Słowacka majówka 2025

Relacje z gór całego świata, niepasujące do pozostałych działów.
Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8801
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Słowacka majówka 2025

Postautor: Pudelek » 2025-05-28, 14:26

Ani się człowiek obejrzał, a znowu minął rok i nadszedł czas majówki! Tradycyjnie oznacza to u mnie Słowację i góry, choć nie tylko. Również tradycyjnie moja majówka nie zawiera się w ramach czasowych tej z kalendarza, zaczynam ją wcześniej albo później. Początkowo mieliśmy ruszyć z Bastkiem we wtorek 29 kwietnia, ale oznaczało to pobudkę w środku nocy, aby zdążyć na pociąg o szóstej rano. Ostatecznie okazało się, że możemy jechać już dzień wcześniej - co prawdę będę lekko niewyspany po nocce, ale zyskujemy połowę poniedziałku!

Od momentu wyjazdu z domu do momentu wejścia na właściwy szlak minęła... ponad doba :D. Nie dlatego, że tak daleko musieliśmy jechać, choć sama podróż takie trwała wiele godzin - po prostu nigdzie nam się nie spieszyło. Czasem ludzie pytają, czy nie szkoda mi czasu i pieniędzy, aby tak dużo czasu spędzać w podróży na "pierdołach", zamiast od razu walić w góry. Mogę wówczas odpowiedzieć pytaniem na pytanie, czy im nie szkoda czasu i pieniędzy, aby skupiać się jedynie na górach, ignorując wszystko inne. Dla mnie szlaki i szczyty nigdy nie były jedynym celem samym w sobie, zawsze ważna była też cała otoczka. Tak też było i w 2025 roku: przez tę dobę odwiedziliśmy kilka dworców, kilka knajp, mieliśmy kilka ciekawych spotkań, jechaliśmy kilkoma pociągam z pięknymi widokami, a był też całkiem fajny akcent górski. Czyli dla każdego coś miłego.

Obrazek

W poniedziałkowe wczesne popołudnie meldujemy się w Boguminie, gdzie zostawiamy auto na znanym nam parkingu osiedlowym, licząc, że okoliczni Cyganie i tym razem się na nie nie połaszą. Niestety, przybyliśmy do miasta nad Olzą zbyt późno, więc prysła nadzieja na spokojne wypicie pierwszego piwa w spelunce, a nawet na większe zakupy, bo kasa była całkowicie zablokowana przez mniejszość romską. Kilka rzeczy udało mi się nabyć w biegu dopiero w dworcowym sklepiku. Mimo tego pośpiechu humory dopisują, bo zaczyna się kolejna wiosenna przygoda!

Obrazek

W pociągu międzynarodowym czeska obsługa jeździ z wózeczkiem i zachęca do kupowania napojów, zwłaszcza piwa. Mijając nas kobieta dziwi się, że nic nie chcemy, dopiero po kilku sekundach woła ze śmiechem:
- Aaa, wy macie swoje! ;)
Wszyscy dobrze się bawią, oprócz jednego starszego chłopa, który siedzi rząd za nami i przez cały czas wzdycha, stęka i sapie. W ten oto wesoły sposób zaliczyliśmy pierwszy cug wyjazdu, punktualnie (rzecz niespotykana) docierając na Górne Węgry, zwane dziś Słowacją, do Żyliny (Žilina, węg. Zsolna, niem. Sillein). Węzeł kolejowy jak zwykle totalnie rozkopany, bajzel jak diabli, pasażerowie kłębią się w przejściu podziemnym pod wyświetlaczami, lecz chwilowo nas to nie interesuje, bo uciekamy na pobliskie ulice. Mieliśmy na oku pewną mordownię działającą jeszcze rok temu przy dworcu autobusowym, lecz ta przestała istnieć, wraz ze starym obiektem. Widać nie pasowała do nowej konstrukcji.

Obrazek

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: niedaleko odnajdujemy inny lokal, zlokalizowany w piwnicy. Zapach stęchlizny, towarzystwo 40+, barmanka latająca ze szmatą i tylko możliwość palenia nieco zepsuła wrażenie.

Obrazek

W tym roku wszystkie bilety na przejazdy pociągami kupiliśmy na stronie słowackich kolei. Okazało się to tańsze niż u Czechów, a na pewno tańsze niż gdybyśmy kupowali je na miejscu. Tym bardziej, że w marcu Słowacy wprowadzili dodatkowe opłaty za kupno biletu na dworcu (1 euro) albo u konduktora (3 euro); w tym drugim przypadku nie ma znaczenia, czy na przystanku działa kasa czy też jej brak. Zwłaszcza ta ostatnia opłata jest absurdalna, jeśli wchodzimy do pociągu w mniejszej miejscowości i może być ona o wiele wyższa niż sam bilet. Jak więc nabywać bilet bez dodatkowych kosztów? Oczywiście przez aplikację. Sytuacji, że ktoś nie ma smartfona oczywiście nikt nie przewidział, ale są również częste przypadki braku zasięgu (przerabialiśmy to w ubiegłą majówkę) albo że owa aplikacja zwyczajnie się zawiesza, gdy więcej osób spróbuje z niej skorzystać... Ach, ta nowoczesność, która coraz więcej kosztuje.

Obrazek

O ile bilety międzynarodowe obowiązują na konkretny pociąg, o tyle krajowe pozwalają podróżować dowolnym na danej linii. Z Żyliny mogliśmy więc wsiąść do pośpiesznego, lecz wybraliśmy odjazd o kwadrans późniejszy, osobówką. Nie mamy parcia na czas, a osobowy jedzie wolniej, więc można dłużej przyglądać się widokom za oknem. A te są zacne, gdyż jadąc doliną Wagą z każdej strony mamy góry: na zdjęciu Mała Fatra z Krywaniem i Chlebem.

Obrazek

Około osiemnastej dojeżdżamy do Ružomberka (Rózsahegy, Rosenberg). Jak zwykle wita nas pomalowany na niebiesko dworzec z dekoracjami charakterystycznymi dla Liptowa.

Obrazek

Fotografując stojącą w parku lokomotywę wąskotorową przyciągamy uwagę jednego z żulików siedzących na ławce. Podchodzi i, chwiejąc się, bełkocze standardową formułkę, że on nie zbiera na alkohol, tylko na jedzenie.
- Nieee, my biedni turyści - rozkłada ręce Bastek i oddalamy się. Być może te małe kłamstewko jeszcze się zemści.

Obrazek

- Popatrz, to jest góra, na którą rano pójdziemy - pokazuję Bastkowi najbliższy zalesiony szczyt.
- No bez jaj, taka stroma? Może to inna?
Niestety, to ta, choć w tym momencie chcielibyśmy, aby było inaczej ;).

Obrazek

Ružomberok znam dość dobrze, ponieważ kiedyś często tu bywałem śpiąc na kwaterze: zimą był to punkt wypadowy do jazdy na nartach, w pozostałych porach roku do wędrówek po szlakach. Postanawiam zabrać Bastka na krótki obchód centrum. W mieście brak jest jakiś zachwycających zabytków, jego największych plusem jest położenie, bo ze wszystkich stron otaczają go góry: Choczańskie, Wielka Fatra i Niżne Tatry.

Obrazek
Obrazek

Niektórzy właściciele domów wzorowali się na krajobrazie ;).

Obrazek

Z Ružomberkiem związany był ksiądz Andrej Hlinka, duchowy przywódca Słowaków pierwszej połowy XX wieku. Orędownik słowackiej niezależności, a przynajmniej autonomii, zwalczany najpierw przez Węgrów, a potem przez Czechów. Zmarł rok przed utworzeniem pierwszego niepodległego państwa słowackiego (a przy okazji faszystowskiego), pochowano go w mauzoleum przy tutejszym kościele. Pod koniec wojny w obawie przed komunistami jego ciało ukryto w innym miejscu i uczyniono to tak skutecznie, że do tej pory nie zostało znalezione. Zostało puste mauzoleum, które też stanowi obiekt kultu, po dekadach wymazania go z publicznej pamięci.

Obrazek

Inny budynek, który zawsze zwracał moją uwagę, to synagoga. Podczas pierwszych wizyt jej stan przedstawiał się żałośnie, potem jednak elegancko ją wyremontowano.

Obrazek

Chodzimy sobie i chodzimy, aż w końcu wypadałoby napić się piwa! Prowadzę nas przez przyjemny zielony park do knajpy, którą dawno temu wypatrzyliśmy z Ecowarriorem. W ogóle długo mnie tu nie było, ostatni raz nawiedziłem Ružomberok jeszcze przed pandemią, w 2019 roku. Sześć lat!
W spelunce wita nas wielka kobieta i gada tak niewyraźnie, że raczej się domyślamy o co jej chodzi, niż rzeczywiście rozumiemy.
- Aaa, to zostajecie - kiwa zadowolona głową.
Zostajemy, choć biorąc pod uwagę, że lany Martiner był niesamowicie paskudny, to mogło to być błędem.

Obrazek

Niby spelunka miała zostać zamknięta o siódmej, ale dalej działa, my jednak ewakuujemy się w pobliże synagogi, gdzie działa doskonale znane mi Nové Korzo. To piwiarnia pełną gębą organizująca koncerty (głównie rockowe, ale raz trafiłem na... orkiestrę dętą), wyświetlająca mecze i tym podobne. Co tam się działo... tańce na stołach, pilnowanie samochodów muzyków, zboczone zabawy, międzynarodowa integracja, imprezy prawie do białego rana, . Dziś poniedziałek, więc jest spokojnie, a atmosferę nieco zabija elektroniczna muzyka wybijająca się z przenośnego głośnika, który ustawiła jakaś młodzież przy stoliku. Chcąc nie chcąc musieliśmy usiąść niedaleko ich na zewnątrz, bo w środku palarnia, podobnie jak w poprzednim lokalu. Kurczę, bywam na Słowacji regularnie, lecz dopiero teraz zwróciłem uwagę, że możliwość kurzenia w środku knajp jest tu tak powszechna! Zazwyczaj sale dla palących były oddzielone, tu nie ma wyboru. Dobrze, że jest ciepło i można posiedzieć na powietrzu.

Obrazek

Czas spędzony nad kufelkami szybko leci, zaczyna się ściemniać i gdy zamierzaliśmy się już zbierać na nocleg, podeszła do nas pewna parka i... zaprosiła na imprezę. Chłopak całkiem nieźle mówił po polsku.
- Pracowałem w Holandii, myślałem, że nauczę się niderlandzkiego, a nauczyłem po polsku - śmieje się. Dość często używa słowa na "k", ale Słowacy też je mają w swoim repertuarze. Propozycja była niezwykle kusząca, lecz rano mamy kolejny pociąg, a czort wie, jak taka impreza się skończy? Może w rowie? Albo w środku nocy każą nam spadać? Z żalem więc odmawiamy, co Bastek komentuje hasłem, że zdziadziałem.
Nie zdążyliśmy wstać od stołów, a pojawił się kolejny przedstawiciel miejscowych: żulik, który do tej pory pił piwo w środku. Mówi tak bełkotliwie, że niewiele rozumiemy.
- Musimy iść, skończył nam się alkohol - rzucił Bastek na odczepnego. Żulik na słowo "alkohol" nagle sięgnął pod koszulę i wyciągnął flaszkę, zachęcając, aby łyknąć. No to łyknęliśmy. Wóda.
- Nie, nam już starczy - protestuje Bastek na ponowną kolejkę, a wtedy facet... uklęknął na środku chodnika i prawie mu się oświadczył, z błagalną miną podsuwając butelczynę :D. Scena godna Oscara!
Wyściskaliśmy się z panem i w końcu udaje nam się wyrwać.

Obrazek

W Ružomberku przeważnie spałem na wspomnianej kwaterze (która chyba już nie działa), ale kiedyś Eco wyczaił świetną miejscówkę pod namiot: leśna przecinka przy szlaku prowadzącym na Predný Čebrať. Od dworca to jedynie kilometr, od najbliższej drogi zaledwie dwieście metrów. Tym razem poszliśmy jednak sześćset metrów dalej: w punkcie, gdzie szlak skręca ostro w lewo, znajduje się polana o nazwie Hlihovo z niewielką wiatą i kręgiem ogniskowym. To również lepsze, bardziej płaskie miejsce dla namiotu. Szybko go rozkładamy, a wkrótce zaczyna płonąć ogień, pojawiają się kiełbaski i cebula.

Obrazek

Żulik w knajpie twierdził, że w okolicach Ružomberka jest sto niedźwiedzi! Czasem coś fuka w krzakach, lecz to na pewno nie miś. Nie bardzo przejmujemy się histerią rozpętaną od pewnego czasu na Słowacji, ale podstawowe środki ostrożności trzeba zachować, więc na noc jedzenie wieszamy w pewnym oddaleniu od namiotu. Plecaki się z nami nie zmieszczą, zatem też zostawiamy je pod wiatą, opakowane folią.

Gdy budzik piszczy o szóstej rano jestem bardzo zadowolony, że nie poszliśmy na tę imprezę. Mam siłę i ochotę, aby zerwać się i wdrapać na Predný Čebrať, tak jak to zaplanowałem przed wyjazdem. Okazja wydaje się doskonała, zwłaszcza, że pomimo tylu odwiedzin Ružomberka nigdy mi się to nie udało. Góra jest na wyciągnięcie ręki.

Obrazek

Bastek miał iść ze mną, jednak czuje się struty. Pierwsza myśl: wódka od żula. Ale to były dwa łyki! Może kiełbaska? Może paskudny Martiner? A może karma wróciła za okłamanie chłopa pod dworcem? W każdym razie zostaje na straży namiotu i na szlak uderzam sam. Mapy.cz informują, że to niecałe półtora kilometra oraz ponad trzysta metrów podejścia i powinno mi zająć więcej niż godzinę. Fakt, że stromo, ale taki czas to gruba przesada, na lekko i z kijkami mam nadzieję wyrobić się znacznie szybciej.

Obrazek

Już po chwili jest ciekawy widok na dymy ze strefy przemysłowej ukrytej za górą Mních. Potem wchodzę w las i energicznie walczę kijami.

Obrazek
Obrazek

Po dwudziestu pięciu minutach staję przy ławeczce, skąd między drzewami można spojrzeć na przeciwległe stoki z ośrodkiem narciarskim Malinô Brdo.

Obrazek
Obrazek

Pięć minut później (a więc po półgodzinie z polany) wpadam na Predný Čebrať i od razu rozdziawiam gębę, bo jest stamtąd kapitalny widok na miasto oraz na Niżne Tatry i Wielką Fatrę, wyraźnie rozdzielone doliną Revúcy.

Obrazek
Obrazek

Masyw Čebraťu składa się z dwóch wierzchołków: Predný jest niższy (945 metrów), Čebrať "właściwy" wyższy (1054 metry), ale zalesiony i nic z niego nie widać. Kiedyś zaliczany był do Gór Choczańskich, obecnie to Szypska Fatra (Šípska Fatra), część Wielkiej Fatry. Niższy szczyt posiada tablicę informacyjną, dwie ławeczki (plus trzecią dla zakochanych) oraz słupek triangulacyjny z 1936 roku. Na skałach, które są najwyższym punktem, są ślady jakiegoś napisu w cyrylicy.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Robię sobie pamiątkowe zdjęcie i zziajany, ale szczęśliwy, siadam do szybkiego podziwiania panoram.

Obrazek
Obrazek

Bardzo ładnie prezentuje się wygięty w łuk Wag, do którego wpada Revúca, nawet para z zakładów przemysłowych nie razi.

Obrazek
Obrazek

Przybliżenie na Ružomberok:
* teoretycznie główny plac miasta (Námestie slobody) z urzędem miejskim, pomnikami i wielką szkołą techniczną,
* dzielnica domków jednorodzinnych, właśnie w niej miałem kiedyś kwaterę,
* zabytkowe centrum z kościołami i synagogą.
Wszystko lekko przymglone, jakby się jeszcze nie obudziło.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Poranne mgiełki utrzymują się także w bardziej oddalonych dzielnicach i na zboczach Niżnych Tatr. Najwyższy szczyt na zdjęciu to Salatín.

Obrazek

Jeszcze trochę Wielkiej Fatry.

Obrazek

Mógłbym tu siedzieć wiecznie, ale czas mnie goni, więc po kwadransie rzucam ostatnie spojrzenie i zaczynam schodzić.

Obrazek

Zarówno w jedną, jak i w drugą stronę, mocno czuć zapach padliny. Zwierzęta musiały się nieźle zabawiać. Chyba, że to tak cuchnie z naszej polany...

Obrazek

Niżej jeszcze raz patrzę w stronę Mnícha i dymiącego komina. Na horyzoncie widać serce Niżnych Tatr: Dziumbier, Štiavnica, na prawo od nich Zákľuky, na lewo zaś wyostrzona Siná i Krakova hoľa.

