Mazurskie ścieżki (2022) - z Ełku do Giżycka
Mazurskie ścieżki (2022) - z Ełku do Giżycka
Tegoroczny wyjazd odrobinę odróżniał się od wszystkich poprzednich ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2011.html ). Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się nie wędrować przy samej granicy, a w pewnym od niej oddaleniu. Nie z Gołdapi do Węgorzewa, a z Ełku do Giżycka. Powodów było kilka. Raz to polityczne uwarunkowania i obawy, że straż graniczna może być w tym roku bardziej upierdliwa i się częściej naprzykrzać. Dwa - to łatwiejsze połączenie do Ełku. Do Gołdapi trzeba by się jeszcze autobusami przekładać i można by się nie zmieścić w jednym dniu takowej podróży. Poza tym w terenach przygranicznych praktycznie nie ma sklepów, a my przywykliśmy, że ten typ wyjazdu nie odbywa się o suchym pysku. Ja osobiście miałam też czwarty powód - i nie wiem czy dla mnie nie najważniejszy. Przy granicy z obwodem włóczyłam sie już dwukrotnie, a tereny między Ełkiem a Giżyckiem były dla mnie ziemią kompletnie nieznaną.
W Oławie na dworcu towarzyszy mi jeszcze słońce. Jak zwykle mam sporo czasu do odjazdu pociągu, więc włóczę się po peronach i wzdłuż torów zaglądając w różne zakamarki.
W pociagu do Białegostoku działa klima. Dmucha, wieje, pizga, jest chyba 10 stopni. Ubrałam juz na siebie wszystkie ciuchy przeznaczone na wyjazd. Nie pomaga. Nosz kurde! Szkoda się przeziębić pierwszego dnia. Tylko w kiblu da się wytrzymać, ale tam nie moge cały czas jechać, bo co chwilę ktoś chce siku. Pytam konduktora czy nie można by tego jakoś zregulować, ale ponoć "sie nie da". Tego co wynalazł klimatyzację to bym powiesiła za nogę na rynku i polewała zimną wodą aż odpokutuje za całe zło, które wyrządził bubom! Na szczęście w pociągu jest nie tylko konduktor. Jedzie też Igor z kolegą. Mówią, że im też zimno, ale jakoś by przecierpieli i nie interweniowali, ale jeśli miejscowa dziewuszka marznie - to tak byc nie może. Rozkręcają więc jakąś szafę w ścianie, pyk pyk kilka guziczków - i robi się znośna temperatura! I co? Da się? Jak się chce to się da panie konduktor! Do Białegostoku dojeżdżam juz w komforcie i tylko w dwóch polarach.
Mam tu prawie 4 godziny oczekiwania na przesiadkę, więc idę się przejść. Pierwsze kroki kieruję do smażalni "Fiord". Działa jeszcze pół godziny. Rybkę więc wciągnąć da radę, ale na dłuższe spędzanie czasu muszę sobie znaleźć inne miejsce.
Spod dworca to się w ogóle ciężko wydostać. Rozryli wszystko maksymalnie...
Zaglądam też do baru w bloku. Zjadam naleśnika - i znów muszę się zwijać bo zamykają...
Wpada mi też w oczy spory ciucholand. I niespodzianka! Właśnie go zamykają! Mam 3 minuty, żeby wszystko oblecieć. Może i dobrze, bo jeszcze by mi coś ładnego wpadło w oczy i bym miała dylemat co zrobić. Bo żal nie kupić, a nosić dodatkową rzecz przez tydzień w plecaku, który i tak jest za ciężki - to też słabo...
Gołąb stylizowany na rakietę (albo rakieta na gołębia?? )
Wszystko pozamykali, więc pozostaje mi się zapuścić w jakieś przykolejowe zaułki. Na suszę to tu chyba nie narzekają...
Ciekawy budynek - jak poradziecka wiata przystankowa gdzieś w kirgiskich stepach!
Na trasie do Ełku mijamy malownicze, małe stacyjki o wyglądzie wiejskich chatek. Niestety najczęściej zabite dechami na głucho...
Pudel i Chris są już w Ełku. Czekam na nich w jakiejś galerii handlowej. Dziś mamy w planie spać na kempingu w tym mieście. Majowy wieczór. Kompletnie nie przypominający tej pory roku. Zimno jak szlag, leje i wieje. Docieramy na kemping jak już się zmierzcha. Jesteśmy jego jedynymi użytkownikami. Trzeba by właśnie zacząć rozbijać namioty na mokrym bajorze, przy porywach wiatru, które mogą połamać pałąki. Ale czekaj??? Oprócz połaci trawy jest tu budyneczek! Przestronny, szczelny, zaciszny, suchy! Ściany, dach - to największe atuty w takich okolicznościach.
Moja miejscówka. Śpi się wybornie! No i jeszcze jeden plus takiego noclegu - jest blisko do kibla!
Pudel rozkłada się przy prysznicach.
Reszta ekipy zasiedliła boczne pomieszczenie, które przypomina nieco szatnię. Na pierwszy rzut oka mogło się ono wydawać najlepsze na nocleg, ale zdecydowanie było to błędne założenie. Tam było światło na fotokomórkę! Każdy więc najmniejszy ruch w nocy powodował włączanie oświetlenia!
Inauguracyjną imprezę też zapodajemy pod dachem. Nikomu się nie chce dziś wyłazić i myśleć np. o ognisku. Pewnie i tak by się nie rozpaliło...
A! Szymon i Iwona docierają z opóźnieniem ponad pięciogodzinnym. Utknęli. Najpierw pociąg do Olsztyna stał bo upadło drzewo na trakcję, a potem ledwo wyjechali to był wypadek samochodowy. Nie można chyba tego inaczej wytłumaczyć jak atakiem licha, które zawsze czeka na nasz majowy wyjazd, aby pokazac pazurki! No ale grunt, że udało się w końcu pozbierać ekipę do kupy!
Poranek nie przynosi nadziei jeśli chodzi o pogodę - jest jak było, tylko dużo zimniej. Można by dzień rozpocząć od grzybobrania, bo takie okazy występują zaraz obok naszej noclegowni.
My jednak dzień zaczynamy od wizyty w lokalnej spelunie - w barze "Król", który to lokal Pudel odkrył juz wczoraj.
Poznajemy tam stałych bywalców, którzy lubią grać w bilard. Gra okazała się bardziej intrygująca niż można się było domyślać - ciągle nie mogli się doliczyć zarówno graczy jak i kul.
Potem skąpany w deszczu autobus miejski niesie nas do Stradun. Tam sporo czasu spędzamy na przystanku PKS, mimo że ów obiekt należy do najobrzydliwszych przedstawicieli tego gatunku. Ani ładny, ani zaciszny, ani wygodny. No ma dach - i na tym się kończą jego zalety.
Kiedyś była w Stradunach knajpa. Teraz niby też wciąż jest, ale nie taka ogólnodostępna. Można sobie zrobić w niej wesele albo stypę, ale na "zwiedzanie indywidualne" nie ma najmniejszych szans...
Stoimy, gadamy, jakbysmy wciąż mieli jakieś złudne nadzieje, że za chwilę będzie lepiej i wyjdzie słońce. Raczymy się nalewką i/lub innym specjałami z pobliskiego sklepu.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Czasem ktoś wyskoczy zwiedzić coś w najbliższej okolicy: kościół, sklepik, cmentarz. Cmentarz jest ewangelicki jak to często bywa na terenach poniemieckich. Człowiek jedzie na drugi koniec Polski i wciąż się czuje jak na Dolnym Śląsku
Z większości grobów pozostało niewiele, same "podmurówki". Acz wyraźnie ktoś opiekuje się tym miejscem i np. regularnie je kosi.
Jak widać drzewa często wybierają na swoje bytowanie charakterystyczne miejsca. Nie wiem czy chodzi tu o dobre "nawiezienie" gleby czy powód jest jednak jakiś inny?
Jeden z niewielu nagrobków, gdzie zachowały się napisy.
A tu drugi. I muszę przyznać, że ten niemiecki język i czcionka w gotyku mi jakoś z tym prawosławnym krzyżem nie bardzo współgrają. Z tego co wyszperał Pudel to nietypowy grób zawiera w środku rosyjskiego żołnierza z czasów I wojny światowej.
Odwiedzamy też kamienny kościół fajnie położony w otoczeniu wysokich drzew. Kiedyś wszystkie kościoły tak wyglądały, ale potem księża poszli z duchem czasu i drzewa wokół kościołów zazwyczaj masowo wyrżnięto.
Mijamy też nieczynny już młyn położony nad rzeką Ełk. Tak się prezentuje od strony ulicy:
A tak od strony rozlewisk.
Na przymłynowej rzeczce jest niewielkie spiętrzenie wody, które ponoć zasila lokalną elektrownię wodną. Może jakieś urządzenia siedzą w tym budyneczku? Skądinąd ciekawy taki blaszany baraczek na wodzie - na kurzych stopkach!
Od strony tylnych chaszczy młyn ma więcej ciekawych zaułków.
Dachowe konstrukcje żelazne.
Chris i Szymon znajdują wejście do środka, jednak jest ono mało dostępne bez uskuteczniania karkołomnej wspinaczki. Ja stoję więc na dole i zazdroszczę. Że też ludziom się tak potrafią kleić ręce i nogi do słupa - i nie lecą zaraz na pysk.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Mimo obrzydliwej aury atmosfera jest radosna!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Przy małym osiedlu na obrzeżach Stradun znów pożera nas wiata. Skądinąd chyba całkiem miłą plażę i jeziorko tu mają, acz dziś nie potrafimy w pełni docenić ich walorów.
Tuptamy w stronę Malinówki boczną drogą, której na szczęście jeszcze nie zdążyli wyasfaltować.
Po drodze mijamy kolejny stary cmentarz. Przynajmniej mapa tak twierdzi. Wklinowany jest pomiędzy drogę i jezioro. Chyba nie zachowało się zbyt duzo nagrobków, bo nie znaleźlismy żadnego. Napatoczył się za to pan Stanisław - miejscowy sympatyk bimbru i jazdy skuterem. W slalomie jest naprawdę niezły! Omija zakosami wszystkie kałuże, również te, których nie ma Chwilę gawędzimy, acz jego zainteresowania ograniczają się jedynie do prób znalezienia kolejnych kompanów do picia.
Docieramy do Malinówki. Dla mnie wieś jak wieś. Acz Pudel patrzy na nia innymi oczami, jako że spędzał tu nie raz wakacje 20 lat temu. Miejsce pełne wspomnień, porównań, zapisanej w powietrzu historii i emocji ma zupełnie inny wymiar!
Mają tu przystanek PKS. A przystanek bywa najlepszym przyjacielem zmokniętego wędrowca. Zwłaszcza, że ten jest dużo przytulniejszy od tego w Stradunach. Słoneczniki, maliny i bociany jakoś bardzo urozmaicają krajobraz. A może to po prostu my jesteśmy bardziej zmoknięci?
Trzeba powoli mysleć o nadciagającym wieczorze i miejscu na biwak. Przyglądając się okolicznościom wokół przydałoby się, aby miejsce to miało jakieś zadaszenie - wiatkę, okap, fragment ruinki. Cokolwiek, aby można wieczorem posiedzieć razem nie gnijąc na deszczu. Pudel pamięta jeden takowy opuszczony folwark położony w polach za wsią. Ale to było dawno. Co z niego zostało? Rozsypał się w drobny mak albo stoi tam juz Biedronka? Warto by sprawdzić. Wraz z Iwoną i Chrisem idziemy na przeszpiegi. Trasa do chutoru prowadzi przez tereny malownicze, ale raczej nie zachęcające noclegowo.
Miejsce docelowe również niestety nie rokuje. Jakoś chyba niedawno spalił się ostatni zadaszony budynek. Część terenu jest zaorana i ogrodzona jakby pod budowę czy składowanie czegoś. Resztę porasta wysoka, muldowata i ociekająca dziś trawa mocno przetykana chaszczem. Chyba nic tu po nas...
Idziemy dalej, zaglądając w kolejne miejsca, które wydają się mieć jakieś zaczepienie w kwestii potencjalnego noclegowiska. Wśród zaoranych pól migają dachy częściowo zawalonych stodół. Może tam? Odbijamy więc w tamtą stronę, wpadając w malowniczo wijące się polne drogi.
Z bliska miejsce jednak traci swoje walory. Ruiny gospodarczych zabudowań są ogrodzone, a w sąsiedztwie stoi zamieszkany dom z ujadającym psem, którego z daleka nie było w ogóle widać.
Mijane przystanki PKS posiadają coraz lepszą architekturę, ale nie jesteśmy jeszcze aż tak zdesperowani, aby takowy zasiedlic na noc. Poza tym przystanki, choćby najładniejsze, zawsze mają jedną, wielką, niezaprzeczalną wadę - stoją zaraz przy drodze. I to niestety nigdy nie chce być inaczej. Sprawa nie do przeskoczenia
W Bałamutowie odwiedzamy mały sklepik "Agnieszka", prowadzony przez miłego pana Jurka, z którym wdajemy sie w dłuższą pogawędkę.
Między Bałamutowem a Jeziorowskiem jest jeszcze jeden zarośnięty cmentarz sprzed lat. Tu pozostały fragmenty grobów czy tablic.
Ślimak też zwiedza!
Zabudowania i mieszkańcy wsi Jeziorowskie.
Ostatecznie docieramy nad jezioro Sawinda Mała. Przed wyjazdem szukałam wiat w okolicy naszego przejścia i tu takowe miały być. Miejsce okazuje się być przefajne! Piaszczyste urwisko, jezioro, miejsce na ognisko, łączka na ewentualne namioty, a przede wszystkim dużo szczelnego dachu! Coś w tym czasem jest, że najlepiej wychodzą te dobrze zaplanowane spontany
Jest kupa radości. Ładne miejsce, nie trzeba już dymać w deszczu z perspektywą stawiania namiotu w jakimś bagnie. Biegamy więc w kółko i zachwycamy się każdym centymetrem gruntu. Dach nad głową! Hurra! Wiata! Piasek! Jezioro! Ale czekaj? Bo coś mało nas! Gdzie jest Pudel? Przecież szedł za nami, a teraz go nie ma! Powinien juz być. W momencie, gdy skręcaliśmy z szosy w leśna drogę - widzieliśmy go i nawet sama mu machałam, pokazując, że o o tu! skręcamy. Poszedł dalej prosto? Rozmyślił się? Zawrócił na cmentarz, bo czegoś zapomniał albo coś zgubił? Pewnie jakby był jakiś problem, to by zadzwonił. I o wilku mowa - Chris odbiera telefon, bo okazuje się, że Pudel nas szuka. Chris więc po niego idzie. I się okazuje, że Pudel próbuje z nami nawiązać kontakt już od dłuższego czasu. I że dzwonił do mnie i do Szymona! Mamy cały czas włączone telefony i mamy zasięg. Ki diabeł? Czemu się nie dodzwonił? Pudel jest trochę na nas zły. Głupio to wyszło, ale grunt, że w końcu jesteśmy w komplecie.
I na tym etapie jeszcze nie wiem, że to nie ostatni (i nie najbardziej spektakularny) numer, który mi wytnie telefon na tym wyjeździe...
Stają dwa namioty, jak widać dobrane kolorystycznie do zabarwienia wiosennej trawki
Chris i Pudel wybierają spanie w wiacie.
Wieczór wbrew pozorom nadchodzi już bezdeszczowy, więc możemy się cieszyć blaskiem ogniska.
Poranek budzi nas cudowny. Ciepły, słoneczny i sielankowy. W pełni możemy teraz zobaczyć w jak pięknym miejscu przyszło nam nocować!
Piaszczysta, wygrzana skarpa.
Obok za płotem pasą się młode byczki, które bardzo się interesują naszym towarzystwem.
Wszelakie wygłupy w wiacie
Nie wiem jak to się stało, ale hamak w pewnym momencie postanowił mnie "wypluć". Czemu z niego wyleciałam - do teraz nie mogę rozkminić. Chyba tylko kolejnym atakiem licha można to wytłumaczyć! Ale lecę jak worek kartofli. Najpierw odbijam się od stołu, potem od ławy, aby ostatecznie gruchnąć o beton. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałam takiego siniaka - od ramienia do łokcia. To jest jakiś mega cud, że tam w środku się nic nie połamało.
Są też kąpiele, raczenie się różnymi trunkami i wylegiwanie na pomoście. Fajna ekipa, trochę ciepła - i już nic więcej do szczęścia nie trzeba
Acz sama woda w jeziorku była dosyć chłodna - co dokładnie obrazuje "radosna" mina Pudla przy pierwszej próbie zanurzenia
W dalszą drogę wyruszamy nieskoro, bo chyba o piętnastej... Ale to zwyczaj głęboko zakorzeniony w historii tych wyjazdów - na Litwie w Lazdijai w 2017 roku chyba było podobnie!
cdn
W Oławie na dworcu towarzyszy mi jeszcze słońce. Jak zwykle mam sporo czasu do odjazdu pociągu, więc włóczę się po peronach i wzdłuż torów zaglądając w różne zakamarki.
W pociagu do Białegostoku działa klima. Dmucha, wieje, pizga, jest chyba 10 stopni. Ubrałam juz na siebie wszystkie ciuchy przeznaczone na wyjazd. Nie pomaga. Nosz kurde! Szkoda się przeziębić pierwszego dnia. Tylko w kiblu da się wytrzymać, ale tam nie moge cały czas jechać, bo co chwilę ktoś chce siku. Pytam konduktora czy nie można by tego jakoś zregulować, ale ponoć "sie nie da". Tego co wynalazł klimatyzację to bym powiesiła za nogę na rynku i polewała zimną wodą aż odpokutuje za całe zło, które wyrządził bubom! Na szczęście w pociągu jest nie tylko konduktor. Jedzie też Igor z kolegą. Mówią, że im też zimno, ale jakoś by przecierpieli i nie interweniowali, ale jeśli miejscowa dziewuszka marznie - to tak byc nie może. Rozkręcają więc jakąś szafę w ścianie, pyk pyk kilka guziczków - i robi się znośna temperatura! I co? Da się? Jak się chce to się da panie konduktor! Do Białegostoku dojeżdżam juz w komforcie i tylko w dwóch polarach.
Mam tu prawie 4 godziny oczekiwania na przesiadkę, więc idę się przejść. Pierwsze kroki kieruję do smażalni "Fiord". Działa jeszcze pół godziny. Rybkę więc wciągnąć da radę, ale na dłuższe spędzanie czasu muszę sobie znaleźć inne miejsce.
Spod dworca to się w ogóle ciężko wydostać. Rozryli wszystko maksymalnie...
Zaglądam też do baru w bloku. Zjadam naleśnika - i znów muszę się zwijać bo zamykają...
Wpada mi też w oczy spory ciucholand. I niespodzianka! Właśnie go zamykają! Mam 3 minuty, żeby wszystko oblecieć. Może i dobrze, bo jeszcze by mi coś ładnego wpadło w oczy i bym miała dylemat co zrobić. Bo żal nie kupić, a nosić dodatkową rzecz przez tydzień w plecaku, który i tak jest za ciężki - to też słabo...
Gołąb stylizowany na rakietę (albo rakieta na gołębia?? )
Wszystko pozamykali, więc pozostaje mi się zapuścić w jakieś przykolejowe zaułki. Na suszę to tu chyba nie narzekają...
Ciekawy budynek - jak poradziecka wiata przystankowa gdzieś w kirgiskich stepach!
Na trasie do Ełku mijamy malownicze, małe stacyjki o wyglądzie wiejskich chatek. Niestety najczęściej zabite dechami na głucho...
Pudel i Chris są już w Ełku. Czekam na nich w jakiejś galerii handlowej. Dziś mamy w planie spać na kempingu w tym mieście. Majowy wieczór. Kompletnie nie przypominający tej pory roku. Zimno jak szlag, leje i wieje. Docieramy na kemping jak już się zmierzcha. Jesteśmy jego jedynymi użytkownikami. Trzeba by właśnie zacząć rozbijać namioty na mokrym bajorze, przy porywach wiatru, które mogą połamać pałąki. Ale czekaj??? Oprócz połaci trawy jest tu budyneczek! Przestronny, szczelny, zaciszny, suchy! Ściany, dach - to największe atuty w takich okolicznościach.
Moja miejscówka. Śpi się wybornie! No i jeszcze jeden plus takiego noclegu - jest blisko do kibla!
Pudel rozkłada się przy prysznicach.
Reszta ekipy zasiedliła boczne pomieszczenie, które przypomina nieco szatnię. Na pierwszy rzut oka mogło się ono wydawać najlepsze na nocleg, ale zdecydowanie było to błędne założenie. Tam było światło na fotokomórkę! Każdy więc najmniejszy ruch w nocy powodował włączanie oświetlenia!
Inauguracyjną imprezę też zapodajemy pod dachem. Nikomu się nie chce dziś wyłazić i myśleć np. o ognisku. Pewnie i tak by się nie rozpaliło...
A! Szymon i Iwona docierają z opóźnieniem ponad pięciogodzinnym. Utknęli. Najpierw pociąg do Olsztyna stał bo upadło drzewo na trakcję, a potem ledwo wyjechali to był wypadek samochodowy. Nie można chyba tego inaczej wytłumaczyć jak atakiem licha, które zawsze czeka na nasz majowy wyjazd, aby pokazac pazurki! No ale grunt, że udało się w końcu pozbierać ekipę do kupy!
Poranek nie przynosi nadziei jeśli chodzi o pogodę - jest jak było, tylko dużo zimniej. Można by dzień rozpocząć od grzybobrania, bo takie okazy występują zaraz obok naszej noclegowni.
My jednak dzień zaczynamy od wizyty w lokalnej spelunie - w barze "Król", który to lokal Pudel odkrył juz wczoraj.
Poznajemy tam stałych bywalców, którzy lubią grać w bilard. Gra okazała się bardziej intrygująca niż można się było domyślać - ciągle nie mogli się doliczyć zarówno graczy jak i kul.
Potem skąpany w deszczu autobus miejski niesie nas do Stradun. Tam sporo czasu spędzamy na przystanku PKS, mimo że ów obiekt należy do najobrzydliwszych przedstawicieli tego gatunku. Ani ładny, ani zaciszny, ani wygodny. No ma dach - i na tym się kończą jego zalety.
Kiedyś była w Stradunach knajpa. Teraz niby też wciąż jest, ale nie taka ogólnodostępna. Można sobie zrobić w niej wesele albo stypę, ale na "zwiedzanie indywidualne" nie ma najmniejszych szans...
Stoimy, gadamy, jakbysmy wciąż mieli jakieś złudne nadzieje, że za chwilę będzie lepiej i wyjdzie słońce. Raczymy się nalewką i/lub innym specjałami z pobliskiego sklepu.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Czasem ktoś wyskoczy zwiedzić coś w najbliższej okolicy: kościół, sklepik, cmentarz. Cmentarz jest ewangelicki jak to często bywa na terenach poniemieckich. Człowiek jedzie na drugi koniec Polski i wciąż się czuje jak na Dolnym Śląsku
Z większości grobów pozostało niewiele, same "podmurówki". Acz wyraźnie ktoś opiekuje się tym miejscem i np. regularnie je kosi.
Jak widać drzewa często wybierają na swoje bytowanie charakterystyczne miejsca. Nie wiem czy chodzi tu o dobre "nawiezienie" gleby czy powód jest jednak jakiś inny?
Jeden z niewielu nagrobków, gdzie zachowały się napisy.
A tu drugi. I muszę przyznać, że ten niemiecki język i czcionka w gotyku mi jakoś z tym prawosławnym krzyżem nie bardzo współgrają. Z tego co wyszperał Pudel to nietypowy grób zawiera w środku rosyjskiego żołnierza z czasów I wojny światowej.
Odwiedzamy też kamienny kościół fajnie położony w otoczeniu wysokich drzew. Kiedyś wszystkie kościoły tak wyglądały, ale potem księża poszli z duchem czasu i drzewa wokół kościołów zazwyczaj masowo wyrżnięto.
Mijamy też nieczynny już młyn położony nad rzeką Ełk. Tak się prezentuje od strony ulicy:
A tak od strony rozlewisk.
Na przymłynowej rzeczce jest niewielkie spiętrzenie wody, które ponoć zasila lokalną elektrownię wodną. Może jakieś urządzenia siedzą w tym budyneczku? Skądinąd ciekawy taki blaszany baraczek na wodzie - na kurzych stopkach!
Od strony tylnych chaszczy młyn ma więcej ciekawych zaułków.
Dachowe konstrukcje żelazne.
Chris i Szymon znajdują wejście do środka, jednak jest ono mało dostępne bez uskuteczniania karkołomnej wspinaczki. Ja stoję więc na dole i zazdroszczę. Że też ludziom się tak potrafią kleić ręce i nogi do słupa - i nie lecą zaraz na pysk.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Mimo obrzydliwej aury atmosfera jest radosna!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Przy małym osiedlu na obrzeżach Stradun znów pożera nas wiata. Skądinąd chyba całkiem miłą plażę i jeziorko tu mają, acz dziś nie potrafimy w pełni docenić ich walorów.
Tuptamy w stronę Malinówki boczną drogą, której na szczęście jeszcze nie zdążyli wyasfaltować.
Po drodze mijamy kolejny stary cmentarz. Przynajmniej mapa tak twierdzi. Wklinowany jest pomiędzy drogę i jezioro. Chyba nie zachowało się zbyt duzo nagrobków, bo nie znaleźlismy żadnego. Napatoczył się za to pan Stanisław - miejscowy sympatyk bimbru i jazdy skuterem. W slalomie jest naprawdę niezły! Omija zakosami wszystkie kałuże, również te, których nie ma Chwilę gawędzimy, acz jego zainteresowania ograniczają się jedynie do prób znalezienia kolejnych kompanów do picia.
Docieramy do Malinówki. Dla mnie wieś jak wieś. Acz Pudel patrzy na nia innymi oczami, jako że spędzał tu nie raz wakacje 20 lat temu. Miejsce pełne wspomnień, porównań, zapisanej w powietrzu historii i emocji ma zupełnie inny wymiar!
Mają tu przystanek PKS. A przystanek bywa najlepszym przyjacielem zmokniętego wędrowca. Zwłaszcza, że ten jest dużo przytulniejszy od tego w Stradunach. Słoneczniki, maliny i bociany jakoś bardzo urozmaicają krajobraz. A może to po prostu my jesteśmy bardziej zmoknięci?
Trzeba powoli mysleć o nadciagającym wieczorze i miejscu na biwak. Przyglądając się okolicznościom wokół przydałoby się, aby miejsce to miało jakieś zadaszenie - wiatkę, okap, fragment ruinki. Cokolwiek, aby można wieczorem posiedzieć razem nie gnijąc na deszczu. Pudel pamięta jeden takowy opuszczony folwark położony w polach za wsią. Ale to było dawno. Co z niego zostało? Rozsypał się w drobny mak albo stoi tam juz Biedronka? Warto by sprawdzić. Wraz z Iwoną i Chrisem idziemy na przeszpiegi. Trasa do chutoru prowadzi przez tereny malownicze, ale raczej nie zachęcające noclegowo.
Miejsce docelowe również niestety nie rokuje. Jakoś chyba niedawno spalił się ostatni zadaszony budynek. Część terenu jest zaorana i ogrodzona jakby pod budowę czy składowanie czegoś. Resztę porasta wysoka, muldowata i ociekająca dziś trawa mocno przetykana chaszczem. Chyba nic tu po nas...
Idziemy dalej, zaglądając w kolejne miejsca, które wydają się mieć jakieś zaczepienie w kwestii potencjalnego noclegowiska. Wśród zaoranych pól migają dachy częściowo zawalonych stodół. Może tam? Odbijamy więc w tamtą stronę, wpadając w malowniczo wijące się polne drogi.
Z bliska miejsce jednak traci swoje walory. Ruiny gospodarczych zabudowań są ogrodzone, a w sąsiedztwie stoi zamieszkany dom z ujadającym psem, którego z daleka nie było w ogóle widać.
Mijane przystanki PKS posiadają coraz lepszą architekturę, ale nie jesteśmy jeszcze aż tak zdesperowani, aby takowy zasiedlic na noc. Poza tym przystanki, choćby najładniejsze, zawsze mają jedną, wielką, niezaprzeczalną wadę - stoją zaraz przy drodze. I to niestety nigdy nie chce być inaczej. Sprawa nie do przeskoczenia
W Bałamutowie odwiedzamy mały sklepik "Agnieszka", prowadzony przez miłego pana Jurka, z którym wdajemy sie w dłuższą pogawędkę.
Między Bałamutowem a Jeziorowskiem jest jeszcze jeden zarośnięty cmentarz sprzed lat. Tu pozostały fragmenty grobów czy tablic.
Ślimak też zwiedza!
Zabudowania i mieszkańcy wsi Jeziorowskie.
Ostatecznie docieramy nad jezioro Sawinda Mała. Przed wyjazdem szukałam wiat w okolicy naszego przejścia i tu takowe miały być. Miejsce okazuje się być przefajne! Piaszczyste urwisko, jezioro, miejsce na ognisko, łączka na ewentualne namioty, a przede wszystkim dużo szczelnego dachu! Coś w tym czasem jest, że najlepiej wychodzą te dobrze zaplanowane spontany
Jest kupa radości. Ładne miejsce, nie trzeba już dymać w deszczu z perspektywą stawiania namiotu w jakimś bagnie. Biegamy więc w kółko i zachwycamy się każdym centymetrem gruntu. Dach nad głową! Hurra! Wiata! Piasek! Jezioro! Ale czekaj? Bo coś mało nas! Gdzie jest Pudel? Przecież szedł za nami, a teraz go nie ma! Powinien juz być. W momencie, gdy skręcaliśmy z szosy w leśna drogę - widzieliśmy go i nawet sama mu machałam, pokazując, że o o tu! skręcamy. Poszedł dalej prosto? Rozmyślił się? Zawrócił na cmentarz, bo czegoś zapomniał albo coś zgubił? Pewnie jakby był jakiś problem, to by zadzwonił. I o wilku mowa - Chris odbiera telefon, bo okazuje się, że Pudel nas szuka. Chris więc po niego idzie. I się okazuje, że Pudel próbuje z nami nawiązać kontakt już od dłuższego czasu. I że dzwonił do mnie i do Szymona! Mamy cały czas włączone telefony i mamy zasięg. Ki diabeł? Czemu się nie dodzwonił? Pudel jest trochę na nas zły. Głupio to wyszło, ale grunt, że w końcu jesteśmy w komplecie.
I na tym etapie jeszcze nie wiem, że to nie ostatni (i nie najbardziej spektakularny) numer, który mi wytnie telefon na tym wyjeździe...
Stają dwa namioty, jak widać dobrane kolorystycznie do zabarwienia wiosennej trawki
Chris i Pudel wybierają spanie w wiacie.
Wieczór wbrew pozorom nadchodzi już bezdeszczowy, więc możemy się cieszyć blaskiem ogniska.
Poranek budzi nas cudowny. Ciepły, słoneczny i sielankowy. W pełni możemy teraz zobaczyć w jak pięknym miejscu przyszło nam nocować!
Piaszczysta, wygrzana skarpa.
Obok za płotem pasą się młode byczki, które bardzo się interesują naszym towarzystwem.
Wszelakie wygłupy w wiacie
Nie wiem jak to się stało, ale hamak w pewnym momencie postanowił mnie "wypluć". Czemu z niego wyleciałam - do teraz nie mogę rozkminić. Chyba tylko kolejnym atakiem licha można to wytłumaczyć! Ale lecę jak worek kartofli. Najpierw odbijam się od stołu, potem od ławy, aby ostatecznie gruchnąć o beton. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałam takiego siniaka - od ramienia do łokcia. To jest jakiś mega cud, że tam w środku się nic nie połamało.
Są też kąpiele, raczenie się różnymi trunkami i wylegiwanie na pomoście. Fajna ekipa, trochę ciepła - i już nic więcej do szczęścia nie trzeba
Acz sama woda w jeziorku była dosyć chłodna - co dokładnie obrazuje "radosna" mina Pudla przy pierwszej próbie zanurzenia
W dalszą drogę wyruszamy nieskoro, bo chyba o piętnastej... Ale to zwyczaj głęboko zakorzeniony w historii tych wyjazdów - na Litwie w Lazdijai w 2017 roku chyba było podobnie!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Tuptamy sobie przez Jeziorowskie, obserwując różne atrybuty wiejskiego życia: traktory, wozy, ukwiecone kapliczki.
Na skraju wsi zaglądamy na cmentarz ewangelicki położony w pachnącym iglastym lasku. Mech, porosty, igliwie, szyszki, paprocie, kwiaty i stare nagrobne płyty poryte napisami sprzed lat.
Do Starych Juch można iść drogą albo skrajem linii kolejowej. Wybieramy oczywiście torowisko. Pudel znalazł informację, że od marca na odcinku Ełk - Giżycko nie jeżdżą żadne pociągi, ponieważ linia przechodzi modernizację - docelowo ma być zelektryfinowana i mieć wymienione tory. Na całym tym odcinku jest wdrożona autobusowa komunikacja zastępcza.
Na tym etapie jeszcze wierzymy w ów komunikat - no bo brzmi całkiem prawdopodobnie, mimo że żadnych oznak remontów nie zauważyliśmy. Nie patrzymy więc nerwowo za siebie w poszukiwaniu pociagów widmo
Jest fragment trasy, gdzie torowisko przebiega groblą miedzy dwoma jeziorami - Rekąty i Ułówki.
Pylista droga, rosochate rogatki....
Zdecydowanie to miejsce gdzie warto przycupnąć na krótki popas!
Tu ma miejsce pewne zdarzenie, które będzie mieć wpływ na dalszą część wędrówki. Pudel wyjmuje gruzińskie piwo, na którym jest wyobrażona podłużna łódeczka z trzema ochoczymi użytkownikami.
Temat jakoś schodzi na kajaki. Przypomina mi się jak w 2012 roku w Drawnie nocowaliśmy nad jeziorem ze sporą grupą ze spływu. Ekipa ta miała swoją ulubioną piosenkę do śpiewania z gitarą. Zwrotek było setki i sporo z nich zapewne było wymyślanych na poczekaniu w celu opisania bieżących wydarzeń czy osób (tak podejrzewam, biorąc pod uwagę wybuchy śmiechu przy tekście, który dla mnie nie znaczył kompletnie nic). W piosence był refren "Kajakaaarzeeee!" Są piosenki, są melodie, które wgryzają się w głowę, przyczepiają jak rzep do psiego ogona i nie ma sposobu ich wyplenić... I ta do nich zdecydowanie należy! Ten refren nas prześladuje już do końca wyjazdu!
KAJAKAAAARZEEE!!!!!
Po drodze mijamy ołtarz ofiarny Jaćwingów, acz nie wszystkie rytuały przedsiębrane w tym miejscu nadają się do szerszej publikacji
Przekroczenie mostku na niewielkiej rzeczułce to informacja, że już wkraczamy do Starych Juch. Torowisko też zaczyna przybierac formy przystacyjne.
Każda wieksza miejscowość na naszej trasie to głównie poszukiwanie żarcia. I tu Stare Juchy nas nieco zaskakują - nie ma żadnej otwartej knajpy! Przynajmniej takiej normalnej, jest tylko przyczepa z zapiekankami. Acz dobre i to - zapiekanka też jedzenie.
I nawet kręcą się spragnieni pogawędki miejscowi!
Jak widać na załączonym obrazku - był kiedyś w tej miejscowości bar... I to nawet wygląda na całkiem sympatyczny, acz już nawet szyld się nie zachował, więc nie poznaliśmy jego nazwy.
Jest za to stara pompa! Czynna!
I park pełen robali gigantów.
Jest też ulica o wdzięcznej nazwie. Nie omieszkamy więc jej utrwalić na fotce.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Mają tu też wieżę widokową. Drewniana, obudowana. W razie deszczu można by w niej spać!
I co wcale nie jest regułą - naprawdę jest z niej fajny widok! Na jezioro z wyspą i okoliczne wzgórza..
Można dojrzeć z niej miejsce, do którego planujemy dziś dotrzeć - wielką pryzmę piachu! No jeszcze mamy kawałek tuptania, ale już teraz widać, że warto!
Wieża ma swoich lokatorów! Takie oto pisklaki patrzą na zwiedzających i drą dziobki!
Wracamy do naszej kolejowej wędrówki - torami w świat.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Jak zwykle przy torach mamy przyjemne widoki - jakieś silosy, zsypy, metalowe kratownice. I to wszystko utrzymane w tonacji miłej dla oka rdzawej poświaty. Rozważamy czy udałoby się wejść na górę konstrukcji czy jednak zakład należy do zbyt czynnych i przedsięwzięcie takiej akcji mogłoby się komuś nie spodobać...
Na bocznicy stoi stara lokomotywa, więc tu już nie snujemy rozważań tylko nieomieszkamy na nią natychmiast wyleźć, aby z wysokości nacieszyć się ciepłymi barwami promieni zachodzącego słońca.
Ciekawy napis zachował się na budynku stacyjki - odległość od Konigsberga.
Miejscowa stacyjka w szerszym spojrzeniu.
Urok wędrówek nieczynnymi torowiskami. Rozjazdy, podkłady, śruby, rozjedżające się na żwirku nogi. Ogromne krzaki kwitnących bzów i łany kwiatów.
Namioty rozbijamy u podnóża piaskowej góry.
Nad Starymi Juchami snują się mgły.
Dziś dociera Krwawy. Również tupta torami. Śpiewamy więc nasz wyjazdowy hymn najgłośniej jak potrafimy, żeby wiedział gdzie się kierować. Usłyszał! Też z daleka do nas pokrzykuje. Rozpalamy ognisko. Noc jest pogodna, gwiaździsta i zdecydowanie najzimniejsza na tym wyjeździe.
Gadamy na różne tematy, acz są takowe, które wracają jak bumerang. Np. że pod koniec czerwca jest wyjazd w Zlate Hory. Do sztolni. A w Zlatych Horach są dwie speluny! I o czym byśmy nie gadali - i tak konkluzja będzie jedna! "Jest wyjazd w Zlate Hory, a tam są dwie speluny!" Czy wspomnienia czy plany, czy polityka czy żarcie - i tak się kończy tam gdzie zawsze, tam gdzie się musi skończyć - w małej czeskiej mieścince u podnóża porytych kopalniami gór! A wiecie, że tam są dwie fajne speluny???
Rano pryzma piachu wygląda jeszcze ładniej, w słońcu i na tle niebieskiego nieba. I wreszcie piach jest taki jak powinien - wygrzany!
Jezioro Jędzelewo, okragła wyspa i torowisko sunące w kierunku Wydmin.
Piękne są takie poranki i przygotowywanie śniadanka w takich okolicznościach!
Ekipa zbiera się bez pospiechu...
...więc idę sobie jeszcze do sklepu w Juchach. Tak się prezentuje nasze biwakowisko od strony torów. Ech! Nie ma chyba nic lepszego niż ciepły, słoneczny dzień końca maja!
A czy wspominałam już, że tutejsze tory są cudnie ukwiecone? (i że za miesiąc jest wyjazd w Zlate Hory??? )
Idąc do centrum dopiero teraz dostrzegam taki ładny most!
Szymon odkrywa w lasku nieopodal naszego biwaku ruiny żwirowni. Pasują tu bardzo, w końcu takie usypisko piachu to samo się nie zrobiło. Lecimy z Chrisem pozwiedzać leśne okolice faszerowane starym betonem.
A tu taka stop klatka. Wyboista, pylista droga. Domy z białej cegiełki. Zapach pokruszonego betonu schowanego w sosnowym, suchym lesie. Atmosfera poszukiwań, gdzie szukasz i nie do końca wiesz czego, ale wiesz, że będzie to fajne. Ten całościowy obraz powoduje, że nagle poczułam się zupełnie jak gdzieś na poradzieckim wschodzie. Takie deja vu. Już kiedyś byłam w takim miejscu, prawie identycznym, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć gdzie dokładnie. Może dlatego, że byłam w zbyt wielu podobnych?
O taki wózeczek jak ten z lewej by mi się przydał do tachania plecaka!
Zagłębiamy się w zarośla. Coraz więcej betonu zaczyna wystawać z pomiędzy wysokich traw.
Najciekawsze są jednak "upadowe" - dwa niewielkie tunele wbijające pod ziemię.
Niestety są mocno zaśmiecone, co powoduje, że chcąc się przebrać do środka, trzeba się przedrzeć przez zalegający u wejścia masakryczny syf.
Krajobraz ten powoduje, że sporą część naszej dzisiejszej wędrówki będą nam towarzyszyły dyskusje o śmieciach. Np. czy ogólnodostępne kontenery w każdej miejscowości by rozwiązały problem zapaskudzenia lasów, rowów i ruin. Moim zdaniem tak (bo czy komuś się będzie chciało zawozić opony czy lodówkę do lasu, jak mógłby je wrzucić na legalu do kubła pod blokiem?), ale zdania w ekipie na ten temat są podzielone.
Częściowo zalegające w korytarzach odpadki zaczynają przybierać zorganizowaną formę - ktoś tu chyba pomieszkiwał!
W nieco czystszych miejscach można zaobsewować resztki jakiś dawnych taśmociągów czy innych konstrukcji z czasów działania żwirowni.
I ma miejsce dziś intrygująca sytuacja. Siedzimy sobie na piachu, gadamy, wygrzewamy sie w słońcu. I nagle słyszymy dziwny dźwięk. Hmmm... Zupełnie jakby pociag jechał. Tak bysmy pomyśleli, gdyby nie to, że ta linia jest obecnie nieczynna... I nagle zza zakrętu wyłania się długa gąsienica ciągnąca kilkanaście towarowych wagonów. O ja cie! Pociągi widmo jednak istnieją naprawdę! A myśmy sobie tak beztrosko walili samym środkiem torowiska. Bez oglądania się za siebie i dopuszczania w ogóle myśli, że może przyjść ustąpić pierwszeństwa
Dziś Chris nas już niestety opuszcza. Dalej wędrujemy znów w piątkę. Przed nami mostek na kanale oznaczony typowymi symbolami szlaku bubowych atrakcji Rozumiem, że praworządny obywatel powinien na tym etapie bez szemrania pokonac przeszkodę wodną wpław? Albo z płaczem zawrócić?
Dzielna ekipa powoli zbliża się do zabudowań niewielkie wioski Wężówka.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Przy odbiciu na Gawliki Małe zapodajemy krótki popas. Na pierwszym planie widzimy słynny wózeczek, który już drugi rok przemierza z nami drogi i bezdroża majowych wędrówek!
Tu się rozdzielamy. Pudel wali prosto na Wydminy, a czwórka pozostałych podąża na poszukiwania opuszczonego pałacu.
cdn
Na skraju wsi zaglądamy na cmentarz ewangelicki położony w pachnącym iglastym lasku. Mech, porosty, igliwie, szyszki, paprocie, kwiaty i stare nagrobne płyty poryte napisami sprzed lat.
Do Starych Juch można iść drogą albo skrajem linii kolejowej. Wybieramy oczywiście torowisko. Pudel znalazł informację, że od marca na odcinku Ełk - Giżycko nie jeżdżą żadne pociągi, ponieważ linia przechodzi modernizację - docelowo ma być zelektryfinowana i mieć wymienione tory. Na całym tym odcinku jest wdrożona autobusowa komunikacja zastępcza.
Na tym etapie jeszcze wierzymy w ów komunikat - no bo brzmi całkiem prawdopodobnie, mimo że żadnych oznak remontów nie zauważyliśmy. Nie patrzymy więc nerwowo za siebie w poszukiwaniu pociagów widmo
Jest fragment trasy, gdzie torowisko przebiega groblą miedzy dwoma jeziorami - Rekąty i Ułówki.
Pylista droga, rosochate rogatki....
Zdecydowanie to miejsce gdzie warto przycupnąć na krótki popas!
Tu ma miejsce pewne zdarzenie, które będzie mieć wpływ na dalszą część wędrówki. Pudel wyjmuje gruzińskie piwo, na którym jest wyobrażona podłużna łódeczka z trzema ochoczymi użytkownikami.
Temat jakoś schodzi na kajaki. Przypomina mi się jak w 2012 roku w Drawnie nocowaliśmy nad jeziorem ze sporą grupą ze spływu. Ekipa ta miała swoją ulubioną piosenkę do śpiewania z gitarą. Zwrotek było setki i sporo z nich zapewne było wymyślanych na poczekaniu w celu opisania bieżących wydarzeń czy osób (tak podejrzewam, biorąc pod uwagę wybuchy śmiechu przy tekście, który dla mnie nie znaczył kompletnie nic). W piosence był refren "Kajakaaarzeeee!" Są piosenki, są melodie, które wgryzają się w głowę, przyczepiają jak rzep do psiego ogona i nie ma sposobu ich wyplenić... I ta do nich zdecydowanie należy! Ten refren nas prześladuje już do końca wyjazdu!
KAJAKAAAARZEEE!!!!!
Po drodze mijamy ołtarz ofiarny Jaćwingów, acz nie wszystkie rytuały przedsiębrane w tym miejscu nadają się do szerszej publikacji
Przekroczenie mostku na niewielkiej rzeczułce to informacja, że już wkraczamy do Starych Juch. Torowisko też zaczyna przybierac formy przystacyjne.
Każda wieksza miejscowość na naszej trasie to głównie poszukiwanie żarcia. I tu Stare Juchy nas nieco zaskakują - nie ma żadnej otwartej knajpy! Przynajmniej takiej normalnej, jest tylko przyczepa z zapiekankami. Acz dobre i to - zapiekanka też jedzenie.
I nawet kręcą się spragnieni pogawędki miejscowi!
Jak widać na załączonym obrazku - był kiedyś w tej miejscowości bar... I to nawet wygląda na całkiem sympatyczny, acz już nawet szyld się nie zachował, więc nie poznaliśmy jego nazwy.
Jest za to stara pompa! Czynna!
I park pełen robali gigantów.
Jest też ulica o wdzięcznej nazwie. Nie omieszkamy więc jej utrwalić na fotce.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Mają tu też wieżę widokową. Drewniana, obudowana. W razie deszczu można by w niej spać!
I co wcale nie jest regułą - naprawdę jest z niej fajny widok! Na jezioro z wyspą i okoliczne wzgórza..
Można dojrzeć z niej miejsce, do którego planujemy dziś dotrzeć - wielką pryzmę piachu! No jeszcze mamy kawałek tuptania, ale już teraz widać, że warto!
Wieża ma swoich lokatorów! Takie oto pisklaki patrzą na zwiedzających i drą dziobki!
Wracamy do naszej kolejowej wędrówki - torami w świat.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Jak zwykle przy torach mamy przyjemne widoki - jakieś silosy, zsypy, metalowe kratownice. I to wszystko utrzymane w tonacji miłej dla oka rdzawej poświaty. Rozważamy czy udałoby się wejść na górę konstrukcji czy jednak zakład należy do zbyt czynnych i przedsięwzięcie takiej akcji mogłoby się komuś nie spodobać...
Na bocznicy stoi stara lokomotywa, więc tu już nie snujemy rozważań tylko nieomieszkamy na nią natychmiast wyleźć, aby z wysokości nacieszyć się ciepłymi barwami promieni zachodzącego słońca.
Ciekawy napis zachował się na budynku stacyjki - odległość od Konigsberga.
Miejscowa stacyjka w szerszym spojrzeniu.
Urok wędrówek nieczynnymi torowiskami. Rozjazdy, podkłady, śruby, rozjedżające się na żwirku nogi. Ogromne krzaki kwitnących bzów i łany kwiatów.
Namioty rozbijamy u podnóża piaskowej góry.
Nad Starymi Juchami snują się mgły.
Dziś dociera Krwawy. Również tupta torami. Śpiewamy więc nasz wyjazdowy hymn najgłośniej jak potrafimy, żeby wiedział gdzie się kierować. Usłyszał! Też z daleka do nas pokrzykuje. Rozpalamy ognisko. Noc jest pogodna, gwiaździsta i zdecydowanie najzimniejsza na tym wyjeździe.
Gadamy na różne tematy, acz są takowe, które wracają jak bumerang. Np. że pod koniec czerwca jest wyjazd w Zlate Hory. Do sztolni. A w Zlatych Horach są dwie speluny! I o czym byśmy nie gadali - i tak konkluzja będzie jedna! "Jest wyjazd w Zlate Hory, a tam są dwie speluny!" Czy wspomnienia czy plany, czy polityka czy żarcie - i tak się kończy tam gdzie zawsze, tam gdzie się musi skończyć - w małej czeskiej mieścince u podnóża porytych kopalniami gór! A wiecie, że tam są dwie fajne speluny???
Rano pryzma piachu wygląda jeszcze ładniej, w słońcu i na tle niebieskiego nieba. I wreszcie piach jest taki jak powinien - wygrzany!
Jezioro Jędzelewo, okragła wyspa i torowisko sunące w kierunku Wydmin.
Piękne są takie poranki i przygotowywanie śniadanka w takich okolicznościach!
Ekipa zbiera się bez pospiechu...
...więc idę sobie jeszcze do sklepu w Juchach. Tak się prezentuje nasze biwakowisko od strony torów. Ech! Nie ma chyba nic lepszego niż ciepły, słoneczny dzień końca maja!
A czy wspominałam już, że tutejsze tory są cudnie ukwiecone? (i że za miesiąc jest wyjazd w Zlate Hory??? )
Idąc do centrum dopiero teraz dostrzegam taki ładny most!
Szymon odkrywa w lasku nieopodal naszego biwaku ruiny żwirowni. Pasują tu bardzo, w końcu takie usypisko piachu to samo się nie zrobiło. Lecimy z Chrisem pozwiedzać leśne okolice faszerowane starym betonem.
A tu taka stop klatka. Wyboista, pylista droga. Domy z białej cegiełki. Zapach pokruszonego betonu schowanego w sosnowym, suchym lesie. Atmosfera poszukiwań, gdzie szukasz i nie do końca wiesz czego, ale wiesz, że będzie to fajne. Ten całościowy obraz powoduje, że nagle poczułam się zupełnie jak gdzieś na poradzieckim wschodzie. Takie deja vu. Już kiedyś byłam w takim miejscu, prawie identycznym, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć gdzie dokładnie. Może dlatego, że byłam w zbyt wielu podobnych?
O taki wózeczek jak ten z lewej by mi się przydał do tachania plecaka!
Zagłębiamy się w zarośla. Coraz więcej betonu zaczyna wystawać z pomiędzy wysokich traw.
Najciekawsze są jednak "upadowe" - dwa niewielkie tunele wbijające pod ziemię.
Niestety są mocno zaśmiecone, co powoduje, że chcąc się przebrać do środka, trzeba się przedrzeć przez zalegający u wejścia masakryczny syf.
Krajobraz ten powoduje, że sporą część naszej dzisiejszej wędrówki będą nam towarzyszyły dyskusje o śmieciach. Np. czy ogólnodostępne kontenery w każdej miejscowości by rozwiązały problem zapaskudzenia lasów, rowów i ruin. Moim zdaniem tak (bo czy komuś się będzie chciało zawozić opony czy lodówkę do lasu, jak mógłby je wrzucić na legalu do kubła pod blokiem?), ale zdania w ekipie na ten temat są podzielone.
Częściowo zalegające w korytarzach odpadki zaczynają przybierać zorganizowaną formę - ktoś tu chyba pomieszkiwał!
W nieco czystszych miejscach można zaobsewować resztki jakiś dawnych taśmociągów czy innych konstrukcji z czasów działania żwirowni.
I ma miejsce dziś intrygująca sytuacja. Siedzimy sobie na piachu, gadamy, wygrzewamy sie w słońcu. I nagle słyszymy dziwny dźwięk. Hmmm... Zupełnie jakby pociag jechał. Tak bysmy pomyśleli, gdyby nie to, że ta linia jest obecnie nieczynna... I nagle zza zakrętu wyłania się długa gąsienica ciągnąca kilkanaście towarowych wagonów. O ja cie! Pociągi widmo jednak istnieją naprawdę! A myśmy sobie tak beztrosko walili samym środkiem torowiska. Bez oglądania się za siebie i dopuszczania w ogóle myśli, że może przyjść ustąpić pierwszeństwa
Dziś Chris nas już niestety opuszcza. Dalej wędrujemy znów w piątkę. Przed nami mostek na kanale oznaczony typowymi symbolami szlaku bubowych atrakcji Rozumiem, że praworządny obywatel powinien na tym etapie bez szemrania pokonac przeszkodę wodną wpław? Albo z płaczem zawrócić?
Dzielna ekipa powoli zbliża się do zabudowań niewielkie wioski Wężówka.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Przy odbiciu na Gawliki Małe zapodajemy krótki popas. Na pierwszym planie widzimy słynny wózeczek, który już drugi rok przemierza z nami drogi i bezdroża majowych wędrówek!
Tu się rozdzielamy. Pudel wali prosto na Wydminy, a czwórka pozostałych podąża na poszukiwania opuszczonego pałacu.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Docieramy na kemping jak już się zmierzcha. Jesteśmy jego jedynymi użytkownikami. Trzeba by właśnie zacząć rozbijać namioty na mokrym bajorze, przy porywach wiatru, które mogą połamać pałąki. Ale czekaj??? Oprócz połaci trawy jest tu budyneczek! Przestronny, szczelny, zaciszny, suchy! Ściany, dach - to największe atuty w takich okolicznościach.
ogromne szczęście, że jednak nie zacząłem rozstawiać namiotu jak przyjechałem samemu - dobrze, że zadzwoniłem do ciebie I wiata była niepotrzebna, jak był kibelek-gigant.''
A tu drugi. I muszę przyznać, że ten niemiecki język i czcionka w gotyku mi jakoś z tym prawosławnym krzyżem nie bardzo współgrają. Z tego co wyszperał Pudel to nietypowy grób zawiera w środku rosyjskiego żołnierza z czasów I wojny światowej.
w przeciwieństwie do Galicji cmentarze wojenne na Mazurach są chyba wszystkie lub prawie wszystkie robione według tego samego schematu, więc takie pomniki są widoczne w wielu miejscach. W 2019 pewnie identyczne były w Gołdapi.
Docieramy do Malinówki. Dla mnie wieś jak wieś. Acz Pudel patrzy na nia innymi oczami, jako że spędzał tu nie raz wakacje 20 lat temu. Miejsce pełne wspomnień, porównań, zapisanej w powietrzu historii i emocji ma zupełnie inny wymiar!
szkoda, że była taka pogoda, bo wtedy na pewno uderzylibyśmy do jeziora! Kąpiel w Łaśmiadach po tylu latach...
Poszedł dalej prosto? Rozmyślił się? Zawrócił na cmentarz, bo czegoś zapomniał albo coś zgubił? Pewnie jakby był jakiś problem, to by zadzwonił. I o wilku mowa - Chris odbiera telefon, bo okazuje się, że Pudel nas szuka. Chris więc po niego idzie. I się okazuje, że Pudel próbuje z nami nawiązać kontakt już od dłuższego czasu. I że dzwonił do mnie i do Szymona! Mamy cały czas włączone telefony i mamy zasięg. Ki diabeł? Czemu się nie dodzwonił? Pudel jest trochę na nas zły. Głupio to wyszło, ale grunt, że w końcu jesteśmy w komplecie.
byliśmy chyba za daleko oddaleni, a do tego pomroczność jasna , więc w ogóle nie zakodowałem tego skrętu. W ogóle nie zakodowałem, że mamy spać nad jeziorem A potem łaziłem tam i z powrotem zanim znalazł mnie Chris, zrobiłem kilka dodatkowych kilometrów
Na skraju wsi zaglądamy na cmentarz ewangelicki położony w pachnącym iglastym lasku. Mech, porosty, igliwie, szyszki, paprocie, kwiaty i stare nagrobne płyty poryte napisami sprzed lat.
ten cmentarz jest jednym z lepiej zachowanych jeśli chodzi o część wojskową. Zadbany, napisy czytelne, widać, że ktoś o niego mocno dba.
I tu Stare Juchy nas nieco zaskakują - nie ma żadnej otwartej knajpy!
bo poza sezonem. W sezonie niby coś działa. Trochę zaskakujące, biorąc pod uwagę, że Widminy są podobnej wielkości, a tętnią życiem nawet w maju.
Ciekawy napis zachował się na budynku stacyjki - odległość od Konigsberga.
ten napis utkwił mi w pamięci jak jechałem pierwszy raz pociągiem do Ełku, czyli ze 20 lat temu. I wtedy zobaczyłem jedną stacyjkę pełną starych napisów, tylko nie pamiętałem, gdzie to jest. No i okazało się, że tu
Tu się rozdzielamy. Pudel wali prosto na Wydminy
ostatnia noc za bardzo dawała się we znaki
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Lubię oglądać twoje zdjęcia z wędrówek
Dzieki! Miło wiedziec, ze sie komus podoba!
można na nich zobaczyć totalny miszmasz podróżniczy
Miszmasz to bardzo dobre podsumowanie tych naszych wyjazdow!
ogromne szczęście, że jednak nie zacząłem rozstawiać namiotu jak przyjechałem samemu
Bardzo dobrze, bo nawet jakbys go potem zwinal to bylby mokry i mogly nie wyschnac przez noc
I wiata była niepotrzebna, jak był kibelek-gigant.''
Nawet lepszy niz wiata, bo zadna wiata nie bylaby na tyle zaciszna od wiatru!
szkoda, że była taka pogoda, bo wtedy na pewno uderzylibyśmy do jeziora! Kąpiel w Łaśmiadach po tylu latach...
No szkoda... Ale kapiel byla ostatnia rzeczą, o ktorej bym wtedy myslala
W ogóle nie zakodowałem, że mamy spać nad jeziorem
Serio? Toz juz i pod sklepem o tym mowilismy i Szymon na telefonie sprawdzał jak wyglada ta wiata i wszystkim pokazywał!
Grunt ze Chris odebral. Bo pewnie bysmy zaczeli do ciebie dzwonic i cie szukac, ale szlag wie czy juz bys nie był w Wydminach
ten cmentarz jest jednym z lepiej zachowanych jeśli chodzi o część wojskową. Zadbany, napisy czytelne, widać, że ktoś o niego mocno dba.
Zadbany, napisy czytelne a z drugiej strony nadal majacy na sobie patynę i klimat dzikosci - w sensie ze nikt nie skosił kwiatkow czy nie obdarł mchów z nagrobkow. Bardzo fajny stan zachowania!
Cytat:
I tu Stare Juchy nas nieco zaskakują - nie ma żadnej otwartej knajpy!
bo poza sezonem. W sezonie niby coś działa. Trochę zaskakujące, biorąc pod uwagę, że Widminy są podobnej wielkości, a tętnią życiem nawet w maju.
No wlasnie! To tylko pod turystow sa knajpy? Miejscowi nie korzystaja?
ten napis utkwił mi w pamięci jak jechałem pierwszy raz pociągiem do Ełku, czyli ze 20 lat temu. I wtedy zobaczyłem jedną stacyjkę pełną starych napisów, tylko nie pamiętałem, gdzie to jest. No i okazało się, że tu
A to nie wiedzialam ze taka historia sie z tym wiąże! To musiales sie bardzo ucieszyc, ze sie w koncu wyjasnilo co to za stacja!
ostatnia noc za bardzo dawała się we znaki
Bardzo udana to byla noc. I pelna planow na wyjazdy np. w Zlate Hory
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
No wlasnie! To tylko pod turystow sa knajpy? Miejscowi nie korzystaja?
muszą być przystępne ceny jak w Wydminach. Jak jest mocno drogo - a tak w większości jest - to przecież ludzie nie będą tam chodzić, wolą zostać w domu. Widzę to też po knajpach w mojej okolicy - ja wiem, że wszystko poszło w górę, ale jeśli najgorsze siki kosztują 2-3 razy drożej niż w sklepie, to kto tam pójdzie? Dla porównania - u Czechów albo Słowaków baaardzo rzadko się zdarzało, aby ceny produktów były droższe niż 50-70 procent niż w sklepie. No i frekwencja była
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:No wlasnie! To tylko pod turystow sa knajpy? Miejscowi nie korzystaja?
muszą być przystępne ceny jak w Wydminach. Jak jest mocno drogo - a tak w większości jest - to przecież ludzie nie będą tam chodzić, wolą zostać w domu. Widzę to też po knajpach w mojej okolicy - ja wiem, że wszystko poszło w górę, ale jeśli najgorsze siki kosztują 2-3 razy drożej niż w sklepie, to kto tam pójdzie? Dla porównania - u Czechów albo Słowaków baaardzo rzadko się zdarzało, aby ceny produktów były droższe niż 50-70 procent niż w sklepie. No i frekwencja była
A to napewno. Ale ze komus w ogole oplaca sie prowadzic knajpe przez 2 miesiace? Jakis czynsz za wynajem lokalu musi zapewne placic caly rok. A tez mi sie nie wydaje, ze Stare Juchy są centrum mazurskiej turystyki i w wakacje walą tam aż takie tłumy, ze mozna zarobic tyle, zeby zyc z tego pozostałą czesc roku.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wieś Gawliki Małe podoba mi się od samego początku. Są czasem takie miejsca, gdzie od pierwszego wejrzenia otacza cię przyjemna atmosfera, spokój i wisząca w powietrzu zapowiedź ciekawie spędzonego czasu.
Jak widać jest alternatywa dla trawy z rolki i kostki bauma w zadbanej przestrzeni publicznej.
Wejście na niewielki skwerek pełen starych tuj, które sadzili jeszcze chyba za czasów działania lokalnego PGRu. Urosły z nich dorodne drzewa!
Dom wykazujący właściwy poziom zarośnięcia.
Z mostku widać już cel naszego pochodu.
Miejsce gdzie zmierzamy, to nie tylko samotnie stojący pałac, ale cały folwark, pełen różnych zabudowań poprzemysłowych.
Część z nich sprawia wrażenie zupełnie opuszczonych...
Inne części terenu chyba wciąż służą miejscowym za garaże czy magazyny.
Drewniane baraczki przywodzące na myśl jakieś górskie chatynki czy schroniska z dawnych lat.
Pałac widziany z wierzchu.
Włazimy do środka. Widać, że wnętrza pełniły funkcje mieszkań i biur lokalnego PGRu. Ostało się jeszcze mniej lub bardziej fragmentaryczne umeblowanie.
Szafy mieli tu głównie wbudowane w ściany. No chyba, że po prostu tych nie udało się wynieść?
Półkolisty ogromny pokój.
Zwraca uwagę duża ilość porzuconych telewizorów i monitorów.
Ostały się też pralki, kuchenki, lodówki... Ciekawe czy wszystkie naraz się popsuły? Czy może wyprowadzający się stąd ludzie nie mieli ich jak zabrać? Czy może uważali je za zbędne starocie, a na nowym miejscu zamieszkania planowali obkupić się w techniczne nowinki zgodne z obecną modą?
A to już nie pamiętam co to był za sprzęcior?
Prawie w każdym pomieszczeniu mieli tu piec, a kaflowe były najbardziej popularne.
Były też kominki.
No i rzecz niezmiernie istotna! Kible! Kilka ich napotykamy. W niektórych chyba nawet odbywały się jakieś zebrania w większym gronie.
Najbardziej jednak przypadł mi do gustu ten wśród kwiatów, z szerokimi widokami!
Ścienne dekoracje.
Są też szczególne smaczki! Moim hitem dnia jest krowa dożynkowa. Nieprawdaż, że sympatyczna? Rozważamy z którego roku pochodzi to malowidło, bo krowisia taka dość nowoczesna - z kolczykami w uszach!
Ważną sprawą jest również obrona cywilna i pełna poświęcenia praca społeczna! Skądinąd ciekawe co tam słychać u pana Zygmunta... Czy żyje jeszcze? Czy zagląda w te strony? Czy miło wspomina szefowanie w PGRze?
Odkrywamy też archiwum! Pełne opasłych ksiąg, pieczęci i rozliczeń rozchodów ważnych surowców.
Jakby ktoś był zainteresowany można też zapoznać się z literaturą i poczytać o piraniach, bestiach, wampirach i wrotach piekieł sprzed równych 30 lat! Wampiry nigdy się nie starzeja, a piekło ponoć jest wieczne, więc treści nie powinny były się przeterminować
W otchłaniach piwnic...
i strychów...
Gdy już uznajemy miejsce za wyzwiedzane i mamy je opuszczać, mądry Szymon zagląda jeszcze do stodoły. Ot taka sobie stodoła. Wydawałoby się, że nijaka, choć trzeba przyznać, że większa gabarytowo niż zdarzają się zazwyczaj.
A tam w środku opadają nam szczęki... Ogrom pomieszczenia widać dopiero od wewnątrz! Wielka komora powzmacniana jest kratownicami drewnianych bel.
Siedzą tu schowane ogromne silosy, zazwyczaj takowe stoją gdzieś na wolnym powietrzu - tu jednak zapewniono im schronienie przed deszczem.
Rząd lamp (dostosowanych gabarytami do silosów) znika na horyzoncie.
Klosze mają jak dzwony!
Po ziemi walają się pryzmy spleśniałego ziarna pomieszanego z myszami (i z tym co po myszach zostaje Chlebek z tego ziarna byłby więc na bank "wieloziarnisty"
Co chwilę z zaułków wyłaniają się kolejne maszyny - na chodzie, nie na chodzie, ciężko powiedzieć. Niestety nie znamy ich zastosowania czy nazw.
Kilka smakowitych tabliczek możemy też tu zaobserwować.
Teren folwarku opuszczamy lekko brukowaną drogą i kierujemy się w las, w stronę jezior o kolorowych nazwach.
Mijamy jezioro Czarne.
Miejsce całkiem nadające się na biwak, ale idziemy jeszcze zobaczyć kolejne nieopodal.
To bajoro dla odmiany nazywa się Białe. I tu podoba nam sie bardziej. Jezioro ma żelazistą wodę i ciekawy zapach, podobny do torfowych jezior w Estonii.
Jest stolik, pomost i ciepłe promienie mocno już popołudniowego słońca. Jest też spora blaszana beczka pełniąca rolę kubła na śmieci! Jak na życzenie do naszej dzisiejszej dyskusji! Teren szybko zostaje zaanektowany pod biwak i stado zielonych namiotów obrasta jeziorne brzegi.
Niektóre namioty będące w posiadaniu ekipy są samobieżne. Tu udało się nawet ująć to na zdjęciu - namiot ma nóżki! Jeśli ktoś nie wierzy w takie nowinki techniczne to trzeba zapytać Iwonę - czy namiot szedł sam czy musiała go nosić.
Woda jest dosyć rześka (w końcu mamy dopiero maj), ale pływa się bardzo przyjemnie. A może tylko ja jestem taką wielka miłośniczką wód żelazistych?
Występują tu również wieloryby! Nigdy wcześniej nie słyszałam o takich przedstawicielach lokalnej fauny! Ale jak widać mazurskie okazy są bardzo miłe w obyciu i chętnie pozują do zdjęć!
Jest ciepło i pogodnie. A prognozy ponoć mówią, że ma u nas lać. A inne, że już teraz leje. Jakieś internetowe objawienia w ogóle twierdzą, że ciągłe ulewy mają się zakończyć dopiero za półtora tygodnia. Kurde! Jakby człowiek na bieżąco to śledził to by chyba w ogóle nigdy nie wyszedł z domu, a wszystkie pieniądze inwestował w pontony i worki z piaskiem! Dzisiaj jednak sprawa jest poważniejsza niż prognozowe zastraszanie. Również z rozmów telefonicznych informacje są bardzo pesymistyczne - gadając z Bytomiem, Oławą, Opolem, Krakowem, Olsztynem czy Białymstokiem wynika, że tam faktycznie jest ściana deszczu. Wszyscy się dziwią, że jezioro Białe jest w dzisiejszy wieczór jakąś enklawą suszy pośród ogólnokrajowego potopu. My też się dziwimy. I tym bardziej się cieszymy, że licho chyba utonęło i wreszczie przestało się nam naprzykrzać.
Właściwym zakończeniem dnia pełnego wrażeń jest ognisko i obsiadający go krąg wędrowców.
Jednym z tematów jakie się przewijają są przygody w pracy. Jakoś zapadły mi szczególnie w pamięć te ze stacji benzynowej - o guziku życia i ludziach oblanych dizlem.
Las również nie śpi i bawi się na swój sposób. Co chwilę hukają sowy, sarny szczekają dosłownie ze wszystkich stron. Przynajmniej raz śmignął też pociąg widmo - po tych torach, które są nieczynne.
Rano coś nas budzi o 4:30. Mnie, Pudla i Szymona. Dokładnie o tej samem godzinie. Coś musiało być na rzeczy! Ja dokładnie nie wiem jaki był powód, a Pudel coś opowiada o śpiewach i głosach dzieci. Albo więc nocny rajd zuchowy albo miejscowe sysuny upolowały jakąś smakowitą zdobycz
Na przekór złowrogim przepowiedniom dzień wstaje pogodny. Czy ktoś zgadnie co robi Krwawy? Co to za migiczny, poranny rytuał?
Dzień bez wędzenia to dzień stracony. Udany dzień to taki, który się zaczyna i kończy przy ciepłych płomieniach i aromatycznych wyziewach!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Dzielna ferajna ze śpiewem na ustach maszeruje do Wydmin! Ech Wydminy! Spędzimy tu o wiele więcej czasu niż planowaliśmy i niż w ogóle można było w najśmielszych snach przypuszczać!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
cdn
Jak widać jest alternatywa dla trawy z rolki i kostki bauma w zadbanej przestrzeni publicznej.
Wejście na niewielki skwerek pełen starych tuj, które sadzili jeszcze chyba za czasów działania lokalnego PGRu. Urosły z nich dorodne drzewa!
Dom wykazujący właściwy poziom zarośnięcia.
Z mostku widać już cel naszego pochodu.
Miejsce gdzie zmierzamy, to nie tylko samotnie stojący pałac, ale cały folwark, pełen różnych zabudowań poprzemysłowych.
Część z nich sprawia wrażenie zupełnie opuszczonych...
Inne części terenu chyba wciąż służą miejscowym za garaże czy magazyny.
Drewniane baraczki przywodzące na myśl jakieś górskie chatynki czy schroniska z dawnych lat.
Pałac widziany z wierzchu.
Włazimy do środka. Widać, że wnętrza pełniły funkcje mieszkań i biur lokalnego PGRu. Ostało się jeszcze mniej lub bardziej fragmentaryczne umeblowanie.
Szafy mieli tu głównie wbudowane w ściany. No chyba, że po prostu tych nie udało się wynieść?
Półkolisty ogromny pokój.
Zwraca uwagę duża ilość porzuconych telewizorów i monitorów.
Ostały się też pralki, kuchenki, lodówki... Ciekawe czy wszystkie naraz się popsuły? Czy może wyprowadzający się stąd ludzie nie mieli ich jak zabrać? Czy może uważali je za zbędne starocie, a na nowym miejscu zamieszkania planowali obkupić się w techniczne nowinki zgodne z obecną modą?
A to już nie pamiętam co to był za sprzęcior?
Prawie w każdym pomieszczeniu mieli tu piec, a kaflowe były najbardziej popularne.
Były też kominki.
No i rzecz niezmiernie istotna! Kible! Kilka ich napotykamy. W niektórych chyba nawet odbywały się jakieś zebrania w większym gronie.
Najbardziej jednak przypadł mi do gustu ten wśród kwiatów, z szerokimi widokami!
Ścienne dekoracje.
Są też szczególne smaczki! Moim hitem dnia jest krowa dożynkowa. Nieprawdaż, że sympatyczna? Rozważamy z którego roku pochodzi to malowidło, bo krowisia taka dość nowoczesna - z kolczykami w uszach!
Ważną sprawą jest również obrona cywilna i pełna poświęcenia praca społeczna! Skądinąd ciekawe co tam słychać u pana Zygmunta... Czy żyje jeszcze? Czy zagląda w te strony? Czy miło wspomina szefowanie w PGRze?
Odkrywamy też archiwum! Pełne opasłych ksiąg, pieczęci i rozliczeń rozchodów ważnych surowców.
Jakby ktoś był zainteresowany można też zapoznać się z literaturą i poczytać o piraniach, bestiach, wampirach i wrotach piekieł sprzed równych 30 lat! Wampiry nigdy się nie starzeja, a piekło ponoć jest wieczne, więc treści nie powinny były się przeterminować
W otchłaniach piwnic...
i strychów...
Gdy już uznajemy miejsce za wyzwiedzane i mamy je opuszczać, mądry Szymon zagląda jeszcze do stodoły. Ot taka sobie stodoła. Wydawałoby się, że nijaka, choć trzeba przyznać, że większa gabarytowo niż zdarzają się zazwyczaj.
A tam w środku opadają nam szczęki... Ogrom pomieszczenia widać dopiero od wewnątrz! Wielka komora powzmacniana jest kratownicami drewnianych bel.
Siedzą tu schowane ogromne silosy, zazwyczaj takowe stoją gdzieś na wolnym powietrzu - tu jednak zapewniono im schronienie przed deszczem.
Rząd lamp (dostosowanych gabarytami do silosów) znika na horyzoncie.
Klosze mają jak dzwony!
Po ziemi walają się pryzmy spleśniałego ziarna pomieszanego z myszami (i z tym co po myszach zostaje Chlebek z tego ziarna byłby więc na bank "wieloziarnisty"
Co chwilę z zaułków wyłaniają się kolejne maszyny - na chodzie, nie na chodzie, ciężko powiedzieć. Niestety nie znamy ich zastosowania czy nazw.
Kilka smakowitych tabliczek możemy też tu zaobserwować.
Teren folwarku opuszczamy lekko brukowaną drogą i kierujemy się w las, w stronę jezior o kolorowych nazwach.
Mijamy jezioro Czarne.
Miejsce całkiem nadające się na biwak, ale idziemy jeszcze zobaczyć kolejne nieopodal.
To bajoro dla odmiany nazywa się Białe. I tu podoba nam sie bardziej. Jezioro ma żelazistą wodę i ciekawy zapach, podobny do torfowych jezior w Estonii.
Jest stolik, pomost i ciepłe promienie mocno już popołudniowego słońca. Jest też spora blaszana beczka pełniąca rolę kubła na śmieci! Jak na życzenie do naszej dzisiejszej dyskusji! Teren szybko zostaje zaanektowany pod biwak i stado zielonych namiotów obrasta jeziorne brzegi.
Niektóre namioty będące w posiadaniu ekipy są samobieżne. Tu udało się nawet ująć to na zdjęciu - namiot ma nóżki! Jeśli ktoś nie wierzy w takie nowinki techniczne to trzeba zapytać Iwonę - czy namiot szedł sam czy musiała go nosić.
Woda jest dosyć rześka (w końcu mamy dopiero maj), ale pływa się bardzo przyjemnie. A może tylko ja jestem taką wielka miłośniczką wód żelazistych?
Występują tu również wieloryby! Nigdy wcześniej nie słyszałam o takich przedstawicielach lokalnej fauny! Ale jak widać mazurskie okazy są bardzo miłe w obyciu i chętnie pozują do zdjęć!
Jest ciepło i pogodnie. A prognozy ponoć mówią, że ma u nas lać. A inne, że już teraz leje. Jakieś internetowe objawienia w ogóle twierdzą, że ciągłe ulewy mają się zakończyć dopiero za półtora tygodnia. Kurde! Jakby człowiek na bieżąco to śledził to by chyba w ogóle nigdy nie wyszedł z domu, a wszystkie pieniądze inwestował w pontony i worki z piaskiem! Dzisiaj jednak sprawa jest poważniejsza niż prognozowe zastraszanie. Również z rozmów telefonicznych informacje są bardzo pesymistyczne - gadając z Bytomiem, Oławą, Opolem, Krakowem, Olsztynem czy Białymstokiem wynika, że tam faktycznie jest ściana deszczu. Wszyscy się dziwią, że jezioro Białe jest w dzisiejszy wieczór jakąś enklawą suszy pośród ogólnokrajowego potopu. My też się dziwimy. I tym bardziej się cieszymy, że licho chyba utonęło i wreszczie przestało się nam naprzykrzać.
Właściwym zakończeniem dnia pełnego wrażeń jest ognisko i obsiadający go krąg wędrowców.
Jednym z tematów jakie się przewijają są przygody w pracy. Jakoś zapadły mi szczególnie w pamięć te ze stacji benzynowej - o guziku życia i ludziach oblanych dizlem.
Las również nie śpi i bawi się na swój sposób. Co chwilę hukają sowy, sarny szczekają dosłownie ze wszystkich stron. Przynajmniej raz śmignął też pociąg widmo - po tych torach, które są nieczynne.
Rano coś nas budzi o 4:30. Mnie, Pudla i Szymona. Dokładnie o tej samem godzinie. Coś musiało być na rzeczy! Ja dokładnie nie wiem jaki był powód, a Pudel coś opowiada o śpiewach i głosach dzieci. Albo więc nocny rajd zuchowy albo miejscowe sysuny upolowały jakąś smakowitą zdobycz
Na przekór złowrogim przepowiedniom dzień wstaje pogodny. Czy ktoś zgadnie co robi Krwawy? Co to za migiczny, poranny rytuał?
Dzień bez wędzenia to dzień stracony. Udany dzień to taki, który się zaczyna i kończy przy ciepłych płomieniach i aromatycznych wyziewach!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Dzielna ferajna ze śpiewem na ustach maszeruje do Wydmin! Ech Wydminy! Spędzimy tu o wiele więcej czasu niż planowaliśmy i niż w ogóle można było w najśmielszych snach przypuszczać!
(zdjęcie z aparatu Pudla)
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W Wydminach mijamy szkołę. Na jej rogu jest rzeźba, na której zostało wyobrażonych dwóch małych nudystów. Próbujemy więc rozkminić tą alegorię... Może to ma obrazować ważną rolę sportu w życiu? W sensie - kit z ubraniem, grunt że mamy piłkę! A może promować pezpruderyjność i swobodę? np. to co zawsze cenimy sobie na tych wyjazdach - kąpiele na waleta! Są też rozważania czy ta rzeźba przypadkiem nie dyskryminuje kobiet? Co na to feministki? Na murze nie ma żadnej baby! Nawet pół! A chłopy są! I to jeszcze dwa! Zdominowały przestrzeń publiczną!
Takie dywagacje, nieraz bardzo wyszukane i ocierające się o totalne abstrakcje, snujemy sobie sunąc w stronę centrum.
Wbijamy do knajpy. Bar "Kuba". Bardzo fajny, klimatyczny lokal z dużą werandą. I piwo mają, i obiad można wszamać.
Mamy tez okazję oglądać przykład kontaktów polsko - ukraińskich. Młoda Ukrainka z dzieckiem w wózku. Lokalny żul. Żulik w ramach współczucia i przyjaźni bratnich narodów zaczyną ją całować po rękach - co niekoniecznie spotyka się z odpowiednią dozą wdzięczności i zrozumienia. Postanawia też jej dać 50 zł. Babka grzecznie dziękuje, że nie chce, nie potrzebuje. On staje się nachalny. Ona zażenowana. Sytuacja robi się napięta. Ostatecznie on chyba wrzuca te pieniądze do wózka dziecka i ucieka, a ona go goni, żeby oddać. Krzyki, szarpanina. Głupia sytuacja... Dobroczynność to fajna rzecz, ale warto umieć wyczuć kiedy nie jest ona na miejscu i robi więcej złego niż dobrego. Myślę, że jeśli koleś miał palącą potrzebę pozbycia się pieniędzy to mógł np. postawić piwo całej sali - byłoby wszystkim sympatyczniej.
Za knajpą stoją jakieś ruiny. Nie wiem co to miało być, ale chyba to jakaś nigdy nie dokończona budowa.
Poczatkowo nasze plany na dziś zakładają wędrówkę po polnych bunkrach, ale pogodowe przepowiednie w końcu i nas dopadły. Były dwa słoneczne dni - to starczy nie? Ile może trwać przerwa w ulewach? To co teraz widzimy to nie jest po prostu deszczyk! To jest oberwanie chmury!
Im bardziej wali w dach i odskakuje od ulicy, tym zapał w ekipie do wędrówek spada... W chwilowym okienku pogodowym udaje się opuścić knajpę i decydujemy się szukać biwakowego miejsca gdzieś na obrzeżach miejscowości. Mijamy kamienicę z rewelacyjnie zachowanym starym napisem.
Gdzieś w centrum próbują nas zagadać (i chyba wciągnąć do kompanii) miejscowe pijaczki. Niestety są już na tyle zamroczeni i tak bełkoczą bez ładu i składu, że w ogóle ciężko rozszyfrować o co im chodzi. Coś na tym wyjeździe nie mamy szczęścia do lokalsów i integracji z nimi. Chyba cały limit w tej kwestii wykorzystaliśmy już rok temu. Taki przydziałowy na 10 lat
Garbatym mostem przedostajemy się na cypel, który na niektórych mapach zwą wyspą a na innych półwyspem.
Najpierw oglądamy plażę, ale jakoś nie przypada do gustu większośći ekipy. Niby wiata jest, ale całość wygląda jak park miejski połączony z placem zabaw i deptakiem spacerowym. I widać stamtąd domy.
Są też nieopodal jakieś ruinki, przywodzące na myśl stary fort, ale niestety mają już swoją funkcję - są powszechnie używanym sraczem.
Idziemy więc dalej w poszukiwaniu szczęścia. Na końcu tego długaśnego cypla (wcinającego się w jezioro Wydmińskie) jest polana używana latem na biwakowisko harcerskie. Jest dojazd dla aut - a to dzisiaj jest istotne bo umówiliśmy się z Ziutą, Grzesiem i Tomkiem, że nas odwiedzą wieczorem. Wiaty akurat tam nie ma, ale chwilową przerwę w opadach można wykorzystać na postawienie namiotów w miarę na sucho (no przynamniej od góry, bo ziemia to wszędzie przypomina juz bagno). Poza tym z Ziutami przyjedzie wiata, więc w razie czego wleziemy im pod nią!
Po rozlokowaniu się każdy zajmuje się czymś innym. Krwawy postanawia zapodać drzemkę, Iwona i Szymon wracają do centrum na lody, Pudel na piwo. Ja zostaję nad jeziorem jako strażnik ognia Zaczęło znowu padać, a ja mam wizję utrzymać ognisko do wieczornej imprezy. Przepalam chyba pół sterty leżącej nieopodal. Niesamowite są dźwięki deszczowego lasu, przerywane jedynie dwojakim szumem deszczu - tego uderzającego o drzewa, i tego bębniącego w jezioro. Do tego dochodzi jeszcze trzask ognia, który co chwilę muszę solidnie nakarmić. Bo w deszczu jest jedna opcja na ognisko - musi być ogromne! A! I jeszczy takie pssssss... które występuje na granicy ognia i wody. Dosłownie widać i słychać jak te potoki deszczu gotują się nad moim ognistym dziełem!
Nie wiem ile czasu spędzam przy tym stosie ofiarnym, gdzie żar bije taki, że naprawdę ciężko podejść na bliżej niż dwa metry. Tylko ja i ten ogień. Ale jednocześnie mam świadomość, że zaraz będzie tu gwar, śmiech i kupa sympatycznych ludzi!
Ekipa powoli się gromadzi. Pierwszy pojawia się chyba Tomek. Są więc radosne powitania a potem przychodzi czas na opowieści. Jest też mobilna wiata Ziuty i Grzesia.
Ale na szczęście padać stopniowo przestaje. Pojawia się nawet tęcza!
(zdjęcia z aparatu Pudla)
Wszyscy więc przenoszą się do ogniska. Jest żarcie pieczone w płomieniach i przepyszczne ziutowe nalewki owocowe ze skórzanych butelek. Są w końcu tematy i hasła, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci i bedą się kojarzyć z tym konkretnym wyjazdem i z chmurnymi mazurskimi szlakami w 2022 roku - licho, które jest niebinarne, kozia podagra, którą przywieźli Kadyrowcy i bocian morderca, który wyssał zająca. Kto był ten wie!
Poranek jest w miare ładny, na tyle, że nawet są kąpiele. Tzn. szybkie przekąpki. Jest też poranne ognisko, a jakże. Właściwa ilość ognisk to przynajmniej dwa dziennie. Minimum!
Dzisiejszego poranka króluje temat jaskiń - jako że Iwona, Szymon i Krwawy interesują się tym tematem. Iwona ma nawet ze sobą książkę, o wyprawie sprzed 50 lat. Polscy grotołazi na Kubie, ponoć niesamowite klimaty!
Mówiliśmy wczoraj, że to wręcz dziwne, że nic tu nie zostało po obozujących w lecie harcerzach. Acz to jednak nieprawda! Conieco pozostało! Krasnalowa latarnia i drogowskaz.
Wymieniam dziś sporo smsów z Kasią z Podlasia. Miała z nami jechać od poczatku wyjazdu, ale się przeziębiła. Potem miała dojechać na drugi lub trzeci dzień jakby choroba odpuściła. Dziś ostatecznie stwierdza, że jednak nie da rady wędrować z plecakiem i spać w namiocie, bo dalej kaszle jak gruźlik i siły ją całkiem opuściły. Na tym kończymy rozmowę. Jest godzina 13... Czemu o tym piszę? Ano wyjaśni się później!
Tuptamy w stronę dworca PKP. No sucho to nie jest...
Przykolejowe klimaty.
A tu nie nie wiem co się tak naprawdę wydarzyło. W dość nietypowy sposób jest uszkodzone drzewo i stojąca obok tablica z nazwami ulic. Piorun w to rąbnął? Tir wjechał?? Jakaś ciekawa historia musi się za tym kryć!
Kolejowa komunikacja zastępcza wiezie nas do Siedlisk. Czemu tak? Skoro pociągi towarowe jeżdżą - znaczy linia jest drożna. Czemu więc rury mogą jechać w wagonie, a ludzi trzeba wsadzać w autobus?
Pierwszy raz w autobusie kupujemy bilet kolejowy grupowy. Normalnie szał!
W Siedliskach zdążyliśmy odwiedzić sklep...
(zdjęcie z aparatu Pudla)
A zaraz potem solidna burza łapie nas na szczęście blisko przystanku PKS. Spędzamy więc trochę czasu w miłym towarzystwie przystankowych luksfer.
Zacina na tyle, że nawet siedząc w najgłębszej części wiaty i tak część kropli nas dosięga! Nosz kurde! Te susze to naprawdę są bardzo dotkliwe! Na poniższych obrazkach przedstawione zostały różne metody zabezpieczenia przed chłodem i wilgocią
(zdjęcie z aparatu Pudla)
cdn
Takie dywagacje, nieraz bardzo wyszukane i ocierające się o totalne abstrakcje, snujemy sobie sunąc w stronę centrum.
Wbijamy do knajpy. Bar "Kuba". Bardzo fajny, klimatyczny lokal z dużą werandą. I piwo mają, i obiad można wszamać.
Mamy tez okazję oglądać przykład kontaktów polsko - ukraińskich. Młoda Ukrainka z dzieckiem w wózku. Lokalny żul. Żulik w ramach współczucia i przyjaźni bratnich narodów zaczyną ją całować po rękach - co niekoniecznie spotyka się z odpowiednią dozą wdzięczności i zrozumienia. Postanawia też jej dać 50 zł. Babka grzecznie dziękuje, że nie chce, nie potrzebuje. On staje się nachalny. Ona zażenowana. Sytuacja robi się napięta. Ostatecznie on chyba wrzuca te pieniądze do wózka dziecka i ucieka, a ona go goni, żeby oddać. Krzyki, szarpanina. Głupia sytuacja... Dobroczynność to fajna rzecz, ale warto umieć wyczuć kiedy nie jest ona na miejscu i robi więcej złego niż dobrego. Myślę, że jeśli koleś miał palącą potrzebę pozbycia się pieniędzy to mógł np. postawić piwo całej sali - byłoby wszystkim sympatyczniej.
Za knajpą stoją jakieś ruiny. Nie wiem co to miało być, ale chyba to jakaś nigdy nie dokończona budowa.
Poczatkowo nasze plany na dziś zakładają wędrówkę po polnych bunkrach, ale pogodowe przepowiednie w końcu i nas dopadły. Były dwa słoneczne dni - to starczy nie? Ile może trwać przerwa w ulewach? To co teraz widzimy to nie jest po prostu deszczyk! To jest oberwanie chmury!
Im bardziej wali w dach i odskakuje od ulicy, tym zapał w ekipie do wędrówek spada... W chwilowym okienku pogodowym udaje się opuścić knajpę i decydujemy się szukać biwakowego miejsca gdzieś na obrzeżach miejscowości. Mijamy kamienicę z rewelacyjnie zachowanym starym napisem.
Gdzieś w centrum próbują nas zagadać (i chyba wciągnąć do kompanii) miejscowe pijaczki. Niestety są już na tyle zamroczeni i tak bełkoczą bez ładu i składu, że w ogóle ciężko rozszyfrować o co im chodzi. Coś na tym wyjeździe nie mamy szczęścia do lokalsów i integracji z nimi. Chyba cały limit w tej kwestii wykorzystaliśmy już rok temu. Taki przydziałowy na 10 lat
Garbatym mostem przedostajemy się na cypel, który na niektórych mapach zwą wyspą a na innych półwyspem.
Najpierw oglądamy plażę, ale jakoś nie przypada do gustu większośći ekipy. Niby wiata jest, ale całość wygląda jak park miejski połączony z placem zabaw i deptakiem spacerowym. I widać stamtąd domy.
Są też nieopodal jakieś ruinki, przywodzące na myśl stary fort, ale niestety mają już swoją funkcję - są powszechnie używanym sraczem.
Idziemy więc dalej w poszukiwaniu szczęścia. Na końcu tego długaśnego cypla (wcinającego się w jezioro Wydmińskie) jest polana używana latem na biwakowisko harcerskie. Jest dojazd dla aut - a to dzisiaj jest istotne bo umówiliśmy się z Ziutą, Grzesiem i Tomkiem, że nas odwiedzą wieczorem. Wiaty akurat tam nie ma, ale chwilową przerwę w opadach można wykorzystać na postawienie namiotów w miarę na sucho (no przynamniej od góry, bo ziemia to wszędzie przypomina juz bagno). Poza tym z Ziutami przyjedzie wiata, więc w razie czego wleziemy im pod nią!
Po rozlokowaniu się każdy zajmuje się czymś innym. Krwawy postanawia zapodać drzemkę, Iwona i Szymon wracają do centrum na lody, Pudel na piwo. Ja zostaję nad jeziorem jako strażnik ognia Zaczęło znowu padać, a ja mam wizję utrzymać ognisko do wieczornej imprezy. Przepalam chyba pół sterty leżącej nieopodal. Niesamowite są dźwięki deszczowego lasu, przerywane jedynie dwojakim szumem deszczu - tego uderzającego o drzewa, i tego bębniącego w jezioro. Do tego dochodzi jeszcze trzask ognia, który co chwilę muszę solidnie nakarmić. Bo w deszczu jest jedna opcja na ognisko - musi być ogromne! A! I jeszczy takie pssssss... które występuje na granicy ognia i wody. Dosłownie widać i słychać jak te potoki deszczu gotują się nad moim ognistym dziełem!
Nie wiem ile czasu spędzam przy tym stosie ofiarnym, gdzie żar bije taki, że naprawdę ciężko podejść na bliżej niż dwa metry. Tylko ja i ten ogień. Ale jednocześnie mam świadomość, że zaraz będzie tu gwar, śmiech i kupa sympatycznych ludzi!
Ekipa powoli się gromadzi. Pierwszy pojawia się chyba Tomek. Są więc radosne powitania a potem przychodzi czas na opowieści. Jest też mobilna wiata Ziuty i Grzesia.
Ale na szczęście padać stopniowo przestaje. Pojawia się nawet tęcza!
(zdjęcia z aparatu Pudla)
Wszyscy więc przenoszą się do ogniska. Jest żarcie pieczone w płomieniach i przepyszczne ziutowe nalewki owocowe ze skórzanych butelek. Są w końcu tematy i hasła, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci i bedą się kojarzyć z tym konkretnym wyjazdem i z chmurnymi mazurskimi szlakami w 2022 roku - licho, które jest niebinarne, kozia podagra, którą przywieźli Kadyrowcy i bocian morderca, który wyssał zająca. Kto był ten wie!
Poranek jest w miare ładny, na tyle, że nawet są kąpiele. Tzn. szybkie przekąpki. Jest też poranne ognisko, a jakże. Właściwa ilość ognisk to przynajmniej dwa dziennie. Minimum!
Dzisiejszego poranka króluje temat jaskiń - jako że Iwona, Szymon i Krwawy interesują się tym tematem. Iwona ma nawet ze sobą książkę, o wyprawie sprzed 50 lat. Polscy grotołazi na Kubie, ponoć niesamowite klimaty!
Mówiliśmy wczoraj, że to wręcz dziwne, że nic tu nie zostało po obozujących w lecie harcerzach. Acz to jednak nieprawda! Conieco pozostało! Krasnalowa latarnia i drogowskaz.
Wymieniam dziś sporo smsów z Kasią z Podlasia. Miała z nami jechać od poczatku wyjazdu, ale się przeziębiła. Potem miała dojechać na drugi lub trzeci dzień jakby choroba odpuściła. Dziś ostatecznie stwierdza, że jednak nie da rady wędrować z plecakiem i spać w namiocie, bo dalej kaszle jak gruźlik i siły ją całkiem opuściły. Na tym kończymy rozmowę. Jest godzina 13... Czemu o tym piszę? Ano wyjaśni się później!
Tuptamy w stronę dworca PKP. No sucho to nie jest...
Przykolejowe klimaty.
A tu nie nie wiem co się tak naprawdę wydarzyło. W dość nietypowy sposób jest uszkodzone drzewo i stojąca obok tablica z nazwami ulic. Piorun w to rąbnął? Tir wjechał?? Jakaś ciekawa historia musi się za tym kryć!
Kolejowa komunikacja zastępcza wiezie nas do Siedlisk. Czemu tak? Skoro pociągi towarowe jeżdżą - znaczy linia jest drożna. Czemu więc rury mogą jechać w wagonie, a ludzi trzeba wsadzać w autobus?
Pierwszy raz w autobusie kupujemy bilet kolejowy grupowy. Normalnie szał!
W Siedliskach zdążyliśmy odwiedzić sklep...
(zdjęcie z aparatu Pudla)
A zaraz potem solidna burza łapie nas na szczęście blisko przystanku PKS. Spędzamy więc trochę czasu w miłym towarzystwie przystankowych luksfer.
Zacina na tyle, że nawet siedząc w najgłębszej części wiaty i tak część kropli nas dosięga! Nosz kurde! Te susze to naprawdę są bardzo dotkliwe! Na poniższych obrazkach przedstawione zostały różne metody zabezpieczenia przed chłodem i wilgocią
(zdjęcie z aparatu Pudla)
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W końcu deszcz przestaje padać i możemy wyleźć spod przystankowego daszku.
Za Siedliskami schodzimy na szutrowe drogi, które wiją się wśród łanów rzepaku. Ciemne chmury przewalają się po horyzontach, ale czasem błyska spod nich słońce. Jest pięknie! Są takie momenty, gdy człowiek czuje taki jakiś zew wędrówki i ma ochotę wtopić się w pola i iść przed siebie bez końca!
Napotkany miejscowy coś nam tłumaczy. Już nie pamiętam czy przebieg drogi czy rozmieszczenie jakiś atrakcji? Czy po prostu chciał pogadać o życiu?
Nasza trasa wiedzie wzdłuż Giżyckiego Rejonu Umocnionego, złożonego z dużej ilości małych bunkierków. Zbudowali je Niemcy jakoś niedługo przed II wojną światową. Pod koniec wojny wojska radzieckie zdobyły je ponoć praktycznie bez walki, a potem wszystkie wysadzili. Widać się nudzili albo mieli za dużo prochu. A może się bali, że Niemcy wrócą?
Dziś zwiedzamy ruiny tych umocnień rozrzuconych po polach. Pierwszego to w ogóle nie ma. Miał być, ale ni cholery nie możemy go namierzyć. Drugi siedzi za ociekającym rzepakiem, więc przedzieranie się takowym przez kilkadziesiąt metrów skończy się podobnie jak wskoczenie w ubraniu do jeziora. Podejmujemy próbę, ale szybko ją porzucamy. Bunkier bunkrem - będą kolejne, a suche ciuchy są chyba ważniejsze
Trzeci siedzi na środku błotnistego pola. Delegacja w składzie buba i Krwawy idą obczaić ów okaz.
Na zoomie widać, że coś niecoś tam zostało, więc warto podjąć trud grzęźnięcia w lepkiej mazi.
Dzielni zdobywcy polnej wyspy dotarli na miejsce przeznaczenia! Omszały beton, wystające śruby i rozgległy widok na pola, chutory i zieloną połać lasów zamykających horyzont.
Krowy też widać! Na tej trasie będzie sporo krów!
W środku bunkierek ma całkiem nieźle zachowane stare napisy.
A w ogóle to on jest przefiknięty! Metalowa kopułka zwisa do środka! A myślałam, że tylko w czeskich Górach Orlickich mają bunkierek co im salto zrobił!
Widziana od góry.
Fajny falisty teren mają w tych rejonach!
Kolejne dwa bunkierki są dużo łatwiej dostępne. Uszkodzone są w różnym stopniu, ale żaden nie ostał się w całości. Pierwszy siedzi w krzaczastych zaroślach blisko drogi.
Okienko do bunkra, a wygląda jak drzwi do pieca.
Mały fragment solidnego stropu. Jedna osoba mogła by tu spać. No góra dwie. Ale co z resztą? Wczoraj, z racji na deszczową pogodę, rozważaliśmy nocleg w którymś z tych bunkrów. Ale dzisiaj widzimy, że to nie był dobry pomysł. Żaden się do tego nie nadaje. Mało zadaszeń, a zachowane wnętrza są ciasne i mokre.
Czar majowych wędrówek - kiście bzu zwisające nad drogą i smagające nas po pyskach przy włażeniu w zarośla. Wisi taka mokra i aromatyczna kolba i pac cię w nos raz po raz!
Następny bunkierek jest solidnie rozwalony, każda ściana poniewiera się w innej płaszczyźnie.
Wnętrze nawet jest trochę zadaszone, ale pomieszczenie zrobiło się nieco trójkątne i niewielkich rozmiarów - trzeba wpełzać na czworakach.
Świat widziany ze środka.
Na ścianach kilku bunkierków widać napisy w runach. Współczesne, więc chyba ktoś się bawił albo po prostu oznaczał swoją obecność. Jak ktoś z czytających potrafi to odcyfrować to bedę wdzięczna za podpowiedzi!
A w oddali widać jakiś kawałek betonu o większych gabarytach!
Suniemy więc ochoczo w jego kierunku. Drogi są dokładnie takie jak trzeba!
Pogoda nie rozpieszcza. Postrzępione chmurki sugerują, że jeszcze nam dziś doleje...
Jest to zdecydowanie największy osobnik na naszej dzisiejszej trasie. Miejsce wyraźnie zaanektowane przez jakiegoś lokalnego rolnika, bo ogrodzone pastuchem, a i jakieś siano się poniewiera.
Ostatni polny beton spotykamy między wioskami Lipińskie a Lipiński Dwór. Ale już nikomu nie chce się do niego podchodzić. Widać, że też wysadzony i mocno pofragmentowany. Podziwiamy go tylko z daleka.
Nie tylko bunkrami człowiek żyje. Mijamy też opuszczone gospodarstwo.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Zaglądamy w różne kąty, zastanawiając się jak dawno ludzie porzucili to miejsce.
Wygląda jakby ktoś walizkę spakował, ale nie zdążył jej zabrać.
Upiorna laleczka szczerzy do mnie ząbki. I patrzy zupełnie jakby coś chciała powiedzieć...
Dyplom ukończenia nauczania religii w szkole średniej. Niestety puste - nie ma żadnych dat. Ciekawe czy nigdy nie było uzupełnione, czy może wypłowiały??
Popularny artefakt znajdowany w opuszczonych domach - szkolne zeszyty, wypracowania, prace semestralne. Tu taka z czasów, gdy jeszcze mnie nie było na świecie...
Jednym z ciekawszych znalezisk jest religijna książka. Katechizm dla 3 klasy - ale dlaczego po ukraińsku? Chyba musiała tu mieszkać jakaś rodzina np. łemkowska wysiedlona w ramach akcji "Wisła"? Innego wytłumaczenia nie umiemy znaleźć.
Można się też przenieść jeszcze dużo dalej na wschód - i w minioną czasoprzestrzeń, gdy dzielny komunizm zagospodarowywał Syberię
Płoty tu mają bardzo malownicze swoją rosochatością.
Widok na wioskę Lipińskie. W tej kępie drzew po lewej siedzi stary cmentarz. Część ekipy poszła nurkować w mokre krzaki, ale niewiele pozostałości zostało odnalezione w gęstych kłębach chaszczy.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Jakoś tak wychodzi, że na naszej polnej trasie faszerowanej betonem praktycznie nie spotykamy żadnych ludzi. Statystki istot żywych za to zawyżają krowy! Cała masa ich się tu pasie i chyba trochę nudzi, bo z ciekawością się przyglądają niecodziennemu zjawisku, gdy gromadka jakiś dziwnych garbatych istot miota się po okolicy.
W oddali majaczą zabudowania wsi.
Suniemy z Lipińskiego do Lipowego Dworu polnymi drogami meandrującymi przez kałużaste rozlewiska i łany rzepaku.
Lipowy Dwór wita nas silosami i zabudową charakterystyczną dla popegieerowskich osad.
Przydrożna kapliczka. W tym roku niestety nie załapaliśmy się na żadną majówkę.
Popas robimy na przystanku. Przekąski, kanapki, a nawet bulgocze fasolka. Przechodzi jedna ulewa, potem pojawia się słońce, ale kolor horyzontu sugeruje, że to nie ostatni opad tego dnia. Przystanek zwraca uwagę dość nietypową architekturą - taki model widzę chyba po raz pierwszy.
cdn
Za Siedliskami schodzimy na szutrowe drogi, które wiją się wśród łanów rzepaku. Ciemne chmury przewalają się po horyzontach, ale czasem błyska spod nich słońce. Jest pięknie! Są takie momenty, gdy człowiek czuje taki jakiś zew wędrówki i ma ochotę wtopić się w pola i iść przed siebie bez końca!
Napotkany miejscowy coś nam tłumaczy. Już nie pamiętam czy przebieg drogi czy rozmieszczenie jakiś atrakcji? Czy po prostu chciał pogadać o życiu?
Nasza trasa wiedzie wzdłuż Giżyckiego Rejonu Umocnionego, złożonego z dużej ilości małych bunkierków. Zbudowali je Niemcy jakoś niedługo przed II wojną światową. Pod koniec wojny wojska radzieckie zdobyły je ponoć praktycznie bez walki, a potem wszystkie wysadzili. Widać się nudzili albo mieli za dużo prochu. A może się bali, że Niemcy wrócą?
Dziś zwiedzamy ruiny tych umocnień rozrzuconych po polach. Pierwszego to w ogóle nie ma. Miał być, ale ni cholery nie możemy go namierzyć. Drugi siedzi za ociekającym rzepakiem, więc przedzieranie się takowym przez kilkadziesiąt metrów skończy się podobnie jak wskoczenie w ubraniu do jeziora. Podejmujemy próbę, ale szybko ją porzucamy. Bunkier bunkrem - będą kolejne, a suche ciuchy są chyba ważniejsze
Trzeci siedzi na środku błotnistego pola. Delegacja w składzie buba i Krwawy idą obczaić ów okaz.
Na zoomie widać, że coś niecoś tam zostało, więc warto podjąć trud grzęźnięcia w lepkiej mazi.
Dzielni zdobywcy polnej wyspy dotarli na miejsce przeznaczenia! Omszały beton, wystające śruby i rozgległy widok na pola, chutory i zieloną połać lasów zamykających horyzont.
Krowy też widać! Na tej trasie będzie sporo krów!
W środku bunkierek ma całkiem nieźle zachowane stare napisy.
A w ogóle to on jest przefiknięty! Metalowa kopułka zwisa do środka! A myślałam, że tylko w czeskich Górach Orlickich mają bunkierek co im salto zrobił!
Widziana od góry.
Fajny falisty teren mają w tych rejonach!
Kolejne dwa bunkierki są dużo łatwiej dostępne. Uszkodzone są w różnym stopniu, ale żaden nie ostał się w całości. Pierwszy siedzi w krzaczastych zaroślach blisko drogi.
Okienko do bunkra, a wygląda jak drzwi do pieca.
Mały fragment solidnego stropu. Jedna osoba mogła by tu spać. No góra dwie. Ale co z resztą? Wczoraj, z racji na deszczową pogodę, rozważaliśmy nocleg w którymś z tych bunkrów. Ale dzisiaj widzimy, że to nie był dobry pomysł. Żaden się do tego nie nadaje. Mało zadaszeń, a zachowane wnętrza są ciasne i mokre.
Czar majowych wędrówek - kiście bzu zwisające nad drogą i smagające nas po pyskach przy włażeniu w zarośla. Wisi taka mokra i aromatyczna kolba i pac cię w nos raz po raz!
Następny bunkierek jest solidnie rozwalony, każda ściana poniewiera się w innej płaszczyźnie.
Wnętrze nawet jest trochę zadaszone, ale pomieszczenie zrobiło się nieco trójkątne i niewielkich rozmiarów - trzeba wpełzać na czworakach.
Świat widziany ze środka.
Na ścianach kilku bunkierków widać napisy w runach. Współczesne, więc chyba ktoś się bawił albo po prostu oznaczał swoją obecność. Jak ktoś z czytających potrafi to odcyfrować to bedę wdzięczna za podpowiedzi!
A w oddali widać jakiś kawałek betonu o większych gabarytach!
Suniemy więc ochoczo w jego kierunku. Drogi są dokładnie takie jak trzeba!
Pogoda nie rozpieszcza. Postrzępione chmurki sugerują, że jeszcze nam dziś doleje...
Jest to zdecydowanie największy osobnik na naszej dzisiejszej trasie. Miejsce wyraźnie zaanektowane przez jakiegoś lokalnego rolnika, bo ogrodzone pastuchem, a i jakieś siano się poniewiera.
Ostatni polny beton spotykamy między wioskami Lipińskie a Lipiński Dwór. Ale już nikomu nie chce się do niego podchodzić. Widać, że też wysadzony i mocno pofragmentowany. Podziwiamy go tylko z daleka.
Nie tylko bunkrami człowiek żyje. Mijamy też opuszczone gospodarstwo.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Zaglądamy w różne kąty, zastanawiając się jak dawno ludzie porzucili to miejsce.
Wygląda jakby ktoś walizkę spakował, ale nie zdążył jej zabrać.
Upiorna laleczka szczerzy do mnie ząbki. I patrzy zupełnie jakby coś chciała powiedzieć...
Dyplom ukończenia nauczania religii w szkole średniej. Niestety puste - nie ma żadnych dat. Ciekawe czy nigdy nie było uzupełnione, czy może wypłowiały??
Popularny artefakt znajdowany w opuszczonych domach - szkolne zeszyty, wypracowania, prace semestralne. Tu taka z czasów, gdy jeszcze mnie nie było na świecie...
Jednym z ciekawszych znalezisk jest religijna książka. Katechizm dla 3 klasy - ale dlaczego po ukraińsku? Chyba musiała tu mieszkać jakaś rodzina np. łemkowska wysiedlona w ramach akcji "Wisła"? Innego wytłumaczenia nie umiemy znaleźć.
Można się też przenieść jeszcze dużo dalej na wschód - i w minioną czasoprzestrzeń, gdy dzielny komunizm zagospodarowywał Syberię
Płoty tu mają bardzo malownicze swoją rosochatością.
Widok na wioskę Lipińskie. W tej kępie drzew po lewej siedzi stary cmentarz. Część ekipy poszła nurkować w mokre krzaki, ale niewiele pozostałości zostało odnalezione w gęstych kłębach chaszczy.
(zdjęcie z aparatu Pudla)
Jakoś tak wychodzi, że na naszej polnej trasie faszerowanej betonem praktycznie nie spotykamy żadnych ludzi. Statystki istot żywych za to zawyżają krowy! Cała masa ich się tu pasie i chyba trochę nudzi, bo z ciekawością się przyglądają niecodziennemu zjawisku, gdy gromadka jakiś dziwnych garbatych istot miota się po okolicy.
W oddali majaczą zabudowania wsi.
Suniemy z Lipińskiego do Lipowego Dworu polnymi drogami meandrującymi przez kałużaste rozlewiska i łany rzepaku.
Lipowy Dwór wita nas silosami i zabudową charakterystyczną dla popegieerowskich osad.
Przydrożna kapliczka. W tym roku niestety nie załapaliśmy się na żadną majówkę.
Popas robimy na przystanku. Przekąski, kanapki, a nawet bulgocze fasolka. Przechodzi jedna ulewa, potem pojawia się słońce, ale kolor horyzontu sugeruje, że to nie ostatni opad tego dnia. Przystanek zwraca uwagę dość nietypową architekturą - taki model widzę chyba po raz pierwszy.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Wbijamy do knajpy. Bar "Kuba". Bardzo fajny, klimatyczny lokal z dużą werandą. I piwo mają, i obiad można wszamać.
należy dodać, że ceny były tu bardzo przyzwoite, jakby nie było pandemii ani inflacji!
Krwawy postanawia zapodać drzemkę, Iwona i Szymon wracają do centrum na lody, Pudel na piwo
tego piwa w końcu nie wypiłem, bo knajpę zamknęli. Ponad pół godziny spędziłem pod dachem Biedronki czekając aż przestanie lać i popijając nalewkę, ale nawet ta w ogóle nie rozgrzewała
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Napotkany miejscowy coś nam tłumaczy. Już nie pamiętam czy przebieg drogi czy rozmieszczenie jakiś atrakcji? Czy po prostu chciał pogadać o życiu?
opisywał, gdzie ma być bunkier, którego w końcu i tak nie znaleźlismy
Podejmujemy próbę, ale szybko ją porzucamy.
ja z Krwawym dotarłem do krzaków, ale tam już nic nie było, dziura w ziemi. A buty faktycznie przemoczone.
Ale już nikomu nie chce się do niego podchodzić.
ja podszedłem co zresztą widać na załączonym obrazku
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
należy dodać, że ceny były tu bardzo przyzwoite, jakby nie było pandemii ani inflacji!
Moze przegapili?
tego piwa w końcu nie wypiłem, bo knajpę zamknęli.
To jakos wczesnie ta knajpe zamykali?
Ponad pół godziny spędziłem pod dachem Biedronki czekając aż przestanie lać i popijając nalewkę, ale nawet ta w ogóle nie rozgrzewała
Moze maja w Biedronce nalewki bezalkoholowe? Nie byla jakas w promocji albo na dziale dziecięcym?
opisywał, gdzie ma być bunkier, którego w końcu i tak nie znaleźlismy
Ja potem patzrylam na satelitarnych mapach i wygladalo, ze ten bunkier tam jest. No chyba ze był kilka lat temu a potem go ukradli.
ja podszedłem co zresztą widać na załączonym obrazku
Celna uwaga! A do środka tez wlaziles?
Ostatnio zmieniony 2022-09-23, 19:43 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:To jakos wczesnie ta knajpe zamykali?
poza sezonem niby do 18-tej, a była 17.45
buba pisze:Moze maja w Biedronce nalewki bezalkoholowe? Nie byla jakas w promocji albo na dziale dziecięcym?
prawdopodobnie było jej za mało
buba pisze:Ja potem patzrylam na satelitarnych mapach i wygladalo, ze ten bunkier tam jest. No chyba ze był kilka lat temu a potem go ukradli.
to mogła być po prostu kupa kamieni, jak w tym innym
A do środka tez wlaziles?
_________________
no nie, tam chyba nie bardzo było jak wejść
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości