Kolejnego dnia dojeżdżamy do Czech. Okolice Brna. Hostenice. Planujemy spać na parkingu za kompleksem sportowym, koło budki z piwem. W nocy powinno być pusto. Bardzo przyjemny bar. Coś jakby kiosk ruchu z dawnych czasów.
Opiekun knajpki pyta nas czy tu nocujemy. Gdy potwierdzamy, prowadzi nas w inne, o niebo fajniejsze miejsce! Gruntowa droga wspina się pod górkę. Stoi tu leśna scena i sporo różnistych budek biesiadnych. Widać miejsce służy na imprezy czy festyny.
W największej z wiat jest niesamowita akustyka, z jakby potrójnie odpowiadającym echem, ale słychać to tylko w jednym rogu. Miejsce bardzo się spodobało kabakowi. Wręcz nie chce stąd wyłazić.
Wieczorem oczywiście ognicho! Nie paliliśmy ich za dużo na tym wyjeździe - w Bułgarii było zazwyczaj za mokro, a w Grecji za sucho
A poza tym tu mamy dużą większą potrzebę wieczornego podgrzewania się. Koniec czerwca, a bardzo ciepło to nie jest w tych północnych krajach. I cykady jakoś nagle zniknęły
Na Węgrzech jeszcze coś gdzieniegdzie grało po krzakach...
Rano ruszamy w teren - w poszukiwaniu jaskiń. Okolica jest tu dosyć wąwoziasta.
Pierwsza na naszej trasie jest jaskinia Netopýrka. Wejście do niej sprawia wrażenie sztucznie zrobionego - takie równo ucięte.
Składa się z kilku korytarzy. Ponoć którymś z nich można dotrzeć do podziemnego strumienia, ale nam sie to nie udało. Pewnie to któryś z tych "czołganych".
W tych łatwo dostępnych częściach jest sporo miłych dla oka nacieków, utrzymanych w kolorach bieli i rudo-brązów.
Do jaskini Hynštovej nie wejdziemy, bo jest za bardzo pionowa. Szyb obudowany drewnem wali się w dół jak studnia i mocno wieje chłodem.
Jaskinia Pekárna ma wielkie wejście i w sporej jej części można by łazić bez latarki.
Do zdjęć trzeba jednak trochę podoświetlać.
Nacieków jest tu raczej mało, ale mają za to bardzo ciekawe dziury w suficie - duże i okrąglaste!
Jaskinia jest zamieszkana - przez bardzo dorodne i liczne pająki.
Dla mnie najbardziej przerażające są kokony. Wisi sobie taki balonik i nagle jak podchodzisz zaczyna podskakiwać - jakby coś chciało z niego wyskoczyć! brrrr...
Polowanie na pajęcze cienie. Chyba je to wkurza, że ktoś im świeci w oczy. Ale czego się nie robi dla sztuki!
Porosty? Czy ktoś farbka namalował?
Acz chyba największą atrakcją tej jaskini są korzeniowiska przed wejsciem!
Jaskinia Drátenická ma mocno idustrialny klimat. W czasie II wojny światowej znajdowała się tutaj niemiecka podziemna fabryka. Po wojnie jaskinie użytkowały czeskie wojska. Wejścia, podłogi są powzmacniane betonem, co miejscu nadaje nieco bunkrowej atmosfery. Obecnie jest pozamykana, acz obiło mi się o uszy, że czasem jakaś dobra dusza otwiera kraty czy pancerne drzwi, więc można mieć szczęście. Widziałam zdjęcia ze środka tych, którym się udało. Podchodzimy więc do jaskini z pewną dozą nadziei.
Niestety mimo pewnych podpowiedzi nie udaje się tego dnia odnaleźć nic otwartego. Wnętrza podpatrujemy jedynie przez otwory w kratach czy drzwiach. A wyglądają rokująco...
Miejsce odrobinę przypomina jaskinię Czavdarską (
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... garia.html ) z zeszłorocznego wypadu do Bułgarii.
Pobliska jaskinia Vypustek mało nas interesuje, bo tu się łazi z przewodnikiem. Ale mają sklep z pamiątkami! Kupujemy więc chustki w nietoperze, lody no i stylowe naklejki na busia!
Ostatnia jaskinia na naszej trasie to Jáchymka. Są tu ponoć 3 poziomy - i faktycznie jest gdzie połazić! Są i jasne, i ciemne fragmenty. Są wąskie przejścia i szerokie, przestronne komory. Są ciekawe nacieki, w sporej części przywodzące na myśl skrzydła nietoperzy i smoków. Są otwory przypominające paszcze - takie co zjadają nieostrożnych wędrowców. Co chwilę znajdujemy jakiś nowy korytarzyk, gdzie jeszcze można zajrzeć, zjechać na tyłku i ubabrać się w błocie. Z niektórych, zwłaszcza tych idących w dół, ciężko się wykaraskać bo są mokre i śliskie jak diabli. To jest idealna jaskinia dla nas. Praktycznie bez trudności, zgubić też się nie da, ale na tyle przestronna i rozgałęziona, że można się tu trochę poczuć jak prawdziwy łazik jaskiniowy (przy okazji nie ryzykując nic więcej jak brudne portki i walnięcie się w łeb o zbyt nisko wiszący sufit
Na jednej ze ścian wisi dosyć dziwny artefakt - lustro umazane kolorową farbą. Z daleka myślelismy, że to kapliczka.
Na ostatni nocleg tego wyjazdu zatrzymujemy się już przy samej polskiej granicy - nad jednym z ulubionych kamieniołomów koło Żulovej. Kąpieli niestety nie zapodajemy - chłodno, deszczowo...
Dobrze, że półgodzinne okno pogodowe umożliwiło nam upieczenie obiadokolacji - zjadalismy już niestety w busiu, pod stukot tysięcy kropel.
Ale nie możemy narzekać! Trochę się na tym wyjeździe wygrzaliśmy, znaleźliśmy trochę słońca, lata i prawdziwych upałów!
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..