Są takie góry, na które chce się wejść, ogląda się je z każdej strony, a jakoś nie ma okazji do wejścia. Dla mnie tą górą była bardzo długo (aż do pewnej soboty) Ladonhora.
Zobaczyłam ją z bliska pierwszy raz z okna pociągu w roku 1977 kiedy pierwszy raz jechałam w Małą Fatrę, potem po powrocie zapytałam kolegę z SKPG o tą górę. "A byłem tam, jest ciekawa" powiedział - i od tej pory chciałam na nią wejść.
Ale jakoś nie składało się, mimo, że przejeżdżałam obok kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset razy, podczas niemal każdego wyjazdu na Słowację.
Jest blisko, wznosi się tuż nad Kusuckim Nowym Miastem, należy do Pienińskiego Pasa Skałkowego, stąd jej strome i skaliste zbocza. Cięgnie się od kulminacji poprzez długi i wąski grzbiet Steny aż do szosy Czadca - Żylina. Nie jest wysoka - najwyższa kulminacja ma wysokość 999 m, zaś Steny kulminują we wzniesieniu Holý Vrch o wysokości 912 m n.p.m.
W pewien zimowy weekend planowałyśmy z moimi koleżankami Anią i Asią wyjazd w Beskid Śląsko-Morawski, ale nie umiałyśmy znaleźć noclegów, które byłyby tańsze niż 390 koron, czyli około 63 zł za noc. Wobec czego po kilkunastu mailach i telefonach w końcu zdecydowałyśmy się jechać tylko na 1 dzień na Ladonhorę.
Ania sprawdziła rozkład jazdy autobusów - o 9.40 był autobus z Kysuckiego Nowego Miasta do wsi Horný Vadičov, skąd na Ladonhorę można wejść "od tyłu", zaś potem planowałyśmy powrót niebieskim szlakiem przez Steny.
Tak więc budzik obudził mnie w sobotę o 5, mało przytomna zdążyłam na autobus linii 840, którym dojechałam do Rudy Śląskiej. Ania, która dojeżdżała swoim samochodem z Zabrza już czekała przed Mc Donaldem (niestety jeszcze zamkniętym, więc kawy się nie napiłam), pojechałyśmy razem do Rudy - Wirka po Asię i potem już przez Mikołów, Cieszyn i Czadcę do Kysuckiego Nowego Miasta, gdzie byłyśmy ok. 9.00. Pogoda na początku bardzo ponura zaczęła rokować jakieś nadzieje.
Do autobusu było jeszcze trochę czasu, który wykorzystałyśmy robiąc zakupy w sklepie z serami owczymi (polecam !). Wkrótce przyjechał autobus zakupiłyśmy biletu za 0,85 euro i podziwiając widoki dojechałyśmy wkrótce do końca trasy.
Drogowskaz na niebieskim szlaku pokazywał na szczyt 1 godz. i 35 min. pomyślałam, że pewnie po takiej stromiźnie pójdziemy ze 3 godz. Widoki na Małą Fatrę były całkiem nie najgorsze.
Zaczęłyśmy podejście, najpierw stosunkowo łagodnie dolinką, schody zaczęły się kiedy szlak wyszedł z dolinki i zaczął trawers zbocza. Nie miałyśmy raków a zbocze miało nachylenie chyba ze 45 stopni, w nie wcinała się wąska i zaśnieżona ścieżynka, gdzie na starym całkiem zlodowaciałym śniegu leżało 2-3 cm nowego.
Ania założyła "raczki" a Asia powiedziała, że nie zrobi kroku dalej, na dodatek akurat rozsypał się jej kijek. W końcu jednak Ani udało się mocno tupiąc wytupać jakieś względne ślady i przeszłyśmy najgorszy odcinek trawersu kilkudziesięciu metrów do grzbietu. Grzbietem wprost do góry (nachylenie chyba większe niż na Lackową) było już znacznie łatwiej, ale kiedy odwróciłam się do tyłu stwierdziłam, że w tych warunkach za nic w świecie nie zlazłabym w dół bez raków. Na cienkim zlodowaciałym i mocno zmarzniętym podkładzie leżała warstewka świeżego śniegu, miejscami nawiana a miejscami całkiem wywiana. Na dodatek byłyśmy teoretycznie w lesie ale był to las wyjątkowo rzadki a stok kończył się gdzieś daleko na dole kilkunastometrowym urwiskiem. Było zimno i piździło jak w kieleckim, więc jak najszybciej podchodziłyśmy do góry, by punktualnie w południe osiągnąć szczyt, w "przepisowym" czasie 1 godz. i 35 min. Tego się nawet nie spodziewałam.
Na szczycie zachwycił nas bajkowy las – posrebrzone szadzą wszystkie najdrobniejsze nawet gałęzie.
Szybko wpisałyśmy się do "szczytowej książki" wypiły po łyku herbaty, zjadły czekoladę i ja razem z Asią pospieszyłyśmy do zejścia, zaś Ania pstrykała jeszcze zdjęcia tego bajecznego lasu.
Zejście było już na szczęście bez porównania łatwiejsze. Szlak skręcał od razu za szczytem w prawo, od strony północnej leżało więcej starego śniegu, w którym stosunkowo łatwo można było wybijać stopnie, a przede wszystkim nie było obciążającej psychicznie ekspozycji, gdyż stromy stok kończył się poniżej rozległym wypłaszczeniem przełęczy. Potem był skręt w lewo, znowu krótkie ale strome zejście i kolejne wypłaszczenie. Tam zaczekałyśmy na Anię. Czekałyśmy i czekały, zaczynałyśmy już porządnie marznąć, wreszcie zadzwonił telefon. Ania jak się okazało nie poszła szlakiem tylko grzbietem sądząc że idzie równolegle do szlaku,. Zreflektowała się, kiedy grzbiet się zaczął bardzo gwałtownie obniżać, nie chciało jej się wracać z powrotem na szczyt więc trawersowała bardzo strome zbocze dochodząc mniej więcej do miejsca gdzie szlak skręcał w lewo. Dobrze, że miała te "raczki", gdyż stok był bardzo stromy.
W końcu doczekałyśmy się Ani i podeszły razem na kotę 885 m, potem zeszły na przełęcz pod Ladonhorą i ponownie podeszły na Holý vrch. Tam zjadłyśmy zasłużony posiłek - chleb z pyszna bryndzą zakupioną kilka godzin wcześniej, znowu wpisały do kolejnej książki szczytowej (swoją drogą lubię ten zwyczaj, który pozwala się "uwiecznić" na zdobytych szczytach, nawet małych) a potem poszły dalej. Szlak grzbietem Sten czyli "Ścian" prowadzi bardzo wąskim ostrzem, po obu stronach zalesiony stok opada pod katem chyba większym niż 45 stopni. Miejscami grzbiet wieńczy grzebień skalny. Szło się bardzo przyjemnie, wiatr ucichł i w końcu było ciepło. Po dojściu do końca grzbietu ścieżka prowadzi dość stromo w dół skrajem rozległego wyrębu, ale ekspozycji nie było. Dochodzi się do trawersującej grzbiet szerokiej leśnej drogi, która skręcając w prawo doprowadza do skrzyżowania ze szlakiem żółtym i dalej najpierw lasem a potem przyjemnymi bezleśnymi wzniesieniami aż do szosy i przez kładkę na Kysuczy do centrum Kysuckiego Nowego Miasta gdzie stał samochód. Tam zakończyłyśmy wycieczkę obiadem w miłej knajpie o sympatycznej nazwie "Stary Pivovar". Ania była poszkodowana, bo prowadziła samochód i nie mogła wypić dobrego "Ostrawskiego" piwa.
Trasa zajęła nam ogółem 6,5 godz. (przy nominalnie określonych 4,5 godz.), ale trochę zużyłyśmy na jedzenie, czekanie, fotografowanie itd. Ogólnie polecam tą wycieczkę wszystkim poszukiwaczom nowych i ciekawych miejsc.
Mapa nie całej trasy:
Zdjęcia:
Widok z początku podejścia na Małą Fatrę - widać Wielki Krywań.
Początek podejścia nie wygląda źle:
Ale potem już jest coraz bardziej stromo, chociaż na zdjęciu tego i tak nie widać (foto Ania zwana Juzią):
W końcu szczyt:
foto Ania zwana Juzią, modelki Asia i ja:
Widok ze szczytu między drzewami na przełom Wagu przez Małą Fatrę:
A to widok z kulminacji Ścian (Holy vrch), na dole widać nawet fabrykę Kia:
Impresja autorstwa Ani (tam gdzie się "zgubiła"):
Ladonhora i Steny - mała góra a cieszy
Tylko tyle.
https://picasaweb.google.com/1172704525 ... /Ladonhora
Nie było za bardzo warunków do robienia zdjęć.
https://picasaweb.google.com/1172704525 ... /Ladonhora
Nie było za bardzo warunków do robienia zdjęć.
Piotrek pisze:...faktycznie, bez szału co do ilości
Ale poszperam dokładniej w mapach, bo mnie to zaintrygowało. Wycieczka nie długa więc może kiedyś rodzinnie (wiesz, ja tak spisuję nie które pomysły na tego typu wypady , i od czasu do czasu coś się udaje)
I od Was bliziutko, około 70 km.
Najlepiej tak jak opisane dojechać do Kycuckego Novego Mesta i podjechać autobusem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 39 gości