Ukochana wytrzymała na emeryturze 6 dni... choć dzisiaj tylko Dolinki.
Parkujemy przy Kobylańskiej, ale robimy zmyłkę i bezszlakowo idziemy do Będkowskiej.
Eksplorujemy część nieznaną.
Jak to na Jurze bywa, są skałki.
Nawet ciekawe.
Ale nawet z tych najwyższych widoków nie ma, drzewa są wyższe.
Schodzimy na dno doliny. Jakieś ruiny. W dole woda.
To chyba był młyn.
Pozostaje przebić się do szlaku. Ukochana robi to w antypokrzywowej kreacji z kocyka.
Dość niespodzianek na dzisiaj. Idziemy jak ludzie szlakiem.
Pod Sokolicą idziemy na cydr i lody.
Sesja przy wodospadzie.
Opuszczamy dolinę.
Następnie od tylca przechodzimy do Kobylańskiej. Ależ grzeje, w dolinkach jest dużo chłodniej, tu nie do wytrzymania.
Znowu jakieś skałki.
Wędrówka doliną.
Docieramy do wylotu doliny, gdzie w planach było poleżeć nad wodą. Udało się poleżeć, ale nie nad wodą, bo strumyk wysechł całkowicie.
Na koniec jeszcze szaleństwa przy kapliczce.
I można wracać do auta.
Taka to była wycieczka
