Ażeby nie doklejać tych wspomnień do jednej z moich rumuńskokarpackich relacji, przedstawię w tym miejscu pewną wyprawę ( ) sprzed lat. Nietypową, bo jednocześnie "w Sudety i w Himalaje".
Niemożliwe : - a chyba jednak tak :
Przynajmniej we wspomnieniach, w których mieszają się już najrozmaitsze górskie łańcuchy i łańcuszki.
Poniższy post jest zaadaptowaną na to forum relacją, którą przed kilkoma dniami przygotowałem "na potrzeby" forum mojego macierzystego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich. Potrzeby także i edukacyjne, gdyż w ludku przewodnickim coraz mniej chodzenia po górach (tak, tak - więcej jest chyba jeżdżenia po Sudetach), a i tradycyjne imprezy jakieś takie mniej wyraźne. W relacji na niniejsze forum usunąłem nazwiska, pozostawiając jedynie imiona lub oficjalne ksywki. Wyjątek zrobiłem dla Włodka Szczęsnego. Chyba każdy wie, dlaczego.
No to zaczynamy...
"Pozwolę sobie wrzucić na nasze forum odrobinę fotografii z czasów, gdy to co dziś nazywane jest "Blachowaniem" (taki import w Sudety slangu beskidzkiego, tzn. różnych SKPB), zwało się eskapeesowskim "Zakończeniem sezonu" (lub "Rozpoczęciem sezonu"), zaś sam akt "blachowania" był przez nas nazywany po prostu "otrzęsinami". Właśnie przed sekundą się zorientowałem, że Word podkreśla mi czerwonym wężykiem słówko "blachowanie", pozostawia zaś w spokoju "otrzęsiny". Ot, taki szczegół.
A - i jeszcze jedno. Były to czasy, kiedy praktycznie wszyscy do miejsca otrzęsin dochodzili, jeżeli zaś dojeżdżali, to wyłącznie na śladówkach. Stare dzieje...
Będzie więc o zakończeniu sezonu 1986 r. Miejsce akcji - Sokolec, a tak dokładnie to Dom Wycieczkowy "Pod Wielką Sową". Dokładny czas akcji - 13-14 grudnia 1986 r. Ciekawostką jest to, że mimo, iż była to dokładnie 5. rocznica ogłoszenia stanu wojennego, to motywem przewodnim otrzęsin wcale nie była "wojna" SKPS-u z Wroną (mimo, że dwie górki o tej nazwie były dosłownie na wyciągnięcie ręki), ZOMO, PRON-em itd. Stwierdziliśmy, że byłaby to powtórka z kilku innych, w tym duchu robionych, zakończeń i rozpoczęć poprzednich sezonów.
Pomysł na imprezę narodził się przypadkiem. Ktoś stwierdził, że w ciągu kilku lat SKPS dorobił się prawdziwego etnograficznego Muzeum Azji. Z wyjazdów na ten kontynent (głównie w Himalaje, ale ktoś z nas był również w Uzbekistanie i Kazachstanie) ludzie z koła przywozili do Wrocławia sporo bardzo fajnych pamiątek, również i takich typu imprezowego, np. instrumentów muzycznych, nakryć głowy itp. Poza tym w grudniu wielu z nas miało jeszcze sporo niesprzedanych ciuchów bawełnianych Made in India, chyba też każdy miał hinduskie śmierdziuszki, czyli kadzidełka.
A zatem motyw główny otrzęsin mógł być tylko jeden. Zorganizowaliśmy wieczór himalajski, w którym przeważały motywy hinduskie.
A beanami, czyli otrząsanymi, podczas tego wieczoru były osoby dla SKPS wręcz pomnikowe, bo i Włodek Szczęsny, Andrzej @, Wacek @, Maciuś "Szalony" @, oprócz nich trochę już zapomniani, m.in. Ewa @, Tytus @, Janusz @ i - no właśnie, pamięć jest jednak zawodna....
Ale najpierw do Sokolca trzeba było dojść. Kilka osób, w tym Bożena (moja żona) i ja, wybrało się z Bielawy. Podczas przejścia Bielawa - Bielawska Polana - Kalenica (962 m n.p.m.) - Przełęcz Jugowska - Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) - Sokolec, nie zrobiłem ani jednej fotografii. Na włożonym do aparatu enerdowskim filmie ORWO UT-21 (oczywiście przeźrocza) miałem jeszcze dwadzieścia parę klatek. Chciałem je wypstrykać podczas imprezy. Pożyczyłem bowiem od UFA, czyli Wicia @, lampę błyskową (takie to były czasy) i postanowiłem zaszaleć. Jeżeli by jeszcze jakieś wolne klatki zostały, to wykorzystałbym je w drugim dniu wędrówki.
Ale żeby nie zanudzać. Dojście do miejsca noclegu i imprezy, szybka kolacja.
A potem początek wieczoru - najpierw klimaty hinduskie (nie powiem, kto był szmacianym zaopatrzeniowcem; ale i ksywka "Bławatny" też w pewnym momencie była popularna w kole i zaprzyjaźnionym Klubie Wysokogórskim). A sfotografowanym strażnikiem haremu jest nie kto inny, jak Zbysio @, postrzegany w świecie miłośników sprzętu górskiego jako twórca plecakowo-śpiworowego imperium "Oshin"
Z Malborka dojechał w wojskowym mundurze (nie krzyżackim, tylko Ludowego Wojska Polskiego) do Sokolca Piotruś @ - główny kapłan wieczorno-nocnych uroczystości.
Galeria otrząsanych - od lewej Włodek Szczęsny, Andrzej i Ewa ...
... a tu po lewej Maciuś "Szalony", Włodek Szczęsny, Janusz i Wacek oraz ich oprawcy Stasiu i Robert
Półnagi Tytus i "Szalony" - jeszcze nie wiedzą, co ich czeka
Andrzej w wietnamskim wdzianku i Wacek
Pokłony Tytusa. Pozostali bohaterowie znani - Piotruś i Stasiu...
Aby jęków otrząsanych nie było słychać, u stóp Wielkiej Sowy rozbrzmiewała euro-azjatycka muzyka... W dłoniach Zbysia uzbecka dombra, hurysa w środku dzierży kaszgarski rubab, zaś trzymana przeze mnie gitara to wyrób w tym kontekście egzotyczny, bo dolnośląski (z Lubina)
Do czego zmuszaliśmy Janusza i Maćka to tylko Budda może wiedzieć...
A tam na drugim planie, z zachwytem patrzący na tańczącego Wacka z Ewą, to oczywiście sam maharadża (ówczesny Prezes Oddziału Akademickiego PTTK) Michał
W tej próbie (muzycznej) otrząsany Janusz miał za zadanie wybijać rytm granej przez nas muzyki na dosyć specyficznym nepalskim bębenku - ni cholery, jakoś mu nie wychodziło !!!!
Skupienie... Coś się na pewno wydarzy - to jasne....
... i wszedł - sam Edmund Hillary (umiejętnie kreowany przez Romka), dzierżący na swych ramionach świeżo zakupiony w himalajskim Manali plecak firmy "Lowe" (klony którego, już jako szyte przez Zbyszka plecaki "Oshin", zalały Wrocław i Sudety w 2. połowie lat 80. poprzedniego stulecia). I tenże Hillary pokazał Andrzejowi marność plecaków z Bydgoszczy, niezakładalnych nawet na wygodne wietnamskie wdzianka. A przygląda się temu Jurek...
I Tytus miał z jakiegoś powodu (był to chyba asymetrycznie umieszczony w plecaku niewielki ciężarek - taki z 20 kg, aha - i, o ile dobrze pamiętam, urwana po stronie tego ciężarka "szelka") problemy z założeniem plecaka "Polsportu"
Tytus tej konkurencji nie sprostał, musiał więc zjeść zupkę przyrządzoną przez Astronoma (Andrzeja @). Jego oprawcy - Jurek, Stasiu i Robert - delektują się jej orientalnym aromatem!
A teraz rozpoczyna się wyzwanie intelektualne wieczoru, czyli rozwiązywanie Dziamdziakowych rebusów. Na razie trzymanych przez hurysy w postaci zwojów...
... ale już za chwilę ukazanych światu przez Zbysia (a co to jest, to zagadka AD 2013)
I następny rebusik
I tak doszliśmy do opus magnum tego wieczoru. Czegoś takiego w Górach Sowich jeszcze nie widziano. Piotruś podpatrzył w Indiach tajemnice tamtejszych fakirów !?!?!?!
Będzie lewitował.... !!!!!!!!!!!!!
Ale na razie się koncentruje...
... a następnie sprawdza gibkość swej cielesnej powłoki... (kibicują mu Stasiu i Romek, pardon Hillary, tylko dlaczego w uzbeckiej tiubitejce na głowie?)
... prosi jednego z widzów (??) o powtórzenie ćwiczeń... Nie wychodzi, nie każdy może być fakirem!
Emocje rosną... Intensywny zapach kadzideł... Cisza!!!
Sekundy, długie sekundy mijają, a on se kuźwa leży!
I nagle... wzniósł się w górę, że aż się klosz lampy rozkolebał!!!
Mag prawdziwy, Rübezahl się chowa!!!
Piotruś jeszcze jeden jedyny raz powtórzył na SKPS-owskiej imprezie ten numer (pamiętacie gdzie?), ale ten pierwszy - wykonany pod Wielką Sową w grudniu 1986 r. - był niezapomniany, ten właśnie przeszedł do historii koła!!!
I zostały mi jeszcze na filmie cztery (!!!) klatki. W niedzielę zrobiliśmy trasę z Sokolca przez najwyższy szczyt Wzgórz Wyrębińskich Gontową (717 m n.p.m.) do Świerków Dolnych, skąd jeszcze (gdyż mieliśmy dwie godziny do odjazdu pociągu) wyskoczyliśmy sobie na Włodzicką Górę (758 m n.p.m.) - kulminację Wzgórz Włodzickich.
Przed wejściem do sztolni w Gontowej (II wojna światowa i część kompleksu "Riese" oczywiście...). A na zdjęciu od lewej schylony Jacek, jego brat Romek, schylona chyba Ewa , zwrócony twarzą w stronę sztolni Michał, moja ślubna, czyli Bożena, która zasłania Gosię.
A to fotka z wnętrza sztolni w stronę jej wylotu - Bożena, Małgosia, Michał, Ewa, Jacek i Romek.
Skamieniałe worki cementu (dobrego, bo drugowojennego i niemieckiego) na zboczach Gontowej
a to wiadomo - ruiny wieży widokowej na Włodzickiej Górze. I niestety, ostatnie zdjęcie z tej pamiętnej imprezy!
I to byłoby na tyle : : : "
Na życzenie Buby, czyli dawno temu w Górach Sowich
Na życzenie Buby, czyli dawno temu w Górach Sowich
Ostatnio zmieniony 2014-04-22, 19:11 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Cisy2 pisze: Podczas przejścia Bielawa - Bielawska Polana - Kalenica (962 m n.p.m.) - Przełęcz Jugowska - Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) - Sokolec, nie zrobiłem ani jednej fotografii. Na włożonym do aparatu enerdowskim filmie ORWO UT-21 (oczywiście przeźrocza) miałem jeszcze dwadzieścia parę klatek. Chciałem je wypstrykać podczas imprezy. Pożyczyłem bowiem od UFA, czyli Wicia @, lampę błyskową (takie to były czasy) i postanowiłem zaszaleć. Jeżeli by jeszcze jakieś wolne klatki zostały, to wykorzystałbym je w drugim dniu wędrówki.
I chyba byl to dobry pomysl bo gory zawsze takie same a impreza jednorazowa i warto bylo ją utrwalic!
Cisy2 pisze:Pokłony Tytusa. Pozostali bohaterowie znani - Piotruś i Stasiu...
ta kanapka byla jakas szczegolna?
Cisy2 pisze:I nagle... wzniósł się w górę, że aż się klosz lampy rozkolebał!!!
Nadal nie umiem sobie wyobrazic co sie tam wydarzylo! chyba rzeczywiscie prawdziwa magia! albo nie da sie wczuc w klimat bez zapachu kadzidelek, bez tiubitejki na glowie i dzwiekow kaszgarskich tamburynow
maurycy pisze:Ulala, to były czasy . No niestety, mówiąc po czesku , to se newrati pane Hawranek .
A szkoda ...
Tak moc sobie wykupic wycieczke w czasie... i dolaczyc do imprezy... Nawet mam w domu tiubitejkopodobna czape...
Ostatnio zmieniony 2014-04-22, 23:13 przez buba, łącznie zmieniany 4 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na jednym z górskich forów, 16 marca, pojawiła się przed kilkoma dniami taka oto fotograficzna zagadka:
W "Bacówce pod Trójgarbem" w Górach Wałbrzyskich spałem tylko jeden jedyny raz w życiu. Po prostu schronisko to znajduje się zbyt blisko mojego domu. Z rodzinnych Świebodzic do Lubomina, wsi obok którego oddano do użytku w 1984 r. schronisko, to tylko trzy-cztery godziny nieśpiesznej wędrówki.
Ale ten wieczór, noc i poranek spędzony w bacówce i obok niej, na trwale zapisał się w mojej pamięci.
Co roku pierwszy weekend grudnia zarezerwowany był w naszym wrocławskim Studenckim Kole Przewodników Sudeckich na "Zakończenie Sezonu SKPS". Była to nie tylko wycieczka w góry, co roku do innego obiektu, ale też okazja, aby wręczyć blachy przewodnickie nowo przyjętym do koła przewodnikom. Ale tak łatwo to tych przewodnickich odznak oni nie otrzymywali - podczas otrzęsin musieli przejść przez wiele prób i konkursów. Nie muszę pisać, że prób i konkursów przeprowadzonych w dość specyficznym studenckim stylu. W 1989 r. "Zakończenie sezonu SKPS" wypadło 2-3 grudnia. Mieliśmy spotkać się w sobotę pod wieczór właśnie w "Bacówce pod Trójgarbem". Trasy dojściowe dowolne - piesze, na nartach śladowych, również i na sankach (w ten sposób do bacówki dotarłem wraz z moją żoną i dwuletnią wtedy naszą córcią Ulą)
Otrzęsiny w naszym kole zawsze miały jakiś scenariusz i fabułę. Z reguły tematyka zabawy związana była z tym, czym wtedy się żyło i czym się emocjonowano w naszym kraju. W pisaniu scenariusza pośrednio pomagali więc nam ówcześni politycy (nie tylko polscy), artyści nie określani wtedy jeszcze mianem celebrytów, sportowcy i inni ludzie z pierwszych stron gazet i ekranów telewizyjnych.
W grudniu 1989 r. temat naszej imprezy mógł być tylko jeden - Jesień Narodów 1989 r., czyli rozpad systemu komunistycznego w naszej części Europy. Na naszych oczach dosłownie parę miesięcy, kilka tygodni wcześniej rozsypały się rządy tzw. władzy ludowej w Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech, zaczęto rozbierać Mur Berliński, przesądzone było, że za kilka dni - 7 grudnia - do rozmów z opozycją zasiądzie rząd Bułgarii...
No właśnie - w tej wyliczance brakuje Rumunii. Rumunii trzymanej w żelaznym uścisku przez Geniusza Karpat, nazywanego też Słońcem Karpat, czyli towarzysza Nicolae Ceausescu i członków jego rodziny. Postanowiliśmy więc rumuński odcinek "Jesieni Narodów 1989" zrealizować daleko, daleko od Bukaresztu i Karpat, czyli w Górach Wałbrzyskich, a ściślej w "Bacówce pod Trójgarbem".
Pomysł zatem był, starszyzna kołowa miała zadbać o rekwizyty (tych było nawet w nadmiarze, gdyż np. kaski z poprzednich naszych imprez - jeszcze z napisami ZOMO - stały się hełmami słynnej rumuńskiej tajnej policji "Securitate") oraz szczegóły scenariusza.
Zjawiliśmy się w bacówce i pojawił się problem. Scenariusz w żaden sposób nie przystawał do gabarytów wnętrza bacówki. Ciasnota obiektu spowodowała, że wiele naszych pomysłów by po prostu nie wypaliło. Postanowiliśmy więc przenieść otrzęsiny na rano - na zewnątrz bacówki. Wieczór i kawał nocy wypełniliśmy śpiewaniem przy gitarze, wspominkami, plotkowaniem i - jakżeby inaczej - politykowaniem.
A rano...
... rano w górnej części schodów wiodących do Pałacu Conducătora pojawił się On - Geniusz i Słońce Karpat! Otoczony najbliższą świtą... Jak zawsze elegancki - z nową efektowną czapką (wszak był kolekcjonerem wszelakich nakryć głowy - głównie futrzanych) i równie szykowną muchą na szyi.
Wódz z dumą patrzył na wierne mu i karpackiej Ojczyźnie uzbrojone po colţii (zęby) oddziały najlepszych jej Synów. To Securitate - dało się słyszeć drżące przyciszone głosy.
A oni przystąpili do tych czynności, do których ich formację utworzono - likwidowania w zarodku wszelkich odznak buntu, ambicji, pragnienia wolności...
Niektórzy z oprawców epatowali swoje oddanie dla Wodza i Ojczyzny w różnoraki sposób. Nawet opaski na znęcających się nad niewinnymi ofiarami dłoniach, przyozdobione były narodowymi barwami - kolorem czerwonym, niebieskim i żółtym (fotografia Jacka Potockiego).
A tłum gapiów nie tylko że się cieszył (w tej niechlubnej roli ówczesne 2/3 mojej rodziny)...
... ale nawet, gdy Geniusz Karpat zszedł do ludu, w szalonej euforii pomagał dzielnym chłopcom z Securitete gromadzić różnorakie środki do zadawania tortur - na przykład hałdować śnieg potrzebny do tzw. siedmiogrodzkiej krioterapii. Tak działała propaganda w bratnim kraju, Conducător rzeczywiście porywał tłumy - prał umysły nawet najmłodszego pokolenia.
Na koniec dowódca oddziału zameldował wykonanie zadania synowi Wodza, Nicu, którego ubiór wyraźnie wskazuje, jak władza mocno identyfikuje się z wiernym karpackim ludem (fotografia Jacka Potockiego).
Buntowników zresocjalizowano. Ręki na Wodza i kraj już nie podniosą. Góry kochają (chociaż co poniektórzy zapewne przed Karpaty przedkładają trochę niższe Sudety)!!! Można więc wręczyć im trójkątną odznakę Studenckiego Przewodnika Sudeckiego.
A nieco później - można było, po wieczorno-nocno-porannej zabawie, rozejść się i rozjechać do naszych domów. Różnymi drogami - przez Mniszka (tak ja z rodzinką i Tomkiem i jego córcią Anią), przez Chełmiec, przez Strugę i zamek Cisy...
A jeszcze później, po trzech tygodniach, 25 grudnia 1989 r., w rumuńskim mieście Târgovişte (Tyrgowiszte) został rozstrzelany Nicolae Ceausescu oraz jego żona Elena. Rewolucja rumuńska wybuchła 16 grudnia 1989 r. i była jedynym krwawo zakończonym zrywem w 1989 r. w krajach byłego bloku państw socjalistycznych.
Telewizyjne grudniowe relacje z Rumunii oglądało się jak jakiś nierzeczywisty horror, pośpieszny kilkugodzinny proces Słońca Karpat to była jakaś czarna surrealistyczna groteska; i do tego bezpośrednia transmisja z wykonania wyroku. Kolorowe zostały tylko fotografie z "Bacówki pod Trójgarbem".
Których - po późniejszych wydarzeniach "gdzieś w Karpatach" - już tak łatwo się nie ogląda...
sparkus pisze:Red-Angel pisze:sparkus wygrał prawo do następnej zagadki
Skoro tak, to zadaję.
Co to za obiekt i gdzie się znajduje?
W "Bacówce pod Trójgarbem" w Górach Wałbrzyskich spałem tylko jeden jedyny raz w życiu. Po prostu schronisko to znajduje się zbyt blisko mojego domu. Z rodzinnych Świebodzic do Lubomina, wsi obok którego oddano do użytku w 1984 r. schronisko, to tylko trzy-cztery godziny nieśpiesznej wędrówki.
Ale ten wieczór, noc i poranek spędzony w bacówce i obok niej, na trwale zapisał się w mojej pamięci.
Co roku pierwszy weekend grudnia zarezerwowany był w naszym wrocławskim Studenckim Kole Przewodników Sudeckich na "Zakończenie Sezonu SKPS". Była to nie tylko wycieczka w góry, co roku do innego obiektu, ale też okazja, aby wręczyć blachy przewodnickie nowo przyjętym do koła przewodnikom. Ale tak łatwo to tych przewodnickich odznak oni nie otrzymywali - podczas otrzęsin musieli przejść przez wiele prób i konkursów. Nie muszę pisać, że prób i konkursów przeprowadzonych w dość specyficznym studenckim stylu. W 1989 r. "Zakończenie sezonu SKPS" wypadło 2-3 grudnia. Mieliśmy spotkać się w sobotę pod wieczór właśnie w "Bacówce pod Trójgarbem". Trasy dojściowe dowolne - piesze, na nartach śladowych, również i na sankach (w ten sposób do bacówki dotarłem wraz z moją żoną i dwuletnią wtedy naszą córcią Ulą)
Otrzęsiny w naszym kole zawsze miały jakiś scenariusz i fabułę. Z reguły tematyka zabawy związana była z tym, czym wtedy się żyło i czym się emocjonowano w naszym kraju. W pisaniu scenariusza pośrednio pomagali więc nam ówcześni politycy (nie tylko polscy), artyści nie określani wtedy jeszcze mianem celebrytów, sportowcy i inni ludzie z pierwszych stron gazet i ekranów telewizyjnych.
W grudniu 1989 r. temat naszej imprezy mógł być tylko jeden - Jesień Narodów 1989 r., czyli rozpad systemu komunistycznego w naszej części Europy. Na naszych oczach dosłownie parę miesięcy, kilka tygodni wcześniej rozsypały się rządy tzw. władzy ludowej w Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech, zaczęto rozbierać Mur Berliński, przesądzone było, że za kilka dni - 7 grudnia - do rozmów z opozycją zasiądzie rząd Bułgarii...
No właśnie - w tej wyliczance brakuje Rumunii. Rumunii trzymanej w żelaznym uścisku przez Geniusza Karpat, nazywanego też Słońcem Karpat, czyli towarzysza Nicolae Ceausescu i członków jego rodziny. Postanowiliśmy więc rumuński odcinek "Jesieni Narodów 1989" zrealizować daleko, daleko od Bukaresztu i Karpat, czyli w Górach Wałbrzyskich, a ściślej w "Bacówce pod Trójgarbem".
Pomysł zatem był, starszyzna kołowa miała zadbać o rekwizyty (tych było nawet w nadmiarze, gdyż np. kaski z poprzednich naszych imprez - jeszcze z napisami ZOMO - stały się hełmami słynnej rumuńskiej tajnej policji "Securitate") oraz szczegóły scenariusza.
Zjawiliśmy się w bacówce i pojawił się problem. Scenariusz w żaden sposób nie przystawał do gabarytów wnętrza bacówki. Ciasnota obiektu spowodowała, że wiele naszych pomysłów by po prostu nie wypaliło. Postanowiliśmy więc przenieść otrzęsiny na rano - na zewnątrz bacówki. Wieczór i kawał nocy wypełniliśmy śpiewaniem przy gitarze, wspominkami, plotkowaniem i - jakżeby inaczej - politykowaniem.
A rano...
... rano w górnej części schodów wiodących do Pałacu Conducătora pojawił się On - Geniusz i Słońce Karpat! Otoczony najbliższą świtą... Jak zawsze elegancki - z nową efektowną czapką (wszak był kolekcjonerem wszelakich nakryć głowy - głównie futrzanych) i równie szykowną muchą na szyi.
Wódz z dumą patrzył na wierne mu i karpackiej Ojczyźnie uzbrojone po colţii (zęby) oddziały najlepszych jej Synów. To Securitate - dało się słyszeć drżące przyciszone głosy.
A oni przystąpili do tych czynności, do których ich formację utworzono - likwidowania w zarodku wszelkich odznak buntu, ambicji, pragnienia wolności...
Niektórzy z oprawców epatowali swoje oddanie dla Wodza i Ojczyzny w różnoraki sposób. Nawet opaski na znęcających się nad niewinnymi ofiarami dłoniach, przyozdobione były narodowymi barwami - kolorem czerwonym, niebieskim i żółtym (fotografia Jacka Potockiego).
A tłum gapiów nie tylko że się cieszył (w tej niechlubnej roli ówczesne 2/3 mojej rodziny)...
... ale nawet, gdy Geniusz Karpat zszedł do ludu, w szalonej euforii pomagał dzielnym chłopcom z Securitete gromadzić różnorakie środki do zadawania tortur - na przykład hałdować śnieg potrzebny do tzw. siedmiogrodzkiej krioterapii. Tak działała propaganda w bratnim kraju, Conducător rzeczywiście porywał tłumy - prał umysły nawet najmłodszego pokolenia.
Na koniec dowódca oddziału zameldował wykonanie zadania synowi Wodza, Nicu, którego ubiór wyraźnie wskazuje, jak władza mocno identyfikuje się z wiernym karpackim ludem (fotografia Jacka Potockiego).
Buntowników zresocjalizowano. Ręki na Wodza i kraj już nie podniosą. Góry kochają (chociaż co poniektórzy zapewne przed Karpaty przedkładają trochę niższe Sudety)!!! Można więc wręczyć im trójkątną odznakę Studenckiego Przewodnika Sudeckiego.
A nieco później - można było, po wieczorno-nocno-porannej zabawie, rozejść się i rozjechać do naszych domów. Różnymi drogami - przez Mniszka (tak ja z rodzinką i Tomkiem i jego córcią Anią), przez Chełmiec, przez Strugę i zamek Cisy...
A jeszcze później, po trzech tygodniach, 25 grudnia 1989 r., w rumuńskim mieście Târgovişte (Tyrgowiszte) został rozstrzelany Nicolae Ceausescu oraz jego żona Elena. Rewolucja rumuńska wybuchła 16 grudnia 1989 r. i była jedynym krwawo zakończonym zrywem w 1989 r. w krajach byłego bloku państw socjalistycznych.
Telewizyjne grudniowe relacje z Rumunii oglądało się jak jakiś nierzeczywisty horror, pośpieszny kilkugodzinny proces Słońca Karpat to była jakaś czarna surrealistyczna groteska; i do tego bezpośrednia transmisja z wykonania wyroku. Kolorowe zostały tylko fotografie z "Bacówki pod Trójgarbem".
Których - po późniejszych wydarzeniach "gdzieś w Karpatach" - już tak łatwo się nie ogląda...
Cisy2 pisze:
Telewizyjne grudniowe relacje z Rumunii oglądało się jak jakiś nierzeczywisty horror, pośpieszny kilkugodzinny proces Słońca Karpat to była jakaś czarna surrealistyczna groteska; i do tego bezpośrednia transmisja z wykonania wyroku. Kolorowe zostały tylko fotografie z "Bacówki pod Trójgarbem".
Których - po późniejszych wydarzeniach "gdzieś w Karpatach" - już tak łatwo się nie ogląda...
Ja to też doskonale pamiętam, gdyż akurat święta Bożego Narodzenia spędzałam z całą rodziną - moimi rodzicami, mężem i malutkim wtedy Michałem, który miał 3 lata w jednym z domów wczasowych w Ustroniu.
Zamiast rodzinnej świątecznej atmosfery wszyscy gromadzili się przed telewizorem w świetlicy (w pokojach wtedy telewizorów nie było) aby oczekiwać na kolejne wiadomości.
I stało się bardzo ponuro, kiedy dokonano egzekucji, chociaż przecież nikt nie darzył "Słońca Karpat" sympatią.
A tak nawiasem mówiąc - u nas tj. w "Harnasiach" "blachowanie" wygląda zupełnie inaczej. "Próba" dla nowoblachowanych polegają na samotnym dość długim przejściu przez ośnieżony las wzdłuż rozstawionych świeczek. Potem jest bardzo uroczyste i wzruszające ognisko, traktowane "na poważnie", zaś zabawa zaczyna się po powrocie do miejsca noclegu i organizują ją od początku do końca nowoblachowani, to oni również w jakiś żartobliwy sposób wyróżniają osoby, którym są szczególnie wdzięczne za naukę na kursie. Pochwalę się, że od około 10 lat stale dostaję to wyróżnienie
Jest też zawsze tort od każdej nowoblachowanej osoby. Bardzo miły zwyczaj. Oraz są też często dodatkowe torty. W tym roku tortów było 14 !
Ostatnio zmieniony 2016-03-19, 22:23 przez Basia Z., łącznie zmieniany 1 raz.
Basiu, w naszym kole też jest podczas wręczania blach "merytorycznie". Zawsze część konkursów ma walory krajoznawcze i turystyczne.
Na przykład trzeba rozwiązać krajoznawczy rebus (zakończenie sezonu w Ludwikowicach Kłodzkich w Górach Sowich w 1986 r.):
Rozwiązanie to "Kolce" - wieś w Górach Sowich, położona blisko jednego z najważniejszych elementów Kompleksu "Riese", czyli masywu Osówki
... lub rozpoznać po atrybutach przedstawianego świętego (zakończenie sezonu na zamku Grodno 2015 r.)
to oczywiście Św. Erazm z nawijanymi na korbę wnętrznościami
... czy też z kilkuset fragmentów pociętych map ułożyć tę właściwą (schr. "Orlica" w Zieleńcu - grudzień 2010 r.)
Ale zawsze to wszystko jest w kontekście zabawy:
Sokolec w Górach Sowich - grudzień 1984 r. (impreza "więzienna" inspirowana twórczością zespołu "Wały Jagiellońskie")
... czy też Rozpoczęcie Sezonu w marcu 1989 r. (nieistniejąca już stacja turystyczna PTTK "U Czajnika" w Nowej Białce - Wzgórza Bramy Lubawskiej). Tematyka imprezy związana z podpisaniem porozumień Okrągłego Stołu;
Gdyby ktoś pytał, to człowiek z kartonem na głowie i z ogromnymi uszami to nie kto inny, jak tylko Jerzy Urban.
Na przykład trzeba rozwiązać krajoznawczy rebus (zakończenie sezonu w Ludwikowicach Kłodzkich w Górach Sowich w 1986 r.):
Rozwiązanie to "Kolce" - wieś w Górach Sowich, położona blisko jednego z najważniejszych elementów Kompleksu "Riese", czyli masywu Osówki
... lub rozpoznać po atrybutach przedstawianego świętego (zakończenie sezonu na zamku Grodno 2015 r.)
to oczywiście Św. Erazm z nawijanymi na korbę wnętrznościami
... czy też z kilkuset fragmentów pociętych map ułożyć tę właściwą (schr. "Orlica" w Zieleńcu - grudzień 2010 r.)
Ale zawsze to wszystko jest w kontekście zabawy:
Sokolec w Górach Sowich - grudzień 1984 r. (impreza "więzienna" inspirowana twórczością zespołu "Wały Jagiellońskie")
... czy też Rozpoczęcie Sezonu w marcu 1989 r. (nieistniejąca już stacja turystyczna PTTK "U Czajnika" w Nowej Białce - Wzgórza Bramy Lubawskiej). Tematyka imprezy związana z podpisaniem porozumień Okrągłego Stołu;
Gdyby ktoś pytał, to człowiek z kartonem na głowie i z ogromnymi uszami to nie kto inny, jak tylko Jerzy Urban.
Cisy2 pisze:Rozwiązanie to "Kolce" - wieś w Górach Sowich,
Czarny szlak wzdluz torow spod wiaduktu w Gluszycy ktorym poprzednio to chyba szli znakarze 10 lat wczesniej, burzany po szyje i toperz ze wsciekla kichawka a potem nagle one- Kolce, z jednym z bardziej klimatycznych sudeckich sklepow, ciemny zatechly korytarz starego poniemieckiego domu, brzek zmeczonych upalem owadow, i piwo pod owym sklepem, leczace blyskawicznie z alergi i podrapanych pyskow
Urban i wnetrznosci rowniez przeurocze!!!!!!!! a owe wnetrznosci przypominaja moje ulubione kielbaski ktore co piatek kupuje na targu w Olawie!
Ostatnio zmieniony 2016-03-20, 15:31 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Przeglądając forum, natknąłem się na tę właśnie Twoją czerwcową relację sprzed kilku lat :-D
Dalej jest miła (te moje fotografie są ze stycznia 2014 i grudnia 2015 r.)...
... ale kiedyś była jeszcze milsza. Wprawdzie w grudniu 2000 r. od strony placu przydworcowego wyglądała prawie tak samo, jak w Twoim obiektywie i na tych dwóch powyższych moich zdjęciach (w 2015 r. położono tylko nową dachówkę):
Jednak od strony torów coś już bezpowrotnie uciekło. Teraz tam jest tak (znowu fotografie ze stycznia 2014 i grudnia 2015 r.):
...natomiast w grudniu 2000 r. do budynku dostawiona była jeszcze taka urocza wiata, typowa dla dawnych dworców sudeckich (i nie tylko sudeckich):
Nie wiem, kiedy została rozebrana. Z pewnością w sieci łatwo będzie można znaleźć informację o dacie jej demontażu.
Na linii kolejowej Wałbrzych - Kłodzko (oraz jej niefunkcjonującej już bocznej linii z Jedliny Zdrój przez Jugowice, Zagórze Śląskie i Lubachów do Świdnicy) praktycznie wszystkie wiadukty "są imponujące". Nieprzypadkowo linię tę uważał za najpiękniejszą w Polsce sam Mieczysław Orłowicz. A przecież wszystkie karpackie szlaki kolejowe w Polsce znał jak własną kieszeń. Jeśli do wiaduktów dodamy jeszcze największą liczbę tuneli kolejowych (w tym najdłuższy w Polsce) oraz urocze stacje i przystanki kolejowe, to widać, że szlak ten nie ma praktycznie żadnej konkurencji na polskich "żelaznych drogach". Ostatnio wiadukt w Głuszycy Górnej trochę odkrzaczono (stan z grudnia 2015 r.):
"Chaszczowanie" zaczyna się tam od końca maja i trwa do września. Teraz jest lepiej, kiedyś bowiem na szlaku było więcej tarniny.
Zimą, zwłaszcza bezśnieżną, oraz do początków maja jest spokój
Sklep nic się nie zmienił. Nawet w oknie w grudniu 2015 r. wisiał tak samo przechylony jakiś plakat, który jest również na Twojej fotografii.
W Kolcach urzeka jeszcze to, że instalując nową przeźroczystą plastikową wiatę autobusową, darowano życie tej poprzedniej - drewnianej, którą turyści (szczególnie ci, którzy minutę wcześniej odwiedzili tamtejszy wiejski sklepik) z pewnością bardziej docenią.
buba pisze:Jedziemy dalej. Skodusie zostawiamy pod mila stacyjka Głuszyca Gorna
Dalej jest miła (te moje fotografie są ze stycznia 2014 i grudnia 2015 r.)...
... ale kiedyś była jeszcze milsza. Wprawdzie w grudniu 2000 r. od strony placu przydworcowego wyglądała prawie tak samo, jak w Twoim obiektywie i na tych dwóch powyższych moich zdjęciach (w 2015 r. położono tylko nową dachówkę):
Jednak od strony torów coś już bezpowrotnie uciekło. Teraz tam jest tak (znowu fotografie ze stycznia 2014 i grudnia 2015 r.):
...natomiast w grudniu 2000 r. do budynku dostawiona była jeszcze taka urocza wiata, typowa dla dawnych dworców sudeckich (i nie tylko sudeckich):
Nie wiem, kiedy została rozebrana. Z pewnością w sieci łatwo będzie można znaleźć informację o dacie jej demontażu.
buba pisze:Mijamy imponujacy wiadukt
Na linii kolejowej Wałbrzych - Kłodzko (oraz jej niefunkcjonującej już bocznej linii z Jedliny Zdrój przez Jugowice, Zagórze Śląskie i Lubachów do Świdnicy) praktycznie wszystkie wiadukty "są imponujące". Nieprzypadkowo linię tę uważał za najpiękniejszą w Polsce sam Mieczysław Orłowicz. A przecież wszystkie karpackie szlaki kolejowe w Polsce znał jak własną kieszeń. Jeśli do wiaduktów dodamy jeszcze największą liczbę tuneli kolejowych (w tym najdłuższy w Polsce) oraz urocze stacje i przystanki kolejowe, to widać, że szlak ten nie ma praktycznie żadnej konkurencji na polskich "żelaznych drogach". Ostatnio wiadukt w Głuszycy Górnej trochę odkrzaczono (stan z grudnia 2015 r.):
buba pisze:Idziemy czarnym szlakiem wzdluz torów ktorym chyba ostatnio szedl znakarz ktory go malowal- tzn szlak jest- sciezki nie ma. Jest chaszcz miejscami po szyje. Toperz jak zwykle w takich momentach dostaje dzikiej kichawki
"Chaszczowanie" zaczyna się tam od końca maja i trwa do września. Teraz jest lepiej, kiedyś bowiem na szlaku było więcej tarniny.
Zimą, zwłaszcza bezśnieżną, oraz do początków maja jest spokój
buba pisze:
W Kolcach znajdujemy sklep ale niestety jest juz zamkniety. Rozsiadamy sie wiec pod nim ze smutnymi minami i wlasnym prowiantem. Z pomoca przychodza nam miejscowe pijaczki, ktorym skonczylo sie piwo a wiedza gdzie mieszka wlascicielka sklepu. Tlumacza ze dzis wazny mecz a oni nie maja zapasow. Udaje sie i nam zrobic male zakupy. Sklepik jest w starej poniemieckiej kamienicy. Mimo upalnego dnia w srodku panuje chlod ,wilgoc i wspanialy zapach jaki to maja tylko stare domy
Sklep nic się nie zmienił. Nawet w oknie w grudniu 2015 r. wisiał tak samo przechylony jakiś plakat, który jest również na Twojej fotografii.
W Kolcach urzeka jeszcze to, że instalując nową przeźroczystą plastikową wiatę autobusową, darowano życie tej poprzedniej - drewnianej, którą turyści (szczególnie ci, którzy minutę wcześniej odwiedzili tamtejszy wiejski sklepik) z pewnością bardziej docenią.
Ostatnio zmieniony 2016-03-21, 13:43 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy2 pisze:...natomiast w grudniu 2000 r. do budynku dostawiona była jeszcze taka urocza wiata, typowa dla dawnych dworców sudeckich (i nie tylko sudeckich):
z wiata prezentowala sie duzo fajniej! nie wiem komu wiata przeszkadzala....
Na linii kolejowej Wałbrzych - Kłodzko (oraz jej niefunkcjonującej już bocznej linii z Jedliny Zdrój przez Jugowice, Zagórze Śląskie i Lubachów do Świdnicy) praktycznie wszystkie wiadukty "są imponujące". Nieprzypadkowo linię tę uważał za najpiękniejszą w Polsce sam Mieczysław Orłowicz. A przecież wszystkie karpackie szlaki kolejowe w Polsce znał jak własną kieszeń. Jeśli do wiaduktów dodamy jeszcze największą liczbę tuneli kolejowych (w tym najdłuższy w Polsce) oraz urocze stacje i przystanki kolejowe, to widać, że szlak ten nie ma praktycznie żadnej konkurencji na polskich "żelaznych drogach". Ostatnio wiadukt w Głuszycy Górnej trochę odkrzaczono (stan z grudnia 2015 r.):
Bardzo milo wspominam te wiadukty zwlaszcza z wycieczki w 2005 roku torami linii kolejowej Swidnica- Jedlina. Wtedy (nie wiem jak teraz) raczej nic tam nie jezdzilo. Gdzies niedaleko za Swidnica
pierwsza mijana stacyjka
gdzies w rejonie stacyjki Lubachów
Tu juz pierwszy wiadukt- tylko ja i toperz poszlismy gora, reszta ekipy stwierdzila ze "nie jest on w dobrym stanie"
Kolejny wiadukcik
Stacyjka w Zagorzu z ujadajacym kundlem
I jugowicki wiadukt- jeszcze z biala tablica (nie jestem pewna ale juz jej chyba nie ma)
Rano poszlismy sobie wypic piwo na wysokosciach- w ciekawym miejscu zawsze lepiej smakuje
Cisy2 pisze:Sklep nic się nie zmienił. Nawet w oknie w grudniu 2015 r. wisiał tak samo przechylony jakiś plakat, który jest również na Twojej fotografii.
Fajnie wyszlo z tym prechylonym plakatem! lata mijaja a on sobie siedzi gdzie go zatkneli! To podobnie jak taka jedna pokrywka w opuszczonym domu na Podlasiu- mam dwa zdjecia izby w odstepie 6 lat, dach sie zawalil, piec rozszabrowali a pokrywka tkwila niezmiennie jakby dla niej czas plynal inaczej
W Kolcach urzeka jeszcze to, że instalując nową przeźroczystą plastikową wiatę autobusową, darowano życie tej poprzedniej - drewnianej, którą turyści (szczególnie ci, którzy minutę wcześniej odwiedzili tamtejszy wiejski sklepik) z pewnością bardziej docenią.
Przejrzalam jeszcze raz swoje zdjecia. Musialam przegapic ta wiate przystankowa. Ani nie mam jej zdjecia, ani jej nie pamietam. A szkoda bo bardzo przytulna sie wydaje!
Ostatnio zmieniony 2016-03-21, 19:44 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości