czerwiec 2013 Nie tędy droga... Słowackie Piekło
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
czerwiec 2013 Nie tędy droga... Słowackie Piekło
Do Słowackiego Raju udałam się, bo miałam tam do załatwienia parę spraw, których w ogóle nie udało mi się osiągnąć i z tego powodu ten wyjazd okazał się niepotrzebnym klepaniem kilometrów. Na szczęście było parę miłych chwil, które uratowały tę wspaniałą wycieczkę.
Był to wyjazd grupowy, dlatego zakwaterowanie mieliśmy w kilku wieloosobowych domkach na kempingu Podlesok. Dawno nie przebywałam w takich warunkach, wszelkie potrzeby związane z toaletą były wyzwaniem. Może jednak warto czasami obniżyć poziom zakwaterowania, wtedy już wszystko jest znośne. Ze znajomymi stwierdziliśmy, że podłoga w tych domkach była ścierana mniej więcej w ’47 r., kiedy montowali okna.
Jednak widok z Podlesoka jest już konkret
Pierwszego dnia, czyli w piątek udaliśmy się do ponoć najtrudniejszego wąwozu, który można spotkać w Słowackim Raju. Trasa przebiegała tak:
Pila – Sokol – Velky Sokol – Glacka cesta – Glac Mala Polana – Pila.
Z początku szło się po prostu ścieżką wzdłuż potoku. Po ok. 40 minutach wkroczyliśmy w środek wysokiego wąwozu, a nasz szlak kluczył raz jedną, raz drugą stroną potoku. Przejście najczęściej odbywało się na zasadzie susów po kamieniach, ale czasami „pomagały” nam konary drzew, które z powodu wysokiego stanu wód były bardzo śliskie. Było też takie miejsce, gdzie by obejść potok wdrapaliśmy się stromym zboczem do góry, można się było trochę ubłocić i powspinać.
Po drodze minęliśmy miejsce, które stanowiło (wg mapy) atrakcyjny punkt wycieczki. Mianowicie było to zbocze, po którym spływało kilkadziesiąt strumieni wody, a łączyły się one dopiero na dole. Dzięki temu stok wyglądał jakby był zbudowany z zielonych tarasów.
Im dalej wchodziliśmy w głąb doliny, tym okazalej prezentowały się skały. Z czasem pojawiły się też pierwsze zbudowane ułatwienia – drewniane albo stalowe drabinki, bale drzewne z wydrążonymi stopniami – wszystkie ustawione pod różnym kątem nachylenia. Największym wyzwaniem było przejście przez drewniane stopnie, bo były tak śliskie, że nie dało się nie zaliczyć susa do wody. Jedynym bezpiecznym sposobem przejścia tych „ułatwień” było chodzenie na czworaka. Zmusiło mnie to jednak do tego, by schować aparat do plecaka. Wielokrotnie woda spływająca z progów skalnych wlewała mi się do butów, także torba z aparatem na pewno też by zaliczyła nura w wodzie.
Przejście całej tej trasy zajęło nam ok. 7,5h. Ostatnia godzina bądź dwie były po prostu nudnym szlakiem powrotnym do miejscowości Pila, gdzie zostawiliśmy samochody.
Drugiego dnia, w sobotę, również było zaplanowane wyjście do „wielkich atrakcji Słowackiego Raju”. Mianowicie trasa przebiegała tak: Spisske Tomasovce – Tomasovsky Vyhlad – Biely Potok – Sokolia Dolina – Klastorisko – Letanovce – Spisske Tomasovce.
W Spiskich Tomaszowcach zaparkowaliśmy przy cmentarzu, miejsce to jest dosyć bezpieczne do pozostawienia auta, tym bardziej, że udało nam się zostawić na siedzeniu portfel, z którego wystawały pieniądze i nikt się na nie nie połasił. Przez kolorowe osiedle domków jednorodzinnych udaliśmy się do pierwszego punktu atrakcji dzisiejszego dnia – był to Tomasovsky Vyhlad. Jest to urwisko skalne, które może stanowić niemałą atrakcję dla wspinaczy, są na nim poprowadzone drogi. Mi przypominało norweski Preikestolen. Standardową pozycją do zdjęć jest pełne relaksu spoczęcie z nogami wiszącymi swobodnie w przepaści. Na każdym zdjęciu widać jak miłe było to dla mnie przeżycie. Cieszę się jednak, że chociaż spróbowałam.
Gdyby mi ktoś kazał choćby zjechać na linie z tego vyhladu, to nie wiem czy bym się zdecydowała. Mniej nerwów kosztuje mnie wspinanie się niż ten przeklęty zjazd.
Z Tomasovskiego Vyhladu wyruszyliśmy w stronę doliny Biely Potok. Była to dużo prostsza trasa niż poprzedniego dnia, przejścia głównie były poprowadzone brzegiem potoku, więc zawsze można było złapać się czegoś z boku.
Po drodze minęliśmy miejsce, gdzie turyści poustawiali wieżyczki z kamieni (takie jak u nas na często można spotkać w Tatrach).
Za tą doliną zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, by za chwilę wkroczyć na szlak „największych atrakcji przewidzianych na ten dzień”. Wiedziałam, że czekają mnie wodospady, ale cały czas motywowałam się: Będzie dobrze! Pierwszy wodospad z Sokolej Doliny zwie się Skalny Vodopad i kryje obok siebie coś w rodzaju groty.
Gdyby nie świadomość, że to dopiero początek „zabawy” z wodą, to chętnie bym tam do tej groty wskoczyła, co by mieć lepsze ujęcie. Tuż obok Skalnego Wodospadu znajdowała się pierwsza drabinka tego dnia. Za chwilę dotarliśmy do najwyższego wodospadu w Słowackim Raju…
Zavojovy Vodopad spływa kaskadami i mierzy łącznie 75m. Aby go przejść wchodzi się kilkoma drabinkami, które są przytwierdzone do skały i lubią się chybotać, dojście do nich odbywa się albo po kładkach przemierzających na drugi „brzeg” wodospadu, albo po stalowych „stupaćkach”, miejscami są też łańcuchy, a owe stupaćki mają powyginane pręty.
Przejście tych cholernych drabinek kosztowało mnie mnóstwo nerwów, nie pamiętam kiedy ostatnio przeżyłam taki stres. Każdej drabinki trzymałam się tak kurczowo, że dostałam zakwasów w całym ciele, już nie mówiąc o tym, że tak przyciskałam nogi do szczebelków, że na piszczelach miałam już nawet nie siniaki, tylko krwiaki. Po przejściu całego wodospadu i tych (bodajże) pięciu drabinek, wszelkie dobre siły mnie opuściły, niestety rozpłakałam się jak dziecko, chociaż nawet za bardzo nie miałam czasu się wypłakać, bo trzeba było iść dalej…
Ku mej „radości” wybrano szlak trudniejszy, a dla dodatkowej atrakcji jednokierunkowy – dodam tylko, że nie był to nasz kierunek. Przyznam, że w tym miejscu dało się odczuć, iż „nie tędy droga”, bo zwłaszcza drewniane drabinki były pochylone niezbyt wygodnie, ja znów uskuteczniałam chodzenie na czworaka. Jedna polska para ze złością zapytała nas czy mamy świadomość, że idziemy szlakiem jednokierunkowym, jak usłyszała „Tak” wzburzyła się jeszcze bardziej, natomiast mijani za chwilę Słowacy, na dodatek raczej pracownicy Parku, pomagali nam schodzić podając paniom pomocną dłoń, nawet chcieli się wymienić koszulkami
Ci, którzy chcieli mogli jeszcze przejść dodatkowo szlak przez Kysel. Ja wolałam jednak posiedzieć trochę w spokoju, bo ten wodospad jeszcze mnie trzymał w nerwach.
Kolejną przerwę zrobiliśmy sobie w Klastorisku, gdzie znajdują się ruiny klasztoru oraz schronisko z powalającymi cenami (nie skusiłam się na nic).
To jednak nie był koniec atrakcji owego dnia. Z Klastoriska schodziliśmy do Spiskich Tomaszowców przez romską osadę w Letanowcach. Cygańskie dzieci pojawiły się na szlaku jeszcze dobre pół godziny drogi do wsi. Od razu prosiły o bon bony, cigarety, chleb, o pieniądzach też nie omieszkały zapomnieć. Ktoś niezwykle wrażliwy na czystość szlaku mógłby oszaleć, bo kupa (ludzka) na środku drogi to nie była jakaś niespotykana rzecz… Póki jeszcze nie weszliśmy do osady, to było w miarę „znośnie”, dzieciaki szły wokół nas, ja czułam się bardzo nieswojo i bałam, że zaczną mi szperać w plecaku, odległość od każdego była dosłownie na parę centymetrów. W Letanowcach to dopiero się zaczęło! Dzieciaków były dziesiątki, nie miały oporów przed łapaniem nas za ręce, obserwowały cały czas czy nie zdejmujemy plecaków (lepiej tego nie robić!), czy nie wyciągamy czegoś z kieszeni. Domostwa tych Cyganów były po prostu straszne, nasze działki ogródkowe to prawdziwe hacjendy. Droga do miasta wiedzie przez pola uprawne, małe Cygany biegły za nami dobre 2-3km, a co paręset metrów w zbożu siedzieli dorośli Cyganie i obserwowali czy nic złego się nie dzieje im dzieciom… Chyba nikomu by nie przyszło wziąć kamień lub kopnąć takiego dzieciaka… Mogłaby wyjść z tego niezła wojna, a uciec i tak nie byłoby gdzie… Jedno trzeba przyznać. Widoki to oni mają! Ze swoich hacjend mogą podziwiać całe pasmo Tatr. Ale działki, to nie chciałabym tam mieć. Po 40 minutach dotarliśmy wreszcie do naszych aut. Całą trasę pokonaliśmy po ok. 11 godzinach.
Trzeciego dnia wreszcie mogłam ukoić swoje skołatane nerwy i stąpać twardo po ziemi. Zwiedziliśmy Spissky Hrad, czyli średniowieczny zamek. Jest on jednym z największych zamków tego typu w Europie, w 1993 r. wpisano go na listę UNESCO. Zwiedzanie zajęło nam dobre 2 godziny. Z wieży są fajne widoki, m.in. na góry ale też na autostradę wbiegającą w zbocze góry Z kolei na podgrodziu można poszukać susłów, których ponoć jest tam dużo, ale przez to, że nie miałam okularów, to nie mogłam ich dostrzec.
W drodze powrotnej do Krakowa, wstąpiliśmy w (bodajże) Białce Tatrzańskiej na zachwalaną pomidorówkę za całe 4 złocisze, jednak to była pomidorówka, na którą czekałam najdłużej w życiu: dobre 40 minut. Specjalnie wybrałam mało wyszukane danie, by mieć szansę zdążyć na autobus z Krakowa. Pomidorówka rzeczywiście była pyszna, potem już tylko gaz do dechy i biegiem na RDA w Krakowie. Autobus wjechał za 5 minut, potem tylko 5 godzin w podróży do stolicy, stamtąd 20 minut autkiem do domu i wreszcie upragnione swoje łózio…
Muszę przyznać, że tym wyjazdem przechetałam swoją psychikę, owszem, przejdę jakiś szlak, jeśli trzeba, ale przyjemności w tym nie zaznałam żadnej. Powiem więcej, że chyba nawet już tam nie wrócę, choć po zdjęciach innych osób, były tam miejsca, które bardziej by mi odpowiadały. No cóż, niestety poszłam za tłumem…
Dziękuję za uwagę.
Był to wyjazd grupowy, dlatego zakwaterowanie mieliśmy w kilku wieloosobowych domkach na kempingu Podlesok. Dawno nie przebywałam w takich warunkach, wszelkie potrzeby związane z toaletą były wyzwaniem. Może jednak warto czasami obniżyć poziom zakwaterowania, wtedy już wszystko jest znośne. Ze znajomymi stwierdziliśmy, że podłoga w tych domkach była ścierana mniej więcej w ’47 r., kiedy montowali okna.
Jednak widok z Podlesoka jest już konkret
Pierwszego dnia, czyli w piątek udaliśmy się do ponoć najtrudniejszego wąwozu, który można spotkać w Słowackim Raju. Trasa przebiegała tak:
Pila – Sokol – Velky Sokol – Glacka cesta – Glac Mala Polana – Pila.
Z początku szło się po prostu ścieżką wzdłuż potoku. Po ok. 40 minutach wkroczyliśmy w środek wysokiego wąwozu, a nasz szlak kluczył raz jedną, raz drugą stroną potoku. Przejście najczęściej odbywało się na zasadzie susów po kamieniach, ale czasami „pomagały” nam konary drzew, które z powodu wysokiego stanu wód były bardzo śliskie. Było też takie miejsce, gdzie by obejść potok wdrapaliśmy się stromym zboczem do góry, można się było trochę ubłocić i powspinać.
Po drodze minęliśmy miejsce, które stanowiło (wg mapy) atrakcyjny punkt wycieczki. Mianowicie było to zbocze, po którym spływało kilkadziesiąt strumieni wody, a łączyły się one dopiero na dole. Dzięki temu stok wyglądał jakby był zbudowany z zielonych tarasów.
Im dalej wchodziliśmy w głąb doliny, tym okazalej prezentowały się skały. Z czasem pojawiły się też pierwsze zbudowane ułatwienia – drewniane albo stalowe drabinki, bale drzewne z wydrążonymi stopniami – wszystkie ustawione pod różnym kątem nachylenia. Największym wyzwaniem było przejście przez drewniane stopnie, bo były tak śliskie, że nie dało się nie zaliczyć susa do wody. Jedynym bezpiecznym sposobem przejścia tych „ułatwień” było chodzenie na czworaka. Zmusiło mnie to jednak do tego, by schować aparat do plecaka. Wielokrotnie woda spływająca z progów skalnych wlewała mi się do butów, także torba z aparatem na pewno też by zaliczyła nura w wodzie.
Przejście całej tej trasy zajęło nam ok. 7,5h. Ostatnia godzina bądź dwie były po prostu nudnym szlakiem powrotnym do miejscowości Pila, gdzie zostawiliśmy samochody.
Drugiego dnia, w sobotę, również było zaplanowane wyjście do „wielkich atrakcji Słowackiego Raju”. Mianowicie trasa przebiegała tak: Spisske Tomasovce – Tomasovsky Vyhlad – Biely Potok – Sokolia Dolina – Klastorisko – Letanovce – Spisske Tomasovce.
W Spiskich Tomaszowcach zaparkowaliśmy przy cmentarzu, miejsce to jest dosyć bezpieczne do pozostawienia auta, tym bardziej, że udało nam się zostawić na siedzeniu portfel, z którego wystawały pieniądze i nikt się na nie nie połasił. Przez kolorowe osiedle domków jednorodzinnych udaliśmy się do pierwszego punktu atrakcji dzisiejszego dnia – był to Tomasovsky Vyhlad. Jest to urwisko skalne, które może stanowić niemałą atrakcję dla wspinaczy, są na nim poprowadzone drogi. Mi przypominało norweski Preikestolen. Standardową pozycją do zdjęć jest pełne relaksu spoczęcie z nogami wiszącymi swobodnie w przepaści. Na każdym zdjęciu widać jak miłe było to dla mnie przeżycie. Cieszę się jednak, że chociaż spróbowałam.
Gdyby mi ktoś kazał choćby zjechać na linie z tego vyhladu, to nie wiem czy bym się zdecydowała. Mniej nerwów kosztuje mnie wspinanie się niż ten przeklęty zjazd.
