Pora na trochę świeżości. Byłem w górach, ale nie wiem w jakich. Jako odkrywca roboczo nazwałem je sobie Beskidem Orawskim. I teraz tak... Oravské Beskydy to słowacka nazwa Beskidu Żywieckiego. Jednak miejsce gdzie chodziłem jest bardziej na południe. Można byłoby próbować je podciągnąć pod Magurę Orawską, ale jednak byłem bardziej na północ.
Granicę przekroczyłem w Korbielowie. Rozpocząłem w miejscowości Klin. Poranne słońce ładnie oświetlało okolicę. Widok na Magurę Orawską. Charakterystyczna Magurka z wieżą, a po prawej Budín, gdzie byłem niedawno.
Z drugiej strony Babia Góra i pięknie położony dom z dala od innych zabudowań, co na Słowacji rzadko się zdarza.
Przede mną pagórek z krzyżem, który widać z drogi, jak się wraca przez Korbielów.
Po podejściu bliżej okazuje się, że to co widać to nie krzyż, tylko figura Jezusa, nawiązująca to tego słynnego z Rio de Janeiro.
Co się tu wyczynia trudno ogarnąć. Jednym może się bardzo podobać, innych może przerażać. Na pewno jest bardzo zadbane, dużo wypielęgnowanych kwiatów, krzewów i drzewek. Piękne widoki. Co ciekawe można sobie nabyć pamiątki (widokówki, magnesy) w samoobsługowym sklepiku, samemu biorąc towar i zostawiając pieniądze. Takie zaufanie do ludzi wciąż mnie lekko szokuje.
Z drugiej strony religijny kicz do kwadratu.
Mnie najbardziej podobała się wiatka na stare bezwartościowe "obrazy" o tematyce religijnej jakie ludzie mieli w domach w czasach naszych babć. Teraz nikt już raczej czegoś takiego nie wyeksponuje, a na śmietnik też nie wypada wyrzucić.
Tutaj sobie tworzą oryginalną ekspozycję.
Pora ruszać dalej. Niby jest tu szlak, ale od razu widać ilu turystów nim chodzi.
A tereny są bardzo przyjemne. Dużo otwartych przestrzeni.
Są też odcinki leśne, ale w mniejszości.
Porzucam szlak i kręcę jakieś kółeczko.
Widok na Pilsko (z prawej) i Mechy.
Nienazwany pagórek z krzyżem nad miejscowością Oravské Veselé
Widok wstecz na Babią.
Kolorki letnie, trawy falują na wietrze mam nawet skojarzenia z morzem.
Najbardziej podoba mi się to, że przeważnie w zasięgu wzroku nie ma żadnych ludzkich siedzib.
Schodzimy w dolinę.
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale był to pierwszy naprawdę upalny dzień w tym roku. Organizm jeszcze nie przyzwyczajony. Nawet psi organizm wygląda na przegrzany i wymaga chłodzenia.
Rozpoczynamy podejście powrotne pod najwyższą górkę wycieczki - Grebáčovka (933).
Wędrówka grzbietem. Nie ma nawet ścieżki.
Znowu same góry jak okiem sięgnąć.
Pojawiły się lekkie obawy, czy nie będzie zbyt trudnego chaszczowania, ale nie było aż tak źle na odcinkach leśnych.
I znowu łąki, stado owiec w oddali.
Łąki, pola i ogromne przestrzenie.
A do tego fajne drogi.
Oraz interesujące widoki na boki.
Widać już koniec wycieczki. W oddali spora fabryka, którą mija się w drodze do Namiestowa. Za nią Jezioro Orawskie. A za jeziorem pagórek Uhlisko, na którym byliśmy kiedyś z Sebastianem. Do tego Tatry na całą szerokość kadru, niestety słabo widoczne z powodu kiepskiej przejrzystości powietrza.
I taka to była wycieczka w całkowicie nieznane tereny. Lubię Słowację. Nawet tam, gdzie nie ma nic ciekawego, jest ciekawie