W pogoni za cykadami (2022)
W pogoni za cykadami (2022)
Po dwóch latach kiszenia się w Polsce wreszcie staje przed nami możliwość wyjazdu za granicę na normalnych zasadach. Ruszamy więc do kraju plażowych ognisk, niezadeptanych gór i postindustrialnych jaskiń. Śladem miejsc, które powinny zadowolić każdego miłośnika wyboistych dróg, zarośniętych ruin i wyludnionych wsi. Do snu grają nam cykady, morze wreszcie jest ciepłe, a dolewa nam tylko co drugi dzień. A i busio rozpada się grzecznie, dopiero w drzwiach warsztatu wiejskiego mechanika - czyli jak za starych dobrych lat!
Ale trzeba tam jeszcze jakoś dojechać. Droga przed nami daleka i sama w sobie pełna atrakcji.
No więc po kolei
Przejazd przez Polskę jest jak zwykle niełatwy, jako że chcemy ominąć autostrady, eski i co większe miasta. Mając upatrzone boczne drogi też można się zdziwić np. droga z Kęt do Żywca nr 948 okazuje się być zamknięta. Udaje się przebić na nielegalu do Porąbki, przez błota i wystające metr nad ziemię studzienki kanalizacyjne. Trochę otuchy dodaje nam fakt, że sporo miejscowych robi to samo. W końcu przez zamglone i siąpiące deszczem górskie wioski docieramy na granicę w Korbielowie. Po drodze mijaliśmy zbiory chrustu - jak widać lokalna ludność korzysta z dobrych rad polityków.
Na Słowacji od razu jedzie się łatwiej. Przede wszystkim jest bardziej pusto - jakby 3/4 aut zniknęło. Śmiejemy się, że tu jest mniej aut na czynnej drodze niż w Polsce na tej zamkniętej I fajne drutowiska nieraz się trafiają!
Jedziemy przez Namestovo, Lokce, Oravski Podzamok. W tym ostatnim jest fajny zamek, przynajmniej z daleka tak wygląda - siedzi na wysokiej skale i z tej odległości nie widać, że pewnie jest upiornie turystyczny.
Często spotykamy też takie "chochoły", przypominające skrzyżowanie świątecznej choinki, umajonej kapliczki i wiechy na budowie. Gdzieś mi się obiło o uszy, że u naszych południowych sąsiadów mają w zwyczaju wieszać takowe z okazji 1 maja, ale nie mam pewności.
Potem odbijamy na boczne drogi - Pribis, Pucov. Między wsiami Pokryvac a Osadka otwierają się przed nami cudne widoki na parujące góry, przewalające się chmury, wirujące mgły i wreszcie solidnie przebijające się promienie słońca.
Z przełęczy do Osadki schodzi przefajny, pokruszony asfalt, przywodzący na myśl wspomnienia z dawnych Bieszczad...
Naszym dzisiejszym celem są Kalameny. Niedawno się dowiedziałam, że tu mają ciepłe źródła - czyli coś, co buby uwielbiają! Źródła ostatecznie okazują się być ledwo letnie, co w chłodny wieczór jest trochę rozczarowaniem (jako, że cały czas miałam w oczach temperatury z Istisu czy Zuara - https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ie-do.html ) No ale lepsze to niż lodowaty górski potok. No i woda ma fajny aromat.
Nad jeziorkiem można biwakować, ale nie zostajemy tu - mamy pecha, że akurat jest sobota. Ludzi jest sporo, głównie Polacy z łupiącą muzyką z "termosów" trzymanych pod pachą nieraz nawet w wodzie.
Przy źródłach jest tez miniwyciąg i budka babci pobierającej opłaty.
Jedziemy w rejony wsi Jałovec koło Liptovskiego Mikulaszu, gdzie rozkładamy się w cichym i ustronnym miejscu pod ogromnymi świerkami. Między drzewami majaczą widoki na Tatry, ale my głównie skupiamy się na dmuchaniu w gasnące ognisko.
Ranek okazuje się pieknie słoneczny, więc możemy się nacieszyć otaczającym nas krajobrazem.
Krajobraz staje na wysokości zadania fundując też podkład dźwiękowy - gdzieś niedaleko pasą się owieczki i dzwonią na potęgę. Chyba każda owca cały czas podskakuje - tak to brzmi!
Z samej drogi co chwilę rozpościera się ciekawy krajobraz, więc toperz jest już trochę zły, że co chwilę domagam się stawania na środku szosy i biegam w kółko z aparatem. Nawet coś mówił, że pomysł z klapkami na oczy dla koni był naprawdę niegłupi!
Mijamy miasteczko Partizanska Lupca, które zwraca uwagę przestronnością i panującą tam pustką. Jest ogromny plac, pomnik gwiaździsty, biały kościół przypominający obronną warownię - i praktycznie jakby wymiotło ludzi.
Jedziemy krętą doliną w stronę wsi Liptovska Lużna. Droga okazuje się bardziej boczna niż się spodziewaliśmy - jak jakaś bieszczadzka stokówka. Tempo przemieszczania drastycznie maleje - nawet jak na nasze dość mało rygorystyczne w tej kwestii założenia
Gdzieś na tym etapie podróży pojawia się pierwszy nieśmiały problem z busiowym kółkiem. Na jednym z długich zjazdów zaczyna śmierdzieć. Zatrzymujemy się. Kółko jest gorące, felga dosłownie parzy. No nie powinno tak być. A przed nami jeszcze wiele górskich dróg... Stoimy więc jakiś czas, żeby kółko ochłodło, a ciepły dzień temu niezbyt sprzyja. Lokalne Cyganięta mają za to nowy cel w życiu - pomacać kółko turysty. Widoki mamy ładne.
W okolicach Vyhnego zatrzymujemy się w wiacie przy sztolni.
Wygląda na to, że mają (lub mieli) tutaj sporo takowych kopalni. Ta przy wiacie miała akurat za patrona św. Antoniego, którego wyobrażenie oddano za pomocą kolorowej płaskorzeźby. Napisali też, że jakąś rekonstrukcję robiono tu w 2010 roku. Ciekawe czy polegała ona na wmontowaniu kraty, której wcześniej nie było?
