Młoda funkcjonariuszka macedońskiej straży granicznej pyta się, dokąd jedziemy.
- Nad Jezioro Ochrydzkie - odpowiadam.
- Aach, Ochrydzkie - rozmarzyła się. - Tam jest pięknie, udanego pobytu!
Na pewno będzie udany, choć wjeżdżamy do państwa, które niedawno wprowadziło stan wyjątkowy. Powodem są szalejące od pewnego czasu pożary. Pojawiają się one w Macedonii Północnej co roku, ale te w 2024 były wyjątkowo duże i władze nie radziły sobie z gaszeniem ich przy wykorzystaniu standardowych środków. Paradoksalnie temperatury tego lata były nieco niższe niż poprzedniego, lecz być może na taką skalę zniszczeń złożyło się kilka innych czynników: mieszkańcy opowiadali, że wyjątkowo długo trwała susza, od bardzo dawna nie padało. Macedoński rząd bał się, że stan wyjątkowy wystraszy turystów, mimo, że pożary występowały głównie w środkowej i wschodniej części kraju, gdzie obcokrajowcy prawie nie zaglądają. Wystarczy jednak, że taki turysta z Polski przeczyta komunikat polskiego ministerstwa spraw zagranicznych, które z automatu zaczęło ostrzegać przed podróżami do Macedonii, a zacznie zastanawiać się nad odwołaniem wycieczki lub zmianą kierunku.
Kawałek za przejściem dostrzegam, że tablicę wjazdową wymieniono połowicznie: nazwa kraju jest aktualna, lecz kod samochodowy pozostał sprzed zmiany w 2019. Swoją drogą w trzech przypadkach podniesiono limit prędkości, co się praktycznie teraz już nie zdarza!
Dzisiejszy dzień to przede wszystkim dojazd na nocleg, nie zakładałem żadnego dłuższego zwiedzania, tylko naciskanie pedału gazu. A Macedonia to przecież góry. Trudno się dziwić, że w drugim najbardziej górzystym kraju Europy (a siódmym świata) widać je praktycznie wszędzie.
Połowę trasy ciśniemy autostradami, potem zostaje już tylko normalna droga. Spory ruch ciężarówek, ale na przełęcz Straża (Стража, 1212 metrów n.p.m.) wjechało się sprawnie, bo jest dodatkowy pas. Gorzej było ze zjazdem, korek na wiele kilometrów spowodowany przez hamujące tiry. Niektóre sportowe wozy nie wytrzymywały ślimaczego tempa i z lubością wyprzedzały na ciągłej.
Macedończycy od poprzedniej dekady budują przedłużenie autobany A2, która ma dochodzić aż pod Jezioro Ochrydzkie. To jednak trudny górski teren i koszty mostów oraz tuneli są gigantyczne. Nie wiadomo nawet kiedy prace mają być ukończone.
Praktycznie aż od Skopje w krajobrazie dominują nowej daty meczety, bo zachodnia część kraju zamieszkała jest głównie przez Albańczyków i Turków.
Po kilkuset kilometrach przyszła pora zobaczyć pierwszy w tym roku macedoński
spomenik. Leży on kawałek za wioską
Botun (Ботун), tuż obok drogi, lecz osoby nieświadome jego obecności mogą go nawet nie zobaczyć, gdyż zasłaniają go krzaki i drzewa. Pomnik tworzą dwa betonowe monolity o wysokości czterech-pięciu metrów, pomiędzy którymi umieszczono tablicę z czerwoną gwiazdą.
Pomnik upamiętnia partyzantów, którym w 1943 roku w wyniku tzw. powstania Debarca udało się na terenie miejscowej gminy utworzyć "wolne terytorium". Nie wiadomo kiedy został stworzony, przez kogo, ani co mają symbolizować monolity - może nic? A może narody macedoński i albański? W tej okolicy akurat przeważają Macedończycy. Na pewno konstrukcja jest mocno zaniedbana, choć nie zdewastowana. Raczej po prostu nikt się od dawna o nią nie troszczy. Tablicę pokrywa mech, odpadają płytki, na zarośnięty parking ciężko wjechać. Dodatkowo tuż obok ma znajdować się zjazd z A2, więc nie jest wykluczone, że w ogóle zostanie rozebrany.
O piętnastej docieramy do
Strugi (Струга, Strugë), miasta na północnym brzegu Jeziora Ochrydzkiego. Turyści przyjeżdżają tu głównie dla jego plaży, która jest jedną wielką dyskoteką nad wodą. Ale gdy kogoś interesuje tematyka wewnętrzna kraju, to Struga jest dobrym przykładem dla zilustrowania skomplikowanych relacji macedońsko-albańskich i chrześcijańsko-muzułmańskich. W ostatnich spisach powszechnych procent osób deklarujących się jako Macedończycy nieustannie spada, a jako Albańczycy rośnie. Spis z 2021 roku wykazał, że ci pierwsi nie stanowią już nawet połowy mieszkańców (43%), ci drudzy zaś ponad jedną trzecią (33%). Przyczyną nie mogą być migracje za granicę, bo Albańczycy wyjeżdżają nawet częściej, niekoniecznie też muzułmanie mają tu więcej dzieci. Sytuacja etniczno-religijna miesza się tu od lat, przyczyniła się do tego m.in. wojna w Kosowie. Ponad sto tysięcy kosowskich Albańczyków schroniło się w Macedonii, wielu zostało. Na przemycie broni, narkotyków i prostytucji bogacili się Albańczycy z prowincji, stać ich było na nowe domy w większych ośrodkach. Macedończycy biednieli i sprzedawali swoje posiadłości w Strudze Albańczykom z okolicznych wiosek, sami wyprowadzając się w inne miejsca. Żołnierze sił pokojowych przyjeżdżali do Strugi, aby się zabawić, zostawiając kasę rozmaitym szemranym interesom, głównie albańskim. Albańczycy i ich politycy znaleźli pieniądze na przekupywanie biedniejszych chrześcijańskich rodzin, aby ci posyłali dzieci do albańskojęzycznych szkół: efekt jest taki, że o ile rodzice mówią po słowiańsku, to ich dzieci już głównie po albańsku. O wielu takich przypadkach pisze w swojej fascynującej książce (W stronę Ochrydy) Kapka Kassabova, autorka urodzona w Bułgarii, mieszkająca w Nowej Zelandii, ale pochodząca z rodziny znad Ochrydy. To niezwykle interesujący opis tego, jak pojęcie narodowości może się zmieniać pod wpływem brutalnej polityki i innych czynników zewnętrznych. Sami Macedończycy są tego najlepszym przykładem - jak już wielokrotnie pisałem, przed II wojną światową praktycznie jako naród nie istnieli, wymyślili ich komuniści od Tito.
A wracając do Strugi: choć Macedończyków formalnie jest więcej, to w mieście teraz widać głównie akcenty albańskie. Na deptaku sprzedaje się w większości albańskie pamiątki, takie są też zazwyczaj pierwsze napisy na reklamach. Kobiety w chustach bardziej rzucają się w oczy, niż te świecące odsłoniętymi cyckami i tyłkami. Na burmistrza wybiera się Albańczyka (aktualny ma wieczne problemy z wymiarem sprawiedliwości, otrzymał nawet zakaz wjazdu do Stanów Zjednoczonych za korupcję). Są osobne macedońskie i albańskie firmy taksówkarskie z osobnymi postojami (albańskie mają niższe ceny). Na skraju Strugi wybudowano ogromny meczet w stylu arabskim, zapewne zupełnie przypadkowo tuż przy cmentarzu chrześcijańskim i cerkiewce. Ponoć ludzie go nie lubią i nie odwiedzają, stoi pusty, lecz z daleka rzuca się w oczy i o to chodzi. Chrześcijanie nie mają pieniędzy na nową reprezentacyjną świątynię, ale zaznaczają swą obecność w inny sposób: pogrzeby starają się organizować w samo południe, aby żałobne cerkiewne dzwony mogły zagłuszać wezwania do modlitwy z minaretów. Zabawne.
Ale dość o tym, wróćmy do klimatów podróżniczych. Struga posiadała kiedyś sporą ilość zabytków, jednak w czasie komunizmu dosięgły ich wyburzenia. Na starówce zachowało się jeszcze trochę starych domów, lecz są one zasłonięte pstrokatym kiczem dla turystów. Po zawieszeniu parasoli od razu robi się światowo.
Przy okazji odwiedzin Strugi, oprócz czynności typowo praktycznych (wymiana waluty i zakupy), postanowiliśmy zajrzeć do cerkwi św. Jerzego (Св. Георгиј) położonej prawie przy deptaku, ale ukrytej za murem i drzewami.
Cerkiew wybudowano w XIX wieku, nie jest więc bardzo stara, lecz posiada piękny drewniany ikonostas, zaś całość ścian pokrywają wielokolorowe freski zachowane w dobrym stanie.
Ledwie weszliśmy, a przypałętał się cieć.
- Nie wolno robić zdjęć - rzucił surowo i jeszcze kilka razy wracał, aby mnie skontrolować. Zaprawdę powiadam wam, jego ofiara nie poszła na marne.
Przez Strugę płynie
Czarny Drin (Црн Дрим, Drini i Zi), rzeka bez źródła, bo zaczynająca swój bieg w Jeziorze Ochrydzkim. Tak można przeczytać w wielu miejscach, w rzeczywistości Czarny Drin ma źródło na południowym brzegu obok klasztoru św. Nauma, choć są też teorie, że w rzeczywistości zaczyna się w jeziorze Prespa, które pod górami przebija się do klasztoru i drugiego jeziora. W każdym razie rzeka jest charakterystycznym krajobrazem Strugi, w centrum wygląda jak kanał obstawiony knajpkami i chodnikami do spacerów.
Na wschodnim brzegu Drinu na placu marszałka Tito wznosi się znany mi już
spomenik z 1974 - Pomnik rewolucji. Jakiś czas temu został odnowiony za spore pieniądze.
Jednym z miejscowych zwyczajów są skoki z mostu Nasera Hanigo (nawet w przypadku tej nazwy włącza się polityka etniczna: Naser Hani był działaczem albańskim zastrzelonym przez macedońską policję podczas albańskiej rebelii w 2001 roku). Do Czarnego Drinu skaczą nastoletni chłopcy, a czasem dziewczynki; dla tych pierwszych to jeden z etapów potwierdzania dojrzałości. Przyglądamy się, jak tatusiowie przyprowadzają swoich małych synów i pomagają im się wdrapać na barierki.
Nagle zdarza się tragedia. Niektóre chłopaki oczywiście popisują się i zamiast skakać z balustrady nad samą rzeką, odbijają się z bardziej oddalonej, przelatując jeszcze nad schodami. Jeden z nich traci równowagę i spada na twarz, ale nie do wody, lecz prosto w schody! Słychać głuchy trzask, chłopak odbija się od jednego schodu, drugiego i stacza się w dół. Na sekundę albo dwie zapada cisza, potem wybucha ferment i niesamowita wrzawa, dzieciaki wrzeszczą w panice: Ambulatori, ambulatori! Poszkodowany na szczęście nie stracił przytomności, próbuje się podnieść, ale z nosa tryska mu gruba warstwa krwi, podbiega do niego kobieta i każe się nie ruszać. Co najmniej złamany nos, oby nic gorszego, może jakieś zęby, ale wyglądało to koszmarnie i jeszcze długo miałem przed oczami moment uderzenia w schody i ten dźwięk...
Kocia rodzina. Kupiliśmy maluchom dwie saszetki jedzenia, jadły chętnie, a matka przyglądała się temu z dumną obojętnością. Dopiero później się dowiedziałem, że jesteśmy prymitywnymi barbarzyńcami, bo jedyne humanitarnie i nowoczesne postępowanie wobec takich zwierząt, to eliminacja.