Wioli rok 2023 w słowie i obrazkach
Wioli rok 2023 w słowie i obrazkach
Tradycyjnie relację dzielę na dwie części. Podsumowanie będzie przy drugiej. Dni podróżnicze są orientacyjne: to wszelakie aktywności turystyczne warte odnotowania: zarówno całodniowe wyjazdy, jak i kilkugodzinne spacery krajoznawcze czy dojazdy na miejsce pobytu. Nie oddzielam gór od innych, bo dla mnie rok jest ważny, gdy dzieją się różne rzeczy. Czasem są góry, czasem rower, kiedy indziej rower po górach, biegówki w górach, kajak na nizinach, ale i kajak w górskiej scenerii. Są też spacery po płaskim, zwiedzanie, wypady na kwiatki, czyli mój podróżniczy miszmasz.
STYCZEŃ – 17 dni podróżniczych aktywności
Nowy Rok witamy dwojako: najpierw w górach, a potem na wodzie. Po spędzeniu sylwestra na Beskidku przy ognisku i z widokiem na rozświetloną światełkami latarek grań Babiej Góry, wracamy do domu. Na nieprzyzwoicie krótki sen, by rano zerwać się i popłynąć ku nowemu rokowi rzeką Pszczynką.
Pierwszym górskim wyjściem w tym roku jest wycieczka na wschód słońca na Klimczok. Zima jest słaba, pogoda kiepska, ale piękne lasery rozświetlają nam niebo o poranku, więc było warto. Potem trafia się czterodniowy wyjazd w Bieszczady. W góry udaje się wyjść tylko raz, za to spektakularnie pogodowo: na Bukowe Berdo. Na początku są ładne szarości, potem błękit nieba. I biała zima na szczycie. Poza górami zwiedzamy kirkut w Lutowiskach i cerkwisko w Stuposianach, smakujemy fuczki w przytulnej knajpce i słuchamy wyjącego wiatru (to on uniemożliwił nam wyjście w góry kolejnego dnia).
Zaraz po powrocie wyjeżdżam na feryjne Podhale, tradycyjnie bez pogody. Mimo tego codziennie udaje się uskutecznić jakąś wycieczkę: Tyniec przy dojeździe, a potem Górków Wierch, Wysoki Wierch, Łapsowa Polana, Kotelnica i Jankulakowski Wierch, wodospad Zaskalnik i Bereśnik oraz Przełom Białki i Dursztyńskie Skałki.
Pod koniec stycznia jest też ciekawe wyjście na Rysiankę przy kumulujących się na horyzoncie chmurach i piękna inwersyjna wycieczka na Baranią Górę (po latach) i Halę Baranią. Są też trzy wypady na biegówki: tradycyjnie na Magurkę oraz dwa w nowe miejsca: na trasy przy przełęczy Kubalonka i na Pustevny, Radegast i Radhost w Beskidzie Śląsko-Morawskim.
LUTY – 5 dni
W lutym robimy wypad, częściowo rakietowy, na Błatnią oraz na Romankę. Ten drugi, po nowych opadach śniegu, jest dość ciężki, ale udaje się wdrapać na szczyt bez strat w ludziach. Są też dwa spacery: wokół Jeziora Paprocańskiego i wzdłuż Pszczynki, którą płynęliśmy pierwszego stycznia oraz jeden wypad na biegówki w czeski Beskid Śląski (Studenicny, chata Girova, Komorovsky grun). Po raz pierwszy nie udaje się pojechać na dłużej na narty biegowe w Sudety, bo jakoś zapału brak przy tak kiepskiej zimie.
MARZEC – 7 dni
Na początku miesiąca wychodzimy na wschód słońca na Babią Górę. Na szczycie nieźle wieje, ale widoki są jak z Marsa.
Potem idę na Klimczaki w Beskidzie Małym, a pod koniec marca trafia się pierwszy wyjazd na Słowację: na Kikulę (tę od wielkiej ławki) i Gruń ze Skalitego. Jest też włóczenie się po najbliższej leśnej okolicy, by rozprostować kości i jedyny w tym roku wypad na Dolny Śląsk, by w „moim” lesie bukowym wreszcie poczuć wiosnę. To Przedgórze Sudeckie, więc jakiś, choćby maleńki, „sudecki” akcent trafi się w tym roku. Jestem tam już drugi rok z rzędu i jak się uda, w tym roku też pojadę!
KWIECIEŃ – 13 dni
Aktywny kwiecień rozpoczyna się wielkanocnym wyjazdem do Czech, na Morawy Południowe (pierwszy raz jestem w tych terenach). Pogodowo jest kicha, wiosna jak zwykle spóźniona, jednego dnia budzimy się w objęciach śniegu, ale śniadanie wielkanocne udaje się zjeść w plenerze i wycisnąć z okolicy tyle, ile się da. Podziwiamy migdałowe drzewa, łapiemy malownicze kadry pofałdowanych morawskich pól, idziemy kwietnym szlakiem przez wzgórza Palavy, degustujemy wina z uśpionych jeszcze winnic, dreptamy po malowniczym Mikulovie i Parku Narodowym Podyji (pieszo i rowerowo, z krótkimi odwiedzinami po austriackiej stronie). A jaka fantastyczna tęcza trafia nam się w czasie powrotu!
W połowie miesiąca mam najbardziej szalony weekend roku: w piątek po pracy wyjeżdżamy pod Przemyśl z koleżankami, na autostradzie psuje nam się samochód, więc na miejsce zastępczym autem docieramy późno. Rano wstajemy na wschód słońca (którego nie ma) i jedziemy do rezerwatu szachownic królewskich (pięęękne!), po południu jest wystawa fotograficzna i słodkie kalorie na przemyskim rynku, a potem wsiadam w pociąg do domu, by następnego dnia popłynąć z inną ekipą na kajaki. Nie licząc spływu noworocznego, inaugurujemy sezon na Małej Panwi; dla nas to też pierwsze płynięcie nowym nabytkiem – dmuchańcem Tomahawkiem.
Pod koniec miesiąca udaje się wreszcie spełnić plan, który świtał w głowie już od dłuższego czasu: ponownie krokusy w Gorcach. Pierwszego dnia kręcimy się po Beskidzie Wyspowym (Białowodzka Góra, Modyń), drugiego, po dołączeniu większej ekipy, robimy fioletową od krokusów pętlę na Turbacz.
Ostatnie dni kwietnia to już wyjazd na majówkę. Marzyła mi się, jak co roku (oprócz lat covidowych), Słowacja, ale spóźniona wiosna i kiepskie prognozy pogody skutecznie zniechęcały do dalekiego wyjazdu. Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy, gdzie pojedziemy, wreszcie jednak padła decyzja: Ponidzie. Zatem dwa ostatnie kwietniowe dni kręcimy się rowerowo po Miechowszczyźnie i Ponidziu. Te pofalowane okolice są piękne, rezerwatów z ciekawą roślinnością jest tu pełno, zatem mamy co robić.
MAJ – 14 dni
Kolejne dni majówki przeznaczamy na kajaki: udaje się spłynąć Białą Nidą i Nidą do Pińczowa, a kolejnego dnia kontynuować spływ Nidą do Nieprowic. Są też wschody słońca i rowerowa wycieczka wokół stawów w pobliżu miejsca, w którym mieszkamy. Za to ostatniego dnia pobytu stawiamy na spacery po rezerwatach i lokalne ciekawostki (Ogród na Rozstajach w Młodzawach Małych, Krocząca sosna w Wełeczu).
Przejście rezerwatem Dolina Łańskiego Potoku i szczyt Zebrzydka to nowości w Beskidzie Śląskim. A skoro nie udała się słowacka majówka, jedziemy teraz na Pogórze Orawskie z noclegiem i miłym porankiem przy wieży widokowej w Zubrohlavej. Po latach odświeżam też sobie szlak na Lachów Groń i Mędralową.
Z nowości na Słowacji są Javorniki i Turzovska vrchovina, rowerem z Cadcy. Rowerowo robimy też powtórkę biegówkowego szlaku z zimy, czyli Pustevny, Radegast, Radhost i okolice. Dużo jest „lokalnych” wycieczek (Park Śląski, japoński ogród, Pszczyna z zamkiem, zachód słońca w naszej „kultowej” miejscówce). Spływamy też wiosenną Rudą (w poprzednim roku jesienią nas zachwyciła) oraz moczymy się na zwałkach na pachnących miętą rzekach: Centurii i Białej Przemszy (Ślązaco-Zagłębiacy! Ale rewelacyjne kajakowo macie rzeki pod nosem!).
CZERWIEC – 11 dni
Na początku czerwca znów udaje się wybrać na Słowację, na dwa dni. Zdobywamy Rakytov w Wielkiej Fatrze i Salatyn w Tatrach Niżnych. Z grupą z pracy wychodzimy na Kozią Górę, rowerem jedziemy na tradycyjny Szlak Ogrodników i wreszcie inauguruję sezon łódkowy wypadem na Jezioro Żywieckie.
W Boże Ciało spływamy najpiękniejszą rzeką tego roku: Skrwą Prawą. To mój pomysł, a ekipa wcale nie jest zachwycona. Skrwa Prawa jest mooocno zwałkowa, co przy kajakach ciężkich od ekwipunku i jedzenia na cztery dni jest sprawą mocno skomplikowaną. Przerzucać takie ciężary przez powalone drzewa raz, dwa razy jest jeszcze może zabawą, ale gdy zdarza się po raz enty, zaczyna być „ciekawie”. Niemniej Skrwa Prawa jest przepiękną rzeką i wyjazd, mimo mego kiepskiego chorobowego samopoczucia, był rewelacyjny. Nawet przyszło mi się skąpać po raz pierwszy, gdy pomyliłam górę z dołem i nagle kajak popłynął dalej, beze mnie, a ja zawisłam na kłodzie jak małpa. A, w górach ponoć wtedy lało, a my mieliśmy cztery dni pięknej pogody.
Pod koniec miesiąca płyniemy też kolejnym odcinkiem Białej Przemszy: tym razem do Trójkąta Trzech Cesarzy.
I tym oto sposobem mija pół podróżniczego roku.
STYCZEŃ – 17 dni podróżniczych aktywności
Nowy Rok witamy dwojako: najpierw w górach, a potem na wodzie. Po spędzeniu sylwestra na Beskidku przy ognisku i z widokiem na rozświetloną światełkami latarek grań Babiej Góry, wracamy do domu. Na nieprzyzwoicie krótki sen, by rano zerwać się i popłynąć ku nowemu rokowi rzeką Pszczynką.
Pierwszym górskim wyjściem w tym roku jest wycieczka na wschód słońca na Klimczok. Zima jest słaba, pogoda kiepska, ale piękne lasery rozświetlają nam niebo o poranku, więc było warto. Potem trafia się czterodniowy wyjazd w Bieszczady. W góry udaje się wyjść tylko raz, za to spektakularnie pogodowo: na Bukowe Berdo. Na początku są ładne szarości, potem błękit nieba. I biała zima na szczycie. Poza górami zwiedzamy kirkut w Lutowiskach i cerkwisko w Stuposianach, smakujemy fuczki w przytulnej knajpce i słuchamy wyjącego wiatru (to on uniemożliwił nam wyjście w góry kolejnego dnia).
Zaraz po powrocie wyjeżdżam na feryjne Podhale, tradycyjnie bez pogody. Mimo tego codziennie udaje się uskutecznić jakąś wycieczkę: Tyniec przy dojeździe, a potem Górków Wierch, Wysoki Wierch, Łapsowa Polana, Kotelnica i Jankulakowski Wierch, wodospad Zaskalnik i Bereśnik oraz Przełom Białki i Dursztyńskie Skałki.
Pod koniec stycznia jest też ciekawe wyjście na Rysiankę przy kumulujących się na horyzoncie chmurach i piękna inwersyjna wycieczka na Baranią Górę (po latach) i Halę Baranią. Są też trzy wypady na biegówki: tradycyjnie na Magurkę oraz dwa w nowe miejsca: na trasy przy przełęczy Kubalonka i na Pustevny, Radegast i Radhost w Beskidzie Śląsko-Morawskim.
LUTY – 5 dni
W lutym robimy wypad, częściowo rakietowy, na Błatnią oraz na Romankę. Ten drugi, po nowych opadach śniegu, jest dość ciężki, ale udaje się wdrapać na szczyt bez strat w ludziach. Są też dwa spacery: wokół Jeziora Paprocańskiego i wzdłuż Pszczynki, którą płynęliśmy pierwszego stycznia oraz jeden wypad na biegówki w czeski Beskid Śląski (Studenicny, chata Girova, Komorovsky grun). Po raz pierwszy nie udaje się pojechać na dłużej na narty biegowe w Sudety, bo jakoś zapału brak przy tak kiepskiej zimie.
MARZEC – 7 dni
Na początku miesiąca wychodzimy na wschód słońca na Babią Górę. Na szczycie nieźle wieje, ale widoki są jak z Marsa.
Potem idę na Klimczaki w Beskidzie Małym, a pod koniec marca trafia się pierwszy wyjazd na Słowację: na Kikulę (tę od wielkiej ławki) i Gruń ze Skalitego. Jest też włóczenie się po najbliższej leśnej okolicy, by rozprostować kości i jedyny w tym roku wypad na Dolny Śląsk, by w „moim” lesie bukowym wreszcie poczuć wiosnę. To Przedgórze Sudeckie, więc jakiś, choćby maleńki, „sudecki” akcent trafi się w tym roku. Jestem tam już drugi rok z rzędu i jak się uda, w tym roku też pojadę!
KWIECIEŃ – 13 dni
Aktywny kwiecień rozpoczyna się wielkanocnym wyjazdem do Czech, na Morawy Południowe (pierwszy raz jestem w tych terenach). Pogodowo jest kicha, wiosna jak zwykle spóźniona, jednego dnia budzimy się w objęciach śniegu, ale śniadanie wielkanocne udaje się zjeść w plenerze i wycisnąć z okolicy tyle, ile się da. Podziwiamy migdałowe drzewa, łapiemy malownicze kadry pofałdowanych morawskich pól, idziemy kwietnym szlakiem przez wzgórza Palavy, degustujemy wina z uśpionych jeszcze winnic, dreptamy po malowniczym Mikulovie i Parku Narodowym Podyji (pieszo i rowerowo, z krótkimi odwiedzinami po austriackiej stronie). A jaka fantastyczna tęcza trafia nam się w czasie powrotu!
W połowie miesiąca mam najbardziej szalony weekend roku: w piątek po pracy wyjeżdżamy pod Przemyśl z koleżankami, na autostradzie psuje nam się samochód, więc na miejsce zastępczym autem docieramy późno. Rano wstajemy na wschód słońca (którego nie ma) i jedziemy do rezerwatu szachownic królewskich (pięęękne!), po południu jest wystawa fotograficzna i słodkie kalorie na przemyskim rynku, a potem wsiadam w pociąg do domu, by następnego dnia popłynąć z inną ekipą na kajaki. Nie licząc spływu noworocznego, inaugurujemy sezon na Małej Panwi; dla nas to też pierwsze płynięcie nowym nabytkiem – dmuchańcem Tomahawkiem.
Pod koniec miesiąca udaje się wreszcie spełnić plan, który świtał w głowie już od dłuższego czasu: ponownie krokusy w Gorcach. Pierwszego dnia kręcimy się po Beskidzie Wyspowym (Białowodzka Góra, Modyń), drugiego, po dołączeniu większej ekipy, robimy fioletową od krokusów pętlę na Turbacz.
Ostatnie dni kwietnia to już wyjazd na majówkę. Marzyła mi się, jak co roku (oprócz lat covidowych), Słowacja, ale spóźniona wiosna i kiepskie prognozy pogody skutecznie zniechęcały do dalekiego wyjazdu. Do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy, gdzie pojedziemy, wreszcie jednak padła decyzja: Ponidzie. Zatem dwa ostatnie kwietniowe dni kręcimy się rowerowo po Miechowszczyźnie i Ponidziu. Te pofalowane okolice są piękne, rezerwatów z ciekawą roślinnością jest tu pełno, zatem mamy co robić.
MAJ – 14 dni
Kolejne dni majówki przeznaczamy na kajaki: udaje się spłynąć Białą Nidą i Nidą do Pińczowa, a kolejnego dnia kontynuować spływ Nidą do Nieprowic. Są też wschody słońca i rowerowa wycieczka wokół stawów w pobliżu miejsca, w którym mieszkamy. Za to ostatniego dnia pobytu stawiamy na spacery po rezerwatach i lokalne ciekawostki (Ogród na Rozstajach w Młodzawach Małych, Krocząca sosna w Wełeczu).
Przejście rezerwatem Dolina Łańskiego Potoku i szczyt Zebrzydka to nowości w Beskidzie Śląskim. A skoro nie udała się słowacka majówka, jedziemy teraz na Pogórze Orawskie z noclegiem i miłym porankiem przy wieży widokowej w Zubrohlavej. Po latach odświeżam też sobie szlak na Lachów Groń i Mędralową.
Z nowości na Słowacji są Javorniki i Turzovska vrchovina, rowerem z Cadcy. Rowerowo robimy też powtórkę biegówkowego szlaku z zimy, czyli Pustevny, Radegast, Radhost i okolice. Dużo jest „lokalnych” wycieczek (Park Śląski, japoński ogród, Pszczyna z zamkiem, zachód słońca w naszej „kultowej” miejscówce). Spływamy też wiosenną Rudą (w poprzednim roku jesienią nas zachwyciła) oraz moczymy się na zwałkach na pachnących miętą rzekach: Centurii i Białej Przemszy (Ślązaco-Zagłębiacy! Ale rewelacyjne kajakowo macie rzeki pod nosem!).
CZERWIEC – 11 dni
Na początku czerwca znów udaje się wybrać na Słowację, na dwa dni. Zdobywamy Rakytov w Wielkiej Fatrze i Salatyn w Tatrach Niżnych. Z grupą z pracy wychodzimy na Kozią Górę, rowerem jedziemy na tradycyjny Szlak Ogrodników i wreszcie inauguruję sezon łódkowy wypadem na Jezioro Żywieckie.
W Boże Ciało spływamy najpiękniejszą rzeką tego roku: Skrwą Prawą. To mój pomysł, a ekipa wcale nie jest zachwycona. Skrwa Prawa jest mooocno zwałkowa, co przy kajakach ciężkich od ekwipunku i jedzenia na cztery dni jest sprawą mocno skomplikowaną. Przerzucać takie ciężary przez powalone drzewa raz, dwa razy jest jeszcze może zabawą, ale gdy zdarza się po raz enty, zaczyna być „ciekawie”. Niemniej Skrwa Prawa jest przepiękną rzeką i wyjazd, mimo mego kiepskiego chorobowego samopoczucia, był rewelacyjny. Nawet przyszło mi się skąpać po raz pierwszy, gdy pomyliłam górę z dołem i nagle kajak popłynął dalej, beze mnie, a ja zawisłam na kłodzie jak małpa. A, w górach ponoć wtedy lało, a my mieliśmy cztery dni pięknej pogody.
Pod koniec miesiąca płyniemy też kolejnym odcinkiem Białej Przemszy: tym razem do Trójkąta Trzech Cesarzy.
I tym oto sposobem mija pół podróżniczego roku.
Ostatnio zmieniony 2024-01-02, 17:33 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 1 raz.
Jak nie lubie zimy to tej marsjanskiej Babiej to bardzo zazdroszcze! Ale musiał byc niesamowity klimat z tym wiatrem i tą mgłą, która on podnosił!
A tam gdzies w tych rejonach są jakies wypożyczalnie kajaków?
Znaczy plankton bedzie pozniej?
moczymy się na zwałkach na pachnących miętą rzekach: Centurii i Białej Przemszy (Ślązaco-Zagłębiacy! Ale rewelacyjne kajakowo macie rzeki pod nosem!).
A tam gdzies w tych rejonach są jakies wypożyczalnie kajaków?
I tym oto sposobem mija pół podróżniczego roku.
Znaczy plankton bedzie pozniej?
Ostatnio zmieniony 2024-01-02, 19:20 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- sprocket73
- Posty: 5958
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Babia zdecydowanie wybija się klimatem
Poza tym aktywność imponująca. A jakoś cicho siedzisz ostatnio Mam podejrzenia, że to przez wysoki poziom jaki sobie narzuciłaś przy pisaniu relacji. U mnie standardowa relacja z przejrzeniem zdjęć zajmuje pół godzinki i najczęściej robię ją zaraz po powrocie z gór. Raz odłożyłem zrobienie relacji "na później" i do tej pory nie zrobiłem a minęło już półtora roku
Poza tym aktywność imponująca. A jakoś cicho siedzisz ostatnio Mam podejrzenia, że to przez wysoki poziom jaki sobie narzuciłaś przy pisaniu relacji. U mnie standardowa relacja z przejrzeniem zdjęć zajmuje pół godzinki i najczęściej robię ją zaraz po powrocie z gór. Raz odłożyłem zrobienie relacji "na później" i do tej pory nie zrobiłem a minęło już półtora roku
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
sprocket73 pisze:Raz odłożyłem zrobienie relacji "na później" i do tej pory nie zrobiłem a minęło już półtora roku
To teraz możesz ją lekko ubarwić
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Po takiej połówce człek już jest ...
Adrian pisze:Ty działasz na wielu polach, nie dziwię się że brakuje Ci czasu
Jest problem, by podzielić wolne na różne aktywności. Zawsze na coś brakuje czasu i trzeba wybierać.
A z czasem teraz nieco lepiej, nawet dwie relacje napisałam
laynn pisze:Jak zwykle niezwykle kolorowo, do tego różnorodnie.
Jak zwykle zazdroszczę, tym bardziej, że mój był kiepski. Szczególnie tej różnorodności
Różnorodność wynika z wielu zainteresowań moich i męża. Czasem może byłoby lepiej, gdyby człowiek tylko na jednej aktywności się skupił
Coldman pisze:Kajaków bardzo zazdroszczę, jeszcze nigdy nie miałem okazji.
Bardzo polecam! To nietrudne, jest wiele wypożyczalni i łatwych rzek na początek, tyle że lepiej z kimś jechać, bo zawsze raźniej i milej. Nie jesteś jedynym z forum, więc może jakiś zlot kajakowy trzeba by zrobić?
buba pisze:Jak nie lubie zimy to tej marsjanskiej Babiej to bardzo zazdroszcze! Ale musiał byc niesamowity klimat z tym wiatrem i tą mgłą, która on podnosił!
Było pięknie, choć gogle na bank by się przydały!
buba pisze:moczymy się na zwałkach na pachnących miętą rzekach: Centurii i Białej Przemszy (Ślązaco-Zagłębiacy! Ale rewelacyjne kajakowo macie rzeki pod nosem!).
A tam gdzies w tych rejonach są jakies wypożyczalnie kajaków?
Są organizowane spływy, ale na Centurii chyba nie (tyle że nią płynie się krótko), tylko na Białej Przemszy. Trzeba by poszperać w necie. Nie zgłębiałam tematu, bo mamy swoje kajaki, ale na pewno w sezonie jest opcja wypożyczenia. Tyle że to jest dość zwałkowa rzeka, na to trzeba się nastawić.
buba pisze:I tym oto sposobem mija pół podróżniczego roku.
Znaczy plankton bedzie pozniej?
Tak, plankton zaświeci pod koniec roku
sprocket73 pisze:Babia zdecydowanie wybija się klimatem
Poza tym aktywność imponująca. A jakoś cicho siedzisz ostatnio Mam podejrzenia, że to przez wysoki poziom jaki sobie narzuciłaś przy pisaniu relacji. U mnie standardowa relacja z przejrzeniem zdjęć zajmuje pół godzinki i najczęściej robię ją zaraz po powrocie z gór. Raz odłożyłem zrobienie relacji "na później" i do tej pory nie zrobiłem a minęło już półtora roku
Fakt, konieczność przebrania dużej ilości zdjęć działa na mnie odstraszająco. Ale powodów braku pisania było wiele. Za to teraz jest już tylko lepiej.
sprocket73 pisze:Babia zdecydowanie wybija się klimatem
Poza tym aktywność imponująca. A jakoś cicho siedzisz ostatnio Mam podejrzenia, że to przez wysoki poziom jaki sobie narzuciłaś przy pisaniu relacji. U mnie standardowa relacja z przejrzeniem zdjęć zajmuje pół godzinki i najczęściej robię ją zaraz po powrocie z gór. Raz odłożyłem zrobienie relacji "na później" i do tej pory nie zrobiłem a minęło już półtora roku
Tak, relacje Wiolci są zawsze starannie przygotowane. Możesz zdradzić, skąd nie zrobiłeś relacji od półtorej roku?
Podoba mi się ta różnorodność i żałuję, że nie mogę się zapoznać bliżej z twoimi wyjazdami,bo parę zdjęć na FB to jednak nie to samo. Chyba jako jedyna na forum łączysz tak dużo form aktywności: wędrówkę pieszą, narty biegówki, kajaki i rowery, stąd taka różnorodność miejsc, choć oczywiście Słowacja ma zawsze swoje należne miejsce.
Czekam na egzotykę z drugiego półrocza
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Sebastian pisze:Podoba mi się ta różnorodność i żałuję, że nie mogę się zapoznać bliżej z twoimi wyjazdami,bo parę zdjęć na FB to jednak nie to samo. Chyba jako jedyna na forum łączysz tak dużo form aktywności: wędrówkę pieszą, narty biegówki, kajaki i rowery, stąd taka różnorodność miejsc, choć oczywiście Słowacja ma zawsze swoje należne miejsce.
W związku z tą różnorodnością mam zawsze problem, jaki wyjazd wybrać i opisać. I w końcu jest sprawiedliwie - nie wybieram nic...
Słowacja zawsze Nie sądzę, że może się znudzić.
LIPIEC – 28 dni tkniętych podróżą
W lipcu szału górskiego nie ma; jest tylko Magurka przypomnianym sobie po latach szlakiem ze Straconki, w sam raz na krótkie przejście się w góry. Jest też jeden wypad rowerowy w okolice Pszczyny z urokliwym burzowym niebem nad zbiornikiem Łąka i jeden roboczo-krajoznawczy w okolice Zdzieszowic. Miesiąc za to jest wypełniony innymi aktywnościami.
Po raz pierwszy w życiu korzystam z oferty biura podróży, po raz pierwszy poluję na last minute i, w taki oto sposób, po raz pierwszy w życiu lecę do Grecji. Last może nie jest imponujący, bo to wakacje i świetnej ceny się nie wyhaczy, ale przelot, transfery i noclegi mamy z głowy. Pada na Lesbos (tak, to ta wyspa od kobiet), a że na plaży nie umiemy leżeć, organizujemy sobie czas aktywnie: chodzimy ścieżkami po klifach i gajach oliwnych, zwiedzamy pobliskie urokliwe miasteczka, na dwa dni wypożyczamy samochód, by zwiedzić część wyspy (jest górzysta!), próbujemy tradycyjnej greckiej kuchni. Po upalnych dniach wieczorami schłodzone białe wino wchodzi jak marzenie, gdy organizujemy poszukiwania sów mieszkających gdzieś w naszej okolicy. Fajny, babski wyjazd i nowy kraj na liście odwiedzonych.
Drugą część lipca opanowują Mazury. Z naszą łupinką-łódką na dachu ruszamy na północ. Przez dziewięć dni naszym środkiem transportu i domem na wodzie staje się trzymetrowa łódka „Bóbr”, którą pływamy po mazurskich jeziorach i rzece Sapinie.
Potem następuje zamiana na kajak, którym ruszamy słynnym szlakiem Krutyni z Sorkwitów na jezioro Bełdany. To kilka dni spływu, najpierw samotnie, potem ze znajomymi. Nocujemy na dziko lub w stanicach wodnych PTTK-u. Klimatyczne, „bubowe” miejsca, w których czas się zatrzymał i które istnieją chyba tylko dzięki popularności Krutyni. Część z nich się odnawia, bo została przejęta przez prywatnych właścicieli. W części można jeszcze poczuć ducha dawnych czasów.
Sama Krutynia jest bardzo popularną rzeką, ale my mamy swoje patenty na uniknięcie tłumów: albo wypływamy po południu, gdy już na rzece nie ma prawie nikogo, albo w niepogodę, po deszczu. Dzięki temu mamy i deszcz, i tęczę, i zachody słońca. A na jednym jeziorze tak nam się podoba, że płyniemy tam drugi raz, tym razem na wschód.
W drodze powrotnej zahaczamy towarzysko o Warszawę i tak oto kończy się aktywny lipiec.
SIERPIEŃ – 14 dni
W sierpniu ruszamy na trzydniówkę plecakową w Góry Kremnickie i Wielką Fatrę. To w większej części deszczowy, ale bardzo pozytywny wyjazd. Parę dni później zabieram koleżankę do chaty na Groniu i to tyle, jeśli chodzi o góry w tym miesiącu. Pojawią się jeszcze, ale jako tło.
I to tło wyjątkowo ładne, gdyż w tym roku na wyjazd rowerowy wybraliśmy Velo Dunajec z odbiciem na Velo Krynicę i Velo Poprad. W gorące lato ruszamy rowerami z Zakopanego i odtąd trzymamy się Dunajca z odbiciem na pętlę wokół Jeziora Czorsztyńskiego. Przed Nowym Sączem zbaczamy w stronę Krynicy. Jadąc wzdłuż Popradu urokliwą słowacką stroną, znów docieramy pod Nowy Sącz i Dunajca trzymamy się już do końca, aż do jego ujścia do Wisły. A że zamarzyło mi się, by z tego Zakopanego wrócić do domu, przerzucamy się na Wiślaną Trasę Rowerową, którą docieramy wprost pod nasz dom.
No i jakoś tego Dunajca nie możemy się odczepić, bo jeszcze w sierpniu spływamy nim ze Sromowców Wyżnych (za zaporą) do Starego Sącza. Dunajec uchodzi za łatwą rzekę, ale jest to już jednak rzeka górska i parę razy adrenalina rośnie na spienionych bystrzach. Spłynięcie przełomem Dunajca okazuje się pestką w porównaniu z tym, co ta rzeka oferuje od Krościenka. Ale przygoda jest przednia!
WRZESIEŃ – 21 dni
Wrzesień zdominowany jest przez Finlandię, kolejny kraj, w którym jeszcze nie byłam. Wyjazd ma charakter kajakowo-trekkingowy, dlatego przez pierwszy tydzień pływamy po jeziorach w Parku Narodowym Kolovesi, a potem przemieszczamy się na północ, by zrobić z plecakami słynny Szlak Niedźwiedzia – Karhunkierros.
Poza tym po drodze zwiedzamy sporo innych parków narodowych, urządzając sobie w nich krótsze bądź dłuższe spacery po szlakach (pieszych i wodnych). Z nowych pięknych doświadczeń trafia nam się cudna zorza polarna, której zobaczenie na żywo naprawdę robi wrażenie! Cieszę się też, że trafiłam na koło podbiegunowe i, choć na chwilę, do Laponii; fajnie byłoby zawitać tu kiedyś na dłużej zimą (choć nie wiem, jak zniosłabym tamtejsze mrozy!).
Po powrocie są jeszcze dwa wypady na łódkę na Jezioro Żywieckie, w tym jeden z noclegiem na jachcie i pięknym wschodem słońca. Ładny wschód trafia nam się jeszcze w trakcie kajakowego poranka na Łące.
PAŹDZIERNIK – 20 dni
Na początku miesiąca robimy trzy wypady górskie: na pograniczu słowacko-polskim (Oravská vrchovina, Działy Orawskie, Kotlina Orawsko-Nowotarska), w Beskid Żywiecki na Abrahamów i Magurę oraz towarzyskie wyjście na Rogacz i Magurkę w Beskidzie Małym. Jesieni szukamy też na spływie Białką Lelowską; jest nieco kolorowo i nieco zwałkowo, a końcówka w iście „afrykańskim” stylu, gdy trzeba się przedzierać kajakiem przez trawy jak przez busz.
W połowie października wybywam na najdłuższy i najdalszy wypad tego roku: miesięczną włóczęgę po Azji. Są rajskie Malediwy z piękną rafą koralową, którą eksplorujemy niemal codziennie, z delfinami, rekinami i latającymi rybami; jest pustynno-górski Oman z zielonymi wadi, spektakularnym szlakiem Balcony Walk w masywie Jebel Shams i żółwiami składającymi jaja na plażach Oceanu Indyjskiego. Jest też nowoczesny Dubaj i trochę bardziej spokojne Abu Dhabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
LISTOPAD – 20 dni
Listopad to dalsze siedzenie w Azji. Ten azjatycki wyjazd to znów moc nowych wrażeń i doświadczeń. Malediwy są faktycznie takie jak z pocztówkowego katalogu i warto choć raz w życiu je zobaczyć, chociaż to nie moje klimaty (w sensie sposobu wypoczynku). W Omanie ma miejsce drugie (poza zorzą) ze spektakularnych zjawisk tego roku – udaje się zobaczyć świecący plankton. Niesamowite! Dubaj okazuje się szpanerski, pełen przepychu, ale i kontrastów. Choć miasta nie są moim żywiołem, warto zobaczyć, jaki tam mają rozmach.
Pod koniec miesiąca trafia się jeszcze jeden wyjazd zagraniczny, tym razem europejski, czyli ośmiodniowy wypad na Maltę i Gozo z przyjaciółką. Gór tu nie ma, ale są malownicze klify i moc atrakcji różnego typu. Malta jest bardzo łatwa do ogarnięcia na własną rękę, więc zachęcam, jeśli ktoś ma ochotę.
GRUDZIEŃ – 10 dni
W początkach miesiąca wracam z Malty i reszta będzie już bardziej stacjonarna. Z przyjemnych temperatur (w dzień można było chodzić w krótkim rękawku) trafiamy w sam środek zimy, więc już kolejnego dnia ruszam w Beskid Mały. Znów jest Magurka, ale zimowa, niesamowicie śnieżna i piękna. Kolejnego dnia szukamy śladów bobrów w okolicach Goczałkowic, by przed odwilżą zrobić jeszcze jeden śnieżny wypad – na Klimczok. Potem trafia się jeszcze lokalny spacer i nastają święta. Poświąteczne spalanie kalorii odbywa się już w zupełnie innych, roztopowych warunkach – na śnieżnej jeszcze Rycerzowej i zupełnie bezśnieżnej, niemal przedwiosennej Chrobaczej Łące.
Ostatniego dnia roku organizujemy sylwestrowy spływ Rudą. I w taki oto sposób koło się zamyka: rozpoczęliśmy rok spływem Pszczynką, odpływamy od niego Rudą.
A sylwestrowe szaleństwo trwa do rana. Pierwszego stycznia wstaję wtedy, gdy słońce zachodzi. To oznacza, że godnie pożegnałam stary rok, pełen pięknych wyjazdów i nowych doświadczeń.
PODSUMOWANIE
W tym roku na wyjazdach i okołowyjazdach spędziłam 180 dni. Przy tak różnych sposobach spędzania czasu zawsze jakieś hobby będzie poszkodowane. W tym roku były to biegówki – udały się tylko 4 wypady, za to 3 w nowe miejsca. Poza Kubalonką odkryliśmy dobre miejsca do pobiegania w Czechach.
Gór też było mniej, choć nie liczyłam, jak to wyszło w porównaniu z tamtym rokiem. Tradycyjnie dreptałam po Beskidzie Śląskim, Żywieckim i Małym, ale udał się też wypad w Gorce zimą i na krokusy, odwiedziłam też Pieniny, Spisz, Orawę, Beskid Sądecki, Pogórze Spisko-Gubałowskie, Beskid Wyspowy i Bieszczady oraz Przedgórze Sudeckie (Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie).
Nie udało się być w Beskidzie Niskim, czego bardzo żałuję, ale albo nie było pogody, albo czasu. Moja ekipa pojechała w Niski, gdy ja byłam w Azji. Niestety, nie da się być wszędzie. Z czeskich gór udało się zawitać w Beskid Śląsko-Morawski (na rowerze i biegówkach) oraz w czeski Beskid Śląski (okolice Girovej).
Wydawało mi się, że rok będzie kiepski pod kątem gór Słowacji, ale nie było tak źle. Nie licząc rowerowego odcinka wzdłuż słowackiego Popradu, trafiło się 6 słowackich wyjazdów i 9 wyjść w góry: Beskidy Kysuckie (Kykula i Gruń), Pogórze Orawskie (Zubrohlava i okolice Pucova), Jaworniki (okolice Cadcy; nowe dla mnie pasmo), Wielka Fatra (Rakytov) i Tatry Niżne (Salatyn), Góry Kremnickie (nowe dla mnie pasmo) i Wielka Fatra, Oravská vrchovina (Kmetovka i okolice). Zabrakło słowackiej majówki, ale pogoda ostatnio jest kapryśna.
Udało się za to znów zobaczyć wiosenne Ponidzie. Nowym ciekawym rejonem okazały się także Morawy Południowe. Dużo czasu spędziłam na łódkach, szczególnie pływając Bobrem po Mazurach.
Dwa razy powędrowałam z plecakiem: na słowacką trzydniówkę w Góry Kremnickie i Wielką Fatrę oraz na Karhunkierros w Finlandii (5 dni z plecakiem). Udało się odwiedzić 6 nowych państw: Malediwy, Oman i ZEA w Azji oraz Grecję, Finlandię i Maltę w Europie. Tym samym dobiłam do 60 krajów, w których stanęła moja stopa.
Kajakowo rok okazał się udany. W kajaku (plastiku lub dmuchańcu) spędziłam 27 dni, spływając Pszczynką, Małą Panwią, Białą Nidą i Nidą, Rudą (dwa razy), Centurią, Białą Przemszą (2 razy), Skrwą Prawą (numer jeden!), szlakiem Krutyni, Dunajcem, jeziorami w Kolovesi, kanionem Julma-Olkky w Parku Narodowym Hossa, zbiornikiem Łąka i Białką Lelowską. Tylko Małą Panew, Nidę i Rudą znałam już z poprzednich wypadów, pozostałe rzeki był nowością. Udały się trzy dłuższe spływy z wiezieniem całego majdanu (Skrwa Prawa, Kolovesi, Krutynia – pierwsza część).
Trafiły się dwa piękne wschody słońca w górach: wietrzny na Babiej Górze i laserowy na Klimczoku. Na powitanie słońca wstawałam także na Ponidziu, gdzie dwa dni z rzędu oglądałam dwa różne wschody nad stawami, na kajakach (zbiornik Łąka i jezioro na szlaku Krutyni) oraz na Jeziorze Żywieckim, na pustyni i w górach w Omanie, na Burj Khalifa w Dubaju. Zważywszy na moją śpiochowatość, to spore osiągnięcie.
Dwa robiące na mnie największe wrażenie doświadczenia nie były związane z górami, a z niebem i z wodą: to zorza polarna w Finlandii i świecący plankton w Omanie.
Rok 2023 to także rok gubienia i uszkadzania. Zgubiłam karimatę na wyjściu sylwestrowo-noworocznym, potem chustkę na głowę, porządną butelkę plastikową na wodę, a nawet… skarpetkę (jedną!). Dwa razy spadł mi aparat z dwoma różnymi obiektywami; oba uszkodziłam (nie licząc rozbitego szkiełka zabezpieczającego). Widocznie w przyrodzie musi być jakaś równowaga.
Rok zatem udał się świetnie i trudno będzie go pobić. Zresztą nie o to chodzi, by coś pobijać, tylko czerpać z każdego roku tyle, ile się da.
W lipcu szału górskiego nie ma; jest tylko Magurka przypomnianym sobie po latach szlakiem ze Straconki, w sam raz na krótkie przejście się w góry. Jest też jeden wypad rowerowy w okolice Pszczyny z urokliwym burzowym niebem nad zbiornikiem Łąka i jeden roboczo-krajoznawczy w okolice Zdzieszowic. Miesiąc za to jest wypełniony innymi aktywnościami.
Po raz pierwszy w życiu korzystam z oferty biura podróży, po raz pierwszy poluję na last minute i, w taki oto sposób, po raz pierwszy w życiu lecę do Grecji. Last może nie jest imponujący, bo to wakacje i świetnej ceny się nie wyhaczy, ale przelot, transfery i noclegi mamy z głowy. Pada na Lesbos (tak, to ta wyspa od kobiet), a że na plaży nie umiemy leżeć, organizujemy sobie czas aktywnie: chodzimy ścieżkami po klifach i gajach oliwnych, zwiedzamy pobliskie urokliwe miasteczka, na dwa dni wypożyczamy samochód, by zwiedzić część wyspy (jest górzysta!), próbujemy tradycyjnej greckiej kuchni. Po upalnych dniach wieczorami schłodzone białe wino wchodzi jak marzenie, gdy organizujemy poszukiwania sów mieszkających gdzieś w naszej okolicy. Fajny, babski wyjazd i nowy kraj na liście odwiedzonych.
Drugą część lipca opanowują Mazury. Z naszą łupinką-łódką na dachu ruszamy na północ. Przez dziewięć dni naszym środkiem transportu i domem na wodzie staje się trzymetrowa łódka „Bóbr”, którą pływamy po mazurskich jeziorach i rzece Sapinie.
Potem następuje zamiana na kajak, którym ruszamy słynnym szlakiem Krutyni z Sorkwitów na jezioro Bełdany. To kilka dni spływu, najpierw samotnie, potem ze znajomymi. Nocujemy na dziko lub w stanicach wodnych PTTK-u. Klimatyczne, „bubowe” miejsca, w których czas się zatrzymał i które istnieją chyba tylko dzięki popularności Krutyni. Część z nich się odnawia, bo została przejęta przez prywatnych właścicieli. W części można jeszcze poczuć ducha dawnych czasów.
Sama Krutynia jest bardzo popularną rzeką, ale my mamy swoje patenty na uniknięcie tłumów: albo wypływamy po południu, gdy już na rzece nie ma prawie nikogo, albo w niepogodę, po deszczu. Dzięki temu mamy i deszcz, i tęczę, i zachody słońca. A na jednym jeziorze tak nam się podoba, że płyniemy tam drugi raz, tym razem na wschód.
W drodze powrotnej zahaczamy towarzysko o Warszawę i tak oto kończy się aktywny lipiec.
SIERPIEŃ – 14 dni
W sierpniu ruszamy na trzydniówkę plecakową w Góry Kremnickie i Wielką Fatrę. To w większej części deszczowy, ale bardzo pozytywny wyjazd. Parę dni później zabieram koleżankę do chaty na Groniu i to tyle, jeśli chodzi o góry w tym miesiącu. Pojawią się jeszcze, ale jako tło.
I to tło wyjątkowo ładne, gdyż w tym roku na wyjazd rowerowy wybraliśmy Velo Dunajec z odbiciem na Velo Krynicę i Velo Poprad. W gorące lato ruszamy rowerami z Zakopanego i odtąd trzymamy się Dunajca z odbiciem na pętlę wokół Jeziora Czorsztyńskiego. Przed Nowym Sączem zbaczamy w stronę Krynicy. Jadąc wzdłuż Popradu urokliwą słowacką stroną, znów docieramy pod Nowy Sącz i Dunajca trzymamy się już do końca, aż do jego ujścia do Wisły. A że zamarzyło mi się, by z tego Zakopanego wrócić do domu, przerzucamy się na Wiślaną Trasę Rowerową, którą docieramy wprost pod nasz dom.
No i jakoś tego Dunajca nie możemy się odczepić, bo jeszcze w sierpniu spływamy nim ze Sromowców Wyżnych (za zaporą) do Starego Sącza. Dunajec uchodzi za łatwą rzekę, ale jest to już jednak rzeka górska i parę razy adrenalina rośnie na spienionych bystrzach. Spłynięcie przełomem Dunajca okazuje się pestką w porównaniu z tym, co ta rzeka oferuje od Krościenka. Ale przygoda jest przednia!
WRZESIEŃ – 21 dni
Wrzesień zdominowany jest przez Finlandię, kolejny kraj, w którym jeszcze nie byłam. Wyjazd ma charakter kajakowo-trekkingowy, dlatego przez pierwszy tydzień pływamy po jeziorach w Parku Narodowym Kolovesi, a potem przemieszczamy się na północ, by zrobić z plecakami słynny Szlak Niedźwiedzia – Karhunkierros.
Poza tym po drodze zwiedzamy sporo innych parków narodowych, urządzając sobie w nich krótsze bądź dłuższe spacery po szlakach (pieszych i wodnych). Z nowych pięknych doświadczeń trafia nam się cudna zorza polarna, której zobaczenie na żywo naprawdę robi wrażenie! Cieszę się też, że trafiłam na koło podbiegunowe i, choć na chwilę, do Laponii; fajnie byłoby zawitać tu kiedyś na dłużej zimą (choć nie wiem, jak zniosłabym tamtejsze mrozy!).
Po powrocie są jeszcze dwa wypady na łódkę na Jezioro Żywieckie, w tym jeden z noclegiem na jachcie i pięknym wschodem słońca. Ładny wschód trafia nam się jeszcze w trakcie kajakowego poranka na Łące.
PAŹDZIERNIK – 20 dni
Na początku miesiąca robimy trzy wypady górskie: na pograniczu słowacko-polskim (Oravská vrchovina, Działy Orawskie, Kotlina Orawsko-Nowotarska), w Beskid Żywiecki na Abrahamów i Magurę oraz towarzyskie wyjście na Rogacz i Magurkę w Beskidzie Małym. Jesieni szukamy też na spływie Białką Lelowską; jest nieco kolorowo i nieco zwałkowo, a końcówka w iście „afrykańskim” stylu, gdy trzeba się przedzierać kajakiem przez trawy jak przez busz.
W połowie października wybywam na najdłuższy i najdalszy wypad tego roku: miesięczną włóczęgę po Azji. Są rajskie Malediwy z piękną rafą koralową, którą eksplorujemy niemal codziennie, z delfinami, rekinami i latającymi rybami; jest pustynno-górski Oman z zielonymi wadi, spektakularnym szlakiem Balcony Walk w masywie Jebel Shams i żółwiami składającymi jaja na plażach Oceanu Indyjskiego. Jest też nowoczesny Dubaj i trochę bardziej spokojne Abu Dhabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
LISTOPAD – 20 dni
Listopad to dalsze siedzenie w Azji. Ten azjatycki wyjazd to znów moc nowych wrażeń i doświadczeń. Malediwy są faktycznie takie jak z pocztówkowego katalogu i warto choć raz w życiu je zobaczyć, chociaż to nie moje klimaty (w sensie sposobu wypoczynku). W Omanie ma miejsce drugie (poza zorzą) ze spektakularnych zjawisk tego roku – udaje się zobaczyć świecący plankton. Niesamowite! Dubaj okazuje się szpanerski, pełen przepychu, ale i kontrastów. Choć miasta nie są moim żywiołem, warto zobaczyć, jaki tam mają rozmach.
Pod koniec miesiąca trafia się jeszcze jeden wyjazd zagraniczny, tym razem europejski, czyli ośmiodniowy wypad na Maltę i Gozo z przyjaciółką. Gór tu nie ma, ale są malownicze klify i moc atrakcji różnego typu. Malta jest bardzo łatwa do ogarnięcia na własną rękę, więc zachęcam, jeśli ktoś ma ochotę.
GRUDZIEŃ – 10 dni
W początkach miesiąca wracam z Malty i reszta będzie już bardziej stacjonarna. Z przyjemnych temperatur (w dzień można było chodzić w krótkim rękawku) trafiamy w sam środek zimy, więc już kolejnego dnia ruszam w Beskid Mały. Znów jest Magurka, ale zimowa, niesamowicie śnieżna i piękna. Kolejnego dnia szukamy śladów bobrów w okolicach Goczałkowic, by przed odwilżą zrobić jeszcze jeden śnieżny wypad – na Klimczok. Potem trafia się jeszcze lokalny spacer i nastają święta. Poświąteczne spalanie kalorii odbywa się już w zupełnie innych, roztopowych warunkach – na śnieżnej jeszcze Rycerzowej i zupełnie bezśnieżnej, niemal przedwiosennej Chrobaczej Łące.
Ostatniego dnia roku organizujemy sylwestrowy spływ Rudą. I w taki oto sposób koło się zamyka: rozpoczęliśmy rok spływem Pszczynką, odpływamy od niego Rudą.
A sylwestrowe szaleństwo trwa do rana. Pierwszego stycznia wstaję wtedy, gdy słońce zachodzi. To oznacza, że godnie pożegnałam stary rok, pełen pięknych wyjazdów i nowych doświadczeń.
PODSUMOWANIE
W tym roku na wyjazdach i okołowyjazdach spędziłam 180 dni. Przy tak różnych sposobach spędzania czasu zawsze jakieś hobby będzie poszkodowane. W tym roku były to biegówki – udały się tylko 4 wypady, za to 3 w nowe miejsca. Poza Kubalonką odkryliśmy dobre miejsca do pobiegania w Czechach.
Gór też było mniej, choć nie liczyłam, jak to wyszło w porównaniu z tamtym rokiem. Tradycyjnie dreptałam po Beskidzie Śląskim, Żywieckim i Małym, ale udał się też wypad w Gorce zimą i na krokusy, odwiedziłam też Pieniny, Spisz, Orawę, Beskid Sądecki, Pogórze Spisko-Gubałowskie, Beskid Wyspowy i Bieszczady oraz Przedgórze Sudeckie (Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie).
Nie udało się być w Beskidzie Niskim, czego bardzo żałuję, ale albo nie było pogody, albo czasu. Moja ekipa pojechała w Niski, gdy ja byłam w Azji. Niestety, nie da się być wszędzie. Z czeskich gór udało się zawitać w Beskid Śląsko-Morawski (na rowerze i biegówkach) oraz w czeski Beskid Śląski (okolice Girovej).
Wydawało mi się, że rok będzie kiepski pod kątem gór Słowacji, ale nie było tak źle. Nie licząc rowerowego odcinka wzdłuż słowackiego Popradu, trafiło się 6 słowackich wyjazdów i 9 wyjść w góry: Beskidy Kysuckie (Kykula i Gruń), Pogórze Orawskie (Zubrohlava i okolice Pucova), Jaworniki (okolice Cadcy; nowe dla mnie pasmo), Wielka Fatra (Rakytov) i Tatry Niżne (Salatyn), Góry Kremnickie (nowe dla mnie pasmo) i Wielka Fatra, Oravská vrchovina (Kmetovka i okolice). Zabrakło słowackiej majówki, ale pogoda ostatnio jest kapryśna.
Udało się za to znów zobaczyć wiosenne Ponidzie. Nowym ciekawym rejonem okazały się także Morawy Południowe. Dużo czasu spędziłam na łódkach, szczególnie pływając Bobrem po Mazurach.
Dwa razy powędrowałam z plecakiem: na słowacką trzydniówkę w Góry Kremnickie i Wielką Fatrę oraz na Karhunkierros w Finlandii (5 dni z plecakiem). Udało się odwiedzić 6 nowych państw: Malediwy, Oman i ZEA w Azji oraz Grecję, Finlandię i Maltę w Europie. Tym samym dobiłam do 60 krajów, w których stanęła moja stopa.
Kajakowo rok okazał się udany. W kajaku (plastiku lub dmuchańcu) spędziłam 27 dni, spływając Pszczynką, Małą Panwią, Białą Nidą i Nidą, Rudą (dwa razy), Centurią, Białą Przemszą (2 razy), Skrwą Prawą (numer jeden!), szlakiem Krutyni, Dunajcem, jeziorami w Kolovesi, kanionem Julma-Olkky w Parku Narodowym Hossa, zbiornikiem Łąka i Białką Lelowską. Tylko Małą Panew, Nidę i Rudą znałam już z poprzednich wypadów, pozostałe rzeki był nowością. Udały się trzy dłuższe spływy z wiezieniem całego majdanu (Skrwa Prawa, Kolovesi, Krutynia – pierwsza część).
Trafiły się dwa piękne wschody słońca w górach: wietrzny na Babiej Górze i laserowy na Klimczoku. Na powitanie słońca wstawałam także na Ponidziu, gdzie dwa dni z rzędu oglądałam dwa różne wschody nad stawami, na kajakach (zbiornik Łąka i jezioro na szlaku Krutyni) oraz na Jeziorze Żywieckim, na pustyni i w górach w Omanie, na Burj Khalifa w Dubaju. Zważywszy na moją śpiochowatość, to spore osiągnięcie.
Dwa robiące na mnie największe wrażenie doświadczenia nie były związane z górami, a z niebem i z wodą: to zorza polarna w Finlandii i świecący plankton w Omanie.
Rok 2023 to także rok gubienia i uszkadzania. Zgubiłam karimatę na wyjściu sylwestrowo-noworocznym, potem chustkę na głowę, porządną butelkę plastikową na wodę, a nawet… skarpetkę (jedną!). Dwa razy spadł mi aparat z dwoma różnymi obiektywami; oba uszkodziłam (nie licząc rozbitego szkiełka zabezpieczającego). Widocznie w przyrodzie musi być jakaś równowaga.
Rok zatem udał się świetnie i trudno będzie go pobić. Zresztą nie o to chodzi, by coś pobijać, tylko czerpać z każdego roku tyle, ile się da.
Ostatnio zmieniony 2024-01-04, 13:03 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 2 razy.
Szczyt lenistwa. Zwłaszcza w Finlandii.
Mi w tamtym roku wiatr porwał ( pod Gładką Przełęczą ) okulary.
Mi w tamtym roku wiatr porwał ( pod Gładką Przełęczą ) okulary.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
W tym roku na wyjazdach i okołowyjazdach spędziłam 180 dni
Rok zatem udał się świetnie i trudno będzie go pobić. Zresztą nie o to chodzi, by coś pobijać, tylko czerpać z każdego roku tyle, ile się da.
O ja cie! To sie nazywa nie marnowac czasu i wyciskac życie jak cytryne! Zarówno pod względem ilosci, jakości i braku monotonii!
i świecący plankton w Omanie.
A jak to wyglada z tym planktonem? Czy to jest zjawisko powtarzalne i spodziewane typu zorza polarna? Czy trafiliscie na to jakims dziwnym przypadkiem i zrządzeniem losu? W sensie czy są rejony i terminy kiedy toto zazwyczaj wyłazi na brzeg i świeci - i mozna zaplanowac wyjazd konkretnie pod zobaczenie tego zjawiska?
Z naszą łupinką-łódką na dachu ruszamy na północ. Przez dziewięć dni naszym środkiem transportu i domem na wodzie staje się trzymetrowa łódka „Bóbr”, którą pływamy po mazurskich jeziorach i rzece Sapinie.
Nigdy przenigdy nie widzialam takiej łodeczki! To jest jakas konstrukcja wlasna? Z niej się robi namiot i tam na niej śpi? Ona ma żagielek? motorek? czy to na wiosłach sie ciągnie?
Ostatnio zmieniony 2024-01-04, 16:58 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości