Jak październik to w Bieszczady
Jak październik to w Bieszczady
W końcu nastał najważniejszy dzień w roku: rozpoczynam dwutygodniowy urlop, yuppi!! Oczekiwałam nań z lekkim drżeniem serca (albowiem wrześniowy wyjazd okazał się był pogodowo do bani), ale przecież i tak byśmy pojechali, może jedynie z większą ilością skarpetek W każdym razie w wyjazdowy poranek świeciło słońce i całą drogę radio nadawało, jaką to piękną złotą jesień mamy i że tak ma zostać na dłużej. Na mecie (w Lutowiskach) zjawiliśmy się wystarczająco wcześnie, by móc zakroplić strudzone oczęta jakże wspaniałym lekiem
Poranek -jako rozgrzewkę zaplanowaliśmy wejście na Trohaniec. Te 939 m n.p.m. w paśmie Otrytu-kompletnie dla nas obcego- obiecuje wycieczkę lekką, łatwą i przyjemną, z pewną dozą zagadki: będzie miś czy nie będzie? Ponoć jakiś tam mieszka, ponoć nawet są małe misiątka, ponoć … Trzeba zatem go poszukać
Ruszyliśmy bladym świtem po drugiej kawie ok.9-tej zielonym szlakiem. Początkowo betonowe płyty i interesujące pojazdy zaopatrzone w łańcuchy, ewidentnie przygotowane już do zimy
Pogoda żyleta, widoki z gatunku cudmiód, cisza i spokój, Trohaniec „na widelcu”
Pora wejść w las, zejść z betonu w łaskawe błoto, zagłębić się w szelest liści i poszukać misia Szuranie nogami w tych liściowych tabunach powoduje wręcz hałas, do tego z daleka dżwięki pił i walących się drzew... Jeśli jakaś niedźwiedzia rodzinka tu mieszka, to cholernie cierpliwa.
W spokoju wdrapaliśmy się na grzbiet Otrytu. Plan zakładał bezszlakowe przedzieranie się na Trohaniec, a tu szok, wyznakowany szlak i to podwójnie
No to i podreptaliśmy w kierunku szczytu bardzo przyjemną ścieżką. Na szczycie stoi ładny drewniany krzyż, na którym jest umieszczona plakietka
Dopiero po powrocie do domu doszukałam się informacji, że jest to 100-letni krzyż, który ostał się po renowacji cmentarza w Skwirtnem w Beskidzie Niskim. Krzyż ten odnowił Ryszard Majka, przewodnik beskidzki z Krosna (który zmarł w ub.roku). Zresztą nie tylko ten, generalnie był człowiekiem dbającym o miejsca pamięci narodowej i krośnieński oddział PTTK nie zapomniał o nim: organizowane są rajdy jego imienia z cmentarzami wojennymi w roli głównej, stąd ten znaczek.
Wkrótce na krzyżu ma się pojawić jeszcze tabliczka z inskrypcją pochodzącą z jednego z cmentarzy wojennych :
"Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi,
A burze już nam nieraz we znaki się dały,
Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi,
I wcześniej okrywa purpurą swej chwały”.
Poległym żołnierzom węgierskim na polu chwały - zima 1914 – 1915"
Tymczasem nie posiadając powyższej wiedzy rozsiedliśmy się na zwalonych pniach i uskuteczniliśmy piknik . Ciepełko, bezwietrznie, chwilowo umilkły nawet piły... rozleniwilismy się Czy my w zasadzie musimy iść do Chaty Socjologa? Skoro mamy wyznakowany szlak do Smolnika, to może go sprawdzimy organoleptycznie? No to poszliśmy . Szlak wyznakowany, ale maczeta jak najbardziej by w niektórych miejscach nie zaszkodziła Całkiem konkretnie ostro w dół, pędy jeżyn i spora dawka chaszczingu. Im niżej, tym łagodniej i zaczyna być słychać cywilizację. Jak nie słychać, to widać: drogi zorane po zrywce, a polany zawalone ściętym drzewem. Doszliśmy do drogi w Smolniku i zachciało nam się wskoczyć na obiad do Wilczej Jamy. Byliśmy tam kilka lat temu, a ostatnio przypomniała mi o tym miejscu Wiolcia. Niestety, nie było nam dane tam zaobiadować, bo nasza Rawka stała się obiektem nachalnego wręcz zainteresowania urzędujących tam psów. Na dodatek, gdy zawrócilismy, młody zwierz pogonił za nami (tzn. za Rawką) i kompletnie olał nakaz powrotu do domu. Skończyło się na tym, że gospodarz zjechał za nim samochodem a ja przekupiłam go psimi smaczkami (ku zgorszeniu naszej psicy) by do tego samochodu wsiadł. Ostatecznie wróciliśmy do Lutowisk , zaserwowaliśmy sobie słoikowy domowy obiad, a po krótkiej sjeście jeszcze wędrówkę miedzami i zachód słońca nad kirkutem
Kolejna wycieczka to kolejna nowość-tym razem kawałek Żukowa i krainy Lipeckiej. Samochód zostawiliśmy w Czarnej koło koguciego zajazdu, a do Żłobka podjechaliśmy wiekowym autobusem. Zawsze mnie intryguje, czemu w starych pojazdach tak śmierdzi paliwo... przez te kilka minut miałam wrażenie, ze rura wydechowa to chyba gdzieś koło mnie jest umiejscowiona Bez żalu wysiedliśmy koło cerkiewki pw. Narodzenia NMP (obecnie jest filią kościoła rzymskokatolickiego pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Czarnej, ale miała też w swym cv rozdział magazynowy- w latach 60-tych i 70-tych skupowano tam szyszki) i uprawiając asfalting powędrowaliśmy delikatnie pod górę zielonym szlakiem i jednocześnie ścieżką przyrodniczą „Żukowem do Krainy Lipeckiej”przez chyba całą wieś. Siedziba leśnictwa i chata sołtysa niczego sobie, po drodze ledwo żywe kamienne krzyże w chaszczach
a na skraju lasu krzyż drewniany, bardzo ładny, taki „tańczący” ale niestety, nie znalazłam informacji na temat owego Zygi
Od tego miejsca zaczął się błocing i śliski liścing Podobno miały być też strumyczki, ale ostało się tylko błotko. Wdrapawszy się na całe 873 m n.p.m. zeszliśmy ze szlaku by zdobyć wielce wybitny szczyt – Jaworniki. Od tego miejsca droga przybrała kształt...