To samo miejsce w czasach nieco dawniejszych. Zdjęcia pochodzą z tablicy stojącej przy wiacie.
Jest też mapka okolicznych wyrobisk.
Pewnie są gdzieś po lasach jakieś dzikie wejścia do nich. Pewnie część nadaje się do połażenia bez specjalnego sprzętu czy umiejętności. Ale jednego to wymaga napewno - czasu. Wszędzie jest mnóstwo ciekawych miejsc, które by się chciało zobaczyć, a o większość człowiek się tylko otrze, tylko powącha z daleka - bo musi coś wybrać. Wybór jednego powoduje automatyczne odpuszczenia drugiego. Nie ma innej opcji... Klimat górniczy tych ziem liznęliśmy więc w sposób niezmiernie powierzchowny. Obiecujemy sobie, że kiedyś tu wrócimy.
Acz do dziury położonej nieopodal nie omieszkalismy zaglądnąć. Niestety płytka...
W Banskiej Stiavnicy też widzimy sporo szybów dawnych kopalń. Przy jednej budynki zasiedlili Cyganie, więc roi się jak w ulu.
Granice z Węgrami przekraczamy w Komarnie - mostem przez Dunaj.
Jakoś tak się składa, że każde moje spotkanie z tą rzeką jest bardzo pozytywne. I tym razem nie jest inaczej. Z mostu roztaczają się widoki na stare barki, przeładunki, wagony, dźwigi - portowy klimat jak się patrzy!
Pierwszy raz widzę takie krzywe cysterny!
Są też barki pływające i te zacumowane od dawna na środku nurtu, które stopniowo obrastają mułem, zielenią i ptakami, zmieniając się powoli w wyspy. Szkoda, że nasza Odra tak nie wygląda - byłoby pomysłów na wiele weekendowych wypadów!
Nas tymczasem poganiają terminy - jak zaczniemy roztkliwiać się nad każdą barką to w 3 tygodnie nie dojedziemy na miejsca przeznaczenia. Ba! A tu jeszcze w tym przedziale czasowym trzeba i wrócić! Ze smutkiem więc macham z oddali dunajskim klimatom - może kiedyś? A tymczasem przed nami Węgry i również coś związanego z konstrukcjami na wodzie!
cdn
Ale trzeba tam jeszcze jakoś dojechać. Droga przed nami daleka i sama w sobie pełna atrakcji.
No więc po kolei
Przejazd przez Polskę jest jak zwykle niełatwy, jako że chcemy ominąć autostrady, eski i co większe miasta. Mając upatrzone boczne drogi też można się zdziwić np. droga z Kęt do Żywca nr 948 okazuje się być zamknięta. Udaje się przebić na nielegalu do Porąbki, przez błota i wystające metr nad ziemię studzienki kanalizacyjne. Trochę otuchy dodaje nam fakt, że sporo miejscowych robi to samo. W końcu przez zamglone i siąpiące deszczem górskie wioski docieramy na granicę w Korbielowie. Po drodze mijaliśmy zbiory chrustu - jak widać lokalna ludność korzysta z dobrych rad polityków.
Na Słowacji od razu jedzie się łatwiej. Przede wszystkim jest bardziej pusto - jakby 3/4 aut zniknęło. Śmiejemy się, że tu jest mniej aut na czynnej drodze niż w Polsce na tej zamkniętej I fajne drutowiska nieraz się trafiają!
Jedziemy przez Namestovo, Lokce, Oravski Podzamok. W tym ostatnim jest fajny zamek, przynajmniej z daleka tak wygląda - siedzi na wysokiej skale i z tej odległości nie widać, że pewnie jest upiornie turystyczny.
Często spotykamy też takie "chochoły", przypominające skrzyżowanie świątecznej choinki, umajonej kapliczki i wiechy na budowie. Gdzieś mi się obiło o uszy, że u naszych południowych sąsiadów mają w zwyczaju wieszać takowe z okazji 1 maja, ale nie mam pewności.
Potem odbijamy na boczne drogi - Pribis, Pucov. Między wsiami Pokryvac a Osadka otwierają się przed nami cudne widoki na parujące góry, przewalające się chmury, wirujące mgły i wreszcie solidnie przebijające się promienie słońca.
Z przełęczy do Osadki schodzi przefajny, pokruszony asfalt, przywodzący na myśl wspomnienia z dawnych Bieszczad...
Naszym dzisiejszym celem są Kalameny. Niedawno się dowiedziałam, że tu mają ciepłe źródła - czyli coś, co buby uwielbiają! Źródła ostatecznie okazują się być ledwo letnie, co w chłodny wieczór jest trochę rozczarowaniem (jako, że cały czas miałam w oczach temperatury z Istisu czy Zuara - https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ie-do.html ) No ale lepsze to niż lodowaty górski potok. No i woda ma fajny aromat.
Nad jeziorkiem można biwakować, ale nie zostajemy tu - mamy pecha, że akurat jest sobota. Ludzi jest sporo, głównie Polacy z łupiącą muzyką z "termosów" trzymanych pod pachą nieraz nawet w wodzie.
Przy źródłach jest tez miniwyciąg i budka babci pobierającej opłaty.
Jedziemy w rejony wsi Jałovec koło Liptovskiego Mikulaszu, gdzie rozkładamy się w cichym i ustronnym miejscu pod ogromnymi świerkami. Między drzewami majaczą widoki na Tatry, ale my głównie skupiamy się na dmuchaniu w gasnące ognisko.
Ranek okazuje się pieknie słoneczny, więc możemy się nacieszyć otaczającym nas krajobrazem.
Krajobraz staje na wysokości zadania fundując też podkład dźwiękowy - gdzieś niedaleko pasą się owieczki i dzwonią na potęgę. Chyba każda owca cały czas podskakuje - tak to brzmi!
Z samej drogi co chwilę rozpościera się ciekawy krajobraz, więc toperz jest już trochę zły, że co chwilę domagam się stawania na środku szosy i biegam w kółko z aparatem. Nawet coś mówił, że pomysł z klapkami na oczy dla koni był naprawdę niegłupi!
Mijamy miasteczko Partizanska Lupca, które zwraca uwagę przestronnością i panującą tam pustką. Jest ogromny plac, pomnik gwiaździsty, biały kościół przypominający obronną warownię - i praktycznie jakby wymiotło ludzi.
Jedziemy krętą doliną w stronę wsi Liptovska Lużna. Droga okazuje się bardziej boczna niż się spodziewaliśmy - jak jakaś bieszczadzka stokówka. Tempo przemieszczania drastycznie maleje - nawet jak na nasze dość mało rygorystyczne w tej kwestii założenia
Gdzieś na tym etapie podróży pojawia się pierwszy nieśmiały problem z busiowym kółkiem. Na jednym z długich zjazdów zaczyna śmierdzieć. Zatrzymujemy się. Kółko jest gorące, felga dosłownie parzy. No nie powinno tak być. A przed nami jeszcze wiele górskich dróg... Stoimy więc jakiś czas, żeby kółko ochłodło, a ciepły dzień temu niezbyt sprzyja. Lokalne Cyganięta mają za to nowy cel w życiu - pomacać kółko turysty. Widoki mamy ładne.
W okolicach Vyhnego zatrzymujemy się w wiacie przy sztolni.
Wygląda na to, że mają (lub mieli) tutaj sporo takowych kopalni. Ta przy wiacie miała akurat za patrona św. Antoniego, którego wyobrażenie oddano za pomocą kolorowej płaskorzeźby. Napisali też, że jakąś rekonstrukcję robiono tu w 2010 roku. Ciekawe czy polegała ona na wmontowaniu kraty, której wcześniej nie było?
To samo miejsce w czasach nieco dawniejszych. Zdjęcia pochodzą z tablicy stojącej przy wiacie.
Jest też mapka okolicznych wyrobisk.
Pewnie są gdzieś po lasach jakieś dzikie wejścia do nich. Pewnie część nadaje się do połażenia bez specjalnego sprzętu czy umiejętności. Ale jednego to wymaga napewno - czasu. Wszędzie jest mnóstwo ciekawych miejsc, które by się chciało zobaczyć, a o większość człowiek się tylko otrze, tylko powącha z daleka - bo musi coś wybrać. Wybór jednego powoduje automatyczne odpuszczenia drugiego. Nie ma innej opcji... Klimat górniczy tych ziem liznęliśmy więc w sposób niezmiernie powierzchowny. Obiecujemy sobie, że kiedyś tu wrócimy.
Acz do dziury położonej nieopodal nie omieszkalismy zaglądnąć. Niestety płytka...
W Banskiej Stiavnicy też widzimy sporo szybów dawnych kopalń. Przy jednej budynki zasiedlili Cyganie, więc roi się jak w ulu.
Granice z Węgrami przekraczamy w Komarnie - mostem przez Dunaj.
Jakoś tak się składa, że każde moje spotkanie z tą rzeką jest bardzo pozytywne. I tym razem nie jest inaczej. Z mostu roztaczają się widoki na stare barki, przeładunki, wagony, dźwigi - portowy klimat jak się patrzy!
Pierwszy raz widzę takie krzywe cysterny!
Są też barki pływające i te zacumowane od dawna na środku nurtu, które stopniowo obrastają mułem, zielenią i ptakami, zmieniając się powoli w wyspy. Szkoda, że nasza Odra tak nie wygląda - byłoby pomysłów na wiele weekendowych wypadów!
Nas tymczasem poganiają terminy - jak zaczniemy roztkliwiać się nad każdą barką to w 3 tygodnie nie dojedziemy na miejsca przeznaczenia. Ba! A tu jeszcze w tym przedziale czasowym trzeba i wrócić! Ze smutkiem więc macham z oddali dunajskim klimatom - może kiedyś? A tymczasem przed nami Węgry i również coś związanego z konstrukcjami na wodzie!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze: i z tej odległości nie widać, że pewnie jest upiornie turystyczny.
jeden z najbardziej popularnych zamków na Słowacji, tłumy turystów z Polski
buba pisze:Mijamy miasteczko Partizanska Lupca, które zwraca uwagę przestronnością i panującą tam pustką. Jest ogromny plac, pomnik gwiaździsty, biały kościół przypominający obronną warownię - i praktycznie jakby wymiotło ludzi.
zawsze mnie to w oczy kłuje - w Polsce w weekend cały czas coś się dzieje, ludzie latają do kościoła, na zakupy, kuszą po raz setny trawę, a u Czechów i Słowaków zazwyczaj pustka... Ewentuanie przy knajpie ktoś się kręci, albo przemknie na rowerze.
Na jednym z długich zjazdów zaczyna śmierdzieć.
hamulec?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Re: W pogoni za cykadami (2022)
buba pisze:Potem odbijamy na boczne drogi - Pribis, Pucov. Między wsiami Pokryvac a Osadka otwierają się przed nami cudne widoki na parujące góry, przewalające się chmury, wirujące mgły i wreszcie solidnie przebijające się promienie słońca.
Pribis, Pucov, Pokryvac, Osadka - zajebiste, widokowe, pastwiskowe tereny.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Pudelek pisze:jeden z najbardziej popularnych zamków na Słowacji, tłumy turystów z Polski
No własnie - z daleka ładny, nawet przeszlo nam przez mysl tam podejsc, ale na szczescie pomysl szybko upadl. Zwlaszcza ze byla to sobota, to wycieczka bylaby traumatyczna na bank!
Pudelek pisze:zawsze mnie to w oczy kłuje - w Polsce w weekend cały czas coś się dzieje, ludzie latają do kościoła, na zakupy, kuszą po raz setny trawę, a u Czechów i Słowaków zazwyczaj pustka... Ewentuanie przy knajpie ktoś się kręci, albo przemknie na rowerze.
W Polsce tak w stosunku do zagęszczenia ludnosci jest jakas straszliwa rujka, ludzie sie kręcą bez celu jakby sie wściekli. I w takich krajach to sie od razu rzuca w oczy!
Acz z knajpami tez roznie bywa - w poprzednim tygodniu wloczylismy sie troche po Czechach i tak 3/4 knajp tez bylo pustych albo w ogole pozamykanych. Tak jakby je otwierali tylko w weekend, albo tylko w sezonie. Wszystko takie dosc nowe, odpicowane i... wymarłe. Dziwny efekt...
Pudelek pisze:Cytat:
Na jednym z długich zjazdów zaczyna śmierdzieć.
hamulec?
Troche jakby palona guma? Tak jakby zapieczony hamulec?
Sebastian pisze:Pribis, Pucov, Pokryvac, Osadka - zajebiste, widokowe, pastwiskowe tereny.
Noooo Super taka zielona przestrzen! I owieczki!
Ostatnio zmieniony 2022-10-04, 18:20 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Troche jakby palona guma? Tak jakby zapieczony hamulec?
brzmi jak hamulec. Kiedyś tak miałem, jak mechanik za bardzo podciągnął linkę od ręcznego i mi się blokował. Smród i dym. W pewnym momencie musieliśmy w ogóle go wyłączyć, bo nie szło jechać. Aczkolwiek może się blokować normalny hamulec - przynajmniej tak według laika.
buba pisze:Acz z knajpami tez roznie bywa - w poprzednim tygodniu wloczylismy sie troche po Czechach i tak 3/4 knajp tez bylo pustych albo w ogole pozamykanych. Tak jakby je otwierali tylko w weekend, albo tylko w sezonie. Wszystko takie dosc nowe, odpicowane i... wymarłe. Dziwny efekt...
w Czechach też sporo knajp padło, zwłaszcza na wsiach. A te, które są, bardzo często są otwarte właśnie w weekendy albo np. wieczorem. Sezonowość nie ma większego znacznia, bo na prowincji knajpy są dla tambylców, a nie turystów, a miejscowi piją cały rok
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:buba napisał/a:
Troche jakby palona guma? Tak jakby zapieczony hamulec?
brzmi jak hamulec. Kiedyś tak miałem, jak mechanik za bardzo podciągnął linkę od ręcznego i mi się blokował. Smród i dym. W pewnym momencie musieliśmy w ogóle go wyłączyć, bo nie szło jechać. Aczkolwiek może się blokować normalny hamulec - przynajmniej tak według laika.
Ciezko powiedziec. Wiem ze niedlugo potem zaczely byc problemy z łożyskami (z których pod koniec wyjazdu jedno totalnie sie rozpadło) i z takim drążkiem na ktorym się trzyma koło, ktory ostatecznie pękł - wiec być moze to było preludium tych problemow? A z samymi hamulcami wyszlo ze wszystko bylo ok.
Z grzaniem sie i smrodem to byl jedyny moment kiedy problem wystapil, za to zaczęły sie zgrzyty, piski i dziwne dudnienia. Ale o tym wszystkim w swoim czasie relacji
Ostatnio zmieniony 2022-10-04, 22:03 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Aczkolwiek może się blokować normalny hamulec - przynajmniej tak według laika.
Zapieczony tłoczek, który powoduje, że klocki hamulcowe cały czas dolegają do bębna/tarczy, powodując praktycznie cały czas hamowanie, co skutkuje tą temperaturą.
Pudelek pisze:jeden z najbardziej popularnych zamków na Słowacji, tłumy turystów z Polski
I da się podejść tylko pod bramę, nawet przez nią ciężko, bez opłaty zajrzeć. Wejście tylko z przewodnikiem i grupą...
Pudelek pisze:laynn pisze:Wejście tylko z przewodnikiem i grupą...
tego nie lubię u Słowaków. Na szczęście mają oni na tyle dużo ruin i zamków, że zawsze znajdzie się coś bez "grupowego"
No wlasnie. Kwestie zakupu biletu to jeszcze rozumiem - kazdy chce zarobic i trudno sie wyrzec mozliwosci wydojenia kasy z turystow jesli zaświtała taka mozliwosc. Ale przy tym koniecznosc słuchania nudzenia przewodnika czy łażenia z tłumem, ktory tylko zasłania ci plenery do zdjęć - to juz jakas porażka...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Wejście tylko z przewodnikiem i grupą...
Jesteś tego pewny ?
W październiku tamtego roku bez problemu ( w czterech ) poruszaliśmy się bez grupy i przewodnika - od kaplicy z kryptą do ostatniego piętra.
A tak swoją drogą to co złego jest w słuchaniu profesjonalnego przewodnika ? Wcześniej byłem w takiej wersji i było ok. Mam wrażenie, że te narzekania na przewodnika to po prostu gadanie dla gadania. Bez sprawdzenia jak to w rzeczywistości wygląda.
Zamek jest wspaniały i bardzo się cieszę, że tylu ludzi go odwiedza. Wrócę tam szósty raz. Zimą !
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:A tak swoją drogą to co złego jest w słuchaniu profesjonalnego przewodnika ?
nic, pod warunkiem, że masz wybór. To po pierwsze. Po drugie - nawet profesjonalni przewodnicy potrafią nudzić, pleść bzdury i być zwyczajnie nieprzygotowani. Spotykałem takich wielokrotnie i potrafią obrzydzić całkowicie zwiedzanie obiektu. Znacznie wyżej cenię otrzymanie folderu, w którym mogę sobie przeczytać informacje o interesujących mnie przedmiotach lub salach, niż chodzić za takim jegomościem. Wiesz jakie efekt wywołuje poprawianie przewodnika albo zadawnie mu pytań, na które nie zna odpowiedzi?
Dobromił pisze:Bez sprawdzenia jak to w rzeczywistości wygląda.
sugerujesz, że nikt z nas nigdy nie chodził z przewodnikiem? Generalnie obowiązek chodzenia z przewodnikiem po zamkach jest tak samo sensowny, jak obowiązek wchodzenia do każdego PN z przewodnikiem...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Wiesz jakie efekt wywołuje poprawianie przewodnika albo zadawnie mu pytań, na które nie zna odpowiedzi?
Wiem. Parokrotnie tak zrobiłem.
Pudelek pisze:nic, pod warunkiem, że masz wybór.
Jak widać po "naszej" wycieczce październikowej jest tam wybór.
Pudelek pisze:Po drugie - nawet profesjonalni przewodnicy potrafią nudzić, pleść bzdury i być zwyczajnie nieprzygotowani.
Używając słowa "profesjonalny" mam na myśli dosłownie "profesjonalny" czyli krótko pisząc - przygotowani, mówiący ciekawie i na temat. Amen.
Pudelek pisze:sugerujesz, że nikt z nas nigdy nie chodził z przewodnikiem?
Nie. Ale nie zdziwilbym się jakby takie osoby były - "nie szedłem z przewodnikiem ale wiem, że gada bez sensu". Zresztą daleko szukać - są takie góry na pograniczu Polski i Słowacji, w których wielu nie było a wszystko o nich wiedzą.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Wiem. Parokrotnie tak zrobiłem.
ja też. I nie lubię potem czuć się jak wróg publiczny numer jeden.
Dobromił pisze:Jak widać po "naszej" wycieczce październikowej jest tam wybór.
no właśnie wedlug ichniejszej strony internetowej poza sezonem w ogóle nie ma przewodników. Ale znam sporo zamków, gdzie bez przewodnika nie wejdziesz
Dobromił pisze:Używając słowa "profesjonalny" mam na myśli dosłownie "profesjonalny" czyli krótko pisząc - przygotowani, mówiący ciekawie i na temat. Amen.
decydując się na przewodnika nie wiesz, czy trafisz na super-hiper, czy na kretyna. Ja tam wolę nie ryzykować.
Dobromił pisze:Nie. Ale nie zdziwilbym się jakby takie osoby były - "nie szedłem z przewodnikiem ale wiem, że gada bez sensu". Zresztą daleko szukać - są takie góry na pograniczu Polski i Słowacji, w których wielu nie było a wszystko o nich wiedzą.
znowu ten Mirek??
Trochę zdziwiony jestem tym Twoim parciem na wersję, że zwiedzanie z przewodnikiem jest lepsze niż bez. Tak jak pisałem - niech ludzie sami zadecydują. A w wielu przypadkach takiego wyboru nie ma.
Ostatnio zmieniony 2022-10-05, 14:54 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Ale znam sporo zamków, gdzie bez przewodnika nie wejdziesz
W wielu miejscach mam wrazenie, ze obecnosc przewodnika nie ma słuzyc temu, aby przekazac turyscie ciekawe informacje czy uatrakcyjnic mu zwiedzanie, ale zeby go pilnowac, aby nic nie dotykal albo nie wchodzil gdzie nie wolno.
Pudelek pisze:Tak jak pisałem - niech ludzie sami zadecydują. A w wielu przypadkach takiego wyboru nie ma.
Tak jest najlepiej - jak jest wybor. A mogąc zwiedzac sobie swobodnie - moze turysta sie w koncu skusi i na opcje zwiedzania z przewodnikiem? Tak jak my ostatnio w Jaworzynie Ślaskiej. Wyzwiedzalismy sobie sami co nas interesuje - a potem sie zdecydowalismy zobaczyc co przewodnik ma do powiedzenia i co nam pokaże. I nie żalowalismy bo trafił sie akurat super koles.
Ostatnio zmieniony 2022-10-05, 17:13 przez buba, łącznie zmieniany 4 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Naszym głównym, tegorocznym celem na trasie przez Węgry jest osiedle położone na jeziorze Bokod, niedaleko miasteczka Oroszlany. Sztuczne wyspy, półwyspy, skrzypiące drewniane pomosty i dziesiątki malutkich domków letniskowych sprawiających wrażenie, że unoszą się na wodzie.
Początki tego miejsca sięgają roku 1960. Wcześniej była tu tylko łąka i przepływająca przez nią rzeka Altal-er. Wtedy właśnie zbudowano tamę, w celu spiętrzenia wody i utworzenia jeziora, którego celem było chłodzenie turbin powstającej obok elektrowni. Dzięki owej przemysłowej działalności woda okazała się nigdy nie zamarzać i mieć temperaturę dogodną do mnożenia się ryb. Nic więc dziwnego, że miejsce okazało się rajem dla wędkarzy i dla ich potrzeb powstało nawodne osiedle. Zagęszczenie domków letniskowych przypomina klimaty ogródków działkowych - nie ma tu mowy o wielkiej przestrzeni czy specjalnej prywatności, ale jest za to pełna dowolność w kształcie czy urządzeniu domków.
Rozmieszczenie domków jest dosyć bezładne - część ma wspólne pomosty, część osobne. Niektóre mostki są długie, inne krótkie. Część zabudowań w ogóle jest na wyspach i można tam dotrzeć wyłącznie łodziami. Wszystkich pomostów jest ponoć około 400. Widać też wpływ czasu i właścicieli - niektóre domki nie zmieniły się zapewne od 50 lat, inne są świeżo odnowione i przekształcane prawie w wille. Horyzont zamyka oczywiście ogromna bryła elektrowni, z wniesionymi ku niebu kominami. Kominy nie dymią - od 2015 roku elektrownia już nie działa. Nie wiem dlaczego, czy się zepsuła czy Węgrom prąd jest już niepotrzebny? Jedno jest pewne, że ryby zapewne nie są tym faktem zachwycone, bo zimą muszą marznąć.
Trafiamy tu w niedzielne popołudnie. Miejsce jest rojne i gwarne. Chyba pół Węgier postanowiło tu dzisiaj zjechać. Ludzie grillują, piorą, biesiadują, bujają w hamakach - no i oczywiście wędkują. Inni postanawiają w tym czasie coś wyremontować, aby wypoczynek pozostałych nie był przypadkiem zbyt błogi.
Jeszcze inni (tak jak i ja) włóczą się po nabrzeżu i zapuszczają żurawia na kładki i jezioro. Spacerują zakochane parki, strzelając sobie kolejne słitfocie z buziaczkiem. Przechadzają się rodziny z dziećmi, które za wszelką cenę poszukują materiału na piaskową babkę. Nie brakuje też kolesi z kratami piwa, szukających miejsca, gdzie by tu przysiąść na drewnie i majtając nóżkami nad wodą obalać kolejne puszki.
Interesy tych dwóch grupy (tych z domków i tych z brzegów) są wyraźnie ze sobą w konflikcie. Ci z brzegów chcieliby tu spędzić miło czas, a ci z domków też pragną spokoju, więc starają się uniemożliwić innym wchodzenie na pomosty. Można zrozumieć racje jednych i drugich. Ot tak to jest jak jest za ciasno... Tak jak z chomikami - w za małej klatce też zaczynają się gryźć... Na wielu kładkach już daleko od domków stoją tabliczki, że zamknięte, prywatne i dużo innych, pewnie mało przyjemnych wyznań, których szczęśliwie nie rozumiem. Inni idą dalej niż tabliczkowanie i na pomostach pojawiają się trudne do sforsowania płoty i bramy najeżone kolcami.
Jest jeszcze jedna opcja zabezpieczenia przed nieproszonymi gośćmi - zwodzone mosty!
Gdzie nieraz zwraca uwagę ciekawy obciążnik.
Są pomosty proste jak strzała...
oraz takowe bardziej pogięte...
Otoczone barierkami...
czy z poręczą utworzoną przez grube gałęzie drzew.
Z podjazdem...
albo bocznym balkonikiem - coby pewnie móc przysiąść wygrzewając się do słonka i jednocześnie nie tamować przejścia na głównej trasie ruchu.
Czasem balkonik już mocno zbutwiał i niedługo przerodzi się w karmę dla ryb.
Mosteczki bywają nieraz zarosłe trzcinami, jakby nikt tu dawno nie bywał...
Faliste paliki niektórych kładek, nadgryzione już zębem czasu i pokryte patyną lat, przypominają mi długie kładeczki przez liman w pododeskiej Rasejce ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... sejka.html ) i Katrance ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ranka.html )
Czasem płycizny zaczynają porastać różne grążele.
Niektóre domeczki nie mają połączenia z brzegiem - ot sztuczne wyspy sterczą z jeziora! Na wyspach domki występują pojedynczo lub stadnie po kilka sztuk.
Dotrzeć więc tam można tylko łodzią (albo wpław, acz to jest chyba rzadziej praktykowane
Wszelakie pływadła są więc popularnym fragmentem miejscowego krajobrazu.
Łódka w garażu!
Niektóre wodne pojazdy sprawiają wrażenie mniej lub bardziej zapomnianych i porzuconych.
Rekwizyty związane z rybołóstwem też napotykamy na każdym kroku - wędki, siatki, podbieraki.
Są też place zabaw!
Acz nie tylko nadwodnymi atrakcjami człowiek żyje - jak widać bez telewizora ani rusz!
Zagadują mnie jacyś wędkarze. Ja dzielnie nauczyłam się po węgiersku dwóch zwrotów, co umożliwia mi dosyć okrojoną formę komunikacji. Oni: "ymbfrurbdbh hhytvyshazy". Ja: "dzień dobry". Oni: "ambrfguzyy ablablamffff", ja: "nie rozumiem" Nie wiem czy oni mnie zrozumieli, ja ich niestety nie. Nie wiem więc, czy mozna to uznać za rozmowę? Jakiś kontakt był Acz nie udało się zbyt dużo dowiedzieć i wymienić ważnych informacji. A może kolesie wiedzieli czy np. jakiś domek jest na wynajem? "Rozmowa" kończy się więc zanim się zaczęła - na wymiania uśmiechów i machaniu sobie łapką.
Jak się potem okazuje, są tutaj i ogłoszenia o wynajmie domków, ale akurat te obiekty w nich pokazane zupełnie mi się nie podobają. Ot zwykła odpicowana dacza, zupełnie pozbawiona tego kolorytu, o który tu chodzi. Acz nocleg w takowym może być dobra opcją posiadając np. ponton czy inną łódkę. Normalnie człowiek z ulicy nie bardzo może korzystać z jeziora (były tabliczki, że tylko za zgodą stowarzyszenia), więc zapewne szybko by go zwinęli. A nocując w wynajętym obiekcie - nabywasz takowe prawo i mogłoby byc ciekawie powłóczyć się między domkami od strony wody i pozapuszczać żurawia w te miejsca zupełnie odcięte od lądu.
Może ktoś z czytających się skusi, więc zamieszczam plakacik nadrzewny. Skądinąd dopiero w domu mogłam rozkminić ofertę, że chodzi o wynajem, a nie np. sprzedaż domku czy montaż nowych pokryć dachowych.
Kolejnego dnia zwiedzamy drugą stronę zbiornika. Stąd dla odmiany nie widać kominów elektrowni, ale za to jest wielka rura. Jezioro przecina taśmociąg, który dostarczał węgiel brunatny do elektrowni z kopalni Markushegy.
Rura jest naprawdę solidna i ma okienka. Położone w jej cieniu domki zyskują dodatkowo osobliwy klimat!
Fragment rury przebiega również nad lądem i tutaj można się jej dokładniej przyjrzeć. Hmmm... Elektrownia już nie działa kilka lat, więc i podajnik węgla jest nieczynny? Ciekawe czy byłaby opcja dostać się do tej rury i nią przejść nad jeziorem! To by dopiero była atrakcja!
A tu jest mój faworyt! Gdyby mi ktoś powiedział: "buba, jeden domek możesz sobie wybrać i będzie twój" - to po dokładnych oględzinach brzegów nie miałabym wątpliwości i chwili wahania!
Szeroki, tarasowaty pomost, a na nim pordzewiały wagon. Czy to może paka z ciężarówki? Widok na wielką rurę i pozostałości pomostu obok. Ideał domku letniskowego! Ale chyba nie był na sprzedaż... Poza tym za daleko by było na weekendowe imprezy
Ech! Ale gdyby tak można go wynająć na dzień czy dwa! Tu niestety ogłoszeń brak...
Oprócz rury jezioro przecina także betonowy murek, na którego możliwe zastosowanie i przyczynę wybudowania w ogóle nie mam pomysłu.
Ze względu na małą ilość miejsca w domkach (i ich położenie) spora część infrastruktury związanej z ich funkcjonowaniem przenosi się na brzegi. Są to np. kibelki. Wychodzi na to, że każda chałupka ma swój własny wychodek, najczęściej zamykany na kluczyk.
Na stałym lądzie znajdują się również ławeczki, wiaty, miejsca ogniskowe czy grille.
Acz często na wszelki wypadek opatrzone napisami, aby trzymać się od nich z daleka.
Są tu również ogródki kwiatowe i inne ozdoby.
Jest to rejon, gdzie dobrze się hodują koty.
Niektóre domki są podpisane - rozumiem, że to coś w stylu wizytówki właściciela. Acz nie jest to bardzo częsty zwyczaj.
Niektóre pomosty zatonęły. Nie wiem czy na takowym też stał kiedyś domek czy był przeznaczony dla innego zastosowania.
Całe to miejsce, to zabudowane domkami na palach jezioro, bardzo mi przypomina jeden liman i okolice położonego w Naddniestrzu miasta Dniestrowsk.
Również tam była ogromna elektrownia, więc może geneza powstania nawodnego osiedla była taka sama jak w wersji węgierskiej? Szlag wie... W Dniestrowsku zapewne dogadywanie z miejscowymi szło by mi o niebo lepiej, ale oglądaliśmy ową osadę przez liman, co zdecydowanie utrudniało kontakty nie mniej niż nieznany język
Jakby ktoś był ciekawy naszego nadgranicznego biwaku z widokiem na Dniestrowsk - to tutaj jest relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... em-na.html
A jeśli ktoś zna jeszcze inne miejsca w tym klimacie (a wydaje mi się, że jeśli powstały dwa - to musi być ich więcej) - to będę bardzo wdzieczna za jakąkolwiek podpowiedź czy sugestię.
cdn
Początki tego miejsca sięgają roku 1960. Wcześniej była tu tylko łąka i przepływająca przez nią rzeka Altal-er. Wtedy właśnie zbudowano tamę, w celu spiętrzenia wody i utworzenia jeziora, którego celem było chłodzenie turbin powstającej obok elektrowni. Dzięki owej przemysłowej działalności woda okazała się nigdy nie zamarzać i mieć temperaturę dogodną do mnożenia się ryb. Nic więc dziwnego, że miejsce okazało się rajem dla wędkarzy i dla ich potrzeb powstało nawodne osiedle. Zagęszczenie domków letniskowych przypomina klimaty ogródków działkowych - nie ma tu mowy o wielkiej przestrzeni czy specjalnej prywatności, ale jest za to pełna dowolność w kształcie czy urządzeniu domków.
Rozmieszczenie domków jest dosyć bezładne - część ma wspólne pomosty, część osobne. Niektóre mostki są długie, inne krótkie. Część zabudowań w ogóle jest na wyspach i można tam dotrzeć wyłącznie łodziami. Wszystkich pomostów jest ponoć około 400. Widać też wpływ czasu i właścicieli - niektóre domki nie zmieniły się zapewne od 50 lat, inne są świeżo odnowione i przekształcane prawie w wille. Horyzont zamyka oczywiście ogromna bryła elektrowni, z wniesionymi ku niebu kominami. Kominy nie dymią - od 2015 roku elektrownia już nie działa. Nie wiem dlaczego, czy się zepsuła czy Węgrom prąd jest już niepotrzebny? Jedno jest pewne, że ryby zapewne nie są tym faktem zachwycone, bo zimą muszą marznąć.
Trafiamy tu w niedzielne popołudnie. Miejsce jest rojne i gwarne. Chyba pół Węgier postanowiło tu dzisiaj zjechać. Ludzie grillują, piorą, biesiadują, bujają w hamakach - no i oczywiście wędkują. Inni postanawiają w tym czasie coś wyremontować, aby wypoczynek pozostałych nie był przypadkiem zbyt błogi.
Jeszcze inni (tak jak i ja) włóczą się po nabrzeżu i zapuszczają żurawia na kładki i jezioro. Spacerują zakochane parki, strzelając sobie kolejne słitfocie z buziaczkiem. Przechadzają się rodziny z dziećmi, które za wszelką cenę poszukują materiału na piaskową babkę. Nie brakuje też kolesi z kratami piwa, szukających miejsca, gdzie by tu przysiąść na drewnie i majtając nóżkami nad wodą obalać kolejne puszki.
Interesy tych dwóch grupy (tych z domków i tych z brzegów) są wyraźnie ze sobą w konflikcie. Ci z brzegów chcieliby tu spędzić miło czas, a ci z domków też pragną spokoju, więc starają się uniemożliwić innym wchodzenie na pomosty. Można zrozumieć racje jednych i drugich. Ot tak to jest jak jest za ciasno... Tak jak z chomikami - w za małej klatce też zaczynają się gryźć... Na wielu kładkach już daleko od domków stoją tabliczki, że zamknięte, prywatne i dużo innych, pewnie mało przyjemnych wyznań, których szczęśliwie nie rozumiem. Inni idą dalej niż tabliczkowanie i na pomostach pojawiają się trudne do sforsowania płoty i bramy najeżone kolcami.
Jest jeszcze jedna opcja zabezpieczenia przed nieproszonymi gośćmi - zwodzone mosty!
Gdzie nieraz zwraca uwagę ciekawy obciążnik.
Są pomosty proste jak strzała...
oraz takowe bardziej pogięte...
Otoczone barierkami...
czy z poręczą utworzoną przez grube gałęzie drzew.
Z podjazdem...
albo bocznym balkonikiem - coby pewnie móc przysiąść wygrzewając się do słonka i jednocześnie nie tamować przejścia na głównej trasie ruchu.
Czasem balkonik już mocno zbutwiał i niedługo przerodzi się w karmę dla ryb.
Mosteczki bywają nieraz zarosłe trzcinami, jakby nikt tu dawno nie bywał...
Faliste paliki niektórych kładek, nadgryzione już zębem czasu i pokryte patyną lat, przypominają mi długie kładeczki przez liman w pododeskiej Rasejce ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... sejka.html ) i Katrance ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ranka.html )
Czasem płycizny zaczynają porastać różne grążele.
Niektóre domeczki nie mają połączenia z brzegiem - ot sztuczne wyspy sterczą z jeziora! Na wyspach domki występują pojedynczo lub stadnie po kilka sztuk.
Dotrzeć więc tam można tylko łodzią (albo wpław, acz to jest chyba rzadziej praktykowane
Wszelakie pływadła są więc popularnym fragmentem miejscowego krajobrazu.
Łódka w garażu!
Niektóre wodne pojazdy sprawiają wrażenie mniej lub bardziej zapomnianych i porzuconych.
Rekwizyty związane z rybołóstwem też napotykamy na każdym kroku - wędki, siatki, podbieraki.
Są też place zabaw!
Acz nie tylko nadwodnymi atrakcjami człowiek żyje - jak widać bez telewizora ani rusz!
Zagadują mnie jacyś wędkarze. Ja dzielnie nauczyłam się po węgiersku dwóch zwrotów, co umożliwia mi dosyć okrojoną formę komunikacji. Oni: "ymbfrurbdbh hhytvyshazy". Ja: "dzień dobry". Oni: "ambrfguzyy ablablamffff", ja: "nie rozumiem" Nie wiem czy oni mnie zrozumieli, ja ich niestety nie. Nie wiem więc, czy mozna to uznać za rozmowę? Jakiś kontakt był Acz nie udało się zbyt dużo dowiedzieć i wymienić ważnych informacji. A może kolesie wiedzieli czy np. jakiś domek jest na wynajem? "Rozmowa" kończy się więc zanim się zaczęła - na wymiania uśmiechów i machaniu sobie łapką.
Jak się potem okazuje, są tutaj i ogłoszenia o wynajmie domków, ale akurat te obiekty w nich pokazane zupełnie mi się nie podobają. Ot zwykła odpicowana dacza, zupełnie pozbawiona tego kolorytu, o który tu chodzi. Acz nocleg w takowym może być dobra opcją posiadając np. ponton czy inną łódkę. Normalnie człowiek z ulicy nie bardzo może korzystać z jeziora (były tabliczki, że tylko za zgodą stowarzyszenia), więc zapewne szybko by go zwinęli. A nocując w wynajętym obiekcie - nabywasz takowe prawo i mogłoby byc ciekawie powłóczyć się między domkami od strony wody i pozapuszczać żurawia w te miejsca zupełnie odcięte od lądu.
Może ktoś z czytających się skusi, więc zamieszczam plakacik nadrzewny. Skądinąd dopiero w domu mogłam rozkminić ofertę, że chodzi o wynajem, a nie np. sprzedaż domku czy montaż nowych pokryć dachowych.
Kolejnego dnia zwiedzamy drugą stronę zbiornika. Stąd dla odmiany nie widać kominów elektrowni, ale za to jest wielka rura. Jezioro przecina taśmociąg, który dostarczał węgiel brunatny do elektrowni z kopalni Markushegy.
Rura jest naprawdę solidna i ma okienka. Położone w jej cieniu domki zyskują dodatkowo osobliwy klimat!
Fragment rury przebiega również nad lądem i tutaj można się jej dokładniej przyjrzeć. Hmmm... Elektrownia już nie działa kilka lat, więc i podajnik węgla jest nieczynny? Ciekawe czy byłaby opcja dostać się do tej rury i nią przejść nad jeziorem! To by dopiero była atrakcja!
A tu jest mój faworyt! Gdyby mi ktoś powiedział: "buba, jeden domek możesz sobie wybrać i będzie twój" - to po dokładnych oględzinach brzegów nie miałabym wątpliwości i chwili wahania!
Szeroki, tarasowaty pomost, a na nim pordzewiały wagon. Czy to może paka z ciężarówki? Widok na wielką rurę i pozostałości pomostu obok. Ideał domku letniskowego! Ale chyba nie był na sprzedaż... Poza tym za daleko by było na weekendowe imprezy
Ech! Ale gdyby tak można go wynająć na dzień czy dwa! Tu niestety ogłoszeń brak...
Oprócz rury jezioro przecina także betonowy murek, na którego możliwe zastosowanie i przyczynę wybudowania w ogóle nie mam pomysłu.
Ze względu na małą ilość miejsca w domkach (i ich położenie) spora część infrastruktury związanej z ich funkcjonowaniem przenosi się na brzegi. Są to np. kibelki. Wychodzi na to, że każda chałupka ma swój własny wychodek, najczęściej zamykany na kluczyk.
Na stałym lądzie znajdują się również ławeczki, wiaty, miejsca ogniskowe czy grille.
Acz często na wszelki wypadek opatrzone napisami, aby trzymać się od nich z daleka.
Są tu również ogródki kwiatowe i inne ozdoby.
Jest to rejon, gdzie dobrze się hodują koty.
Niektóre domki są podpisane - rozumiem, że to coś w stylu wizytówki właściciela. Acz nie jest to bardzo częsty zwyczaj.
Niektóre pomosty zatonęły. Nie wiem czy na takowym też stał kiedyś domek czy był przeznaczony dla innego zastosowania.
Całe to miejsce, to zabudowane domkami na palach jezioro, bardzo mi przypomina jeden liman i okolice położonego w Naddniestrzu miasta Dniestrowsk.
Również tam była ogromna elektrownia, więc może geneza powstania nawodnego osiedla była taka sama jak w wersji węgierskiej? Szlag wie... W Dniestrowsku zapewne dogadywanie z miejscowymi szło by mi o niebo lepiej, ale oglądaliśmy ową osadę przez liman, co zdecydowanie utrudniało kontakty nie mniej niż nieznany język
Jakby ktoś był ciekawy naszego nadgranicznego biwaku z widokiem na Dniestrowsk - to tutaj jest relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... em-na.html
A jeśli ktoś zna jeszcze inne miejsca w tym klimacie (a wydaje mi się, że jeśli powstały dwa - to musi być ich więcej) - to będę bardzo wdzieczna za jakąkolwiek podpowiedź czy sugestię.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 33 gości