Obrazek

Schodzę na polanę, gdzie w doświetlonych fragmentach trawa zdążyła już wyschnąć, ale w zacienionych jest bardzo mokro. O dziwo, sam namiot pozostał suchy. Bastka zastałem w identycznej pozie, w jakiej go żegnałem: stał przed wiatą i patrzył na Čebrať :P.

Obrazek
Obrazek

Zejście zajęło mi tyle samo czasu, co wejście. Na spokojnie zwijamy obóz i złazimy szlakiem do drogi. Wychodzimy obok osiedla zwanego Nemecké domky. Czy to znaczy, że mieszkali tutaj Niemcy? Na początku XX wieku stanowili około jednej ósmej ludności ówczesnego Rózsahegy.

Obrazek

Predný Čebrať w całej swojej krasie!

Obrazek

Na dworzec kolejowy przychodzimy z dwudziestoma minutami zapasu, ale i tak prawie pociąg nam odjechał, bo pomyliliśmy kolejność wagonów: nasze miejsca były w pierwszym, a próbowaliśmy wejść do ostatniego :D. Bastek ciągle czuje jakiś dziwny zapach, jakby papierzaków, aż się dokładnie obwąchałem, ale chyba mu się coś z powonieniem pomieszało.

Obrazek

Kolejne dwie godziny to podróż główną słowacką magistralą. Podobnie jak wczoraj mamy tu górskie widoki, z mojej strony na Tatry. Co prawda zdjęcia przez szybę trochę fałszują kolory, ale i tak przycisk aparatu pracował często.
Na pierwszym zdjęciu udało się złapać skocznię narciarską w Szczyrbskim Jeziorze (Štrbské Pleso).

Obrazek
Obrazek

Kto będzie szybszy: pociąg czy ciężarówka?

Obrazek

Czasem trafi się jakiś ciekawy kolejowy okaz. W Liptowskim Mikułaszu (Liptovský Mikuláš, Liptószentmiklós, Sankt Nikolaus in der Liptau) na bocznym torze stoi czechosłowacka lokomotywa T211 z przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku, a na sąsiednim torze wagon produkcji enerdowskiej w malowaniu Czechosłowackich Kolei Państwowych.

Obrazek

Tatry się kończą, zaczyna się Spisz, gdzie góry są znacznie niższe. Za oknami śmigają kolejne wioski i miasteczka ze swoimi zabytkowymi kościołami. Tutaj prawdopodobnie Arnutovce (Arnótfalva, Höfchen).

Obrazek

Mamy niezły ubaw, ponieważ lektor z głośnika, zapowiadający stacje w języku angielskim, brzmiał jak Włoch, a przynajmniej wszystkie stacje zapowiadał z włoskim zaśpiewem ;). Z kilkuminutowym opóźnieniem dojeżdżamy do Kysaku (Sároskőszeg, Kesseck). To już Szarysz, region, w którym spędzimy większość majówki. Kysak jest niewielką miejscowością, lecz ważnym węzłem kolejowym, tu rozdzielają się na tory na Koszyce i Preszów.

Obrazek

Jestem tu trzeci raz i pamiętam, że na dworcu działała fajna knajpka. Nadal istnieje, wpadają do niej ludzie na dłużej i krócej, gdy zaraz mają przesiadkę. Nasz najbliższy pociąg na Preszów odjeżdża za kwadrans, lecz postanawiamy pojechać następnym, za dwie godziny.
Zastanawialiśmy się, czy uda nam się w tym roku zapłacić za piwo mniej niż 2 euro: pamiętając ubiegłoroczną majówkę w okolicach Bratysławy byliśmy pewni, że takie będą ceny. I co się okazało? Nigdzie tyle nie musieliśmy płacić, kufel wahał się w przedziale 1,50 - 1,90 euro! W Kysaku inne ceny też zachęcają: zelena po siedemdziesiąt centów (zazwyczaj raz tyle), utopenec po 1,50 euro! Żal byłoby nie skorzystać i nie wciągnąć serdelka ;). W telewizji lecą skoczne hinduskie tańce, w radiu podają sensacyjne wiadomości. Są też minusy: lokal dla palaczy i toaleta płatna, dworcowa.

Obrazek

Tęga barmanka zagaduje, czy idziemy Cestą SNP. Chodzi oczywiście o Cestę Hrdinov SNP (Słowackiego Powstania Narodowego), najdłuższy słowacki szlak prowadzący przez cały kraj przez ponad siedemset kilometrów. Jeszcze nie wiemy, że to pytanie będzie nas prześladować przez kolejne dni, bo Słowacy widząc kogoś z dużymi plecakami automatycznie zakładają, że podąża za czerwonymi znaczkami. Tłumaczę, że nie mamy aż tak ambitnych planów.
- Wy kto, z Polski? Chcecie spać pod gołym niebem? - dziwi się piwosz przy ladzie. - W nocy ma być jeszcze zimno.
- Popatrz na nich - śmieje się barmanka. - Mają sprzęt, dadzą radę.
Przyjemne posiedzenie przerywa po pewnym czasie komunikat:
- Młodzieży, zamykam!
Patrzę zdziwiony na zegarek. Zapomniałem, że między 12.30 a 13.30 jest godzinna przerwa na zmianę obsługi! No to pech! Stwierdzamy, że w takiej sytuacji pójdziemy do wioski do jakiegoś sklepu. Teoretycznie legalne przejście biegnie na około przez most nad linią kolejową, lecz nikt się tym nie przejmuje, wszyscy walą na przełaj przez tory, więc walimy i my. Nikomu to nie przeszkadza, a obsługa dworca jest mocno wyluzowana i w stylu retro: tu nadal stoi chłop albo baba z chorągiewką i ręcznie pokazuje maszyniście w którym miejscu ma się zatrzymać.

Obrazek

Między domami zaczepia nas pewien dziadek.
- Idziecie SNP? A nie boicie się niedźwiedzi?
Po wyczerpaniu standardowego zestawu pytań to ja zapytuję o sklep.
- Poprowadzę was - mówi dziadek i był to błąd. Idzie on bowiem tak wolno, że musimy wręcz dreptać, a plecaki ciążą w południowym słońcu.
- Jedziecie do Bardejowa? Byłam tam już dzisiaj, pojechałem tam i z powrotem.
Mijamy niewielki kanalik płynący między domami. Wygląda jak niezłe miejsce na kąpiel.
- My z tej wody w ogóle nie korzystamy - wyjaśnia dziadek. - To ściek! Wodę do domu bierzemy z tamtej górki - pokazuje budynek wodociągów na najbliższym zboczu. - A potem jeszcze przegotowujemy.

Obrazek

Wreszcie pojawia się sklep, żegnamy się z dziadkiem życzącym nam powodzenia. Robimy małe zakupy i sadowimy się w cieniu, gdzie Bastek na szybko gotuje zupkę z proszku. Do chwytania gorącego kubka najlepsza okazuje się skarpeta.

Obrazek
Obrazek

Podróż pod sklep zajęła na tyle dużo czasu, że zabrakło go już na podejście pod pochodzący ze średniowiecza kościół. Szkoda.

Obrazek

Przy dworcu niespodzianka: pociąg towarowy zablokował przejście! Musimy iść w kierunku mostu i tam przedostać się do peronów przejściem służbowym. Nikogo to nie dziwi, nikt nas nie goni.

Obrazek

Wkrótce pojawia się REX - pociąg przyspieszony z Koszyc. Przez kilkanaście minut telepiemy się nim do Preszowa (Prešov, Eperjes, Eperies). Niestety, nie możemy sobie pozwolić na zwiedzanie tego ciekawego, a trzeciego pod względem ludności miasta Słowacji, bo zaraz mamy kolejne połączenie. Tym razem osobówka, wolna, piszcząca i z dziwnym układem siedzeń. Połowa przystanków jest na żądanie, choć na każdym i tak się zatrzymuje.

Obrazek

O piętnastej trzydzieści osiągamy Bardejów, czyli finisz naszej kolejowej przygody. Zaczyna się etap pieszy i autobusowy, lecz nim zajmę się w kolejnych odcinkach. Po trzech dniach, czyli 2 maja, zaczynamy podróż powrotną, która wygląda identycznie jak w tę stronę: Bardejów - Preszów - Kysak. Tym razem już bez dłuższej wizyty w dworcowej knajpie, bo jedziemy na jednym bilecie międzynarodowym, a więc konkretnymi pociągami bez możliwości kombinowania.

Obrazek

Tym razem najpierw Spisz, potem Tatry. W Popradzie (Poprád, Deutschendorf) udaje się uchwycić skład wąskotorówki zmierzającej w stronę gór.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na peronie w Štrbie (Štrba, Csorba, Tschirm) nadal dumnie stoi herb socjalistycznej Czechosłowacji.

Obrazek

Tatry Zachodnie.

Obrazek

Zanzibar na Słowacji? Nie ma problemu!

Obrazek

Góry Choczańskie z najwyższym szczytem.

Obrazek

Wiecznie budowana autostrada wokół Ružomberka. Dziesięć lat temu, w majówkę 2015 roku, już się zaczęły przy niej prace i nadal nie mogą jej skończyć. Aktualny planowany termin: grudzień 2025. Pożyjemy, zobaczymy.

Obrazek

Do niedawna jadąc tą trasą (ale również innymi) widać było masę cygańskich osiedli rozłożonych obok torów. Teraz znacznie ubyło takich widoków, bo przy miejscowościach pojawiły się wysokie płoty. Albo chcą ograniczyć hałas albo zakryć wstydliwe obrazki. Jednym z nielicznych widzianych osiedli było to za Ružomberkiem i prezentowało się dość przyzwoicie.

Obrazek

A tu prawdziwy kolejowy zabytek: wagon osobowy Calm 4 z 1936 roku, wyprodukowany przez fabrykę Ringhoffera w Pradze.

Obrazek

Razem z Wagiem przebijamy się przez Małą Fatrę. Na prawym zboczu widać zamek Strečno: tu byliśmy na majówce w 2023 roku.

Obrazek

Ponownie Żylina. Mamy niecałą godzinę na przesiadkę. Skład do Ostrawy rusza z dziesięciominutowym opóźnieniem i jest to największa obsuwa w czasie całego wyjazdu. To miłe zaskoczenie, bo słowackie koleje naprawdę nie słyną z punktualności. Podróż do Bogumina byłaby właściwie bez historii, gdyby nie widok świeżo podpalonego samochodu gdzieś w okolicach Karwiny. Obok niego stał rower, ale nie dało się zauważyć żadnego człowieka.

Obrazek

Zakończenie początku relacji majówkowej wypadło z przytupem i gryzącym dymem, który długo był wyczuwalny w wagonach.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Awatar użytkownika
_laynn
Posty: 1017
Rejestracja: 2024-08-10, 08:10

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: _laynn » 2025-05-28, 15:53

Raz przejeżdżając przez Rużomberk wpadł mi w oko i chodzi mi po głowie, żeby tam kiedyś pojechać, wydaje się mieć bardzo fotogeniczne położenie.
Tak jak kiedyś chodziło mi po głowie aby zrobić jakiś szlak, tak by potem przejechać się pociągiem - ciekawe czy się uda kiedyś to spełnić.

I jak pisałem, ja w Twoich wędrówkach zawsze zazdroszczę tego luzu, czasu na piwo. To jest super.

Nie bardzo przejmujemy się histerią rozpętaną od pewnego czasu na Słowacji, ale podstawowe środki ostrożności trzeba zachować, więc na noc jedzenie wieszamy w pewnym oddaleniu od namiotu

No ja bym uważał. Możesz tu zaraz dostać ochrzan za takie zdanie :lol
Awatar użytkownika
Wiolcia
Posty: 3842
Rejestracja: 2013-07-13, 19:14
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Wiolcia » 2025-05-28, 17:08

Z Cebratu widoki są fajne, choć w dole króluje miasto. Warto też pofatygować się na drugą stronę - sam najwyższy szczyt jest w lesie, ale zejście z niego na północ wyprowadzi nas na piękne Dubovske luky. Kiedyś byłam tam w deszczową pogodę, więc pofatygowałam się powtórnie zeszłej jesieni (tym razem ze Studnicnej). Trochę niszowe tereny, ale bardzo sympatyczne.
No i dawaj kolejną część, bo jestem ciekawa, gdzie poszliście.
Awatar użytkownika
Dobromił
Posty: 15075
Rejestracja: 2013-07-09, 08:33

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Dobromił » 2025-05-28, 17:12

Szanowny Pudlu !

Świat jest mały, a do Ružomberka trafiają sympatyczni ludzie. W połowie kwietnia tego roku byliśmy tam na Sidorovie i Prednym Cebracie oraz zwiedziliśmy Vlkolinec ( ja drugi raz, czwórka znajomych pierwszy ). Przy lokomotywie też mieliśmy kontakt z tubylcami. Posiadałem wolne 2 euro - przekazałem je na cele oświatowe.

10 maja poszliśmy na Siprun - 30 kilometrów. Też w pięć osób ale trochę innych :) W drodze powrotnej na parking zwiedziliśmy Californię i pewien koncertowy pub :D Też siedzieliśmy na zewnątrz.

Na dworcu w Ružomberk pierwszy raz byłem 29 maja 2011, na koniec czterodniowego spaceru po grani Tatr Niżnych. Z towarzystwem z Górskiego Świata. Jak był niebieski tak dalej jest niebieski. Pojechaliśmy dalej vlakiem. Potem jeszcze dwa razy tam degustowałem w restauracji dworcowej, no i tej wiosny kolejna wizyta.

Świetne miasto. I turystycznie i zabytkowo. Byłem pod wrażeniem ;) jak na ławce pod kościelnym murem ( dałeś zdjęcie ) relaksowało się towarzystwo. Wyjątkowo zimny maj, godzina 7:30, a biesiadnicy w krótkich spodenkach.

Serdecznie pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Awatar użytkownika
Coldman
Posty: 1696
Rejestracja: 2020-05-19, 22:34
Lokalizacja: Wysoczyzna Kaliska
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Coldman » 2025-05-28, 21:04

Ależ żeś reklamę zrobił! Kapitalne miejsce. Kurde aż mnie w serduszku zakłuło. Aż sobie ogarnąłem trasę na Predný Čebrať (945 m) Nocą musi być tam cudownie :D
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8801
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Pudelek » 2025-05-28, 23:12

_laynn pisze:No ja bym uważał. Możesz tu zaraz dostać ochrzan za takie zdanie :lol


histerycy zawsze się jacyś znajdą, nie należy się przejmować ;) Swoją drogą to zabawne: praktycznie każdego z nas kiedyś pogonił albo nawet pogryzł pies, ale nie słychać nawoływań o masowym odstrzale dzikich psów. Natomiast nie znam osobiście nikogo, kogo pogoniłby niedźwiedź, ba, znam mało osób które nawet niedźwiedzia z bliska spotkały, ale do odstrzału pierwsi...

No i dawaj kolejną część, bo jestem ciekawa, gdzie poszliście.

wkrótce będzie :)

Na dworcu w Ružomberk pierwszy raz byłem 29 maja 2011, na koniec czterodniowego spaceru po grani Tatr Niżnych. Z towarzystwem z Górskiego Świata. Jak był niebieski tak dalej jest niebieski. Pojechaliśmy dalej vlakiem. Potem jeszcze dwa razy tam degustowałem w restauracji dworcowej, no i tej wiosny kolejna wizyta.

ja byłem pierwszy raz bodajże w 2009. W restauracji dworcowej jadłem raz, wkurzyła mnie, bo za darmo musiałem sikać w krzakach :dev6

jak na ławce pod kościelnym murem ( dałeś zdjęcie ) relaksowało się towarzystwo. Wyjątkowo zimny maj, godzina 7:30, a biesiadnicy w krótkich spodenkach.

pewnie bywalcy Novego Korzo :D

Ależ żeś reklamę zrobił! Kapitalne miejsce. Kurde aż mnie w serduszku zakłuło. Aż sobie ogarnąłem trasę na Predný Čebrať (945 m) Nocą musi być tam cudownie :D

pewnie są ciekawe widoki na oświetlone miasto
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Awatar użytkownika
Sebastian
Posty: 6876
Rejestracja: 2017-11-09, 17:18
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Sebastian » 2025-05-31, 11:45

Rużomberok ma bardzo dobre strategiczne położenie jako baza wypadowa w góry - wszędzie jest blisko, natomiast samo miasto, podobnie jak Żylina, nie jest dla mnie w ogóle interesujące. Nawet rozważałem pobyt w Rużomberoku podczas słowackich wakacji półtorej roku temu, ale wybrałem ostatecznie Demianową i to był dobry wybór. Tyle, że ja w wakacje poruszam się samochodem, więc dojazd na wycieczki dłuższy o 20-30 km nie ma dla mnie znaczenia.
Są podróże kulinarne Roberta Makłowicza, są też podróże knajpowe Pudelka. Nie zazdroszczę luzu wycieczkowego, każdy ma swój model turystyki, co tak fajnie wyjaśniłeś na początku relacji. Niemniej podziwiam piwkowanie się na wycieczkach górskich, mnie pewnie po trzech by już siekło. Inna sprawa, że te słowackie i czeskie dziesiątki słabe są alkoholowo, ale jednocześnie takie wodniste - nie przepadam. Podobnie jak Wiolcia, jestem ciekaw relacji z bardejowskiej części, jak i z samego Bardejova. Pamiętam, że tam knajpowo było bardzo kiepsko, np. w weekend masa restauracji była pozamykana.
Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8801
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Pudelek » 2025-05-31, 15:18

Z tymi słabymi alkoholowo to taki trochę mit ;) Przeciętne polskie piwo jest w przedziale 5-6%, czeskie albo słowackie 4-5%, więc ten procent to nie jest jakaś wielka różnica. Dodatkowo, jeśli jest okazja, to ja zamawiam zazwyczaj 12-tki, a taki Radegast 12 czy Saris to jest 5,1 procenta... Jak jest podane odpowiednio schłodzone, to tej "sikowatości" desitek nie czuć.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8801
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Pudelek » 2025-06-06, 16:45

Bardejów (po polsku także Bardiów, lecz nie podoba mi się ta wersja, słow. Bardejov, węg. Bártfa, niem. Bartfeld) to znana miejscowość na słowackiej mapie. Zwłaszcza często docierają tu turyści z Polski, bo od granicy dzieli ją ledwie dwadzieścia kilometrów. Co prawda naszym głównym celem są okoliczne góry, ale wypadałoby zajrzeć chociaż na chwilę do centrum, zwłaszcza, że Bastek tu jeszcze nie był. Objuczeni plecakami walimy zatem w stronę starówki.

Obrazek

Miasto wpisano na listę dziedzictwa UNESCO z powodu średniowiecznego jądra otoczonego murami miejskimi. To m.in. pokłosie upadku miasta, który dotknął Bardejów, jak i cały Szarysz w XVIII i XIX wieku: ominęła go intensywna industrializacja, która zazwyczaj oznaczała burzenie niepotrzebnych zabytków. Bardejów ominęły też zniszczenia obu wojen światowych, chociaż podczas tej pierwszej na krótko zajęli go Rosjanie, a potem odbiły wojska austro-węgierskie.
Mury obronne uznawane są za najlepiej zachowane w całej Słowacji. Ich budowę rozpoczęto w XIV wieku z polecenia króla Ludwika (Węgierskiego), zakończono w XVI. Pierwotnie posiadały dwadzieścia trzy baszty, przetrwało do naszych czasów dwanaście, a dodatkowo zrekonstruowano kolejnych dziewięć. Na pierwszym zdjęciu Baszta Piwowarów (Bašta pivovarníkov) - nazwa wskazuje, iż utrzymywał ją cech browarników. Na kolejnym Wielka i Mała Baszta (Hrubá a Malá bašta), ta druga częściowo zrekonstruowana.

Obrazek
Obrazek


Rynek jak zwykle z nieco senną atmosferą. Rzeźba kata jest uwielbiana przez turystów, prawie wszyscy robią sobie z nią fotki. Prawie, bo my nie ;). Główne obiekty głównego placu to gotycko-renesansowy ratusz i bazylika św. Idziego (dom sv. Egídia).

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Większość domów przy rynku to też zabytki, ale zdarzają się współczesne plomby, choć z zachowaniem tradycyjnych proporcji.

Obrazek

Na jednym ze wzgórz wznosi się kalwaria z kaplicą.

Obrazek

Widoczna na horyzoncie zarośnięta góra z nadajnikiem to jeden z naszych planów na kolejne dni.

Obrazek

I jeszcze dwa ujęcia murów miejskich: pozostałości jednej z baszt renesansowych oraz odbudowane dolne partie Bramy Dolnej (Dolná brána) wraz barbakanem.

Obrazek
Obrazek

Wracamy na dworzec kolejowy zespolony w jedno z autobusowym. Transportem miejskim jedziemy do wioski Dlhá Lúka (Hosszúret, Langenau), która od 1972 roku formalnie stała się dzielnicą Bardejowa. Przez jej środek płynie rzeczka Kamenec, którą można przekraczać różnymi mostkami.

Obrazek
Obrazek

Brak tu czynnego sklepu, ale według mapy możemy spotkać jedną, dwie, a nawet trzy działające knajpy! Tę pierwszą znajdujemy szybko, okupowana jest przez kilku żulików i mało zainteresowanego wszystkim barmana. Żuliki kurzą, ale na szczęście dym uchodzi przez otwarte drzwi. Mimo, że piwo Šariš zostało nalane z piękną pianą, to jakoś nam się tam średnio podoba i po obaleniu kufelków postanawiamy poszukać kolejnego lokalu.

Obrazek
Obrazek

Odnosimy połowiczny sukces, bo knajpa jest, ale zamknięta, choć według kartki na drzwiach powinna być otwarta. Bastek w przypływie rozpaczy zaczyna lustrować rzekę.

Obrazek

Przechodzimy na drugi brzeg Kamenca i tam szukamy dalej, lecz knajpa numer trzy okazuje się jedzeniem na wynos produkowanym w prywatnym domu. Zatem porażka... ale, ale... do obiektu numer dwa podjeżdża samochód, siedzące pod drzwiami nastolatki podnoszą się i przepuszczają właściciela, który otwiera drzwi! Radośnie maszerujemy z powrotem na prawy brzeg Kamenca, a jeszcze przed kładką zaczepia nas dwójka miejscowych.
- Gdzie wy idziecie z takimi dużymi plecakami? - dziwi się kobieta.
- Na zamek.
- O tej porze?!
- Chcemy tam spać!
- O rany, ale uważajcie na niedźwiedzie!
Jej nie do końca trzeźwy, łysy partner zaczyna coś mamrotać po angielsku, szybko jednak wraca do słowackiego i na pożegnanie ściskamy się mocno jak starzy znajomi ;).

Obrazek

W knajpie numer dwa wyskakuje inny problem: brak wody! Z tego powodu nie działa toaleta, wodę puszczają zaś podobno dopiero od dziewiętnastej, czyli za półtorej godziny. To już wiem czemu w poprzedniej spelunce pojawiła się kobieta na rowerze i napełniała w kiblu butelki biorąc je do domu.
- Dlatego otwieram później niż zwykle - tłumaczy chłop zza baru. - Bo bez kibla nikt mi tu nie przyjdzie.
Ktoś jednak przyszedł obejrzeć wraz z właścicielem mecz hokeja: Koszyce grały z Nitrą w ostatnim pojedynku decydującym o mistrzostwie. Zwyciężyli.
Dwa razy szedłem za potrzebą za budynek pod płot boiska, ale dłużej tak już nie można, więc kończymy na jednym piwie i ruszamy w dalszą drogę. Poza stadionem, na którym ćwiczy spora grupa dzieciaków i dorosłych, ulice wioski są wyludnione. Mijają nas jedynie dwie cygańskie, całkiem ładne dziewczyny, oglądające się ze śmiechem za objuczonymi turystami.

Obrazek
Obrazek

W miejscu, gdzie zaczyna się żółty szlak, stoi także pawilon ze źródłem wody mineralnej. Jak przeważnie w takich przypadkach ma ona paskudny smak.

Obrazek
Obrazek

Celem na dziś jest wspomniany w rozmowie z miejscowymi zamek! Mamy do niego dwa i pół kilometra spokojnego marszu w towarzystwie kolorów kończącego się dnia. Mamy również nadzieję, że uda tam się przenocować, tak jak trzy lata temu nocowaliśmy w zamku obok Żyliny. Z góry schodzą dwie pary, w przeciwną stronę jedzie za to w tumanach kurzu samochód, ale on kończy trasę przy osiedlu domków letniskowych.

Obrazek

Szczyt z nadajnikiem jest już znacznie bliżej nas.

Obrazek

O dziewiętnastej trzydzieści stajemy pod murami zamku Makovica, który bardziej znany jest jako Zborovský hrad. Powstał on w XIII albo XIV wieku przy szlaku handlowym wiodącym z centralnych Węgier do Polski. Była to potężna twierdza składająca się z górnego i dolnego pałacu, kilku dziedzińców oraz rozległego podgrodzia, opasana dwoma liniami murów obronnych. Ostatnimi prywatnymi właścicielami była znana rodzina Rakoczych (Rákóczi). W 1684 roku, w czasie tzw. powstania kuruców, zamek zdobyły wojska cesarskie i częściowo go zburzyły, choć na początku XVIII wieku wymieniany jest jeszcze jako "funkcjonalny". Przez kolejne trzysta lat pozostawał w ruinie, na zdjęciach sprzed kilkudziesięciu lat widać rosnący w nim las. Od końca ubiegłego stulecia prowadzone są prace rekonstrukcyjne, obecnie rękami członków specjalnie powołanego stowarzyszenia. Zamek stanowi więc de facto plac budowy, ale jest dostępny przez całą dobę i można prawie wszędzie wejść. Od strony głównej bramy bryła zamku robi duże wrażenie.

Obrazek

Zamek jest dość popularny wśród turystów, ale o tej porze jesteśmy całkowicie sami. I fajno i trochę straszno, jak się ma cały taki wielki obiekt tylko dla siebie ;).

Obrazek

W ruinach zamku chcemy przenocować, więc najpierw czytamy wszelkie tabliczki informacyjne, ale nigdzie nie ma zakazu takiej czynności. Potem szukamy odpowiedniego zadaszonego miejsca. Zaraz za bramą jest niewielkie pomieszczenie, ale zbyt wilgotne. Potem zaglądamy do dwóch w dużym stopniu zrekonstruowanych obiektów przylegających do murów obronnych: baszty wraz z prochownią i budynku gospodarczego Ten drugi wydaje się bardziej chłodny i mniej przyjazny, więc wybieramy opcję numer jeden, gdzie w dawnej prochowni umieszczono wystawy zdjęć i historię zamku, a w baszcie także kilka ław oraz stołów.
Na zdjęciu to budynek z otwartymi drzwiami (prochownia), za nim baszta.

Obrazek

Dokładne zwiedzanie ruin zostawiamy sobie na rano, a teraz idziemy pomiędzy mury podgrodzia i górnego pałacu, próbując zobaczyć zachód słońca, lecz te zdążyło się już schować za górami. Zamiast tego mamy widoki na wioskę położoną po północnej stronie, od której zamek wziął swą bardziej powszechną nazwę (Zborov) oraz na bliski szczyt Jedlina.

Obrazek
Obrazek

Jeśli chodzi o infrastrukturę turystyczną, to w lesie znajdują się dwa drewniane wychodki, a w dawnej fosie miejsca na ognisko. Mimo, że jesteśmy od cywilizacji trochę oddaleni, to przy ogniu długo nie ma spokoju: ze Zborova dochodzą krzyki ludzi, szczekanie i piski psów, warkot samochodów, ktoś lub coś głośno wali w drzewa. Bliżej nas krążą zwierzęta. Dym kręci się jakoś dziwnie i dociera aż na dziedzińce zamku.

Obrazek

Dziwne są też sny. Najpierw męczą Bastka: śni mu się, że ktoś do baszty przyszedł i się awanturuje, po czym się budzi i... dalej śpi. W kolejnych snach ktoś kilka razy wyszarpuje go ze śpiwora, osobnik strasznie wielki, przypominający niedźwiedzia. Znowu się budzi i znowu okazuje się, że nadal śpi. Potem ma senną wizję mnie, podnoszącego się z ziemi w wersji świecącej na biało, stoję nad nim jak duch! Opowiada mi o tym, gdy wreszcie udaje mu się skutecznie obudzić i podobne sny zaczynają dręczyć mnie: kilka razy mam wrażenie, że podjeżdża jakieś auto, przychodzą całe grupy Cyganów i nas atakują, ja się przerażony budzę, a to znów sen w śnie! Wrzeszczę do Bastka, że musimy się wreszcie obudzić, bo inaczej to będzie trwało bez końca i... w końcu otwieram oczy w rzeczywistości, a nie w majakach, choć jeszcze przez chwilę upewniam się, że to na pewno nie sen! Uff...

Obrazek

Taki mam widok leżąc na wznak: górne partie zrekonstruowanej baszty.

Obrazek

Wyrwanie się z koszmarów odbyło we właściwym momencie, bowiem chcieliśmy obejrzeć wschód słońca, który zaczynał się przed piątą trzydzieści. Idziemy w to samo miejsce, co wczoraj, lecz początek dnia nie jest zbyt imponujący, muszę trochę popracować w programie, aby oddać jego zbliżoną odsłonę. Dopiero przy obróbce zauważyłem, że na murach siedział jakiś ptaszek i nam się przyglądał ;).

Obrazek
Obrazek

Zborov jeszcze śpi, nawet aut nie słychać. Najwyraźniej wieczorne szaleństwa wyczerpały ich możliwości.

Obrazek

Nasze miejsce noclegowe, a nad nią góra z nadajnikiem, czyli Stebnícka Magura. Tam chcemy spać kolejnej nocy.

Obrazek

Zaglądając do wychodka zerkam jeszcze na piękną aleję dębową prowadzącą przez las do głównej bramy. Zasadzona została w XVII i XVIII wieku przez Rakoczych. Drzewa, które już zakończyły swój żywot, leżą obok dawnych sąsiadów.

Obrazek

Wracamy dospać do baszty, lecz nie było nam dane długo cieszyć się spokojem. W pewnym momencie usłyszałem głosy i to dość liczne; najpierw sądziłem, że znowu jestem w centrum sennego koszmaru, lecz nie, to była jawa! Zaglądam przez okienko w murze i widzę, że przed bramą gromadzi się jakaś grupa! Wycieczka? Jest szósta dwadzieścia pięć, powaliło ich??! Zaraz potem podjeżdża terenówka. Wychodzi z niej starszy, biały facet, a grupa ma śniady kolor skóry, więc wyjaśnia się, że to jednak nie wycieczka. Przypominam sobie, że jeden z plakatów w zamku informował, iż stowarzyszenie "aktywuje bezrobotnych" w czasie prac remontowych. Wiadomo, wśród kogo jest najwięcej bezrobotnych w okolicy...
Wychodzę na zewnątrz, aby nikt się nie zdziwił barłogiem w baszcie. Cyganie mijają mnie obojętnie, ich kierownik podchodzi z uśmiechem.
- Jak się spało w hotelu? - zagaduje. - Zmarzliście?
Po prawdzie to momentami było chłodno, ciągnęło od cegieł w podłodze, ale bez tragedii.
- My codziennie o szóstej trzydzieści zaczynamy pracę, osiem godzin. I tak od szesnastu lat.
- A jutro? - zadaję podchwytliwe pytanie, bo jutro jest Święto Pracy.
- To jeszcze zobaczymy...
Dreptam z powrotem do spania, udaje nam się przekimać następne trzy godziny. Po ostatniej pobudce słońce jest już wysoko, a praca wre, przynajmniej wśród niektórych: jeden koleś z zapałem kosi trawę, kilku innych siedzi na rusztowaniach przy sąsiedniej baszcie. Właśnie zaczynaliśmy jeść śniadanie na ławce przed drzwiami, gdy pojawia się pierwsza kilkuosobowa wycieczka. Prawdziwa. Oczywiście z Polski. Patrzą się na nas dziwnie i fandzolą takie bzdury, że wolimy się nie odzywać.
W zamian za to robimy sobie pamiątkowe zdjęcia: ja z faną, Bastek z kawą. Zwróćcie uwagę na stan wieży nad nami.

Obrazek
Obrazek

Ruszamy na dokładniejszą penetrację. Jądrem zamku jest widoczny na poprzednich ujęciach kompleks górnego i dolnego pałacu. Dwie baszty są częściowo zrekonstruowane, a górna część górnego pałacu wystaje nad murami.

Obrazek

Tu można porównać mury zewnętrzne, otaczających podgrodzie: z lewej strony stan oryginalny, z prawej po remoncie. Zastanawiam się, czy jednak nie przesadzają z odbudową; łatwo przegiąć i z zabezpieczenia ruiny robi się Disneyland.

Obrazek

Gramolimy się pod górę. Bastek gdzieś mi znika, więc w pojedynkę uderzam do dolnego pałacu. Praca przy nim jest podzielona: jedyny biały robotnik siedzi przy murze i przy dźwiękach radia macha szpachelką, mniejszość romska (w tym przypadku większość) kryje się w cieniu i patrzy. Może swoje już zrobili?

Obrazek
Obrazek

Ta część zamku jest najbardziej zniszczona, ale być może w przyszłości się to zmieni. Czasem trzeba uważać, aby nie spaść kilkanaście metrów w dół.

Obrazek
Obrazek

Baszta kuchenna (Kuchynská bašta), która wzięła swą nazwę od pobliskiej kuchni. W czasach pokoju trzymano w niej zapasy.

Obrazek

Obsypującą się ścieżką wdrapuję się do górnego pałacu: to najstarsza, średniowieczna część zamku i chyba najbardziej poszkodowana wichrami historii. Znajdował się tu także donżon, wieża ostatecznej obronny, jednocześnie posiadaczka jedynego zegara.

Obrazek
Obrazek

To najlepszy punkt obserwacyjny na okolicę: Zborov i góry. Bo przecież jesteśmy w górach! Słowacy nazywają je Ondavská vrchovina, Polacy Pogórze Ondawskie. Klasyfikacja tego pasma jest sporna: polscy kartografowie traktują je jako samodzielną jednostkę Beskidów Środkowych, równą Beskidowi Niskiemu. Słowacy odwrotnie: dla nich to część wielkiego Beskidu Niskiego, taka sama jak Busov, Beskid Gorlicki, Góry Grybowskie i tak dalej. Ponieważ jesteśmy na Słowacji, to wypadałoby przyjąć miejscowy podział, zatem mogę z czystym sumieniem napisać, że majówkę w 2025 roku spędzamy w Beskidzie Niskim :).
Większość zamku otaczają łagodne zbocza tak podobne do polskiego Beskidu Niskiego. Najbliższy szczyt to podwójny Smilniansky vrch wyłaniający się za Zborovem, ale widać też Javorinę, czyli Jaworzynę Konieczniańską położoną na granicy oddalonej o jedenaście kilometrów.

Obrazek
Obrazek

Bardziej na wschód mamy szczyty położone w pobliżu Ożennej i wioski Nižná Polianka, którą odwiedziłem w sierpniu ubiegłego roku idąc z bazy namiotowej w Radocynie. To właśnie wtedy przyszła mi do głowy myśl, aby w majówkę uderzyć na zamek w Zborovie.

Obrazek

Jedyny wyjątek od łagodnego wyglądu to wspominana Stebnícka Magura, która z tej perspektywy sprawia wrażenie wielkiej i stromej góry.

Obrazek

Pora się zbierać w drogę. Znowu zachodzi do nas szef ekipy remontowej i pyta się, czy zostajemy na jeszcze jedną noc. Niby nadal się uśmiecha, ale nie jestem już pewien, czy nasz obecność rzeczywiście go cieszy. Pojawia się również rowerzysta, który przypedałował z Bardejovskich Kúpeli.
- Idziecie Cestą SNP??
Przed założeniem plecaka fotografuję złożony w prochowni kamień pamiątkowy z 1915 roku, wykonany przez żołnierzy austro-węgierskiej armii. To pokłosie Wielkiej Wojny, kiedy to zamek stał na linii frontu pomiędzy wojskiem rosyjskim a cesarsko-królewskim. Poddani Franciszka Józefa z zamku bronili drogi na Bardejov, przez co ruina stała się jeszcze bardziej zrujnowana w wyniku rosyjskiego ostrzału. Pozostały po nich okopy, bunkry i właśnie ów kamień, który prawie sto lat leżał zapomniany w ziemi z zasłoniętym napisem. Bardziej czytelną kopię ustawiono na dziedzińcu.

Obrazek

Żegnamy się z zamkiem całkowicie usatysfakcjonowani, spełniło się kolejne z moich marzeń. Mam nadzieję, że przy następnej wizycie Zborovský hrad będzie nadal tak swobodnie dostępny.

Obrazek

Udajemy się do Zborova, lecz nie najbliższym szlakiem, lecz biegnącym dookoła. Jest to najprzyjemniejsza i najbardziej widokowa wersja przez polany, tu ze szczytem Hradské w tle.

Obrazek

Trawa jest mokra, a momentami tworzy wręcz bagienko, lecz okoliczności zachęcają do częstych postojów. Patrzymy na położoną w dole wioskę, patrzymy na zalesione góry. Jest pięknie!

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po wejściu do lasu pojawia się pewien problem: z czerwonego szlaku zamkowego mamy odbić na czerwoną Cestę Hrdinov SNP. W pewnym momencie oznaczenia się gubią i odnajdujemy je zupełnie przypadkowo. Po wyjściu z lasu znowu rozciągają się wielkie polany, a Zborov ze swoimi kościelnymi wieżami jest coraz bliżej.

Obrazek

Ruiny zamku od wschodu.

Obrazek

Wkraczamy na teren Zborova (węg. Zboró). Na pierwszy ogień (dosłownie) idzie dzielnica cygańska, dobrze widoczna z murów zamkowych. Częściowo składa się ona z szeregu niskich domków wybudowanych przez gminę. Oprócz nich standardowa architektura takich miejsc, czyli konstrukcje z rozmaitych materiałów, od okazałych domostw z pustaków po szałasy z blachy. Czuć smród z ognisk w których palono plastiki, rozpadają się porzucone samochody, przybiegają psy, wśród których jeden ma dokładnie taki głos, jaki słyszeliśmy wieczorem przy ognisku.

Obrazek

Przechodziłem już przez gorsze osiedla, lecz dla Bastka to nowość. Ręka aż go świerzbi, żeby zrobić zdjęcia lub filmik, ale nie wiem, czy jesteśmy w stanie szybko uciekać z wielkimi plecakami. Nie ma tu jednak żadnej agresji, wzbudzamy tylko zainteresowanie u dzieciaków, co chwilę któreś podbiega i krzyczy:
- Dzień dobry, macie cukierki?!
- Chyba coś mam w plecaku - stwierdza Bastek.
- Na miłość boską, nie rób tego - kiwam energicznie głową. - Nie odczepimy się później od nich.
Im bliżej centrum, tym zabudowa staje się bardziej standardowa, ale cygańskie fale kursujące tam i z powrotem nie ustają. Oczywiście prawie każde dziecko zagaduje o cukierki, ale też każde grzecznie mówi "dzień dobry".

Obrazek

W środku Zborova chwilowo olewamy knajpę na skrzyżowaniu, z której miło uśmiecha się sprzedawczyni i idziemy zobaczyć niemiecki cmentarz z II wojny światowej. Już kiedyś na nim byłem, wracając na Śląsk z Sanoka. To klasyczna nekropolia tego typu z rzędami szarych grobów, wielkim krzyżem i dzwonnicą. Był to pierwszy taki cmentarz otwarty na Słowacji po upadku komunizmu.

Obrazek

Po sesji fotograficznej orientuję się, iż... nie mam komórki! Znajdowała się w torbie z aparatem, boczna kieszonka jest otwarta! Pierwsza myśl: Cyganie ją ukradli! Ale przecież żaden się do nas nawet nie zbliżył! Musiała wypaść gdzieś na szlaku, ostatni raz pamiętam ją na zamku. Ale gdzie?? Trasa, którą szliśmy, to prawie pięć kilometrów w jedną stronę!
Nie namyślając się długo zmuszam Bastka, aby założył bazę w knajpie. Ja na lekko, tylko z kijami, ruszam w drogę powrotną. Zastanawiam się ile mi to może zająć: godzinę, dwie? No i nie ma żadnej gwarancji, że komórkę znajdę. Plany na resztę dnia zaczynają się sypać.
Osiedle cygańskie przecinam jak burza, tylko nieliczne dzieci podbiegają z pytaniem o cukierki. Na polany wpadam z tempem godnym sportowca, macham kijkami jak wiariat. I nagle, już kilkaset metrów nad ostatnimi romskimi zabudowaniami, widzę w trawie moją własność! Musiała mi wypaść przy zejściu, gdy zatrzymywałem się na zdjęcia! Najpierw klnę siarczyście, potem wzywam imię Boga nadaremno, ale to był chyba najszczęśliwszy moment całej majówki :D. Wszelkie napięcie zeszło ze mnie w jednej sekundzie, cała złość wyparowała.
Po raz trzeci przechodzę przez cygańską dzielnicę. Dzieciaki już nie podbiegają, dorośli patrzą się podejrzliwie. Do knajpy wpadam po dwudziestu minutach od opuszczenia Bastka, zupełnie nie spodziewał się mnie tak szybko. Pierwsze co robię, to kupuję zimne piwo, wchodzi idealnie!

Już na spokojnie rozmawiamy z barmanką.
- Ma pan szczęście, że nie komórka nie wypadła panu na tamtym osiedlu, wie pan na jakim.
Nie używana ona konkretnych słów, ale nie lubi ona Cyganów, zdecydowanie nie. Wcale się jej jednak nie dziwię: przez czas naszej wizyty niemal wszyscy goście lokalu pochodzili z tej nacji. Co drugi miał rozbiegane ręce i oczka, lecz wszystko było pozamykane: każda lodówka z napojami i lodami, każdy pojemnik, nawet toaleta.
- Wszystko by ukradli - słyszymy. - Nie zostałoby nic.
Młodsi przychodzą głównie do automatu z grami. Krzyczą, wściekają się, że przegrali albo że coś nie działa, a potem okazuje się, że na specjalnej karcie nie mieli już środków. Starsi zaglądają z wnukami po lody i słodycze. Mistrzynią okazała się pewna babcia: wnuczka nie zdążyła nawet rozpakować loda, a ta już odstawiała pusty kufel po piwie ;).

Obrazek

Pytamy się sprzedającą, czy możemy u niej zostawić plecaki.
- Zostawcie, tu są wszędzie kamery, ich nie odważy się nikt ukraść.
Na lekko zwiedzamy wioskę. Zborov to stara miejscowość, pierwsza wzmianka o niej pochodzi z XIV wieku. Na początku ubiegłego stulecia niewielką większość ludności stanowili Słowacy, co trzeci był Niemcem, mieszkało tu także sporo Żydów. Dziś ich miejsce zajęli Romowie, których teoretycznie jest kilkanaście procent, lecz na ulicach można odnieść wrażenie, iż dominują.
Największe zniszczenie zabudowy Zborova przyniosła I wojna światowa. Dwukrotnie Rosjanie przedarli się przez karpackie przełęcze i wkroczyli do wioski: na tydzień w 1914 roku i na miesiąc w 1915 roku. Pociski z dwóch stron spadały wszędzie, dodatkowo w tym drugim przypadku armia austro-węgierska wycofując się podpaliła kilkaset domów, większość wioski. Praktycznie wszystkie zabytki to mniejsza lub większa rekonstrukcja po tamtych wydarzeniach.
Kościół św. Małgorzaty Antiocheńskiej pochodzi z XIV wieku, ale obecnie jest barokowy. Towarzyszy mu kaplica postawiona przez rodzinę Rakoczych. Niedaleko świątyni nad potokiem przerzucono metalowy most, na moje oko z końcowych czasów Austro-Węgier.

Obrazek

Próbując otworzyć bramę przytrzaskuję sobie środkowy palec w lewej ręce; aż mi w oczach pociemniało! Chyba ktoś rzucił dziś na mnie urok! Jeśli do tej pory coś mnie w organizmie bolało, to teraz całość bólu skupiła się w tym jednym miejscu...

Przeklinając pulsujący palec odwiedzamy cmentarz żydowski przechodząc przez dziurę w płocie. Kirkut założono w 1857, dokonali tego Żydzi emigrujący z Galicji. Do czasów II wojny światowej judaizm wyznawał prawie co czwarty obywatel Zborova. W 1942 roku Słowacy wywieźli prawie wszystkich do niemieckich obozów zagłady, ocalała jedynie jedna rodzina żydowskiego dentysty.
Cmentarz składa się z dwóch części: na odsłoniętym terenie tylko kilka macew, natomiast w lasku cała masa stojąca w rzędach.

Obrazek
Obrazek

Kościół św. Zofii, dawna kaplica dworska przy nieistniejącym już pałacu. Rozwalony w 1915, pozostawał do niedawna w ruinie, a wnętrza nadal nie przeszły remontu.

Obrazek

Kasztel z XVI wieku, zniszczony w czasie pożaru w latach 60. ubiegłego stulecia. Kilka lat temu wybudowany prawie od nowa i to widać.

Obrazek

Nad Kamencem stoi kilka kapliczek i znaki kierujące do granicy. Do przejścia w Koniecznej mamy stąd dziesięć kilometrów, do mojego ulubionego Svidnika ledwie dwadzieścia sześć. Niby bliziutko, lecz jednak inaczej, bo nigdy nie dotarłem w te rejony od południa.

Obrazek

Znajdujemy drugą knajpę i Bastek proponuje, aby tam się przenieść, co i czynimy. To połączenie restauracji ze spelunką: w środku jest restauracyjnie, więc zamawiamy po zupie za cztery euro. Solidne porcje, wystarcza za cały obiad. Na zewnątrz jest spelunkowato, tam pijemy piwo. Oprócz nas siedzi kilku chłopów, którzy ochoczo doprawiają się borovičką. Tu Cyganów nie ma, podobnie jak w tej części wioski.
- Duża wódka czy mała? - zagaduje ich barmanka przy niekończących się zamówieniach.
- My som wielcy, więc mała!
- A będą jutro sklepy w Polsce otwarte? - to z kolei pytanie skierowane do nas.
- Niee, wszystko zamknięte, już sprawdzaliśmy - nie zdążyliśmy odpowiedzieć, bo Słowacy nas wyprzedzili.

Obrazek

Zegarek zaczął wskazywać dość zaawansowane popołudnie, więc zrobiliśmy zakupy w pobliskim markecie i znowu w drogę. Przemykamy przez długą ulicę w dzielnicy Podhradie, gdzie w ogóle nie widać innych ludzi. Na jednym z trawników odkrywamy skromny pomniczek poległych w Wielkiej Wojnie.

Obrazek
Obrazek

Pod mostem, którym prowadzą ścieżki na zamek od północnej strony, urządzamy szybką kąpiel. Zimna woda była w tym momencie czymś wspaniałym, lecz co z tego, jak po kilku minutach z plecakiem znowu zalał nas pot?

Obrazek

Końcowym akcentem wizyty w Zborovie było podejście na cmentarz pierwszowojenny, malowniczo położony na zboczu wzgórza. Skromny, w niczym nie przypomina tych galicyjskich.

Obrazek
Obrazek

Spod krzyży jest ładny widok na dolinę oraz górujący nad nią zamek. Podejście z tej strony jest opisywane jako bardzo strome. I my wkrótce zaczniemy się wspinać, ale na Stebnícką Magurę. Plecy już to wiedzą.

Obrazek
Obrazek
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6703
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: buba » 2025-06-06, 17:55

Fajny ten zamek no i nocleg tam. Szkoda tylko, że o tak wczesnej porze musiała się zwlec ta pracowita ekipa.

Mistrzynią okazała się pewna babcia: wnuczka nie zdążyła nawet rozpakować loda, a ta już odstawiała pusty kufel po piwie ;).


To jak Cyganie z Winogradowa! Tam też byli tacy co wciągali piwo na jakimś magicznym podcisnieniu - barman jeszcze reszty nie wydał a oni juz prosili o nastepne!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8801
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Pudelek » 2025-06-06, 18:04

E tam, na wędrówkę przy granicy taka ekipa byłaby w sam raz, niektórzy w tym roku wstawali niewiele później :P

To jak Cyganie z Winogradowa! Tam też byli tacy co wciągali piwo na jakimś magicznym podcisnieniu - barman jeszcze reszty nie wydał a oni juz prosili o nastepne!

może mieli tak wielkie pragnienie jakie trudno nam sobie wyobrazić??
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6703
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: buba » 2025-06-06, 18:11

Pudelek pisze:E tam, na wędrówkę przy granicy taka ekipa byłaby w sam raz, niektórzy w tym roku wstawali niewiele później :P



Serio?? Kto? Chyba nie Krwawy? ;)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8801
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Pudelek » 2025-06-06, 18:14

Szymon zawsze otwierał sztafetę!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6703
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: buba » 2025-06-06, 19:21

Pudelek pisze:Szymon zawsze otwierał sztafetę!


Szczęsliwie zawsze rozbijałam się daleko, więc mnie to ominęło i zazwyczaj budził mnie budzik nastawiony na 9 :)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..
Awatar użytkownika
Coldman
Posty: 1696
Rejestracja: 2020-05-19, 22:34
Lokalizacja: Wysoczyzna Kaliska
Kontakt:

Re: Słowacka majówka 2025

Postautor: Coldman » 2025-06-06, 21:15

Złote widoki i złote trunki — widać, że wycieczka na totalnym luzie. Podobają mi się te Twoje luźne przygody, szczególnie za granicami Polski, gdzie ja czuję się już mniej komfortowo.
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości