Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
W Tarnowie mamy przesiadkę. Koło godziny czekamy na pociąg do Krynicy. Idę więc połazić po okolicy. Zza zarośli sterczy wieża ciśnień, więc kierunek mojego spaceru od początku jest zdefiniowany.
Wieża, tak jak przypuszczałam, jest opuszczona - tylko że niestety cała pokratowana. Spotykam tu jednak dwóch miejscowych chłopaczków, którzy pokazuja jak przejść pod kratą. Oni to smykną jak wąż, a ja to się mieszczę tak na ledwo co. Trochę muszą mnie pociągnąć za ręce i popchać za nogi. Śmiechu przy tym jest kupa Wieża jest w środku betonowa, ma fajne balkoniki i solidne drabiny prowadzące na kolejne piętra.
Chłopaki opowiadają, że w tym rejonie często kręcą się sokiści i w razie jak się pojawią - to żebym się schowała. Oni będą z nimi gadać, bo jako dzieciakom i tak nic nie zrobią. Tak się dowiaduję, że mają po 12 lat. Dawno nie spotkałam tak miłej, rozgarniętej i sympatycznej młodzieży.
Zwiedziwszy wieżę postanawiają mi jeszcze pokazać myjnię PKP. Nieraz miałam okazję się włóczyć po różnych okolicach przykolejowych, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałam! Ogromne, włochate szczotki przy opuszczonym torze! Ale odkrycie! Zawsze bardzo cieszy jak się odwiedzi coś tak niespotykanego!
W Tarnowie jest też ponoć cmentarzysko lokomotyw, węgierski bunkier i opuszczona apteka - ale to już nie tym razem. Za mało czasu i głupio jakby pociąg nawiał.
Z chłopakami mam kupę wspólnych tematów. Wymieniamy się namiarami różnych ciekawych miejsc. Na którymś etapie rozmowy zupełnie zapominam, że to dzieci, bo gada się z nimi jak z ekipą dobrych znajomych. Lubimy takie same klimaty, mamy podobne poglądy na różne istotne sprawy. Jedynie czas postrzegamy zupełnie inaczej. Dla mnie np. 5 lat to jak mgnienie, dla nich - cała wieczność. Zawsze miałam duże zwątpienie w młode pokolenie, ale tacy jak ci dwaj dają nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Na koniec chłopaki prawią mi wielki komplement - mówią, że chcieli by mieć taką mamę jak ja Bo np. mogli by pojechać ze mną w Beskid Sądecki z plecakiem i spać w szałasach, a tak muszą czekać jeszcze wiele lat aż dorosną. W sumie jak się okazuje - jestem sporo starsza od ich mam Machamy sobie, gdy pociąg odjeżdża. Mam nadzieję, że wyrosną na fajnych ludzi i w konfrontacji ze światem nie zatracą radości, głowy pełnej pomysłów i zdrowego spojrzenia na wiele problemów.
Więcej zdjęć z przykolejowego Tarnowa w relacji:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2024.html
Pociąg do Krynicy jest jednym z najwolniejszych jakie napotkałam - prawie jak dawnymi czasy przez Wałbrzych. Niecałe 100 km pokonuje chyba w 3.5 godziny! Plus taki, że jedzie się bardzo przyjemnie, bo trafiła się nam stara jednostka. Nie duje zimnem, więc już po wejściu moge schować wszystkie polary, szaliki i czapki, które ostatnimi laty zabieram na każdą letnią podróż pociągiem, coby nie skończyć z zawianymi zatokami czy bólem gardła. Okna są pootwierane, ale dzisiaj jest na tyle upalnie, że to nie przeszkadza (no i jedziemy wolno ) Po pociągu goni ciepły wiatr Wokół pagórkowata okolica. Co chwilę stajemy na małych stacyjkach.
W końcu dojechalim. Krynica dworzec PKP - rozpoczyna się nasza wycieczka!
Robimy ostatnie zakupy i jedziemy na miejsce planowanego startu wędrówki. Ruszamy z pól pomiędzy wsiami Mochnaczka Wyżna a Mrokowce i kierujemy się w stronę pagóra Dzielec. Nie wiem czy to jest Sądecki czy już Niski, ale w sumie dla nas nie ma to przecież żadnego znaczenia. Ktoś kiedyś coś tam ponazywał i na którejś łące być może przekraczamy takową "granicę".
Przed Dzielcem mijamy szereg dogodnych biwakowo łąk, ale wydaje się nam jeszcze za wcześnie na szukanie noclegu. Mijamy je i tuptamy dalej.
Potem wchodzimy w lasy.
Za przełęczą Beskid skręcamy na szutrową drogę, gdzie mignie czasem jakiś widoczek.
Łąki pojawiają się przed Izbami, ale są wykupione przez jakieś gospodarstwo - ogrodzone, otabliczkowane i wykoszone do ziemi. Próbujemy dwukrotnie wbijać na pogranicze łąk i lasów, ale pakujemy się jedynie w jakieś bagna po uszy. Komary chcą nas zjeść żywcem, a strzyżaki przyklejają się do skóry i machają łapkami, że się trzeba oskrobywać patykiem. Czemu się tak upieramy na nocleg przed Izbami? A no bo chcieliśmy dotrzeć do pewnej chatki, ale jutro. Dziś jest sobota, więc mamy obawy, że w chatce będzie tłum. Zawsze tak jest w weekendy, że nie ma gdzie szpilki wetknąć, a od niedzielnego wieczoru sprawa ulega drastycznej poprawie. Plan był więc dziś spać gdzieś między Dzielcem a Izbami, jutro przez Lackową i Bieliczną zejść do Ropek. No ale wszystkie znaki na niebie i ziemi starają się nam uzmysłowić, że to nie jest dobry plan. Ba! Że on nie jest realny i nie ma się co upierać. No cóż... Zatem los tak chciał i już dziś walimy do chatki. Nie wiemy czy uda się dotrzeć przed zmrokiem i co tam zastaniemy, no ale wyjścia nie ma.
Wioska zwana Izby przypomina bardziej willowe osiedle pod Wrocławiem niż Beskid Niski jaki pamiętam z dawnych lat. Panuje straszliwy kociokwik - z przydomowych ogródków jak nie łupie muzyka to niesie się wizg kosiarek, pił czy wiertarek. Co chwilę mija nas jakiś rozpędzony quad, wataha rowerzystów w gorejącym błękicie lub pańcia z czerwonymi włosami ledwo dająca radę utrzymać na smyczach 3 wściekłe basiory ras ogromnych. W tym momencie zastanawiamy się czy może nie popełniliśmy jakiegoś karygodnego błędu i może jednak należało iść na spacer do lasu w Oławie - jest bardziej dziko. W najgorszym g... można się jednak doszukać pozytywów - nic nas nie zatrzymuje i mimo wbijających w ziemię plecaków, trasę przez wioskę pokonujemy bardzo dziarskim krokiem. Grunt to motywacja, a my ją mamy - opuścić to miejsce jak najszybciej!
Z przyjemnych rzeczy to w Izbach rzucił się w oczy drewniany dom, z zachodzącym słońcem odbijającym się w szybach...
I dwie stare kapliczki...
Ciemnieje już. Do chatki Lipka docieramy już porządnie zmęczeni i w świetle latarek. Jak widać wyczerpaliśmy już na dziś pulę niepowodzeń noclegowych - mimo soboty jest pusto. Chatynka jest ekstremalnie nowa, bo zbudowano ją w kwietniu tego roku.
Pachnie świeżym drewnem - jakby nos włożyć do tartaku Zdjęcia zrobione rano:
Szczelna, zaciszna, miła dla oka. Może można było jeszcze dodać pięterko? Miejsce jest, a pojemność mocno by wzrosła. Chatka jest wyposażona w piec, miednicę i musztardę. Pieca nie rozpalamy - jest ciepło. Musztardę mamy swoją. Miednica się jednak przyda, bo ruszamy w stronę pobliskiego potoku w celach kąpielowych.
Wyjątkowo wspaniały jest ten potoczek! Pluskamy się, pluskamy i nie możemy przestać! Miły, ciepły wieczór! Jak na polskie góry to rewelacyjnie ciepły i pogodny! A nad nami miliony gwiazd!
Rozpalamy ognisko, a wokół nas skaczą świerszcze giganty. O dziwo nie grają w ogóle - skupiają się na skakaniu. Wskakują nam na kolana, w kanapki, do herbaty - co za skubańce? Kilka jest nawet samobójców, które dają susa w ognisko... Niestety nie ma już jak ich uratować... Oprócz świerszczy w ognisku pieką się też nasze grzanki
Układamy się spać w chatce na bardzo wygodnych ławach.
Spało się wyśmienicie - chyba z 12 godzin!
Kolejny dzień wstaje niestety pochmurny. Tak się kończą miłe, ciepłe wieczory... Idziemy w stronę Banicy, mijamy malowniczo rozlane potoczki.
Ukwiecone łąki.
Banica i jej pierzaści mieszkańcy.
Cerkiew w Banicy.
Idziemy w stronę Mochnaczki. Droga i potok przeplatają się w różnych konfiguracjach.
Stara chałupa/bacówka. Nie wchodziliśmy do środka, bo była daleko. Zdjęcie zrobione na dużym zoomie.
Na falistych wzgórzach pasą się konie.
Są też Muuuuuuuućki!
Czasem chudobie towarzyszy zmotoryzowany pasterz.
Miło się wędruje łąkami - zielono, płowo... Czasem żółto od kwiatków lub czerowno od jarzębin. Jedyny problem, że czasem trochę popaduje... No ale na tyle delikatnie, że nawet nie wyciagamy kurtek.
Ładnie się prezentuje cerkiew od tej strony
Mijamy mostek, przystanek w Mochnaczce i zaraz odnajdziemy zamknięty sklep. No niedziela...
Podjeżdżamy do Tylicza stopem. Tzn. połowę drogi przeszliśmy zanim ktoś się zatrzymał. Zabiera nas babka, która kompletnie nie ma miejsca. Auteczko jest malutkie, a ona wiezie dziecko, dwa foteliki, torby i laptop, który się nie zamyka. Ale to ona jest na tyle miła i pomocna, że się zatrzymała, żeby nas zabrać. Pakujemy się więc, wyciągamy wszystkie bambetle i deliberujemy jak to włożyć, żeby się wszystko zmieściło, drzwi się zamknęły, dziecko ani ciasto nie uległy zgnieceniu, a komputerowi nie urazić klapki, bo wtedy zacznie opadać i będzie kłopot. Jadą też duże, puste auta, które decydują się zatrzymać, ale tylko po to aby podrzeć ryja - na nas i na miłą babkę, że tarasujemy drogę i oni muszą na chwilę zdjąć nogę z gazu i ominąć. Jeden nawet straszy policją i robi nam zdjęcia. Jak to przypadkiem czytasz krawaciarzu - to podeślij te zdjęcia, będą do relacji i na coś się chociaż przydasz - ty i twój wspaniały telefon!
W końcu jakoś się pakujemy - ja mam na kolanach komputer, toperz plecak, a dziecko ciasto. Plecak ma się dobrze, komputer też chyba ochroniłam, najgorzej skończyło ciasto, bo chyba połowa została zeżarta
W Tyliczu też nie ma otwartego sklepu. Jak tak dalej pójdzie to zaczną w gazetach się pojawiać komunikaty, że we wschodniej Małopolsce grasuje szajka i masowo kradnie ziemniaki z piwnic Na szczęście znajdujemy knajpę, "Pokusa" się zwie i można tam zjeść obiad. Wizja znikających ziemniaków zostaje więc odrobinę odłożona w czasie
Pogoda, oględnie mówiąc, nie poprawia się... Chcemy się dostać dziś do Wojkowej, ale widzimy, że szanse na to są nie za duże. Odległość spora, a jak to bywa z nami i stopem - to wiadomo... Najpierw z godzinę/półtorej łapiemy na obrzeżach Tylicza (tu jest zadaszenie niedaleko, więc w razie ulewy jest się gdzie schować). Zatrzymał się jedynie pijany rowerzysta Rozważał jak przywiązać po obu stronach roweru nasze plecaki, Toperza chciał wziać na bagażnik, a mnie na kierownicę Myślę, że mogłoby to być realne, gdyby nie to, że facet sam miał problemy z równagą i utrzymaniem w pionie nawet nie obciążonego roweru. No ale szacun, że chciał i próbował! Ostatecznie więc decydujemy się iść pieszo, bo prędzej nas tu zima zastanie niż trafi się jakiś środek transportu. Ruch jest całkiem spory, a rejestracje z połowy świata. Idziemy z pół godziny i zdarza się cud! Zapyla obok mała terenówka - chyba stówą! I nagle wciska hamulec aż dym poszedł! A potem daje na wsteczny. Ki diabeł?? Jedzie myśliwy. Mówi, że nigdy nie brał stopowiczów, ale myśmy go zaintrygowali przerośniętymi plecakami i odzieniem kojarzącym się nieco z kumplami po fachu - ciekawość zwyciężyła. Jedzie wprawdzie do Powroźnika, więc wysadzi nas na skrzyżowaniu. W drodze rozmowa schodzi na tematy tzw. polityczno - społeczno- obyczajowe i kończy się tak, że koleś zawozi nas na sam koniec Wojkowej, dostajemy dwie butelki wody, domową kiełbasę i zaproszenie na imprezę pod koniec sierpnia. Niby mówią, że w stopie lepiej nie wdawać się w takie tematy, ale zawsze zdarzy się ten "wyjątek potwierdzający regułę"
Ogólnie można więc powiedzieć, że stop dziś dopisał jak nigdy. Aż sami nie możemy uwierzyć we własne szczęście! I przezabawne jest to, że zabrali nas kierowcy, którym nasza obecność przysporzyła sporych niedogodności - bo albo konieczność przemeblowania albo nadłożenia drogi. A ci, którym nie zrobiłoby to żadnego problemu, potrafili jedynie drzeć mordę i pokazywać obelżywe gesty. Ot ciekawa obserwacja jakich to ten świat ma różnistych lokatorów.
Wojkowa była upiornie rozkopana - jak jeden wielki plac budowy. Dobrze, że jesteśmy już za wsią. Podejście w stronę granicy mija z wiatrem, pokapującym deszczem i szybko płynącymi malowniczymi chmurami, z gatunku bardzo ciemnych.
Z minuty na minutę robi się coraz bardziej mrocznie...
Ktoś kiedyś mi polecał utulnie na Kralovej Studni. Idziemy ją więc obczaić. Sama chatka jest zamknięta - chyba należy do jakiegoś klubu. Bardziej przypomina domek letniskowy niż bacówkę czy inną leśną chatę. Ma jednak ten ogromny plus, że posiada otwarty i ogólnodostępny stryszek. Zaglądamy tam przez szybkę. Siedzą jakieś dwie dziewuchy z laptopami na kolanach, wszędzie wiją się wężowiska kabli. Miejsca mało. Chyba mokre plecaki się nie komponują z kablami i komputerami na małej powierzchni. Idziemy więc dalej. Jest tam coś znaczone na mapie - wiata, wieża? Szlag wie... Sprawdzimy! Jakiś dach by się przydał biorąc pod uwagę okoliczności pogodowe...
cdn
Wieża, tak jak przypuszczałam, jest opuszczona - tylko że niestety cała pokratowana. Spotykam tu jednak dwóch miejscowych chłopaczków, którzy pokazuja jak przejść pod kratą. Oni to smykną jak wąż, a ja to się mieszczę tak na ledwo co. Trochę muszą mnie pociągnąć za ręce i popchać za nogi. Śmiechu przy tym jest kupa Wieża jest w środku betonowa, ma fajne balkoniki i solidne drabiny prowadzące na kolejne piętra.
Chłopaki opowiadają, że w tym rejonie często kręcą się sokiści i w razie jak się pojawią - to żebym się schowała. Oni będą z nimi gadać, bo jako dzieciakom i tak nic nie zrobią. Tak się dowiaduję, że mają po 12 lat. Dawno nie spotkałam tak miłej, rozgarniętej i sympatycznej młodzieży.
Zwiedziwszy wieżę postanawiają mi jeszcze pokazać myjnię PKP. Nieraz miałam okazję się włóczyć po różnych okolicach przykolejowych, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałam! Ogromne, włochate szczotki przy opuszczonym torze! Ale odkrycie! Zawsze bardzo cieszy jak się odwiedzi coś tak niespotykanego!
W Tarnowie jest też ponoć cmentarzysko lokomotyw, węgierski bunkier i opuszczona apteka - ale to już nie tym razem. Za mało czasu i głupio jakby pociąg nawiał.
Z chłopakami mam kupę wspólnych tematów. Wymieniamy się namiarami różnych ciekawych miejsc. Na którymś etapie rozmowy zupełnie zapominam, że to dzieci, bo gada się z nimi jak z ekipą dobrych znajomych. Lubimy takie same klimaty, mamy podobne poglądy na różne istotne sprawy. Jedynie czas postrzegamy zupełnie inaczej. Dla mnie np. 5 lat to jak mgnienie, dla nich - cała wieczność. Zawsze miałam duże zwątpienie w młode pokolenie, ale tacy jak ci dwaj dają nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Na koniec chłopaki prawią mi wielki komplement - mówią, że chcieli by mieć taką mamę jak ja Bo np. mogli by pojechać ze mną w Beskid Sądecki z plecakiem i spać w szałasach, a tak muszą czekać jeszcze wiele lat aż dorosną. W sumie jak się okazuje - jestem sporo starsza od ich mam Machamy sobie, gdy pociąg odjeżdża. Mam nadzieję, że wyrosną na fajnych ludzi i w konfrontacji ze światem nie zatracą radości, głowy pełnej pomysłów i zdrowego spojrzenia na wiele problemów.
Więcej zdjęć z przykolejowego Tarnowa w relacji:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2024.html
Pociąg do Krynicy jest jednym z najwolniejszych jakie napotkałam - prawie jak dawnymi czasy przez Wałbrzych. Niecałe 100 km pokonuje chyba w 3.5 godziny! Plus taki, że jedzie się bardzo przyjemnie, bo trafiła się nam stara jednostka. Nie duje zimnem, więc już po wejściu moge schować wszystkie polary, szaliki i czapki, które ostatnimi laty zabieram na każdą letnią podróż pociągiem, coby nie skończyć z zawianymi zatokami czy bólem gardła. Okna są pootwierane, ale dzisiaj jest na tyle upalnie, że to nie przeszkadza (no i jedziemy wolno ) Po pociągu goni ciepły wiatr Wokół pagórkowata okolica. Co chwilę stajemy na małych stacyjkach.
W końcu dojechalim. Krynica dworzec PKP - rozpoczyna się nasza wycieczka!
Robimy ostatnie zakupy i jedziemy na miejsce planowanego startu wędrówki. Ruszamy z pól pomiędzy wsiami Mochnaczka Wyżna a Mrokowce i kierujemy się w stronę pagóra Dzielec. Nie wiem czy to jest Sądecki czy już Niski, ale w sumie dla nas nie ma to przecież żadnego znaczenia. Ktoś kiedyś coś tam ponazywał i na którejś łące być może przekraczamy takową "granicę".
Przed Dzielcem mijamy szereg dogodnych biwakowo łąk, ale wydaje się nam jeszcze za wcześnie na szukanie noclegu. Mijamy je i tuptamy dalej.
Potem wchodzimy w lasy.
Za przełęczą Beskid skręcamy na szutrową drogę, gdzie mignie czasem jakiś widoczek.
Łąki pojawiają się przed Izbami, ale są wykupione przez jakieś gospodarstwo - ogrodzone, otabliczkowane i wykoszone do ziemi. Próbujemy dwukrotnie wbijać na pogranicze łąk i lasów, ale pakujemy się jedynie w jakieś bagna po uszy. Komary chcą nas zjeść żywcem, a strzyżaki przyklejają się do skóry i machają łapkami, że się trzeba oskrobywać patykiem. Czemu się tak upieramy na nocleg przed Izbami? A no bo chcieliśmy dotrzeć do pewnej chatki, ale jutro. Dziś jest sobota, więc mamy obawy, że w chatce będzie tłum. Zawsze tak jest w weekendy, że nie ma gdzie szpilki wetknąć, a od niedzielnego wieczoru sprawa ulega drastycznej poprawie. Plan był więc dziś spać gdzieś między Dzielcem a Izbami, jutro przez Lackową i Bieliczną zejść do Ropek. No ale wszystkie znaki na niebie i ziemi starają się nam uzmysłowić, że to nie jest dobry plan. Ba! Że on nie jest realny i nie ma się co upierać. No cóż... Zatem los tak chciał i już dziś walimy do chatki. Nie wiemy czy uda się dotrzeć przed zmrokiem i co tam zastaniemy, no ale wyjścia nie ma.
Wioska zwana Izby przypomina bardziej willowe osiedle pod Wrocławiem niż Beskid Niski jaki pamiętam z dawnych lat. Panuje straszliwy kociokwik - z przydomowych ogródków jak nie łupie muzyka to niesie się wizg kosiarek, pił czy wiertarek. Co chwilę mija nas jakiś rozpędzony quad, wataha rowerzystów w gorejącym błękicie lub pańcia z czerwonymi włosami ledwo dająca radę utrzymać na smyczach 3 wściekłe basiory ras ogromnych. W tym momencie zastanawiamy się czy może nie popełniliśmy jakiegoś karygodnego błędu i może jednak należało iść na spacer do lasu w Oławie - jest bardziej dziko. W najgorszym g... można się jednak doszukać pozytywów - nic nas nie zatrzymuje i mimo wbijających w ziemię plecaków, trasę przez wioskę pokonujemy bardzo dziarskim krokiem. Grunt to motywacja, a my ją mamy - opuścić to miejsce jak najszybciej!
Z przyjemnych rzeczy to w Izbach rzucił się w oczy drewniany dom, z zachodzącym słońcem odbijającym się w szybach...
I dwie stare kapliczki...
Ciemnieje już. Do chatki Lipka docieramy już porządnie zmęczeni i w świetle latarek. Jak widać wyczerpaliśmy już na dziś pulę niepowodzeń noclegowych - mimo soboty jest pusto. Chatynka jest ekstremalnie nowa, bo zbudowano ją w kwietniu tego roku.
Pachnie świeżym drewnem - jakby nos włożyć do tartaku Zdjęcia zrobione rano:
Szczelna, zaciszna, miła dla oka. Może można było jeszcze dodać pięterko? Miejsce jest, a pojemność mocno by wzrosła. Chatka jest wyposażona w piec, miednicę i musztardę. Pieca nie rozpalamy - jest ciepło. Musztardę mamy swoją. Miednica się jednak przyda, bo ruszamy w stronę pobliskiego potoku w celach kąpielowych.
Wyjątkowo wspaniały jest ten potoczek! Pluskamy się, pluskamy i nie możemy przestać! Miły, ciepły wieczór! Jak na polskie góry to rewelacyjnie ciepły i pogodny! A nad nami miliony gwiazd!
Rozpalamy ognisko, a wokół nas skaczą świerszcze giganty. O dziwo nie grają w ogóle - skupiają się na skakaniu. Wskakują nam na kolana, w kanapki, do herbaty - co za skubańce? Kilka jest nawet samobójców, które dają susa w ognisko... Niestety nie ma już jak ich uratować... Oprócz świerszczy w ognisku pieką się też nasze grzanki
Układamy się spać w chatce na bardzo wygodnych ławach.
Spało się wyśmienicie - chyba z 12 godzin!
Kolejny dzień wstaje niestety pochmurny. Tak się kończą miłe, ciepłe wieczory... Idziemy w stronę Banicy, mijamy malowniczo rozlane potoczki.
Ukwiecone łąki.
Banica i jej pierzaści mieszkańcy.
Cerkiew w Banicy.
Idziemy w stronę Mochnaczki. Droga i potok przeplatają się w różnych konfiguracjach.
Stara chałupa/bacówka. Nie wchodziliśmy do środka, bo była daleko. Zdjęcie zrobione na dużym zoomie.
Na falistych wzgórzach pasą się konie.
Są też Muuuuuuuućki!
Czasem chudobie towarzyszy zmotoryzowany pasterz.
Miło się wędruje łąkami - zielono, płowo... Czasem żółto od kwiatków lub czerowno od jarzębin. Jedyny problem, że czasem trochę popaduje... No ale na tyle delikatnie, że nawet nie wyciagamy kurtek.
Ładnie się prezentuje cerkiew od tej strony
Mijamy mostek, przystanek w Mochnaczce i zaraz odnajdziemy zamknięty sklep. No niedziela...
Podjeżdżamy do Tylicza stopem. Tzn. połowę drogi przeszliśmy zanim ktoś się zatrzymał. Zabiera nas babka, która kompletnie nie ma miejsca. Auteczko jest malutkie, a ona wiezie dziecko, dwa foteliki, torby i laptop, który się nie zamyka. Ale to ona jest na tyle miła i pomocna, że się zatrzymała, żeby nas zabrać. Pakujemy się więc, wyciągamy wszystkie bambetle i deliberujemy jak to włożyć, żeby się wszystko zmieściło, drzwi się zamknęły, dziecko ani ciasto nie uległy zgnieceniu, a komputerowi nie urazić klapki, bo wtedy zacznie opadać i będzie kłopot. Jadą też duże, puste auta, które decydują się zatrzymać, ale tylko po to aby podrzeć ryja - na nas i na miłą babkę, że tarasujemy drogę i oni muszą na chwilę zdjąć nogę z gazu i ominąć. Jeden nawet straszy policją i robi nam zdjęcia. Jak to przypadkiem czytasz krawaciarzu - to podeślij te zdjęcia, będą do relacji i na coś się chociaż przydasz - ty i twój wspaniały telefon!
W końcu jakoś się pakujemy - ja mam na kolanach komputer, toperz plecak, a dziecko ciasto. Plecak ma się dobrze, komputer też chyba ochroniłam, najgorzej skończyło ciasto, bo chyba połowa została zeżarta
W Tyliczu też nie ma otwartego sklepu. Jak tak dalej pójdzie to zaczną w gazetach się pojawiać komunikaty, że we wschodniej Małopolsce grasuje szajka i masowo kradnie ziemniaki z piwnic Na szczęście znajdujemy knajpę, "Pokusa" się zwie i można tam zjeść obiad. Wizja znikających ziemniaków zostaje więc odrobinę odłożona w czasie
Pogoda, oględnie mówiąc, nie poprawia się... Chcemy się dostać dziś do Wojkowej, ale widzimy, że szanse na to są nie za duże. Odległość spora, a jak to bywa z nami i stopem - to wiadomo... Najpierw z godzinę/półtorej łapiemy na obrzeżach Tylicza (tu jest zadaszenie niedaleko, więc w razie ulewy jest się gdzie schować). Zatrzymał się jedynie pijany rowerzysta Rozważał jak przywiązać po obu stronach roweru nasze plecaki, Toperza chciał wziać na bagażnik, a mnie na kierownicę Myślę, że mogłoby to być realne, gdyby nie to, że facet sam miał problemy z równagą i utrzymaniem w pionie nawet nie obciążonego roweru. No ale szacun, że chciał i próbował! Ostatecznie więc decydujemy się iść pieszo, bo prędzej nas tu zima zastanie niż trafi się jakiś środek transportu. Ruch jest całkiem spory, a rejestracje z połowy świata. Idziemy z pół godziny i zdarza się cud! Zapyla obok mała terenówka - chyba stówą! I nagle wciska hamulec aż dym poszedł! A potem daje na wsteczny. Ki diabeł?? Jedzie myśliwy. Mówi, że nigdy nie brał stopowiczów, ale myśmy go zaintrygowali przerośniętymi plecakami i odzieniem kojarzącym się nieco z kumplami po fachu - ciekawość zwyciężyła. Jedzie wprawdzie do Powroźnika, więc wysadzi nas na skrzyżowaniu. W drodze rozmowa schodzi na tematy tzw. polityczno - społeczno- obyczajowe i kończy się tak, że koleś zawozi nas na sam koniec Wojkowej, dostajemy dwie butelki wody, domową kiełbasę i zaproszenie na imprezę pod koniec sierpnia. Niby mówią, że w stopie lepiej nie wdawać się w takie tematy, ale zawsze zdarzy się ten "wyjątek potwierdzający regułę"
Ogólnie można więc powiedzieć, że stop dziś dopisał jak nigdy. Aż sami nie możemy uwierzyć we własne szczęście! I przezabawne jest to, że zabrali nas kierowcy, którym nasza obecność przysporzyła sporych niedogodności - bo albo konieczność przemeblowania albo nadłożenia drogi. A ci, którym nie zrobiłoby to żadnego problemu, potrafili jedynie drzeć mordę i pokazywać obelżywe gesty. Ot ciekawa obserwacja jakich to ten świat ma różnistych lokatorów.
Wojkowa była upiornie rozkopana - jak jeden wielki plac budowy. Dobrze, że jesteśmy już za wsią. Podejście w stronę granicy mija z wiatrem, pokapującym deszczem i szybko płynącymi malowniczymi chmurami, z gatunku bardzo ciemnych.
Z minuty na minutę robi się coraz bardziej mrocznie...
Ktoś kiedyś mi polecał utulnie na Kralovej Studni. Idziemy ją więc obczaić. Sama chatka jest zamknięta - chyba należy do jakiegoś klubu. Bardziej przypomina domek letniskowy niż bacówkę czy inną leśną chatę. Ma jednak ten ogromny plus, że posiada otwarty i ogólnodostępny stryszek. Zaglądamy tam przez szybkę. Siedzą jakieś dwie dziewuchy z laptopami na kolanach, wszędzie wiją się wężowiska kabli. Miejsca mało. Chyba mokre plecaki się nie komponują z kablami i komputerami na małej powierzchni. Idziemy więc dalej. Jest tam coś znaczone na mapie - wiata, wieża? Szlag wie... Sprawdzimy! Jakiś dach by się przydał biorąc pod uwagę okoliczności pogodowe...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
2 dni a przygód tyle, że na 2 tygodnie by wystarczyło.
A tak przy okazji łapania stopa i kto się zatrzymuje: przypomniała mi się historia sprzed kilku lat w Beskidzie Niskim, gdy schodząc do Czeremchy z Kamienia z przypadkowo poznanym wędrowcem- wczasowiczem i słysząc warkot silnika , nawet nie odwracając głowy, machnęłam ręką. Auto się zatrzymało, ale ... Pełno. Mała terenówka: z przodu kierowca i pasażer, z tyłu 2 dzieci w fotelikach i pomiedzy nimi wciśnięta młoda kobieta (mama). Serdecznie podziękowałam za dobre chęci, ale widzę, że się nie zmieścimy. Kierowca wysiadł i otworzył bagażnik, a stamtąd wyskoczył wielki pies :-D Pośmialiśmy się, że ewidentnie lipa, ale nie! Żona oznajmiła, że jeśli nie mamy nic przeciwko, to możemy się wcisnąć do bagażnika, a ogromnego psa wciśnie między przednie fotele! Oczywiście , ze nie miałam nic przeciwko : Wepchnęliśmy się , mój plecak wylądował komuś na głowie, asany jogi to pikuś przy tym, co się działo - 8 km jazdy w salwach śmiechu ze wspaniałymi ludźmi z Wrocławia po dziurawej drodze piękną doliną. Taka przygoda zdarza się tylko raz :-D Wysadzili nas na jaśliskim rynku, gdzie mój towarzysz umówiony był ze swą małżonką-kierowczynią, ale zanim ona przyjechała, to nastąpiła jeszcze integracja z lokalsami :-D Byłam oczywiście jedyną kobietą w tym towarzystwie, usłyszałam mnóstwo "dobrych rad", wszystkie okoliczne plotki i mogłam być dumna z poznania filmowych gwiazd (to było jeszcze przed "Bożym Ciałem", więc tylko ci od "Wina truskawkowego" byli ) Koniecznie chcieli postawić mi piwo, więc stanęło na 0% ( bo już miałam pomysła, co zrobię jak dostanę się do mojego samochodu ) Wzrok "sponsora" bezcenny :
No cóż, takie rzeczy to tylko w BN
A tak przy okazji łapania stopa i kto się zatrzymuje: przypomniała mi się historia sprzed kilku lat w Beskidzie Niskim, gdy schodząc do Czeremchy z Kamienia z przypadkowo poznanym wędrowcem- wczasowiczem i słysząc warkot silnika , nawet nie odwracając głowy, machnęłam ręką. Auto się zatrzymało, ale ... Pełno. Mała terenówka: z przodu kierowca i pasażer, z tyłu 2 dzieci w fotelikach i pomiedzy nimi wciśnięta młoda kobieta (mama). Serdecznie podziękowałam za dobre chęci, ale widzę, że się nie zmieścimy. Kierowca wysiadł i otworzył bagażnik, a stamtąd wyskoczył wielki pies :-D Pośmialiśmy się, że ewidentnie lipa, ale nie! Żona oznajmiła, że jeśli nie mamy nic przeciwko, to możemy się wcisnąć do bagażnika, a ogromnego psa wciśnie między przednie fotele! Oczywiście , ze nie miałam nic przeciwko : Wepchnęliśmy się , mój plecak wylądował komuś na głowie, asany jogi to pikuś przy tym, co się działo - 8 km jazdy w salwach śmiechu ze wspaniałymi ludźmi z Wrocławia po dziurawej drodze piękną doliną. Taka przygoda zdarza się tylko raz :-D Wysadzili nas na jaśliskim rynku, gdzie mój towarzysz umówiony był ze swą małżonką-kierowczynią, ale zanim ona przyjechała, to nastąpiła jeszcze integracja z lokalsami :-D Byłam oczywiście jedyną kobietą w tym towarzystwie, usłyszałam mnóstwo "dobrych rad", wszystkie okoliczne plotki i mogłam być dumna z poznania filmowych gwiazd (to było jeszcze przed "Bożym Ciałem", więc tylko ci od "Wina truskawkowego" byli ) Koniecznie chcieli postawić mi piwo, więc stanęło na 0% ( bo już miałam pomysła, co zrobię jak dostanę się do mojego samochodu ) Wzrok "sponsora" bezcenny :
No cóż, takie rzeczy to tylko w BN
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
2 dni a przygód tyle, że na 2 tygodnie by wystarczyło.
Jazda stopem mocno podbija "przygodowość" wyjazdu - tzn. o ile ktoś jednak w koncu wezmie
Pełno. Mała terenówka: z przodu kierowca i pasażer, z tyłu 2 dzieci w fotelikach i pomiedzy nimi wciśnięta młoda kobieta (mama). Serdecznie podziękowałam za dobre chęci, ale widzę, że się nie zmieścimy. Kierowca wysiadł i otworzył bagażnik, a stamtąd wyskoczył wielki pies :-D Pośmialiśmy się, że ewidentnie lipa, ale nie! Żona oznajmiła, że jeśli nie mamy nic przeciwko, to możemy się wcisnąć do bagażnika, a ogromnego psa wciśnie między przednie fotele! Oczywiście , ze nie miałam nic przeciwko : Wepchnęliśmy się , mój plecak wylądował komuś na głowie, asany jogi to pikuś przy tym, co się działo - 8 km jazdy w salwach śmiechu ze wspaniałymi ludźmi z Wrocławia po dziurawej drodze piękną doliną.
We dwoje wepchnęliście się do bagaznika czy twój towarzysz wylądował na dachu?
Wysadzili nas na jaśliskim rynku
To juz wiem czemu tak lubisz Jaśliska! Tak sie rewelacyjnie kojarzą!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Fajny ten strumień! Znów fajna przygoda - o to fajna prognoza, będzie co czytać
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Fajny ten strumień!
Strumyczek na biwaku, w ciepły wieczór po upalnym dniu, zawsze cieszy niepomiernie! Niestety nie mieliśmy takich wodospadów jak u ciebie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Wieży już nie ma, została rozebrana ze względu na zły stan techniczny
Tyle z niej zostało:
Byłem w Izbach trzy lata temu, odebrałem tę wieś jako spokojną, czy nawet "wymarłą". Ciekawe, czy przez trzy lata aż tak się tam pogorszyło, czy to może kwestia przyjęcia innego punktu odniesienia, tudzież narzekania w stylu "kiedyś to było".
Tyle z niej zostało:
Byłem w Izbach trzy lata temu, odebrałem tę wieś jako spokojną, czy nawet "wymarłą". Ciekawe, czy przez trzy lata aż tak się tam pogorszyło, czy to może kwestia przyjęcia innego punktu odniesienia, tudzież narzekania w stylu "kiedyś to było".
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
O zaczyna się seria relacji z corocznych bubowych włóczęg przez Beskidy, będzie się to dobrze czytać!
Początek waszej wycieczki to część Beskidu Niskiego, która jest mi znana z perspektywy GSB. Widzę, że skorzystaliście ze schronu Lipka. Świeża sprawa, w zeszłym roku, jak szedłem GSB go jeszcze nie było, ale podejrzewam, gdzie dokładnie może stać. Widzę chatka jest super! Do rozważenia na nocleg przy kolejnych wędrówkach po Beskidzie Niskim, muszę ją odwiedzić Nocka z ogniskiem , czyli tak jak lubicie
Kolejny dzień to widzę, że szliście GSB tylko odwrotnie niż my do Mochnaczki. Łąki, strumyczki, krowy i konie, piękny odcinek szlaku. Mamy nawet tego samego konia na fotce
i strumyczki, niemal takie samo ujęcie
Cerkiew w Mochnaczce pięknie się prezentuje ze szlaku, my odwiedziliśmy ją też w środku. A w sklepie, który u Ciebie był zamknięty roniliśmy zakupy i piwkowaliśmy obok, a potem dzieciaki częstowały nas lemoniadą
Te przygody ze stopami są zawsze dobre i chętnie je czytam
Początek relacji bardzo dobry... czekam na dalsze części..
Początek waszej wycieczki to część Beskidu Niskiego, która jest mi znana z perspektywy GSB. Widzę, że skorzystaliście ze schronu Lipka. Świeża sprawa, w zeszłym roku, jak szedłem GSB go jeszcze nie było, ale podejrzewam, gdzie dokładnie może stać. Widzę chatka jest super! Do rozważenia na nocleg przy kolejnych wędrówkach po Beskidzie Niskim, muszę ją odwiedzić Nocka z ogniskiem , czyli tak jak lubicie
Kolejny dzień to widzę, że szliście GSB tylko odwrotnie niż my do Mochnaczki. Łąki, strumyczki, krowy i konie, piękny odcinek szlaku. Mamy nawet tego samego konia na fotce
i strumyczki, niemal takie samo ujęcie
Cerkiew w Mochnaczce pięknie się prezentuje ze szlaku, my odwiedziliśmy ją też w środku. A w sklepie, który u Ciebie był zamknięty roniliśmy zakupy i piwkowaliśmy obok, a potem dzieciaki częstowały nas lemoniadą
Te przygody ze stopami są zawsze dobre i chętnie je czytam
Początek relacji bardzo dobry... czekam na dalsze części..
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Sebastian pisze:Wieży już nie ma, została rozebrana ze względu na zły stan techniczny
Tyle z niej zostało:
Byłem w Izbach trzy lata temu, odebrałem tę wieś jako spokojną, czy nawet "wymarłą". Ciekawe, czy przez trzy lata aż tak się tam pogorszyło, czy to może kwestia przyjęcia innego punktu odniesienia, tudzież narzekania w stylu "kiedyś to było".
Znacznie mniej z niej zostało. Juz nie ma tych słupków. Tylko wądoły i fragmenty betonowych fundamentów.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Widzę chatka jest super! Do rozważenia na nocleg przy kolejnych wędrówkach po Beskidzie Niskim, muszę ją odwiedzić
Polecam! Nawet na chłodniejsze dni sie nada bo jest piec!
i strumyczki, niemal takie samo ujęcie
To samo! Tylko u was o niebo ładniejsza pogoda!
Łąki, strumyczki, krowy i konie, piękny odcinek szlaku
Uwielbiam własnie takie szlaki jak ten!
Mamy nawet tego samego konia na fotce
Może go tam specjalnie wystawili, żeby podnieść atrakcyjność regionu?
A w sklepie, który u Ciebie był zamknięty roniliśmy zakupy i piwkowaliśmy obok, a potem dzieciaki częstowały nas lemoniadą
Sklepik wyglądał bardzo przyjemnie. No pech, że akurat niedziela...
Byłem w Izbach trzy lata temu, odebrałem tę wieś jako spokojną, czy nawet "wymarłą". Ciekawe, czy przez trzy lata aż tak się tam pogorszyło, czy to może kwestia przyjęcia innego punktu odniesienia, tudzież narzekania w stylu "kiedyś to było".
Albo sie zmieniło, albo inna definicja "wsi spokojnej" albo inny termin np. środek tygodnia, nie-lato.
Wiadomo, że kiedys było lepiej, ale jednak ani w Banicy, ani w Mochnaczce (gdzie tez nieraz bywałam dawniej) nie mielismy takich negatywnych odczuć jak w Izbach - narzekania w relacji tez nie ma Wiec to chyba nie tylko kwestia porównania ze swoimi wspomnieniami sprzed lat.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Wychodzimy na polankę, gdzie stoi wiata. Raczej taka z gatunku przewiewnych i nie bardzo nadających się do spania (po prostu dach na nóżkach), no ale jakieś zadaszenie na wypadek deszczu jest.
Z postawionych niedaleko tablic wynika, że gdzieś tutaj powinna być jeszcze wieża widokowa. Rozglądamy się - ni ma... Wieża raczej nie schowała się za krzakiem ani pod kamieniem? Znajdujemy jedynie na skraju łąki wądoły i jakieś resztki betonowych fundamentów. Okazuje się, że wieży już nie ma. Postawili ją w 2011, a 2 lata temu już jej ponoć nie było. Długo zatem nie postała.
Ale w sumie wieża tu niepotrzebna - widoki bez niej też są całkiem fajne. Mamy pokaz róznych form chmur, ale ogólnie im później tym pogoda się poprawia. I już nie padało.
Z samego początku jak przychodzimy widok jest zamglony i zasnuty gęstymi chmurami o barwie mocno granatowej. Na tym etapie to ciężko stwierdzić czy tam w ogóle są jakieś góry.
Potem stopniowo chmury zaczynają się podnosić.
Nieraz robi się znów granatowo, ale w formie już lekko podświetlonej słońcem.
A nawet z fragmentami błękitu!
Momentami kolory robią się z lekka nierealne. Nie wiem czemu, ale kojarzyło mi się to z jakąś zepsutą lampą. Że niby świeci, ale coś jest nie tak. Toperz co chwilę sprawdzał czy mu okulary nie zaparowały, aż w końcu je schował, bo stwierdził, że czy w okularach czy bez - widzi góry tak samo nieostro
Gdy kręcimy się koło wiaty nagle zauważamy, że na ścieżce poniżej, z kilkanście metrów od nas, pojawiła się postać. Nie widzieliśmy z której strony przychodzi. Facet w średnim wieku. Na początku myślałam, że słowacki Cygan, no bo taki dosyć ciemny na gębie, ale chyba jednak była to błędna ocena. Koleś ubrany jest w panterkę, taką kojarzącą się z maskowaniem myśliwskim. Ma skórzany kapelusz, skórzaną torbę na ramię i dobrane kolorystycznie buty z wysokimi cholewami - takie jak nosili ułani. Może leśniczy? Czeka aż rozpalimy ognisko albo rozbijemy namiot, żeby nam mandat wsadzić?? Nie zajmuje się niczym - nie je kanapki, nie robi zdjęć, nie ogląda mapy, nie zbiera kwiatków. Nie siada na trawie. Stoi i patrzy na nas - tak trochę jakby patrzył przez nas gdzieś dalej. Tak jakby nas pomiędzy nim a ścianą lasu nie było. Nic nie mówi. Taka trochę dziwna sytuacja - mówię więc "dzień dobry", macham ręką. Jak odpowie po polsku to zapytam gdzie kupił kapelusz, bo mi się bardzo podoba. Koleś jednak nie odpowiada. Ani drgnął. Czujemy sie nieco nieswojo - był nawet moment, że rozważaliśmy czy nie wrócić pod utulnię. Póki co ignorujemy go, robimy swoje - odpalamy butle, robimy herbatę, kanapki, przepakowujemy coś w plecakach, robimy zdjęcia kolejnych ciekawych układów chmur itp. Po jakiś 20 minutach gość wykonuje obrót o 90 stopni i zaczyna się patrzeć w strone źródełka i utulni - tzn. znów zamiera w bezruchu na dłuższy czas. Po jakimś czasie zauważamy, że go nie ma. Znikł - tak samo jak się pojawił. Nie wiemy więc skąd przyszedł i dokąd poszedł. Niemy, nieruchomy kompan, który nam towarzyszył na łące około pół godziny... Jeżeli lubił towarzystwo - to czemu się nie odezwał i zignorował miłe przywitanie? Jeśli nie lubił towarzystwa - dlaczego stanął tak blisko? Miał całą wielką łąkę dla konteplowania widoków w ciszy i spokoju...
Robimy ognisko, aż maluteńkie, bo się solidnie rozduło i nie chcemy, żeby nam go porwało.
Głupio by za jednym zamachem podpalić las w dwóch krajach No bo wiata i nasz namiot stoją po stronie słowackiej, a las, gdzie chodzimy do kibelka, jest już w Polsce - taki to biwak na granicy! Skądinąd też zastanawiamy się co to jest ten metal, z którego jest zrobione miejsce ogniskowe? Czy to jest jakaś felga gigant? Chyba z Biełaza!
Zachód słońca d... nie urywa, ale coś się tam zaróżowiło czy zapodało lekkim pomarańczem.
Gdy wchodzimy do namiotu odkrywamy inwazję szczypawek! Chyba z 20 sztuk wyłapałam! Musiały skubane wleźć na plecaki i z nimi zostać wniesione. Toperz mówi, że jak dalej będziemy mieć tak "szczęśliwą" passę na zamknięte sklepy - to będziemy gotować zupę ze szczypawek
W nocy nawiedza mnie koszmarny sen - śni mi się, że wychodzę z namiotu, otwieram przedsionek - a tam stoi ten facet. Tylko teraz stoi metr ode mnie i świecą mu oczy... Sen snem, ale tej nocy nie odchodziłam daleko od namiotu na kibelek
Koło namiotu napotykam nocą tylko takiego jegomościa.
Wstajemy wcześnie. Chyba 7:30. Nie, nie najście kolesia w ułańskich butach. Nie atak szczypawek czy ropuch Słońce. Napiernicza w namiot i mamy saunę. A na zewnątrz jest tak chłodno, że muszę ubrać bluzę.
Ale widoki z naszego domku są za to bardzo ładne
Idę do źródełka po wodę. Wspaniale jest nabierać wodę spod takich zwieszających się paproci! I cudownie tak nocować przy źródle - do śniadania wypije 2 litry herbaty!
Niedaleko źródełka stoi kapliczka.
Dziś po raz pierwszy raz w życiu robię pranie w menażce! Zdecydowanie wolę w strumieniu, ale jak się nie ma co się lubi...
Nieśpieszne śniadanko Na biwakach chyba najbardziej lubię właśnie poranki. Wieczory też są fajne, ale zawsze gdzieś na dnie duszy mam element niepokoju, że ktoś przyjdzie, będzie się czepiał i próbował nas wyrzucić z tego miejsca (właściciel terenu, leśniczy, itp) albo przypałęta się ktoś niemiły/namolny i wynikną z tego jakieś problemy. A rano - można mieć totalnie wyrąbane na wszystko!
Zaglądamy jeszcze do utulni. Dziewczyny z laptopami widać wymeldowały się wcześnie rano (albo w ogóle tam nie spały?) Przy samej chatce trawa wyskubana...
...ale kawałek dalej już taka piękna łąka.
A tak się prezentuje stryszek noclegowy. Dla dwóch osób komfortowo, na siłę zmieszczą się ze 3-4. Wiecej to już chyba tylko na wypadek śnieżycy albo niedźwiedzia przed chatką
Schodzimy tą samą drogą co szliśmy wczoraj.
Acz pogoda jest tak totalnie inna, że ma się odczucie, że jest to zupełnie inne miejsce.
Schodzimy do Wojkowej, gdzie trwa remont drogi. Drogowcy nam mówią, że "budowa przejścia nie ma", właściciele domków "teren prywatny przejścia nie ma". Ale my latać nie umiemy! Co mamy zrobić? Pokazują nam kierunek dokładnie odwrotny niż nasz, że tu niby szlak zamknięty. Dziś można tylko do Tylicza... No chyba se jaja robią! Lawirujemy więc po kostki w tłuczniu między koparkami albo skaczemy po grządkach, patrząc czy nam jakiś pies d... nie wygryza. Masakra jakaś.
W nagrodę za niedogodności w dalszej części wsi możemy nacieszyć się małymi traktorkami domowej roboty
Powoli Wojkowa zostaje w dole, a my wkraczamy w rejon płowych łąk.
Potem trasa wiedzie głównie lasem, a nieraz i porządnym chaszczem
W większości chyba jednak błotnistymi drogami - z kałużami jak jeziora.
A czasem na środku leśnej drogi jest... studzienka kanalizacyjna?
Na żółtym szlaku przez Przechyby, Czarne Garby nie spotykamy nikogo. Raz tylko mam wrażenie, że widzę kątem oka kolesia z Kralovej Studni. Ale to był tylko nadpalony pień. Też stał nieruchomo
Mijamy też dwa kamulce z wydrapanymi napisami. Ciekawe kim jest Tomek i co wydarzyło się w 2021 roku?
Nadrzewne kapliczki.
Nad Muszyną na górze Malnik jest wieża widokowa. Nie spodziewaliśmy się jej! Idziemy z mapą z 2004 roku, więc jak można się domyślać - tam jej nie było
Tu zderzamy się z upiornym tłumem. To chyba główne miejsce wycieczek lokalnych kuracjuszy.
Widoczki niczego sobie. Wieża wysoka, więc dookoła można się rozglądać.
Oprócz różnistych pagórów można też oko ucieszyć sianowymi kopkami
Najfajniejszy jest chyba ten kożuch lasu!
Stąd przyszliśmy.
Ze ścieżki poniżej wieży też widać, że jesteśmy w górach.
Na obrzeżach Muszyny mijamy stary kirkut.
Potem w oczy wpada opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Wyzamykany niestety tzn. przy szybkich oględzinach nie udało się znaleźć prostego wejścia.
Gdzieś przy rynku.
Zaglądam też na pocztę celem wysłania pocztówek do znajomych. Przede mną w kolejce stoi chłopak w słuchawkach na uszach, z ktorych łupie muzyka na całą pocztę aż echo niesie. Babki z okienka proszą o jej wyłączenie, że to im przeszkadza w pracy, że w urzędach powinno być cicho, że nie można się pomylić itp. Wszyscy w kolejce potwierdzają, że poczta to nie miejsce na dyskotekę. Gość wpada w szał. Drze się, że nie ma opcji, że nie wyłączy, że od 10 lat nigdy nie wyłączył muzyki i nikt go nie zmusi do jej wyłączenia - i tu stek bluzg pod adresem wszystkich wokół. Że trzeba by go najpierw zabić, a dopiero potem wyłączyć muzykę, bo on sam nigdy tego nie zrobi. Dla potwierdzenia wagi swoich słów kopie w krzesła. Moim zdaniem babka z okienka powinna odmówić obsłużenia tego kolesia. Niech spada na drzewo. Ale może się bała, że taki maniak to ją zaraz dźgnie nożem?? Tak się potem zastanawialiśmy jaka powinna być reakcja na tego typu zachowanie? Bo tak koleś tylko się utwierdził w przekonaniu, że jest bogiem i może wszystko...
Za Muszyną wdrapujemy się na górkę Koziejówka. Najpierw są serpentyny parkowych alejek, a potem robi się jeszcze bardziej stromo! Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy! Jakbyśmy na jakąś mega wielką górę włazili!
cdn
Z postawionych niedaleko tablic wynika, że gdzieś tutaj powinna być jeszcze wieża widokowa. Rozglądamy się - ni ma... Wieża raczej nie schowała się za krzakiem ani pod kamieniem? Znajdujemy jedynie na skraju łąki wądoły i jakieś resztki betonowych fundamentów. Okazuje się, że wieży już nie ma. Postawili ją w 2011, a 2 lata temu już jej ponoć nie było. Długo zatem nie postała.
Ale w sumie wieża tu niepotrzebna - widoki bez niej też są całkiem fajne. Mamy pokaz róznych form chmur, ale ogólnie im później tym pogoda się poprawia. I już nie padało.
Z samego początku jak przychodzimy widok jest zamglony i zasnuty gęstymi chmurami o barwie mocno granatowej. Na tym etapie to ciężko stwierdzić czy tam w ogóle są jakieś góry.
Potem stopniowo chmury zaczynają się podnosić.
Nieraz robi się znów granatowo, ale w formie już lekko podświetlonej słońcem.
A nawet z fragmentami błękitu!
Momentami kolory robią się z lekka nierealne. Nie wiem czemu, ale kojarzyło mi się to z jakąś zepsutą lampą. Że niby świeci, ale coś jest nie tak. Toperz co chwilę sprawdzał czy mu okulary nie zaparowały, aż w końcu je schował, bo stwierdził, że czy w okularach czy bez - widzi góry tak samo nieostro
Gdy kręcimy się koło wiaty nagle zauważamy, że na ścieżce poniżej, z kilkanście metrów od nas, pojawiła się postać. Nie widzieliśmy z której strony przychodzi. Facet w średnim wieku. Na początku myślałam, że słowacki Cygan, no bo taki dosyć ciemny na gębie, ale chyba jednak była to błędna ocena. Koleś ubrany jest w panterkę, taką kojarzącą się z maskowaniem myśliwskim. Ma skórzany kapelusz, skórzaną torbę na ramię i dobrane kolorystycznie buty z wysokimi cholewami - takie jak nosili ułani. Może leśniczy? Czeka aż rozpalimy ognisko albo rozbijemy namiot, żeby nam mandat wsadzić?? Nie zajmuje się niczym - nie je kanapki, nie robi zdjęć, nie ogląda mapy, nie zbiera kwiatków. Nie siada na trawie. Stoi i patrzy na nas - tak trochę jakby patrzył przez nas gdzieś dalej. Tak jakby nas pomiędzy nim a ścianą lasu nie było. Nic nie mówi. Taka trochę dziwna sytuacja - mówię więc "dzień dobry", macham ręką. Jak odpowie po polsku to zapytam gdzie kupił kapelusz, bo mi się bardzo podoba. Koleś jednak nie odpowiada. Ani drgnął. Czujemy sie nieco nieswojo - był nawet moment, że rozważaliśmy czy nie wrócić pod utulnię. Póki co ignorujemy go, robimy swoje - odpalamy butle, robimy herbatę, kanapki, przepakowujemy coś w plecakach, robimy zdjęcia kolejnych ciekawych układów chmur itp. Po jakiś 20 minutach gość wykonuje obrót o 90 stopni i zaczyna się patrzeć w strone źródełka i utulni - tzn. znów zamiera w bezruchu na dłuższy czas. Po jakimś czasie zauważamy, że go nie ma. Znikł - tak samo jak się pojawił. Nie wiemy więc skąd przyszedł i dokąd poszedł. Niemy, nieruchomy kompan, który nam towarzyszył na łące około pół godziny... Jeżeli lubił towarzystwo - to czemu się nie odezwał i zignorował miłe przywitanie? Jeśli nie lubił towarzystwa - dlaczego stanął tak blisko? Miał całą wielką łąkę dla konteplowania widoków w ciszy i spokoju...
Robimy ognisko, aż maluteńkie, bo się solidnie rozduło i nie chcemy, żeby nam go porwało.
Głupio by za jednym zamachem podpalić las w dwóch krajach No bo wiata i nasz namiot stoją po stronie słowackiej, a las, gdzie chodzimy do kibelka, jest już w Polsce - taki to biwak na granicy! Skądinąd też zastanawiamy się co to jest ten metal, z którego jest zrobione miejsce ogniskowe? Czy to jest jakaś felga gigant? Chyba z Biełaza!
Zachód słońca d... nie urywa, ale coś się tam zaróżowiło czy zapodało lekkim pomarańczem.
Gdy wchodzimy do namiotu odkrywamy inwazję szczypawek! Chyba z 20 sztuk wyłapałam! Musiały skubane wleźć na plecaki i z nimi zostać wniesione. Toperz mówi, że jak dalej będziemy mieć tak "szczęśliwą" passę na zamknięte sklepy - to będziemy gotować zupę ze szczypawek
W nocy nawiedza mnie koszmarny sen - śni mi się, że wychodzę z namiotu, otwieram przedsionek - a tam stoi ten facet. Tylko teraz stoi metr ode mnie i świecą mu oczy... Sen snem, ale tej nocy nie odchodziłam daleko od namiotu na kibelek
Koło namiotu napotykam nocą tylko takiego jegomościa.
Wstajemy wcześnie. Chyba 7:30. Nie, nie najście kolesia w ułańskich butach. Nie atak szczypawek czy ropuch Słońce. Napiernicza w namiot i mamy saunę. A na zewnątrz jest tak chłodno, że muszę ubrać bluzę.
Ale widoki z naszego domku są za to bardzo ładne
Idę do źródełka po wodę. Wspaniale jest nabierać wodę spod takich zwieszających się paproci! I cudownie tak nocować przy źródle - do śniadania wypije 2 litry herbaty!
Niedaleko źródełka stoi kapliczka.
Dziś po raz pierwszy raz w życiu robię pranie w menażce! Zdecydowanie wolę w strumieniu, ale jak się nie ma co się lubi...
Nieśpieszne śniadanko Na biwakach chyba najbardziej lubię właśnie poranki. Wieczory też są fajne, ale zawsze gdzieś na dnie duszy mam element niepokoju, że ktoś przyjdzie, będzie się czepiał i próbował nas wyrzucić z tego miejsca (właściciel terenu, leśniczy, itp) albo przypałęta się ktoś niemiły/namolny i wynikną z tego jakieś problemy. A rano - można mieć totalnie wyrąbane na wszystko!
Zaglądamy jeszcze do utulni. Dziewczyny z laptopami widać wymeldowały się wcześnie rano (albo w ogóle tam nie spały?) Przy samej chatce trawa wyskubana...
...ale kawałek dalej już taka piękna łąka.
A tak się prezentuje stryszek noclegowy. Dla dwóch osób komfortowo, na siłę zmieszczą się ze 3-4. Wiecej to już chyba tylko na wypadek śnieżycy albo niedźwiedzia przed chatką
Schodzimy tą samą drogą co szliśmy wczoraj.
Acz pogoda jest tak totalnie inna, że ma się odczucie, że jest to zupełnie inne miejsce.
Schodzimy do Wojkowej, gdzie trwa remont drogi. Drogowcy nam mówią, że "budowa przejścia nie ma", właściciele domków "teren prywatny przejścia nie ma". Ale my latać nie umiemy! Co mamy zrobić? Pokazują nam kierunek dokładnie odwrotny niż nasz, że tu niby szlak zamknięty. Dziś można tylko do Tylicza... No chyba se jaja robią! Lawirujemy więc po kostki w tłuczniu między koparkami albo skaczemy po grządkach, patrząc czy nam jakiś pies d... nie wygryza. Masakra jakaś.
W nagrodę za niedogodności w dalszej części wsi możemy nacieszyć się małymi traktorkami domowej roboty
Powoli Wojkowa zostaje w dole, a my wkraczamy w rejon płowych łąk.
Potem trasa wiedzie głównie lasem, a nieraz i porządnym chaszczem
W większości chyba jednak błotnistymi drogami - z kałużami jak jeziora.
A czasem na środku leśnej drogi jest... studzienka kanalizacyjna?
Na żółtym szlaku przez Przechyby, Czarne Garby nie spotykamy nikogo. Raz tylko mam wrażenie, że widzę kątem oka kolesia z Kralovej Studni. Ale to był tylko nadpalony pień. Też stał nieruchomo
Mijamy też dwa kamulce z wydrapanymi napisami. Ciekawe kim jest Tomek i co wydarzyło się w 2021 roku?
Nadrzewne kapliczki.
Nad Muszyną na górze Malnik jest wieża widokowa. Nie spodziewaliśmy się jej! Idziemy z mapą z 2004 roku, więc jak można się domyślać - tam jej nie było
Tu zderzamy się z upiornym tłumem. To chyba główne miejsce wycieczek lokalnych kuracjuszy.
Widoczki niczego sobie. Wieża wysoka, więc dookoła można się rozglądać.
Oprócz różnistych pagórów można też oko ucieszyć sianowymi kopkami
Najfajniejszy jest chyba ten kożuch lasu!
Stąd przyszliśmy.
Ze ścieżki poniżej wieży też widać, że jesteśmy w górach.
Na obrzeżach Muszyny mijamy stary kirkut.
Potem w oczy wpada opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Wyzamykany niestety tzn. przy szybkich oględzinach nie udało się znaleźć prostego wejścia.
Gdzieś przy rynku.
Zaglądam też na pocztę celem wysłania pocztówek do znajomych. Przede mną w kolejce stoi chłopak w słuchawkach na uszach, z ktorych łupie muzyka na całą pocztę aż echo niesie. Babki z okienka proszą o jej wyłączenie, że to im przeszkadza w pracy, że w urzędach powinno być cicho, że nie można się pomylić itp. Wszyscy w kolejce potwierdzają, że poczta to nie miejsce na dyskotekę. Gość wpada w szał. Drze się, że nie ma opcji, że nie wyłączy, że od 10 lat nigdy nie wyłączył muzyki i nikt go nie zmusi do jej wyłączenia - i tu stek bluzg pod adresem wszystkich wokół. Że trzeba by go najpierw zabić, a dopiero potem wyłączyć muzykę, bo on sam nigdy tego nie zrobi. Dla potwierdzenia wagi swoich słów kopie w krzesła. Moim zdaniem babka z okienka powinna odmówić obsłużenia tego kolesia. Niech spada na drzewo. Ale może się bała, że taki maniak to ją zaraz dźgnie nożem?? Tak się potem zastanawialiśmy jaka powinna być reakcja na tego typu zachowanie? Bo tak koleś tylko się utwierdził w przekonaniu, że jest bogiem i może wszystko...
Za Muszyną wdrapujemy się na górkę Koziejówka. Najpierw są serpentyny parkowych alejek, a potem robi się jeszcze bardziej stromo! Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy! Jakbyśmy na jakąś mega wielką górę włazili!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
[quote="opawski1"]O zaczyna się seria relacji z corocznych bubowych włóczęg przez Beskidy, będzie się to dobrze czytać!
Mamy nawet tego samego konia na fotce
A ja mam krowy z tej samej łąki
[img]
https://sp-wloczegowy.blogspot.com/2019/06/maraton-cerkiewny-czyli-panstwo.html#more[/img]
Mamy nawet tego samego konia na fotce
A ja mam krowy z tej samej łąki
[img]
https://sp-wloczegowy.blogspot.com/2019/06/maraton-cerkiewny-czyli-panstwo.html#more[/img]
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Ale fajne tereny wybraliście na wędrówkę! To pogranicze B. Niskiego i Sądeckiego jest bardzo ciekawe. Zazdroszczę takiej możliwości powłóczenia się, bo jakoś zawsze tam nie po drodze, by wpaść na dłużej, a okolice bardzo zacne!
Nocleg pod wiatką bardzo urokliwy. A historia ze stojącym gościem mogłaby otwierać jakiś górski kryminał lub horror...
Co do stopów, to my wychodzimy z założenia, że jeśli ktoś chce się zatrzymać, to się zatrzyma. I nieważne, że będzie miał mało miejsca... Jak się chce, to się da
I tak a propos stopów to mi się przypomniało, jak złapaliśmy w tym roku na Sri Lance na stopa tuk-tuka. Wieczór już był, na nocleg trochę drogi, więc machnęliśmy i się zatrzymał. Tyle że nas było siedem osób, plus ten kierowca... No ale gość mówi, że się zmieścimy, choć nie bardzo wierzyliśmy, że to możliwe. Taki tuk-tuk ma z przodu miejsce dla kierowcy i z tyłu na dwie, trzy osoby.
No i zmieściliśmy się... Osiem osób w jednym tuk-tuku... Ale na zakrętach to miałam wizję, że zaraz rąbniemy o asfalt. Na końcu okazało się, że gość to jakiś duchowny, więc może opatrzność nad nami czuwała...
Nocleg pod wiatką bardzo urokliwy. A historia ze stojącym gościem mogłaby otwierać jakiś górski kryminał lub horror...
Co do stopów, to my wychodzimy z założenia, że jeśli ktoś chce się zatrzymać, to się zatrzyma. I nieważne, że będzie miał mało miejsca... Jak się chce, to się da
I tak a propos stopów to mi się przypomniało, jak złapaliśmy w tym roku na Sri Lance na stopa tuk-tuka. Wieczór już był, na nocleg trochę drogi, więc machnęliśmy i się zatrzymał. Tyle że nas było siedem osób, plus ten kierowca... No ale gość mówi, że się zmieścimy, choć nie bardzo wierzyliśmy, że to możliwe. Taki tuk-tuk ma z przodu miejsce dla kierowcy i z tyłu na dwie, trzy osoby.
No i zmieściliśmy się... Osiem osób w jednym tuk-tuku... Ale na zakrętach to miałam wizję, że zaraz rąbniemy o asfalt. Na końcu okazało się, że gość to jakiś duchowny, więc może opatrzność nad nami czuwała...
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
buba jak zwykle wybiera najbardziej nieoczywiste - przez co czyta się to niezwykle ciekawie.
Wiolu - masz tyle przygód, że kolejny raz napiszę - aż się prosi o spisanie tych przygód. Jeszcze z tak niecodziennych rejonów!
Wiolu - masz tyle przygód, że kolejny raz napiszę - aż się prosi o spisanie tych przygód. Jeszcze z tak niecodziennych rejonów!
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
Buba, a pocałowałaś potencjalego księcia? Bo się nie chwalisz
Widzę, że mamy podobne podejście do map-skoro jest, to się ją używa, a że ma 20 lat... A potem niespodzianki z przebiegiem szlaku czy infrastrukturą
Widzę, że mamy podobne podejście do map-skoro jest, to się ją używa, a że ma 20 lat... A potem niespodzianki z przebiegiem szlaku czy infrastrukturą
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
Re: Przez Beskid Sądecki (z Krynicy do Piwnicznej nieco naokoło) (2024)
w dalszej części wsi możemy nacieszyć się małymi traktorkami domowej roboty
Też lubię te traktorki, czasem można zobaczyć kunszt konstrukcyjny właścicieli, u Czechów idzie spotkać równie fajne co u nas, ale nasze ładniejsze
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 47 gości