9. Biwak Zimowy n.p.m. (21-23.02.2014)
9. Biwak Zimowy n.p.m. (21-23.02.2014)
Zawirowania w pracy przed wyjazdem na 9. Biwak Zimowy n.p.m. skróciły mi czas oczekiwania na niego. Przyszedł jednak czwartek 20 lutego 2014 roku, w który to trzeba było wstać o 4:00, by na 6:37 dotrzeć na dworzec Łódź Kaliska. Parę minut po czwartej zadzwoniła koleżanka z informacją, że nie wie czy da radę, bo czuje się chora... Jakoś udało mi się ją zachęcić i tak, w nie całkiem dobrych humorach, wyruszyłyśmy w podróż. Przed 10 byłyśmy w Krakowie. Szybka orientacja w sytuacji i po kilku minutach odnajdujemy miejsce, z którego odjeżdżają busy do Jordanowa. Dobrze, że nie musiałyśmy długo czekać, bo chociaż koleżanka nie miała czasu na zrezygnowanie z podróży, o którym mówiła w pociągu. Po 1,5 godziny docieramy do wspomnianego Jordanowa i... okazuje się, że nie ma żadnego busa do Sidziny - Wielkiej Polany... jedynie do Sidziny, a stamtąd 4-5 kilometrów czekałaby nas piesza wędrówka. Patrząc na stan zdrowia koleżanki i mój, w razie gdybym musiała ją nieść, nie decydujemy się na takie rozwiązanie. Bierzemy jedyną taksówkę z postoju, i za całkiem dostępną dla nas kwotę jedziemy wygodnie do Sidziny - Wielkiej Polany (fakt, trochę nas zabolała kieszeń, ale gdyby nie ta decyzja, obawiam się, że któraś z nas by nie przeżyła).
Godzina 12:50. Teraz już "tylko" dojście na Halę Krupową. Biorę na siebie ciężar namiotu i powoli ruszamy dalej. To było jedno z moich najgorszych przejść (Beskidy mnie nie lubią?). Wypchany plecak z doczepionym krzywo namiotem (bo nie było już jak go przytroczyć) cholernie mi ciążył. Koleżanka ledwo żywa zaczęła mnie martwić. "W takim tempie to my nie mamy szansy dojść w 1,5 godziny" - myślę sobie - "ale ważne, żeby dojść w ciągu dnia". Teraz i ja zaczęłam powoli opadać z sił. No tak, przecież od 4:00 rano poza skromnym śniadaniem i kawą zjadłam jedną małą kanapeczkę. Monia nie wiele więcej. Zarządzam przerwę na jedzenie i uzupełnienie płynów, nawet nie patrzę na zegarek. "Cholera, daleko jeszcze?" Powoli mija największy kryzys, zbieramy się dalej. Po pół godziny widzimy schronisko, jeszcze 10 minut i będziemy na miejscu. "Głupio zrobiłyśmy, że tak długo nic nie jadłyśmy" - mówimy prawie jednocześnie. Na Halę dotarłyśmy o 16:00... Dobrze, że zdecydowałyśmy się jechać dzień wcześniej, bo gdybyśmy podróż zostawiły na piątek, mogłoby być nieciekawie.
W czwartek było widać nawet Tatry, co prawda nie jakoś rewelacyjnie, bo powietrze było mało przejrzyste, ale po raz pierwszy widziałam Tatry nie z Tatr.
Po trudach podróży nastał w końcu piątek.
Poza nami, w czwartek przyjechało też kilka innych osób i w piątkowy poranek zaczęli rozstawiać namioty. Zmusiłam koleżankę do tego samego, jak się okazało dobrze zrobiłam, bo z naszym namiotem miałyśmy poważne problemy. Szczegóły pominę, ale było zabawnie W każdym razie dobrze się skończyło.
W końcu przyszedł czas na rozpoczęcie biwaku. W między czasie zintegrowałyśmy się z biwakowiczami. Kilka minut po 16:00 naczelny n.p.m.-u oficjalnie nas powitał. Pierwsza prezentacja dotyczyła fotografowania - głównym sponsorem 9. Biwaku Zimowego n.p.m. był Olympus - więc oczywiście wszystko dotyczyło ich sprzętu. Tego wieczoru 2 razy mogliśmy posłuchać, popatrzeć na zdjęcia i porozmawiać z Marcinem Dobasem, fotografem, podróżnikiem i ratownikiem górskim. Bardzo ciekawy człowiek, pełen pasji, zaangażowania w to co robi. Miło było go słuchać. Zdjęcia robi rewelacyjne. Dużo nauki przede mną i będę musiała w niedalekiej przyszłości zmienić aparat na lepszy. Marcin używa sprzętu marki Olympus i najczęściej są to bezlusterkowce, które uważa za najlepsze. Ja się nie znam, ale cholera jego zdjęcia robią wrażenie.
Również w piątek wysłuchaliśmy Olafa z firmy Nordhorn, który zaprezentował nam specjalistyczne skarpety zimowe (otrzymaliśmy je w prezencie). I w taki sposób zostaliśmy pierwszymi odbiorcami, bo nie ma ich jeszcze w sprzedaży. To właśnie podczas tej prezentacji miałyśmy z koleżanką dobre wejście.
Olaf opowiadał: "Nordhorn to polska firma produkująca skarpety w Łodzi".
Ja z Moniką i inni biwakowicze, którzy już wiedzieli, że my jesteśmy z okolic Łodzi: "Z Łodzi? My jesteśmy z okolic Łodzi."
Olaf: "No właściwie to z Aleksandrowa Łódzkiego".
Ja: "O kurcze, my jesteśmy z okolic Aleksandrowa Łódzkiego".
Po prezentacji porozmawiałam z Olafem i okazało się, że w Aleksandrowie mają 2 swoje siedziby (naprawdę nie miałam o tym wcześniej pojęcia, ale akurat tego dnia miałam na stopach skarpety tej firmy, które kupiłam sobie rok temu w popularnym sklepie internetowym o czym oczywiście musiałam Olafowi powiedzieć). I tak do końca biwaku byłyśmy z Monią bohaterkami.
Był nocny spacer na Okrąglicę.
Było ognisko.
Później nastała zimna noc w namiocie. Nawet nie było tak źle. W stopy było ciepło, w dłonie bylo ciepło, w głowę było ciepło, ale tyłek to mi cholera zmarzł Z tego powodu co chwila się budziłam i marzyłam tylko o tym, żeby była już 6:00 rano.
Sobota. Gdy w końcu wybiła 6:00 popędziłyśmy do schroniska wziąć ciepły prysznic. I jeszcze kilka zdjęć "namiotowych"
Po śniadaniu były kolejne prezentacje w schronisku, a później szkolenia na świeżym powietrzu. Zostaliśmy podzieleni na 4 grupy (nasza liczyła 13 osób) i rozpoczęliśmy zajęcia praktyczne.
Sebastian uczył nas jak zbudować biwaku awaryjnego i tak powstało igloo.
Na zdjęciu nadzoruje naszą pracę
Później było gotowanie wody i przyrządzanie jedzenia (liofilizaty) (hmmm nie mogłabym tego jeść).
Kolejne szkolenie dotyczyło posługiwania się rakami i czekanem.
Poznaliśmy też podstawy pierwszej pomocy medycznej (co prawda byliśmy już tak przemarznięci, bo cały czas z nieba coś leciało i było strasznie mglisto, więc długo to nie trwało). Pędem pobiegliśmy do schroniska na ciepłą zupkę, by mieć siłę na 2 pozostałe szkolenia. Pierwsze z nich (dla nas już trzecie tego dnia) odbyło się w schronisku i było szkoleniem lawinowym. Niestety nie mieliśmy szansy przetestować lawinowego ABC, bo nie było aż tak dużo śniegu. Ale "Józka" szukaliśmy.
Terenoznawstwo to ostatnie szkolenie, w którym wzięliśmy udział. Dostaliśmy GPS-y (firmy Garmin - sorry reklama musi być) i wyruszyliśmy w las szukać słoiczków z wafelkami. Musieliśmy jeszcze wziąć czołówki, bo byliśmy ostatnią grupą i zastał nas wieczór, a w lesie zgubić się nie jest trudno. Bardzo mi się podobała ta zabawa. Wafelka znalazłam bardzo szybko. Pyszny był. I na koniec uczyliśmy się jak prawidłowo posługiwać się kompasem.
I tak minął dzień. Pełen wrażeń, śmiechu i oczekiwania na gościa specjalnego, którym był Adam Bielecki. Opowiadał o swoich wejściach na ośmiotysięczniki: Makalu, Gaszerbrum I, Broad Peak i K2. Pokazywał zdjęcia i filmy. Odpowiadał na nasze pytania. Po oficjalnym pokazie jeszcze długo w trochę mniejszym gronie rozmawiał z nami. To był świetny wieczór, a sam Adam to naprawdę bardzo miły, skromny człowiek. Dostałam nawet autograf.
Niedziela. Ostatni dzień biwaku - to gra terenowa, w której podzielni na 4-osobowe grupy praktykowaliśmy wszystko to, czego się nauczyliśmy. Moja grupa zajęła 3 miejsce i wygraliśmy książki. A na koniec losowanie upominków - w którym to zgarnęłam... książkę. "Książki poszły w dobre ręce do bibliotekarki". Coś chyba w tym jest, że je przyciągam.
I niestety biwak się skończył, a nas czekał już tylko powrót do domu.
Jeszcze ostatnie zdjęcie:
Na szczęście tym razem poszło nam zdecydowanie lepiej.
Z Hali Krupowej do Sidziny - Wielkiej Polany szłyśmy mniej niż godzinę, a stamtąd zabrałyśmy się z jednym z biwakowiczów do Jordanowa. Z Jordanowa do Krakowa. Z Krakowa do Łodzi. Z Łodzi do domu. I pierwsze słowa, które usłyszałam po powrocie to były: "Dziecko, jak Ty schudłaś, jaka blada jesteś." To jeszcze nic... poszłam do pracy i co słyszę: "Iwona, przez te 3 dni bardzo schudłaś".
I to wszystko. Właściwie to o biwaku mogłabym pisać i pisać, ale nie będę Was już więcej męczyć.
Dobranoc.
Godzina 12:50. Teraz już "tylko" dojście na Halę Krupową. Biorę na siebie ciężar namiotu i powoli ruszamy dalej. To było jedno z moich najgorszych przejść (Beskidy mnie nie lubią?). Wypchany plecak z doczepionym krzywo namiotem (bo nie było już jak go przytroczyć) cholernie mi ciążył. Koleżanka ledwo żywa zaczęła mnie martwić. "W takim tempie to my nie mamy szansy dojść w 1,5 godziny" - myślę sobie - "ale ważne, żeby dojść w ciągu dnia". Teraz i ja zaczęłam powoli opadać z sił. No tak, przecież od 4:00 rano poza skromnym śniadaniem i kawą zjadłam jedną małą kanapeczkę. Monia nie wiele więcej. Zarządzam przerwę na jedzenie i uzupełnienie płynów, nawet nie patrzę na zegarek. "Cholera, daleko jeszcze?" Powoli mija największy kryzys, zbieramy się dalej. Po pół godziny widzimy schronisko, jeszcze 10 minut i będziemy na miejscu. "Głupio zrobiłyśmy, że tak długo nic nie jadłyśmy" - mówimy prawie jednocześnie. Na Halę dotarłyśmy o 16:00... Dobrze, że zdecydowałyśmy się jechać dzień wcześniej, bo gdybyśmy podróż zostawiły na piątek, mogłoby być nieciekawie.
W czwartek było widać nawet Tatry, co prawda nie jakoś rewelacyjnie, bo powietrze było mało przejrzyste, ale po raz pierwszy widziałam Tatry nie z Tatr.
Po trudach podróży nastał w końcu piątek.
Poza nami, w czwartek przyjechało też kilka innych osób i w piątkowy poranek zaczęli rozstawiać namioty. Zmusiłam koleżankę do tego samego, jak się okazało dobrze zrobiłam, bo z naszym namiotem miałyśmy poważne problemy. Szczegóły pominę, ale było zabawnie W każdym razie dobrze się skończyło.
W końcu przyszedł czas na rozpoczęcie biwaku. W między czasie zintegrowałyśmy się z biwakowiczami. Kilka minut po 16:00 naczelny n.p.m.-u oficjalnie nas powitał. Pierwsza prezentacja dotyczyła fotografowania - głównym sponsorem 9. Biwaku Zimowego n.p.m. był Olympus - więc oczywiście wszystko dotyczyło ich sprzętu. Tego wieczoru 2 razy mogliśmy posłuchać, popatrzeć na zdjęcia i porozmawiać z Marcinem Dobasem, fotografem, podróżnikiem i ratownikiem górskim. Bardzo ciekawy człowiek, pełen pasji, zaangażowania w to co robi. Miło było go słuchać. Zdjęcia robi rewelacyjne. Dużo nauki przede mną i będę musiała w niedalekiej przyszłości zmienić aparat na lepszy. Marcin używa sprzętu marki Olympus i najczęściej są to bezlusterkowce, które uważa za najlepsze. Ja się nie znam, ale cholera jego zdjęcia robią wrażenie.
Również w piątek wysłuchaliśmy Olafa z firmy Nordhorn, który zaprezentował nam specjalistyczne skarpety zimowe (otrzymaliśmy je w prezencie). I w taki sposób zostaliśmy pierwszymi odbiorcami, bo nie ma ich jeszcze w sprzedaży. To właśnie podczas tej prezentacji miałyśmy z koleżanką dobre wejście.
Olaf opowiadał: "Nordhorn to polska firma produkująca skarpety w Łodzi".
Ja z Moniką i inni biwakowicze, którzy już wiedzieli, że my jesteśmy z okolic Łodzi: "Z Łodzi? My jesteśmy z okolic Łodzi."
Olaf: "No właściwie to z Aleksandrowa Łódzkiego".
Ja: "O kurcze, my jesteśmy z okolic Aleksandrowa Łódzkiego".
Po prezentacji porozmawiałam z Olafem i okazało się, że w Aleksandrowie mają 2 swoje siedziby (naprawdę nie miałam o tym wcześniej pojęcia, ale akurat tego dnia miałam na stopach skarpety tej firmy, które kupiłam sobie rok temu w popularnym sklepie internetowym o czym oczywiście musiałam Olafowi powiedzieć). I tak do końca biwaku byłyśmy z Monią bohaterkami.
Był nocny spacer na Okrąglicę.
Było ognisko.
Później nastała zimna noc w namiocie. Nawet nie było tak źle. W stopy było ciepło, w dłonie bylo ciepło, w głowę było ciepło, ale tyłek to mi cholera zmarzł Z tego powodu co chwila się budziłam i marzyłam tylko o tym, żeby była już 6:00 rano.
Sobota. Gdy w końcu wybiła 6:00 popędziłyśmy do schroniska wziąć ciepły prysznic. I jeszcze kilka zdjęć "namiotowych"
Po śniadaniu były kolejne prezentacje w schronisku, a później szkolenia na świeżym powietrzu. Zostaliśmy podzieleni na 4 grupy (nasza liczyła 13 osób) i rozpoczęliśmy zajęcia praktyczne.
Sebastian uczył nas jak zbudować biwaku awaryjnego i tak powstało igloo.
Na zdjęciu nadzoruje naszą pracę
Później było gotowanie wody i przyrządzanie jedzenia (liofilizaty) (hmmm nie mogłabym tego jeść).
Kolejne szkolenie dotyczyło posługiwania się rakami i czekanem.
Poznaliśmy też podstawy pierwszej pomocy medycznej (co prawda byliśmy już tak przemarznięci, bo cały czas z nieba coś leciało i było strasznie mglisto, więc długo to nie trwało). Pędem pobiegliśmy do schroniska na ciepłą zupkę, by mieć siłę na 2 pozostałe szkolenia. Pierwsze z nich (dla nas już trzecie tego dnia) odbyło się w schronisku i było szkoleniem lawinowym. Niestety nie mieliśmy szansy przetestować lawinowego ABC, bo nie było aż tak dużo śniegu. Ale "Józka" szukaliśmy.
Terenoznawstwo to ostatnie szkolenie, w którym wzięliśmy udział. Dostaliśmy GPS-y (firmy Garmin - sorry reklama musi być) i wyruszyliśmy w las szukać słoiczków z wafelkami. Musieliśmy jeszcze wziąć czołówki, bo byliśmy ostatnią grupą i zastał nas wieczór, a w lesie zgubić się nie jest trudno. Bardzo mi się podobała ta zabawa. Wafelka znalazłam bardzo szybko. Pyszny był. I na koniec uczyliśmy się jak prawidłowo posługiwać się kompasem.
I tak minął dzień. Pełen wrażeń, śmiechu i oczekiwania na gościa specjalnego, którym był Adam Bielecki. Opowiadał o swoich wejściach na ośmiotysięczniki: Makalu, Gaszerbrum I, Broad Peak i K2. Pokazywał zdjęcia i filmy. Odpowiadał na nasze pytania. Po oficjalnym pokazie jeszcze długo w trochę mniejszym gronie rozmawiał z nami. To był świetny wieczór, a sam Adam to naprawdę bardzo miły, skromny człowiek. Dostałam nawet autograf.
Niedziela. Ostatni dzień biwaku - to gra terenowa, w której podzielni na 4-osobowe grupy praktykowaliśmy wszystko to, czego się nauczyliśmy. Moja grupa zajęła 3 miejsce i wygraliśmy książki. A na koniec losowanie upominków - w którym to zgarnęłam... książkę. "Książki poszły w dobre ręce do bibliotekarki". Coś chyba w tym jest, że je przyciągam.
I niestety biwak się skończył, a nas czekał już tylko powrót do domu.
Jeszcze ostatnie zdjęcie:
Na szczęście tym razem poszło nam zdecydowanie lepiej.
Z Hali Krupowej do Sidziny - Wielkiej Polany szłyśmy mniej niż godzinę, a stamtąd zabrałyśmy się z jednym z biwakowiczów do Jordanowa. Z Jordanowa do Krakowa. Z Krakowa do Łodzi. Z Łodzi do domu. I pierwsze słowa, które usłyszałam po powrocie to były: "Dziecko, jak Ty schudłaś, jaka blada jesteś." To jeszcze nic... poszłam do pracy i co słyszę: "Iwona, przez te 3 dni bardzo schudłaś".
I to wszystko. Właściwie to o biwaku mogłabym pisać i pisać, ale nie będę Was już więcej męczyć.
Dobranoc.
"Kiedy świat się od ciebie odwraca, ty też musisz się od niego odwrócić."
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Te imprezy są zawsze świetnie.
Wiem bo sama uczestniczyłam w dwóch pierwszych i prowadziłam zajęcia z terenoznawstwa, ale z mapą i kompasem (kolega z GPS).
Też zawsze były jakieś gadżety do wygrania oraz do tańszego kupienia.
Tez były różne gry terenowe, zajęcia z ratownictwa i zajęcia z poszukiwania zakopanych w śniegu piepsów.
Na szczęście my mieliśmy bardzo dużo śniegu więc dało się zrobić w terenie wielki wykop (za pierwszym razem miał 3 metry głębokości) i badać warunki lawinowe.
Oprócz tego, ze jest to fajne spotkanie to jest świetne szkolenie i każdy, kto chodzi po górach właściwie powinien takie szkolenie przejść.
Wiem bo sama uczestniczyłam w dwóch pierwszych i prowadziłam zajęcia z terenoznawstwa, ale z mapą i kompasem (kolega z GPS).
Też zawsze były jakieś gadżety do wygrania oraz do tańszego kupienia.
Tez były różne gry terenowe, zajęcia z ratownictwa i zajęcia z poszukiwania zakopanych w śniegu piepsów.
Na szczęście my mieliśmy bardzo dużo śniegu więc dało się zrobić w terenie wielki wykop (za pierwszym razem miał 3 metry głębokości) i badać warunki lawinowe.
Oprócz tego, ze jest to fajne spotkanie to jest świetne szkolenie i każdy, kto chodzi po górach właściwie powinien takie szkolenie przejść.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Iva:
I to jest miłe przywitanie
Bardzo fajnie to opisałaś i rozreklamowałaś Aż mi się zamarzyło tam być, ale po takiej nocce w namiocie, to już pewnie tylko tobogan dla mnie
I pierwsze słowa, które usłyszałam po powrocie to były: "Dziecko, jak Ty schudłaś, jaka blada jesteś." To jeszcze nic... poszłam do pracy i co słyszę: "Iwona, przez te 3 dni bardzo schudłaś".
I to jest miłe przywitanie
Bardzo fajnie to opisałaś i rozreklamowałaś Aż mi się zamarzyło tam być, ale po takiej nocce w namiocie, to już pewnie tylko tobogan dla mnie
Ostatnio zmieniony 2014-02-26, 10:01 przez Malgo Klapković, łącznie zmieniany 1 raz.
Iva pisze:Bierzemy jedyną taksówkę z postoju
no, no na biwak zimowy taksówką...robi wrażenie
Iva pisze:przez te 3 dni bardzo schudłaś
Biwak Zimowy najlepszą kuracją odchudzającą
Iva pisze:wybiła 6:00 popędziłyśmy do schroniska wziąć ciepły prysznic
jak w wakacje na campingu
Na takim podkłądzie z choiny jeszcze ci tyłek zmarzł?? dziwne , mrozu dużego nie było...
Fajna relacja... myślę ,że na zlocie coś więcej opowiesz...
in omnia paratus...
TNT'omek pisze:Na takim podkłądzie z choiny jeszcze ci tyłek zmarzł?? dziwne , mrozu dużego nie było...
Mi też zimą w śpiworze zwykle najbardziej marznie tyłek, mimo, że mam bardzo ciepły śpiwór.
Robię czasem tak, że śpię w ciepłych kalesonach a dodatkowo otulam się w pasie polarową kurtką.
A jak śpię w z mężem to każę mu się przytulać od tyłu
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 18 gości