Spoko - fajowy taki offtop
Pobudka i znów za oknem ponuro. Znów wsiadamy do samochodu...i jedziemy do Kluk, wsi leżącej prawie na samym końcu świata. A przynajmniej takie sprawia wrażenie, bo za nią znajduje się już tylko jezioro Łebsko, a droga kończy się na mokradłach przed taflą jeziora.
Zresztą asfaltowa droga, którą im dalej jedziemy za Smołdzińskim Lasem tym staje się węższa, choć już pod skansenem trafiliśmy na remont drogi.
Dojeżdżając do wsi, mijamy w lesie XVIII wieczny cmentarz, na którym chowano zmarłych mieszkańców wsi - cmentarz od 1975 roku jest zamknięty, a od 1987 wpisany w rejestr zabytków. Najstarszy zachowany grób pochodzi z 1877 roku.
Pogoda jest taka mdła, nie ma mgły, słońca też nie, ale jest takie dziwne światło i przed wsią las wygląda...dość tajemniczo, a cmentarz dopełnia tego klimatu. Prawie jak z książki Inkub...
Otok, czyli dzisiejsze Kluki to słowińska osada rybacka założona w XVI wieku (nazwa zmieniona pod koniec XVIII wieku), z zabudową ryglową (szkieletową), z chatami pokrytymi strzechą lub gontem. Według Wikipedii wieś w 2011 roku zamieszkiwała niecała setka mieszkańców. Jeszcze do lat 70tych wieś zamieszkiwała ludność słowińska (czyli Kaszubi Nadłębscy), obecnie pozostało tylko kilku autochtonów.
We wsi jest skansen - Muzeum Wsi Słowińskiej i to jego jedziemy zwiedzić.
Skansen prezentuje chałupy, które ocalono od wyburzenia. Obecnie na terenie skansenu stoi 18 budynków (chałupy, obory, stodoły), najstarsza pochodzi z XVIII wieku.
Parkujemy pod budynkiem gdzie mieści się wystawa Galeria Pomorskiego Malarstwa Plenerowego - ona chyba zamknięta (ale nas i tak nie interesuje), za to parking za darmo, wc też.
Po drodze do kasy, mijamy kilka pań, które sprzedają swoje wyroby, od biżuterii, przez ciasta i kawę z termosu. Fajnie.
Odnowione chodniki ale droga jeszcze stara:
Kupujemy bilety
i zaczynamy zwiedzanie.
Pierwsze chaty jakoś mnie nie porywają. Ot kilka sprzętów w domach, glinianych dzbanów.
To jest pierwsza muzealna zagroda, zbudowana ok 1850 roku. Prezentuje prace z początku muzeum.
Dalej zaczyna być nieco ciekawiej.
Tym co wyróżnia ten skansen od innych (zwiedzonych przeze mnie), to że te chałupy niejako ożywają, dzięki pracownikom, którzy przebrani starają się odtworzyć dawne życie.
I tak, na przykład w piecach pali się torfem, który leży pod chałupami, na piecach dających ciepło panie gotują posiłki, które każdy może spróbować za datek "co łaska". Mijamy ludzi jedzących żurek (lub pochodną zupę), w innej chałupie pani piecze z ciasta drożdżowego wafle w kształcie serc, posypane cukrem pudrem (mój dziadek dokładnie w takiej samej patelni, zamykanej piekł gofry) - całkiem dobre; żona spróbowała cepelina z serem - też ponoć dobry.
Można też obejrzeć codzienne czynności, na przykład dzieci mogły spróbować same poprać ubrania na tarce, a w izbie obok wypiekanych wafli, pani szydełkuje serwetę; zaś obok stajni pan objaśnia co to za drewniane nakładki na kopyta koni (wkładano je aby konie nie zapadały się w torfowiskach).
Są też zwierzęta -gęsi, nawet pokojowo nastawione i leniwie leżące owce, które mam okazję pierwszy raz pogłaskać po grzbiecie.
Pytam się pań, czy mogę im zrobić zdjęcia i po udzielonej zgodzie fotografuje:
Można pogłaskać owce, choć trzeba uważać na gęsi - nas nie atakowały
Poniżej Zagroda Anny Kötsch, zachowana In situ (czyli zachowana w miejscu zbudowania) - ładna:
Pieniądze wydane na bilety były chyba najlepiej wydanymi na wszelakie wystawy. Co ciekawe, parking jest bezpłatny!
Więcej informacji o skansenie, historii, budynkach i życiu słowińców na stronie
skansenu .
Jeszcze rzut oka z małej wydmy obok galerii rzeź na wydmy, na których byliśmy dwa dni wcześniej:
i podjeżdżamy na sam koniec słowińcowego świata.
A tu już tylko preria...
i diaboł się czai:
na szczęście przeżuwa jakiego innego turystę
więc niepokojeni docieramy na pomost nad Jeziorem Łebsko:
Cisza, spokój. I pustka.
Gwar pewnie jest na wydmach:
Łącka:
Czołpińska:
Na koniec wspólne zdjęcie:
Ale to nie koniec dnia, a pod wieczór się rozpogadza, ja mam nadzieję, że może zachód będzie podobny do wczorajszego. Decyzja - jedziemy ale w inne miejsce. Wpierw trzeba drogą szutrową, potem taką normalną leśną wyboistą dojechać do parkingu - tu opłata to 10 zł. Po drodze mijamy sarnę kilka metrów od drogi...
I teraz czas na dojście do plaży.
Fajną ścieżką:
Przed plażą mija nas kolejna rodzina wracająca znad morza, chłopiec pyta się taty - Powiemy im? mając nas na myśli, tata odpowiada, nie sami zobaczą, ja się odwracam do żony z takim uśmiechem -
i wtedy widzę powód pytania - lis. Jest dosłownie metr w lesie od ścieżki. Niestety niskie iso i jego bieg owocuje kolejnym artystycznym zdjęciem (jestem pwien, że wygra ono konkurs sierpnia jak nic!):
On, albo jego kolega wita nas też na plaży:
a my podążamy za fajnym miejscem pod zachód słońca.
Uwielbiam spacer brzegiem morza...
Znajdujemy je i dziewczyny sobie siadają na kocu, córa robi z kamieni wioskę a ja ze statywem męczę pewien korzeń:
Oczywiście robimy sobie też zdjęcia, będą do kalendarza, a ja potem męczę kamień:
Gdy moja dusza artystyczna jest zaspokojona, nadciąga on:
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=mOthr137xcE[/youtube]
Obwąchuje córki wioskę i znika za wydmą...
Jest puszczanie latawca:
Obserwuje czy namawiać dziewczyny, by jeszcze poczekać (robi się chłodno):
Chyba nie ma jednak po co czekać. Powoli wracamy. W lesie robi się ciemno i oczywiście tata trochę córę straszy, więc znów czołówka idzie w ruch.
A potem dwie, tylko tata pacan, nie wytłumaczył, żeby iść równo i jeden pisacz światłem się na mnie obraża:
Na parkingu jest już pusto, więc czynimy z córą kolejne próby (przy aucie już jest odważna, w razie co wskakuje i jest bezpieczna
Prób wiele, efekt kiepski...
dobranoc.