Beskidzkie chatkowanie: Potrójna - Adamy.
Beskidzkie chatkowanie: Potrójna - Adamy.
Jesień zaczynała wkraczać w fazę kolorów, kiedy kolejny raz w tym roku ruszyłem w Beskidy. Tym razem w Beskid Mały i w Beskid Makowski. Celem miało być przejście pomiędzy dwoma chatkami "studenckimi". Piszę w cudzysłowie, bo pierwsza chatka ze środowiskiem studenckim nie ma już od dawna nic wspólnego, a druga nigdy nie była z nim związana. Mowa o chatce pod Potrójną oraz "Naszej chacie" na Adamach (nie mylić z SST "Pod Soliskiem"). W 2021 roku robiliśmy podobne przejście, ale z Potrójnej na Lasek.
Wypad odbył się w mocnym, męskim składzie: pięć chłopów! Bastek, Kaper, Karol, Owen i ja! Pociągiem turlamy się do Żywca, gdzie odwiedzamy naszą ulubioną spelunkę, a potem zaczynają się kłopoty! Chcemy na szlak podjechać busikiem, ale znalezienie właściwego rozkładu jazdy w internecie to sztuka! Rozkłady są bowiem dwa: jeden na stronie starostwa i jeden na e-podróżniku. Gdy po wielu próbach udaje mi się dodzwonić do kierowcy, to okazuje się, że ten z e-podróżnika to kompletna bzdura, co zresztą zdarza się dość często w przypadku tej wyszukiwarki. Ba, e-podróżnik sprzedaje bilety na nieistniejące połączenia, to dopiero jest jazda!
Godzinę odjazdu znamy, idziemy zatem na właściwy przystanek. Teoretycznie wiem, w którym miejscu on się znajduje - przy rondzie za rzeką - ale... tam go nie ma. Stoi przystanek w inną stronę i bez żadnych naklejonych rozkładów. Latamy zdenerwowani po okolicy, bo czas się kończy, zagadujemy ludzi na innych przystankach.
- Nie mam pojęcia - to najczęstsza odpowiedź.
- Aaa... to chyba gdzieś tam - mówi jakaś babka nieprzekonywującym głosem.
- Niee, najbliższy przystanek na Kocierz to jest koło szpitala - informuje młodzież, a szpital oddalony jest o kilka kilometrów!
Byłem pewien, że trzeba będzie uderzyć po taksówkę, a tu nagle widzę nasz busik! Machamy mu z przypadkowego przystanku i... łapiemy go na stopa.
- To nie jest właściwe miejsce do wsiadania - kiwa głową kierowca, ale nas zabiera. Uratowani, lecz fuksem! Najbliższy "prawidłowy" przystanek rzeczywiście jest dopiero pod szpitalem, daleko dalej.
A to nie koniec historii. Kilka tygodni później z tej samej linii postanowił skorzystać Kaper. Zauważył, że na przystanku przy rondzie pojawiły się rozkłady na Kocierz, więc tam stał i czekał, choć byliśmy pewni, że to odwrotny kierunek. Busik się pojawił i... pojechał dalej bez zatrzymywania. Szybki telefon do firmy, busik wraca, kierowca wściekły.
- To nie jest przystanek na Kocierz! - woła.
- Ale tam jest rozkład jazdy i innego przystanku tu nie ma - tłumaczy Kaper.
- Nie, wchodzi się tutaj - facet pokazuje wjazd na parking naprzeciwko przystanku.
Podsumujmy zatem cały przypadek: w październiku w okolicy ronda nie było żadnego oznaczonego przystanku na Kocierz i musieliśmy złapać busa na stopa. W listopadzie pojawiły się oznaczenia na przystanku skierowanym w drugą stronę i po przeciwnej stronie drogi, natomiast rzekomy punkt wsiadania dla pasażerów to nieoznakowany wjazd na parking, o którego istnieniu wiedzą chyba tylko kierowcy! Pogratulować starostwu i firmie przewozowej! Co najśmieszniejsze, mam podejrzenia, że zatrzymywanie się w tym miejscu busa jest niezgodne z przepisami ruchu drogowego, bo takie pojazdy mogą to robić jedynie na wyznaczonych przystankach. Wjazd na parking raczej nim nie jest.
Dodam jeszcze, że gdy dwa lata temu próbowaliśmy przebyć tę samą trasę, to również się nie udało: autobus z Żywca nie odjechał, choć był na rozkładzie. Burdel jak na Bałkanach? Nie, Polska w XXI wieku.
Zasapani, zdenerwowani, ale szczęśliwi dojeżdżamy do Kocierza - Basie, gdzie zaczyna się szlak chatkowy oznaczony słoneczkiem. Przypomniały się dawne czasy, na przełomie pierwszej i drugiej dekady tego stulecia pokonywaliśmy go wielokrotnie, czasem nawet co miesiąc. Chatka pod Potrójną była najczęściej odwiedzanym przez nas obiektem w górach: bywaliśmy w niej na urodzinach, spotkaniach, sylwestrach i zupełnie bez okazji. To dawno się skończyło i raczej na pewno nie powróci. Dlaczego? Przekonamy się za chwilę. Na razie przygotowujemy się do startu .
Podejście do chatki zajmuje mniej niż godzinę, ale w pewnym momencie rozdzielamy się na dwie grupy. Ja, Bastek i Owen nadkładamy trochę drogi, aby minąć bardziej stromy odcinek. Podczas postoju spotykamy Bociana, aktualnego gospodarza chatki, który mija nas terenówką razem z jakąś panną. A nam został już tylko kawałek, wkrótce stajemy pod progiem.
W chatce, oprócz obsługi, jest tylko jeden turysta: dziewczyna, która w ogóle nie chce się integrować, ale za to chętnie pożyczy kabel do ładowarki. Co za czasy. Lokujemy się na "lotnisku", gdzie zmieści się kilkanaście osób.
Czym się charakteryzowały chatki studenckie? Były to miejsca oferujące nocleg za przystępna cenę w skromnych warunkach, zapewniając przede wszystkim dostęp do kuchni, gdzie można było przygotować własne posiłki, bardzo często również do kominka. I pod Potrojną było tak jeszcze kilka lat temu. A potem zaczęły się zmiany... Obecnie (jesień 2023) nocleg kosztuje 50 złotych (oczywiście nie sposób znaleźć oficjalnego cennika). Sporo, jak na chatkę, na pewno nie jest to dla mnie cena "przystępna", bo równa się wielu schroniskom. Niestety, w niektórych innych chatkach również wysokość opłaty za spanie doszła do tego poziomu, bowiem wzrosły koszty utrzymania. To jeszcze jakoś bym wytrzymał, ale idźmy dalej. Przede wszystkim zamknięto ogólnodostępną kuchnię! Dziś stała się miejscem nocowania dla znajomych chatkowego oraz terenem prywatnym! Decyzja ta jest dla mnie niezrozumiała i niewybaczalna! Kuchnia to serce każdej chatki, a samodzielnie gotowanie podstawą wyżywienia oraz tworzenia klimatu! W zamian za to można kupić od obsługi napoje oraz przygotowany przez nią posiłek. Ale po tym jak wybuliłem pół stówy za nocleg kompletnie nie mam ochoty wykładać kolejnych pieniędzy na pierogi czy inne potrawy, które mogę upichcić samemu!
- Zasady korzystania z kuchni się nie zmieniły! - poinformował nas kumpel od Bociana, kiedy stanęliśmy w wejściu. - Tu nie ma wstępu! Możecie co najwyżej wziąć wrzątek. A nie, pardon, wrzątek to my wam możemy dać, jeśli poprosicie.
Miałem w plecaku zupki chińskie i inne eksperymenty do "zalania", ale uznałem, że przeżyję bez ich wrzątku. Bez łaski.
Tak więc nie ma dostępu do kuchni. Co dalej? Jest łazienka z wielką kartką "spłukuj tylko po kupie", bo brakuje wody. Na prysznicu druga kartka "prysznic nieczynny z powodu braku wody". I rzeczywiście jest nieczynny dla turystów, bo obsługa korzysta. To może podwyżkę noclegu można uzasadnić wysoką ceną drewna? Na pewno, tylko, że nie mieliśmy z drewnem nic wspólnego, bo kominek zimny, a pieca w kuchni przecież nie mogliśmy używać! Prąd też poszedł w górę i zapewne dlatego w kuchni przez całą noc grało radio i świeciło się światło...
Streszczając: za 50 złotych otrzymujemy nocleg bez dostępu do kuchni i pełnego węzła sanitarnego oraz ogrzewania. Kwestia owej nieszczęsnej kuchni jest dyskwalifikująca, bo zaprzecza całej idei chatkowania! Dlatego nie wiem, czy kiedykolwiek tu jeszcze zajrzę, nie lubię być robiony w ci....a. A taka fajna chatka kiedyś była.
Po kulturalnym nocnym posiedzeniu udaje nam się wyjść z chatki w okolicach dziesiątej. Pogoda jeszcze chmurzysta, ale powoli zaczyna przebijać się słońce. To zdecydowanie lepiej niż w poprzednie dni tygodnia, kiedy głównie lało.
Początkowa godzina to odcinek, który najmniej lubię, czyli przejście granicą województw do Łamanej Skały (929 metrów n.p.m.). Mijamy górną stację wyciągu i dość sporo osób idących z naprzeciwka. To nie dziwi, jest sobota i coraz lepsza aura.
Pierwszy postój zarządzamy na przełęczy pod Łamaną Skałą, choć z tym nazewnictwem jest bajzel, bo określa się ją również jako rozdroże pod Mladą Horą albo Anulą. Zwłaszcza ta ostatnia jest kuriozalna, bo pochodzi ponoć od imienia... krowy, która urwała się tu kiedyś z postronka, prowadzona na rzeź. Było to co prawda jeszcze przed Wielką Wojną, ale pamięć została, choć z tego co się orientuję, na tabliczkach Anula pojawiła się stosunkowo niedawno. Dobrze, że nie chodziło o jakiegoś psa, bo mielibyśmy Burka . Z nazwą Łamanej Skały też było zamieszanie, gdyż Austriacy błędnie uznali ją za Mladą Horę, która jest w pobliżu, ale bardziej na południowy wschód.
Owen czuję się jakiś słabawy, więc namawiamy go, aby skosztował piwa. Ten się broni, ale w końcu kapituluje i następuje cud: piwo stawia na nogi!
Z przełęczy odbijamy na południe na szlak niebieski, również doskonale nam znany. Ilość innych turystów spadła prawie do zera.
Ekipa w czterech piątych składu. Niektórzy wciągają brzuchy, inni nie muszą, a jeszcze innym sterczą sutki .
Jest wesoło, gadamy sobie nawet o polityce, tylko trzeba uważać, żeby nie śmiać się z posła Brauna, bo to kończyło się nieszczęściem. Na przykład ledwo ja się zaśmiałem, a od razu wlazłem w kałużę!
W lesie obrodziło grzybami. Niektóre wymagają dokładnego sprawdzenia.
Pierwsze zabudowania, czyli przysiółek Gałasie.
Tu kiedyś stała stara chałupa, zburzono ją, lecz nowa pozostaje na razie w formie bardzo początkowej.
Przed trzynastą osiągamy Kocoń, a konkretnie przełęcz Przydawki (557 metrów n.p.m.).
Według podziału Jerzego Kondrackiego w miejscu tym zaczyna się Brama Kocońska, stanowiąca granicę pomiędzy Beskidem Małym i Makowskim. O ile szczyty na północ od przełęczy należały do Małego, a tyle wzniesienia na południe, przed nami, już do Makowskiego. Nowy podział całkowicie zburzył ten stan, bo Brama Kocońska w ogóle przestała istnieć! Według niego są to świeżo wymyślone Pasma Pewelsko - Krzeszowskie, a rozgraniczają Beskid Mały od Beskidu Żywiecko - Orawskiego! Ciekawe, czy górale żywieccy wiedzą już, że stali się także orawskimi? Ponieważ ja stosuję tradycyjną regionalizację Kondrackiego, więc nadal po staremu wchodzimy w Makowski.
Bar (restauracja) "pod Dębami" i sklep padły kilka lat temu . To było świetne miejsce, można było napoić się i najeść w przystępnych cenach. Teraz próżno szukać jakiegokolwiek lokalu w okolicy, całkowita pustynia, tak jak na większości polskiej prowincji.
Żegnamy niebieski szlak, od tego momentu przez dłuższy czas będziemy szli asflatem, z wyjątkiem krótkiej polnej drogi wyprowadzającej nas pod krzyż.
Zrobiła się piękna pogoda, ciepło i słonecznie. Beskid Mały zostaje z tyłu.
Nie wszędzie jest jednak tak ładnie, na Skrzycznem chyba leje.
Przemykamy raźno przez przysiółek Wierch Koconia albo Kocońska Góra.
Wśród zabudowy, jak to zwykle bywa w beskidzkich wsiach, zazwyczaj nie ma czego oglądać, dominuje powojenne bezpłciowe budownictwo. Czasem tylko trafi się dom z wyraźnie starszą metryką.
Nieustanna walka jasności z ciemnością. Kto wygra?
Wbrew pozorom dość ruchliwe skrzyżowanie. No i miejscowość o nazwie Las.
"Gdzie mieszkasz?"
"W Lesie".
"Jesteś leśnikiem?"
"Nie, rolnikiem".
Przypomniało mi to sytuację, gdy kiedyś na nartach pewni Czesi pytali mojego tatę skąd pochodzi. On podał nazwę najbliższego mu miasta, czyli Rybnika. No i patrzyli tak jakoś dziwnie .
Ciemnawe chmury nadeszły już nad Beskid Mały i ciągną się aż do Śląskiego. Jesteśmy na skraju słonecznej pogody, ale wszystkie one idą w kierunku północno wschodnim, czyli odwrotnie niż my.
Beskid Śląski jak na dłoni: Skrzyczne, Magura.
Mamy lekkie podejście na przełecz Kocońską (561 metrów n.p.m), zamykającą Bramę Kocońską od południa.
Wzornictwo regionalne.
Pierwsze spojrzenie na zbocza Beskidu Makowskiego.
Wchodząc do Kurowa zmieniamy województwo ze śląskiego na małopolskie. Oczywiście to tylko granice jednostek administracyjnych, bo po jednej i drugiej stronie jest Żywiecczyzna, czyli Małopolska.
Tablica z odzysku: był Żywiec, a mamy Suchą B. !
Kur w Kurowie nie spotykamy, ale konie owszem: kilka sztuk pasie się koło drewnianego gospodarstwa.
Główną atrakcją miejscowości jest sklep. Zwykły, wiejski sklepik działający przy domu, prowadzony przez starszego właściciela.
- Ja tu wcale nie stoję dla pieniędzy, nie muszę - tłumaczy. - Prowadzę go, bo lubię kontakt z ludźmi, porozmawiać. Bo gdzie, jak nie w sklepie? Każdy zamyka się w domu, a w sklepie ma trochę czasu na rozmowę.
Pytamy się go o knajpę.
- Widzicie tę chałupę po drugiej stronie? Tam kiedyś była knajpa! Ludzie chodzili o niej po kościele, po pracy, całe rodziny, piło się i bawiło! A dziś? Szkoda gadać, wszyscy wolą posiedzieć przed telewizorem.
Prawda, kontakty międzyludzkie na poziomie sąsiedztwa umierają. Jeszcze chyba tylko na blokowiskach zdarzają się miejsca grupujące ludzi z okolicy, ale to ginący gatunek.
Ponieważ żadnego lokalu tu nie ma, sprzedawca proponuje, że możemy rozłożyć się w ogródku przed sklepem, co chętnie czynimy. Grzejemy się w słońcu i dyskutujemy z panem, dużo opowiada o swojej przeszłości, którą miał albo bardzo barwną albo ma bardzo barwną wyobraźnię . W każdym razie jest to przyjemnie spędzony czas.
Zeszła nam chyba cała godzina, ale nie ma się co spieszyć, większość trasy już przeszliśmy. Po pożegnaniu z właścicielem sklepu suniemy przez Kurów przypatrując się zabudowie: na lewo dziwna bryła kościoła, na prawo samotne domy wśród łąk.
Kurów od kolejnej miejscowości oddziela las, w którym znajduje się miejsce biwakowe z wiatą i paleniskiem.
Przed nami Lachowice, wieś na tyle spora, że posiadająca markety, więc zrobimy w niej większe zakupy przed atakiem szczytowym. Tak naprawdę moglibyśmy uderzyć na Adamy już wcześniej, lecz najpierw kierujemy się do szeroko rozumianego centrum.
I wreszcie jakiś zabytek: kapliczka na Kapałowym Potoku. Wybudowana w 1812 roku, odnowiona w 1933. Napis fundacyjny nad drzwiami wygląda jakby został wykonany pismem runicznym .
W centrum znajdziemy dwa sklepy, myjnię samochodową oraz stadion, a także przystanek kolejowy. Owen z Karolem idą poszukać jakiegoś przybytku z jedzeniem.
Tymczasem okazuje się, że kilkaset metrów od sklepów, przy szlaku na chatkę, działa spelunka, która oferuje również fastfoodowe jedzenie: pizzę, hamburgery i tym podobne. Nie będziemy wybrzydzać, ceny są niewygórowane, a posiłki jadalne, a że dodatkowo można zapić je piwem, to tym bardziej jesteśmy zadowoleni.
Turyści raczej rzadko tu zaglądają, zwłaszcza poza okresem letnim. Oprócz nas siedziało kilku miejscowych delektujących się procentami; wzbudziłem w nich dużą wesołość, kiedy próbując wstać z plecakiem wylądowałem na ziemi przewracając stół i ławkę . Tym razem plecak okazał się silniejszy.
Za torami ktoś wybrał papieża! A ja dostaję smsa od Kaśki, która atakować będzie Adamy od drugiej strony, więc pojawi się przed nami.
Dojście do chatki to właściwie droga bez historii. Z Lachowic prowadzi tam niebieski szlak chatkowy, najpierw biegnący wzdłuż torów, następnie drogą, wreszcie skrajem lasu i samym lasem. Nie ma widoków, trzeba tylko go przejść. Normalnie przebycie go zajmuje niecałą godzinę, nam dłużej, bo jeszcze zrobiliśmy sobie jedną przerwę na polanie. Jest jeden stromy odcinek, który trochę dał nam popalić. W sumie przejście z pod Potrójnej wyniosło prawie 20 kilometrów.
Adamy to przysiółek Lachowic położony na wysokości 700 metrów nad poziomem morza. Od lat 70. działa w nim chatka studencka, najpierw prowadzona przez Almatur, następnie przez Politechnikę Śląską, SKPG "Harnasie", wreszcie koło uczelniane PTTK. Ale tam nie idziemy. Chatki abstynenckie nas nie interesują (abstynencję wprowadzili "Harnasie", przedtem chatka nie była taka święta). Tuż obok, po sąsiedzku, od niedawna przyjmuje turystów "Nasza chata na Adamach" prowadzona przez Mariusza i Dankę, którzy dzierżawili SST Lasek. Ponieważ Lasek de facto został jesienią tego roku zamknięty przez właściciela, więc Mariusz z Danką przenieśli się "na swoje". Jest to pierwsza nasza wizyta w tym miejscu i wrażenia wynieśliśmy bardzo pozytywne. Zanim jednak o nich napiszę, to najpierw pora na wręczenie Mariuszowi prezentu, bo dziś odbywają się jego urodziny. Każdy z naszej ekipy dał coś od siebie i zapakowaliśmy wszystko w torbę z Biedronki . Mariusz się cieszy, bo jeszcze nie wie, co jest w środku .
Chatka posiada pełen węzeł sanitarny, czyli normalny kibel i prysznic z ciepłą wodą. Miejsca do spania są w pokojach oraz pod dachem, a przede wszystkim funkcjonuje normalna, dostępna dla wszystkich kuchnia, która jest jednocześnie punktem spotkań! Co za odmiana w stosunku do Potrójnej! Koszt noclegu - 35 złotych. Wybór na przyszłość jest oczywisty.
Na urodzinach zjawiło się sporo osób, odbyło się też wyjazdowe posiedzenie AKT Pálinka w składzie prezes, sekretarz i skarbniczka (więc już wiadomo, dlaczego klub ma wieczne kłopoty finansowe ).
W niedzielę od rana leje i to mocno. Niefajnie w perspektywie zejścia na pociąg do Lachowic. Czasem są przerwy w deszczu, ale zbyt krótkie, aby z nich skorzystać. Można za to popatrzeć na przesuwające się po horyzoncie chmury, bo Adamy są bardzo ładnie położone.
Kuchnia w porze południowej.
Udaje nam się zorganizować podwózkę podzieloną na dwie grupy, więc do przejścia zostało nam niedużo, samochody stoją w lesie. Chmury nadal się przewalają po okolicy.
Chata w pełnej swej krasie.
Po udanym beskidzkim weekendzie powrót do rzeczywistości zawsze boli.
Wypad odbył się w mocnym, męskim składzie: pięć chłopów! Bastek, Kaper, Karol, Owen i ja! Pociągiem turlamy się do Żywca, gdzie odwiedzamy naszą ulubioną spelunkę, a potem zaczynają się kłopoty! Chcemy na szlak podjechać busikiem, ale znalezienie właściwego rozkładu jazdy w internecie to sztuka! Rozkłady są bowiem dwa: jeden na stronie starostwa i jeden na e-podróżniku. Gdy po wielu próbach udaje mi się dodzwonić do kierowcy, to okazuje się, że ten z e-podróżnika to kompletna bzdura, co zresztą zdarza się dość często w przypadku tej wyszukiwarki. Ba, e-podróżnik sprzedaje bilety na nieistniejące połączenia, to dopiero jest jazda!
Godzinę odjazdu znamy, idziemy zatem na właściwy przystanek. Teoretycznie wiem, w którym miejscu on się znajduje - przy rondzie za rzeką - ale... tam go nie ma. Stoi przystanek w inną stronę i bez żadnych naklejonych rozkładów. Latamy zdenerwowani po okolicy, bo czas się kończy, zagadujemy ludzi na innych przystankach.
- Nie mam pojęcia - to najczęstsza odpowiedź.
- Aaa... to chyba gdzieś tam - mówi jakaś babka nieprzekonywującym głosem.
- Niee, najbliższy przystanek na Kocierz to jest koło szpitala - informuje młodzież, a szpital oddalony jest o kilka kilometrów!
Byłem pewien, że trzeba będzie uderzyć po taksówkę, a tu nagle widzę nasz busik! Machamy mu z przypadkowego przystanku i... łapiemy go na stopa.
- To nie jest właściwe miejsce do wsiadania - kiwa głową kierowca, ale nas zabiera. Uratowani, lecz fuksem! Najbliższy "prawidłowy" przystanek rzeczywiście jest dopiero pod szpitalem, daleko dalej.
A to nie koniec historii. Kilka tygodni później z tej samej linii postanowił skorzystać Kaper. Zauważył, że na przystanku przy rondzie pojawiły się rozkłady na Kocierz, więc tam stał i czekał, choć byliśmy pewni, że to odwrotny kierunek. Busik się pojawił i... pojechał dalej bez zatrzymywania. Szybki telefon do firmy, busik wraca, kierowca wściekły.
- To nie jest przystanek na Kocierz! - woła.
- Ale tam jest rozkład jazdy i innego przystanku tu nie ma - tłumaczy Kaper.
- Nie, wchodzi się tutaj - facet pokazuje wjazd na parking naprzeciwko przystanku.
Podsumujmy zatem cały przypadek: w październiku w okolicy ronda nie było żadnego oznaczonego przystanku na Kocierz i musieliśmy złapać busa na stopa. W listopadzie pojawiły się oznaczenia na przystanku skierowanym w drugą stronę i po przeciwnej stronie drogi, natomiast rzekomy punkt wsiadania dla pasażerów to nieoznakowany wjazd na parking, o którego istnieniu wiedzą chyba tylko kierowcy! Pogratulować starostwu i firmie przewozowej! Co najśmieszniejsze, mam podejrzenia, że zatrzymywanie się w tym miejscu busa jest niezgodne z przepisami ruchu drogowego, bo takie pojazdy mogą to robić jedynie na wyznaczonych przystankach. Wjazd na parking raczej nim nie jest.
Dodam jeszcze, że gdy dwa lata temu próbowaliśmy przebyć tę samą trasę, to również się nie udało: autobus z Żywca nie odjechał, choć był na rozkładzie. Burdel jak na Bałkanach? Nie, Polska w XXI wieku.
Zasapani, zdenerwowani, ale szczęśliwi dojeżdżamy do Kocierza - Basie, gdzie zaczyna się szlak chatkowy oznaczony słoneczkiem. Przypomniały się dawne czasy, na przełomie pierwszej i drugiej dekady tego stulecia pokonywaliśmy go wielokrotnie, czasem nawet co miesiąc. Chatka pod Potrójną była najczęściej odwiedzanym przez nas obiektem w górach: bywaliśmy w niej na urodzinach, spotkaniach, sylwestrach i zupełnie bez okazji. To dawno się skończyło i raczej na pewno nie powróci. Dlaczego? Przekonamy się za chwilę. Na razie przygotowujemy się do startu .
Podejście do chatki zajmuje mniej niż godzinę, ale w pewnym momencie rozdzielamy się na dwie grupy. Ja, Bastek i Owen nadkładamy trochę drogi, aby minąć bardziej stromy odcinek. Podczas postoju spotykamy Bociana, aktualnego gospodarza chatki, który mija nas terenówką razem z jakąś panną. A nam został już tylko kawałek, wkrótce stajemy pod progiem.
W chatce, oprócz obsługi, jest tylko jeden turysta: dziewczyna, która w ogóle nie chce się integrować, ale za to chętnie pożyczy kabel do ładowarki. Co za czasy. Lokujemy się na "lotnisku", gdzie zmieści się kilkanaście osób.
Czym się charakteryzowały chatki studenckie? Były to miejsca oferujące nocleg za przystępna cenę w skromnych warunkach, zapewniając przede wszystkim dostęp do kuchni, gdzie można było przygotować własne posiłki, bardzo często również do kominka. I pod Potrojną było tak jeszcze kilka lat temu. A potem zaczęły się zmiany... Obecnie (jesień 2023) nocleg kosztuje 50 złotych (oczywiście nie sposób znaleźć oficjalnego cennika). Sporo, jak na chatkę, na pewno nie jest to dla mnie cena "przystępna", bo równa się wielu schroniskom. Niestety, w niektórych innych chatkach również wysokość opłaty za spanie doszła do tego poziomu, bowiem wzrosły koszty utrzymania. To jeszcze jakoś bym wytrzymał, ale idźmy dalej. Przede wszystkim zamknięto ogólnodostępną kuchnię! Dziś stała się miejscem nocowania dla znajomych chatkowego oraz terenem prywatnym! Decyzja ta jest dla mnie niezrozumiała i niewybaczalna! Kuchnia to serce każdej chatki, a samodzielnie gotowanie podstawą wyżywienia oraz tworzenia klimatu! W zamian za to można kupić od obsługi napoje oraz przygotowany przez nią posiłek. Ale po tym jak wybuliłem pół stówy za nocleg kompletnie nie mam ochoty wykładać kolejnych pieniędzy na pierogi czy inne potrawy, które mogę upichcić samemu!
- Zasady korzystania z kuchni się nie zmieniły! - poinformował nas kumpel od Bociana, kiedy stanęliśmy w wejściu. - Tu nie ma wstępu! Możecie co najwyżej wziąć wrzątek. A nie, pardon, wrzątek to my wam możemy dać, jeśli poprosicie.
Miałem w plecaku zupki chińskie i inne eksperymenty do "zalania", ale uznałem, że przeżyję bez ich wrzątku. Bez łaski.
Tak więc nie ma dostępu do kuchni. Co dalej? Jest łazienka z wielką kartką "spłukuj tylko po kupie", bo brakuje wody. Na prysznicu druga kartka "prysznic nieczynny z powodu braku wody". I rzeczywiście jest nieczynny dla turystów, bo obsługa korzysta. To może podwyżkę noclegu można uzasadnić wysoką ceną drewna? Na pewno, tylko, że nie mieliśmy z drewnem nic wspólnego, bo kominek zimny, a pieca w kuchni przecież nie mogliśmy używać! Prąd też poszedł w górę i zapewne dlatego w kuchni przez całą noc grało radio i świeciło się światło...
Streszczając: za 50 złotych otrzymujemy nocleg bez dostępu do kuchni i pełnego węzła sanitarnego oraz ogrzewania. Kwestia owej nieszczęsnej kuchni jest dyskwalifikująca, bo zaprzecza całej idei chatkowania! Dlatego nie wiem, czy kiedykolwiek tu jeszcze zajrzę, nie lubię być robiony w ci....a. A taka fajna chatka kiedyś była.
Po kulturalnym nocnym posiedzeniu udaje nam się wyjść z chatki w okolicach dziesiątej. Pogoda jeszcze chmurzysta, ale powoli zaczyna przebijać się słońce. To zdecydowanie lepiej niż w poprzednie dni tygodnia, kiedy głównie lało.
Początkowa godzina to odcinek, który najmniej lubię, czyli przejście granicą województw do Łamanej Skały (929 metrów n.p.m.). Mijamy górną stację wyciągu i dość sporo osób idących z naprzeciwka. To nie dziwi, jest sobota i coraz lepsza aura.
Pierwszy postój zarządzamy na przełęczy pod Łamaną Skałą, choć z tym nazewnictwem jest bajzel, bo określa się ją również jako rozdroże pod Mladą Horą albo Anulą. Zwłaszcza ta ostatnia jest kuriozalna, bo pochodzi ponoć od imienia... krowy, która urwała się tu kiedyś z postronka, prowadzona na rzeź. Było to co prawda jeszcze przed Wielką Wojną, ale pamięć została, choć z tego co się orientuję, na tabliczkach Anula pojawiła się stosunkowo niedawno. Dobrze, że nie chodziło o jakiegoś psa, bo mielibyśmy Burka . Z nazwą Łamanej Skały też było zamieszanie, gdyż Austriacy błędnie uznali ją za Mladą Horę, która jest w pobliżu, ale bardziej na południowy wschód.
Owen czuję się jakiś słabawy, więc namawiamy go, aby skosztował piwa. Ten się broni, ale w końcu kapituluje i następuje cud: piwo stawia na nogi!
Z przełęczy odbijamy na południe na szlak niebieski, również doskonale nam znany. Ilość innych turystów spadła prawie do zera.
Ekipa w czterech piątych składu. Niektórzy wciągają brzuchy, inni nie muszą, a jeszcze innym sterczą sutki .
Jest wesoło, gadamy sobie nawet o polityce, tylko trzeba uważać, żeby nie śmiać się z posła Brauna, bo to kończyło się nieszczęściem. Na przykład ledwo ja się zaśmiałem, a od razu wlazłem w kałużę!
W lesie obrodziło grzybami. Niektóre wymagają dokładnego sprawdzenia.
Pierwsze zabudowania, czyli przysiółek Gałasie.
Tu kiedyś stała stara chałupa, zburzono ją, lecz nowa pozostaje na razie w formie bardzo początkowej.
Przed trzynastą osiągamy Kocoń, a konkretnie przełęcz Przydawki (557 metrów n.p.m.).
Według podziału Jerzego Kondrackiego w miejscu tym zaczyna się Brama Kocońska, stanowiąca granicę pomiędzy Beskidem Małym i Makowskim. O ile szczyty na północ od przełęczy należały do Małego, a tyle wzniesienia na południe, przed nami, już do Makowskiego. Nowy podział całkowicie zburzył ten stan, bo Brama Kocońska w ogóle przestała istnieć! Według niego są to świeżo wymyślone Pasma Pewelsko - Krzeszowskie, a rozgraniczają Beskid Mały od Beskidu Żywiecko - Orawskiego! Ciekawe, czy górale żywieccy wiedzą już, że stali się także orawskimi? Ponieważ ja stosuję tradycyjną regionalizację Kondrackiego, więc nadal po staremu wchodzimy w Makowski.
Bar (restauracja) "pod Dębami" i sklep padły kilka lat temu . To było świetne miejsce, można było napoić się i najeść w przystępnych cenach. Teraz próżno szukać jakiegokolwiek lokalu w okolicy, całkowita pustynia, tak jak na większości polskiej prowincji.
Żegnamy niebieski szlak, od tego momentu przez dłuższy czas będziemy szli asflatem, z wyjątkiem krótkiej polnej drogi wyprowadzającej nas pod krzyż.
Zrobiła się piękna pogoda, ciepło i słonecznie. Beskid Mały zostaje z tyłu.
Nie wszędzie jest jednak tak ładnie, na Skrzycznem chyba leje.
Przemykamy raźno przez przysiółek Wierch Koconia albo Kocońska Góra.
Wśród zabudowy, jak to zwykle bywa w beskidzkich wsiach, zazwyczaj nie ma czego oglądać, dominuje powojenne bezpłciowe budownictwo. Czasem tylko trafi się dom z wyraźnie starszą metryką.
Nieustanna walka jasności z ciemnością. Kto wygra?
Wbrew pozorom dość ruchliwe skrzyżowanie. No i miejscowość o nazwie Las.
"Gdzie mieszkasz?"
"W Lesie".
"Jesteś leśnikiem?"
"Nie, rolnikiem".
Przypomniało mi to sytuację, gdy kiedyś na nartach pewni Czesi pytali mojego tatę skąd pochodzi. On podał nazwę najbliższego mu miasta, czyli Rybnika. No i patrzyli tak jakoś dziwnie .
Ciemnawe chmury nadeszły już nad Beskid Mały i ciągną się aż do Śląskiego. Jesteśmy na skraju słonecznej pogody, ale wszystkie one idą w kierunku północno wschodnim, czyli odwrotnie niż my.
Beskid Śląski jak na dłoni: Skrzyczne, Magura.
Mamy lekkie podejście na przełecz Kocońską (561 metrów n.p.m), zamykającą Bramę Kocońską od południa.
Wzornictwo regionalne.
Pierwsze spojrzenie na zbocza Beskidu Makowskiego.
Wchodząc do Kurowa zmieniamy województwo ze śląskiego na małopolskie. Oczywiście to tylko granice jednostek administracyjnych, bo po jednej i drugiej stronie jest Żywiecczyzna, czyli Małopolska.
Tablica z odzysku: był Żywiec, a mamy Suchą B. !
Kur w Kurowie nie spotykamy, ale konie owszem: kilka sztuk pasie się koło drewnianego gospodarstwa.
Główną atrakcją miejscowości jest sklep. Zwykły, wiejski sklepik działający przy domu, prowadzony przez starszego właściciela.
- Ja tu wcale nie stoję dla pieniędzy, nie muszę - tłumaczy. - Prowadzę go, bo lubię kontakt z ludźmi, porozmawiać. Bo gdzie, jak nie w sklepie? Każdy zamyka się w domu, a w sklepie ma trochę czasu na rozmowę.
Pytamy się go o knajpę.
- Widzicie tę chałupę po drugiej stronie? Tam kiedyś była knajpa! Ludzie chodzili o niej po kościele, po pracy, całe rodziny, piło się i bawiło! A dziś? Szkoda gadać, wszyscy wolą posiedzieć przed telewizorem.
Prawda, kontakty międzyludzkie na poziomie sąsiedztwa umierają. Jeszcze chyba tylko na blokowiskach zdarzają się miejsca grupujące ludzi z okolicy, ale to ginący gatunek.
Ponieważ żadnego lokalu tu nie ma, sprzedawca proponuje, że możemy rozłożyć się w ogródku przed sklepem, co chętnie czynimy. Grzejemy się w słońcu i dyskutujemy z panem, dużo opowiada o swojej przeszłości, którą miał albo bardzo barwną albo ma bardzo barwną wyobraźnię . W każdym razie jest to przyjemnie spędzony czas.
Zeszła nam chyba cała godzina, ale nie ma się co spieszyć, większość trasy już przeszliśmy. Po pożegnaniu z właścicielem sklepu suniemy przez Kurów przypatrując się zabudowie: na lewo dziwna bryła kościoła, na prawo samotne domy wśród łąk.
Kurów od kolejnej miejscowości oddziela las, w którym znajduje się miejsce biwakowe z wiatą i paleniskiem.
Przed nami Lachowice, wieś na tyle spora, że posiadająca markety, więc zrobimy w niej większe zakupy przed atakiem szczytowym. Tak naprawdę moglibyśmy uderzyć na Adamy już wcześniej, lecz najpierw kierujemy się do szeroko rozumianego centrum.
I wreszcie jakiś zabytek: kapliczka na Kapałowym Potoku. Wybudowana w 1812 roku, odnowiona w 1933. Napis fundacyjny nad drzwiami wygląda jakby został wykonany pismem runicznym .
W centrum znajdziemy dwa sklepy, myjnię samochodową oraz stadion, a także przystanek kolejowy. Owen z Karolem idą poszukać jakiegoś przybytku z jedzeniem.
Tymczasem okazuje się, że kilkaset metrów od sklepów, przy szlaku na chatkę, działa spelunka, która oferuje również fastfoodowe jedzenie: pizzę, hamburgery i tym podobne. Nie będziemy wybrzydzać, ceny są niewygórowane, a posiłki jadalne, a że dodatkowo można zapić je piwem, to tym bardziej jesteśmy zadowoleni.
Turyści raczej rzadko tu zaglądają, zwłaszcza poza okresem letnim. Oprócz nas siedziało kilku miejscowych delektujących się procentami; wzbudziłem w nich dużą wesołość, kiedy próbując wstać z plecakiem wylądowałem na ziemi przewracając stół i ławkę . Tym razem plecak okazał się silniejszy.
Za torami ktoś wybrał papieża! A ja dostaję smsa od Kaśki, która atakować będzie Adamy od drugiej strony, więc pojawi się przed nami.
Dojście do chatki to właściwie droga bez historii. Z Lachowic prowadzi tam niebieski szlak chatkowy, najpierw biegnący wzdłuż torów, następnie drogą, wreszcie skrajem lasu i samym lasem. Nie ma widoków, trzeba tylko go przejść. Normalnie przebycie go zajmuje niecałą godzinę, nam dłużej, bo jeszcze zrobiliśmy sobie jedną przerwę na polanie. Jest jeden stromy odcinek, który trochę dał nam popalić. W sumie przejście z pod Potrójnej wyniosło prawie 20 kilometrów.
Adamy to przysiółek Lachowic położony na wysokości 700 metrów nad poziomem morza. Od lat 70. działa w nim chatka studencka, najpierw prowadzona przez Almatur, następnie przez Politechnikę Śląską, SKPG "Harnasie", wreszcie koło uczelniane PTTK. Ale tam nie idziemy. Chatki abstynenckie nas nie interesują (abstynencję wprowadzili "Harnasie", przedtem chatka nie była taka święta). Tuż obok, po sąsiedzku, od niedawna przyjmuje turystów "Nasza chata na Adamach" prowadzona przez Mariusza i Dankę, którzy dzierżawili SST Lasek. Ponieważ Lasek de facto został jesienią tego roku zamknięty przez właściciela, więc Mariusz z Danką przenieśli się "na swoje". Jest to pierwsza nasza wizyta w tym miejscu i wrażenia wynieśliśmy bardzo pozytywne. Zanim jednak o nich napiszę, to najpierw pora na wręczenie Mariuszowi prezentu, bo dziś odbywają się jego urodziny. Każdy z naszej ekipy dał coś od siebie i zapakowaliśmy wszystko w torbę z Biedronki . Mariusz się cieszy, bo jeszcze nie wie, co jest w środku .
Chatka posiada pełen węzeł sanitarny, czyli normalny kibel i prysznic z ciepłą wodą. Miejsca do spania są w pokojach oraz pod dachem, a przede wszystkim funkcjonuje normalna, dostępna dla wszystkich kuchnia, która jest jednocześnie punktem spotkań! Co za odmiana w stosunku do Potrójnej! Koszt noclegu - 35 złotych. Wybór na przyszłość jest oczywisty.
Na urodzinach zjawiło się sporo osób, odbyło się też wyjazdowe posiedzenie AKT Pálinka w składzie prezes, sekretarz i skarbniczka (więc już wiadomo, dlaczego klub ma wieczne kłopoty finansowe ).
W niedzielę od rana leje i to mocno. Niefajnie w perspektywie zejścia na pociąg do Lachowic. Czasem są przerwy w deszczu, ale zbyt krótkie, aby z nich skorzystać. Można za to popatrzeć na przesuwające się po horyzoncie chmury, bo Adamy są bardzo ładnie położone.
Kuchnia w porze południowej.
Udaje nam się zorganizować podwózkę podzieloną na dwie grupy, więc do przejścia zostało nam niedużo, samochody stoją w lesie. Chmury nadal się przewalają po okolicy.
Chata w pełnej swej krasie.
Po udanym beskidzkim weekendzie powrót do rzeczywistości zawsze boli.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Zrobiłeś świetną reklamę chatki Mariusza, ma swój klimacik. Obowiązkowo trzeba to miejsce odwiedzić. Lubię te twoje relacje z Polskich gór, w fajnym stylu to piszesz
Ja jako dusza introwertyka, ale kochająca ludzi i atmosferę schronisk z tą integracją mam naprawdę różnie, co wyjazd to inaczej. (ostatnio flaszki przywiozłem z powrotem xD) A, że jeżdżę sam to jestem skazany na innych. Wiadomo, że jak ktoś już jest z kimś to na resztę ma zazwyczaj wywalone, no chyba, że to jest właśnie jakaś chatka to w takim wypadku jest na odwrót
Pudelek pisze:
W chatce, oprócz obsługi, jest tylko jeden turysta: dziewczyna, która w ogóle nie chce się integrować, ale za to chętnie pożyczy kabel do ładowarki. Co za czasy.
Ja jako dusza introwertyka, ale kochająca ludzi i atmosferę schronisk z tą integracją mam naprawdę różnie, co wyjazd to inaczej. (ostatnio flaszki przywiozłem z powrotem xD) A, że jeżdżę sam to jestem skazany na innych. Wiadomo, że jak ktoś już jest z kimś to na resztę ma zazwyczaj wywalone, no chyba, że to jest właśnie jakaś chatka to w takim wypadku jest na odwrót
Ostatnio zmieniony 2023-12-12, 23:49 przez Coldman, łącznie zmieniany 1 raz.
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
Ona czekała na swoją ekipę, która miała dotrzeć w sobotę, gdy szykowała się grubsza impreza. Najwyraźniej nie byliśmy jej godni.
ja tak nie mam, od zawsze, jak byłem z ekipą, to chcieliśmy się integrować z innymi, zapraszaliśmy do towarzystwa samotnych wędrowców itp. I kiedyś to działało, ludzie chętnie się dosiadali, a teraz zazwyczaj patrzą jak na wariatów.
Coś bardzo niedobrego stało się ze społeczeństwem.
Coldman pisze:Wiadomo, że jak ktoś już jest z kimś to na resztę ma zazwyczaj wywalone
ja tak nie mam, od zawsze, jak byłem z ekipą, to chcieliśmy się integrować z innymi, zapraszaliśmy do towarzystwa samotnych wędrowców itp. I kiedyś to działało, ludzie chętnie się dosiadali, a teraz zazwyczaj patrzą jak na wariatów.
Coś bardzo niedobrego stało się ze społeczeństwem.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Pudelek pisze:kiedyś to działało, ludzie chętnie się dosiadali, a teraz zazwyczaj patrzą jak na wariatów
Może nie starzejesz się tak dobrze jak Redford albo Klunej
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
To fakt, wszystko się zmienia, ludzie na szlaku coraz częściej patrzą jak na wariata kiedy mówisz cześć/dzień dobry.
Wzornictwo regionalne się zmienia, Żywiec w Suchą B. Swoją drogą, chyba pierwszy raz widzę znak z odzysku w takiej oficjalnej formie
Beskid Mały akurat został wzięty na tapetę zlotową ...
Wzornictwo regionalne się zmienia, Żywiec w Suchą B. Swoją drogą, chyba pierwszy raz widzę znak z odzysku w takiej oficjalnej formie
Beskid Mały akurat został wzięty na tapetę zlotową ...
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Pudelek pisze:Jest wesoło, gadamy sobie nawet o polityce, tylko trzeba uważać, żeby nie śmiać się z posła Brauna, bo to kończyło się nieszczęściem.
Prorocze słowa
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Pudelek pisze:Najwyraźniej nie byliśmy jej godni.
To się robi coraz częstsze. U nas w Zdobywcach raz za czas mamy osoby, które "są ponad innych" Są zazwyczaj krótko
Co do tego przystanku ... A pisałem Ci idźcie na Żeromskiego
Jest burdel z przystankami, kursami, do tego obecnie remontują i Żeromskiego i Sienkiewicza oraz stary "nowy" most. Jest wesoło.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
https://pl.wikipedia.org/wiki/P%C3%A1linka
Widać, że nie czytali mojej relacji sprzed dwóch lat, kiedy to na Górowej spotkaliśmy AKT Watra! Zwłaszcza Dobromił zasłużył na bata, bo twierdził, że czyta wszystko
Widać, że nie czytali mojej relacji sprzed dwóch lat, kiedy to na Górowej spotkaliśmy AKT Watra! Zwłaszcza Dobromił zasłużył na bata, bo twierdził, że czyta wszystko
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
"Zawartość alkoholu waha się od ok. 35% do nawet 70%, w zależności od tego, czy była destylowana raz lub dwa razy."
Zgadza się - napój prawie bezalkoholowy.
Zgadza się - napój prawie bezalkoholowy.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
-
- Posty: 323
- Rejestracja: 2020-05-04, 09:59
Ja też gorąco Wam zareklamuję Chatkę na Adamach, Dana i Mariusz tworzą prawdziwe górskie miejsce przyjazne ludziom. Do tego stopnia ufają, że raz, kiedy ich nie było, a chcieliśmy przenocować, dostaliśmy instrukcje, gdzie schowany jest klucz oraz wiadomość, że w spiżarni są trunki z Węgier na sprzedaż i w zależności, ile butelek zużyjemy, to odpowiednią kwotę zostawić w słoiku. Ja za każdym razem czułam się tam bardzo dobrze. Stamtąd od chatki jest przyjemna trasa na Jałowiec. Fajne tereny, jeszcze jakoś mocno nie oblegane przez tłumy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 64 gości