Najpierw nuda a potem...
Najpierw nuda a potem...
Pewnego dnia postanowiłem się znów gdzieś przejść. Czasu za wiele nie było, więc wziąłem na szybko plecak i poszedłem na przystanek. Nie wiedziałem, gdzie pójść, zostawiłem sprawę losowi.
Pierwszy przyjechał bus na Cieszyn, więc wsiadłem. Na Kubalonce postanawiam, że mi sie specjalnie nie chce łazić, to wysiadłem.
Bar beczka stał i kusił. Tak długo, że nakusił. Wziąłem sobie na rozgrzewkę "Brackie". Jedynym jego plusem była temperatura. Było zimne. A tak to jakieś takie mocno wodniste.
Wypiłem szybko i poszedłem sobie w kierunku Stecówki. Nie chciało mi się iść szlakiem, to sobie szedłem asfaltem. Na wysokości skały "Dorka" jest wieżyczka widokowa, zaszedłem. Coraz bardziej zarośnieta jest, niebawem wieżyczka straci swój cel.
Oglądam sobie Zalew Czerniański i Malinów
Na lewo już prawie wszystko zarosło, ale też mi sie podoba.
Idę dalej, bo ponoć na Stecówce budka jest z zimnymi napojami. No to bym może skorzystał, bo duszno jest, a brackie z Kubalonki srednie było.
Asfalt mnie nuzy, ale co to, szlak idzie lasem No to wbiłem na niego w sandałkach, a tam błoto, jakieś połamane drzewa i w ogóle klimat jak z horroru. Nie no, bez jaj, wracam się cały ubłocony, jeszcze jebłem i cała nogę mam upierdzieloną w glinie.
Idę tym asfaltem, idę, idę, końca nie ma, jakoś mnie to nie porwało.
Niby jakieś widoki czasem są, niby piekny las, ale adrenalina jak w szachach. Nie no, to jednak nie dla mnie.
Dochodzę do tej Stecówki. Schronisko oczywiście w remoncie, bez zmian. Buda stoi dalej, poniżej kościoła.
Idę.
Co?
14 złotych za piwo brackie w plastikowym kubku?
No to się odwracam na pięcie, siadam pod kościołem, wyciągam niezawodną wodę truskawkową firmy Kubuś i myślę, co dalej.
Nie chce mi się łazić, to wbijam na swoje ścieżki i wracam do bazy. Przynajmniej na basen szybciej pójdę, jakas frajda będzie.
Niżej znane już mi dobrze tereny, jakieś psy mnie odprowadzają, większy był łagodny, mniejszy chciał mnie pożreć. tak, adrenalina była, ale nie taka, jakiej szukałem...
Mijam ostatnie osiedle i już jestem u siebie.
W dupie mam takie łażenie. Nie podobało mi się. Zero emocji.
Poszedłem na basen. Rozpadało się, zaciągneło na amen.
Nie wszystkim przeszkadzał deszcz. Niektórzy nie chcieli słyszeć o chowaniu się przed nim.
O piątej rano pies debil budzi mnie, bo życzy sobie wyjść na trawę. Zły wstaję, wychodze i...
O w mordę. Tak, to ten dzień, teraz albo nigdy. Nie zdzierżę kolejnej wspaniałej wycieczki na Kubalonkę, nudnej jak flaki z olejem. Coś trzeba zmienić. Koniecznie!!!
Przypominam sobie o moich wielkich planach. Tak! To dziś będę wielki, albo odejdę w zapomnienie.
Dziewczyny wstały, ogarnąłem sklep, idę po rower.
Gość pyta się, jakie mam doświadczenie.
_yyyy, coś tam łażę, kondycja jest.
Patrzy na mnie z politowaniem. Pyta, co chcę zwiedzić. Snuję mu opowieści, gdzie ja to nie wjadę, patrzy się na mnie już nie jak z politowaniem, ale jak na debila.
"No dobra, ten będzie dobry dla pana" mówi w końcu, widząc, że nie odpuszczę.
"Tu jest dętka, tu pompka, jakby były kłopoty, przyjadę po pana" - kończy z przekąsem podając mi niebieską rakietę.
"taaaa, do lasu kurwa przyjedziesz" - odpowiadam w myślach i wsiadam na bestię. Bestia zarzuca kołami, sokołek leży pod stopami pana od rowerów.
"Może kask panu dac? Jest za darmo..."
"Nie trzeba" odpowiadam i wyprowadzam rower zza wypożyczalnię, żeby gość nie widział, jak znów próbuję jechac i się wypierdalam.
Przeprowadziłem rower, wziąłem dwa oddechy i próbuję. Jest większy i cięższy od mojego rometa, na którym też rzadko jeżdzę, ale po chwili zaczynamy się z rakietą rozumieć.
Nie wiem, czemu się ludzie na mnie dziwnie patrzą. Czy to dlatego, że jade bez kasku, w kapielówkach i sandałkach? Jestem kolarzem przez ż z kropką, czy jak?
Z poczatku badam, jak to się jeździ na elektryku. Minimalnie korzystam ze wspomagania, bo mi wstyd oddać rower z wyczerpaną baterią. Znanymi skrótami wjeżdzam na Sałasz Dupne. Tam był duzy podjazd, to się wspomagałem, bo inaczej bym zdechł. Ale kurde, kwadrans minął, jestem już tu, pieszo bym dreptał godzinę, i to szybkim tempem. Zaczyna mi sie to podobać.
Nie przewidziałem tylko, że po asfalcie się jeździ inaczej, niz po kamieniach i korzeniach. No ale cisnę, chociaz kilka razy podpieram się nogami, a ze dwa razy musiałem zejść z maszyny, bo bankowo bym pierdolnął.
Niemniej po pół godzinie, dumny jak paw, melduje się na Kiczorach.
Pierwszy plan mój był taki, że cofnę się na Stożek i zjade niebieskim szlakiem, bo wydawał mi się dobry do zjazdu - mało kamieni i szeroka droga. No ale nie wiem, co mi odbiło, zaczynam karkołomny zjazd szlakiem czerwonym. Po kilku minutach stwierdzam, że moge tego nie przeżyć. Serce wali mi jak głupie, ręce bolą od trzymania hamulców, a rower i tak podskakuje na kamieniach. Do tego koła nie do końca chcą słuchać. A pierdolę taki interes - biorę i sprowadzam rakietę na najgorszym odcinku, bo co prawda szukałem adrenaliny, ale w odpowiedniej ilości. Niżej już da sie jechac, więc na hamulcach docieram do Mrózkowa. Nie no, straszne to było, musze odpocząć.
teraz juz będzie lepiej - wybieram szeroką droge szutrową w kierunku Kubalonki, zapierdzielam tam 40km/h. Wywiało mi cały łupież i dwie plomby z zębów. Podobało mi się.
Docieram na Kubalonkę. Nie mam planu, jadę dalej. Cały ten nudny odcinek do Stecówki, co wcześniej mnie nużył, teraz sprawia mi tyle radochy, że cięzko to opisac. Szkoda, że Stecówka wyłania się już po kilku minutach.
Zdjęć nie robię, bo trzymam kierownicę.
Ze Stecówki zjeżdżam karkołomnie serpentynami w dół, licznik pokazuje momentami ponad 50 km/h. jak pierdolne, to tylko raz, ale w końcu jest frajda.
Odbijam potem na nowe tereny, jadę zobaczyć drugi ze zbiorników retencyjnych w Istebnej, ten pod Gańczorką. Nogi juz mam jak z waty, jak schodzę z maszyny.
A potem podjeżdżam jeszcze pod Koniaków, i jakimiś nowymi drogami zjeżdżam oddac maszynę. Spędziłem na niej 3 godziny i to był najlepszy moment z tych wszystkich wycieczek. Zrobiłem 32 km. Już wiem, że na następne wakacje będę rowerem jeździć o wiele więcej i częściej.
Na koniec dnia jeszcze tęcza.
Polecam każdemu spróbować takiego czegoś, niesamowita frajda. Ale i satysfakcja, że się gdzies wjechało, bo nogi bolały, ale uśmiech na gębie był jeszcze długo.
Pierwszy przyjechał bus na Cieszyn, więc wsiadłem. Na Kubalonce postanawiam, że mi sie specjalnie nie chce łazić, to wysiadłem.