Z Tomasovskiego Vyhladu wyruszyliśmy w stronę doliny Biely Potok. Była to dużo prostsza trasa niż poprzedniego dnia, przejścia głównie były poprowadzone brzegiem potoku, więc zawsze można było złapać się czegoś z boku.
Po drodze minęliśmy miejsce, gdzie turyści poustawiali wieżyczki z kamieni (takie jak u nas na często można spotkać w Tatrach).
Za tą doliną zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, by za chwilę wkroczyć na szlak „największych atrakcji przewidzianych na ten dzień”. Wiedziałam, że czekają mnie wodospady, ale cały czas motywowałam się: Będzie dobrze! Pierwszy wodospad z Sokolej Doliny zwie się Skalny Vodopad i kryje obok siebie coś w rodzaju groty.
Gdyby nie świadomość, że to dopiero początek „zabawy” z wodą, to chętnie bym tam do tej groty wskoczyła, co by mieć lepsze ujęcie. Tuż obok Skalnego Wodospadu znajdowała się pierwsza drabinka tego dnia. Za chwilę dotarliśmy do najwyższego wodospadu w Słowackim Raju…
Zavojovy Vodopad spływa kaskadami i mierzy łącznie 75m. Aby go przejść wchodzi się kilkoma drabinkami, które są przytwierdzone do skały i lubią się chybotać, dojście do nich odbywa się albo po kładkach przemierzających na drugi „brzeg” wodospadu, albo po stalowych „stupaćkach”, miejscami są też łańcuchy, a owe stupaćki mają powyginane pręty.
Przejście tych cholernych drabinek kosztowało mnie mnóstwo nerwów, nie pamiętam kiedy ostatnio przeżyłam taki stres. Każdej drabinki trzymałam się tak kurczowo, że dostałam zakwasów w całym ciele, już nie mówiąc o tym, że tak przyciskałam nogi do szczebelków, że na piszczelach miałam już nawet nie siniaki, tylko krwiaki. Po przejściu całego wodospadu i tych (bodajże) pięciu drabinek, wszelkie dobre siły mnie opuściły, niestety rozpłakałam się jak dziecko, chociaż nawet za bardzo nie miałam czasu się wypłakać, bo trzeba było iść dalej…
Ku mej „radości” wybrano szlak trudniejszy, a dla dodatkowej atrakcji jednokierunkowy – dodam tylko, że nie był to nasz kierunek. Przyznam, że w tym miejscu dało się odczuć, iż „nie tędy droga”, bo zwłaszcza drewniane drabinki były pochylone niezbyt wygodnie, ja znów uskuteczniałam chodzenie na czworaka. Jedna polska para ze złością zapytała nas czy mamy świadomość, że idziemy szlakiem jednokierunkowym, jak usłyszała „Tak” wzburzyła się jeszcze bardziej, natomiast mijani za chwilę Słowacy, na dodatek raczej pracownicy Parku, pomagali nam schodzić podając paniom pomocną dłoń, nawet chcieli się wymienić koszulkami
Ci, którzy chcieli mogli jeszcze przejść dodatkowo szlak przez Kysel. Ja wolałam jednak posiedzieć trochę w spokoju, bo ten wodospad jeszcze mnie trzymał w nerwach.
Kolejną przerwę zrobiliśmy sobie w Klastorisku, gdzie znajdują się ruiny klasztoru oraz schronisko z powalającymi cenami (nie skusiłam się na nic).
To jednak nie był koniec atrakcji owego dnia. Z Klastoriska schodziliśmy do Spiskich Tomaszowców przez romską osadę w Letanowcach. Cygańskie dzieci pojawiły się na szlaku jeszcze dobre pół godziny drogi do wsi. Od razu prosiły o bon bony, cigarety, chleb, o pieniądzach też nie omieszkały zapomnieć. Ktoś niezwykle wrażliwy na czystość szlaku mógłby oszaleć, bo kupa (ludzka) na środku drogi to nie była jakaś niespotykana rzecz… Póki jeszcze nie weszliśmy do osady, to było w miarę „znośnie”, dzieciaki szły wokół nas, ja czułam się bardzo nieswojo i bałam, że zaczną mi szperać w plecaku, odległość od każdego była dosłownie na parę centymetrów. W Letanowcach to dopiero się zaczęło! Dzieciaków były dziesiątki, nie miały oporów przed łapaniem nas za ręce, obserwowały cały czas czy nie zdejmujemy plecaków (lepiej tego nie robić!), czy nie wyciągamy czegoś z kieszeni. Domostwa tych Cyganów były po prostu straszne, nasze działki ogródkowe to prawdziwe hacjendy. Droga do miasta wiedzie przez pola uprawne, małe Cygany biegły za nami dobre 2-3km, a co paręset metrów w zbożu siedzieli dorośli Cyganie i obserwowali czy nic złego się nie dzieje im dzieciom… Chyba nikomu by nie przyszło wziąć kamień lub kopnąć takiego dzieciaka… Mogłaby wyjść z tego niezła wojna, a uciec i tak nie byłoby gdzie… Jedno trzeba przyznać. Widoki to oni mają! Ze swoich hacjend mogą podziwiać całe pasmo Tatr. Ale działki, to nie chciałabym tam mieć. Po 40 minutach dotarliśmy wreszcie do naszych aut. Całą trasę pokonaliśmy po ok. 11 godzinach.
Trzeciego dnia wreszcie mogłam ukoić swoje skołatane nerwy i stąpać twardo po ziemi. Zwiedziliśmy Spissky Hrad, czyli średniowieczny zamek. Jest on jednym z największych zamków tego typu w Europie, w 1993 r. wpisano go na listę UNESCO. Zwiedzanie zajęło nam dobre 2 godziny. Z wieży są fajne widoki, m.in. na góry ale też na autostradę wbiegającą w zbocze góry Z kolei na podgrodziu można poszukać susłów, których ponoć jest tam dużo, ale przez to, że nie miałam okularów, to nie mogłam ich dostrzec.
W drodze powrotnej do Krakowa, wstąpiliśmy w (bodajże) Białce Tatrzańskiej na zachwalaną pomidorówkę za całe 4 złocisze, jednak to była pomidorówka, na którą czekałam najdłużej w życiu: dobre 40 minut. Specjalnie wybrałam mało wyszukane danie, by mieć szansę zdążyć na autobus z Krakowa. Pomidorówka rzeczywiście była pyszna, potem już tylko gaz do dechy i biegiem na RDA w Krakowie. Autobus wjechał za 5 minut, potem tylko 5 godzin w podróży do stolicy, stamtąd 20 minut autkiem do domu i wreszcie upragnione swoje łózio…
Muszę przyznać, że tym wyjazdem przechetałam swoją psychikę, owszem, przejdę jakiś szlak, jeśli trzeba, ale przyjemności w tym nie zaznałam żadnej. Powiem więcej, że chyba nawet już tam nie wrócę, choć po zdjęciach innych osób, były tam miejsca, które bardziej by mi odpowiadały. No cóż, niestety poszłam za tłumem…
Dziękuję za uwagę.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Malgo Klapković, łącznie zmieniany 1 raz.
- tatromaniak
- Posty: 323
- Rejestracja: 2013-07-07, 19:55
- Lokalizacja: Podhale
Ja znalazłem od pewnego czasu sposób.
Przestałem chadzać w gromadach, których teraz wystrzegam się jak diabeł święconej wody.
Znalazłem to co szukałem w górach i nawet jak jestem tam zupełnie sam nie nudzę się a wręcz przeciwnie odpoczywam świetnie z dala od stada ))
Przestałem chadzać w gromadach, których teraz wystrzegam się jak diabeł święconej wody.
Znalazłem to co szukałem w górach i nawet jak jestem tam zupełnie sam nie nudzę się a wręcz przeciwnie odpoczywam świetnie z dala od stada ))
Ostatnio zmieniony 2013-07-24, 21:36 przez tatromaniak, łącznie zmieniany 1 raz.
A ja po każdej następnej relacji ze Słowackiego Raju mam coraz większą niechęć, żeby tam pojechać i cieszy mnie to
Dla mnie po prostu to nie ma za wiele wspólnego z górami, jak tak patrzę na te zdjęcia, w dodatku widoki tam też w tym lesie nie powalają. Jedynie ta skała na której siedzisz i się lansujesz mi się nawet podoba
PS: No i całą tą wycieczkę, to by dla mnie chyba tylko ten zamek uratował, więc jak się wybiorę w tamte strony, to tylko na ten zamek, a nie do Raju
Dla mnie po prostu to nie ma za wiele wspólnego z górami, jak tak patrzę na te zdjęcia, w dodatku widoki tam też w tym lesie nie powalają. Jedynie ta skała na której siedzisz i się lansujesz mi się nawet podoba
PS: No i całą tą wycieczkę, to by dla mnie chyba tylko ten zamek uratował, więc jak się wybiorę w tamte strony, to tylko na ten zamek, a nie do Raju
Ostatnio zmieniony 2013-07-24, 21:44 przez Vision, łącznie zmieniany 3 razy.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Ja też coraz bardziej lubię być w górach po prostu sama... Nie gonić nikogo, nie słuchać, po prostu iść według własnego rytmu. Tylko czy z czasem nie zdziczeję?
Robert, to dobrze, że chociaż Ciebie do czegoś zachęciła ta relacja. Miejsce - owszem, jest ładne, ale może jeśli ktoś umiłował potok z przecudną, przezroczystą wodą i wszędobylskie drabinki.
Zamek niestety jest dość daleko, od granicy w Jurgowie minimum 1:40h drogi.
Robert, to dobrze, że chociaż Ciebie do czegoś zachęciła ta relacja. Miejsce - owszem, jest ładne, ale może jeśli ktoś umiłował potok z przecudną, przezroczystą wodą i wszędobylskie drabinki.
Zamek niestety jest dość daleko, od granicy w Jurgowie minimum 1:40h drogi.
Malgo Klapković pisze:i wszędobylskie drabinki.
No właśnie dokładnie to mnie najbardziej zniechęca, żeby tam pojechać, nie wiem ale ostatnio coraz mniej mnie przekonują takie sztuczne atrakcje na szlakach
Malgo Klapković pisze:Zamek niestety jest dość daleko, od granicy w Jurgowie minimum 1:40h drogi.
Koło zamku już w sumie dwa razy przejeżdżałem, ale niestety nie było czasu do niego wstąpić, bo jechałem trochę dalej...
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Wybrane trasy zawierały największe atrakcje tego rejonu, najwyraźniej po prostu jest to miejsce nie dla mnie. Przede wszystkim ja potrzebuję widoków, które są nagrodą za te wszystkie trudy, ja trudów przeszłam całe mnóstwo, przede wszystkim musiałam walczyć ze swoim strachem przed wodą i lękiem wysokości na drabinkach, które chybotały się na wszystkie strony (albo były bardzo śliskie), część miała przerdzewiałe stopnie.
Pojechałam w to miejsce z trochę innych względów, na szczęście towarzystwo dopisało, a najfajniejszy okazał się dzień nr 3 i nieopisane tutaj kolacje z wyprażanym serem, który uwielbiam i laną kofolą (mniam).
Pojechałam w to miejsce z trochę innych względów, na szczęście towarzystwo dopisało, a najfajniejszy okazał się dzień nr 3 i nieopisane tutaj kolacje z wyprażanym serem, który uwielbiam i laną kofolą (mniam).
Malgo Klapković pisze:Tylko czy z czasem nie zdziczeję?
Oczywiście.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Malgo Klapković pisze:Przejście tych cholernych drabinek kosztowało mnie mnóstwo nerwów, nie pamiętam kiedy ostatnio przeżyłam taki stres. Każdej drabinki trzymałam się tak kurczowo, że dostałam zakwasów w całym ciele, już nie mówiąc o tym, że tak przyciskałam nogi do szczebelków, że na piszczelach miałam już nawet nie siniaki, tylko krwiaki. Po przejściu całego wodospadu i tych (bodajże) pięciu drabinek, wszelkie dobre siły mnie opuściły, niestety rozpłakałam się jak dziecko, chociaż nawet za bardzo nie miałam czasu się wypłakać, bo trzeba było iść dalej…
Bardzo rzadko można przeczytać tak szczerą wypowiedź. Brawo. Częściej człek spotka się z megalomaństwem i bohaterszczyzną początkujących ( lub zaawansowanych - viking ) bezmózgów.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Za daleko te Tatry.... Dla jednego widoku z campingu ocenić miejsce jako fajne - przesada.
Ostatnio zmieniony 2013-07-25, 10:59 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
sokół pisze:Dla jednego widoku z campingu ocenić miejsce jako fajne - przesada.
Ale jakbyś się odpowiednio napił to widoki mogłyby się roztroić.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Malgo Klapković pisze:To jednak nie był koniec atrakcji owego dnia. Z Klastoriska schodziliśmy do Spiskich Tomaszowców przez romską osadę w Letanowcach. Cygańskie dzieci pojawiły się na szlaku jeszcze dobre pół godziny drogi do wsi. Od razu prosiły o bon bony, cigarety, chleb, o pieniądzach też nie omieszkały zapomnieć. Ktoś niezwykle wrażliwy na czystość szlaku mógłby oszaleć, bo kupa (ludzka) na środku drogi to nie była jakaś niespotykana rzecz… Póki jeszcze nie weszliśmy do osady, to było w miarę „znośnie”, dzieciaki szły wokół nas, ja czułam się bardzo nieswojo i bałam, że zaczną mi szperać w plecaku, odległość od każdego była dosłownie na parę centymetrów. W Letanowcach to dopiero się zaczęło! Dzieciaków były dziesiątki, nie miały oporów przed łapaniem nas za ręce, obserwowały cały czas czy nie zdejmujemy plecaków (lepiej tego nie robić!), czy nie wyciągamy czegoś z kieszeni. Domostwa tych Cyganów były po prostu straszne, nasze działki ogródkowe to prawdziwe hacjendy. Droga do miasta wiedzie przez pola uprawne, małe Cygany biegły za nami dobre 2-3km, a co paręset metrów w zbożu siedzieli dorośli Cyganie i obserwowali czy nic złego się nie dzieje im dzieciom… Chyba nikomu by nie przyszło wziąć kamień lub kopnąć takiego dzieciaka… Mogłaby wyjść z tego niezła wojna, a uciec i tak nie byłoby gdzie… Jedno trzeba przyznać. Widoki to oni mają! Ze swoich hacjend mogą podziwiać całe pasmo
Masz jakies zdjecia z tego fragmentu trasy?
Malgo Klapković pisze:Miejsce - owszem, jest ładne, ale może jeśli ktoś umiłował potok z przecudną, przezroczystą wodą i wszędobylskie drabinki.
Piotrek pisze:Czyli to jednak kwestia upodobań turystycznych
Chyba dokladnie jest tak jak pisze Piotrek!
Mnie by sie chyba tam calkiem podobalo! Jak gdzies pluszcze strumyk to ja juz umieram z radosci!
A udogodnien na szlakach za bardzo nie lubie - chyba ze sa stare i juz mocno pokryja sie rdza! Ze zdjec podoba mi sie bardzo, wodospady i dzungla w waskich dolinkach!
Tylko ze tam chyba w tym Slowackim Raju pusto to nie jest... Duzo tlumu chyba? Moze poza sezonem tam jest spokojniej?
Malgo Klapković pisze:domkach na kempingu Podlesok.
Masz jakis dokladniejszy namiar na to miejsce? tzn Podlesok to nazwa miejscowosci czy kempingu? jakis dokladniejszy adres jak tam trafic?
Ostatnio zmieniony 2013-07-25, 15:14 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 26 gości