Część VIII - nie do końca całkowity sukces na SokolieDoszliśmy do głównego grzbietu Sokolia. Na początek troszkę cofnęliśmy się niebieskim szlakiem aby zobaczyć pobliskie punkty widokowe. Idziemy przez miejsce z drabinką, które Ukochana wspomina z pierwszego wyjazdu. Miałem się tu źle zachować: zamiast jej pomóc, to robiłem zdjęcia. A teraz zachowuję się już poprawnie: dalej robię zdjęcia, ale już nie trzeba pomagać


Pierwsze miejsce widokowe to taka półeczka na pionowej skale. Widok całkiem fajny, tylko miejsca mało, mieści się tylko jedna osoba.

Tak to wygląda, Ukochana do półeczki nie doszła - to ten kamień wystający, 2 metry dalej. Teren trochę pochyły, a pod nogami 100 metrowa pionowa przepaść. Trzeba dojść na kamień, bo inaczej drzewa zasłaniają. Ja wchodziłem 3x, bo obiektyw zmieniałem, bateria mi się akurat rozładowała, a plecak zostawiłem wcześniej, aby nie przeszkadzał. Nie wiem z jakich powodów, jak Ukochana zobaczyła tą przepaść z bliska, to strasznie mnie zwyzywała od idiotów.

Okazało się, że dużo lepszy punkt widokowy jest na tej skale u samej góry.


Tylko skała jest spora, kilkadziesiąt metrów wysokości. Wyjście spoko... gorzej z zejściem.

Potem wróciliśmy do szlaku i wędrowaliśmy sobie na Sokolie. Trzeba przyznać, że jest kawałek i wciąż jeszcze podchodzi się w górę.

W końcu dotarliśmy na Sokolie. Wody po drodze nie było. Tobi wypił nam całą butelkę soku. Dobrze, że ją wziąłem. Nam też się picie kończyło, ale upał już zelżał, poza tym zostało tylko zejście.

Trochę widoczków - Veľká lúka.

Idziemy dalej, wychodząc na kulminacje grzbietu, które szlak omija.

Widok na Chleb.

Widok w dół na boczną dolinkę, którą można by dojść do Doliny Branicy, ale tak nie planowałem.

Tędy planowałem, grzbietem przez niższy wierzchołek Sokolia. W tym miejscu, jak Ukochana zobaczyła, co jeszcze przed nami, stwierdziła, że mamy mało czasu i koniec z eksploracją wszystkiego, idziemy w dół, bo to jest Mała Fatra i ona chce mieć godzinę w zapasie. Byłem dumny, że Ukochana mądrze gada. To dobry plan, bo nawet jak będziemy godzinkę wcześniej na dole, to wrócimy do auta przez łączkowy widokowy grzbiet zamiast asfaltem i zobaczymy fajny zachód słońca.

Tak więc tych skałek już nie zdobywamy, nad czym trochę boleję, ale cóż, następnym razem,

Tu już chyba był przymrozek. Początek kolorków.

Idziemy szlakiem, a w miejscu gdzie skręca ostro w lewo w dół, my trzymamy się dalej grzbietu. Akurat tutaj leżą dwa pnie, które prosto ominąć, ale Ukochana już zaczyna krakać, że będą powalone drzewa i utkniemy.

Na mapie jest ścieżka grzbietowa, ale w terenie słabo to wygląda.

No i Ukochana wykrakała...

No kto by się spodziewał, że tak tu będzie. Pełne zaskoczenie, miała być ścieżka. Reklamacja! Trzeba walczyć.

Docieramy na niższy szczyt Sokolia. To trudne miejsce. Zejście z niego jest bardzo strome w każdą stronę, a trzeba wycelować tak, żeby trafić na łagodniejszy długi grzbiet.

Próbuję wycelować. Czy Ukochana wygląda na przerażoną?

Miała być polanka i jest. Czyli wycelowałem dobrze. Od tej polanki miała być ścieżka w dół.

Powiedzmy, że jest. Mocno w dół, ale patrząc na boki dziękuję Bogu, że trafiliśmy w ten grzbiecik.

Strasznie się dłuży.

W końcu dochodzimy do ścieżki, która już występuje w terenie i łagodnie sprowadza nas na dno doliny. Zachód słońca mamy właśnie tutaj. Nie ma godziny w zapasie, wręcz przeciwnie. Dobrze, że odpuściliśmy te skałki u góry.

Wracamy do auta, grzecznie asfaltem. Wszystko kończy się dobrze, chociaż niewiele brakło, żeby znowu była dupaka


Obšívanka i Sokolie są SUPER! Na mapie wyglądają niepozornie, ale jak widać dnia może zabraknąć, żeby je porządnie obejrzeć. Szlaki schodzą tylko w stronę Terchowej, więc aby robić je od Branicy, trzeba opracować jakieś pozaszlaki. Dla mnie to dodatkowa atrakcja. Ukochana zadowolona, mówi, że dobrze zaplanowałem. Co ciekawe następnego dnia poczuliśmy trudy tej wycieczki, sporo mięśni bolało. Takie eksplorowanie jest męczące.
THE END