W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022, 2023)
No wlasnie o tym miejscu dowiedzialam sie juz po powrocie. Jaskinia z kolumnadą wykładana siankiem - ktos mial naprawde rewelacyjny pomysł! Cóz - jest po co wracac!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
włodarz pisze:buba pisze:No wlasnie o tym miejscu dowiedzialam sie juz po powrocie.
No właśnie, jak się nie zagląda do relacji włodarza to tak jest
Albo się i zaglada ale ma sie za słabą pamięć
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
We wrześniu zeszłego roku mieliśmy okazję powłóczyć się trochę po północnych Czechach. Teren nas zachwycił - głównie pustką i dogodnością biwakową. Wiosną więc znów tam wracamy - i to po części w miejsca, gdzie już byliśmy. Chcemy te najfajniejsze pokazać też kabaczkowi! Jedną z tych miejscówek jest przeprawa przez Nysę Łuzycką poniżej ruin zamku Hamrstein. Fajnie, że tu wróciliśmy. Poprzednio była zdechła pogoda - ciemno, szaro i pizgająco. Dziś wieczorne słonko oświetla okolice ciepłymi promieniami. Będzie więc miło się wozić, a i zdjęcia powinny wyjść ładniejsze
Droga idzie nam nieskoro. Bo to najpierw potoczek. A jak potoczek to łapki trzeba wsadzić przynajmniej po łokieć. Bez tego kontakt z potoczkiem jest niepełny.
Potem droga staje się grząska jak szlag i trzeba ją dzielić z różnymi użytkownikami. Jak można się domyślać bryzgają oni błotem na wszystkie strony. Zwłaszcza ci kopytni.
Czy może być coś piękniejszego niż wiosna??? Czy może być coś wspanialszego niż obrazek, gdy spod uschłych liści wyłazi nadzieja na lepsze jutro? Gdy wilgotny, pachnący kiełek mówi ci: "Koniec zimna i marazmu. Zaczyna się cudowny czas wędrówek, szerokiej przestrzeni i nie odmarzania nosa"!!! I masz ochotę ucałować te wszystkie kiełki razem i każdy z osobna!
Wiadukt stoi gdzie stał i robi wrażenie swoim ogromem. Dziś poznamy go lepiej! Mamy czas, nic nas nie goni.
Przywiaduktowa rura w słońcu i jaskrawych zielonościach wczesnej wiosny prezentuje się wyjątkowo przyjaźnie.
Jest i naczelny punkt programu. Główny bohater dnia dzisiejszego. Kabaczę jest zachwycone - skąd ja to wiedziałam! Wozimy się chyba z pół godziny. Tu i tam. Tam i nazad. W lewo i w prawo. A radosny kwik niesie się wokoło! Jak to człowiekowi mało trzeba do szczęścia!
Wyłazimy też na wiadukt zobaczyć jak się prezentuje świat z tej perspektywy.
Mają tu całkiem przyjemną stacyjkę. I ruch pociągów całkiem spory. Podczas naszego pobytu to kilka szynobusów śmignęło!
Wspinamy się na pobliskie wzgórze. Ostatnio nie poszliśmy do ruin zamku, więc dzis postanawiamy naprawić ten błąd.
Zamek pochodzi z XIV wieku. Jego dawni lokatorzy zajmowali się ponoć nadzorowaniem wydobycia i obróbki rud metali. Stąd też ochraniali pobliskie kopalnie. W XVI wieku budowla została opuszczona. Jak widać więc - ruiny są całkiem trwałe!
Obecnie ruinka zdaje się być wspaniale wkomponowana w otaczającą przestrzeń - aż momentami ciężko stwierdzić, gdzie się kończy sztuczny mur a zaczyna prawdziwa, naturalna skała. Może dlatego, że to się przenika i zazębia jak jakieś puzzle?
I co nas urzekło w tym miejscu. Wolność! Nie ma żadnych pieprzonych barierek! Tablice jakieś były, ale takie nienachalne. Każdy łazi gdzie chce. Na terenie ruin są dwa miejsca ogniskowe - jedno łatwo dostępne, drugie tylko dla orłów Do wyboru do koloru.
Wędrując po tych okolicach mam często takie deja vu... Jakbym widziała Jurę z końca lat 90-tych. Te cudne ruiny zamków przyklejone do skał, owiane smugą ogniskowego dymu, zasypane liśćmi, porosłe wysoką trawą. Te wszystkie Tenczynki, Olsztyny, Bobolice, Mirowy, Smolenie, Rabsztyny... Budowle na wzgórzach otwarte dla swobodnej eksploracji, dla wspinaczki, dla biwaków, dla cieszenia się światem o każdej godzinie dnia i nocy. Bez krat, biletów, zakazów, regulaminów. Bez grupy ludzi, ktorzy zawłaszczyli te miejsca tylko dla siebie, niszcząc je dla innych.
Ale grunt, że jesteśmy tu i teraz. I że tu jest klimatycznie. Widoki z zamkowych okolic są nieco ograniczone, ale cośkolwiek można wyłuskać z krajobrazu.
Przez krzaki wpada nam też w oczy dziwna konsktrukcja. Ki diabeł? Coś na wodzie. Jakaś tama, śluza, przepompownia? To trzeba obczaić z bliska!
No więc przyszlim, obejrzelim, ale nadal nie wiemy co to dokładnie było
Słońce chyli się ku zachodowi, więc wracamy do busia. Pewnie byśmy dłużej posiedzieli na wygrzanych murach zamku, ale jesteśmy jełopy i nie zabraliśmy latarek. Idziemy inną drogą, nad potoczkiem. Zaliczamy jeszcze "kąpiel" w ujściu jakiegoś źródełka. Mamy nadzieję, że nie jest to wylot kanalizacji z domów powyżej Do pluskania przekonuje nas fakt, że obok jest ławeczka i wiszą kubki, tak jakby lokalsi tą wodę nieraz pijali.
Nocujemy nad potoczkiem, za mostkiem, w przydrożnej zatoczce typu "sralnik". Oto nasz super zamaskowany busio... Tylko na nadmorskiej skarpie mamy szanse się ukryć!
Podejmujemy próbę obeznania jaskini naprzeciw sralnika. Ot taki kamieniołomik i szczelina. Jest krata, ale przy pewnej dozie chęci moglibyśmy sprawić, że by nie była przeszkodą. Acz jaskinia wygląda na nieco pionową, więc i tak byśmy się tam nie pchali bez lin. Z linami zresztą też nie, bo nie umiemy z nich korzystać
Zaopatrujemy się też w czosnek niedźwiedzi. Czesi chodzą na niego z koszami jak na grzyby. Na całym tym wyjeździe większość parkingów zajmują właśnie owi "grzybiarze wiosenni" a cudowny aromat roznosi się wokoło.
Kolejnego dnia jedziemy spotkać się z chłopakami i wspólnie zwiedzamy poradzieckie osiedla i bunkry - o tym było już w osobnych relacjach.
cdn
Droga idzie nam nieskoro. Bo to najpierw potoczek. A jak potoczek to łapki trzeba wsadzić przynajmniej po łokieć. Bez tego kontakt z potoczkiem jest niepełny.
Potem droga staje się grząska jak szlag i trzeba ją dzielić z różnymi użytkownikami. Jak można się domyślać bryzgają oni błotem na wszystkie strony. Zwłaszcza ci kopytni.
Czy może być coś piękniejszego niż wiosna??? Czy może być coś wspanialszego niż obrazek, gdy spod uschłych liści wyłazi nadzieja na lepsze jutro? Gdy wilgotny, pachnący kiełek mówi ci: "Koniec zimna i marazmu. Zaczyna się cudowny czas wędrówek, szerokiej przestrzeni i nie odmarzania nosa"!!! I masz ochotę ucałować te wszystkie kiełki razem i każdy z osobna!
Wiadukt stoi gdzie stał i robi wrażenie swoim ogromem. Dziś poznamy go lepiej! Mamy czas, nic nas nie goni.
Przywiaduktowa rura w słońcu i jaskrawych zielonościach wczesnej wiosny prezentuje się wyjątkowo przyjaźnie.
Jest i naczelny punkt programu. Główny bohater dnia dzisiejszego. Kabaczę jest zachwycone - skąd ja to wiedziałam! Wozimy się chyba z pół godziny. Tu i tam. Tam i nazad. W lewo i w prawo. A radosny kwik niesie się wokoło! Jak to człowiekowi mało trzeba do szczęścia!
Wyłazimy też na wiadukt zobaczyć jak się prezentuje świat z tej perspektywy.
Mają tu całkiem przyjemną stacyjkę. I ruch pociągów całkiem spory. Podczas naszego pobytu to kilka szynobusów śmignęło!
Wspinamy się na pobliskie wzgórze. Ostatnio nie poszliśmy do ruin zamku, więc dzis postanawiamy naprawić ten błąd.
Zamek pochodzi z XIV wieku. Jego dawni lokatorzy zajmowali się ponoć nadzorowaniem wydobycia i obróbki rud metali. Stąd też ochraniali pobliskie kopalnie. W XVI wieku budowla została opuszczona. Jak widać więc - ruiny są całkiem trwałe!
Obecnie ruinka zdaje się być wspaniale wkomponowana w otaczającą przestrzeń - aż momentami ciężko stwierdzić, gdzie się kończy sztuczny mur a zaczyna prawdziwa, naturalna skała. Może dlatego, że to się przenika i zazębia jak jakieś puzzle?
I co nas urzekło w tym miejscu. Wolność! Nie ma żadnych pieprzonych barierek! Tablice jakieś były, ale takie nienachalne. Każdy łazi gdzie chce. Na terenie ruin są dwa miejsca ogniskowe - jedno łatwo dostępne, drugie tylko dla orłów Do wyboru do koloru.
Wędrując po tych okolicach mam często takie deja vu... Jakbym widziała Jurę z końca lat 90-tych. Te cudne ruiny zamków przyklejone do skał, owiane smugą ogniskowego dymu, zasypane liśćmi, porosłe wysoką trawą. Te wszystkie Tenczynki, Olsztyny, Bobolice, Mirowy, Smolenie, Rabsztyny... Budowle na wzgórzach otwarte dla swobodnej eksploracji, dla wspinaczki, dla biwaków, dla cieszenia się światem o każdej godzinie dnia i nocy. Bez krat, biletów, zakazów, regulaminów. Bez grupy ludzi, ktorzy zawłaszczyli te miejsca tylko dla siebie, niszcząc je dla innych.
Ale grunt, że jesteśmy tu i teraz. I że tu jest klimatycznie. Widoki z zamkowych okolic są nieco ograniczone, ale cośkolwiek można wyłuskać z krajobrazu.
Przez krzaki wpada nam też w oczy dziwna konsktrukcja. Ki diabeł? Coś na wodzie. Jakaś tama, śluza, przepompownia? To trzeba obczaić z bliska!
No więc przyszlim, obejrzelim, ale nadal nie wiemy co to dokładnie było
Słońce chyli się ku zachodowi, więc wracamy do busia. Pewnie byśmy dłużej posiedzieli na wygrzanych murach zamku, ale jesteśmy jełopy i nie zabraliśmy latarek. Idziemy inną drogą, nad potoczkiem. Zaliczamy jeszcze "kąpiel" w ujściu jakiegoś źródełka. Mamy nadzieję, że nie jest to wylot kanalizacji z domów powyżej Do pluskania przekonuje nas fakt, że obok jest ławeczka i wiszą kubki, tak jakby lokalsi tą wodę nieraz pijali.
Nocujemy nad potoczkiem, za mostkiem, w przydrożnej zatoczce typu "sralnik". Oto nasz super zamaskowany busio... Tylko na nadmorskiej skarpie mamy szanse się ukryć!
Podejmujemy próbę obeznania jaskini naprzeciw sralnika. Ot taki kamieniołomik i szczelina. Jest krata, ale przy pewnej dozie chęci moglibyśmy sprawić, że by nie była przeszkodą. Acz jaskinia wygląda na nieco pionową, więc i tak byśmy się tam nie pchali bez lin. Z linami zresztą też nie, bo nie umiemy z nich korzystać
Zaopatrujemy się też w czosnek niedźwiedzi. Czesi chodzą na niego z koszami jak na grzyby. Na całym tym wyjeździe większość parkingów zajmują właśnie owi "grzybiarze wiosenni" a cudowny aromat roznosi się wokoło.
Kolejnego dnia jedziemy spotkać się z chłopakami i wspólnie zwiedzamy poradzieckie osiedla i bunkry - o tym było już w osobnych relacjach.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Czyli ta "tyrolka" działała !?
To musiała być fajna zabawa, sam bym się pobawił i fajne zdjęcia przy okazji można zrobić 😀
W Cieszynie jest mnóstwo miejsc z czosnkiem niedźwiedzim, też czasem widzę ludzi którzy zbierają w lasku miejskim ...
To musiała być fajna zabawa, sam bym się pobawił i fajne zdjęcia przy okazji można zrobić 😀
W Cieszynie jest mnóstwo miejsc z czosnkiem niedźwiedzim, też czasem widzę ludzi którzy zbierają w lasku miejskim ...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Adrian pisze:Czyli ta "tyrolka" działała !?
To musiała być fajna zabawa, sam bym się pobawił i fajne zdjęcia przy okazji można zrobić 😀
Jasne ze działa! I bardzo lekko chodzi. Kabak nawet jest w stanie się sam przeciagnąc na drugi brzeg!
Adrian pisze:W Cieszynie jest mnóstwo miejsc z czosnkiem niedźwiedzim, też czasem widzę ludzi którzy zbierają w lasku miejskim ...
Ja w zeszlym roku znalazlam miejsce zaopatrzenia w czosnek w naszym pobliskim lesie! Wiec caly kwiecien i maj się zażeramy!
Nie ma to jak na jesień wspominać o wiośnie ale fakt, wiosna gdy zaczyna kwitnąć, to jest równie pięknie jak jesienią
Na wiosnę nie ma czasu pisac o wiosnie
Ostatnio zmieniony 2023-09-01, 11:52 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piotrek pisze:Cechą charakterystyczną tego wulkanicznego pagóra są wychodnie bazaltu bardzo sporych rozmiarów.
Takie coś to chciał bym zobaczyć
Chodzi mi po głowie, że podobne są w Kaczawskich?
Tak jakoś kojarzę.....
Są w Kaczawskich w paru miejscach (na Ostrzycy, Czartowskiej Skale, organy Wielisławskie, Mysliborskie i moje ulubione na gorze Świątek) - acz tam w Czechach jest ich chyba więcej i wiekszych rozmiarów.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolejnego dnia planujemy połazić po okolicznych lasach i skałkach. Jak już tu jesteśmy to zobaczymy co się kryje w zaroślach oprócz poradzieckiego betonu. No i jakoś wszystko dziś jest przeciw nam. Normalnie jakby się uwzieło. Droga do Doksy okazuje się być zamknięta, trzeba objeżdżać lasami albo mocno nadkładać trasy wycieczki. Potem tam, gdzie chcemy iść przez lasy, raz po raz słyszymy jakąś kanonadę strzałów. Polowanie? Wybuchy w kamieniołomie? Egzekucje? A może Ruscy wrócili na swoje poligony? Cokolwiek by to nie było - chyba lepiej się do tego nie zbliżać... W koncu okazuje się, że strach ma wielkie oczy, a nasza wyobraźnia jest nieco bujna Po prostu strzelnica - i grzmią w niej na potęgę. Pozostaje mieć nadzieję, że mają tarcze i przechodniów za cele nie biorą
Sporo dróg wygląda tu ot tak. Jak jeziora. Kajak by się nadał. Macaliśmy kijem - z pół metra to miały na głębokość.
Duże nawodnienie jak widać służy mchom, które bardzo bujnie i malowniczo porastają okoliczne zbocza, skały i kamulce.
Jedna z przydrożnych skał. Wygląda jak drzemiący olbrzym, który niby w letargu, ale obserwuje nas spod zmrużonych powiek.
Ten wygląda jakby niuchał i identyfikował przechodniów na węch.
Tu wyraźnie mamy otwór nienaturalnego pochodzenia. Wyryty jest też napis i data.
Skała jest fragmentem takiego jakby wąwoziku.
Nie wiem co pisało na tej tabliczce, ale chyba temu drzewu się to nie podobało
W ogóle niektóre fragmenty drzew wyglądają nieco drapieżnie...
Są wąwozy...
...a gdzieniegdzie ścieżki wspinają się mocno pod górę.
Lasy są mocno nadwyrężone przez zrywkę. Spomiędzy poręb wyłażą skałki. Kabak twierdzi, że wyglądają jak wypięta pupa.
Niektórych drzew nikt nie zabrał. Leżą sobie.
Czasem ze wzniesienia pojawi się jakiś widoczek. Zazwyczaj nieco przymglony czy przysłonięty.
Nieraz jednak można się dopatrzeć jakiejś fortecy na szczycie. Ta ponoć Bezděz się nazywa. Na tym wyjeździe będziemy go widzieć praktycznie zewsząd. Może kiedyś i tam zawędrujemy.
W miejscach mniej widokowych spotykamy muflona - chyba jakiś zwiał z hodowli, bo ma klips na uchu!
Różne struktury mijanych skałek, które raz po raz wyłażą z różnych zaułków bukowych i sosnowych lasów.
Jak te korzenie tam powłaziły? Jak te drzewa są w stanie zachować pion jak np. wieje?? Zawsze mnie fascynują takowe naskalne korzeniowiska!
No a potem sielankowa wycieczka zostaje brutalnie przerwana. Nie wiem skąd - ale pojawia się chmura gigant. Jakoś tak nagle, jakby wyskoczyła spod ziemi. I spuszcza nam taki prysznic, że nic się nie da z tym zrobić. Nawet nie kwiknęliśmy, nie zdążyliśmy się schować pod drzewo czy skałę. Mokre jest wszystko, dosłownie ociekające. A tu zbliża się wieczór, temperatura leci na łeb na szyję... Nie mamy kilku kompletów ciepłych ubrań. Nie wysuszymy tego w busiu, gdy w dzień w porywach jest kilkanaście stopni a w nocy zero. A tu cały wyjazd przed nami. Troche szkoda się zaziębić na samiuśkim początku. Trudno, trzeba dziś wyczaić jakiś nocleg pod dachem z możliwością suszenia. Pada na Mimoń bo jest najbliżej. Doksy też jest blisko, ale nie ma tam jak dojechać bo rozdupcyli drogę. Znaleziony nocleg nie jest ani tani, ani nie wpada za bardzo w nasze klimaty. Ale jest. W Mimoniu nie ma za dużego wyboru. Poza tym ma szczelny dach (w nocy znowu ma padać) a miła babeczka jak widzi mokry ślad, który za sobą zostawiamy - to zaraz przynosi nam kilka przenośnych kaloryferów. Rozwieszamy więc gdzie popadnie nasze ociekające szmaty i jesteśmy mega szczęśliwymi ludźmi. Ufff... to udało się uniknąć zagnicia klamotów.
Nasza nadrzeczna miejscówka.
Włóczymy się wieczorem po miasteczku.
Zagadka: co łączy bubę z czeskim słupem ogłoszeniowym?
Idziemy na pizze, a do lokalnej speluny nie chcą nas wpuścić, bo jest tylko dla osób pełnoletnich. Nie wiem co za striptiz tam odwala leciwa barmanka, że młodzież mogłaby się zgorszyć. Owe "striptizy" są chyba jednak mało wciągające, tzn. mniej niż nasza obecność, bo z knajpy wypełza kilka osób i łazi za nami po mieście. Coś od nas chcą, ale ni chu chu nie możemy rozkminić lokalnego bełkotu po kilku głębszych. Miasteczko jest ogólnie puste, nie ma takiej rujki jak to bywa w Polsce wieczorami, że ludzie się kręcą w kółko. Czasem przemknie ktoś o skośnych oczach. Strasznie tu wszędzie dużo jakiś Chińczyków czy innych Wietnamców - w sklepach sprzedają, w barach pracują, autobusy prowadzą. Chyba są tu już od dosyć dawna, bo gęgają z miejscowymi po czesku całkiem sprawnie.
W mijanych krzakach siedzi ukryty krasnoarmiejec. Pewnie usłyszał jaki los spotkał jego kamiennych pobratymców na terenie Polski. W Czechach chyba mają wyrąbane na ten temat, ale przezorny zawsze ubezpieczony
Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.
Gęba kolesia z pomnika całkiem współgra z masowo spotykanymi na ulicach skośnookimi
Napotykamy też uliczkę drewnianych domów, które ładnie się prezentują w promieniach zachodzącego słońca, które właśnie błysnęło spod chmur
Są też komórki w skałach - popularna rzecz w tych okolicach.
cdn
Sporo dróg wygląda tu ot tak. Jak jeziora. Kajak by się nadał. Macaliśmy kijem - z pół metra to miały na głębokość.
Duże nawodnienie jak widać służy mchom, które bardzo bujnie i malowniczo porastają okoliczne zbocza, skały i kamulce.
Jedna z przydrożnych skał. Wygląda jak drzemiący olbrzym, który niby w letargu, ale obserwuje nas spod zmrużonych powiek.
Ten wygląda jakby niuchał i identyfikował przechodniów na węch.
Tu wyraźnie mamy otwór nienaturalnego pochodzenia. Wyryty jest też napis i data.
Skała jest fragmentem takiego jakby wąwoziku.
Nie wiem co pisało na tej tabliczce, ale chyba temu drzewu się to nie podobało
W ogóle niektóre fragmenty drzew wyglądają nieco drapieżnie...
Są wąwozy...
...a gdzieniegdzie ścieżki wspinają się mocno pod górę.
Lasy są mocno nadwyrężone przez zrywkę. Spomiędzy poręb wyłażą skałki. Kabak twierdzi, że wyglądają jak wypięta pupa.
Niektórych drzew nikt nie zabrał. Leżą sobie.
Czasem ze wzniesienia pojawi się jakiś widoczek. Zazwyczaj nieco przymglony czy przysłonięty.
Nieraz jednak można się dopatrzeć jakiejś fortecy na szczycie. Ta ponoć Bezděz się nazywa. Na tym wyjeździe będziemy go widzieć praktycznie zewsząd. Może kiedyś i tam zawędrujemy.
W miejscach mniej widokowych spotykamy muflona - chyba jakiś zwiał z hodowli, bo ma klips na uchu!
Różne struktury mijanych skałek, które raz po raz wyłażą z różnych zaułków bukowych i sosnowych lasów.
Jak te korzenie tam powłaziły? Jak te drzewa są w stanie zachować pion jak np. wieje?? Zawsze mnie fascynują takowe naskalne korzeniowiska!
No a potem sielankowa wycieczka zostaje brutalnie przerwana. Nie wiem skąd - ale pojawia się chmura gigant. Jakoś tak nagle, jakby wyskoczyła spod ziemi. I spuszcza nam taki prysznic, że nic się nie da z tym zrobić. Nawet nie kwiknęliśmy, nie zdążyliśmy się schować pod drzewo czy skałę. Mokre jest wszystko, dosłownie ociekające. A tu zbliża się wieczór, temperatura leci na łeb na szyję... Nie mamy kilku kompletów ciepłych ubrań. Nie wysuszymy tego w busiu, gdy w dzień w porywach jest kilkanaście stopni a w nocy zero. A tu cały wyjazd przed nami. Troche szkoda się zaziębić na samiuśkim początku. Trudno, trzeba dziś wyczaić jakiś nocleg pod dachem z możliwością suszenia. Pada na Mimoń bo jest najbliżej. Doksy też jest blisko, ale nie ma tam jak dojechać bo rozdupcyli drogę. Znaleziony nocleg nie jest ani tani, ani nie wpada za bardzo w nasze klimaty. Ale jest. W Mimoniu nie ma za dużego wyboru. Poza tym ma szczelny dach (w nocy znowu ma padać) a miła babeczka jak widzi mokry ślad, który za sobą zostawiamy - to zaraz przynosi nam kilka przenośnych kaloryferów. Rozwieszamy więc gdzie popadnie nasze ociekające szmaty i jesteśmy mega szczęśliwymi ludźmi. Ufff... to udało się uniknąć zagnicia klamotów.
Nasza nadrzeczna miejscówka.
Włóczymy się wieczorem po miasteczku.
Zagadka: co łączy bubę z czeskim słupem ogłoszeniowym?
Idziemy na pizze, a do lokalnej speluny nie chcą nas wpuścić, bo jest tylko dla osób pełnoletnich. Nie wiem co za striptiz tam odwala leciwa barmanka, że młodzież mogłaby się zgorszyć. Owe "striptizy" są chyba jednak mało wciągające, tzn. mniej niż nasza obecność, bo z knajpy wypełza kilka osób i łazi za nami po mieście. Coś od nas chcą, ale ni chu chu nie możemy rozkminić lokalnego bełkotu po kilku głębszych. Miasteczko jest ogólnie puste, nie ma takiej rujki jak to bywa w Polsce wieczorami, że ludzie się kręcą w kółko. Czasem przemknie ktoś o skośnych oczach. Strasznie tu wszędzie dużo jakiś Chińczyków czy innych Wietnamców - w sklepach sprzedają, w barach pracują, autobusy prowadzą. Chyba są tu już od dosyć dawna, bo gęgają z miejscowymi po czesku całkiem sprawnie.
W mijanych krzakach siedzi ukryty krasnoarmiejec. Pewnie usłyszał jaki los spotkał jego kamiennych pobratymców na terenie Polski. W Czechach chyba mają wyrąbane na ten temat, ale przezorny zawsze ubezpieczony
Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.
Gęba kolesia z pomnika całkiem współgra z masowo spotykanymi na ulicach skośnookimi
Napotykamy też uliczkę drewnianych domów, które ładnie się prezentują w promieniach zachodzącego słońca, które właśnie błysnęło spod chmur
Są też komórki w skałach - popularna rzecz w tych okolicach.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolejny dzień jest zdecydowanie zamkowy. Najpierw wycieczka na "ostrzycę" z ruinami na szczycie. Ronov się zwie to miejsce i początkowo nie mieliśmy go w planie, ale wpadł nam w oczy gdzieś na trasie. Szpiczata górka zwieńczona postrzępionym kwadracikiem zawsze jest zapowiedzią ciekawej wycieczki! Zbliżenie na zoomie potwierdza, że zamek wpadnie w nasze klimaty i sprosta wygórowanym wymaganiom
Trasa zaczyna się kwitnącym tunelem. Wiosna ma w sobie jakąś taką niewyobrażalną radość! Człowiek może się wybrać na spacer za stodołę i z każdego krzaczka, kwiatka czy pączka spływa na niego szczęście, optymizm i poczucie szerokiej przestrzeni!
Potem jest już tylko lepiej! Zbutwiałe, pokręcone konary, na bazie których budzi się nowe życie - a to kowaliki dokazują, a to mech się zieleni, a to kępka mleczy urosła w dawnej dziupli.
Można też wsadzić nos w trawę Pisząc tą relację jesienią, pojawia się taka niesamowita tęsknota za tym cudnym okresem roku. Ech! Znowu trzeba czekać pół roku by paść się na łąkach i w przydrożnych rowach!
Jesteśmy tutaj odrobinę za wcześnie. Jeszcze dzień, jeszcze dwa, jeszcze odrobinę słońca - i te pąki przeistoczą się w kwiaty. W całe ściany kwiatów! Ale to będzie zapach!
Ogólnie widoczność jest dzisiaj marna. Horyzont zdaje się być zamglony i jakiś taki jak "brudny"...
Trza się więc cieszyć tym co blisko, tym co na wyciągnięcie ręki. No a jest czym! Stare mury zawsze mają w sobie urok i moc przyciągania! Zwłaszcza te puste, ciche, zarośnięte... Gdzie oprócz nas nie ma nikogo. W takich warunkach chętniej opowiadają nam legendy sprzed lat.
Tu dodatkowo mamy super zagospodarowanie współczesne - jest wiatka i trzy miejsca ogniskowe. Widać miejscowi postrzegają takie miejsca podobnie do nas! Zaraz się nam przypomina zeszłoroczny wieczór na Ostrym! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... amkow.html )
Bardzo klimatyczne jest też połączenie zamkowych murów ze słupami wulkanicznych skał!
Siedzimy sobie na górze z pół godziny, oddając się urokowi chwili. Trochę się przejaśnia, wyłaniają się kolejne plany pofalowanych wzgórz i sterczących ostrzyc.
Dalekie plany fajnie pooglądać aparato-lunetą. Przenosi to mnie na odległe piramidy wzgórz, nad rozlewiska czy do rozciągniętych po dolinach wiosek. Jak ja kiedyś żyłam bez zooma??
U podnóża zamkowej góry mamy okazję obserwować stawianie dziwnej plantacji. Wysokie tyczki połączone dachem z drutu, gdzie co chwilę są ogoniaste węzełki. Dziwujemy się nietypowej konstrukcji. Potem gdzieś mnie uświadomili, że tak hoduje się chmiel. Nic dziwnego, że potem takie piwo jest smaczne, które sobie rosło patrząc na zamki, ostrzyce i skałki pełne rozpadlin, grot i innych, dobrze ukrytych niespodzianek!
W wiosce Blizevedly rozbimy zakupy. Bardzo sympatyczny sklepik się trafił!
W ogóle cała ta miejscowość jest bardzo miła dla oka i spacer jej uliczkami powoduje radość na gębie przy wyszukiwaniu co bardziej smakowitych zaułków!
Nie wiem czy to jest nasza nadinterpretacja, ale wydaje się, że ten płot miał coś kiedyś współnego z koleją A może z jakiegoś innego miejsca akurat wtedy owiał nas znany i lubiany aromat?
Na skraju owej miłej wioski przyczaiła się ruina zamku Hřídelík. Niby rzut beretem od zabudowań, a jest tu pusto, odludnie i czuć klimat dzikości. Może po prostu tak jest dziś? Tylko teraz? I szczęśliwie trafiliśmy w to dobre mgnienie czasoprzestrzeni?
Na pierwszy rzut oka nie wygląda toto na zamek ani ruiny takowego. Po prostu skała.
Ciut dokładniejsze oględziny pozwalają jednak zauwazyć fragmnety muru czy innych udogodnień, do których była przyłożona ludzka ręką.
A na murach, cegłach i kamulcach - skalniaczek! Jakby ktoś nasadził i pielęgnował!
Schody znikąd donikąd...
I kilka otworów prowadzi gdzieś do wewnątrz, skąd duje chłodem i wilgocią.
Wnętrza tajemnych przejść utwierdzają w przekonaniu, że to nie naturalna jaskinia i samo to sie nie ukulało w takiej formie.
Skała, w ktorą są wkomponowane resztki zamku, jest dość "dziurawa" - pełna jaskiń, grot, nawisów z filarami.
Ściany mają tu przeciekawą pumeksowatą strukturę, zawierająca setki malutkich otworów, gdzie nawet krasnoludek by nie wlazł - chyba dogodne tylko na gniazda dla os i szerszeni!
Mają tutaj też plac zabaw! I takie huśtawki to ja rozumiem! Stajesz na zboczu pagóra i ziuuuuuuu! szybujesz wysoko wysoko! a wiatr gwiżdże w uszach! To jest zabawa, a nie jakieś to tamto!
Zaglądamy też w okolice wioski Hvezda. Zostawiamy naszego super maskującego się busia na zakręcie, przy skrzyżowaniu z polną drogą. Wokół otaczają nas zieleniejące pola i biel kwitnących drzew. Wszystko pachnie świeżością, ziemią, tajemniczością!
Samotne kapliczki ulubiły sobie rozstaje dróg.
Zbocza pagóra zwanego Vilhost porastają białe skałki. Pełno tu grot, jak w jakiś skalnych miastach. Acz większość z nich raczej zdaje się być niedostępna bez lin czy szczególnych umiejętności wspinaczych.
Na niektóre obłe skałki dajemy radę wyleźć.
I znów Bezděz.
Tego skubańca to zewsząd widać!
Na innym wzgórzu też siedzi jakaś opuszczona baszta! Tu chyba tak jest na każdej górce! (jak ktoś mi podpowie co to za zamek to będę bardzo wdzięczna, dopiszę do relacji i może niebawem się tam wybiorę?)
A ten mocno zamglony szpiczak gdzieś daleko - to chyba Jested?
Rzut oka na Vilhost z okolic Stribrnego Vrchu.
Obłe szczyty skał porastają sosny. Takie pokręcone i powyginane w malownicze kształty. To zupełnie co innego niż ta "sosna przemysłowa" z nizinnych plantacji.
Grzybki skalne całkiem solidnych rozmiarów.
Gdzieś w okolicy. Nawet jakiś szlak tam był, ale już nie pamietam jaki.
Drogi wycięte w skale. Chyba to nie miało szans się tak samo wyerodować?
Drewniane schodki na szlaku. Na takowym etapie zbutwienia zaczynają już dodawać uroku okolicy!
Wiele tutejszych skałek ma (lub miało) jakieś zastosowanie użytkowe. Jedną przerobiono niegdyś na kaplicę. Przynajmniej tak twierdzi mapa. Obecnie niewielka komora jest wewnątrz pusta.
No i są schodki na górę - takie wyżłobione w skale. Nie omieszkamy skorzystać i wspiąć się na "dach"!
Tu czekamy na zachód słońca, ktore zachodzi gdzieś za górką tak że go nie widać
Ale kolorki nieba się zmieniają, no i czuć pizgający oddech kwietniowej nocy
Zostajemy na nocleg na naszym kwiecistym placyku! Wieczorem kabak podnosi lament, że śnieg pada! A to tylko wiatr się zerwał i sypie płatkami! Do rana mamy całą szybę busia w kwieciu! Można by do koszyka zbierać i rozdawać dzieciakom - tym co na procesjach rzucają
cdn
Trasa zaczyna się kwitnącym tunelem. Wiosna ma w sobie jakąś taką niewyobrażalną radość! Człowiek może się wybrać na spacer za stodołę i z każdego krzaczka, kwiatka czy pączka spływa na niego szczęście, optymizm i poczucie szerokiej przestrzeni!
Potem jest już tylko lepiej! Zbutwiałe, pokręcone konary, na bazie których budzi się nowe życie - a to kowaliki dokazują, a to mech się zieleni, a to kępka mleczy urosła w dawnej dziupli.
Można też wsadzić nos w trawę Pisząc tą relację jesienią, pojawia się taka niesamowita tęsknota za tym cudnym okresem roku. Ech! Znowu trzeba czekać pół roku by paść się na łąkach i w przydrożnych rowach!
Jesteśmy tutaj odrobinę za wcześnie. Jeszcze dzień, jeszcze dwa, jeszcze odrobinę słońca - i te pąki przeistoczą się w kwiaty. W całe ściany kwiatów! Ale to będzie zapach!
Ogólnie widoczność jest dzisiaj marna. Horyzont zdaje się być zamglony i jakiś taki jak "brudny"...
Trza się więc cieszyć tym co blisko, tym co na wyciągnięcie ręki. No a jest czym! Stare mury zawsze mają w sobie urok i moc przyciągania! Zwłaszcza te puste, ciche, zarośnięte... Gdzie oprócz nas nie ma nikogo. W takich warunkach chętniej opowiadają nam legendy sprzed lat.
Tu dodatkowo mamy super zagospodarowanie współczesne - jest wiatka i trzy miejsca ogniskowe. Widać miejscowi postrzegają takie miejsca podobnie do nas! Zaraz się nam przypomina zeszłoroczny wieczór na Ostrym! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... amkow.html )
Bardzo klimatyczne jest też połączenie zamkowych murów ze słupami wulkanicznych skał!
Siedzimy sobie na górze z pół godziny, oddając się urokowi chwili. Trochę się przejaśnia, wyłaniają się kolejne plany pofalowanych wzgórz i sterczących ostrzyc.
Dalekie plany fajnie pooglądać aparato-lunetą. Przenosi to mnie na odległe piramidy wzgórz, nad rozlewiska czy do rozciągniętych po dolinach wiosek. Jak ja kiedyś żyłam bez zooma??
U podnóża zamkowej góry mamy okazję obserwować stawianie dziwnej plantacji. Wysokie tyczki połączone dachem z drutu, gdzie co chwilę są ogoniaste węzełki. Dziwujemy się nietypowej konstrukcji. Potem gdzieś mnie uświadomili, że tak hoduje się chmiel. Nic dziwnego, że potem takie piwo jest smaczne, które sobie rosło patrząc na zamki, ostrzyce i skałki pełne rozpadlin, grot i innych, dobrze ukrytych niespodzianek!
W wiosce Blizevedly rozbimy zakupy. Bardzo sympatyczny sklepik się trafił!
W ogóle cała ta miejscowość jest bardzo miła dla oka i spacer jej uliczkami powoduje radość na gębie przy wyszukiwaniu co bardziej smakowitych zaułków!
Nie wiem czy to jest nasza nadinterpretacja, ale wydaje się, że ten płot miał coś kiedyś współnego z koleją A może z jakiegoś innego miejsca akurat wtedy owiał nas znany i lubiany aromat?
Na skraju owej miłej wioski przyczaiła się ruina zamku Hřídelík. Niby rzut beretem od zabudowań, a jest tu pusto, odludnie i czuć klimat dzikości. Może po prostu tak jest dziś? Tylko teraz? I szczęśliwie trafiliśmy w to dobre mgnienie czasoprzestrzeni?
Na pierwszy rzut oka nie wygląda toto na zamek ani ruiny takowego. Po prostu skała.
Ciut dokładniejsze oględziny pozwalają jednak zauwazyć fragmnety muru czy innych udogodnień, do których była przyłożona ludzka ręką.
A na murach, cegłach i kamulcach - skalniaczek! Jakby ktoś nasadził i pielęgnował!
Schody znikąd donikąd...
I kilka otworów prowadzi gdzieś do wewnątrz, skąd duje chłodem i wilgocią.
Wnętrza tajemnych przejść utwierdzają w przekonaniu, że to nie naturalna jaskinia i samo to sie nie ukulało w takiej formie.
Skała, w ktorą są wkomponowane resztki zamku, jest dość "dziurawa" - pełna jaskiń, grot, nawisów z filarami.
Ściany mają tu przeciekawą pumeksowatą strukturę, zawierająca setki malutkich otworów, gdzie nawet krasnoludek by nie wlazł - chyba dogodne tylko na gniazda dla os i szerszeni!
Mają tutaj też plac zabaw! I takie huśtawki to ja rozumiem! Stajesz na zboczu pagóra i ziuuuuuuu! szybujesz wysoko wysoko! a wiatr gwiżdże w uszach! To jest zabawa, a nie jakieś to tamto!
Zaglądamy też w okolice wioski Hvezda. Zostawiamy naszego super maskującego się busia na zakręcie, przy skrzyżowaniu z polną drogą. Wokół otaczają nas zieleniejące pola i biel kwitnących drzew. Wszystko pachnie świeżością, ziemią, tajemniczością!
Samotne kapliczki ulubiły sobie rozstaje dróg.
Zbocza pagóra zwanego Vilhost porastają białe skałki. Pełno tu grot, jak w jakiś skalnych miastach. Acz większość z nich raczej zdaje się być niedostępna bez lin czy szczególnych umiejętności wspinaczych.
Na niektóre obłe skałki dajemy radę wyleźć.
I znów Bezděz.
Tego skubańca to zewsząd widać!
Na innym wzgórzu też siedzi jakaś opuszczona baszta! Tu chyba tak jest na każdej górce! (jak ktoś mi podpowie co to za zamek to będę bardzo wdzięczna, dopiszę do relacji i może niebawem się tam wybiorę?)
A ten mocno zamglony szpiczak gdzieś daleko - to chyba Jested?
Rzut oka na Vilhost z okolic Stribrnego Vrchu.
Obłe szczyty skał porastają sosny. Takie pokręcone i powyginane w malownicze kształty. To zupełnie co innego niż ta "sosna przemysłowa" z nizinnych plantacji.
Grzybki skalne całkiem solidnych rozmiarów.
Gdzieś w okolicy. Nawet jakiś szlak tam był, ale już nie pamietam jaki.
Drogi wycięte w skale. Chyba to nie miało szans się tak samo wyerodować?
Drewniane schodki na szlaku. Na takowym etapie zbutwienia zaczynają już dodawać uroku okolicy!
Wiele tutejszych skałek ma (lub miało) jakieś zastosowanie użytkowe. Jedną przerobiono niegdyś na kaplicę. Przynajmniej tak twierdzi mapa. Obecnie niewielka komora jest wewnątrz pusta.
No i są schodki na górę - takie wyżłobione w skale. Nie omieszkamy skorzystać i wspiąć się na "dach"!
Tu czekamy na zachód słońca, ktore zachodzi gdzieś za górką tak że go nie widać
Ale kolorki nieba się zmieniają, no i czuć pizgający oddech kwietniowej nocy
Zostajemy na nocleg na naszym kwiecistym placyku! Wieczorem kabak podnosi lament, że śnieg pada! A to tylko wiatr się zerwał i sypie płatkami! Do rana mamy całą szybę busia w kwieciu! Można by do koszyka zbierać i rozdawać dzieciakom - tym co na procesjach rzucają
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.
pewnie połączyli w jednym ofiary żołnierskie (bitwa o przełęcz Dukielską) i cywilne (pacyfikacja Lidic). A między nimi Czerwonoarmiejec jak znalazł
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.
pewnie połączyli w jednym ofiary żołnierskie (bitwa o przełęcz Dukielską) i cywilne (pacyfikacja Lidic). A między nimi Czerwonoarmiejec jak znalazł
No tak. Wszystko do kupy!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości