Na naszej greckiej trasie nie tylko morze oglądamy. Wbijamy też w wąską, boczną dolinę, która wije się wśród skał i pachnących iglastych zarośli. Nie jest to zwykła dolina. Jest pełna ciepłych źródeł. Stoją tu również ruiny dawnego kurortu czy innego sanatorium. Dziesiątki zarośniętych budynków w różnym stanie wypatroszenia (zwykle znacznym), kilka źródełek jest na zewnątrz przy rzece, a dwa wewnątrz budynków. Roślinność ciepłych krajów bardzo malowniczo i szybko zarasta wytwory ludzkiej działalności. Chodzimy więc chodnikami pokrytymi kożuchem bluszczu, patrzymy w błękit nieba przez dziurawe sufity, z których zwieszają się kwiaty. Siedzimy w skalnych wannach lub pod rurami, które sikają aromatyczną, mineralną wodą - i zastanawiamy się jak to w ogóle możliwe, że takie rajskie miejsce istnieje naprawdę?? Bo miejsce jest jak ze snu. Miejsce, które zdawałoby się, że nie ma prawa istnieć w naszym skomercjalizowanym świecie. A jednak ten magiczny świat jest całkowicie namacalny - czujemy ciepło wody, zapach kwitnących krzewów, słyszymy śpiew setek ptaków. Ale wciąż mamy poczucie nierealności i zachłyśnięcia się szczęściem, które nas spotkało, że możemy tu być.
Ale po kolei...
Taka droga rozpościera się przed wędrowcami sunącymi wgłąb doliny. Morze za plecami, przed nami góry!
Nagle i z zaskoczenia pojawia się brama i stróżówka na wjeździe. Brama przyjemnie otwarta - to lubimy!
Mostek i chodnik sugerują, że nie grasują tu żadne podejrzane typy z kosiarkami.
Parkujemy sobie pod krzakiem, czy raczej jak to kabaczę określa "w krzaku"
Dalej łazimy z buta, bo to i więcej widać, a i nie chcemy wlecieć w żadną z otwartych studzienek czy innych rozpadlin.
Nad busiem rośnie coś sosnopodobnego, ale o takim zagęszczeniu szyszek, że ciężko to sobie wyobrazić!
Pierwsze mijane budynki są niezwykle malowniczo zarośnięte. Roślinność tu szaleje i pożera wszystko z niezwykłą łapczywością.
Nie brakuje tu pachnących, ukwieconych krzewów. Zupełnie jak Janskich Koupelach w Czechach - w pierwszy dzień wyjazdu. No tylko tam niestety nie było ciepłych źródeł (za to był zimny deszcz
)
Uroki zapomnianych schodków.
Można znaleźć też budynki większe, o kilku kondygnacjach.
Ten może nie bardzo duży, ale dosyć spektakularnej architektury.
Zaglądamy i do środka, ale nie mamy odwagi wspinać się na wyższe poziomy. Schody są drewniane i dosyć zetlałe. Podłogi również!
W jednym z budynków zachowały się karteczki, wydruki dokumentacji medycznej. Daty z lat 2000-2002.
Okienka...
A tu chyba była knajpa?
A między ruiny i busz wplecione ONE!!! ŹRODŁA!!!!! Można je podzielić na te zadaszone, znajdujące się wewnątrz budynków i te będące kamiennymi zatoczkami przy potoku. Znaleźliśmy ich kilka i nadaliśmy im swoje nazwy.
KAMIENNO - SKALNY BASEN
Częściowo omurowana w prostokąt niecka z dużym naturalnym głazem na dnie. Można więc siedzieć na dnie baseniku, a można na kamieniu jak na krześle. Pomieszczenie, w którym jest źródło jest chłodne, a woda w basenie gorąca. Chyba to najcieplejsze z tutejszych wód.
Jest nawet szatnia
Dla toperza i kabaka tu jest troche za ciepła woda
Mi pasuje!
BASEN Z RURĄ
Do pomieszczenia ze źródłem prowadzi taki oto niepozorny korytarz. Kto by pomyślał, że kończy się on taką atrakcją!
Sam basenik jest malowniczo omulony rudymi mineralnymi naciekami.
Woda w nim jest płytka - po kostki najwyżej. Pewnie mogłaby być głębsza, ale woda za bardzo odpływa. Miejsce więc dogodne dla wszystkich tych, co wywalają z łazienki wannę i wstawiają kabinę prysznicową, bo wolą od nasiadówek płukanie się na stojąco.
ŹRÓDŁO POD MOSTEM
Dwubasenikowe. Z wodospadem, ale niewielkim.
Wymyśliliśmy sobie kapitalną zabawę. Kto dłużej wysiedzi z butelką na głowie. Przechodzący z rzadka mostem ludzie patrzą na nas z dużą dozą zainteresowania
A rzeczka sobie spokojnie płynie, kwiaty pachną, normalnie idylla jak na folderku pewnej grupy religijnej
Ciekawe rośliny podwodne. Ni to glon, ni to grzyb, ni to skóra dinozaura?
ŹRÓDŁO Z MURKIEM
Tu chyba woda była najbardziej błękitna. Wewnątrz betonowego kwadratu jest wylot źródła, więc tam woda jest najcieplejsza.
ŹRÓDŁO POD SCHODAMI
Pokruszone schody prowadzą donikąd. Tzn. na niewielki balkonik. Wisi tu jakiś ręcznik, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie widzimy jego właściciela.
Poniżej balkonika jest wypływ cieplej wody. Niestety nie ma tu żadnej niecki, basenika, płycizny. Woda od razu wpada do chłodnej rzeczki i płynie w sina dal.
Sama droga do tych schodów i balkonika jest bardzo przyjemna. Najpierw idziemy zarośniętym bulwarem, pełnym starych latarni i oplecionych pnączami ławeczek jak żywcem przeniesionych z przystanków autobusowych
ŹRÓDŁO Z ŻÓŁWIAMI
Znajduje się poniżej źródła z murkiem. Można więc tędy dojść podążając za bagnistym potoczkiem. Acz po drodze jest bardzo ostra trawa i można się nieprzyjemnie pociąć.
Druga trasa wiedzie przez rzekę, od strony platanowego zagajnika. Stąd źródło widać bardzo dobrze. Ba! Nawet ktoś punkt obserwacyjny sobie tu zrobił!
Jest tu obudowana kamieniami niecka, o temperaturze wody wręcz idealnej. Z góry, po kolorowych od nacieków skałach, wali się ciepły wodospad. Jeśli akurat komuś zrobi się za gorąco - to na wyciągnięcie ręki jest rzeka, gdzie można się schłodzić. Widok też stąd jest fajny - można siedzieć i patrzeć na okoliczne skały lub góry pokryte grubym kożuchem zieloności.
Kabakowi dość szybko nudzi się siedzenie w jednym miejscu. Brodzi więc po rzece, zagląda w zaułki, twierdzi, że szuka ryb i żab. I nagle woła: "Tu do wody wpadł żółw! Musimy go uratować!" Ratowaliśmy już żółwie z szosy, można też z rzeki, czemu nie? Ale jakim cudem tu wleciał?? Żółw jednak wygląda nieco inaczej niż te, które spotykaliśmy na lądzie. Poza tym w rzecznych nurtach radzi sobie tak świetnie, że nie ulega wątpliwości, że to są jego klimaty i to własnie tu ma domek. Ale jaja! Pierwszy raz widzimy wodne żółwie! I to tak na wyciągnięcie ręki!
(jakby ktoś nie widział, to żółw jest z lewej strony, tak pośrodku)
Żółwie nie żyją w samym źródle - pewnie byłoby im za gorąco. Ale kręcą się skubane w tej części rzeki, gdzie źródlana woda wpada. Mają swoje nory przy brzegu, w gęstych trawach i błotnej mazi tworzącej jakby okapy na krawędzi lądu. Przypłyneły jednak się nam przyjrzeć. Z tego co słyszałam, to wodne żółwie są drapieżnikami, więc może oceniały naszą przydatność obiadową??
A to zdjęcie wiem, że jest nieostre i ogólnie nieudane. Ale ma ono swoją historię. Bo jest zrobione kawałek dalej, koło źródła pod schodami. Brodziłyśmy tam sobie z kabakiem, szukając czy są głębsze buniory, gdzie by można popływać. I ten żółw nagle wyłonił się spod skał! Jakby wyskoczył! I miał takie jakby wyszczerzone zęby, jak jakiś potwór! Kabak: "łaaaaaa!!!", ja: "łaaaa!!!" i w nogi! Ale zdjęcie zrobiłam. Jestem bardzo z siebie dumna - bo na totalnym autopilocie.
Nie muszę wspominać, że odechciało się nam pływania i pchania w głębsze niecki. Bo szlag wie co jeszcze za krokodyle się tam osiedliły?
Aha! To było pod tymi schodami z balkonikiem, gdzie leżał porzucony ręcznik! Więc może jednak krokodyle??
ŻRÓDŁO Z KAFELKAMI
Położone dosyć na uboczu, w ukrytym miejscu, więc znajdujemy je jako ostatnie. Są tu trzy kaskady. Pierwszą tworzy rura:
Drugim, niewielkim wodospadzikiem woda zlewa się do kolejnej niecki.
Widać tu ślady dawnych kafelek.
Ostatnim stopniem ciepła woda leci do rzeki. Na zdjęciu to się jakoś spłaszczyło, ale tu było dosyć wysoko. Z dwa metry napewno. W tym sensie, że nie ma za bardzo możliwości chodzić na przekąpki do rzeki i z powrotem.
Nie tylko żółwie tu wszędzie szaleją. Miejsce też ulubiły sobie niebiesko - zielonkawe ważki. Już wiem skąd poszedł pomysł na kolory aut typu "metalik"
Poza tym w ogóle sie nas nie boją. Jedna to ciagle siada kabakowi na ręce i patrzą sobie nawzajem głęboko w oczy.
Rewelacyjność tego miejsca, w sensie tej całej doliny, ma jednak i swoje minusy. Takie, że ekstremalnie wysoko postawiło poprzeczkę. Ilekroć tego lata byliśmy potem z kabakiem nad jeziorem, rzeką, basenem - to porównania wychodziły... no tak jak musiały wychodzić. "No fajnie, ale szkoda, że ten wodospad nie jest ciepły", "fajne jest zoo, ale z żółwiami wolę się kąpać niż oglądać je w akwarium", "ale płochliwe te ważki, nie można im się przyjrzeć na spokojnie", "no patrz, miejsce d... nie urywa, a taki dziki tłum"...
Fragmenty rzeczki wskazują, że wypływów mineralnych może tu być jeszcze więcej!
Spacerując korytem rzeki jeszcze takie baseniki namierzamy. Acz akurat dziś woda jest w nich chłodna. Może "Matka Natura" zakręciła kurek?
Widać, że baseników w budynkach było więcej. Masę było takich małych jak wanny - pewnie używanych do różnych konkretnych zabiegów leczniczych. Teraz są puste... Zapewne woda była do nich specjalnie pompowana.
Część osady mieści się po drugiej stronie rzeki. Można tam przejść kładką lub brodem.
Jeden budynek wygląda na zeskłotowany i ktoś się w nim gnieździ. Z okien wystają rury piecyków (zatem pomieszkują tu również w zimniejsze okresy roku). Wokół leżą różne sprzęty.
Mieszkają tu chyba jacyś miłośnicy grzybków i cywilizacji pozaziemskich
Inne ciekawe malunki na ścianach dawnego kurortu.
Ten jeden jedyny malunek wygląda jakby pochodził z czasów działania miejscowych łaźni i hoteli.
A tu wpadły w oczy rejestracje jednego z aut. Może tak wyglądały greckie blachy sprzed okresu totalnej unifikacji??
Na terenie uzdrowiska jest kilka kapliczek. Pierwsza rzuca sie w oczy już zaraz na początku, za stróżówką. Widać, że nadal jest używana i miejscowi się nią opiekują. Obrazki raczej są nowsze niż z czasów świetności kurortu, świeczki również.
Druga stoi niedaleko źródła z murkiem i jest zdecydowanie największa.
Trzecia jest przyklejona do skarpy, tam gdzie przebiega betonowy chodniczek prowadzący do urwanych schodów.
Widok od strony skarpy.
Za rzeką jest też aleja grubych, powykręcanych drzew. Są to chyba platany, ale niektóre wyglądają jak jakieś baobaby!
Teren nadrzeczny wokół baobabów jest ulubionym miejscem biwakowym okolicznej młodzieży. Robią sobie tu imprezy z bębnami (fajna sprawa!) i z bumboksami (to gorzej...) Są miejsca ogniskowe, wymurowane grille, huśtawki nad lustrem wody. Dziewczęta kąpią się toples i piszczą straszliwie. Na szczęście my śpimy na przeciwległym krańcu osady, więc hałasy nam zupełnie nie przeszkadzają. Jest tu tyle miejsca, że każdy znajdzie coś dla siebie.
My mamy tylko jednych sąsiadów. Po przeciwnej stronie drogi para Francuzów zaanektowała jeden z małych budynków. Na balkonie postawili stolik z krzesełkami, między kolumnami wewnątrz powiesili hamaki. Przed wejściem zaparkowali kampera, który nie rzuca się w oczy, bo idealnie pasuje do wyglądu całej osady. Ma się wrażenie, że też jest opuszczony od 30 lat. Nawet jeżdżąc sporo po wschodzie, nigdy nie widziałam tak zardzewiałego i rozpiżdżonego auta. Ma też wybitnie zaburzoną symetrię - patrzysz na niego i momentalnie zaczyna ci się kręcić w głowie. Zderzak z jednej strony odpadł i wisi, a z drugiej jest przywiązany na sznurówkach. Jedno boczne okno jest rozbite w malowniczą pajęczynę i sklejone taśmą klejącą. Koła jednej strony są nieco krzywe, jakby takie kraczate na zewnątrz. Naprawdę nie wiem jak toto dało radę przyjechać z Francji - przecież to spory kawałek! Chyba siłą woli go pchają do przodu!
Francuzi piją wino z beczki, palą zioło i pieką na grillu jakieś bakłażany. Wraz z nimi podróżują dwa szczury. Każdy ma na ramieniu jednego pupila. Nawet jak idą posiedzieć do źródła to szczurki idą z nimi! Wieczorami i porankami stoją jakiś czas na głowie. (tzn. Francuzi, nie szczury. I nie wiem gdzie wtedy są szczury
) Miło mieć takich urokliwych sąsiadów. Szkoda, że to już nie te czasy, gdy ludzie lubili się wspólnie fotografować. Bo naprawde mega malownicza ferajna!
Idziemy się jeszcze przejść polną drogą prowadzącą w stronę gór. Może kawałek dalej coś jeszcze znajdziemy? Może jakieś źródełko wśród traw, o którym nie wie zupełnie nikt??
W sumie nie znajdujemy nic szczególnego. Ale mamy bardzo udany, widokowy spacer wśród wygrzanych łąk i skał pachnących rozprażonym igliwiem, wśród cykad i macierzanki.
Wieczorem miejsce będące za dnia w miarę puste - niesamowicie ożywa. Pojawia się zintensyfikowany kwik ptactwa, że o cykadach nie wspomnę. Otaczają nas gęsto świetliki i nietoperze. Nietoperze są jakieś wielkie! Takie z dwa razy większe niż te występujące u nas! Po zmroku zaczyna się też pojawiać sporo ludzi - raczej miejscowych. Przyjeżdżają chyba po pracy na wieczorną przekąpkę.
Ma miejsce jedna dziwna sytuacja. Najpierw mijamy babeczkę z dzieckiem w wózku. Zwróciła naszą uwagę, bo szła wyjątkowo szybkim krokiem w stronę wyjścia z osady i emanowała od niej aura zdenerowania. Jakieś pół godziny później zajeżdża na teren auto. Hamuje z piskiem opon. Wyskakuje z niego dwóch kolesi, którzy biegną w stronę budynku z basenikiem. Trzecia pasażerka auta podchodzi do nas i pyta czy nie widzieliśmy kobiety z dzieckiem. Mówimy, że tak, owszem, że z wózkiem szła i pół godziny temu poszła o tam! Babka dzwoni do kolesi, którzy z obłędem w oczach biegają od budynku do budynku i coś pokrzykują. Kolesie wracają, wskakują do auta i na pełnym gazie odjeżdżają. Ale jaja! Ciekawe co tam się wydarzyło? Jakaś kłótnia rodzinna? Albo ta babka porwała cudze dziecko?? Chyba już nigdy się nie dowiemy! Nawet próbowałam po powrocie wpisywać po grecku "porwane dziecko koło Kavali", ale nic nie znalazłam
Budzi nas buczenie pszczół w koronach drzew. Pszczoły tu też chyba mają większe! Buczą jakby pociąg jechał! Ale musi być pyszny miód z tych wszystkich lokalnych kwiatów!
Więcej o tym miejscu poczytałam sobie dopiero po powrocie. Loutra Eleutheron i jej źródła w tej dolinie ponoć były używane do celów leczniczych od czasów starożytnych. Prawdopodobnie tutaj znajdowało się starożytne miasto Apollonia, które było związane ze źródłami termalnymi. Obecna zabudowa uzdrowiskowa powstała w początkach XX wieku i przez kolejne kilkadziesiąt lat się rozbudowywała. Ze względu na duże oddalenie uzdrowiska od jakiejkolwiek zamieszkanej osady wszystko musiało tu być na miejscu. Były tu sklepy, piekarnie, restauracje, hotele, szpital. Całość ochoczo działała do lat 90 tych. Potem sanatoria popadły w kłopoty finansowe i zawiłości prawne. Teren podupadał i przechodził z rąk do rąk różnych spółek. Ostatecznie został opuszczony w 2011 roku. Przepychanki własnościowe i rozkminy jak go zagospodarować trwały jednak dalej. Takie miejsce to wielka gratka dla wszelakich inwestorów. Tu też tak było. W posiadanie terenu wszedł jakiś indyjski oligarcha - nabył całą dolinę wraz ze sporym kawałkiem wybrzeża. Prace nad gigantycznym kurortem miały się rozpocząć w 2019 roku, a w 2021 być ukończone. Projekt jednak z jakiś formalnych powodów opóźnił się o pół roku. A potem? Potem na drodze stanęła pandemia
Indyjski biznesmen utracił płynność finansową i grecka wielka budowa odeszła na dalszy plan. Gdzieś czytałam, że całkiem splajtował i teren znowu jest na sprzedaż. Pewnie wcześniej czy później dolina i tak zostanie zniszczona i przerobiona na sztampowy światek z klocków Lego, ale zawsze dobrze jak zostanie to odsunięte w czasie.
Historia naszego pobytu w źródłach daje do myślenia... Ten sam ciąg niefajnych światowych wydarzeń, ten sam obłęd, który odebrał nam możliwość wyjazdu do solnych limanów Kuljanika czy różowego jeziora - dał szanse zobaczenia tej przecudnej, greckiej doliny. Biedne kabaczę nie popływało z delfinami w Skadowsku, ale popływało z żółwiami z rzece Marmara. Coś za coś. Loutra Eleutheron to miejsce, gdzie los pozwolił nam zdążyć. Jak to wszystko na świecie jest względne i zawsze można się doszukać zarówno plusów jak i minusów...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..