Pudelkowe wędrówki po Śląsku i nie tylko
Pudelkowe wędrówki po Śląsku i nie tylko
Od jakiegoś czasu staram się zawsze w Wielką Sobotę gdzieś wyskoczyć i zobaczyć coś w okolicy - co prawda w kościołach są tłumy ludzi, ale jest też okazja zobaczyć świątynie, które są zazwyczaj zamknięte w ciągu dnia.
Tym razem padło na środkową część Górnego Śląska w pobliżu granicy między województwem opolskim i śląskim. Na pierwszy ogień poszła Jemielnica (Himmelwitz), wioska słynąca z pocysterskiego kompleksu klasztornego.
Opactwo założono w XIII wieku jako filia tego w Rudach przy Raciborzu. Klasztor był jednym z najbiedniejszych na Śląsku, ale odgrywał znaczącą rolę - istniała tutaj m.in. bogata biblioteka, masowo przebywali pielgrzymi. Wyszło stąd także dwóch barokowych kompozytorów.
Kres istnieniu przyniosła pruska sekularyzacja w 1810 roku. Cystersi odeszli i już nigdy nie powrócili, klasztor służył m.in. jako lazaret dla żołnierzy francuskich podczas wyprawy na Moskwę, potem kupili go hrabiowe ze Strzelec. Dzisiaj miejscowy kościół jest zwykłą świątynią parafialną.
Herb opactwa.
Dawny kościół klasztorny jest w środku ciemny, lodowaty i sprawia wrażenie nieprzyjaznego. W barokowych wnętrzach ludzie miarowo odmawiają kolejne modlitwy po niemiecku podczas adoracji.
Przed klasztorem stoi rząd równych, podobnych do siebie domków - układ urbanistyczny wsi został wpisany na listę zabytków.
Na środku trawnika, pełniącego rolę rynku, znajdują się dwa pomniki poległych. Starszy poświęcony jest Wielkiej Wojnie - wzniesiono go w 1932 roku, po 1945 zniszczono, a obecnie odbudowano. Na górze leży elegancki Stahlhelm M1916.
Obok drugi pomnik, już z listą ofiar II wojny światowej.
Kawałek za pomnika można obejrzeć inną świątynię - to dziś kościół cmentarny, a dawniej parafialny Wszystkich Świętych z XIII/XIV wieku.
Dookoła budynku na równym trawniku stoi kilka starych krzyży w różnym stanie...
Niestety, pogoda zaczyna się sypać, więc czas ruszać dalej przez kolejne mniej lub bardziej zapomniane wioski.
W Żędowicach (Sandowitz) oglądam młyn Thiel, który jest w rękach rodziny o tej nazwie od 1864 roku. Jeszcze do 2000 mielił ziarno na Małej Panwi.
Kilka kilometrów dalej jest Kielcza (Keltsch, Keilerswalde), prawdopodobna miejscowość rodzinna słynnego Wincentego z Kielczy. Dwie główne atrakcje to stary dom z 1832 roku, który pierwotnie pełnił funkcję lazaretu, a dziś jest filią Muzeum Śląska Opolskiego.
Jest też kościół z 1799 roku, który jakoś nie robi na mnie najlepszego wrażenia, zwłaszcza, że dookoła dziki tłum z koszyczkami, a walka o miejsce parkingowe jest jak o ogień. Ciekawsza jest już droga krzyżowa na cmentarzu, wybudowana w 1914 roku przez mistrza z Wrocławia.
Pod niektórymi kapliczkami są tablice fundatorów - kiedyś zapewne były we wszystkich, ale do dziś ocalały tylko te polskojęzyczne.
Wyjeżdżając ze wsi trafiam na ruiny dawnej gospody, widocznej nawet na starych, niemieckich pocztówkach. Właścicielem Gasthausu nr 7 był Franz Krawietz.
Na pożegnanie z Kielczą zostaje gorzelnia
Mijam granicę województwa śląskiego - w Sierotach (Schieroth, Schönrode) znajduje się kościół Kościół Wszystkich Świętych z XV wieku - dość nietypowy, bo zakrystia jest murowana. Na murach tejże zakrystii w okresie międzywojennym odkryto gotyckie freski.
W środku grupa osób strasznie smęci, myląc się przy kolejnych pieśniach, więc uciekam na zewnątrz. Pomnik poległych zdobi śmieszne coś, zapewne mające być mieczem.
Za murem kościelnym chyli się ku upadkowi dom.
Wygląda jakby w niego uderzył jakiś mały meteoryt i wybił dziurę w części dachu. W izbie mieszkalnej nadal stoi łóżko, wiszą święte obrazy, a w szafach ubrania. Burdel i porozrzucane rzeczy świadczą, że ktoś tutaj to przekopywał. Na ziemi niemieckie katalogi Sony z 1982 roku i innych dóbr wszelakich z tego okresu. Podejrzewam, że mieszkała tu jakaś samotna osoba, której rodzina wyjechała do Niemiec (stąd zachodnie katalogi), a potem, po śmierci, dom został na zniszczenie i zapomnienie.
Drugi drewniany kościółek jest niedaleko, w Zacharzowicach (Sacharsowitz, Maiwald). Niestety, jako kościół cmentarny jest zamknięty i tylko świeci przy zachmurzonym niebie nowymi deskami.
Sama miejscowość jest ciekawym przykładem metody, w jaki sposób zmieniano nazwy miejscowości na niemieckim Śląsku w latach 30. XX wieku - Sacharsowitz brzmiało zbyt słowiańsko, więc potrzebna była inna nazwa - połączono nazwisko najbogatszego gospodarza (Mai) ze słowem Wald
Oddalam się od granicy województw i w Karchowicach (Karchowitz, Gutenquell) staję przy Zabytkowej Stacji Wodociągowej Zawada z końca XIX wieku. Jest już zamknięta, ale normalnie można ją zwiedzać w określonych godzinach.
Ostatni punkt programu to Szałsza (Schalscha, Kressengrund) - w wiosce jest kościół Narodzenia NMP z XVI wieku, również zamknięty i również jak nowy.
Dookoła zachowało się trochę nagrobków i krzyż, będący ofiarą powojennej polonizacji - został tylko Jesus Christus.
Z tyłu znajduje się grób rodziny von Groeling, rodu szlacheckiego przybyłego gdzieś z Saksonii.
Do 1945 roku byli właścicielami okolicy, a mieszkali w położonym za płotem pałacyku, przebudowanym w XIX wieku w stylu angielskiego neogotyku Tudorów. Obecnie obiekt jest odnowiony, prywatny i odgrodzony.
A całość zdjęć w linku:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... ewodztw02#
Tym razem padło na środkową część Górnego Śląska w pobliżu granicy między województwem opolskim i śląskim. Na pierwszy ogień poszła Jemielnica (Himmelwitz), wioska słynąca z pocysterskiego kompleksu klasztornego.
Opactwo założono w XIII wieku jako filia tego w Rudach przy Raciborzu. Klasztor był jednym z najbiedniejszych na Śląsku, ale odgrywał znaczącą rolę - istniała tutaj m.in. bogata biblioteka, masowo przebywali pielgrzymi. Wyszło stąd także dwóch barokowych kompozytorów.
Kres istnieniu przyniosła pruska sekularyzacja w 1810 roku. Cystersi odeszli i już nigdy nie powrócili, klasztor służył m.in. jako lazaret dla żołnierzy francuskich podczas wyprawy na Moskwę, potem kupili go hrabiowe ze Strzelec. Dzisiaj miejscowy kościół jest zwykłą świątynią parafialną.
Herb opactwa.
Dawny kościół klasztorny jest w środku ciemny, lodowaty i sprawia wrażenie nieprzyjaznego. W barokowych wnętrzach ludzie miarowo odmawiają kolejne modlitwy po niemiecku podczas adoracji.
Przed klasztorem stoi rząd równych, podobnych do siebie domków - układ urbanistyczny wsi został wpisany na listę zabytków.
Na środku trawnika, pełniącego rolę rynku, znajdują się dwa pomniki poległych. Starszy poświęcony jest Wielkiej Wojnie - wzniesiono go w 1932 roku, po 1945 zniszczono, a obecnie odbudowano. Na górze leży elegancki Stahlhelm M1916.
Obok drugi pomnik, już z listą ofiar II wojny światowej.
Kawałek za pomnika można obejrzeć inną świątynię - to dziś kościół cmentarny, a dawniej parafialny Wszystkich Świętych z XIII/XIV wieku.
Dookoła budynku na równym trawniku stoi kilka starych krzyży w różnym stanie...
Niestety, pogoda zaczyna się sypać, więc czas ruszać dalej przez kolejne mniej lub bardziej zapomniane wioski.
W Żędowicach (Sandowitz) oglądam młyn Thiel, który jest w rękach rodziny o tej nazwie od 1864 roku. Jeszcze do 2000 mielił ziarno na Małej Panwi.
Kilka kilometrów dalej jest Kielcza (Keltsch, Keilerswalde), prawdopodobna miejscowość rodzinna słynnego Wincentego z Kielczy. Dwie główne atrakcje to stary dom z 1832 roku, który pierwotnie pełnił funkcję lazaretu, a dziś jest filią Muzeum Śląska Opolskiego.
Jest też kościół z 1799 roku, który jakoś nie robi na mnie najlepszego wrażenia, zwłaszcza, że dookoła dziki tłum z koszyczkami, a walka o miejsce parkingowe jest jak o ogień. Ciekawsza jest już droga krzyżowa na cmentarzu, wybudowana w 1914 roku przez mistrza z Wrocławia.
Pod niektórymi kapliczkami są tablice fundatorów - kiedyś zapewne były we wszystkich, ale do dziś ocalały tylko te polskojęzyczne.
Wyjeżdżając ze wsi trafiam na ruiny dawnej gospody, widocznej nawet na starych, niemieckich pocztówkach. Właścicielem Gasthausu nr 7 był Franz Krawietz.
Na pożegnanie z Kielczą zostaje gorzelnia
Mijam granicę województwa śląskiego - w Sierotach (Schieroth, Schönrode) znajduje się kościół Kościół Wszystkich Świętych z XV wieku - dość nietypowy, bo zakrystia jest murowana. Na murach tejże zakrystii w okresie międzywojennym odkryto gotyckie freski.
W środku grupa osób strasznie smęci, myląc się przy kolejnych pieśniach, więc uciekam na zewnątrz. Pomnik poległych zdobi śmieszne coś, zapewne mające być mieczem.
Za murem kościelnym chyli się ku upadkowi dom.
Wygląda jakby w niego uderzył jakiś mały meteoryt i wybił dziurę w części dachu. W izbie mieszkalnej nadal stoi łóżko, wiszą święte obrazy, a w szafach ubrania. Burdel i porozrzucane rzeczy świadczą, że ktoś tutaj to przekopywał. Na ziemi niemieckie katalogi Sony z 1982 roku i innych dóbr wszelakich z tego okresu. Podejrzewam, że mieszkała tu jakaś samotna osoba, której rodzina wyjechała do Niemiec (stąd zachodnie katalogi), a potem, po śmierci, dom został na zniszczenie i zapomnienie.
Drugi drewniany kościółek jest niedaleko, w Zacharzowicach (Sacharsowitz, Maiwald). Niestety, jako kościół cmentarny jest zamknięty i tylko świeci przy zachmurzonym niebie nowymi deskami.
Sama miejscowość jest ciekawym przykładem metody, w jaki sposób zmieniano nazwy miejscowości na niemieckim Śląsku w latach 30. XX wieku - Sacharsowitz brzmiało zbyt słowiańsko, więc potrzebna była inna nazwa - połączono nazwisko najbogatszego gospodarza (Mai) ze słowem Wald
Oddalam się od granicy województw i w Karchowicach (Karchowitz, Gutenquell) staję przy Zabytkowej Stacji Wodociągowej Zawada z końca XIX wieku. Jest już zamknięta, ale normalnie można ją zwiedzać w określonych godzinach.
Ostatni punkt programu to Szałsza (Schalscha, Kressengrund) - w wiosce jest kościół Narodzenia NMP z XVI wieku, również zamknięty i również jak nowy.
Dookoła zachowało się trochę nagrobków i krzyż, będący ofiarą powojennej polonizacji - został tylko Jesus Christus.
Z tyłu znajduje się grób rodziny von Groeling, rodu szlacheckiego przybyłego gdzieś z Saksonii.
Do 1945 roku byli właścicielami okolicy, a mieszkali w położonym za płotem pałacyku, przebudowanym w XIX wieku w stylu angielskiego neogotyku Tudorów. Obecnie obiekt jest odnowiony, prywatny i odgrodzony.
A całość zdjęć w linku:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... ewodztw02#
Ostatnio zmieniony 2014-04-20, 23:13 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze: Na pierwszy ogień poszła Jemielnica (Himmelwitz), wioska słynąca z pocysterskiego kompleksu klasztornego.
Fajnie zobaczyc to miejsce w czasie ladnej pogody! Bylam tam kilkakrotnie i zawsze lalo....
Pudelek pisze:Wyjeżdżając ze wsi trafiam na ruiny dawnej gospody, widocznej nawet na starych, niemieckich pocztówkach. Właścicielem Gasthausu nr 7 był Franz Krawietz.
Strasznie lubie znajdowac takie przedwojenne napisy!
Pudelek pisze: i w Karchowicach (Karchowitz, Gutenquell) staję przy Zabytkowej Stacji Wodociągowej Zawada z końca XIX wieku. Jest już zamknięta, ale normalnie można ją zwiedzać w określonych godzinach.
Dobrze wiedziec! Mijalam to tyle razy a jakos nie wpadlo mi do glowy ze mozna to zwiedzac! Moze przy okazji kolejnego sylwestra?
Pudelek pisze:Za murem kościelnym chyli się ku upadkowi dom.
To chyba ten sam dom? Rok temu w sylwestra go mijalismy z eco ale nie wiem czemu zdawalo nam sie ze jest pozamykany i ogrodzony. I nie obeszlismy go a z twojej fotki widac ze jest otwarty wlasnie od drugiej strony...
Pudelek pisze:W izbie mieszkalnej nadal stoi łóżko, wiszą święte obrazy,
Obrazy zupelnie w takim klimacie jak mozna kupic w moim ulubionym sklepie "Od igly do helikoptera". Pewnie wiele z nich pochodzi z takich opuszczonych domow
https://picasaweb.google.com/1122023598 ... tera_Bytom
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Basia Z. pisze:Gdzie jest taki wspaniały sklep ?
We wspanialym miescie Bytom Mniej wiecej naprzeciw urzedu miejskiego, ul Wroclawska 12. Wlasnie w tym sklepie nabylam plecak, ktorego niepodwazalne zalety i wady staly sie kiedys zarzewiem goracej dyskusji na tym forum.
Ostatnio zmieniony 2014-04-24, 21:54 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wielkosobotniemu zwiedzaniu stało się wczoraj zadość, choć z racji pogody w dość ograniczonej wersji
Na dzień dobry - Ozimek (Malapane), który generalnie zbyt ciekawą miejscowością nie jest, ale posiada najstarszy w Europie żelazny most wiszący.
Wybudowano go w 1827 roku nad rzeką Mała Panew, a wykonała go... Huta Małapanew (Hütte Malapane), gdyż most stanął tuż przy niej. Nietrudno zauważyć, że nazwa miasta w języku niemieckim to też Malapane, a więc wszystko wzięło się od rzeki.
Do 1938 roku most służył w normalnej komunikacji, a następnie aż do 2010 znajdował się w granicach zakładu i był dostępny tylko dla pracowników.
Dziś pięknie odnowiony jest chlubą Ozimka i znalazł się nawet w jego herbie, który notabene jest kompletnie niezgodny z zasadami heraldyki
Samą hutę założono znacznie wcześniej, bo w połowie XVIII wieku z polecenia Fryderyka Wielkiego. Jej dziełem był m.in. pierwszy w lądowej Europie most drogowy, stojący do 1945 roku na Dolnym Śląsku.
Poste drogi śląskiej prowincji. Szkoda, że tak nie jest zawsze
Daleko dalej, bo już po śląskiej części Górnego Śląska zatrzymuję się w Wielowsi (Langendorf). Tutaj z kolei przyciągnął mnie cmentarz żydowski - położony nietypowo, bo w środku pola.
Nekropolie żydowskie zazwyczaj powstały poza miejscowościami, lecz ten dzieli od wsi z kilometr.
Między drzewami stoi lub leży około 200 nagrobków. Większość opisana jest tylko po hebrajsku, język niemiecki pojawia się rzadko - to też niezbyt częste. Stan macew jest różny, ale teren oczyszczono i uporządkowano kilka lat temu i widać, że ktoś musi kirkut doglądać.
Na dwóch czy trzech grobach podpisali się jacyś debile... a, przepraszam, to są obrońcy Polski przed muzułmanami. Część innych macew jest cała czarna i nieczytelna - to efekt "zabaw" ze sprejem...
Zastanawiające jest też, iż w tak małej miejscowości jak Wielowieś była silna grupa żydowska - miejscowa gmina stała się macierzystą dla kolejnych gmin w Pyskowicach i Toszku. Na kirkucie zresztą chowano żydów z dalszej okolicy, ale zapewne tylko okresowo, gdyż w tej części Śląska istniały inne nekropolie.
W centrum Wielowsi warto jeszcze rzucić okiem na pałac z XVIII wieku, mieszczący dziś urząd gminy.
Herb rodziny Verdugo albo Durant...
Z tyłu zabudowania folwarczne.
W niedalekiej Połomii (Pohlom, Ostwalde) zachowała się biała tabliczka (coś dla Buby ), ale tylko z jednej strony wjazdowej.
Na koniec przejeżdżamy przez Kopaninę (Koppanina) - na samej jej końcu pod koniec XIX wieku baronowie von Fürstenberg wybudowali kolejny pałac. Współcześnie mieści w nim dom opieki społecznej dla dzieci, do którego wstępu strzeże wysoki płot i... zakaz fotografowania i filmowania
Szczerze mówiąc nie mam ochoty na dyskusje z jakimś cieciem, więc nawet nie wychodzę z auta i robię zdjęcie zza płotu. Niewiele widać, ale zwisa mi to.
Znacznie przyjemniejszy klimat panuje przy tym domu w środku przysiółka - bardziej przypomina mi tereny ze wschodu, a nie Górnego Śląska.
Na dzień dobry - Ozimek (Malapane), który generalnie zbyt ciekawą miejscowością nie jest, ale posiada najstarszy w Europie żelazny most wiszący.
Wybudowano go w 1827 roku nad rzeką Mała Panew, a wykonała go... Huta Małapanew (Hütte Malapane), gdyż most stanął tuż przy niej. Nietrudno zauważyć, że nazwa miasta w języku niemieckim to też Malapane, a więc wszystko wzięło się od rzeki.
Do 1938 roku most służył w normalnej komunikacji, a następnie aż do 2010 znajdował się w granicach zakładu i był dostępny tylko dla pracowników.
Dziś pięknie odnowiony jest chlubą Ozimka i znalazł się nawet w jego herbie, który notabene jest kompletnie niezgodny z zasadami heraldyki
Samą hutę założono znacznie wcześniej, bo w połowie XVIII wieku z polecenia Fryderyka Wielkiego. Jej dziełem był m.in. pierwszy w lądowej Europie most drogowy, stojący do 1945 roku na Dolnym Śląsku.
Poste drogi śląskiej prowincji. Szkoda, że tak nie jest zawsze
Daleko dalej, bo już po śląskiej części Górnego Śląska zatrzymuję się w Wielowsi (Langendorf). Tutaj z kolei przyciągnął mnie cmentarz żydowski - położony nietypowo, bo w środku pola.
Nekropolie żydowskie zazwyczaj powstały poza miejscowościami, lecz ten dzieli od wsi z kilometr.
Między drzewami stoi lub leży około 200 nagrobków. Większość opisana jest tylko po hebrajsku, język niemiecki pojawia się rzadko - to też niezbyt częste. Stan macew jest różny, ale teren oczyszczono i uporządkowano kilka lat temu i widać, że ktoś musi kirkut doglądać.
Na dwóch czy trzech grobach podpisali się jacyś debile... a, przepraszam, to są obrońcy Polski przed muzułmanami. Część innych macew jest cała czarna i nieczytelna - to efekt "zabaw" ze sprejem...
Zastanawiające jest też, iż w tak małej miejscowości jak Wielowieś była silna grupa żydowska - miejscowa gmina stała się macierzystą dla kolejnych gmin w Pyskowicach i Toszku. Na kirkucie zresztą chowano żydów z dalszej okolicy, ale zapewne tylko okresowo, gdyż w tej części Śląska istniały inne nekropolie.
W centrum Wielowsi warto jeszcze rzucić okiem na pałac z XVIII wieku, mieszczący dziś urząd gminy.
Herb rodziny Verdugo albo Durant...
Z tyłu zabudowania folwarczne.
W niedalekiej Połomii (Pohlom, Ostwalde) zachowała się biała tabliczka (coś dla Buby ), ale tylko z jednej strony wjazdowej.
Na koniec przejeżdżamy przez Kopaninę (Koppanina) - na samej jej końcu pod koniec XIX wieku baronowie von Fürstenberg wybudowali kolejny pałac. Współcześnie mieści w nim dom opieki społecznej dla dzieci, do którego wstępu strzeże wysoki płot i... zakaz fotografowania i filmowania
Szczerze mówiąc nie mam ochoty na dyskusje z jakimś cieciem, więc nawet nie wychodzę z auta i robię zdjęcie zza płotu. Niewiele widać, ale zwisa mi to.
Znacznie przyjemniejszy klimat panuje przy tym domu w środku przysiółka - bardziej przypomina mi tereny ze wschodu, a nie Górnego Śląska.
Ostatnio zmieniony 2016-03-27, 15:53 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
We wrześniu 2016 roku zaczęły się pojawiać promocje, dzięki którym za kilkanaście złotych można było pojechać do jednej z trzech środkowoeuropejskich stolic. Postanowiłem odwiedzić cesarsko-królewski Wiedeń, bo porachowałem, że ostatni raz w centrum tego miasta byłem aż dwanaście lat temu!
Wybrałem sobie takie połączenie, aby miejscu być przed godziną 5-tą rano. Przystanek końcowy znajduje się przy nowym Wien Hauptbahnof, który zastąpił kilka lat temu powojenny dworzec południowy. Podczas mej ostatniej wizyty nawet nie zaczęto go jeszcze budować.
W środku stoi rzeźba z oryginalnego habsburskiego dworca, która przetrwała alianckie bombardowania.
Na dworze jest jeszcze ciemno, a miasto śpi. W chłodnym powietrzu spacerowanie pustawymi ulicami staje się jeszcze bardziej przyjemne. A zwłaszcza parki, gdzie czuć klimat zupełnie z innego świata...
W Schweizer Garten nad stawem stoi zarys głowy Chopina. Nie znad pianina, ale i tak długo nie mogłem się domyślić co to naprawdę jest...
Schodzę w kierunku centrum ulicą Prinz-Eugen-Strasse. To dzielnica placówek dyplomatycznych, które jeszcze spowija ciemność. Belweder także nadal uśpiony, ogrody otwierają dopiero o godzinie 6.
Pierwsze oznaki rozpoczynającego się dnia obserwuję na placu Schwarzenberga przy fontannie tryskającej wysoko przed monumentalnym pomnikiem Armii Czerwonej.
Ostatecznie postanawiam na jasne niebo poczekać w Stadtparku. Samotnie, bo tam nie widać nawet wyprowadzających psy. Płynie tu rzeka Wien, w śródmieściu przeważnie ukryta pod ulicami.
Wybrzeża zdobione secesyjną małą architekturą.
W Stadtparku znajduje się słynny złoty pomnik Straussa. Widziałem go już kiedyś, właściwie to centrum Wiednia poznałem na początku tego wieku dość dobrze. Dziś przyjechałem tak naprawdę do jednego konkretnego muzeum, ale o tym później.
Porzucam park i drepczę w kierunku katedry św. Szczepana. Na ulicach pojawia się więcej ludzi, przejeżdżają śmieciarki, zaczyna się krzątanie przy kawiarniach.
Pod katedrą pusto, lecz drzwi także zamknięte. Wchodzę więc na Graben - na jednej z tutejszych ławek spałem kiedyś dwukrotnie, gdy na zwiedzanie Wiednia dojeżdżałem z Bratysławy. W fontannie rano się płukałem. Było bezpiecznie i z przygodą. Dziś bym się na takie coś już chyba nie zdecydował, bo to już inne miasto, inne centrum...
Choć faktem jest, że o tej porze, to "Syryjczyków z Aleppo" tutaj prawie nie widać, niemal sami Aryjczycy...
Im bliżej Hofburga tym więcej wystaw odwołujących się do czasów cesarskich.
Najładniejsza fasada zimowej siedziby cesarskiej to, moim zdaniem, ta na Michaelerplatz. Z końca XIX wieku, z dużą kopułą pokrytą patyną. A przed nią odsłonięte resztki rzymskiego obozu Vindobona.
Odgłosy moich butów odbijają się od ścian, nic ich nie zagłusza. Wewnętrzny dziedziniec In der Burg (kiedyś Franzensplatz) z pomnikiem cesarza Franciszka II/I otoczony jest gmachami pałacowymi kryjącymi kancelarię kanclerza oraz muzea.
Na Heldenplatzu stoi jedyna zachowana brama miejska - klasycystyczna Burgtor (Heldentor).
Na Heldenplatzu planowano postawić ogromne Kaiserforum, które byłoby przedłużeniem Hofburga w kierunku zachodnim. Z powodu wybuchu wojny i upadku monarchii nie zrealizowano tego projektu, lecz całkiem sporo powstało, m.in. jedno ze skrzydeł znane dziś jako Nowy Hofburg. Jego wykańczanie trwało wiele lat po tym, gdy Habsburgów już nie było na tronie. Z jego balkonu (tego na zdjęciu) przemawiał do tłumów w 1938 roku Adolf Hitler.
Za Ringiem wznoszą się dwa historyzujące, neorenesansowe muzea (część planowanego Kaiserforum) - Muzeum Historii Naturalnej oraz Historii Sztuki. Obydwa swojego czasu odwiedziłem - pamiętam, że w tym pierwszym głaskałem szkielet brontozaura .
Pomiędzy nimi rozciąga się Maria-Theresien-Platz, w którym zjadam śniadanie obok zadbanych klombów.
Muzea, podobnie jak cały Nowy Hofburg, ozdobione są z zewnątrz dziesiątkami rzeźb. Mało kto im się przygląda, a warto, bo np. na Muzeum Historii Naturalnej można dojrzeć sylwetki znanych odkrywców jak i personifikacje kontynentów.
Na środku placu stoi potężny pomnik cesarzowej z 1888 roku, wzniesiony z polecenia Franciszka Józefa. Jest ogromny, postać Marii Teresy góruje nad okolicę z wysokości kilku metrów. Otaczają ją sylwetki polityków oraz dowódców wojskowych z okresu jej panowania.
Po konsumpcji ponownie przekraczam Ring, na którym nadal nie ma dużego ruchu (w przeciwieństwie do równoległej drogi za muzeami).
Chciałem zajrzeć do środka Burgtor, gdzie znajduje się sala poświęcona poległym w wojnach światowych, lecz otwierają ją później.
Ograniczam się zatem do sfotografowania sąsiednich orłów z okresu III Rzeszy, pozbawionych swastyki.
Na dziedzińcach Hofburga pojawiają się pierwsi zorganizowani turyści. Zastanawiałem się, czy nie odwiedzić któregoś z pałacowych muzeów, lecz wysokość cen mnie zniechęciła, a jeszcze bardziej... CAŁKOWITY ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA. Kogoś nieźle posrało... To chyba ewenement w tej części Europy i dotyczy wszystkich placówek wiedeńskich obsługiwanych przez instytucje w dawnej siedzibie Habsburgów.
Bez łasku i za darmo wchodzę do kościoła św. Michała na Michaelerplatz. To jeden z najstarszych w mieście z XIII-XIV wieku, dziś kwintesencja baroku.
Na bocznej ścianie zauważam portret cesarza Karola I, beatyfikowanego w 2004. Karteczki z modlitwą są w większości języków jego dawnych wiernych Ludów.
Pod katedrą św. Szczepana też więcej ludzi, jednak do tłumów to jeszcze daleko. Przechodzę przez próg świątyni i... rozczarowanie. Teren przeznaczony na bezpłatną wizytę jest bardzo niewielki, a płatne oglądanie wnętrz wstrzymano z jakiegoś tam powodu.
Zerkam na zegarek - godzina 9... Mam jeszcze trochę czasu, więc zaczynam kręcić się różnymi ulicami mijając mniej lub bardziej znane miejsca.
Obok muzeum Albertina na koniu siedzi arcyksiążę Albrecht, książę cieszyński, założyciel browaru w Żywcu. Nie za to jednak postawiono mu pomnik, ale za zwycięstwo z Włochami pod Custozzą.
Na schodach dobrze widoczne są ślady po walkach w 1945 roku.
Obok w swoje zielone podwoje zaprasza Burggarten - aż do 1918 roku prywatny ogród rodziny cesarskiej. Otoczony budynkami Nowego Hofburga i secesyjną palmiarnią.
Ścieżkami suną emeryci i wycieczki szkolne. Grupy nastolatek polują na przechodniów zbierając na jakiś szczytny cel (już nie pamiętam na co). Kilka razy udało mi się uchylić, lecz w końcu dorwali mnie przy bramie i też coś wrzuciłem do puszki
W parku stoi pomnik Franciszka Józefa. Jedyny w mieście które tak dużo mu zawdzięcza. Właściwie to i ten postawiono tu przypadkiem, gdyż początkowo miał się znaleźć przy miejscowych koszarach piechoty. W 1904 umieszczono go jednak w parku w Wiener Neustadt i dopiero w 1957 roku z inicjatywy m. in. byłych pracowników dworu znalazł on swoje współczesne miejsce niedaleko siedziby cesarskiej i w okolicy, którą cesarz na pewno odwiedzał.
Opuszczam centrum Wiednia ograniczone Ringiem, a jeszcze dawniej murami miejskimi. Zburzenie po Wiośnie Ludów umocnień dało impuls do budowy całych nowych dzielnic pełnych reprezentacyjnych obiektów. Jednym z nich bez wątpienia jest k.k. Hof-Operntheater, słynna Opera Wiedeńska.
Gdyby ktoś chciał się przejechać na plac Fryderyka Engelsa to nadal w Wiedniu może to uczynić (tramwajem, który jeździ także w Krakowie).
Na placu Karolu mijam secesyjną perełkę - stację kolejki miejskiej z końca XIX wieku, praprzodka dzisiejszego metra.
Dochodzę do miejsc, gdzie wędrowałem już rano o świcie... Wspominałem, iż Prinz-Eugen-Strasse pełna jest placówek dyplomatycznych. Szwajcarska wygląda zupełnie nieszwajcarsko - ogród pełen opadłych liści, spokój i zaduma.
Po drugiej stronie ulicy wysokie kamienice z przełomu XIX i XX wieku. Na niektórych wisi po kilka flag i to z krajów, które mają swoje przedstawiciela tylko w najważniejszych miastach świata. Widzę m.in. barwy San Marino i Kosowa (nota bene tuż pod flagą niemiecką), są z kilku krajów Ameryki Południowej. Z San Escobar nie widziałem
Skręcam w rozległe ogrody Belwederu. Uznawane są za najpiękniejsze w Wiedniu, podobnie barakowe pałace - Górny i Dolny. Ich ostatnim prywatnym właścicielem był Franciszek Ferdynand, zamordowany w Sarajewie.
W dole, za ogrodami, panorama wysokich budynków starówki z katedrą św. Szczepana na czele.
Po minięciu Górnego Belwederu zderzam się z tłumem - autobusy wysadziły kilka wycieczek na raz i te zmierzają w moją stronę niczym szarańcza. Czuję się trochę jak na polowaniu.
Obok fontann Górnego Belwederu postawiono żelazną głowę świni. Nie wiem o co chodzi, lecz na miejscu muzułmanów już bym się czuł obrażony!
Moim głównym celem wizyty w Wiedniu było Muzeum Historii Wojskowości. Spędziłem w nim kilka godzin i zostało mi jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu powrotnego. Metrem wracam więc na Stephansplatz. A tam już inne klimaty - ciężko się przecisnąć w tłoku, pojawiły się niewidziane rano śniade twarze, chusty i szmaty okrywające ciało, brodaci mężczyźni krzyczący po arabsku... Mijam to wszystko pospiesznie.
Na zakończenie postanowiłem popatrzeć na Wiedeń z wysokości, z punktu widokowego na jednej z katedralnych wież. Kilkaset schodów pokonuję w miarę szybko, lecz na górze jestem zawiedziony, gdyż większość panoramy muszę podziwiać przez brudne szyby. Ale lepszy rydz niż nic...
Autobus do Krakowa mam o 17-tej. Trochę wcześnie, ale w końcu jestem w Wiedniu od świtu, więc nieco połaziłem i zobaczyłem. Stojąc w korkach mogłem jeszcze porobić kilka zdjęć.
Na ostatnim widać Gasometr - zbiorniki gazu z końca XIX wieku przebudowane na mieszkania. Bardzo praktyczne!
---
Galeria:
https://goo.gl/photos/mKv7hzaG8zgA2LvdA
Wybrałem sobie takie połączenie, aby miejscu być przed godziną 5-tą rano. Przystanek końcowy znajduje się przy nowym Wien Hauptbahnof, który zastąpił kilka lat temu powojenny dworzec południowy. Podczas mej ostatniej wizyty nawet nie zaczęto go jeszcze budować.
W środku stoi rzeźba z oryginalnego habsburskiego dworca, która przetrwała alianckie bombardowania.
Na dworze jest jeszcze ciemno, a miasto śpi. W chłodnym powietrzu spacerowanie pustawymi ulicami staje się jeszcze bardziej przyjemne. A zwłaszcza parki, gdzie czuć klimat zupełnie z innego świata...
W Schweizer Garten nad stawem stoi zarys głowy Chopina. Nie znad pianina, ale i tak długo nie mogłem się domyślić co to naprawdę jest...
Schodzę w kierunku centrum ulicą Prinz-Eugen-Strasse. To dzielnica placówek dyplomatycznych, które jeszcze spowija ciemność. Belweder także nadal uśpiony, ogrody otwierają dopiero o godzinie 6.
Pierwsze oznaki rozpoczynającego się dnia obserwuję na placu Schwarzenberga przy fontannie tryskającej wysoko przed monumentalnym pomnikiem Armii Czerwonej.
Ostatecznie postanawiam na jasne niebo poczekać w Stadtparku. Samotnie, bo tam nie widać nawet wyprowadzających psy. Płynie tu rzeka Wien, w śródmieściu przeważnie ukryta pod ulicami.
Wybrzeża zdobione secesyjną małą architekturą.
W Stadtparku znajduje się słynny złoty pomnik Straussa. Widziałem go już kiedyś, właściwie to centrum Wiednia poznałem na początku tego wieku dość dobrze. Dziś przyjechałem tak naprawdę do jednego konkretnego muzeum, ale o tym później.
Porzucam park i drepczę w kierunku katedry św. Szczepana. Na ulicach pojawia się więcej ludzi, przejeżdżają śmieciarki, zaczyna się krzątanie przy kawiarniach.
Pod katedrą pusto, lecz drzwi także zamknięte. Wchodzę więc na Graben - na jednej z tutejszych ławek spałem kiedyś dwukrotnie, gdy na zwiedzanie Wiednia dojeżdżałem z Bratysławy. W fontannie rano się płukałem. Było bezpiecznie i z przygodą. Dziś bym się na takie coś już chyba nie zdecydował, bo to już inne miasto, inne centrum...
Choć faktem jest, że o tej porze, to "Syryjczyków z Aleppo" tutaj prawie nie widać, niemal sami Aryjczycy...
Im bliżej Hofburga tym więcej wystaw odwołujących się do czasów cesarskich.
Najładniejsza fasada zimowej siedziby cesarskiej to, moim zdaniem, ta na Michaelerplatz. Z końca XIX wieku, z dużą kopułą pokrytą patyną. A przed nią odsłonięte resztki rzymskiego obozu Vindobona.
Odgłosy moich butów odbijają się od ścian, nic ich nie zagłusza. Wewnętrzny dziedziniec In der Burg (kiedyś Franzensplatz) z pomnikiem cesarza Franciszka II/I otoczony jest gmachami pałacowymi kryjącymi kancelarię kanclerza oraz muzea.
Na Heldenplatzu stoi jedyna zachowana brama miejska - klasycystyczna Burgtor (Heldentor).
Na Heldenplatzu planowano postawić ogromne Kaiserforum, które byłoby przedłużeniem Hofburga w kierunku zachodnim. Z powodu wybuchu wojny i upadku monarchii nie zrealizowano tego projektu, lecz całkiem sporo powstało, m.in. jedno ze skrzydeł znane dziś jako Nowy Hofburg. Jego wykańczanie trwało wiele lat po tym, gdy Habsburgów już nie było na tronie. Z jego balkonu (tego na zdjęciu) przemawiał do tłumów w 1938 roku Adolf Hitler.
Za Ringiem wznoszą się dwa historyzujące, neorenesansowe muzea (część planowanego Kaiserforum) - Muzeum Historii Naturalnej oraz Historii Sztuki. Obydwa swojego czasu odwiedziłem - pamiętam, że w tym pierwszym głaskałem szkielet brontozaura .
Pomiędzy nimi rozciąga się Maria-Theresien-Platz, w którym zjadam śniadanie obok zadbanych klombów.
Muzea, podobnie jak cały Nowy Hofburg, ozdobione są z zewnątrz dziesiątkami rzeźb. Mało kto im się przygląda, a warto, bo np. na Muzeum Historii Naturalnej można dojrzeć sylwetki znanych odkrywców jak i personifikacje kontynentów.
Na środku placu stoi potężny pomnik cesarzowej z 1888 roku, wzniesiony z polecenia Franciszka Józefa. Jest ogromny, postać Marii Teresy góruje nad okolicę z wysokości kilku metrów. Otaczają ją sylwetki polityków oraz dowódców wojskowych z okresu jej panowania.
Po konsumpcji ponownie przekraczam Ring, na którym nadal nie ma dużego ruchu (w przeciwieństwie do równoległej drogi za muzeami).
Chciałem zajrzeć do środka Burgtor, gdzie znajduje się sala poświęcona poległym w wojnach światowych, lecz otwierają ją później.
Ograniczam się zatem do sfotografowania sąsiednich orłów z okresu III Rzeszy, pozbawionych swastyki.
Na dziedzińcach Hofburga pojawiają się pierwsi zorganizowani turyści. Zastanawiałem się, czy nie odwiedzić któregoś z pałacowych muzeów, lecz wysokość cen mnie zniechęciła, a jeszcze bardziej... CAŁKOWITY ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA. Kogoś nieźle posrało... To chyba ewenement w tej części Europy i dotyczy wszystkich placówek wiedeńskich obsługiwanych przez instytucje w dawnej siedzibie Habsburgów.
Bez łasku i za darmo wchodzę do kościoła św. Michała na Michaelerplatz. To jeden z najstarszych w mieście z XIII-XIV wieku, dziś kwintesencja baroku.
Na bocznej ścianie zauważam portret cesarza Karola I, beatyfikowanego w 2004. Karteczki z modlitwą są w większości języków jego dawnych wiernych Ludów.
Pod katedrą św. Szczepana też więcej ludzi, jednak do tłumów to jeszcze daleko. Przechodzę przez próg świątyni i... rozczarowanie. Teren przeznaczony na bezpłatną wizytę jest bardzo niewielki, a płatne oglądanie wnętrz wstrzymano z jakiegoś tam powodu.
Zerkam na zegarek - godzina 9... Mam jeszcze trochę czasu, więc zaczynam kręcić się różnymi ulicami mijając mniej lub bardziej znane miejsca.
Obok muzeum Albertina na koniu siedzi arcyksiążę Albrecht, książę cieszyński, założyciel browaru w Żywcu. Nie za to jednak postawiono mu pomnik, ale za zwycięstwo z Włochami pod Custozzą.
Na schodach dobrze widoczne są ślady po walkach w 1945 roku.
Obok w swoje zielone podwoje zaprasza Burggarten - aż do 1918 roku prywatny ogród rodziny cesarskiej. Otoczony budynkami Nowego Hofburga i secesyjną palmiarnią.
Ścieżkami suną emeryci i wycieczki szkolne. Grupy nastolatek polują na przechodniów zbierając na jakiś szczytny cel (już nie pamiętam na co). Kilka razy udało mi się uchylić, lecz w końcu dorwali mnie przy bramie i też coś wrzuciłem do puszki
W parku stoi pomnik Franciszka Józefa. Jedyny w mieście które tak dużo mu zawdzięcza. Właściwie to i ten postawiono tu przypadkiem, gdyż początkowo miał się znaleźć przy miejscowych koszarach piechoty. W 1904 umieszczono go jednak w parku w Wiener Neustadt i dopiero w 1957 roku z inicjatywy m. in. byłych pracowników dworu znalazł on swoje współczesne miejsce niedaleko siedziby cesarskiej i w okolicy, którą cesarz na pewno odwiedzał.
Opuszczam centrum Wiednia ograniczone Ringiem, a jeszcze dawniej murami miejskimi. Zburzenie po Wiośnie Ludów umocnień dało impuls do budowy całych nowych dzielnic pełnych reprezentacyjnych obiektów. Jednym z nich bez wątpienia jest k.k. Hof-Operntheater, słynna Opera Wiedeńska.
Gdyby ktoś chciał się przejechać na plac Fryderyka Engelsa to nadal w Wiedniu może to uczynić (tramwajem, który jeździ także w Krakowie).
Na placu Karolu mijam secesyjną perełkę - stację kolejki miejskiej z końca XIX wieku, praprzodka dzisiejszego metra.
Dochodzę do miejsc, gdzie wędrowałem już rano o świcie... Wspominałem, iż Prinz-Eugen-Strasse pełna jest placówek dyplomatycznych. Szwajcarska wygląda zupełnie nieszwajcarsko - ogród pełen opadłych liści, spokój i zaduma.
Po drugiej stronie ulicy wysokie kamienice z przełomu XIX i XX wieku. Na niektórych wisi po kilka flag i to z krajów, które mają swoje przedstawiciela tylko w najważniejszych miastach świata. Widzę m.in. barwy San Marino i Kosowa (nota bene tuż pod flagą niemiecką), są z kilku krajów Ameryki Południowej. Z San Escobar nie widziałem
Skręcam w rozległe ogrody Belwederu. Uznawane są za najpiękniejsze w Wiedniu, podobnie barakowe pałace - Górny i Dolny. Ich ostatnim prywatnym właścicielem był Franciszek Ferdynand, zamordowany w Sarajewie.
W dole, za ogrodami, panorama wysokich budynków starówki z katedrą św. Szczepana na czele.
Po minięciu Górnego Belwederu zderzam się z tłumem - autobusy wysadziły kilka wycieczek na raz i te zmierzają w moją stronę niczym szarańcza. Czuję się trochę jak na polowaniu.
Obok fontann Górnego Belwederu postawiono żelazną głowę świni. Nie wiem o co chodzi, lecz na miejscu muzułmanów już bym się czuł obrażony!
Moim głównym celem wizyty w Wiedniu było Muzeum Historii Wojskowości. Spędziłem w nim kilka godzin i zostało mi jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu powrotnego. Metrem wracam więc na Stephansplatz. A tam już inne klimaty - ciężko się przecisnąć w tłoku, pojawiły się niewidziane rano śniade twarze, chusty i szmaty okrywające ciało, brodaci mężczyźni krzyczący po arabsku... Mijam to wszystko pospiesznie.
Na zakończenie postanowiłem popatrzeć na Wiedeń z wysokości, z punktu widokowego na jednej z katedralnych wież. Kilkaset schodów pokonuję w miarę szybko, lecz na górze jestem zawiedziony, gdyż większość panoramy muszę podziwiać przez brudne szyby. Ale lepszy rydz niż nic...
Autobus do Krakowa mam o 17-tej. Trochę wcześnie, ale w końcu jestem w Wiedniu od świtu, więc nieco połaziłem i zobaczyłem. Stojąc w korkach mogłem jeszcze porobić kilka zdjęć.
Na ostatnim widać Gasometr - zbiorniki gazu z końca XIX wieku przebudowane na mieszkania. Bardzo praktyczne!
---
Galeria:
https://goo.gl/photos/mKv7hzaG8zgA2LvdA
Ostatnio zmieniony 2017-01-31, 13:42 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Górny Śląsk budownictwem drewnianym stoi. Spośród zabytków najliczniej reprezentowane są kościoły, których na terenie regionu znajduje się kilkadziesiąt - zarówno w województwie śląskim jak i opolskim. Szczególnie dużo świątyń stoi mniej więcej w jego centrum: w zachodniej części powiatu gliwickiego. I tam pojechałem w ostatni styczniowy piątek.
Najpierw zatrzymałem się przy zamarzniętym Kanale Gliwickim (Gleiwitzer Kanal) w Rudzińcu (Rudzinitz, od 1936 Rudgershagen).
Kawałek od mostu kanał przegradza śluza Rudziniec - trzecia z sześciu zbudowanych. Jakiś czas temu chyba ją wyremontowano.
W dole widać, że wędkarstwo to fascynujący i rozwijający sport .
W środku wsi pierwszy z kościołów, pod wezwaniem św. Michała Archanioła. Wybudowano go w 1657 roku, w późniejszych wiekach dodano wieżę i przedsionek. Niestety, jak wszystkie tego dnia jest on zamknięty.
Na cmentarzu skromny pomnik poległych w Wielkiej Wojnie w formie krzyża.
Ten drugowojenny jest znacznie okazalszy, ale i ofiar więcej - ginęli na frontach, wywiezieni do Związku Radzieckiego oraz w mroźny koniec stycznia 1945, kiedy to sowiecka swołocz mordowała cywilów w prawie każdej okolicznej miejscowości.
Na cmentarzu oddzielonym drogą brak starszych nagrobków, jest jednak kaplica i krzyż z tego samego 1903 roku. Na krzyżu były kiedyś napisy, ale je starannie usunięto.
W sąsiednim Rudnie (Rudnau, od 1936 Braunbach) drewniany kościół stał do 1921, po czym został uszkodzony przez wichury i rozebrano go. W jego miejscu postawiono nowy, neobarokowy.
Tu dla odmiany sporo niemieckich grobów. Na niektórych widać sygnatury gliwickich zakładów kamieniarskich.
Pomnik poległych także w formie krzyża z dwujęzycznym napisem, który wygląda na oryginalny. Na pewno jednak był czymś zakryty, gdyż ślady po śrubach także są. Z boku ozdobiony małym Krzyżem Żelaznym.
Przejście frontu 25 stycznia 1945 (ta sama data co w Rudzińcu) upamiętniono dwa razy. Najpierw na, prawdopodobnie, zbiorowej mogli z polskim tekstem.
Drugi pomnik przypomina rudziniecki. Do poległych żołnierzy i zamordowanych cywilów dodano osobno ofiary "obozów internowania", czyli chyba chodzi o polskie obozy pracy dla Niemców, Ślązaków i innych z lat 40.
Bojszów (Boitschau, Lärchenhag). Wszystkie te wsie i kościoły są odległe od siebie o kilka kilometrów. Świątynia jest z początku XVI wieku. Wieża świeci się jak psu... jak nowa .
Używana jest rzadko, bo parafianie wolą (albo muszą woleć) uczęszczać do szpetnego obiektu z 1982 roku. W kategorii "religijnego paskudztwa" zajmuje wysokie miejsce.
Pomnik poległych znów w postaci krzyża do którego przymocowano tablice.
Wśród wiekowych nagrobków znalazłem jeden polski z końca XIX wieku. Imię i nazwisko (Valentin Lux) kojarzy mi się z proszkiem do prania.
Kościół św. Trójcy w Rachowicach (Rachowitz, Buchenlust) jest nietypowy, gdyż ma murowane prezbiterium, które w dodatku jest jego najstarszą częścią (XV/XVI wiek). Drewnianą nawę dobudowano w drugiej połowie 17. stulecia, możliwe, iż w miejsce poprzedniej konstrukcji. Potem dostawiono wieżę.
Przed bramą pomnik poległych. Metalową tablicę wmurowano w obelisk - sądzę, że ktoś ją przechował przez okres PRL-u. Ciekawe tylko czy kamienno-ceglana konstrukcja jest oryginalna? Fotografuję go dokładnie, bo nie wiadomo jak długo znów postoi...
Niedaleko kościoła stoi drewniany spichlerz dworski z XIX wieku - odnowiony i służy jako jakieś centrum kultury.
Przejeżdżamy przez las. Po tablicach widać, że większość nazw w gminie jest dwujęzycznych.
W Sierakowicach (Schierakowitz, Graummannsdorf) mam wrażenie, że trafiłem na remont: ciemne stare drewno zaczęto przykrywać nowym, żółciutkim.
Ale jednak nie - tylko dolna część wieży musiała być w tak złym stanie, że stolarkę wymieniono. Wygląda to dziwacznie i pewno minie sporo lat, zanim kolory się wyrównają, choć biorąc pod uwagę jakość powietrza to może się mylę...
W środku są piękne polichromie odkryte i zakonserwowane kilka lat temu. Lecz ich nie obejrzę, przynajmniej nie tym razem .
Pomnik pod słońce, więc niewiele widać.
Przy okazji wzbudzam czujność miejscowej. Mijam ją na cmentarzu i muszę wydać się bardzo podejrzany, spacerując sobie, ot tak, z aparatem. Może robię dokumentację dla złodziei? Albo zamachowców? Albo rządu? Kobieta wraca do auta i czeka, aż i ja przyjdę do swojego. Grzeje silnik i udaje, że czegoś szuka, ciągle spoglądając w stronę, gdzie zniknąłem za kościołem. W końcu nie wytrzymuje i idzie za mną, więc ponownie ją mijam, kiedy wreszcie i ja opuszczam teren. Kamień musiał jej spaść z serca .
Sośnicowice (Kieferstädtel) mijamy bez zatrzymywania się. Smolnicki (Smolnitz, Eichenkamp) zabytek znam już dość dobrze...
...to kościół cmentarny św. Bartłomieja, wybudowany albo przez ewangelików w 1600 roku albo 150 lat później (niezły rozrzut).
Długo niszczał, bo tu także wybudowano w 1979 nowe paskudztwo straszące za domami.
Na koniec została Żernica (Deutsch Zernitz, od 1936 Haselgrund od licznych tu orzechów laskowych). Kościół św. Michała Archanioła postawiono na dawnym grodzisku lub cmentarzu.
On również całe lata stał nieużywany i w coraz gorszym stanie, remont przeprowadzono dopiero niecałą dekadę temu. Obecnie ponownie odprawia się w nim msze.
Na kamienicy pod górką widzę jakiś napis, więc człapię do niej mocno śliską drogą. Ale tam tylko rok budowy - 1904.
Czas kończyć objazdówkę, bo robi się coraz ciemniej...
https://goo.gl/photos/8AUqvozSm1DX5nuf6
Najpierw zatrzymałem się przy zamarzniętym Kanale Gliwickim (Gleiwitzer Kanal) w Rudzińcu (Rudzinitz, od 1936 Rudgershagen).
Kawałek od mostu kanał przegradza śluza Rudziniec - trzecia z sześciu zbudowanych. Jakiś czas temu chyba ją wyremontowano.
W dole widać, że wędkarstwo to fascynujący i rozwijający sport .
W środku wsi pierwszy z kościołów, pod wezwaniem św. Michała Archanioła. Wybudowano go w 1657 roku, w późniejszych wiekach dodano wieżę i przedsionek. Niestety, jak wszystkie tego dnia jest on zamknięty.
Na cmentarzu skromny pomnik poległych w Wielkiej Wojnie w formie krzyża.
Ten drugowojenny jest znacznie okazalszy, ale i ofiar więcej - ginęli na frontach, wywiezieni do Związku Radzieckiego oraz w mroźny koniec stycznia 1945, kiedy to sowiecka swołocz mordowała cywilów w prawie każdej okolicznej miejscowości.
Na cmentarzu oddzielonym drogą brak starszych nagrobków, jest jednak kaplica i krzyż z tego samego 1903 roku. Na krzyżu były kiedyś napisy, ale je starannie usunięto.
W sąsiednim Rudnie (Rudnau, od 1936 Braunbach) drewniany kościół stał do 1921, po czym został uszkodzony przez wichury i rozebrano go. W jego miejscu postawiono nowy, neobarokowy.
Tu dla odmiany sporo niemieckich grobów. Na niektórych widać sygnatury gliwickich zakładów kamieniarskich.
Pomnik poległych także w formie krzyża z dwujęzycznym napisem, który wygląda na oryginalny. Na pewno jednak był czymś zakryty, gdyż ślady po śrubach także są. Z boku ozdobiony małym Krzyżem Żelaznym.
Przejście frontu 25 stycznia 1945 (ta sama data co w Rudzińcu) upamiętniono dwa razy. Najpierw na, prawdopodobnie, zbiorowej mogli z polskim tekstem.
Drugi pomnik przypomina rudziniecki. Do poległych żołnierzy i zamordowanych cywilów dodano osobno ofiary "obozów internowania", czyli chyba chodzi o polskie obozy pracy dla Niemców, Ślązaków i innych z lat 40.
Bojszów (Boitschau, Lärchenhag). Wszystkie te wsie i kościoły są odległe od siebie o kilka kilometrów. Świątynia jest z początku XVI wieku. Wieża świeci się jak psu... jak nowa .
Używana jest rzadko, bo parafianie wolą (albo muszą woleć) uczęszczać do szpetnego obiektu z 1982 roku. W kategorii "religijnego paskudztwa" zajmuje wysokie miejsce.
Pomnik poległych znów w postaci krzyża do którego przymocowano tablice.
Wśród wiekowych nagrobków znalazłem jeden polski z końca XIX wieku. Imię i nazwisko (Valentin Lux) kojarzy mi się z proszkiem do prania.
Kościół św. Trójcy w Rachowicach (Rachowitz, Buchenlust) jest nietypowy, gdyż ma murowane prezbiterium, które w dodatku jest jego najstarszą częścią (XV/XVI wiek). Drewnianą nawę dobudowano w drugiej połowie 17. stulecia, możliwe, iż w miejsce poprzedniej konstrukcji. Potem dostawiono wieżę.
Przed bramą pomnik poległych. Metalową tablicę wmurowano w obelisk - sądzę, że ktoś ją przechował przez okres PRL-u. Ciekawe tylko czy kamienno-ceglana konstrukcja jest oryginalna? Fotografuję go dokładnie, bo nie wiadomo jak długo znów postoi...
Niedaleko kościoła stoi drewniany spichlerz dworski z XIX wieku - odnowiony i służy jako jakieś centrum kultury.
Przejeżdżamy przez las. Po tablicach widać, że większość nazw w gminie jest dwujęzycznych.
W Sierakowicach (Schierakowitz, Graummannsdorf) mam wrażenie, że trafiłem na remont: ciemne stare drewno zaczęto przykrywać nowym, żółciutkim.
Ale jednak nie - tylko dolna część wieży musiała być w tak złym stanie, że stolarkę wymieniono. Wygląda to dziwacznie i pewno minie sporo lat, zanim kolory się wyrównają, choć biorąc pod uwagę jakość powietrza to może się mylę...
W środku są piękne polichromie odkryte i zakonserwowane kilka lat temu. Lecz ich nie obejrzę, przynajmniej nie tym razem .
Pomnik pod słońce, więc niewiele widać.
Przy okazji wzbudzam czujność miejscowej. Mijam ją na cmentarzu i muszę wydać się bardzo podejrzany, spacerując sobie, ot tak, z aparatem. Może robię dokumentację dla złodziei? Albo zamachowców? Albo rządu? Kobieta wraca do auta i czeka, aż i ja przyjdę do swojego. Grzeje silnik i udaje, że czegoś szuka, ciągle spoglądając w stronę, gdzie zniknąłem za kościołem. W końcu nie wytrzymuje i idzie za mną, więc ponownie ją mijam, kiedy wreszcie i ja opuszczam teren. Kamień musiał jej spaść z serca .
Sośnicowice (Kieferstädtel) mijamy bez zatrzymywania się. Smolnicki (Smolnitz, Eichenkamp) zabytek znam już dość dobrze...
...to kościół cmentarny św. Bartłomieja, wybudowany albo przez ewangelików w 1600 roku albo 150 lat później (niezły rozrzut).
Długo niszczał, bo tu także wybudowano w 1979 nowe paskudztwo straszące za domami.
Na koniec została Żernica (Deutsch Zernitz, od 1936 Haselgrund od licznych tu orzechów laskowych). Kościół św. Michała Archanioła postawiono na dawnym grodzisku lub cmentarzu.
On również całe lata stał nieużywany i w coraz gorszym stanie, remont przeprowadzono dopiero niecałą dekadę temu. Obecnie ponownie odprawia się w nim msze.
Na kamienicy pod górką widzę jakiś napis, więc człapię do niej mocno śliską drogą. Ale tam tylko rok budowy - 1904.
Czas kończyć objazdówkę, bo robi się coraz ciemniej...
https://goo.gl/photos/8AUqvozSm1DX5nuf6
Ostatnio zmieniony 2017-02-08, 15:06 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Niedziele - przed i po mszy lub w inne dni jeśli są msze (ale wtedy godziny są zazwyczaj mało zachęcające), albo trzeba się umówić (dla 1 osoby może być to dyskusyjne). Gdy był "stary proboszcz" w Rudzińcu to nie było takiego problemu - jak jest teraz to nie wiem. W Żernicy też się dało dogadać. Najtrudniej w Sierakowicach, bo to filia Rachowic i księdza nie ma na miejscu (a tam są najciekawsze malowidła).
To chyba wszystko zależy od farorza. Bo często jest tak, że przed mszą to człowieka gonią (w dodatku kręci się dużo ludzi), a po mszy to szybko zamykają. Te kościoły, do których utrzymania i konserwacji łoży państwo (czyli pewnie wszystkie) to powinny mieć obowiązek udostępniania go turystom w określone dni.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Gzel. Sztuczne jezioro znajdujące się w granicach Rybnika, będący formalnie częścią Zalewu Rybnickiego.
Nazwa jest ciekawa i pochodzi od potoku tutaj płynącego. Nie potrafiłem jednak znaleźć jej starszej toponimii.
Tą okolicę odkryłem przez przypadek podczas zawodów biegowych, które odbywały się przy stawach określanych jako Gzel Mały. Sielskie klimaty ze sporą grupą wędkarzy.
Wędkarze przyglądają mi się podejrzliwie, gdy kręcę się dookoła. Może chcę podpatrzeć ich technikę w tym fascynującym zajęciu, w którym nie wytrzymałbym nawet kwadransa?
Przy poszczególnych fragmentach brzegu różne tablice typu: "Miejsce gospodarza". Facet z tego ujęcia siedział obok "Stanowiska dla osoby niepełnosprawnej". Fizycznie chyba mu nic nie dolegało...
Mając trochę czasu zrobiłem sobie spacerek. Malowniczo, zwłaszcza przejścia pomiędzy poszczególnymi stawami.
Mijam jakieś budynki - jeden przypomina schron.
Za nim kolejne małe zbiorniki. Co rusz widzę też znaki ostrzegające przed zakazem wstępu.
Po drugiej stronie brzegu zapuszczona pogłębiarka.
A w lesie bagienko.
Część wędkarska straszy jakimiś regulaminami (zakaz jazdy na rowerze, zakaz kipowania na trawę - ale już palenia nie, zakaz tam czegoś jeszcze) a obok przebiega "wolna" ścieżka edukacyjna.
Ozdobiono ją tablicami, z których jednak niewiele się dowiemy poza standardami typu "po co człowiekowi las". Bardziej rozsądne wydały mi się małe paliki z nazwami drzew - dzięki temu mogłem wiedzieć na co patrzę, bo ja na roślinach kompletnie się nie znam
Jeden z kilku kanałów zasilających, ewidentnie też sztuczny.
Ośrodek wędkarski posiada w sobie dyskretny urok epoki... przynajmniej teoretycznie już minionej . Dach z plastików (?) jaki pamiętam jeszcze z PRL-owskich basenów, stare huśtawki (koszmar wielu dzisiejszych rodziców), ławeczki...
Początkowo sądziłem, że stawy są znacznie starsze. W tym rejonie (Park Krajobrazowy Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich) hodowano ryby już w średniowieczu. Ale jednak nie tu - mapy wyraźnie wskazują, że na początku XX wieku był tylko las.
Wszystko powstało przy okazji budowy Elektrowni Rybnik - utworzono wówczas w 1972 roku rozległy Zalew Rybnicki z najdłuższym w Polsce sezonem żeglarskim. Część oddzieloną od reszty zaporą z drogą wojewódzką nazwano właśnie Gzel. Jest ona znacznie spokojniejsza niż główny zbiornik. Wtedy też musiano wykopać widoczne tutaj stawy, a następnie zarybiono. Zyskała zatem nie tylko gospodarka, ale też zwykli ludzie.
Idę spojrzeć na Gzel "właściwy" - przez krzaki widać elektrownię.
Chwilę potem na przecince zalew prezentuje się w większej swej okazałości, dodatkowo mam okazję spotkania z łabędziami.
Mimo powszechnego występowania tych ptaków to rzadko widziałem ich gniazda. Ostatni raz chyba podczas spływu Biebrzą, ale wtedy łabędź siedział grzecznie na zadzie, a teraz stoi i można zobaczyć jaja. Choć zbliżyłem się do niego na odległość kilku metrów to nie przejawiał żadnego niepokoju, pewno podejrzewał, że nie wskoczę do wody i go zaatakuję .
Za to drugi ptaszon szybko podpłynął i ustawili się w dwójkę
Ogólnie to całkiem fajna okolica na rower czy wędrówkę po lesie. Pomijając oczywiście groźne zakazy wędkarzy
Nazwa jest ciekawa i pochodzi od potoku tutaj płynącego. Nie potrafiłem jednak znaleźć jej starszej toponimii.
Tą okolicę odkryłem przez przypadek podczas zawodów biegowych, które odbywały się przy stawach określanych jako Gzel Mały. Sielskie klimaty ze sporą grupą wędkarzy.
Wędkarze przyglądają mi się podejrzliwie, gdy kręcę się dookoła. Może chcę podpatrzeć ich technikę w tym fascynującym zajęciu, w którym nie wytrzymałbym nawet kwadransa?
Przy poszczególnych fragmentach brzegu różne tablice typu: "Miejsce gospodarza". Facet z tego ujęcia siedział obok "Stanowiska dla osoby niepełnosprawnej". Fizycznie chyba mu nic nie dolegało...
Mając trochę czasu zrobiłem sobie spacerek. Malowniczo, zwłaszcza przejścia pomiędzy poszczególnymi stawami.
Mijam jakieś budynki - jeden przypomina schron.
Za nim kolejne małe zbiorniki. Co rusz widzę też znaki ostrzegające przed zakazem wstępu.
Po drugiej stronie brzegu zapuszczona pogłębiarka.
A w lesie bagienko.
Część wędkarska straszy jakimiś regulaminami (zakaz jazdy na rowerze, zakaz kipowania na trawę - ale już palenia nie, zakaz tam czegoś jeszcze) a obok przebiega "wolna" ścieżka edukacyjna.
Ozdobiono ją tablicami, z których jednak niewiele się dowiemy poza standardami typu "po co człowiekowi las". Bardziej rozsądne wydały mi się małe paliki z nazwami drzew - dzięki temu mogłem wiedzieć na co patrzę, bo ja na roślinach kompletnie się nie znam
Jeden z kilku kanałów zasilających, ewidentnie też sztuczny.
Ośrodek wędkarski posiada w sobie dyskretny urok epoki... przynajmniej teoretycznie już minionej . Dach z plastików (?) jaki pamiętam jeszcze z PRL-owskich basenów, stare huśtawki (koszmar wielu dzisiejszych rodziców), ławeczki...
Początkowo sądziłem, że stawy są znacznie starsze. W tym rejonie (Park Krajobrazowy Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich) hodowano ryby już w średniowieczu. Ale jednak nie tu - mapy wyraźnie wskazują, że na początku XX wieku był tylko las.
Wszystko powstało przy okazji budowy Elektrowni Rybnik - utworzono wówczas w 1972 roku rozległy Zalew Rybnicki z najdłuższym w Polsce sezonem żeglarskim. Część oddzieloną od reszty zaporą z drogą wojewódzką nazwano właśnie Gzel. Jest ona znacznie spokojniejsza niż główny zbiornik. Wtedy też musiano wykopać widoczne tutaj stawy, a następnie zarybiono. Zyskała zatem nie tylko gospodarka, ale też zwykli ludzie.
Idę spojrzeć na Gzel "właściwy" - przez krzaki widać elektrownię.
Chwilę potem na przecince zalew prezentuje się w większej swej okazałości, dodatkowo mam okazję spotkania z łabędziami.
Mimo powszechnego występowania tych ptaków to rzadko widziałem ich gniazda. Ostatni raz chyba podczas spływu Biebrzą, ale wtedy łabędź siedział grzecznie na zadzie, a teraz stoi i można zobaczyć jaja. Choć zbliżyłem się do niego na odległość kilku metrów to nie przejawiał żadnego niepokoju, pewno podejrzewał, że nie wskoczę do wody i go zaatakuję .
Za to drugi ptaszon szybko podpłynął i ustawili się w dwójkę
Ogólnie to całkiem fajna okolica na rower czy wędrówkę po lesie. Pomijając oczywiście groźne zakazy wędkarzy
Ostatnio zmieniony 2017-05-18, 15:21 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 32 gości