drogi Bardzo pięknie się wijącej i prezentującej w tych jesiennych barwach (choc słońca dziś było trochę mało)
Ponadto grzbietem tym przebiega dział wodny: zachodnie stoki to zlewisko Bałtyku, a reszta -Morza Czarnego. Miło jest znaleźć się w ważnym geograficznie miejscu
Kilka minut i już tabliczka, ze to tu. Gdyby nie ta i nformacja, trudno byłoby zauważyć kulminację, bo miałam wrażenie że idziemy po płaskim Jaworniki wznoszą się na wysokość 909 m n.p.m. i jest to najwyższy szczyt w polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich. Swoją drogą, jak czasem wśród „niegórskich” znajomych rzucę taką nazwę, to gapią się na mnie jak na kosmitę Beskidu Niskiego już ich nauczyłam, ale chyba za wiele wymagam wyskakując z nazwami trzyczęściowymi
Z braku stoliczka z parasolem zasiedliśmy na drodze pomiędzy krzakiem jarzębiny a brzózką i z wielkim apetytem spożyliśmy swe plecakowe wiktuały. Tym razem nie wylegiwaliśmy się w promieniach słońca z braku takowych i żwawo ruszyliśmy dalej. Tzn. najpierw cofnęliśmy się do zielonego szlaku, a potem poszliśmy w stronę Besidy vel Biesiady ( co mapa to inna wersja). Sama zainteresowana przedstawia się następująco
Kilka kroków dalej jest następna zagadka: wg mapyturystycznej i mapycz szczyt nazywa się Podryna, compas w tym miejscu umiejscawia Biesiadę, a w terenie nie ma nic. Tzn. jest otabliczkowany słupek
a o Podrynie cisza
Zatem wędrując już żółto znakowaną ścieżką, a potem na szagę, w towarzystwie grzybów różnorakich
topiąc się w bagienkach, ciesząc się ze spotykanych (letnich ponoć) łubinów
polami, łąkami, pastwiskami, dotarliśmy do Lipia. Wpadłam w dziki zachwyt i oznajmiłam, że za rok to tu. Nie wiem, jak to wyjdzie w tym 2023, bo Krutul przypomniał mi o 115 innych planach, i że urlopu mam tylko 26 dni, ale ja z gatunku optymistów, więc nie składam broni Tymczasem polnymi drogami dotarliśmy do
Trochę słabo tu z dojazdem autem, więc nie zatankowaliśmy u źródeł Jeszcze kilka kroków i już mogliśmy, tym razem w spokoju, skonsumować obiad pod Czarnym Kogutem. Wieczór spędzilismy w gronie chyba wszystkich turystów obecnych na naszej agro-klub kibica polskich siatkarek zawiązał się przy kuchennym stole i obradował długo w noc
Rankiem zrobiliśmy przeskok: Krutula zostawiłam w Berehach Grn. Niech sobie wędruje połoniną, a sama z Rawką pognałam na mój ulubiony bieszczadzki parking w Nasicznym. Początkowo miałyśmy wejść na Dwernik Kamień, ale jak zobaczyłam, ile samochodów tam stoi, to zrezygnowałam. Zatem luz blues-uskutecznimy sobie wędrówkę stokóweczką
Przy drodze stoi kilka tablic informujących o walorach tutejszych lasów, ale nie czułam aż takiej potrzeby zapoznawania się z nimi, by włazić po pas w pokrzywy szukając przy tym okularów w plecaku Zdecydowanie bardziej odpowiadało mi szuranie nogami po stertach liści i pokonywanie zwalonych pni
Gdy na parkingu rzucałam okiem na mapę, wymyśliłam sobie zejście do Dwernika i przekroczenie potoku w okolicy dawnego parku konnego, bo tam zobaczyłam drogę. I owszem, droga jest, ale przekraczanie potoku to brodem
Oniemiałam, a po krótkim namyśle zdjęłam buty i uznając ten spacerek za zabieg krioterapii, prześlizgnęłam się na drugą stronę Ślizgawka była dosłowna- płyty betonowe lekko nachylone, porośnięte jakowymś mchem czy innym wodnym porostem, a nurt całkiem całkiem. Rawka biegała w te i z powrotem i żadne śliskie betony jej w tych harcach nie przeszkadzały Cóż znaczy młodość
Ponieważ z mężem mym byłam umówiona w Ustrzykach G, to jeszcze zahaczyłam o Procisne, bo jakby rzeki było mi mało, a tam fajnie sobie potok Wołosaty wpada do Sanu
Od niedawna jest tam wypasiony parking, z wiatkami, ławeczkami, toaletami i -oczywiście-mnogością tablic informacyjnych. Ale do tych nie trzeba przedostawac się z maczetą, ani wyciągać lupy, by odczytac literki, a umieszczone wiadomosci są bardzo interesujące. Np. tablica pt.”Bubo bory" - o bieszczadzkich ptakach z rodziny puszczykowatych. Od razu pomyślałam sobie o Bubie, czy ma coś wspólnego z buboborem ?
Słowo bardzo mi się podoba, a i idea również -jest to program edukacyjny dla dorosłych, podczas którego to sowy znajdują się w centrum uwagi. I jeszcze wyczytałam, że taki puchacz „bubo bubo” to największa europejska sowa .
Jak już wszystko wyczytałam, to wąską ścieżką zeszłyśmy do samej wody sprawdzić, z której rzeki lepiej smakuje i gdzie są większe chaszcze
Jeszcze zgarnąć Krutula z Zajazdu pod Caryńską, i jedziemy do Krzywego, do naszego ulubionego bieszczadzkiego lokum. Zdążyliśmy otworzyć bramę i zadzwonić do gospodarzy, że już na miejscu, a tu pojawili się z jednej strony Kulczyk, a z drugiej Remi i Cream... Jeszcze sms od Danki, że już niebawem będzie i impreza się rozkręciła. Szybko nadchodzi noc w takim gronie
cdn
Poranek -jako rozgrzewkę zaplanowaliśmy wejście na Trohaniec. Te 939 m n.p.m. w paśmie Otrytu-kompletnie dla nas obcego- obiecuje wycieczkę lekką, łatwą i przyjemną, z pewną dozą zagadki: będzie miś czy nie będzie? Ponoć jakiś tam mieszka, ponoć nawet są małe misiątka, ponoć … Trzeba zatem go poszukać
Ruszyliśmy bladym świtem po drugiej kawie ok.9-tej zielonym szlakiem. Początkowo betonowe płyty i interesujące pojazdy zaopatrzone w łańcuchy, ewidentnie przygotowane już do zimy
Pogoda żyleta, widoki z gatunku cudmiód, cisza i spokój, Trohaniec „na widelcu”
Pora wejść w las, zejść z betonu w łaskawe błoto, zagłębić się w szelest liści i poszukać misia Szuranie nogami w tych liściowych tabunach powoduje wręcz hałas, do tego z daleka dżwięki pił i walących się drzew... Jeśli jakaś niedźwiedzia rodzinka tu mieszka, to cholernie cierpliwa.
W spokoju wdrapaliśmy się na grzbiet Otrytu. Plan zakładał bezszlakowe przedzieranie się na Trohaniec, a tu szok, wyznakowany szlak i to podwójnie
No to i podreptaliśmy w kierunku szczytu bardzo przyjemną ścieżką. Na szczycie stoi ładny drewniany krzyż, na którym jest umieszczona plakietka
Dopiero po powrocie do domu doszukałam się informacji, że jest to 100-letni krzyż, który ostał się po renowacji cmentarza w Skwirtnem w Beskidzie Niskim. Krzyż ten odnowił Ryszard Majka, przewodnik beskidzki z Krosna (który zmarł w ub.roku). Zresztą nie tylko ten, generalnie był człowiekiem dbającym o miejsca pamięci narodowej i krośnieński oddział PTTK nie zapomniał o nim: organizowane są rajdy jego imienia z cmentarzami wojennymi w roli głównej, stąd ten znaczek.
Wkrótce na krzyżu ma się pojawić jeszcze tabliczka z inskrypcją pochodzącą z jednego z cmentarzy wojennych :
"Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi,
A burze już nam nieraz we znaki się dały,
Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi,
I wcześniej okrywa purpurą swej chwały”.
Poległym żołnierzom węgierskim na polu chwały - zima 1914 – 1915"
Tymczasem nie posiadając powyższej wiedzy rozsiedliśmy się na zwalonych pniach i uskuteczniliśmy piknik . Ciepełko, bezwietrznie, chwilowo umilkły nawet piły... rozleniwilismy się Czy my w zasadzie musimy iść do Chaty Socjologa? Skoro mamy wyznakowany szlak do Smolnika, to może go sprawdzimy organoleptycznie? No to poszliśmy . Szlak wyznakowany, ale maczeta jak najbardziej by w niektórych miejscach nie zaszkodziła Całkiem konkretnie ostro w dół, pędy jeżyn i spora dawka chaszczingu. Im niżej, tym łagodniej i zaczyna być słychać cywilizację. Jak nie słychać, to widać: drogi zorane po zrywce, a polany zawalone ściętym drzewem. Doszliśmy do drogi w Smolniku i zachciało nam się wskoczyć na obiad do Wilczej Jamy. Byliśmy tam kilka lat temu, a ostatnio przypomniała mi o tym miejscu Wiolcia. Niestety, nie było nam dane tam zaobiadować, bo nasza Rawka stała się obiektem nachalnego wręcz zainteresowania urzędujących tam psów. Na dodatek, gdy zawrócilismy, młody zwierz pogonił za nami (tzn. za Rawką) i kompletnie olał nakaz powrotu do domu. Skończyło się na tym, że gospodarz zjechał za nim samochodem a ja przekupiłam go psimi smaczkami (ku zgorszeniu naszej psicy) by do tego samochodu wsiadł. Ostatecznie wróciliśmy do Lutowisk , zaserwowaliśmy sobie słoikowy domowy obiad, a po krótkiej sjeście jeszcze wędrówkę miedzami i zachód słońca nad kirkutem
Kolejna wycieczka to kolejna nowość-tym razem kawałek Żukowa i krainy Lipeckiej. Samochód zostawiliśmy w Czarnej koło koguciego zajazdu, a do Żłobka podjechaliśmy wiekowym autobusem. Zawsze mnie intryguje, czemu w starych pojazdach tak śmierdzi paliwo... przez te kilka minut miałam wrażenie, ze rura wydechowa to chyba gdzieś koło mnie jest umiejscowiona Bez żalu wysiedliśmy koło cerkiewki pw. Narodzenia NMP (obecnie jest filią kościoła rzymskokatolickiego pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Czarnej, ale miała też w swym cv rozdział magazynowy- w latach 60-tych i 70-tych skupowano tam szyszki) i uprawiając asfalting powędrowaliśmy delikatnie pod górę zielonym szlakiem i jednocześnie ścieżką przyrodniczą „Żukowem do Krainy Lipeckiej”przez chyba całą wieś. Siedziba leśnictwa i chata sołtysa niczego sobie, po drodze ledwo żywe kamienne krzyże w chaszczach
a na skraju lasu krzyż drewniany, bardzo ładny, taki „tańczący” ale niestety, nie znalazłam informacji na temat owego Zygi
Od tego miejsca zaczął się błocing i śliski liścing Podobno miały być też strumyczki, ale ostało się tylko błotko. Wdrapawszy się na całe 873 m n.p.m. zeszliśmy ze szlaku by zdobyć wielce wybitny szczyt – Jaworniki. Od tego miejsca droga przybrała kształt...
drogi Bardzo pięknie się wijącej i prezentującej w tych jesiennych barwach (choc słońca dziś było trochę mało)
Ponadto grzbietem tym przebiega dział wodny: zachodnie stoki to zlewisko Bałtyku, a reszta -Morza Czarnego. Miło jest znaleźć się w ważnym geograficznie miejscu
Kilka minut i już tabliczka, ze to tu. Gdyby nie ta i nformacja, trudno byłoby zauważyć kulminację, bo miałam wrażenie że idziemy po płaskim Jaworniki wznoszą się na wysokość 909 m n.p.m. i jest to najwyższy szczyt w polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich. Swoją drogą, jak czasem wśród „niegórskich” znajomych rzucę taką nazwę, to gapią się na mnie jak na kosmitę Beskidu Niskiego już ich nauczyłam, ale chyba za wiele wymagam wyskakując z nazwami trzyczęściowymi
Z braku stoliczka z parasolem zasiedliśmy na drodze pomiędzy krzakiem jarzębiny a brzózką i z wielkim apetytem spożyliśmy swe plecakowe wiktuały. Tym razem nie wylegiwaliśmy się w promieniach słońca z braku takowych i żwawo ruszyliśmy dalej. Tzn. najpierw cofnęliśmy się do zielonego szlaku, a potem poszliśmy w stronę Besidy vel Biesiady ( co mapa to inna wersja). Sama zainteresowana przedstawia się następująco
Kilka kroków dalej jest następna zagadka: wg mapyturystycznej i mapycz szczyt nazywa się Podryna, compas w tym miejscu umiejscawia Biesiadę, a w terenie nie ma nic. Tzn. jest otabliczkowany słupek
a o Podrynie cisza
Zatem wędrując już żółto znakowaną ścieżką, a potem na szagę, w towarzystwie grzybów różnorakich
topiąc się w bagienkach, ciesząc się ze spotykanych (letnich ponoć) łubinów
polami, łąkami, pastwiskami, dotarliśmy do Lipia. Wpadłam w dziki zachwyt i oznajmiłam, że za rok to tu. Nie wiem, jak to wyjdzie w tym 2023, bo Krutul przypomniał mi o 115 innych planach, i że urlopu mam tylko 26 dni, ale ja z gatunku optymistów, więc nie składam broni Tymczasem polnymi drogami dotarliśmy do
Trochę słabo tu z dojazdem autem, więc nie zatankowaliśmy u źródeł Jeszcze kilka kroków i już mogliśmy, tym razem w spokoju, skonsumować obiad pod Czarnym Kogutem. Wieczór spędzilismy w gronie chyba wszystkich turystów obecnych na naszej agro-klub kibica polskich siatkarek zawiązał się przy kuchennym stole i obradował długo w noc
Rankiem zrobiliśmy przeskok: Krutula zostawiłam w Berehach Grn. Niech sobie wędruje połoniną, a sama z Rawką pognałam na mój ulubiony bieszczadzki parking w Nasicznym. Początkowo miałyśmy wejść na Dwernik Kamień, ale jak zobaczyłam, ile samochodów tam stoi, to zrezygnowałam. Zatem luz blues-uskutecznimy sobie wędrówkę stokóweczką
Przy drodze stoi kilka tablic informujących o walorach tutejszych lasów, ale nie czułam aż takiej potrzeby zapoznawania się z nimi, by włazić po pas w pokrzywy szukając przy tym okularów w plecaku Zdecydowanie bardziej odpowiadało mi szuranie nogami po stertach liści i pokonywanie zwalonych pni
Gdy na parkingu rzucałam okiem na mapę, wymyśliłam sobie zejście do Dwernika i przekroczenie potoku w okolicy dawnego parku konnego, bo tam zobaczyłam drogę. I owszem, droga jest, ale przekraczanie potoku to brodem
Oniemiałam, a po krótkim namyśle zdjęłam buty i uznając ten spacerek za zabieg krioterapii, prześlizgnęłam się na drugą stronę Ślizgawka była dosłowna- płyty betonowe lekko nachylone, porośnięte jakowymś mchem czy innym wodnym porostem, a nurt całkiem całkiem. Rawka biegała w te i z powrotem i żadne śliskie betony jej w tych harcach nie przeszkadzały Cóż znaczy młodość
Ponieważ z mężem mym byłam umówiona w Ustrzykach G, to jeszcze zahaczyłam o Procisne, bo jakby rzeki było mi mało, a tam fajnie sobie potok Wołosaty wpada do Sanu
Od niedawna jest tam wypasiony parking, z wiatkami, ławeczkami, toaletami i -oczywiście-mnogością tablic informacyjnych. Ale do tych nie trzeba przedostawac się z maczetą, ani wyciągać lupy, by odczytac literki, a umieszczone wiadomosci są bardzo interesujące. Np. tablica pt.”Bubo bory" - o bieszczadzkich ptakach z rodziny puszczykowatych. Od razu pomyślałam sobie o Bubie, czy ma coś wspólnego z buboborem ?
Słowo bardzo mi się podoba, a i idea również -jest to program edukacyjny dla dorosłych, podczas którego to sowy znajdują się w centrum uwagi. I jeszcze wyczytałam, że taki puchacz „bubo bubo” to największa europejska sowa .
Jak już wszystko wyczytałam, to wąską ścieżką zeszłyśmy do samej wody sprawdzić, z której rzeki lepiej smakuje i gdzie są większe chaszcze
Jeszcze zgarnąć Krutula z Zajazdu pod Caryńską, i jedziemy do Krzywego, do naszego ulubionego bieszczadzkiego lokum. Zdążyliśmy otworzyć bramę i zadzwonić do gospodarzy, że już na miejscu, a tu pojawili się z jednej strony Kulczyk, a z drugiej Remi i Cream... Jeszcze sms od Danki, że już niebawem będzie i impreza się rozkręciła. Szybko nadchodzi noc w takim gronie
cdn
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
cd
Poranek to jedna wielka mgła. Taka prawdziwa, mleczna, gęsta i nic przez nią nie widać... A towarzystwo chce do Wetliny, bo w nowej Chatce Puchatka nie byli. A Krutul wymyślił, że dziś skończy swą wędrówkę GSB, którą 6 lat temu rozpoczął. A ja mam być kierowcą!
Wesoły autobus jadąc po omacku wyrzucił pasażerów na wybranych przez nich przystankach, po czym zawrócił i czasami nic nie widząc, bo jazda we mgle, a czasami nie mogąc oddychać z zachwytu, bo droga akurat wiodła ponad mgłą i widoki były fantastyczne, zaparkował w Smereku na znanym z ub. roku leśnym parkingu. W międzyczasie Krutul zaczął bombardować mnie fotkami ze swej drogi, np.
A ja ze stoickim spokojem wędrowałam sobie z Rawką czerwonym szlakiem na Fereczatą. Mgły jeszcze się całkiem nie rozpłynęły, nie widać połonin zza brzózek... Zatem wrócę sobie tą samą drogą, będą pełniejsze widoki Oj, jak dawno mnie tu nie było, przybyło parę domów i tabliczek „teren prywatny”, ale w dalszym ciągu czuć tu spokój. Łagodna gruntowa droga wiodąca polami zmieniła się w kamienistą, leśną i stromą, polar zatem wylądował w plecaku. Pod moimi stopami i psimi łapkami Wielka Grań Wopistów. Na Fereczatej dłuższy popas
Młoda godzina, to i na Okrąglik mi się zachciało uderzyć, przecież to „rzut beretem” . Taaa, jakaś godzinka, ale za to z widokami godnymi lepszego sprzętu, niż mój telefon, więc go nawet nie uruchamiałam
Gdy dotarłam do połączenia z niebieskim szlakiem, dostałam sms od małżonka, ze siedzi sobie na Rozsypańcu. Mowę mi odjęło! Już ? Przecież miał się wlec, iść 10 godzin, a ja, wraz z naszymi przyjaciółmi, miałam na niego czekać na mecie. My na niego a nie on na nas! Oni są dopiero w Bieczu (alarmowymi wiadomościami wymienialiśmy się na bieżąco) a Krutul do Wołosatego ma jakieś 2 godzinki :O No nic, nakazałam mu długi odpoczynek, bo to dla zdrowia konieczne, potem kolejny w wiacie na Przełęczy Bukowskiej , też długi, żeby nabrać sił przed asfaltem, i może zdążę dojechać. Ale jeszcze dotknęłam słupka na Okrągliku, no bo jak już tuż obok jestem, to nie ma innej opcji, i wracam. Teraz już wszystko dokładnie widać, nawet ową nową Chatkę P. na Połoninie Wetlińskiej . Jeszcze zakup piwa w sklepie po drodze, bo szampan nie zdąży dojechać, a jakoś uczcić ten mężowski wyczyn muszę i zawrotną- jak na mnie – prędkością pogoniłam do Wołosatego. Zdążyłam
A na miejscu w Krzywym oczekiwała już niespodziankowa ekipa z bukietem vel gadżetem i przepysznym ciachem pieczonym poprzedniej nocy specjalnie na tę okoliczność
Pieseł po wielce emocjonującym dniu zasnął niemal w w biegu
Dzień kolejny to taki nasz rytuał: Krutul zostaje kucharzyć, a my idziemy na Jasło. Ale tym razem nową ścieżką. Mieszkańcy Krzywego wyznakowali prosto z centrum swej wsi szlak prowadzący na Małe Jasło, zawisły malutkie tabliczki i trzeba to sprawdzić.
jak zwykle w tej okolicy, początkowo szlak wiedzie dawną drogą zrywkową, dość intensywnie nabierając wysokości
foto Krzysia
Dziś nie jest tak ciepło, jak ostatnio, ale mimo wszystko po kilku krokach muszę przeorganizować swe odzienie na lżejsze. Dopiero po wyjściu z lasu znów zakładam kurtkę, bo wiaterek chłodnawy
foto Krzyś
Jestem na Małym Jaśle już chyba -nasty raz i z każdym kolejnym podoba mi się tu coraz bardziej. Teraz jeszcze pojawiła się nieduża ławeczka, też ustawiona przez mieszkańców Krzywego. Dogoniła nas jeszcze Remi z Creamem, i całą piątką jakoś się umieściliśmy na i obok ławeczki. Wyciągnęliśmy termosy, kanapki i posilaliśmy się w spokoju. Kilka osób wędrujących czerwonym szlakiem, jakieś ptaszydła latające w górze, sielskość okolicy... chwilo, trwaj...
Pora ruszać zadki, zanim zachód nas tu zastanie. Tym razem zamiast iść na Duże Jasło, postanowiliśmy zejść do Przysłupia i może uda się odwiedzić Sołtysową, u której przez 3 lata z rzędu pomieszkiwaliśmy w czasie naszych bieszczadzkich wojaży. No to jak pomyśleli, tak uczynili. Teraz już biegowym szlakiem, znajomymi dróżkami, zeszliśmy do stokówki, po drodze jeszcze chaszczując w zbożnym celu
Przysłup, podobnie jak inne miejscowości letniskowe, się rozrósł. Nowych domków i pensjonatów wiele, ale spokój jest nadal. Może to zasługa tego, że nie ma tu restauracji, wieś leży na uboczu, a i kolejka od jakiegoś czasu tu nie kursuje. Sołtysowa była na miejscu, od razu nas poznała, ugościła jak to tylko ona potrafi i z 15 zaplanowanych minut pogawędki zrobiła się kolejna godzinka A tu Krutul nas bombarduje zdjęciami
Torami wróciliśmy już do Krzywego, a cała nasza wędrówka wyglądała tak
https://pl.mapy.cz/s/memuzodufo
Wieczorem zjechała się reszta weekendowego towarzystwa, w wiatce zrobilo się gwarno i jeszcze weselej, nikomu nie przeszkadzała ciasnota
było co zjeść i wypić
Długo w noc jedni plotkowali, drudzy usiłowali rozwiązać wielkie problemy wielkiego świata, a jeszcze inni wyli do gwiazd
cdn
Poranek to jedna wielka mgła. Taka prawdziwa, mleczna, gęsta i nic przez nią nie widać... A towarzystwo chce do Wetliny, bo w nowej Chatce Puchatka nie byli. A Krutul wymyślił, że dziś skończy swą wędrówkę GSB, którą 6 lat temu rozpoczął. A ja mam być kierowcą!
Wesoły autobus jadąc po omacku wyrzucił pasażerów na wybranych przez nich przystankach, po czym zawrócił i czasami nic nie widząc, bo jazda we mgle, a czasami nie mogąc oddychać z zachwytu, bo droga akurat wiodła ponad mgłą i widoki były fantastyczne, zaparkował w Smereku na znanym z ub. roku leśnym parkingu. W międzyczasie Krutul zaczął bombardować mnie fotkami ze swej drogi, np.
A ja ze stoickim spokojem wędrowałam sobie z Rawką czerwonym szlakiem na Fereczatą. Mgły jeszcze się całkiem nie rozpłynęły, nie widać połonin zza brzózek... Zatem wrócę sobie tą samą drogą, będą pełniejsze widoki Oj, jak dawno mnie tu nie było, przybyło parę domów i tabliczek „teren prywatny”, ale w dalszym ciągu czuć tu spokój. Łagodna gruntowa droga wiodąca polami zmieniła się w kamienistą, leśną i stromą, polar zatem wylądował w plecaku. Pod moimi stopami i psimi łapkami Wielka Grań Wopistów. Na Fereczatej dłuższy popas
Młoda godzina, to i na Okrąglik mi się zachciało uderzyć, przecież to „rzut beretem” . Taaa, jakaś godzinka, ale za to z widokami godnymi lepszego sprzętu, niż mój telefon, więc go nawet nie uruchamiałam
Gdy dotarłam do połączenia z niebieskim szlakiem, dostałam sms od małżonka, ze siedzi sobie na Rozsypańcu. Mowę mi odjęło! Już ? Przecież miał się wlec, iść 10 godzin, a ja, wraz z naszymi przyjaciółmi, miałam na niego czekać na mecie. My na niego a nie on na nas! Oni są dopiero w Bieczu (alarmowymi wiadomościami wymienialiśmy się na bieżąco) a Krutul do Wołosatego ma jakieś 2 godzinki :O No nic, nakazałam mu długi odpoczynek, bo to dla zdrowia konieczne, potem kolejny w wiacie na Przełęczy Bukowskiej , też długi, żeby nabrać sił przed asfaltem, i może zdążę dojechać. Ale jeszcze dotknęłam słupka na Okrągliku, no bo jak już tuż obok jestem, to nie ma innej opcji, i wracam. Teraz już wszystko dokładnie widać, nawet ową nową Chatkę P. na Połoninie Wetlińskiej . Jeszcze zakup piwa w sklepie po drodze, bo szampan nie zdąży dojechać, a jakoś uczcić ten mężowski wyczyn muszę i zawrotną- jak na mnie – prędkością pogoniłam do Wołosatego. Zdążyłam
A na miejscu w Krzywym oczekiwała już niespodziankowa ekipa z bukietem vel gadżetem i przepysznym ciachem pieczonym poprzedniej nocy specjalnie na tę okoliczność
Pieseł po wielce emocjonującym dniu zasnął niemal w w biegu
Dzień kolejny to taki nasz rytuał: Krutul zostaje kucharzyć, a my idziemy na Jasło. Ale tym razem nową ścieżką. Mieszkańcy Krzywego wyznakowali prosto z centrum swej wsi szlak prowadzący na Małe Jasło, zawisły malutkie tabliczki i trzeba to sprawdzić.
jak zwykle w tej okolicy, początkowo szlak wiedzie dawną drogą zrywkową, dość intensywnie nabierając wysokości
foto Krzysia
Dziś nie jest tak ciepło, jak ostatnio, ale mimo wszystko po kilku krokach muszę przeorganizować swe odzienie na lżejsze. Dopiero po wyjściu z lasu znów zakładam kurtkę, bo wiaterek chłodnawy
foto Krzyś
Jestem na Małym Jaśle już chyba -nasty raz i z każdym kolejnym podoba mi się tu coraz bardziej. Teraz jeszcze pojawiła się nieduża ławeczka, też ustawiona przez mieszkańców Krzywego. Dogoniła nas jeszcze Remi z Creamem, i całą piątką jakoś się umieściliśmy na i obok ławeczki. Wyciągnęliśmy termosy, kanapki i posilaliśmy się w spokoju. Kilka osób wędrujących czerwonym szlakiem, jakieś ptaszydła latające w górze, sielskość okolicy... chwilo, trwaj...
Pora ruszać zadki, zanim zachód nas tu zastanie. Tym razem zamiast iść na Duże Jasło, postanowiliśmy zejść do Przysłupia i może uda się odwiedzić Sołtysową, u której przez 3 lata z rzędu pomieszkiwaliśmy w czasie naszych bieszczadzkich wojaży. No to jak pomyśleli, tak uczynili. Teraz już biegowym szlakiem, znajomymi dróżkami, zeszliśmy do stokówki, po drodze jeszcze chaszczując w zbożnym celu
Przysłup, podobnie jak inne miejscowości letniskowe, się rozrósł. Nowych domków i pensjonatów wiele, ale spokój jest nadal. Może to zasługa tego, że nie ma tu restauracji, wieś leży na uboczu, a i kolejka od jakiegoś czasu tu nie kursuje. Sołtysowa była na miejscu, od razu nas poznała, ugościła jak to tylko ona potrafi i z 15 zaplanowanych minut pogawędki zrobiła się kolejna godzinka A tu Krutul nas bombarduje zdjęciami
Torami wróciliśmy już do Krzywego, a cała nasza wędrówka wyglądała tak
https://pl.mapy.cz/s/memuzodufo
Wieczorem zjechała się reszta weekendowego towarzystwa, w wiatce zrobilo się gwarno i jeszcze weselej, nikomu nie przeszkadzała ciasnota
było co zjeść i wypić
Długo w noc jedni plotkowali, drudzy usiłowali rozwiązać wielkie problemy wielkiego świata, a jeszcze inni wyli do gwiazd
cdn
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
cd
Sobota- to ten dzień: idziemy , jak co roku od 10 już lat, bezszlakowo na jakiś nikomu nie znany szczyt. Tym razem będą to Jamy, umiejscowione pomiędzy Łopiennikiem a Łopienką. Wysokość wybitna -całe 822 m n.p.m. Zbiórka została wyznaczona na 8,30, wszyscy punktualnie się stawili, bus podjechał i wywiózł nas pod samą cerkiew w Łopience. Nie wszyscy wcześniej w tym miejscu byli, więc od razu pierwsza przerwa – na zwiedzenie tego urokliwego zakątka. Zagonienie ekipy do pierwszego wspólnego foto- by na mecie móc sprawdzić, czy kogoś nie zgubliśmy - to zawsze spore wyzwanie, ale powiodło się
foto Krzyś
No to ruszamy na nasz bezszlak Początkowy plan zakładał, ze dojdziemy dróżką do bazy namiotowej w Łopience, a potem jakiś skok w bok i już będziemy na Jamach Ale oczywiście plan ewoluował. Podobno od 2 dni mistrzowie azymutu i gps-a debatowali i wymyślili, że pójdziemy inaczej, ale koniecznie bród musi być, może ktoś się przewróci to będzie śmiesznie
Tym razem bród został pokonany bez strat w ludziach
Wyjście na łąki i pierwszy opad szczęki w dniu dzisiejszym
No takie cóś to trzeba uczcić, koniecznie czymś dobrym i najlepiej rozgrzewającym, bo jakoś chłodnawo... jeszcze Ale bez przesady, nie naruszyliśmy wszystkich zapasów, przecież to dopiero początek drogi. Nabrawszy zatem sił do dalszej wędrówki, weszliśmy w las, przygotowani już psychicznie na chaszczowanie , a tu niespodzianka- pułapek tyle co nic,
za to grzybów dostatek. Co bardziej wytrawni zbieracze znajdowali nawet łuski, co prawda nie z wojny, ale co łuska to łuska
foto Krzyś
Objuczeni dobrem runa leśnego dotarliśmy w komplecie na szczyt. Grupa chciała od razu uczcić ten moment, ale nie nie nie, nie tak od razu. Wszystko w swoim czasie. Po pierwsze-część oficjalna. Jak już wcześniej wspomniałam, minęło 10 lat od naszej pierwszej takiej bezszlakowej, ale zorganizowanej wyprawy. A 10 to już niezły jubileusz, i w związku z tym skomponowaliśmy kronikę, i została ona teraz uroczyście otwarta
Po drugie- wspólne zdjecie, do kolejnej kartki w kronice
foto Krzyś
No to teraz może już być: po trzecie. Było coś dla ducha, to teraz coś dla ciała. Co kto lubi: jedni wolą podbierać uczestnikom ich badyle
a inni delektują się naleweczkami
foto Bober
Czas ruszać dalej. Kierunek-zachód. Musimy jakoś przedostać się do stokówki, którą potem zejdziemy w dół do Dołżycy.
Plan się powiódł, dotarliśmy cali i zdrowi do placu zrywkowego, gdzie został nam udostępniony świetny plac zabaw w postaci dziwnych maszyn, wyciągarek, traktorów i nie wiem , czego jeszcze, a leżące kłody drewna umożliwiły zmęczonym turystom odpoczynek w pozycji horyzontalnej. Od tego momentu to już droga prosta i łatwa. Następny przystanek został ustalony w knajpie, więc grupa rozciągnęła się na milion kilometrów i w wielogodzinnych odstępach czasowych do owego Skupu Runa Leśnego docieraliśmy A do Krzywego
znów po torach
Trasa na mecie zapisała się tak
https://pl.mapy.cz/s/guzaranoro
My to już górska geriatria, a że wieczór zapowiadał się dłuuuugi, więc po takim wyczynie należał się nam odpoczynek. A jak już siły wróciły, to na dzieńdoberek została zaserwowana jeszcze jedna niespodzianka: kino plenerowe
Bożenka na ten cel oddała swoje prześcieradło, które zawisło na ścianie wiatki, a my wszyscy zacieszaliśmy jak dzikie norki oglądając slajdowisko- czyli jak wyglądały nasze październikowe wędrówki i jak się zmieniliśmy przez te ostatnie 10 lat.
Reszta wieczoru przebiegała tak jak zwykle: jedliśmy bigos i kiełbaski, zakąszaliśmy kwaszonkami, śpiewaliśmy wszyscy razem i każdy z osobna... długo w noc.
Niedziela to dzień rozjazdów. Dla większości pożegnalna kawa, dla nas pożegnalny spacer -na punkt widokowy Jeleni Skok. Jest on położony niedaleko Cisnej na zboczach Mochnaczki, której wysokość to 777 m n.p.m. Wiedzie tam wyznakowana ścieżka, ale my zaatakowaliśmy go od drugiej strony: oczywiście od strony torów Mijając po drodze ambony myśliwskie, topiąc się w bagienkach ukrytych pod dywanem z liści, po niespełna godzince byliśmy na szczycie. Jest tam miejsce na ognisko, stoi wiatka i wieża widokowa. Miejsce oddano do użytku chyba z 6 lat temu, a już na wieży zakaz wejścia, bo drewno spróchniało! Nóż w kieszeni się otwiera, ale widoki na Krzywe są śliczne
Wracaliśmy już szlakiem, prosto do stokówki, a potem po pańsku, samochodami, na obiad. Pożegnalny.
Tak się skończył mój bieszczadzki urlop. Potem nastała jego druga część- w sąsiednim paśmie, ale o tym innym razem
Sobota- to ten dzień: idziemy , jak co roku od 10 już lat, bezszlakowo na jakiś nikomu nie znany szczyt. Tym razem będą to Jamy, umiejscowione pomiędzy Łopiennikiem a Łopienką. Wysokość wybitna -całe 822 m n.p.m. Zbiórka została wyznaczona na 8,30, wszyscy punktualnie się stawili, bus podjechał i wywiózł nas pod samą cerkiew w Łopience. Nie wszyscy wcześniej w tym miejscu byli, więc od razu pierwsza przerwa – na zwiedzenie tego urokliwego zakątka. Zagonienie ekipy do pierwszego wspólnego foto- by na mecie móc sprawdzić, czy kogoś nie zgubliśmy - to zawsze spore wyzwanie, ale powiodło się
foto Krzyś
No to ruszamy na nasz bezszlak Początkowy plan zakładał, ze dojdziemy dróżką do bazy namiotowej w Łopience, a potem jakiś skok w bok i już będziemy na Jamach Ale oczywiście plan ewoluował. Podobno od 2 dni mistrzowie azymutu i gps-a debatowali i wymyślili, że pójdziemy inaczej, ale koniecznie bród musi być, może ktoś się przewróci to będzie śmiesznie
Tym razem bród został pokonany bez strat w ludziach
Wyjście na łąki i pierwszy opad szczęki w dniu dzisiejszym
No takie cóś to trzeba uczcić, koniecznie czymś dobrym i najlepiej rozgrzewającym, bo jakoś chłodnawo... jeszcze Ale bez przesady, nie naruszyliśmy wszystkich zapasów, przecież to dopiero początek drogi. Nabrawszy zatem sił do dalszej wędrówki, weszliśmy w las, przygotowani już psychicznie na chaszczowanie , a tu niespodzianka- pułapek tyle co nic,
za to grzybów dostatek. Co bardziej wytrawni zbieracze znajdowali nawet łuski, co prawda nie z wojny, ale co łuska to łuska
foto Krzyś
Objuczeni dobrem runa leśnego dotarliśmy w komplecie na szczyt. Grupa chciała od razu uczcić ten moment, ale nie nie nie, nie tak od razu. Wszystko w swoim czasie. Po pierwsze-część oficjalna. Jak już wcześniej wspomniałam, minęło 10 lat od naszej pierwszej takiej bezszlakowej, ale zorganizowanej wyprawy. A 10 to już niezły jubileusz, i w związku z tym skomponowaliśmy kronikę, i została ona teraz uroczyście otwarta
Po drugie- wspólne zdjecie, do kolejnej kartki w kronice
foto Krzyś
No to teraz może już być: po trzecie. Było coś dla ducha, to teraz coś dla ciała. Co kto lubi: jedni wolą podbierać uczestnikom ich badyle
a inni delektują się naleweczkami
foto Bober
Czas ruszać dalej. Kierunek-zachód. Musimy jakoś przedostać się do stokówki, którą potem zejdziemy w dół do Dołżycy.
Plan się powiódł, dotarliśmy cali i zdrowi do placu zrywkowego, gdzie został nam udostępniony świetny plac zabaw w postaci dziwnych maszyn, wyciągarek, traktorów i nie wiem , czego jeszcze, a leżące kłody drewna umożliwiły zmęczonym turystom odpoczynek w pozycji horyzontalnej. Od tego momentu to już droga prosta i łatwa. Następny przystanek został ustalony w knajpie, więc grupa rozciągnęła się na milion kilometrów i w wielogodzinnych odstępach czasowych do owego Skupu Runa Leśnego docieraliśmy A do Krzywego
znów po torach
Trasa na mecie zapisała się tak
https://pl.mapy.cz/s/guzaranoro
My to już górska geriatria, a że wieczór zapowiadał się dłuuuugi, więc po takim wyczynie należał się nam odpoczynek. A jak już siły wróciły, to na dzieńdoberek została zaserwowana jeszcze jedna niespodzianka: kino plenerowe
Bożenka na ten cel oddała swoje prześcieradło, które zawisło na ścianie wiatki, a my wszyscy zacieszaliśmy jak dzikie norki oglądając slajdowisko- czyli jak wyglądały nasze październikowe wędrówki i jak się zmieniliśmy przez te ostatnie 10 lat.
Reszta wieczoru przebiegała tak jak zwykle: jedliśmy bigos i kiełbaski, zakąszaliśmy kwaszonkami, śpiewaliśmy wszyscy razem i każdy z osobna... długo w noc.
Niedziela to dzień rozjazdów. Dla większości pożegnalna kawa, dla nas pożegnalny spacer -na punkt widokowy Jeleni Skok. Jest on położony niedaleko Cisnej na zboczach Mochnaczki, której wysokość to 777 m n.p.m. Wiedzie tam wyznakowana ścieżka, ale my zaatakowaliśmy go od drugiej strony: oczywiście od strony torów Mijając po drodze ambony myśliwskie, topiąc się w bagienkach ukrytych pod dywanem z liści, po niespełna godzince byliśmy na szczycie. Jest tam miejsce na ognisko, stoi wiatka i wieża widokowa. Miejsce oddano do użytku chyba z 6 lat temu, a już na wieży zakaz wejścia, bo drewno spróchniało! Nóż w kieszeni się otwiera, ale widoki na Krzywe są śliczne
Wracaliśmy już szlakiem, prosto do stokówki, a potem po pańsku, samochodami, na obiad. Pożegnalny.
Tak się skończył mój bieszczadzki urlop. Potem nastała jego druga część- w sąsiednim paśmie, ale o tym innym razem
Ostatnio zmieniony 2022-11-20, 20:14 przez Lidka, łącznie zmieniany 1 raz.
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
Dymfoki! Nie znałam takiego określenia, zaraz sprzedam Krutulowi
Teraz zaczynam Bieszczady poznawać od tej niszowej strony i jest to bardzo relaksujące zajęcie A uczucie zazdrości może mieć pozytywne skutki: trzeba zacząć działać
Dziękuję za miłe słowa i zwrócenie uwagi na zdjęcia. Mam nadzieję, że teraz już wszystko poprawnie się wyświetla
Teraz zaczynam Bieszczady poznawać od tej niszowej strony i jest to bardzo relaksujące zajęcie A uczucie zazdrości może mieć pozytywne skutki: trzeba zacząć działać
Dziękuję za miłe słowa i zwrócenie uwagi na zdjęcia. Mam nadzieję, że teraz już wszystko poprawnie się wyświetla
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
Wycieczki nieoczywisto-masochistyczne, zwłaszcza te z pierwszego wpisu. Chyba faktycznie bez naleweczki byłoby ciężko.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Bardzo fajne górki - takie stokówkowo - bagienkowo - brodowe. Tak to mozna wedrowac! Zwlaszcza szeleszczac w lisciach i z naleweczką w kieszeni!
Taaaaa... Tez mielismy tygodniowy wyjazd we wrzesniu i wiem o czym mowisz! Acz byl jeden plus tegorocznego wrzesnia - wszedzie bylo pusto!
O matko... Swiat sie konczy!
Pewnie mają nieszczelną podłogę. Kiedys w autobusie namierzylismy nawet kilka otworów ktorymi aromat właził do srodka
Moze to, ze bardzo lubie wszelakie sowy i ich nocne nawoływania?
Tradycja zeszlorocznych grzybkow przetrwala? Ale fajnie! Ale zawsze lubilam te wasze relacje z tej imprezy! A co tam u creama? Bo tak zniknal z forow....
Buuu! Nie ma zdjecia wiatki!
Oczekiwałam nań z lekkim drżeniem serca (albowiem wrześniowy wyjazd okazał się był pogodowo do bani)
Taaaaa... Tez mielismy tygodniowy wyjazd we wrzesniu i wiem o czym mowisz! Acz byl jeden plus tegorocznego wrzesnia - wszedzie bylo pusto!
Plan zakładał bezszlakowe przedzieranie się na Trohaniec, a tu szok, wyznakowany szlak i to podwójnie
O matko... Swiat sie konczy!
Zawsze mnie intryguje, czemu w starych pojazdach tak śmierdzi paliwo... przez te kilka minut miałam wrażenie, ze rura wydechowa to chyba gdzieś koło mnie jest umiejscowiona
Pewnie mają nieszczelną podłogę. Kiedys w autobusie namierzylismy nawet kilka otworów ktorymi aromat właził do srodka
Np. tablica pt.”Bubo bory" - o bieszczadzkich ptakach z rodziny puszczykowatych. Od razu pomyślałam sobie o Bubie, czy ma coś wspólnego z buboborem ?
Moze to, ze bardzo lubie wszelakie sowy i ich nocne nawoływania?
Sobota- to ten dzień: idziemy , jak co roku od 10 już lat, bezszlakowo na jakiś nikomu nie znany szczyt.
Tradycja zeszlorocznych grzybkow przetrwala? Ale fajnie! Ale zawsze lubilam te wasze relacje z tej imprezy! A co tam u creama? Bo tak zniknal z forow....
Jest tam miejsce na ognisko, stoi wiatka i wieża widokowa.
Buuu! Nie ma zdjecia wiatki!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Pewnie mają nieszczelną podłogę. Kiedys w autobusie namierzylismy nawet kilka otworów ktorymi aromat właził do srodka
Czy to był autobus z tzw klimatem?
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Sebastian pisze:buba pisze:Pewnie mają nieszczelną podłogę. Kiedys w autobusie namierzylismy nawet kilka otworów ktorymi aromat właził do srodka
Czy to był autobus z tzw klimatem?
Zdecydowanie Nawet harmoszka grała a Cyganie czestowali bimrem!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
bardzo proszę, jest wiatka z gatunku przewiewnych.
Dymfoki, duszonki- my mówimy po prostu : kociołek-ciekawe, ile jeszcze określeń jest w użyciu
Ostatnio zmieniony 2022-11-22, 07:09 przez Lidka, łącznie zmieniany 1 raz.
Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyszedł zobaczyć. (Gilbert Keith Chesterton).
bardzo proszę, jest wiatka z gatunku przewiewnych.
Dzieki ogromne! Przewiewna, ale nie jest bardzo zła! Ma prawie trzy ścianki! Rokująco!
Ostatnio zmieniony 2022-11-22, 08:45 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości