W Suchej wpadamy na smażalnię "Rekin". Byliśmy tu kilkanaście lat temu, przy okazji zlotu z forum beskidzkiego w Lanckoronie (
https://goo.gl/photos/2YCb9UkgybSqFskBA ) Obiło mi się o uszy, że lokal już nie działa. A tu prosze! Działa i ma się dobrze!
Co za miła niespodzianka! Ryby wciąż mają przepyszne, świeże, chrupiące - i wyjątkowo duży wybór! Ba! większy niż nieraz w miejscowościach nadmorskich czy nadjeziornych.
Trochę zmieniła się elewacja:
2010
2023
Sklep też się nieraz napatoczy w tej Suchej taki całkiem miły dla oka.
Namierzamy też ciucholand ze świetnym zaopatrzeniem. Dobrze, że to już koniec wyjazdu, bo kilka szmatek przybyło!
Były nawet opaski w Muminki!
Rzut oka na starą karczmę.
Mijamy też zdecydowanie nowsza knajpę, której ściany zdobią ciekawe malunki o morskiej tematyce.
Robi się coraz ciekawiej!
Przechodzimy przez kładkę, ale mało się buja.
Im wyżej tym rozleglejsze widoki się pojawiają, np. na zamek. Strasznie mi przypomina zamek w Nowym Wiśniczu, normalnie bliźniaki!
Na zbliżeniu.
A tu ten zamek w wersji mini - stoi sobie na jednej z ulic w centrum Suchej.
Choć dużo bardziej urzekła mnie ta makieta!
Mijamy sympatyczne domy. To chyba jakaś reguła, że te najładniejsze zwykle są niezamieszkane.
Jednej posesji wyjątkowo strzeże nie pies - a dwie kozy! Miło!
Nieopodal stoi drzewo ozdobione w nietypowy sposób - rogi, kopytka... Chyba kóz było kiedyś więcej
Przy platformie widokowej jest nienajgorsze miejsce na biwak, ognisko. Tylko ten krzyż... Wielki, metalowy. Jak przyjdzie burza to wiem, gdzie miasteczko ma piorunochron
W krzakach leżą jeszcze fragmenty dawnego krzyża. Fajny, drewniany.
Szlak prowadzi w górę. Nie ma wątpliwości, że dalej przemierzamy Beskid Kapliczkowy. Od Jałowca się zaczął (a z tego co pamiętam sprzed 2 lat to ciągnął się jeszcze za Makowem) Wszystkie mijane kapliczki są bardzo zadbane, ukwiecone, widać używane i często odwiedzane.
Ta kapliczka najbardziej mi przypada do gustu. Daszek ma zrobiony chyba z koryta!
Mijamy Dział, bardzo uroczy górski przysiółek. Indyki i gęsi tu ciągle włażą pod nogi.
Jest też przyjemna zabudowa i fajne widoki.
Niefajne jest jedynie to, co zbiera się na horyzoncie.
No i docieramy na Mioduszynę, gdzie stoi całkiem wypaśna wiata - cel naszej wędrówki.
Na wiacie powiewa polska flaga, zresztą podobnie jak na Jałowcu. Ciekawe czemu tak - nie ma teraz żadnego święta państwowego. A może to jest odpowiedź ludzi na praktykowane od jakiegoś czasu obwieszanie obiektów użyteczności publicznej flagami inny krajów? Że chociaż w lesie jesteśmy jeszcze u siebie?
Wiata zawdzięcza swój wygląd grupie lokalnych pasjonatów. To oni zajęli się jej rozbudową i wyposażeniem. Fajnie, że są tacy ludzie!
Jest tu dogodne miejsce do spania, ale tylko dla jednej osoby (specjalny podest). Ułożenie drugiej osoby zdaje się już być bardziej problematyczne - ławy są dosyć wąskie, stół krótki, podłoga z ostrych kamieni.
Poszukiwanie najlepszej konfiguracji noclegowej przerywa odkrycie toperza - w dachu jest gniazdo szerszeni. Ostatecznie więc postanawiamy rozbić namiot za wiatą. Skubańce lubią się uaktywniać o świecie i wtedy wyruszać na żer!
Wieczorem na szczęście nie leje. Rozpalamy ognicho, pieczemy grzanki.
Jedyny mijający nas turysta to Eryk, który przemierza szlaki w okolicy, kompletując koronę Beskidu Myślenickiego. Koleś ma krzepę, pokonuje 50-80 km dziennie.
W nocy przychodzi burza. Pompuje zdrowo i wali piorunami. Dwa z nich uderzają gdzieś całkiem blisko. Ja już nawet chce uciekać do wiaty, ale toperz chyba woli pioruny od szerszeni. Wiekszość jednak wali gdzieś poniżej, a my nawet mamy przypuszczenia gdzie dokładnie
Nasz oślizgły domek o poranku.
Zabawnie wygląda miejsce po złożeniu namiotu
Mgły i rozlewiska są wyjątkowo urokliwe!
Niżej się nieco przeciera, ale nie tak do końca.
Niby przestało padać, ale idąc przez gęste zarośla każde stąpnięcie, wręcz chrząknięcie, powoduje aktywacje przyczajonych prysznicy!
Są jednak tacy, co zdają się bardzo cieszyć z takiego rozwoju wypadków. To chyba najbardziej oczojebny ślimak jakiego widziałam!
Schodzimy z powrotem, do Suchej. Do pociągu mamy jeszcze 3 godziny, odwiedzamy więc smażalnię Rekin, by tym razem zapoznać się z halibutem i morszczukiem. No bo wczoraj był sandacz
Potem jeszcze przeczesujemy okolice przykolejowe. Fajne mają tu suwnice. Chyba już nie działające (a przynajmniej niezbyt często używane), ale w całkiem dobrym stanie zachowania. Rozważamy czy nie wdrapać się na górę i tam nie rozłożyć na piknik, acz biorąc pod uwagę położenie suwnic w dosyć ludnym miejscu i to jeszcze na wysokości - zaraz by nas ktoś odłowił.
Łazimy więc przykolejowymi zaułkami szukajac jakiegoś odpowiednio zacisznego miejsca dla naszych potrzeb.
Gdzieniegdzie przycupnęły stare składy. Może część z nich jest jeszcze na chodzie i jeździ na jakieś trasy?
Ostatecznie siadamy sobie z piwem na brzegu rzeczki, wsłuchując się w szum jazu. Szum wody towarzyszył nam każdego dnia, więc ten jaz zdaje się mieć wymiar symboliczny - na dobre podsumowanie wyjazdu
I tak to się kończy nasza tegoroczna przygoda w chmurnym Beskidzie.
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..