Bar beczka stał i kusił. Tak długo, że nakusił. Wziąłem sobie na rozgrzewkę "Brackie". Jedynym jego plusem była temperatura. Było zimne. A tak to jakieś takie mocno wodniste.
Wypiłem szybko i poszedłem sobie w kierunku Stecówki. Nie chciało mi się iść szlakiem, to sobie szedłem asfaltem. Na wysokości skały "Dorka" jest wieżyczka widokowa, zaszedłem. Coraz bardziej zarośnieta jest, niebawem wieżyczka straci swój cel.
Oglądam sobie Zalew Czerniański i Malinów
Na lewo już prawie wszystko zarosło, ale też mi sie podoba.
Idę dalej, bo ponoć na Stecówce budka jest z zimnymi napojami. No to bym może skorzystał, bo duszno jest, a brackie z Kubalonki srednie było.
Asfalt mnie nuzy, ale co to, szlak idzie lasem No to wbiłem na niego w sandałkach, a tam błoto, jakieś połamane drzewa i w ogóle klimat jak z horroru. Nie no, bez jaj, wracam się cały ubłocony, jeszcze jebłem i cała nogę mam upierdzieloną w glinie.
Idę tym asfaltem, idę, idę, końca nie ma, jakoś mnie to nie porwało.
Niby jakieś widoki czasem są, niby piekny las, ale adrenalina jak w szachach. Nie no, to jednak nie dla mnie.
Dochodzę do tej Stecówki. Schronisko oczywiście w remoncie, bez zmian. Buda stoi dalej, poniżej kościoła.
Idę.
Co?
14 złotych za piwo brackie w plastikowym kubku?
No to się odwracam na pięcie, siadam pod kościołem, wyciągam niezawodną wodę truskawkową firmy Kubuś i myślę, co dalej.
Nie chce mi się łazić, to wbijam na swoje ścieżki i wracam do bazy. Przynajmniej na basen szybciej pójdę, jakas frajda będzie.
Niżej znane już mi dobrze tereny, jakieś psy mnie odprowadzają, większy był łagodny, mniejszy chciał mnie pożreć. tak, adrenalina była, ale nie taka, jakiej szukałem...
Mijam ostatnie osiedle i już jestem u siebie.
W dupie mam takie łażenie. Nie podobało mi się. Zero emocji.
Poszedłem na basen. Rozpadało się, zaciągneło na amen.
Nie wszystkim przeszkadzał deszcz. Niektórzy nie chcieli słyszeć o chowaniu się przed nim.
O piątej rano pies debil budzi mnie, bo życzy sobie wyjść na trawę. Zły wstaję, wychodze i...
O w mordę. Tak, to ten dzień, teraz albo nigdy. Nie zdzierżę kolejnej wspaniałej wycieczki na Kubalonkę, nudnej jak flaki z olejem. Coś trzeba zmienić. Koniecznie!!!
Przypominam sobie o moich wielkich planach. Tak! To dziś będę wielki, albo odejdę w zapomnienie.
Dziewczyny wstały, ogarnąłem sklep, idę po rower.
Gość pyta się, jakie mam doświadczenie.
_yyyy, coś tam łażę, kondycja jest.
Patrzy na mnie z politowaniem. Pyta, co chcę zwiedzić. Snuję mu opowieści, gdzie ja to nie wjadę, patrzy się na mnie już nie jak z politowaniem, ale jak na debila.
"No dobra, ten będzie dobry dla pana" mówi w końcu, widząc, że nie odpuszczę.
"Tu jest dętka, tu pompka, jakby były kłopoty, przyjadę po pana" - kończy z przekąsem podając mi niebieską rakietę.
"taaaa, do lasu kurwa przyjedziesz" - odpowiadam w myślach i wsiadam na bestię. Bestia zarzuca kołami, sokołek leży pod stopami pana od rowerów.
"Może kask panu dac? Jest za darmo..."
"Nie trzeba" odpowiadam i wyprowadzam rower zza wypożyczalnię, żeby gość nie widział, jak znów próbuję jechac i się wypierdalam.
Przeprowadziłem rower, wziąłem dwa oddechy i próbuję. Jest większy i cięższy od mojego rometa, na którym też rzadko jeżdzę, ale po chwili zaczynamy się z rakietą rozumieć.
Nie wiem, czemu się ludzie na mnie dziwnie patrzą. Czy to dlatego, że jade bez kasku, w kapielówkach i sandałkach? Jestem kolarzem przez ż z kropką, czy jak?
Z poczatku badam, jak to się jeździ na elektryku. Minimalnie korzystam ze wspomagania, bo mi wstyd oddać rower z wyczerpaną baterią. Znanymi skrótami wjeżdzam na Sałasz Dupne. Tam był duzy podjazd, to się wspomagałem, bo inaczej bym zdechł. Ale kurde, kwadrans minął, jestem już tu, pieszo bym dreptał godzinę, i to szybkim tempem. Zaczyna mi sie to podobać.
Nie przewidziałem tylko, że po asfalcie się jeździ inaczej, niz po kamieniach i korzeniach. No ale cisnę, chociaz kilka razy podpieram się nogami, a ze dwa razy musiałem zejść z maszyny, bo bankowo bym pierdolnął.
Niemniej po pół godzinie, dumny jak paw, melduje się na Kiczorach.
Pierwszy plan mój był taki, że cofnę się na Stożek i zjade niebieskim szlakiem, bo wydawał mi się dobry do zjazdu - mało kamieni i szeroka droga. No ale nie wiem, co mi odbiło, zaczynam karkołomny zjazd szlakiem czerwonym. Po kilku minutach stwierdzam, że moge tego nie przeżyć. Serce wali mi jak głupie, ręce bolą od trzymania hamulców, a rower i tak podskakuje na kamieniach. Do tego koła nie do końca chcą słuchać. A pierdolę taki interes - biorę i sprowadzam rakietę na najgorszym odcinku, bo co prawda szukałem adrenaliny, ale w odpowiedniej ilości. Niżej już da sie jechac, więc na hamulcach docieram do Mrózkowa. Nie no, straszne to było, musze odpocząć.
teraz juz będzie lepiej - wybieram szeroką droge szutrową w kierunku Kubalonki, zapierdzielam tam 40km/h. Wywiało mi cały łupież i dwie plomby z zębów. Podobało mi się.
Docieram na Kubalonkę. Nie mam planu, jadę dalej. Cały ten nudny odcinek do Stecówki, co wcześniej mnie nużył, teraz sprawia mi tyle radochy, że cięzko to opisac. Szkoda, że Stecówka wyłania się już po kilku minutach.
Zdjęć nie robię, bo trzymam kierownicę.
Ze Stecówki zjeżdżam karkołomnie serpentynami w dół, licznik pokazuje momentami ponad 50 km/h. jak pierdolne, to tylko raz, ale w końcu jest frajda.
Odbijam potem na nowe tereny, jadę zobaczyć drugi ze zbiorników retencyjnych w Istebnej, ten pod Gańczorką. Nogi juz mam jak z waty, jak schodzę z maszyny.
A potem podjeżdżam jeszcze pod Koniaków, i jakimiś nowymi drogami zjeżdżam oddac maszynę. Spędziłem na niej 3 godziny i to był najlepszy moment z tych wszystkich wycieczek. Zrobiłem 32 km. Już wiem, że na następne wakacje będę rowerem jeździć o wiele więcej i częściej.
Na koniec dnia jeszcze tęcza.
Polecam każdemu spróbować takiego czegoś, niesamowita frajda. Ale i satysfakcja, że się gdzies wjechało, bo nogi bolały, ale uśmiech na gębie był jeszcze długo.
Re: Najpierw nuda a potem...
Sokół pisze:Polecam każdemu spróbować takiego czegoś, niesamowita frajda. Ale i satysfakcja, że się gdzies wjechało, bo nogi bolały, ale uśmiech na gębie był jeszcze długo.
Ja po moich okolicznych górkach dużo jeżdżę na rowerze(bez wspomagania,może na starość sobie kupie).Adrenalina czasem potrafi podskoczyć.
Ja po moich okolicznych górkach dużo jeżdżę na rowerze(bez wspomagania,może na starość sobie kupie).Adrenalina czasem potrafi podskoczyć.
Re: Najpierw nuda a potem...
Właśnie tego mi brakuje w kolekcji, jazdy po górach na rowerze. Fajnie to u ciebie wyszło.
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
Re: Najpierw nuda a potem...
Musze sobie kiedys wypozyczyc taki rower! Ostatnio sporo jezdze na rowerze, ale tylko po nizinach bo pod gorke nie wjade (wiem, bo nizinne gorki mi w pelni wystarczają, zeby zdechnąć). No ale ze wspomaganiem? hmmmmm... Ciekawe tylko na ile starcza takowa bateria?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Najpierw nuda a potem...
Dzięki rowerowi zobaczyłeś nowe miejsca w krótkim czasie, a stare nabrały nowej świeżości
A czemu piszesz że czasu za dużo nie było, przecież byłeś na wakacjach i nic nie musiałeś, a z tego co piszesz to nigdzie nie jeździcie zwiedzać, ewentualnie tylko basen? Więc czasu raczej wręcz odwrotnie, mnóstwo
A czemu piszesz że czasu za dużo nie było, przecież byłeś na wakacjach i nic nie musiałeś, a z tego co piszesz to nigdzie nie jeździcie zwiedzać, ewentualnie tylko basen? Więc czasu raczej wręcz odwrotnie, mnóstwo
Re: Najpierw nuda a potem...
buba pisze: Ciekawe tylko na ile starcza takowa bateria?
Zależy co kupisz .
Re: Najpierw nuda a potem...
marekw pisze:buba pisze: Ciekawe tylko na ile starcza takowa bateria?
Zależy co kupisz .
Raczej co mają po wypozyczalniach, bo o zakupie to poki co nie mysle.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Najpierw nuda a potem...
Ja powoli dojrzewam do elektryka, tylko ciężkie to cholerstwo, nie wiem czy do piwnicy dam radę znieść, a garaży nie mam.
Czytam sobie początek relacji i widzę, że Sokół znowu kręci się po swoim Heimacie, nuuuuda. Ale "spokojnie, zaraz się rozkręci", no i pognał Sokół an elektryku, dobrze że fotoradarów nie było, i do tego bez ka-ka-kasku. Ale przeżył, to najważniejsze. Pierwsze koty za płoty.
Czytam sobie początek relacji i widzę, że Sokół znowu kręci się po swoim Heimacie, nuuuuda. Ale "spokojnie, zaraz się rozkręci", no i pognał Sokół an elektryku, dobrze że fotoradarów nie było, i do tego bez ka-ka-kasku. Ale przeżył, to najważniejsze. Pierwsze koty za płoty.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Re: Najpierw nuda a potem...
Hmm... rower chyba średnio sprawdza się w chaszczowaniu...
Ale zawsze to jakaś nowość, odmiana. W sumie nie powinienem się wypowiadać, bo nigdy na elektryku nie siedziałem.
Ale zawsze to jakaś nowość, odmiana. W sumie nie powinienem się wypowiadać, bo nigdy na elektryku nie siedziałem.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Re: Najpierw nuda a potem...
Z parę lat temu, gdy jeszcze elektryki nie były tak powszechne, wracałem swoim starym tradycyjnym rowerem z roboty do domu. Po górkę nie jest ale jednak trza napierać energicznie, więc i zmęczyć się można. I napieram z kroplami potu na czole a tu nagle wyprzedza mnie żwawo.... starsza babcia. Źle ze mną pomyślałem
Ulżyło mi jednak gdy dostrzegłem dziwnie grubą ramę i dotarło do mnie że zasuwa pewno na tym elektrycznym rowerze
Natchnąłeś mnie jednak Sokole, żeby kiedyś w góry spróbować na elektryku. Kupić nie kupię ale przecież... można wypożyczyć
Ulżyło mi jednak gdy dostrzegłem dziwnie grubą ramę i dotarło do mnie że zasuwa pewno na tym elektrycznym rowerze
Natchnąłeś mnie jednak Sokole, żeby kiedyś w góry spróbować na elektryku. Kupić nie kupię ale przecież... można wypożyczyć
Re: Najpierw nuda a potem...
Ogólnie pewnie wszystko zależy od modelu. Z tego, co słyszałem, bo kolega kiedys kupował, to są wersje z baterią wyciaganą (bierzesz samą baterie do domu i ładujesz) i taką wbudowana na stałe (ładujesz cały rower)
Gość z wypożyczalni mówił mi o tej baterii, że starcza spokojnie na 50 km, ale wszystko zależy od ilości "pomocy", jaką sobie ustawimy. Ja zrobiłem 32 km, oddawałem rower z 80% baterii, ale tak, jak wspomniałem, starałem się brac pomoc tylko w krytycznych sytuacjach.
Koszt wypożyczenia jest znośny, ja dałem stówkę za trzy godziny, za cały dzień było 140, ale stwierdziłem, że nie dam rady tyle wysiedzieć na dupsku.
Z mojego punktu widzenia lepiej wypozyczyć sobie ze trzy razy niż kupić coś za 1o koła.
Gość z wypożyczalni mówił mi o tej baterii, że starcza spokojnie na 50 km, ale wszystko zależy od ilości "pomocy", jaką sobie ustawimy. Ja zrobiłem 32 km, oddawałem rower z 80% baterii, ale tak, jak wspomniałem, starałem się brac pomoc tylko w krytycznych sytuacjach.
Koszt wypożyczenia jest znośny, ja dałem stówkę za trzy godziny, za cały dzień było 140, ale stwierdziłem, że nie dam rady tyle wysiedzieć na dupsku.
Z mojego punktu widzenia lepiej wypozyczyć sobie ze trzy razy niż kupić coś za 1o koła.
Re: Najpierw nuda a potem...
sokół pisze:Ogólnie pewnie wszystko zależy od modelu. Z tego, co słyszałem, bo kolega kiedys kupował, to są wersje z baterią wyciaganą (bierzesz samą baterie do domu i ładujesz) i taką wbudowana na stałe (ładujesz cały rower)
Gość z wypożyczalni mówił mi o tej baterii, że starcza spokojnie na 50 km, ale wszystko zależy od ilości "pomocy", jaką sobie ustawimy. Ja zrobiłem 32 km, oddawałem rower z 80% baterii, ale tak, jak wspomniałem, starałem się brac pomoc tylko w krytycznych sytuacjach.
Koszt wypożyczenia jest znośny, ja dałem stówkę za trzy godziny, za cały dzień było 140, ale stwierdziłem, że nie dam rady tyle wysiedzieć na dupsku.
Z mojego punktu widzenia lepiej wypozyczyć sobie ze trzy razy niż kupić coś za 1o koła.
To wyglada calkiem fajnie! Musze wiec znalezc jakas wypozyczalnie i przetestowac!
A to tak działa, ze jedziesz albo normalnie kręcąc pedałami albo przestawiasz wajchę na sam silnik (i jedziesz jak motor) czy jest mozliwosc że jedziesz normalnie, kręcisz a silniczek ci tylko pomaga - w sensie jak dodatkowa przerzutka?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Najpierw nuda a potem...
Właśnie głównie jest ta druga opcja, to wspomaga cię podczas jazdy
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
Re: Najpierw nuda a potem...
Ja miałem cztery, albo pięć "poziomów wspomagania"
Na największym podjeździe praktycznie jedziesz jak po płaskim, biorąc pod uwagę najmocniejszy bieg wspomagania,
A na zjazdach wyłączałem w ogóle baterię. Fajna zabawka, teraz w Beskidach tych wypożyczalni jest od groma. Pewnie nie tylko w Beskidach, ale na płaskim to ja nie wiem, czy jest sens wspomagania się.
Na największym podjeździe praktycznie jedziesz jak po płaskim, biorąc pod uwagę najmocniejszy bieg wspomagania,
A na zjazdach wyłączałem w ogóle baterię. Fajna zabawka, teraz w Beskidach tych wypożyczalni jest od groma. Pewnie nie tylko w Beskidach, ale na płaskim to ja nie wiem, czy jest sens wspomagania się.
Re: Najpierw nuda a potem...
W końcu się żeś ruszył.
I nawet nowoczesnością zapachniało
I nawet nowoczesnością zapachniało
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 38 gości