Część 6 - ostatnia.
Verona.
Ostatni dzień naszego pobytu we Włoszech, rano pakujemy torby i ostatni raz wyciągamy kartę z czytnika i zamykamy za sobą drzwi.
Ruszamy do Verony, do miasta Romea i Julii albo jak powiedziała nasza pani przewodnik do miasta czerwonego marmuru, bo to podobno z niego najbardziej słynie Verona i na tym marmurze trzepie kasę
Ruszamy w miasto, poziom wody wysoki, po drodze straszyli nas że możemy nie zostać wpuszczeni do miasta właśnie z powodu wysokiego poziomu wody i możliwości zalania miasta, na szczęście się udało.
Autobus wysadza nas tuż przy największym cmentarzu w Veronie, musimy przejść na drugą stronę rzeki (Adyga) i wzdłuż murów obronnych dochodzimy do głównego placu Verony, na którym główną atrakcją i największą zarazem jest Arena, która wygląda jak Koloseum w Rzymie, ale podobno mieszkańcy strasznie nie lubią kiedy stosuje się takie porównanie, potrafią być w tedy niemili, więc zapamiętujemy że Arena, nie Koloseum
Pod Areną czekała już na nas przewodniczka, fajnie opowiadała z lekkim jajem, ale imienia nie zapamiętałem.
W pierwszej kolejności poszliśmy pomacać cycuszki Julii
No dobra, ja nie macałem, tylko Iza poszła w imieniu nas wszystkich, to podobno ma przynieść szczęście w miłości, a ja już mam, to po co mi macać cudze cycuszki
Był dom z dorobionym balkonem, dorobiony przez władze miasta, bo jak to Julia bez balkonu miała być !? Tak się trochę prawda mijała z miłosną historią …
Tłum był spory, wszyscy chętni na Julię, chłopcy i dziewczęta
Następnie przeszliśmy przez Plac Ziołowy na którym odbywał się akurat jakiś jarmark, pełno stoisk w koło, duży tłum …
Na jego środku znajduje się Trybuna, miejsce gdzie na pokaz zamykano w dyby zasłużonych
Dalej weszliśmy na spory dziedziniec z pomnikiem Dantego Alighieri, obok Pałac Kapitański z pięknym dziedzińcem.
Kolejnym małym punktem były grobowce Scaligerów, pięknie wykonane, ale trochę mało miejsca, ciasne uliczki mają swoje minusy …
Kawałeczek dalej jest dom słynnego Romea, nie miał daleko do ukochanej, mądry chłop
Zaglądamy nad rzekę i spoglądamy na Castel San Pietro stojący na wzgórzu po drugiej jej stronie, przy okazji widzimy jak wysoko szła woda w ostatnich dniach, było wysoko.
Wracamy w gąszczu miasta, jest tam tyle różnych atrakcji, na każdym kroku coś stoi, co można podziwiać lub zwiedzać, potrzeba tylko czasu …
My docieramy z powrotem pod Arenę, gdzie żegnamy się z panią przewodnik i dostajemy ostatni czas wolny.
Idziemy do Hard Rock Caffe na kawę
zaglądamy też do sklepu z ich wyrobami, młoda kupuje sobie koszulkę, niestety dla mnie nie było
Później polecieliśmy do sklepu na ostatnie zakupy, jakieś przyprawy dla kolegi, drugi chciał piwo, sami też wzięliśmy kilka rzeczy i trochę się tego uzbierało
Obładowani ruszyliśmy z powrotem w stronę autokaru, zjedliśmy coś na ławce w parku i na ostatnią chwilę poleciałem na największy cmentarz w Veronie, musiałem
Nie żałuję, jest bardzo ładny.
Przed nami było jeszcze kilkanaście godzin jazdy i jakoś koło 7.00 byliśmy w domu, wszedłem do środka rozebrałem się i rzuciłem do łóżka, spałem kilka godzin.
To był bardzo intensywny wyjazd, co dziennie trzeba było solidnie gonić, a do tego ten dojazd, teraz to wiem że kilkanaście godzin w autobusie to sporo.
Włochy, Jezioro Garda i jego okolice są piękne i na pewno warte zobaczenia, moje opisy są zdawkowe i raczej marne, ale miejsca są piękne bez ściemy
I takie to były wycieczki