiach, tych ze zbliżeniem Tesli, widać przy skraju dochodzącej do szczytu polany rozwleczone pogorzelisko - zapewne pochodziło ze spalonej bacówki, tej uwiecznionej na zdjęciu sprzed 40 laty, a przed którą pozowała (?) do zdjęcia Basia.
Do tej fotografii z Basią pasuje też kolejna. Tę wykonano fotografując naszą bohaterkę stojącą w tym samym miejscu, zmieniło się tylko miejsce, w którym stała osoba ją fotografująca. Ta za plecami miała bacówkę i wapienne skałki Tesli, zaś przed sobą zapewne grzbiety połonin Grohotişu, leżące na południe i południowy zachód od polany pod Teslą.
To "zlokalizowanie" Basi na przylegającej od strony północnej do Tesli polanie sporo nam wyjaśniło. Przypomnę w tym miejscu, że ostatni raz namierzyliśmy naszą poszukiwaną sprzed czterech dekad grupę jeszcze w Górach Baiului, na przełęczy pod Vârful Ţigailor. Przełęcz ta leży niemal dokładnie na zachód od Tesli, w linii powietrznej w odległości zaledwie około 15,5 km. Niech wędrówka górskimi dolinami i trawersami grzbietów rozciągnie te 15,5 km nawet i do około 30 km, ale i tak połączenie najkrótszą drogą tych dwóch punktów stanowi dawkę marszu na najwyżej jeden pełny dzień. I prawdopodobnie nasi poprzednicy właśnie takim skrótem poszli - tylko wtedy mieliby szansę w założonym czasie zbliżyć się w miarę blisko wąwozu Bicaz, czyli celu swojego przejścia.
Teraz już możemy rekonstruować ten fragment przejścia sprzed 40 lat. Z przełęczy pod Vârful Ţigailor grupa poszła bocznym grzbietem gór Baiului, którego kulminacją jest Vârful Clǎbucetul (1466 m n.p.m.), w kierunku północno-wschodnim, czyli w stronę istniejącego do dziś schroniska Rentea. Prowadził tamtędy szlak czerwonego trójkąta. Możliwe, że w pobliżu tego schroniska grupa nocowała, gdyż do cabany Rentea można dojść z Predealu (czyli miejsca startu wędrówki) w jeden dzień.
Już po powrocie z naszej wędrówki do Polski znalazłem w sieci fotografię dzisiejszego stanu schroniska Rentea.
Na stronie: http://www.silvique.ro/2012/05/2012-05- ... racin.html , znajduje się taka fotografia:
Trzeba więc jeszcze raz, po raz tysiąc setny przejrzeć fotografie Basi... i nieeeeeeestety - nie ma!!!!
Ale przy okazji znalazło się coś innego. Na zachód od przełęczy pod Vârful Ţigailor, przy szlaku (czerwony trójkąt) z cabany Susai na tą przełęcz, znajduje się drewniany schron turystyczny - refugiul Retevoiul. Wygląda on tak:
Fotografia ze strony: http://stefansabin.wordpress.com/2012/0 ... r-baiului/ Inne zdjęcia tego schronu znajdziecie w google. Wystarczy wpisać "refugiul retevoi" i kliknąć grafikę. Są tam dziesiątki fotografii schronu - widać, że jest kultowe wśród rumuńskich turystów.
Ponowne nerwowe przeglądanie fotek Basi - już po raz tysiąc setny pierwszy... i BINGO!!!! Jeeeest!!!
Chatka zupełnie się przez te czterdzieści lat nie zmieniła. Leżąca kilka kilometrów na zachód od niej cabana Susin przepoczwarzyła się w straszliwe, obite tworzywami sztucznymi monstrum, a tutaj przetrwał taki zupełnie z innego świata budyneczek! Niebywałe!
I budujące!
A zatem nastąpiła mała korekta w rekonstrukcji przejścia z 1973 r. Pierwszy dzień to zapewne trasa: Predeal - cabana Susai - refugiul Retevoiul i obok tego schronu rozbicie namiotów. Drugi dzień to przejście z refugiul Retevoiul przez przełęcz pod Vârful Ţigailor i następnie wędrówka w stronę cabany Rentea. Jeszcze w tym dniu grupa musiała pójść dalej, w kierunku wschodnim - inaczej trasa w tym dniu byłaby zdecydowanie za krótka. Prawdopodobnie także w tym dniu nasi poprzednicy przecięli również transkarpacką szosę 1A (tę z Braszowa do Ploeşti i Bukaresztu). Gdzieś tam przy tej szosie znajdowało się - na szlaku czerwonego trójkąta - schronisko Babarunca.
Może to ten budynek z naszych czarno-białych fotografii?
Niestety - chyba jednak nie. Babarunca - przynajmniej ta dzisiejsza - jest zupełnie inna.
Ale i tak jest w naszym górskim śledztwie dobrze. Coś już wiemy. Pod Teslą chyba nie nocowali, bo nie ma żadnych fotografii zakładanych przez grupę biwaków, na których widać byłoby dość charakterystyczną polanę i jeszcze bardziej charakterystyczne wapienne skałki. A zatem spod Tesli musieli iść dalej na wschód, czyli wchodzić od strony zachodniej na grzbiet główny gór Ciucaş.
Z polany pod Teslą grzbiet Ciucaş wygląda tak:
ze strony: http://www.carpati.org/jurnal/muntii_ci ... nuri/1441/
Natomiast wśród "naszych" czarno-białych fotografii znajdujemy takie ujęcie:
... i jeszcze takie
No to już wszystko jasne - jeszcze mały oddech na grzbieciku pomiędzy Teslą a grzbietem głównym Gór Ciucaş...
... i można iść w kierunku skał na grzbiecie, z których pierwsza z prawej, taka trochę asymetryczna, to niewątpliwie skała, którą nazwano Wieżą Goliata (Turnul Goliat)
Skały te od strony grzbietu wyglądają właśnie tak - widać zarówno Teslę, a na prawo od niej, już na grzbiecie głównym Gór Ciucaş trzy ważne skały - najniżej leżącą Turnul de Jos (Wieża Dolna), nieco wyżej położoną Turnul Roşu (Czerwoną Wieżę) i najwyżej położoną Turnul Goliat.
I w tym miejscu, już na grzbiecie Gór Ciucaş, a dokładnie na przełęczy Şaua Ţigǎilor (1745 m n.p.m.), zeszły się ponownie nasze ścieżki.
Ścieżki studenckiej ekipy z 1973 r. ...
... oraz naszej grupki z 2013 r.
Wspólnie już możemy wędrować grzbietem do Vârful Ciucaş, a być może i dalej.
Jesteśmy zatem chyba w najbardziej skalistej części Karpat Zakrętu, a może nawet i całych Karpat Wschodnich (chociaż w tym miejscu miłośnicy Gór Hasmaş i Ceahlau mogliby się nieco obruszyć)
W pewnym momencie zapomnieliśmy jednak o czarno-białych fotografiach, gdyż bardziej pochłonęły naszą uwagę czarne borówki. W ostatniej chwili zauważyliśmy, że z naprzeciwka nadchodzi grupka rumuńskich studentów, spotkanych dzień wcześniej na grani i nocujących na grzbiecie podczas burzy. Przeżyli!!!
I tak idąc sobie na wschód, następnie odbijając nieco na północ znaleźliśmy się już blisko najwyższych partii Gór Ciucaş. Trzeba się było tylko jeszcze wdrapać na ich najwyższy wierzchołek.
Idąc w stronę szczytu natknęliśmy się, tuż pod jego wierzchołkiem, na taki powalony betonowy obelisk.
Trzeba było go "zaklepać"
Dlaczego?
Bo to nie byle jaki obelisk!
Stał on sobie kiedyś na szczycie Vârful Ciucaş
No tak, był kiedyś taki przewodnik SKPS Marek Mądrala, który pokazywał roztaczające się ze szczytu panoramki Basi, musiał się zatem znaleźć inny przewodnik, który to samo pokaże jej córce Oli
Jakbyśmy cofnęli się w czasie...
Czy to było wczoraj?
Gdzieś tam wcześniej w tym tekście pisaliśmy, że Ola także swoim DNA związana jest z wyprawą sprzed 40 lat. Ale nie w 50% - nie, absolutnie nie! Na tym przejściu spotkali się po raz pierwszy Basia z Wojtkiem, przewodnikiem ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich z Rzeszowa. Tak, to właśnie Tato Oli. Krótko mówiąc - zgodność "rumuńskich" genów u Oli jest stuprocentowa.
A na naszym przejściu z 2013 r. w rolę Taty Oli na kilkadziesiąt sekund wcielił się Piotruś. W cywilu również tato Oli - ale oczywiście innej. Nie tylko to zadecydowało o wyborze aktora (Zbysiu też ma córką Olę; ja natomiast mogę się pochwalić Ulą), ale przede wszystkim staż w kole.
I tak siedzieliśmy sobie, siedzieliśmy na szczycie Ciucaşa, trochę też postaliśmy, ktoś nawet przyklęknął...
... aż tu nagle zaczęło mżyć. Trzeba zatem uciekać. Najlepiej najpierw do schroniska Ciucaş.
Po drodze było naprawdę ładnie
Mijaliśmy naprawdę efektowne skały: Sfârleaza (Bąk) oraz Babele la Sfat (Plotkujące staruszki)
Z grzbietu do schroniska przechodzi się przez bardzo malownicze najwyższe piętro suchej w tym miejscu(przynajmniej latem) doliny Valea Chiruşca
W końcu dotarliśmy do schroniska. Urodą ono nie powala.
A jeszcze kilka lat temu stała w tym miejscu taka mała chatynka. Też miała status schroniska. Pozostały po niej tylko zdjęcia i taki obrazek na ścianie dzisiejszego schroniska.
Dzisiaj - w środku restauracja... Z kelnerami!!!
Gdzieś pod tym starym schroniskiem zrobiono Basi tę fotografię (dane ze szlakowskazów są identyczne, jak na dzisiejszych tabliczkach). Chata była tak mała i niepozorna, że zupełnie wypadła z głowy Olka i Basi!!!
Ale, że jednak Basia & Co. znajdowała się w 1973 r. w tym miejscu, przekona ją chyba na pewno ta fotografia z jej Olą, czy może raczej ostatni plan tego zdjęcia
Jeszcze jedna fotografia dawnej cabany Ciucaş, znaleziona gdzieś w internecie - tak tu było jeszcze kilka lat temu
Ze strony: http://dani-anke.blogspot.com/2006_08_01_archive.html
Z dawnych schroniskowych klimatów ostał się tylko tutejszy psiak (może i u niego DNA jest takie jak u tutejszych psów z 1973 r.), który najwyraźniej zakochał się w Piotrku - z wzajemnością zresztą.
Czekając na zamówioną "ciorbę de burtę" (oczywiście!) wyszedłem na chwilę przed schronisko i rzuciłem okiem w stronę Vârful Ciucaş. Przestało padać, mgły się podnosiły. Ładnie, ale widoczek psuł maszt wieży przekaźnikowej.
Nagle, dreszczyk na plecach... obrót na pięcie i bieg do schroniska po kopertę z czarno-białymi zdjęciami.
No, mam Was Kochani...
Obróciłem się za siebie... Takie coś, jeszcze we mgłach
A wśród fotografii takie ujęcie. To samo miejsce, jedynie trochę węższy kąt obiektywu. A zatem spali właśnie tutaj, przy samym schronisku Ciucaş.
... i mimo, że nikomu nie polecam zupy "ciorba de burta" z cabany Ciucaş - bo wyjątkowo droga, źle doprawiona i obiektywnie po prostu niedobra, z jakiegoś dziwnego powodu obiad w schronisku będę długo dobrze wspominał. A o dwóch wypitych tam piwach złego słowa nie powiem!!!
Trochę smutno było schodzić ze schroniska Ciucaş do naszej dwudniowej bazy w schronisku Silva. Raz - że trzeba było przejść około półtora kilometra drogą, którą wytrasowano podczas budowy nowego schroniska. Drogą wyjątkowo ohydną
a dwa - że to był ostatni wieczór Piotrka z nami. Następnego ranka musiał ewakuować się, niestety, do Wrocławia. Na dłuższy z nami pobyt nie dostał od swojego szefostwa urlopu.
Po powrocie do "Silvy" najpierw Piotr opracował logistykę swojego powrotu do Wrocławia
A potem miała miejsce impreza przy cujce, piwie i gitarze. Przy gitarze już niestety ostatnia, gdyż instrument powędrował z Piotrusiem do Wrocławia.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 2014-05-09, 17:56 przez Cisy2, łącznie zmieniany 5 razy.
Cisy2 pisze: Raz - że trzeba było przejść około półtora kilometra drogą, którą wytrasowano podczas budowy nowego schroniska. Drogą wyjątkowo ohydną
Chcialabym zeby wszystkie ohydne drogi w gorach mialy taka nawierzchnie i jezdzily po nich Luazy
Ostatnio zmieniony 2014-05-09, 10:54 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:a masz może więcej zdjęć z jakiś propagandowych plakatów i motywów z czasów socjalizmu?
Pudel, nie przestajesz szokowac! od kiedy ty lubisz takie rzeczy? Chyba moja najnowsza relacja z krajow bałtyckich bedzie ci sie podobac
Ostatnio zmieniony 2014-05-09, 14:49 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:od kiedy ty lubisz takie rzeczy?
lubię wszystkie pamiątki z przeszłości - czy to z socjalizmu, czy z faszyzmu czy demokratycznego międzywojnia Dlatego też lubię, bo to tylko pamiątki i nie muszę co dzień sławić Słońca Karpat, Ludzkości lub jakiegoś innego wodza
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
buba pisze:Cisy2 pisze: Raz - że trzeba było przejść około półtora kilometra drogą, którą wytrasowano podczas budowy nowego schroniska. Drogą wyjątkowo ohydną
Chcialabym zeby wszystkie ohydne drogi w gorach mialy taka nawierzchnie i jezdzily po nich Luazy
Wiesz, Paulino, ale... wyjątkowo się z Tobą tym razem nie zgodzę
Ta droga nie była robiona pod samochody terenowe i ciężarówki - one już wcześniej w miejsce dawnego schroniska mogły spokojnie dojechać. Wiele razy widziałaś najrozmaitsze ciężarówki na ukraińskich połoninach - obsługujące pasterzy, jagodziarzy, leśników, wojskowych itp. itd. Taka droga jak obecna do schroniska Ciucaş jest im zupełnie niepotrzebna - no może kierowcy zaoszczędzą trochę na paliwie. Po dawnych pasterskich płajach pojadą wszystkie lub prawie wszystkie terenówki i samochody ciężarowe.
Natomiast ta droga została wytyczona właśnie pod coś takiego, co sobie tam po lewej stronie pod płotem stoi...
... i za rok, dwa będzie takich samochodzików w tym miejscu jeszcze więcej. Coś (i ktoś) do tych kelnerów w restauracji "schroniskowej" musi przecież podjeżdżać. Żeby ten podjazd trwał krócej, to za jakiś czas na tej drodze doczekamy się asfaltu.
jeszcze kilka lat temu, dokładnie w tym miejscu, w którym znajduje się ten samochód osobowy, rozbite były te dwa namioty
I szkoda, że właśnie takiego obrazka nie zastaliśmy w sierpniu.
TNT'omek, bardzo jest mi miło, że Ci się te zdania i obrazki podobają. Jedź koniecznie w Karpaty rumuńskie, tylko pamiętaj, że "rumuński wirus" jest nieuleczalny (sprawdzono empirycznie na reprezentatywnej próbce przynajmniej kilku dziesiątek osobników płci obojga).
Basiu, obejrzałem sobie na spokojnie Twoje zdjęcia z Bukowiny i okolicznych górek z 2008 r. Wiele miejsc dzięki Twoim fotografiom sobie przypomniałem, nie wszystko bowiem miałem obfotografowane - w 2006 r., kiedy byłem ostatni raz w tej części Rumunii, robiłem jeszcze przeźrocza aparatem analogowym. A na kilka nieznanych mi miejsc (m.in. na szczyt Giumalau) trzeba się po prostu kiedyś wybrać.
Pudelek, postaram się znaleźć i zeskanować jakieś fotografie związane z tą sferą funkcjonowania państwa, o którą pytasz. Nie będzie jednak chyba tego zbyt wiele. Przeźrocza najczęściej kończyły się nam jeszcze w górach i na ostatnie dni naszych wyjazdów wkładaliśmy do aparatów rezerwowe czarno-białe klisze. Nie wszystkie z tych zdjęć wywoływaliśmy. W latach 1982-1984, kiedy każdego roku jeździliśmy do Rumunii, w Polsce mieliśmy podobne "atrakcje". Chociaż do dzisiaj żałuję, że nie sfotografowałem stojącej przed wejściem do domu towarowego w Petrosani tablicy z fotografiami (portretami) osób przyłapanych na kradzieży w tym sklepie, czy też dokonywanej w Aradzie sprzedaży mięsa i jajek przez kraty drzwi do sklepu mięsnego (personel sklepu, waga i towar po jednaj stronie krat, czyli wewnątrz sklepu, ponad setka kłębiących się ludzi po drugiej stronie krat, czyli na zewnątrz). O ile kupione mięso (były to chyba kurczaki) udawało się ludziom wynieść w bezpieczne miejsce, to chyba wszystkie zakupione w sklepie (przy sklepie?) jajka były wytłuczone najpóźniej w 10 sekund po dokonaniu zakupu.
Nie było nam wtedy, w 1982 r., do śmiechu...
Gdzieś w domu moich Rodziców powinny być jeszcze rumuńskie bilety do publicznego WC. O, to już nas śmieszyło
PS. Znalazłem jeszcze takie zdjęcie pionierów kierujących ruchem w Konstancy 23 sierpnia 1983 r. "Dorośli" milicjanci musieli w tym dniu uczestniczyć w patriotycznych manifestacjach.
Cisy2 pisze:Wiesz, Paulino, ale... wyjątkowo się z Tobą tym razem nie zgodzę
Ta droga nie była robiona pod samochody terenowe i ciężarówki - one już wcześniej w miejsce dawnego schroniska mogły spokojnie dojechać. Wiele razy widziałaś najrozmaitsze ciężarówki na ukraińskich połoninach - obsługujące pasterzy, jagodziarzy, leśników, wojskowych itp. itd. Taka droga jak obecna do schroniska Ciucaş jest im zupełnie niepotrzebna - no może kierowcy zaoszczędzą trochę na paliwie. Po dawnych pasterskich płajach pojadą wszystkie lub prawie wszystkie terenówki i samochody ciężarowe.
To pewne ze aby w pelni ocenic dane miejsce trzeba tam byc, widziec go ze wszystkich stron i czuc zapach i klimat. I jeszcze sprawa wyglada zupelnie inaczej jak sie ma porownanie jak ono wygladalo wczesniej...
Moja wypowiedz byla zwiazana z tym ze wyobrazilam sobie taka droge wijaca sie zamiast np. obwodnicy bieszczadzkiej.. albo na przelecz Okraj... i sie rozmarzylam jakby bylo pieknie jakby tam byla taka "ohyda"
Cisy2 pisze:Natomiast ta droga została wytyczona właśnie pod coś takiego, co sobie tam po lewej stronie pod płotem stoi...
bleeeeee...
Cisy2 pisze: Coś (i ktoś) do tych kelnerów w restauracji "schroniskowej" musi przecież podjeżdżać. Żeby ten podjazd trwał krócej, to za jakiś czas na tej drodze doczekamy się asfaltu.
bleeee razy 10
Cisy2 pisze:jeszcze kilka lat temu, dokładnie w tym miejscu, w którym znajduje się ten samochód osobowy, rozbite były te dwa namioty
namioty namiotami ale ten szalasik w tle!!!
Cisy2 pisze:Pudelek, postaram się znaleźć i zeskanować jakieś fotografie związane z tą sferą funkcjonowania państwa, o którą pytasz. Nie będzie jednak chyba tego zbyt wiele. Przeźrocza najczęściej kończyły się nam jeszcze w górach i na ostatnie dni naszych wyjazdów wkładaliśmy do aparatów rezerwowe czarno-białe klisze. Nie wszystkie z tych zdjęć wywoływaliśmy. W latach 1982-1984, kiedy każdego roku jeździliśmy do Rumunii, w Polsce mieliśmy podobne "atrakcje". Chociaż do dzisiaj żałuję, że nie sfotografowałem stojącej przed wejściem do domu towarowego w Petrosani tablicy z fotografiami (portretami) osób przyłapanych na kradzieży w tym sklepie, czy też dokonywanej w Aradzie sprzedaży mięsa i jajek przez kraty drzwi do sklepu mięsnego (personel sklepu, waga i towar po jednaj stronie krat, czyli wewnątrz sklepu, ponad setka kłębiących się ludzi po drugiej stronie krat, czyli na zewnątrz). O ile kupione mięso (były to chyba kurczaki) udawało się ludziom wynieść w bezpieczne miejsce, to chyba wszystkie zakupione w sklepie (przy sklepie?) jajka były wytłuczone najpóźniej w 10 sekund po dokonaniu zakupu.
Nie było nam wtedy, w 1982 r., do śmiechu...
Gdzieś w domu moich Rodziców powinny być jeszcze rumuńskie bilety do publicznego WC. O, to już nas śmieszyło
Zapewne zdajesz sobie sprawe ze nie tylko Pudel czeka na tego typu zdjecia
Fota miesnego z krata bylaby dzis wielkim skarbem! Ale to tak jest ... Byc moze za X lat dzieci i wnuki beda miec do nas pretensje ze nie zrobilismy zadnego zdjecia przed dzialajacym tesco
Ostatnio zmieniony 2014-05-10, 07:12 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 26 gości