Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Wyjazd zapowiada się niecodziennie - są dobre prognozy pogody! Ponoć ma byc ciepło i słonecznie! Nosz kurde, tego jeszcze nie grali! Od kilkunastu lat! Czym zasłużyliśmy na takie szczęście? No chyba, że to ściema i jak nam przywali znienacka to dopiero się nie pozbieramy...
Ekipa zbiera się stopniowo. W Poznaniu do pociągu wsiada Chris. W Olsztynie spotykamy Szymona i Iwonę. I spektakularnie zamkniety dworzec
Do Giżycka jedziemy autobusem komunikacji zastępczej. I on ma kibel! Sączymy więc sobie pigwówkę. Ba! Żebym to ja wiedziała o tym kiblu! Siedziałam w pociągu, łakomie patrząc jak Chris chłepce kolejne browarki. A ja nawet z wodą ostrożnie, po kropelce i tylko do popicia kanapki, żeby się nie zadusić...
W Giżycku dworzec PKP nie istnieje. Wszystko zawładnięte remontem. Szukamy speluny z mapy Chrisa. Wbijamy na prywatny teren, gdzie trzech kolesi pije sobie piwko. No tak, była tu knajpa - 10 lat temu. Teraz jest po prostu ogródek jakiegos pana Mietka.
Idziemy w stronę dzikiej plaży, przez plac budowy, przez żwirowiska i piaszczyste drogi.
Kurz chrzęści w zębach. Bzy kwitną, spowijając całą okolicę swoim fioletowym aromatem - co potęguje radość z rozpoczynającej się własnie dziś, właśnie teraz, wędrówki
Po drodze mijamy wagony mieszkalne, bardzo podobne do tych, w których osiedlilismy się kiedyś w Łebie ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... czasy.html ) Część stoi opuszczona. Czy to remont okołokolejowy, który zrył doszczętnie całą okolicę, im zaszkodził? Czy może wcześniej był to ośrodek z wagonami pod wynajem?
Urok miejsca potęguje bliskość zieleni, która pod koniec maja jest szczególnie bujna i aromatyczna!
Do jednego wagonu udało się nawet bezproblemowo wejść - acz widać, że czasem pomieszkują tu jakieś żuliki.
Zachowały się różne ciekawe detale z dawnych lat.
Ciekawi mnie np. do trzymania czego służyły takowe skrzynie, znajdujące się pod wagonem?
Rozważamy co przyjmuje ciekawsze faktury - czy butwiejące drewno czy może rdzewiejący metal, obłażący ze starej farby? No napewno najlepiej jak się owe dwie składowe dopełniają!
Zarosły tor donikąd...
Inne wagony widać, że są przerobione na dacze.
A to zwykły baraczek działkowy, ale też całkiem przyjemny!
Mini zwiedzanie zaliczone, zaopatrzenie w sklepie zrobione, słońce zaczyna przybierać z lekka wieczorne barwy - czas szukać dogodnego miejsca na biwak. Droga prowadząca przez taką magiczną bramę musi prowadzić w ciekawe miejsca!
Rozkładamy się w zatoczce nad jeziorem, gdzie klimatu dodają przewalone drzewa.
Browarek zapodany na nadjeziornym drzewie nieporównywalnie lepiej smakuje niż w knajpie czy na ławce w parku.
I jest oczywiście pierwsza kąpiel wyjazdu! Kąpiel jest specyficzna bo woda... sięga do kolan! Nawet jak się dosyć daleko odejdzie od brzegu. Tu się raczej nie popływa. A! W temacie kapieli - rano odkrywamy, że z wieczora wybitnie coś nad nami czuwało. Dno jest tak pełne tłuczonego szkła, że nie wiem jak to możliwe, że nikt z nas się nim nie pociął! A to byłaby masakra rozwalić sobie stopę w pierwszy dzień wyjazdu i w ogóle na samym początku lata. Do teraz zimno mi się robi na samo wspomnienie. Rano oczywiście kąpiemy się już w butach.
Wieczorem siedzimy przy ognisku. Nie ma nic lepszego niż blask ognia odbijający się w wodzie.
Gawędzimy na tematy różniste - o magii internetów, umożliwiającej poznawanie ludzi, których normalnie nigdy by się nie spotkało. Obgadujemy też znajomych czy wspominamy ciekawe wydarzenia z przeszłości np. spektakularne bójki na imprezach czy zlotach
Dzisiejsza ekipa w komplecie. Bo tak w ogóle to jeszcze 4 osoby dojadą. Już niebawem!
Ptaki się drą. Żaby też. Tafla jeziora jest idealnie równa i cudnie odbija się w niej księżyc.
Poranek mija równie sielsko jak wieczór. Łódeczki, ptaszęta i szum tataraku.
Ablucje jeziorne, dosuszanie namiotów z rosy i w drogę.
Mijamy opuszczoną wieżę ciśnień, więc nie wypada jej nie zwiedzić. Mają tu okaz dość specyficzny, o nietypowym kształcie.
Ostatecznie to ekipa ją zwiedza, a ja zostaję przypilnować plecaków. Jak dla mnie wejście okazuje się zbyt problematyczne, a głupio se roztrzasnąć ryj w drugi dzień wyjazdu...
Urokliwe zdjęcia wnętrz pochodzą więc z aparatu Chrisa i Szymona.
Musimy przejść dziś prawie przez całe miasto. Czas umilamy sobie więc np. spożywaniem lodów i gofrów.
oraz oglądaniem starych dekli kanalizacyjnych.
Spotykamy takowe sympatyczne kwietniki:
Fajny kiosk. Niestety już nic w nim się nie kupi, bo jest zamknięty. Ale jakby ktoś chciał to może go sobie kupić w całości.
Zawijamy pod wieżę widokową, która stoi w takim jakby parku.
Widoki nie są jakieś porażające - no ale widać jezioro. Zawsze coś.
Pod pobliską wiatą trwa impreza firmowa babeczek z miejscowego Kauflandu.
Jakoś tak wychodzi, że zapraszają nas na biesiadę Jemy kiełbaski i ciasteczka. Jest też nalewka pistacjowa z Podlasia w wielkim słoju. W rozmowach przewijają się tematy rózniste, ale głównie o wycieczkach, pracy i wychowaniu seksualnym młodzieży Ot taka wesoła i sympatyczna ekipa nam się trafiła na opłotkach Giżycka!
Miasto opuszczamy już zdecydowanie po południu. Podążąmy ścieżką, gdzie o łaskawości! "dopuszczono ruch pieszy"! Może obecnie, aby być modnym, należy się przemieszczać tylko na hulajnodze?
cdn
Ekipa zbiera się stopniowo. W Poznaniu do pociągu wsiada Chris. W Olsztynie spotykamy Szymona i Iwonę. I spektakularnie zamkniety dworzec
Do Giżycka jedziemy autobusem komunikacji zastępczej. I on ma kibel! Sączymy więc sobie pigwówkę. Ba! Żebym to ja wiedziała o tym kiblu! Siedziałam w pociągu, łakomie patrząc jak Chris chłepce kolejne browarki. A ja nawet z wodą ostrożnie, po kropelce i tylko do popicia kanapki, żeby się nie zadusić...
W Giżycku dworzec PKP nie istnieje. Wszystko zawładnięte remontem. Szukamy speluny z mapy Chrisa. Wbijamy na prywatny teren, gdzie trzech kolesi pije sobie piwko. No tak, była tu knajpa - 10 lat temu. Teraz jest po prostu ogródek jakiegos pana Mietka.
Idziemy w stronę dzikiej plaży, przez plac budowy, przez żwirowiska i piaszczyste drogi.
Kurz chrzęści w zębach. Bzy kwitną, spowijając całą okolicę swoim fioletowym aromatem - co potęguje radość z rozpoczynającej się własnie dziś, właśnie teraz, wędrówki
Po drodze mijamy wagony mieszkalne, bardzo podobne do tych, w których osiedlilismy się kiedyś w Łebie ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... czasy.html ) Część stoi opuszczona. Czy to remont okołokolejowy, który zrył doszczętnie całą okolicę, im zaszkodził? Czy może wcześniej był to ośrodek z wagonami pod wynajem?
Urok miejsca potęguje bliskość zieleni, która pod koniec maja jest szczególnie bujna i aromatyczna!
Do jednego wagonu udało się nawet bezproblemowo wejść - acz widać, że czasem pomieszkują tu jakieś żuliki.
Zachowały się różne ciekawe detale z dawnych lat.
Ciekawi mnie np. do trzymania czego służyły takowe skrzynie, znajdujące się pod wagonem?
Rozważamy co przyjmuje ciekawsze faktury - czy butwiejące drewno czy może rdzewiejący metal, obłażący ze starej farby? No napewno najlepiej jak się owe dwie składowe dopełniają!
Zarosły tor donikąd...
Inne wagony widać, że są przerobione na dacze.
A to zwykły baraczek działkowy, ale też całkiem przyjemny!
Mini zwiedzanie zaliczone, zaopatrzenie w sklepie zrobione, słońce zaczyna przybierać z lekka wieczorne barwy - czas szukać dogodnego miejsca na biwak. Droga prowadząca przez taką magiczną bramę musi prowadzić w ciekawe miejsca!
Rozkładamy się w zatoczce nad jeziorem, gdzie klimatu dodają przewalone drzewa.
Browarek zapodany na nadjeziornym drzewie nieporównywalnie lepiej smakuje niż w knajpie czy na ławce w parku.
I jest oczywiście pierwsza kąpiel wyjazdu! Kąpiel jest specyficzna bo woda... sięga do kolan! Nawet jak się dosyć daleko odejdzie od brzegu. Tu się raczej nie popływa. A! W temacie kapieli - rano odkrywamy, że z wieczora wybitnie coś nad nami czuwało. Dno jest tak pełne tłuczonego szkła, że nie wiem jak to możliwe, że nikt z nas się nim nie pociął! A to byłaby masakra rozwalić sobie stopę w pierwszy dzień wyjazdu i w ogóle na samym początku lata. Do teraz zimno mi się robi na samo wspomnienie. Rano oczywiście kąpiemy się już w butach.
Wieczorem siedzimy przy ognisku. Nie ma nic lepszego niż blask ognia odbijający się w wodzie.
Gawędzimy na tematy różniste - o magii internetów, umożliwiającej poznawanie ludzi, których normalnie nigdy by się nie spotkało. Obgadujemy też znajomych czy wspominamy ciekawe wydarzenia z przeszłości np. spektakularne bójki na imprezach czy zlotach
Dzisiejsza ekipa w komplecie. Bo tak w ogóle to jeszcze 4 osoby dojadą. Już niebawem!
Ptaki się drą. Żaby też. Tafla jeziora jest idealnie równa i cudnie odbija się w niej księżyc.
Poranek mija równie sielsko jak wieczór. Łódeczki, ptaszęta i szum tataraku.
Ablucje jeziorne, dosuszanie namiotów z rosy i w drogę.
Mijamy opuszczoną wieżę ciśnień, więc nie wypada jej nie zwiedzić. Mają tu okaz dość specyficzny, o nietypowym kształcie.
Ostatecznie to ekipa ją zwiedza, a ja zostaję przypilnować plecaków. Jak dla mnie wejście okazuje się zbyt problematyczne, a głupio se roztrzasnąć ryj w drugi dzień wyjazdu...
Urokliwe zdjęcia wnętrz pochodzą więc z aparatu Chrisa i Szymona.
Musimy przejść dziś prawie przez całe miasto. Czas umilamy sobie więc np. spożywaniem lodów i gofrów.
oraz oglądaniem starych dekli kanalizacyjnych.
Spotykamy takowe sympatyczne kwietniki:
Fajny kiosk. Niestety już nic w nim się nie kupi, bo jest zamknięty. Ale jakby ktoś chciał to może go sobie kupić w całości.
Zawijamy pod wieżę widokową, która stoi w takim jakby parku.
Widoki nie są jakieś porażające - no ale widać jezioro. Zawsze coś.
Pod pobliską wiatą trwa impreza firmowa babeczek z miejscowego Kauflandu.
Jakoś tak wychodzi, że zapraszają nas na biesiadę Jemy kiełbaski i ciasteczka. Jest też nalewka pistacjowa z Podlasia w wielkim słoju. W rozmowach przewijają się tematy rózniste, ale głównie o wycieczkach, pracy i wychowaniu seksualnym młodzieży Ot taka wesoła i sympatyczna ekipa nam się trafiła na opłotkach Giżycka!
Miasto opuszczamy już zdecydowanie po południu. Podążąmy ścieżką, gdzie o łaskawości! "dopuszczono ruch pieszy"! Może obecnie, aby być modnym, należy się przemieszczać tylko na hulajnodze?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
buba pisze:I spektakularnie zamkniety dworzec
[/qoute]
on już taki był dwa lata temu...
Pod pobliską wiatą trwa impreza firmowa babeczek z miejscowego Kauflandu.
Jakoś tak wychodzi, że zapraszają nas na biesiadę Jemy kiełbaski i ciasteczka. Jest też nalewka pistacjowa z Podlasia w wielkim słoju. W rozmowach przewijają się tematy rózniste, ale głównie o wycieczkach, pracy i wychowaniu seksualnym młodzieży Ot taka wesoła i sympatyczna ekipa nam się trafiła na opłotkach Giżycka!
tego akurat wam zazdrościłem, w przeciwieństwie do księdza
ależ fatalnie się tu teraz cytuje...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
tego akurat wam zazdrościłem, w przeciwieństwie do księdza
..
Jakbyś był z nami to moze bys odpowiednio zagadał i bysmy jeszcze mieli snickersy na wieczór!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Ale on ponoć był na tyle dziwny, że nawet miejscowi to zauważyli
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Suniemy w stronę Kamionek. Zatrzymuje się jedno z trzech aut, które nas dzisiaj minęły. I to samo z siebie. Nawet mu nie machaliśmy. Koleś proponuje podwózkę. Okazuje się, że to miejscowy ksiądz z parafii w Kamionkach i Dobie. Jakoś udaje się nam upchać - umieścić 4 osoby z wielkimi plecakami w aucie nie będącym ciężarówką jest zawsze wyzwaniem logistycznym. Na kolanach oprócz swoich bambetli trzymamy księgi liturgiczne. Trochę trzepało na wybojach więc zdjęcia takie niewyraźne...
Szymon bardzo się wykazuje w rozmowach tematycznych z kierowcą, ponieważ ma kuzyna księdza, który jak widać wtajemniczył go w różne wydarzenia i obchody związane z tą profesją. Ów kuzyn np. niedługo ma "prymicję" - pierwszą mszę odprawioną osobiście i z tej racji jest impreza rodzinna. Nasz ksiądz natomiast opowiada o lokalnych klimatach. W Kamionkach jest ponoć zameldowane 500 osób. Mieszka na stałe 100, a na dzisiejszej mszy było 10 osób.
W Kamionkach ledwo wysiedliśmy a już wpadamy na lokalnych dżentelmenów. Panowie poczuli się bardzo spragnieni i właśnie idą po babkę, żeby otworzyła poidełko. A właśnie się zastanawiliśmy po drodze czy tu mają sklep i czy aby w niedzielę będzie otwarty.
Ekipa zmierza do punktu przeznaczenia:
Ekipa dotarła i założyła pierwszy obóz:
Przyjemny balkonik. Ciekawe czy kiedyś stały na nim jakieś stoliki lub ławki?
Wnętrza świeżo otwartego dziś przybytku wyglądają całkiem przytulnie.
W okolicy są w modzie takowe specjały.
Naprzeciw sklepu są zarośla z ławeczką. Tu zakładamy drugi obóz Siadamy tam na chwilę z naszymi nowymi znajomymi. Jeden to Wiesiek. Z nim się najlepiej gada. Sympatyczny, ogarniety gość. Wiesiek bywa drwalem w pobliskich lasach. Drugi z panów niedawno pochował ojca. Ojciec ów też był zdeklarowanym bywalcem tego podsklepia i pryzma puszek widoczna na zdjęciu to jego zasługa. Ot taki swoisty pomnik. Syn jest dumny ze swojego taty i chyba bardzo chce mu dorównać. Jest z nami też trzeci koleś, najmłodszy. Dziwny taki. Jakieś takie rozlatane oczka, głupie hasła rzucane zupełnie nie na temat. Widać jednak, że czuje respekt przed Wieśkiem, więc ogólnie biesiada jest sympatyczna.
Obok za płotem jest podwórko sąsiada. Wychodzi na to, że podsklepowe żuliki podpadły mu już wcześniej, bo ni stąd ni zowąd postanawia nas poszczuć psami. Hoduje 3 bydlaki ras sporych, a płot ma ażurowy, psy więc wystawiają łby w naszą stronę. Chyba wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią dobitnie, że czas nam w drogę...
A droga jest bardzo miła! Słoneczna, wygrzana i prawie całkiem pusta. Wokół trawy i tonące w zielonościach dachy zostających za plecami domostw.
Fajną strukturę ma tu szosa. Pytanie - czy to bardzo porowaty asfalt czy może zminiaturyzowane do granic możliwości kocie łby?
W końcu schodzimy na drogi już o całkiem właściwej nawierzchni.
Mijamy malutką miejscowość z popegieerowską zabudową.
Potem zagłębiamy się w lasy. Zarośla są gęste, skłębione i uroczo przesiane z lekka już wieczornymi promieniami.
Czasem w chaszczu pojawia się jakaś rozpadlina, o podejrzanie równych brzegach.
Tak znajdujemy świetnie zamaskowane bunkry!
(zdjęcie z aparatu Chrisa)
W sumie nie wiem czy to są bunkry czy może raczej jakieś schrony przeciwlotnicze albo inne magazyny?
(zdjęcie z aparatu Chrisa)
Zejście do niektórych betonowych umocnień ktoś wyposażył w sznurek. Cieniutki, ale trzeba przyznać, że jest pomocny przy tych stromiznach.
Wnętrza o różnych żebrowaniach sufitów.
Potem nasze ścieżki prowadzą przez Dziewiszewo.
Mijamy ciekawe budynki z ogromnych, kolorowych kamulców.
Jeziorko, w którym wyjątkowo nikt nie zapodał przekąpki.
Malownicze aleje.
Na obrzeżach wsi Doba odwiedzamy ruiny mauzoleum. Jest legenda, że została tu pochowana para. Dzień przed ślubem okazało się, że ona go zdradza. Niedoszły mąż w akcie zemsty rozjechał ją traktorem. Tak przynajmniej opowiadał ktoś z miejscowych. Acz w tamte czasy to chyba jeszcze traktorów nie było?? Więc może jednak wozem? Potem pan młody popełnił samobójstwo. No i oni we dwoje sobie tam leżą. I straszą. Pojawiają się w lipowej alei w strojach ślubnych. Jakoś bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić zjawy w tym miejscu!
Dziś jednak nie ma fazy na duchy. Tajemnicze byty postanawiają przybrać postać roju komarów i nas pożreć żywcem
Druga legenda głosi, że do budowy kaplicy użyto cegieł z rozmontowanego zamku krzyżackiego znajdującego się nieopodal. Być może więc cegły są starsze niż się wydaje.
Lekko uchylone drzwi zapraszają do środka. Wręcz ponaglają delikatnym skrzypieniem.
Na niższe kondygnacje nie schodzimy, choć by się dało. Dopiero na zdjęciu zauważyłam, że wygląda to nieco jak przymrużone oczy...
Potem mijamy zabudowę miejscowości. Głównie zapadły mi w pamięć budynki ogromnego folwarku. Czego tu nie ma - silosy, krowy, maszyny rolnicze.
Dużo tu przedwojennych, kamiennych budynków gospodarczych.
Aż by się prosiły jakieś ruiny pałacu do kompletu. Zapewne był, ale już nic z niego nie zostało.
Nowsza zabudowa, zapewne z okresu PGRów.
Jest tu też kościół. Wygląda na stary, ale to złudzenie, bo zbudowali go prawie od zera w latach 80 tych.
W końcu widać jezioro! Znaczy koniec wędrówki na dziś.
W rejonie tych wiat rozkładamy się na nocleg.
Dziś do ekipy dołącza Pudel. Przywiozła go tu złapana na stopa sympatyczna, acz nie całkiem trzeźwa kompania. Ponoć nawet mieli wpaść do nas na wieczorną imprezę, rozochoceni faktem, że mamy takie wielkie plecaki, więc zapewne w ich wnętrzach jest dużo alkoholu
Z Szymonem idziemy po wodę. Sklepu tu nie ma, ale udaje się pozyskać wodę od miejscowych. Zdjęcie z aparatu Pudla.
Gdzieś w oddali chodzą burze, ale nam nie dolewa. Mamy tylko tęczę!
Ja na wszelki wypadek rozbiłam namiot pod przewróconą wiatą. Spało się cudownie - zacisznie, wygodnie, w zapachu siana. Bo akurat ściętą trawę ktoś w dużej ilości walnął pod tą wiatkę
Oprócz nas biwakują tu również Niemcy w kamperze. Szymon wdaje się z nimi w krótką pogawędkę. Ponoć są pozytywnie zaskoczeni Polską, bardzo im się tutaj podoba. Szymon opowiada im o pobliskim mauzoleum, jednak oni szybko przerywają, że "wojna nas w ogóle nie interesuje, nie mamy z nią nic wspólnego". Żeby to o bunkry chodziło? Ale co ma stary cmentarz z wojną?
Przewija się też miejscowa młodzież - to ci, którzy nam opowiadali legendę o mieszkańcach mauzoleum. Bardzo sympatyczna ekipa
Przy pobliskiej wyspie zacumowali żeglarze. Oni są najbardziej uciążliwi, bo puszczają muzykę i strasznie drą japy. Na szczęście są nieco od nas oddaleni, więc idzie jakoś wytrzymać.
Nie sądziłam, że moja sprytna wiata będzie mnie chronić nie przed burzą czy wiatrem, ale przed... światłem! Tak jest fajnie ustawiona, że zasłania namiocik od napier*** latarni! To jakaś wybitna choroba naszych czasów - paniczny lęk przed ciemnością. Obsesyjna mania stawiania wszędzie latarni o intensywności szperaczy okrętowych i to nie tylko w miastach, ale w miejscach takich jak tu - na obrzeżach wsi, nad jeziorem. Wszyscy ciągle mają ból odwłoka o "śmieci", bo ktoś puszkę rzucił w krzaki, ale zaśmiecanie każdego skrawka przestrzeni hałasem i światłem - to już ok. Ba! Wręcz pożądane... Chcąc nie chcąc mamy więc ognisko pod reflektorem.
Chmury całą noc są malownicze, acz zła pogoda ostatecznie idzie gdzie indziej i nie zaczepia nas nawet ogonem.
Zastanawiamy się też czy łamiemy regulamin terenu nadjeziornego - jeden z punktów wypisanych na tablicy brzmi dziwacznie: "zakaz czynów gorszących". Czy kąpiele na waleta do takich należą?
Jedna z porannych kąpieli została uwieczniona przez Pudla.
Czy wspominałam już, że to jezioro Dobskie jest upiornie zimne? Chyba najzimniejsze z jezior na naszej trasie. No ale co zrobić - innego dziś nie mamy.
Leniwy poranek w zapachu dymu, siana i wodorostu.
Dobę opuszczamy pylistą drogą kierując się na Parcz.
Łagodne wzgórza i zieloność pól.
Mój plecak jakoś zawsze wygląda najmniej foremnie (zdjęcie Pudla)
cdn
Szymon bardzo się wykazuje w rozmowach tematycznych z kierowcą, ponieważ ma kuzyna księdza, który jak widać wtajemniczył go w różne wydarzenia i obchody związane z tą profesją. Ów kuzyn np. niedługo ma "prymicję" - pierwszą mszę odprawioną osobiście i z tej racji jest impreza rodzinna. Nasz ksiądz natomiast opowiada o lokalnych klimatach. W Kamionkach jest ponoć zameldowane 500 osób. Mieszka na stałe 100, a na dzisiejszej mszy było 10 osób.
W Kamionkach ledwo wysiedliśmy a już wpadamy na lokalnych dżentelmenów. Panowie poczuli się bardzo spragnieni i właśnie idą po babkę, żeby otworzyła poidełko. A właśnie się zastanawiliśmy po drodze czy tu mają sklep i czy aby w niedzielę będzie otwarty.
Ekipa zmierza do punktu przeznaczenia:
Ekipa dotarła i założyła pierwszy obóz:
Przyjemny balkonik. Ciekawe czy kiedyś stały na nim jakieś stoliki lub ławki?
Wnętrza świeżo otwartego dziś przybytku wyglądają całkiem przytulnie.
W okolicy są w modzie takowe specjały.
Naprzeciw sklepu są zarośla z ławeczką. Tu zakładamy drugi obóz Siadamy tam na chwilę z naszymi nowymi znajomymi. Jeden to Wiesiek. Z nim się najlepiej gada. Sympatyczny, ogarniety gość. Wiesiek bywa drwalem w pobliskich lasach. Drugi z panów niedawno pochował ojca. Ojciec ów też był zdeklarowanym bywalcem tego podsklepia i pryzma puszek widoczna na zdjęciu to jego zasługa. Ot taki swoisty pomnik. Syn jest dumny ze swojego taty i chyba bardzo chce mu dorównać. Jest z nami też trzeci koleś, najmłodszy. Dziwny taki. Jakieś takie rozlatane oczka, głupie hasła rzucane zupełnie nie na temat. Widać jednak, że czuje respekt przed Wieśkiem, więc ogólnie biesiada jest sympatyczna.
Obok za płotem jest podwórko sąsiada. Wychodzi na to, że podsklepowe żuliki podpadły mu już wcześniej, bo ni stąd ni zowąd postanawia nas poszczuć psami. Hoduje 3 bydlaki ras sporych, a płot ma ażurowy, psy więc wystawiają łby w naszą stronę. Chyba wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią dobitnie, że czas nam w drogę...
A droga jest bardzo miła! Słoneczna, wygrzana i prawie całkiem pusta. Wokół trawy i tonące w zielonościach dachy zostających za plecami domostw.
Fajną strukturę ma tu szosa. Pytanie - czy to bardzo porowaty asfalt czy może zminiaturyzowane do granic możliwości kocie łby?
W końcu schodzimy na drogi już o całkiem właściwej nawierzchni.
Mijamy malutką miejscowość z popegieerowską zabudową.
Potem zagłębiamy się w lasy. Zarośla są gęste, skłębione i uroczo przesiane z lekka już wieczornymi promieniami.
Czasem w chaszczu pojawia się jakaś rozpadlina, o podejrzanie równych brzegach.
Tak znajdujemy świetnie zamaskowane bunkry!
(zdjęcie z aparatu Chrisa)
W sumie nie wiem czy to są bunkry czy może raczej jakieś schrony przeciwlotnicze albo inne magazyny?
(zdjęcie z aparatu Chrisa)
Zejście do niektórych betonowych umocnień ktoś wyposażył w sznurek. Cieniutki, ale trzeba przyznać, że jest pomocny przy tych stromiznach.
Wnętrza o różnych żebrowaniach sufitów.
Potem nasze ścieżki prowadzą przez Dziewiszewo.
Mijamy ciekawe budynki z ogromnych, kolorowych kamulców.
Jeziorko, w którym wyjątkowo nikt nie zapodał przekąpki.
Malownicze aleje.
Na obrzeżach wsi Doba odwiedzamy ruiny mauzoleum. Jest legenda, że została tu pochowana para. Dzień przed ślubem okazało się, że ona go zdradza. Niedoszły mąż w akcie zemsty rozjechał ją traktorem. Tak przynajmniej opowiadał ktoś z miejscowych. Acz w tamte czasy to chyba jeszcze traktorów nie było?? Więc może jednak wozem? Potem pan młody popełnił samobójstwo. No i oni we dwoje sobie tam leżą. I straszą. Pojawiają się w lipowej alei w strojach ślubnych. Jakoś bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić zjawy w tym miejscu!
Dziś jednak nie ma fazy na duchy. Tajemnicze byty postanawiają przybrać postać roju komarów i nas pożreć żywcem
Druga legenda głosi, że do budowy kaplicy użyto cegieł z rozmontowanego zamku krzyżackiego znajdującego się nieopodal. Być może więc cegły są starsze niż się wydaje.
Lekko uchylone drzwi zapraszają do środka. Wręcz ponaglają delikatnym skrzypieniem.
Na niższe kondygnacje nie schodzimy, choć by się dało. Dopiero na zdjęciu zauważyłam, że wygląda to nieco jak przymrużone oczy...
Potem mijamy zabudowę miejscowości. Głównie zapadły mi w pamięć budynki ogromnego folwarku. Czego tu nie ma - silosy, krowy, maszyny rolnicze.
Dużo tu przedwojennych, kamiennych budynków gospodarczych.
Aż by się prosiły jakieś ruiny pałacu do kompletu. Zapewne był, ale już nic z niego nie zostało.
Nowsza zabudowa, zapewne z okresu PGRów.
Jest tu też kościół. Wygląda na stary, ale to złudzenie, bo zbudowali go prawie od zera w latach 80 tych.
W końcu widać jezioro! Znaczy koniec wędrówki na dziś.
W rejonie tych wiat rozkładamy się na nocleg.
Dziś do ekipy dołącza Pudel. Przywiozła go tu złapana na stopa sympatyczna, acz nie całkiem trzeźwa kompania. Ponoć nawet mieli wpaść do nas na wieczorną imprezę, rozochoceni faktem, że mamy takie wielkie plecaki, więc zapewne w ich wnętrzach jest dużo alkoholu
Z Szymonem idziemy po wodę. Sklepu tu nie ma, ale udaje się pozyskać wodę od miejscowych. Zdjęcie z aparatu Pudla.
Gdzieś w oddali chodzą burze, ale nam nie dolewa. Mamy tylko tęczę!
Ja na wszelki wypadek rozbiłam namiot pod przewróconą wiatą. Spało się cudownie - zacisznie, wygodnie, w zapachu siana. Bo akurat ściętą trawę ktoś w dużej ilości walnął pod tą wiatkę
Oprócz nas biwakują tu również Niemcy w kamperze. Szymon wdaje się z nimi w krótką pogawędkę. Ponoć są pozytywnie zaskoczeni Polską, bardzo im się tutaj podoba. Szymon opowiada im o pobliskim mauzoleum, jednak oni szybko przerywają, że "wojna nas w ogóle nie interesuje, nie mamy z nią nic wspólnego". Żeby to o bunkry chodziło? Ale co ma stary cmentarz z wojną?
Przewija się też miejscowa młodzież - to ci, którzy nam opowiadali legendę o mieszkańcach mauzoleum. Bardzo sympatyczna ekipa
Przy pobliskiej wyspie zacumowali żeglarze. Oni są najbardziej uciążliwi, bo puszczają muzykę i strasznie drą japy. Na szczęście są nieco od nas oddaleni, więc idzie jakoś wytrzymać.
Nie sądziłam, że moja sprytna wiata będzie mnie chronić nie przed burzą czy wiatrem, ale przed... światłem! Tak jest fajnie ustawiona, że zasłania namiocik od napier*** latarni! To jakaś wybitna choroba naszych czasów - paniczny lęk przed ciemnością. Obsesyjna mania stawiania wszędzie latarni o intensywności szperaczy okrętowych i to nie tylko w miastach, ale w miejscach takich jak tu - na obrzeżach wsi, nad jeziorem. Wszyscy ciągle mają ból odwłoka o "śmieci", bo ktoś puszkę rzucił w krzaki, ale zaśmiecanie każdego skrawka przestrzeni hałasem i światłem - to już ok. Ba! Wręcz pożądane... Chcąc nie chcąc mamy więc ognisko pod reflektorem.
Chmury całą noc są malownicze, acz zła pogoda ostatecznie idzie gdzie indziej i nie zaczepia nas nawet ogonem.
Zastanawiamy się też czy łamiemy regulamin terenu nadjeziornego - jeden z punktów wypisanych na tablicy brzmi dziwacznie: "zakaz czynów gorszących". Czy kąpiele na waleta do takich należą?
Jedna z porannych kąpieli została uwieczniona przez Pudla.
Czy wspominałam już, że to jezioro Dobskie jest upiornie zimne? Chyba najzimniejsze z jezior na naszej trasie. No ale co zrobić - innego dziś nie mamy.
Leniwy poranek w zapachu dymu, siana i wodorostu.
Dobę opuszczamy pylistą drogą kierując się na Parcz.
Łagodne wzgórza i zieloność pól.
Mój plecak jakoś zawsze wygląda najmniej foremnie (zdjęcie Pudla)
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Pudelek pisze:Ale on ponoć był na tyle dziwny, że nawet miejscowi to zauważyli
A co miejscowi o nim mówili? Bo nie pamietam
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Buba, dlaczego masz zawsze największy plecak ze wszystkich
Obozowisko nr 2, nawet lepsze od baru U Leona w Czechowicach
Obozowisko nr 2, nawet lepsze od baru U Leona w Czechowicach
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
buba pisze:Pudelek pisze:Ale on ponoć był na tyle dziwny, że nawet miejscowi to zauważyli
A co miejscowi o nim mówili? Bo nie pamietam
że jest dziwny, bo normalnie nie jest taki miły i pomocny Najwyraźniej ktoś mu wpadł w oko, pewnie Chris
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
buba pisze:Na obrzeżach wsi Doba odwiedzamy ruiny mauzoleum. Jest legenda, że została tu pochowana para. Dzień przed ślubem okazało się, że ona go zdradza. Niedoszły mąż w akcie zemsty rozjechał ją traktorem. Tak przynajmniej opowiadał ktoś z miejscowych. Acz w tamte czasy to chyba jeszcze traktorów nie było?? Więc może jednak wozem? Potem pan młody popełnił samobójstwo. No i oni we dwoje sobie tam leżą. I straszą. Pojawiają się w lipowej alei w strojach ślubnych. Jakoś bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić zjawy w tym miejscu!
Ponoć ostatni pochówek jaki się tam odbył, to członka rodziny w mundurze SS. Może stąd ta niechęć Niemców kempingowców do zwiedzania mauzoleum?
Dziś do ekipy dołącza Pudel. Przywiozła go tu złapana na stopa sympatyczna, acz nie całkiem trzeźwa kompania. Ponoć nawet mieli wpaść do nas na wieczorną imprezę, rozochoceni faktem, że mamy takie wielkie plecaki, więc zapewne w ich wnętrzach jest dużo alkoholu
skutecznie ich widać zniechęciłem Ale nie tylko o alkohol chodziło, jednemu z nich Buba wpadła w oko
Czy wspominałam już, że to jezioro Dobskie jest upiornie zimne? Chyba najzimniejsze z jezior na naszej trasie. No ale co zrobić - innego dziś nie mamy.
i to było dziwne, bo jako dość płytkie i brudne powinno być cieplejsze...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
maurycy pisze:Buba, dlaczego masz zawsze największy plecak ze wszystkich
wiesz ile tam niepotrzebnych rzeczy? Sam garnek zajmuje połowę
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
maurycy pisze:Buba, dlaczego masz zawsze największy plecak ze wszystkich
Obozowisko nr 2, nawet lepsze od baru U Leona w Czechowicach
Bo najbardziej marznę? Wiec mam najwięcej ciepłych ciuchów i najwiekszy, najcieplejszy spiwór. To są akurat rzeczy ktore fest robią objetosc. W masie juz moj plecak jest porownywalny z innymi.
Obozowisko nr 2, nawet lepsze od baru U Leona w Czechowicach
Muszę kiedys sprawdzic czy faktycznie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Pudelek pisze:maurycy pisze:Buba, dlaczego masz zawsze największy plecak ze wszystkich
wiesz ile tam niepotrzebnych rzeczy? Sam garnek zajmuje połowę
Domyślam się Ale czekam na odpowiedź od Buby.
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Pudelek pisze:maurycy pisze:Buba, dlaczego masz zawsze największy plecak ze wszystkich
wiesz ile tam niepotrzebnych rzeczy? Sam garnek zajmuje połowę
Jaki garnek? Na te wyjazdy nie wożę ani garnka, ani menażki, ani nawet czajniczka Tylko jeden jedyny półlitrowy kubeczek bez pokrywki tylko folią aluminiową go przykrywam zeby bylo lżej!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
Najwyraźniej ktoś mu wpadł w oko, pewnie Chris
Ale nie tylko o alkohol chodziło, jednemu z nich Buba wpadła w oko
I teraz pytanie - kto z nas ma bardziej przechlapane
Czy wspominałam już, że to jezioro Dobskie jest upiornie zimne? Chyba najzimniejsze z jezior na naszej trasie. No ale co zrobić - innego dziś nie mamy.
i to było dziwne, bo jako dość płytkie i brudne powinno być cieplejsze...
Dlatego pewnie to w Mołtajnach było najcieplejsze!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Mazury bez deszczu - gdzieś na obrzeżach ogrodów Hitlera (2024)
buba pisze:Pudelek pisze:maurycy pisze:Buba, dlaczego masz zawsze największy plecak ze wszystkich
wiesz ile tam niepotrzebnych rzeczy? Sam garnek zajmuje połowę
Jaki garnek? Na te wyjazdy nie wożę ani garnka, ani menażki, ani nawet czajniczka Tylko jeden jedyny półlitrowy kubeczek bez pokrywki tylko folią aluminiową go przykrywam zeby bylo lżej!
kubek to prawie jak garnek!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości