Gdzieś na Dolnym Śląsku
Ech… Jak to mówią: “cudze chwalicie…”. Gdzie to ja nie szukałam ciekawych fortów! W Toruniu, Krakowie, Przemyślu, Nysie a nawet w Czarnogórze, Lipawie, Brześciu czy Kaliningradzie.
A jakoś do mnie długi czas nie dotarło, że kupa fajnych fortów znajduje się 30 km od naszego domu! A mieszkamy tu już 15 lat! Jak to w ogóle możliwe?? Tak to patrząc daleko - łatwo można przegapić, coś, co jest w zasięgu ręki...
3/4 umocnień Festung Breslau powstało od ostatnich lat XIX wieku do końca I wojny światowej. Pozostałe w okresie międzywojennym i w czasie II wojny. Forty rozsiane są pierścieniem wokól miasta i różny jest stopień ich zachowania i zagospodarowania. Odwiedziliśmy tylko niektóre, jako że jakoś nie ze wszystkimi były nam po drodze. Może kiedyś jeszcze do jakiś zawędrujemy - to wtedy będę dodawać je do tej relacji. Obiekty wymienione poniżej odwiedziliśmy w okresie jesienno-zimowo-wczesnowiosennym, jako że po chaszczach najlepiej się łazi w okresie małolistnym i bezkleszczowym.
SCHRON PIECHOTY NR 20
W miejsce to zaglądamy w czasie wycieczki po Brochowie. Fort jest położony w lesie przytykającym do działkowych ogródków, blisko linii kolejowej. Wkomponowany w pagórek - idąc lasem można by go całkiem nie zauważyć, aż się dojdzie na skraj przepaści.
Ceglaną fasadę prawie całkowicie pokrywają kolorwe malunki.
Wnętrza to kilka dużych komór i wąskie, ciemne korytarzyki. W komorach stoi kilka konstrukcji zrobionych z palet, sugerujących, że odbywały się tutaj jakieś spore imprezy, a to służyło za bufety.
Ze złotych myśli wysprejowanych na ścianach: "Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się strach". Sama prawda... Strach jest orężem pozwalającym założyć każde kajdany...
Mimo że to jakoś połowa lutego - znajdujemy pierwsze tego roku przebiśniegi!
Na kolejnej wycieczce odwiedzamy trzy forty, o kształcie prawie identycznym, acz są totalnie inne przez rozmaity stan zachowania i zagospodarowania. Ciekawie więc obserwować coś o wspólnej bazie, ale gdzie losy potoczyły się totalnie odmiennie.
FORT PIECHOTY NR 4 - LISIA GÓRA
Fort, podobnie jak poprzedni, położony jest na skraju ogródków działkowych. Okolica wokół jest mocno zaśmiecona i to raczej nie przez imprezowiczów, ale raczej ktoś traktuje to miejsce jako wysypisko. Tak to zwykle bywa - brak ogólnodostępnych kubłów = śmieci w każdym rowie.
Spomiędzy zeschłych liści wystaje jakieś żelastwo. Wygląda na klamkę do drzwi fortu.
Wejścia do fortu są zamurowane, acz trafiła się jakaś dobra dusza, która jedno z nich lekko rozkuła i można się do środka wślizgnąć. Wnętrza są przestronne, o ceglanych ścianach i sporej ilości metalowych elementów. Wszystko jest mocno okopcone, wygląda jakby ktoś kiedyś wypalał tu śmieci. Zapach panujący wokół przypomina raczej topiony plastik niż aromat ogniska.
Koło fortu stoją małe budyneczki o łukowatych sufitach z żebrowanej blachy. Jak się potem dowiadujemy - nazywane są "schrony pogotowia".
Od strony rzeki fort otaczają betonowe labirynty, coś jakby okopy czy stanowiska strzeleckie. Nigdy jeszcze przy fortach czegoś takiego nie widziałam!
FORT PIECHOTY NR 6 - POLANOWICE
Fort otaczają stawki, które wyglądają jak pozostałość dawnej fosy.
Zaglądam tutaj z dużą dozą niepewności, jako że zazwyczaj miejsca zagospodarowane staram się omijać, ze względu na znikomą dla mnie atrakcyjność. Zwłaszcza, że przeważnie zwiedzanie kończy się na pocałowaniu klamki lub ostatecznie na robieniu zdjęć przez płot, będąc obszczekiwaną przez psa lub bluzganą przez ciecia. No a tutaj czeka nas bardzo nieoczekiwana i rewelacyjna niespodzianka! Po pierwsze - brama jest otwarta! To pierwszy, niezaprzeczalny plus!
Drugi plus zauważamy już zaraz po pierwszym. Na terenie kręcą się ludzie i są oni bardzo sympatyczni i się miło uśmiechają. Zapraszają na bezpłatne zwiedzanie. Przy forcie płonie ognisko, co całą okolicę wypełnia właściwym zapachem i klimatem.
Fort z kształtu jest identyczny z poprzednim, jednak wyglada krańcowo inaczej - z racji na brak śmieci i czyste wnętrza. Widać, że ekipa bardzo o fort dba i opowiada o różnych jego kawałkach, które udało się uszczelnić, odwilgocić, odsprzątać czy wyposażyć w ciekawe sprzęty. Co bardzo mi się podoba - wnętrza nadal wyglądają jak fort, a nie jak salon w domku jednorodzinnym (co np. spotkało pewne, niegdyś fajne, bunkrowe miejsce w Szczecinie). Gość, który nas oprowadza, jest niesamowitym pasjonatem fortyfikacji i wie o nich wszystko, a nie tak jak np. ja, że jedynie lubie sobie połazić wśród chaszcza i betonu. Chodzimy więc po okolicy i po wnętrzach, zwracając uwagę na różne detale, na które sama nigdy bym nie wpadła aby spojrzeć. Zeszło nam tu chyba z półtorej godziny i był to bardzo ciekawie spędzony czas!
Fort z wierzchu. Zwracają uwagę fajne kominki.
Skoro są kominki - to muszą być i piecyki. Służą one nie tylko do dodawania miejscu uroku, ale również osuszania starych, zawilgotniałych murów.
Inne wyposażenia fortowych komór. Żołnierskie prycze, kibelek, malownicza skrzynia z niemieckimi napisami oraz różne inne machiny.
Szyb w górę.
Wokół fortu wije się wąskie torowisko. Krajobraz z kolejką zawsze jakoś tak zyskuje na urodzie!
Jest nawet drezynka!
W odróżnieniu od dwóch pozostałych fortów, jakie odwiedziliśmy tego dnia, tutaj jest w betonowym okopie zrekonstruowane stanowisko obserwacyjne. W poprzednim były tylko jakieś podarte kawałki blachy. A tu proszę jaki solidny pancerz!
Fortem opiekuje się Wrocławskie Stowarzyszenie Fortyfikacyjne - jakby ktoś chciał na nich namiar to jest np. TUTAJ Odwiedzać fort można w każdą sobotę (acz my byliśmy chyba w niedzielę i też się udało)
FORT PIECHOTY NR 7
Obiekt jest położony przy skrzyżowaniu autostrad - wiadukty, ślimaki, rozjazdy. Patrząc na mapę zdaje się, że tak musi wyglądać przedsionek piekła...
Acz po raz kolejny przekonujemy się, że pozory mylą, a najciemniej bywa pod przysłowiową latarnią. W słoneczny, weekendowy dzień ciężko o samotność w typowo "dzikich miejscach". Każdy koneser dzikości i kontaktu z przyrodą przecież pragnie takie miejsca odwiedzić. W lesie, w górach, nad rzeką - tłum. Rowerzyści, psiarze, spacerowicze. A tu, przy tym upiornie położonym forcie, spędzamy prawie godzinę robiąc sobie drugie śniadanie, racząc sie piwem i herbatką. I nie przewija się dosłownie nikt... Tylko jednolity szum zza gęstych samosiejek przypomina o tym, gdzie się znajdujemy... No i może majaczące zza drzew zabudowania. Taka maleńka wyspa zapomnienia, pomiedzy światem zagospodarowania, gdzie człowiek nawet centymetrowi gruntu nie odpuści...
Fort jest zdecydowanie najbardziej zarośnięty ze wszystkich dziś odwiedzonych okazów. Już w betonowym labiryncie się o tym namacalnie przekonuję, dosłownie co chwilę pozbywając się kapelusza. Raz mi go wystrzela w powietrze chyba na 4 metry!
A dalej jest już tylko gęściej! Znajdujemy się jakieś 10 metrów od fasady fortu!
Zbliżamy się, pokonując kolejne ściany z lian i splątanych gałęzi.
Pień. Gęsto obrosły konarami pnączy, tak grubymi, że same wyglądają już jak drzewa!
Oczywiście jakoś tak wyszło, że podchodziliśmy do fortu najbardziej zarośniętą trasą. Od drugiej strony było znacznie "luźniej"!
Wnętrza sugerują, że jednak jacyś ludzie tu czasem bywają. Te tony śmieci raczej same nie przylazły... Acz część komór w środku jest posprzątana i chyba przeznaczona na imprezy. Syf zalega tylko w jednej i przy wejściu.
Jest też mały budyneczek. To pewnie ten schron pogotowia, który w poprzednich obiektach też występował i był karbowano - łukowaty!
FORT PIECHOTY NR 9
Akurat był po drodze. Jak przystało na muzeum teren jest wysprzątany, wylizany i... zamknięty na głucho. Widać słoneczna niedziela to nie termin do zwiedzania takich miejsc. Można jedynie zapuścić żurawia przez płot.
Przy forcie zgromadzono sporo małych schronów, z betonu lub metalu. Z informacji na tabliczkach wynika, że wyzbierali je w różnych miejscach i tu ustawili.
Na terenie są też wystawione różne fajne stare samochody.
FORT PIECHOTY NR 8a
Miejsce położone po przeciwległej stronie tego upiornego węzła autostradowego co fort nr 7. I miejsce znów jest odludne, wypełnione tylko jednostajnym rykiem aut z oddali.
Prawdziwie leśne obuwie.
Wygląda jakby niegdyś był to teren jakieś wojskowej bazy, bo w kilku miejscach w lesie zachowały się takie charakterystyczne betonowe słupy.
Najpierw odnajdujemy mały schronik.
A zaraz obok rzuca się w oczy większa budowla.
Włazimy! A na wejściu niespodzianka! Przejście tarasuje zdechły dzik! Kabak zauważa, że dzik chyba trochę żyje bo rusza oczami. Ale to nie oczy... To chyba były robale...
Zostajemy już więc na samym początku wprowadzeni w mroczny nastrój tego miejsca. Fort jest nieco inny od poprzednich, składa się z kilku komór o metalowych, żebrowanych sufitach. Teraz juz co chwilę się nam wydaje, że coś na nas patrzy!
Od drugiej strony fort wygląda jak obły pagórek, na szczycie którego jest przemiła, wygrzana, płowa łączka.
A potem ma miejsce nieco zabawna sytuacja. Ja idę jeszcze poszukać jednych ruin nad Mokrzycą, na które mam namiar. Toperz i kabak zostają na dachu fortu wygrzewając się do słońca, bo nie chce się im przedzierać przez chaszcze. Gdy wracam ze swojej krótkiej wycieczki, podchodzę do fortu - a ich tam nie ma! Kurde! Mieli czekać! Dzwonie do toperza gdzie są. Toperz mówi, że siedzą na dachu. Wychodzę na górkę - nie ma ich... A poza tym jakoś tu jest bardziej zarośnięte! Przecież na dachu była polanka! Ki diabeł?? Zaglądam do wnętrza fortu. Dzika też nie ma... Słyszę w końcu głosy nawołujące w lesie: "buba! tu jesteśmy!". Bo te schrony są dwa! Niedaleko siebie! Ale jaja! Gdyby nie moga dodatkowa wycieczka w chaszcze - to byśmy go przegapili!
Wnętrza są bardzo podobne do poprzedniego, ale chyba fajniejsze. Więcej nacieków i nie wali padliną.
Jest też drugi maluch.
W trawie znaleźliśmy jakieś takie dziwne coś. Tzn. kabak znalazł i się chciała tym bawić. Zwykła śruba to czy może granat?
SCHRON MOBILIZACYJNY NR 6
Położony na skrawku łąki, wklinowany w jakieś magazyny czy bazy przeładunkowe.
Siedząc na dachu mamy takowy widok.
Wnętrza bardzo przypadają nam do gustu. Są wyjątkowo ciekawe - zachowały się takie kratownice metalowych podpór. Jeszcze takiego bunkra nie widziałam nigdy!
Są też pająki - czy raczej na obecnym etapie to już skamieliny Nacieki minerałów na bazie pająka?
Stare napisy na sufitowych i ściennych szynach.
Ekipa w komplecie.
SCHRON MOBILIZACYJNY NR 1
Położony na środku uprawnego pola, blisko Wyspy Opatowickiej. Niedaleko jest drugi, na tym samym polu, ale niestety dowiedzieliśmy się o jego istnieniu dopiero po powrocie z wycieczki.
Miejsce przez lokalną młodzież zostało zagospodarowane na imprezy. Jest jakby bar, stół, siedziska z palet. Zapewne niejedne "Pandemia Party" się tutaj odbywało, gdy kluby, bary i dyskoteki były pozamykane!
A jakoś do mnie długi czas nie dotarło, że kupa fajnych fortów znajduje się 30 km od naszego domu! A mieszkamy tu już 15 lat! Jak to w ogóle możliwe?? Tak to patrząc daleko - łatwo można przegapić, coś, co jest w zasięgu ręki...
3/4 umocnień Festung Breslau powstało od ostatnich lat XIX wieku do końca I wojny światowej. Pozostałe w okresie międzywojennym i w czasie II wojny. Forty rozsiane są pierścieniem wokól miasta i różny jest stopień ich zachowania i zagospodarowania. Odwiedziliśmy tylko niektóre, jako że jakoś nie ze wszystkimi były nam po drodze. Może kiedyś jeszcze do jakiś zawędrujemy - to wtedy będę dodawać je do tej relacji. Obiekty wymienione poniżej odwiedziliśmy w okresie jesienno-zimowo-wczesnowiosennym, jako że po chaszczach najlepiej się łazi w okresie małolistnym i bezkleszczowym.
SCHRON PIECHOTY NR 20
W miejsce to zaglądamy w czasie wycieczki po Brochowie. Fort jest położony w lesie przytykającym do działkowych ogródków, blisko linii kolejowej. Wkomponowany w pagórek - idąc lasem można by go całkiem nie zauważyć, aż się dojdzie na skraj przepaści.
Ceglaną fasadę prawie całkowicie pokrywają kolorwe malunki.
Wnętrza to kilka dużych komór i wąskie, ciemne korytarzyki. W komorach stoi kilka konstrukcji zrobionych z palet, sugerujących, że odbywały się tutaj jakieś spore imprezy, a to służyło za bufety.
Ze złotych myśli wysprejowanych na ścianach: "Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się strach". Sama prawda... Strach jest orężem pozwalającym założyć każde kajdany...
Mimo że to jakoś połowa lutego - znajdujemy pierwsze tego roku przebiśniegi!
Na kolejnej wycieczce odwiedzamy trzy forty, o kształcie prawie identycznym, acz są totalnie inne przez rozmaity stan zachowania i zagospodarowania. Ciekawie więc obserwować coś o wspólnej bazie, ale gdzie losy potoczyły się totalnie odmiennie.
FORT PIECHOTY NR 4 - LISIA GÓRA
Fort, podobnie jak poprzedni, położony jest na skraju ogródków działkowych. Okolica wokół jest mocno zaśmiecona i to raczej nie przez imprezowiczów, ale raczej ktoś traktuje to miejsce jako wysypisko. Tak to zwykle bywa - brak ogólnodostępnych kubłów = śmieci w każdym rowie.
Spomiędzy zeschłych liści wystaje jakieś żelastwo. Wygląda na klamkę do drzwi fortu.
Wejścia do fortu są zamurowane, acz trafiła się jakaś dobra dusza, która jedno z nich lekko rozkuła i można się do środka wślizgnąć. Wnętrza są przestronne, o ceglanych ścianach i sporej ilości metalowych elementów. Wszystko jest mocno okopcone, wygląda jakby ktoś kiedyś wypalał tu śmieci. Zapach panujący wokół przypomina raczej topiony plastik niż aromat ogniska.
Koło fortu stoją małe budyneczki o łukowatych sufitach z żebrowanej blachy. Jak się potem dowiadujemy - nazywane są "schrony pogotowia".
Od strony rzeki fort otaczają betonowe labirynty, coś jakby okopy czy stanowiska strzeleckie. Nigdy jeszcze przy fortach czegoś takiego nie widziałam!
FORT PIECHOTY NR 6 - POLANOWICE
Fort otaczają stawki, które wyglądają jak pozostałość dawnej fosy.
Zaglądam tutaj z dużą dozą niepewności, jako że zazwyczaj miejsca zagospodarowane staram się omijać, ze względu na znikomą dla mnie atrakcyjność. Zwłaszcza, że przeważnie zwiedzanie kończy się na pocałowaniu klamki lub ostatecznie na robieniu zdjęć przez płot, będąc obszczekiwaną przez psa lub bluzganą przez ciecia. No a tutaj czeka nas bardzo nieoczekiwana i rewelacyjna niespodzianka! Po pierwsze - brama jest otwarta! To pierwszy, niezaprzeczalny plus!
Drugi plus zauważamy już zaraz po pierwszym. Na terenie kręcą się ludzie i są oni bardzo sympatyczni i się miło uśmiechają. Zapraszają na bezpłatne zwiedzanie. Przy forcie płonie ognisko, co całą okolicę wypełnia właściwym zapachem i klimatem.
Fort z kształtu jest identyczny z poprzednim, jednak wyglada krańcowo inaczej - z racji na brak śmieci i czyste wnętrza. Widać, że ekipa bardzo o fort dba i opowiada o różnych jego kawałkach, które udało się uszczelnić, odwilgocić, odsprzątać czy wyposażyć w ciekawe sprzęty. Co bardzo mi się podoba - wnętrza nadal wyglądają jak fort, a nie jak salon w domku jednorodzinnym (co np. spotkało pewne, niegdyś fajne, bunkrowe miejsce w Szczecinie). Gość, który nas oprowadza, jest niesamowitym pasjonatem fortyfikacji i wie o nich wszystko, a nie tak jak np. ja, że jedynie lubie sobie połazić wśród chaszcza i betonu. Chodzimy więc po okolicy i po wnętrzach, zwracając uwagę na różne detale, na które sama nigdy bym nie wpadła aby spojrzeć. Zeszło nam tu chyba z półtorej godziny i był to bardzo ciekawie spędzony czas!
Fort z wierzchu. Zwracają uwagę fajne kominki.
Skoro są kominki - to muszą być i piecyki. Służą one nie tylko do dodawania miejscu uroku, ale również osuszania starych, zawilgotniałych murów.
Inne wyposażenia fortowych komór. Żołnierskie prycze, kibelek, malownicza skrzynia z niemieckimi napisami oraz różne inne machiny.
Szyb w górę.
Wokół fortu wije się wąskie torowisko. Krajobraz z kolejką zawsze jakoś tak zyskuje na urodzie!
Jest nawet drezynka!
W odróżnieniu od dwóch pozostałych fortów, jakie odwiedziliśmy tego dnia, tutaj jest w betonowym okopie zrekonstruowane stanowisko obserwacyjne. W poprzednim były tylko jakieś podarte kawałki blachy. A tu proszę jaki solidny pancerz!
Fortem opiekuje się Wrocławskie Stowarzyszenie Fortyfikacyjne - jakby ktoś chciał na nich namiar to jest np. TUTAJ Odwiedzać fort można w każdą sobotę (acz my byliśmy chyba w niedzielę i też się udało)
FORT PIECHOTY NR 7
Obiekt jest położony przy skrzyżowaniu autostrad - wiadukty, ślimaki, rozjazdy. Patrząc na mapę zdaje się, że tak musi wyglądać przedsionek piekła...
Acz po raz kolejny przekonujemy się, że pozory mylą, a najciemniej bywa pod przysłowiową latarnią. W słoneczny, weekendowy dzień ciężko o samotność w typowo "dzikich miejscach". Każdy koneser dzikości i kontaktu z przyrodą przecież pragnie takie miejsca odwiedzić. W lesie, w górach, nad rzeką - tłum. Rowerzyści, psiarze, spacerowicze. A tu, przy tym upiornie położonym forcie, spędzamy prawie godzinę robiąc sobie drugie śniadanie, racząc sie piwem i herbatką. I nie przewija się dosłownie nikt... Tylko jednolity szum zza gęstych samosiejek przypomina o tym, gdzie się znajdujemy... No i może majaczące zza drzew zabudowania. Taka maleńka wyspa zapomnienia, pomiedzy światem zagospodarowania, gdzie człowiek nawet centymetrowi gruntu nie odpuści...
Fort jest zdecydowanie najbardziej zarośnięty ze wszystkich dziś odwiedzonych okazów. Już w betonowym labiryncie się o tym namacalnie przekonuję, dosłownie co chwilę pozbywając się kapelusza. Raz mi go wystrzela w powietrze chyba na 4 metry!
A dalej jest już tylko gęściej! Znajdujemy się jakieś 10 metrów od fasady fortu!
Zbliżamy się, pokonując kolejne ściany z lian i splątanych gałęzi.
Pień. Gęsto obrosły konarami pnączy, tak grubymi, że same wyglądają już jak drzewa!
Oczywiście jakoś tak wyszło, że podchodziliśmy do fortu najbardziej zarośniętą trasą. Od drugiej strony było znacznie "luźniej"!
Wnętrza sugerują, że jednak jacyś ludzie tu czasem bywają. Te tony śmieci raczej same nie przylazły... Acz część komór w środku jest posprzątana i chyba przeznaczona na imprezy. Syf zalega tylko w jednej i przy wejściu.
Jest też mały budyneczek. To pewnie ten schron pogotowia, który w poprzednich obiektach też występował i był karbowano - łukowaty!
FORT PIECHOTY NR 9
Akurat był po drodze. Jak przystało na muzeum teren jest wysprzątany, wylizany i... zamknięty na głucho. Widać słoneczna niedziela to nie termin do zwiedzania takich miejsc. Można jedynie zapuścić żurawia przez płot.
Przy forcie zgromadzono sporo małych schronów, z betonu lub metalu. Z informacji na tabliczkach wynika, że wyzbierali je w różnych miejscach i tu ustawili.
Na terenie są też wystawione różne fajne stare samochody.
FORT PIECHOTY NR 8a
Miejsce położone po przeciwległej stronie tego upiornego węzła autostradowego co fort nr 7. I miejsce znów jest odludne, wypełnione tylko jednostajnym rykiem aut z oddali.
Prawdziwie leśne obuwie.
Wygląda jakby niegdyś był to teren jakieś wojskowej bazy, bo w kilku miejscach w lesie zachowały się takie charakterystyczne betonowe słupy.
Najpierw odnajdujemy mały schronik.
A zaraz obok rzuca się w oczy większa budowla.
Włazimy! A na wejściu niespodzianka! Przejście tarasuje zdechły dzik! Kabak zauważa, że dzik chyba trochę żyje bo rusza oczami. Ale to nie oczy... To chyba były robale...
Zostajemy już więc na samym początku wprowadzeni w mroczny nastrój tego miejsca. Fort jest nieco inny od poprzednich, składa się z kilku komór o metalowych, żebrowanych sufitach. Teraz juz co chwilę się nam wydaje, że coś na nas patrzy!
Od drugiej strony fort wygląda jak obły pagórek, na szczycie którego jest przemiła, wygrzana, płowa łączka.
A potem ma miejsce nieco zabawna sytuacja. Ja idę jeszcze poszukać jednych ruin nad Mokrzycą, na które mam namiar. Toperz i kabak zostają na dachu fortu wygrzewając się do słońca, bo nie chce się im przedzierać przez chaszcze. Gdy wracam ze swojej krótkiej wycieczki, podchodzę do fortu - a ich tam nie ma! Kurde! Mieli czekać! Dzwonie do toperza gdzie są. Toperz mówi, że siedzą na dachu. Wychodzę na górkę - nie ma ich... A poza tym jakoś tu jest bardziej zarośnięte! Przecież na dachu była polanka! Ki diabeł?? Zaglądam do wnętrza fortu. Dzika też nie ma... Słyszę w końcu głosy nawołujące w lesie: "buba! tu jesteśmy!". Bo te schrony są dwa! Niedaleko siebie! Ale jaja! Gdyby nie moga dodatkowa wycieczka w chaszcze - to byśmy go przegapili!
Wnętrza są bardzo podobne do poprzedniego, ale chyba fajniejsze. Więcej nacieków i nie wali padliną.
Jest też drugi maluch.
W trawie znaleźliśmy jakieś takie dziwne coś. Tzn. kabak znalazł i się chciała tym bawić. Zwykła śruba to czy może granat?
SCHRON MOBILIZACYJNY NR 6
Położony na skrawku łąki, wklinowany w jakieś magazyny czy bazy przeładunkowe.
Siedząc na dachu mamy takowy widok.
Wnętrza bardzo przypadają nam do gustu. Są wyjątkowo ciekawe - zachowały się takie kratownice metalowych podpór. Jeszcze takiego bunkra nie widziałam nigdy!
Są też pająki - czy raczej na obecnym etapie to już skamieliny Nacieki minerałów na bazie pająka?
Stare napisy na sufitowych i ściennych szynach.
Ekipa w komplecie.
SCHRON MOBILIZACYJNY NR 1
Położony na środku uprawnego pola, blisko Wyspy Opatowickiej. Niedaleko jest drugi, na tym samym polu, ale niestety dowiedzieliśmy się o jego istnieniu dopiero po powrocie z wycieczki.
Miejsce przez lokalną młodzież zostało zagospodarowane na imprezy. Jest jakby bar, stół, siedziska z palet. Zapewne niejedne "Pandemia Party" się tutaj odbywało, gdy kluby, bary i dyskoteki były pozamykane!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kilka razy wybraliśmy się do Wrocławia na poszukiwania fortów, schronów i wszelakiego innego starego betonu. Jakie forty udało się odnaleźć można zobaczyć w poprzedniej relacji.
Ale nie tylko forty wpadły nam w oczy podczas tych wycieczek. Nieużytki na obrzeżach miast, o których ludzie szczęśliwie zapomnieli lub nie zdążyli ich jeszcze zagospodarować, uporządkować i ukształtować na swój ulubiony obraz świata z klocków Lego - kryją niejedną atrakcję i miły dla oka zaułek!
Z Lisiej Góry w stronę fortów o numerach 6 i 7 idziemy wałami nad Widawą. Co ciekawe nie leżą one bezpośrednio nad rzeką (rzeki z nich nie widać) tylko przebijają się przez tereny ogródków działkowych. A tutaj trwa już wiosenna krzątanina. Ktoś coś piłuje, ktoś obsadza grządki, bieli drzewka czy zajmuje się produkcją aromatycznego, grillowego dymu. Jedno łączy te wszystkie czynności - jakaś taka nieśpieszność i bijąca wokół atmosfera sielanki. A i dla oka takie ogródki to nie lada gratka. Ostatnimi czasy ciężko w budownictwie o oryginalność. Bloki mają ujednolicone balkony, domki jednorodzinne wypluwane spod jednej sztancy, sklepy to samo... Wśród działkowych altanek zachowała się jeszcze różnorodność. Domeczek jest często wytworem kreatywności właścicieli, ich pomysłów i chęci. Ot - taki powiew nietypowy dla współczesności i możliwość na krótką podróż w czasie.
Działki się kończą i wchodzimy na rozległe, płowe polany. Z wału widoczny jest opuszczony budynek, nie wiem jakiego niegdyś przeznaczenia.
Idziemy na skróty, co okazuje się nie być najlepszym rozwiązaniem, bo najpierw wpadamy w bagno, a potem w kłęby kolczastych roślin strzegących przejścia. A wydawała się taka gładka łączka!
Chyba nie był to dom mieszkalny?
W środku też kolorowo.
Ciepły dzień sprzyja by wyjść na balkon i się powygrzewać!
Po drugiej stronie wału dla odmiany takowe betony:
W oddali jest też rozsiane kilka małych budyneczków. Do nich już nie podchodzimy, mając w pamięci czające się tutaj bagna, a i czas na zaczął troche gonić, jako że jak zwykle ciągle zbaczamy z zaplanowanej drogi.
Wracamy dla odmiany ścieżkami nad samą Widawą. Taka oto miła płytówka prowadzi w stronę rzeki. Ciepłe barwy późnego popołudnia jak zawsze fajnie współgrają z chaszczowatym krajobrazem
Później trasy zmieniają się na bardziej trawiaste, a okolica staje się obfitsza w bobry.
Nieznanego pochodzenia i przeznaczenia konstrukcje leśne.
Mi to wygląda na "zęby smoka". A za nami są resztki mostu na Widawie.
Kawałek dalej mijamy kolejne pozostałości mostu/jazu/śluzy - jakiejś nadrzecznej, betonowej budowli.
Jest też takowa konstrukcja - to już wyraźnie sugeruje jakieś dawne spiętrzenie wody, wodospadzik raczej sam się nie zrobił.
Wędrujemy też spalonymi fragmentami łąk, które momentami jeszcze nie do końca zgasły.
Kurzymy popiołem!
Szubienica?
Droga utwardzana sianem.
Już po zmroku szukamy przejścia przez kanał. Z sukcesem. W marcu źle się przechodzi takie miejsca w bród
Nieopodal schronu piechoty nr 20 znajdujemy kolejowy wiadukt, opanowany przez graficiarzy. Każdy kawałek miejsca jest wykorzystany na jakiś malunek!
A to już kolejna wycieczka i okolice fortu 8a. Boczna droga przy jakis magazynach. Jak widać na załączonym obrazku - w takich zaułkach można jeszcze napotkać różne zabytki techniki motoryzacyjnej!
Stylowa ławeczka.
Idąc do fortu przebijamy się przez takowe tereny. Zasieki, ruiny, śmieci, wiatrołomy - dosyć spowalnia to wszystko wędrówkę.
Dobra nazwa dla lodówki! Nie wiedziałam, że taka firma istnieje (bądź istniała). Jak to nawet na wysypisku człowiek się może odrobinkę dokształcić.
Po zwiedzeniu fortu przedzieram się jeszcze chaszczami nad Mokrzycą, celem znalezienia jednego miejsca.
Ten bóbr miał chyba ślinotok...
Poszukiwane ruiny okazują się być mało spektakularne...
Na ulicy Ceglanej (tam gdzie szukamy schronu mobilizacyjnego nr 6) wpadają nam w oczy ruiny samotnej, ceglanej kamienicy. Kamienica jest dosyć nietypowa, bo sklejona z wieżą transformatorową. Pierwszy raz coś takiego widzę.
A wiosna chyba przyszła na dobre! Kapelusze nam zakwitły!
Ale nie tylko forty wpadły nam w oczy podczas tych wycieczek. Nieużytki na obrzeżach miast, o których ludzie szczęśliwie zapomnieli lub nie zdążyli ich jeszcze zagospodarować, uporządkować i ukształtować na swój ulubiony obraz świata z klocków Lego - kryją niejedną atrakcję i miły dla oka zaułek!
Z Lisiej Góry w stronę fortów o numerach 6 i 7 idziemy wałami nad Widawą. Co ciekawe nie leżą one bezpośrednio nad rzeką (rzeki z nich nie widać) tylko przebijają się przez tereny ogródków działkowych. A tutaj trwa już wiosenna krzątanina. Ktoś coś piłuje, ktoś obsadza grządki, bieli drzewka czy zajmuje się produkcją aromatycznego, grillowego dymu. Jedno łączy te wszystkie czynności - jakaś taka nieśpieszność i bijąca wokół atmosfera sielanki. A i dla oka takie ogródki to nie lada gratka. Ostatnimi czasy ciężko w budownictwie o oryginalność. Bloki mają ujednolicone balkony, domki jednorodzinne wypluwane spod jednej sztancy, sklepy to samo... Wśród działkowych altanek zachowała się jeszcze różnorodność. Domeczek jest często wytworem kreatywności właścicieli, ich pomysłów i chęci. Ot - taki powiew nietypowy dla współczesności i możliwość na krótką podróż w czasie.
Działki się kończą i wchodzimy na rozległe, płowe polany. Z wału widoczny jest opuszczony budynek, nie wiem jakiego niegdyś przeznaczenia.
Idziemy na skróty, co okazuje się nie być najlepszym rozwiązaniem, bo najpierw wpadamy w bagno, a potem w kłęby kolczastych roślin strzegących przejścia. A wydawała się taka gładka łączka!
Chyba nie był to dom mieszkalny?
W środku też kolorowo.
Ciepły dzień sprzyja by wyjść na balkon i się powygrzewać!
Po drugiej stronie wału dla odmiany takowe betony:
W oddali jest też rozsiane kilka małych budyneczków. Do nich już nie podchodzimy, mając w pamięci czające się tutaj bagna, a i czas na zaczął troche gonić, jako że jak zwykle ciągle zbaczamy z zaplanowanej drogi.
Wracamy dla odmiany ścieżkami nad samą Widawą. Taka oto miła płytówka prowadzi w stronę rzeki. Ciepłe barwy późnego popołudnia jak zawsze fajnie współgrają z chaszczowatym krajobrazem
Później trasy zmieniają się na bardziej trawiaste, a okolica staje się obfitsza w bobry.
Nieznanego pochodzenia i przeznaczenia konstrukcje leśne.
Mi to wygląda na "zęby smoka". A za nami są resztki mostu na Widawie.
Kawałek dalej mijamy kolejne pozostałości mostu/jazu/śluzy - jakiejś nadrzecznej, betonowej budowli.
Jest też takowa konstrukcja - to już wyraźnie sugeruje jakieś dawne spiętrzenie wody, wodospadzik raczej sam się nie zrobił.
Wędrujemy też spalonymi fragmentami łąk, które momentami jeszcze nie do końca zgasły.
Kurzymy popiołem!
Szubienica?
Droga utwardzana sianem.
Już po zmroku szukamy przejścia przez kanał. Z sukcesem. W marcu źle się przechodzi takie miejsca w bród
Nieopodal schronu piechoty nr 20 znajdujemy kolejowy wiadukt, opanowany przez graficiarzy. Każdy kawałek miejsca jest wykorzystany na jakiś malunek!
A to już kolejna wycieczka i okolice fortu 8a. Boczna droga przy jakis magazynach. Jak widać na załączonym obrazku - w takich zaułkach można jeszcze napotkać różne zabytki techniki motoryzacyjnej!
Stylowa ławeczka.
Idąc do fortu przebijamy się przez takowe tereny. Zasieki, ruiny, śmieci, wiatrołomy - dosyć spowalnia to wszystko wędrówkę.
Dobra nazwa dla lodówki! Nie wiedziałam, że taka firma istnieje (bądź istniała). Jak to nawet na wysypisku człowiek się może odrobinkę dokształcić.
Po zwiedzeniu fortu przedzieram się jeszcze chaszczami nad Mokrzycą, celem znalezienia jednego miejsca.
Ten bóbr miał chyba ślinotok...
Poszukiwane ruiny okazują się być mało spektakularne...
Na ulicy Ceglanej (tam gdzie szukamy schronu mobilizacyjnego nr 6) wpadają nam w oczy ruiny samotnej, ceglanej kamienicy. Kamienica jest dosyć nietypowa, bo sklejona z wieżą transformatorową. Pierwszy raz coś takiego widzę.
A wiosna chyba przyszła na dobre! Kapelusze nam zakwitły!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Napotkane przypadkiem pole ma wyjątkowo ponury i mroczny klimat. Zarówno pod względem wizualnym, jak i odgłosów czy zapachu. Na środku brązowej, błotnistej ziemi stoi spalony kombajn. Nie wiem ile tu czasu spędził, ale spora jego część jest już solidnie pordzewiała. W środku zachowało się zboże, ale chyba średnio jadalne, bo mocno zapodaje spalenizną. Aromat palonej gumy i kabli roznosi się wokoło. Wiatr miecie w oczy popiołem. Po niebie przewalają się granatowe chmury. Horyzont zamyka las wiatraków, których wielkie skrzydła robią miarowe Uuuuu Uuuuu!
Kabak długo kręci się wokół kombajnu, zaglądając z zainteresowaniem w każdą dziurę. Pytam czego szuka. Stwierdza, że rolnika. "Powinien tu gdzieś być jego szkielet, tak jak tego delfina na plaży!" Szkieletu na szczęście nie znajdujemy. Acz tak makabryczne to to miejsce nie było
Kabak długo kręci się wokół kombajnu, zaglądając z zainteresowaniem w każdą dziurę. Pytam czego szuka. Stwierdza, że rolnika. "Powinien tu gdzieś być jego szkielet, tak jak tego delfina na plaży!" Szkieletu na szczęście nie znajdujemy. Acz tak makabryczne to to miejsce nie było
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Adrian pisze:Rolnika trzeba było gdzieś na drzewie szukać, bo jak się mu taki kombajn spalił, to pewnie się powiesił
No wlasnie znajomi mi uświadomiii, ze taki kombajn to kosztuje milion... Wiec jesli to rzeczywiscie byl wypadek (a nie np. zaplanowane dzialanie zeby kase z ubezpieczenia wyciągnac) to zapewne masz racje...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Zbiornik Mietkowski. Zawitaliśmy znów w to miejsce po dosyć długiej przerwie.
Np. w 2011 roku spacerowaliśmy po jego dnie (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... kiego.html), a w 2012 był biwak na plaży i pływanie żaglówką (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2012.html)
Tym razem łazimy głównie po wschodnim brzegu, czyli tym, który jest ocembrowany betonem. Ta część nie przypomina jeziora o walorach rekreacyjnych, a raczej jakieś przemysłowe osadniki.
Rozważaliśmy kąpiel, ale woda jakoś nie zachęca. Ma bardzo malowniczy stopień zzielenienia. Przypuszczalnie po wyjścu z niej moglibyśmy osiagnąć tą samą barwę, a jakoś nie bardzo mamy na to ochotę
Nadbrzeżne betony są dziś wygrzane, co zachęca, aby się na nich wyłożyć. I fajnie porastają ziołami, krzaczkami różyczek czy różnymi pnączami.
Przechodzimy przez tamę, która trzyma rzekę Bystrzyca tworząc ten zbiornik.
Zawsze pociągały mnie tutejsze "wyspy" - pogłębiarki czy inne maszyny do pozyskiwania piacho-żwiru umiejscowione na środku jeziora. Pełne rur, korb, lin a i baraczków, w których zapewne bardzo byłoby klimatycznie zanocować
Zgrupowanie podobnych maszyn/barek/pochylni jest również przy jednym z brzegów. No Naftowe Kamienie to nie są, ale zawsze chociaż malutka namiastka
Teren ten zwą kopalnią Mietków. Mają tu spore taśmociągi, które dzisiaj nie pracują. Stoją jakby zapomniane. Nie wiem czy ze względu na weekend czy może przerwano tu wydobycie?
Puste tasmociągi.
Miejsce, gdzie takowy nurkuje do tunelu.
A później przelatuje nad drogą takim oto malowniczym wiaduktem.
Przechodzimy praktycznie przy samej kopalni kruszywa, co pozwala zapuścić żurawia na jej teren. Kabak twierdzi, że to ci dopiero jest plac zabaw! Taki w wersji XXXXL! I wszystko jest co trzeba - zjeżdżalnie, piaskownice a zwłaszcza drabinki do wspinania! Tych drabinek to tutaj mają zatrzęsienie. Nie ukrywam, że ja również bym się tam powspinała Tylko mam pewne opory, jako że zakład figuruje jako czynny... Acz dzisiaj nic sie nie sypie, nie słychac pracy maszyn, nie widać kręcących sie na terenie ludzi czy pojazdów.
A horyzont zamykają ogromne silosy.
Widać też stąd dwie najbliższe ruiny pałaców - Maniów Mały i Borzygniew.
Można użyc także na roślinności! Bardzo dawno nie widziałam takich cudnych łanów dzwoneczków.
Np. w 2011 roku spacerowaliśmy po jego dnie (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... kiego.html), a w 2012 był biwak na plaży i pływanie żaglówką (https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2012.html)
Tym razem łazimy głównie po wschodnim brzegu, czyli tym, który jest ocembrowany betonem. Ta część nie przypomina jeziora o walorach rekreacyjnych, a raczej jakieś przemysłowe osadniki.
Rozważaliśmy kąpiel, ale woda jakoś nie zachęca. Ma bardzo malowniczy stopień zzielenienia. Przypuszczalnie po wyjścu z niej moglibyśmy osiagnąć tą samą barwę, a jakoś nie bardzo mamy na to ochotę
Nadbrzeżne betony są dziś wygrzane, co zachęca, aby się na nich wyłożyć. I fajnie porastają ziołami, krzaczkami różyczek czy różnymi pnączami.
Przechodzimy przez tamę, która trzyma rzekę Bystrzyca tworząc ten zbiornik.
Zawsze pociągały mnie tutejsze "wyspy" - pogłębiarki czy inne maszyny do pozyskiwania piacho-żwiru umiejscowione na środku jeziora. Pełne rur, korb, lin a i baraczków, w których zapewne bardzo byłoby klimatycznie zanocować
Zgrupowanie podobnych maszyn/barek/pochylni jest również przy jednym z brzegów. No Naftowe Kamienie to nie są, ale zawsze chociaż malutka namiastka
Teren ten zwą kopalnią Mietków. Mają tu spore taśmociągi, które dzisiaj nie pracują. Stoją jakby zapomniane. Nie wiem czy ze względu na weekend czy może przerwano tu wydobycie?
Puste tasmociągi.
Miejsce, gdzie takowy nurkuje do tunelu.
A później przelatuje nad drogą takim oto malowniczym wiaduktem.
Przechodzimy praktycznie przy samej kopalni kruszywa, co pozwala zapuścić żurawia na jej teren. Kabak twierdzi, że to ci dopiero jest plac zabaw! Taki w wersji XXXXL! I wszystko jest co trzeba - zjeżdżalnie, piaskownice a zwłaszcza drabinki do wspinania! Tych drabinek to tutaj mają zatrzęsienie. Nie ukrywam, że ja również bym się tam powspinała Tylko mam pewne opory, jako że zakład figuruje jako czynny... Acz dzisiaj nic sie nie sypie, nie słychac pracy maszyn, nie widać kręcących sie na terenie ludzi czy pojazdów.
A horyzont zamykają ogromne silosy.
Widać też stąd dwie najbliższe ruiny pałaców - Maniów Mały i Borzygniew.
Można użyc także na roślinności! Bardzo dawno nie widziałam takich cudnych łanów dzwoneczków.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W Śmiałowicach zwiedzamy młyn. Ale nie on jest pierwszą rzeczą, która w tej wiosce rzuciła się nam w oczy. Bo pierwszy był Żuk. I to nie prawdziwy, ale namalowany!
W momencie włażenia do opuszczonych budynków mam przekonanie, że właśnie zwiedzam jeden z wielu dolnoślaskich pałaców. I to wrażenie utrzymuje się bardzo długo. Z zewnątrz to na młyn jakoś całkiem nie wygląda.
Bramny tunel od razu zachęca do odwiedzin
Brama wyprowadza nas do innego świata, takiego skrytego od oczu przypadkowych przechodniów czy śmigających tutejszą szosą.
Wyłazimy na dziedziniec. I to nie byle jaki! Stąd dokładnie widać ogrom zabudowań, które nas otaczają. Z zewnątrz, od ulicy, to nie robiło takiego wrażenia, bo 3/4 zabudowań było niewidocznych. Niestety o tej porze dnia najciekawszy rzut wypada pod słońce, więc zdjęcia wychodzą takie nie bardzo - z plamami. Obiektyw mojego aparatu niestety zbyt dużo nosi pamiątek piachu, zderzeń z betonem albo wycierań rękawem...
Po krótkim zlustrowaniu terenu włazimy do baszty. O do tej!
I tu chyba każdemu rozdziawia się gęba! A to ci ślimak!!!!
Bardzo przyjemnym sposobem na spędzanie popołudnia jest połazić sobie po klatce schodowej. Zwłaszcza sympatycznie jest, gdy stopnie pod stopami skrzypią, a w powietrzu wiruje pył i aromat obłażącej farby.
Inne schody spotykane w okolicznych budynkach. Już nie tak spektakularne, ale również nie pozbawione uroku.
A tu pozostałości "młynowej" historii. Przypominające, że to jednak nie pałac, a inne było podstawowe przeznaczenie obiektu.
Nawet literaturę mieli tu tematyczną!
Pozostałości dawnej dokumentacji.
Pomniejsze zabudowania. Może mniej ciekawe, może prawie całkowicie wypatroszone, ale bardzo malowniczo zarośnięte. Przyroda ma to do siebie, że potrafi pięknie ubarwić byle budę.
W objęciach pająków i bluszczy.
I teraz pytanie - czym się różnił portier od stróża? Bo zawsze mi się wydawało, że to synonim. Tu jeszcze wychodzi, że obowiązki mieli te same, ale jednak rozdzielono ich i zróżnicowano.
Przymłynowe zabudowania chyba mieszkalne.
Po wyjściu z ruin łazimy w kółko po miejscowości w poszukiwaniu śmieci. Tak - śmieci. Zazwyczaj odpadki, puste opakowania, worki walają się wszędzie, jest ich za dużo i nie trzeba ich szukać. Dziś jest inaczej. Bo śmieci jak na lekarstwo. W końcu udaje się znaleźć jakieś ciśnięte do rowu butelki. Hurra! Mamy czym poczęstować paproszka! A może dlatego śmieci nie ma, bo wszyscy tu go ochoczo karmią???
Kolejną miejscowością gdzie szukamy starych budowli są Piotrowice Świdnickie. Tu niestety mniej nam dopisuje szczęście i nie włazimy do środka. Obiekt już nie jest opuszczony - tak jak w moich przeterminowanych zapiskach ze szlag wie ktorego roku. Spóźniliśmy się... Cóż zrobić - czasem się uda, czasem nie...
Ma tu powstać "muzeum techniki rolniczej - żywy folwark". Jak widać na załączonych obrazkach - część asortymentu muzealnego mają już zgromadzone.
W momencie włażenia do opuszczonych budynków mam przekonanie, że właśnie zwiedzam jeden z wielu dolnoślaskich pałaców. I to wrażenie utrzymuje się bardzo długo. Z zewnątrz to na młyn jakoś całkiem nie wygląda.
Bramny tunel od razu zachęca do odwiedzin
Brama wyprowadza nas do innego świata, takiego skrytego od oczu przypadkowych przechodniów czy śmigających tutejszą szosą.
Wyłazimy na dziedziniec. I to nie byle jaki! Stąd dokładnie widać ogrom zabudowań, które nas otaczają. Z zewnątrz, od ulicy, to nie robiło takiego wrażenia, bo 3/4 zabudowań było niewidocznych. Niestety o tej porze dnia najciekawszy rzut wypada pod słońce, więc zdjęcia wychodzą takie nie bardzo - z plamami. Obiektyw mojego aparatu niestety zbyt dużo nosi pamiątek piachu, zderzeń z betonem albo wycierań rękawem...
Po krótkim zlustrowaniu terenu włazimy do baszty. O do tej!
I tu chyba każdemu rozdziawia się gęba! A to ci ślimak!!!!
Bardzo przyjemnym sposobem na spędzanie popołudnia jest połazić sobie po klatce schodowej. Zwłaszcza sympatycznie jest, gdy stopnie pod stopami skrzypią, a w powietrzu wiruje pył i aromat obłażącej farby.
Inne schody spotykane w okolicznych budynkach. Już nie tak spektakularne, ale również nie pozbawione uroku.
A tu pozostałości "młynowej" historii. Przypominające, że to jednak nie pałac, a inne było podstawowe przeznaczenie obiektu.
Nawet literaturę mieli tu tematyczną!
Pozostałości dawnej dokumentacji.
Pomniejsze zabudowania. Może mniej ciekawe, może prawie całkowicie wypatroszone, ale bardzo malowniczo zarośnięte. Przyroda ma to do siebie, że potrafi pięknie ubarwić byle budę.
W objęciach pająków i bluszczy.
I teraz pytanie - czym się różnił portier od stróża? Bo zawsze mi się wydawało, że to synonim. Tu jeszcze wychodzi, że obowiązki mieli te same, ale jednak rozdzielono ich i zróżnicowano.
Przymłynowe zabudowania chyba mieszkalne.
Po wyjściu z ruin łazimy w kółko po miejscowości w poszukiwaniu śmieci. Tak - śmieci. Zazwyczaj odpadki, puste opakowania, worki walają się wszędzie, jest ich za dużo i nie trzeba ich szukać. Dziś jest inaczej. Bo śmieci jak na lekarstwo. W końcu udaje się znaleźć jakieś ciśnięte do rowu butelki. Hurra! Mamy czym poczęstować paproszka! A może dlatego śmieci nie ma, bo wszyscy tu go ochoczo karmią???
Kolejną miejscowością gdzie szukamy starych budowli są Piotrowice Świdnickie. Tu niestety mniej nam dopisuje szczęście i nie włazimy do środka. Obiekt już nie jest opuszczony - tak jak w moich przeterminowanych zapiskach ze szlag wie ktorego roku. Spóźniliśmy się... Cóż zrobić - czasem się uda, czasem nie...
Ma tu powstać "muzeum techniki rolniczej - żywy folwark". Jak widać na załączonych obrazkach - część asortymentu muzealnego mają już zgromadzone.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wyjątkowo spodobała się nam idea "wczasów wagonowych" i w tym roku również zatęskniliśmy za takowymi klimatami - za noclegami w kolejowych wagonach i aromatem torowiska o każdej godzinie dnia i nocy Dwa lata temu nocowaliśmy w wagonowisku na Helu (relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... czasy.html ), rok temu w Łebie (relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... czasy.html ).
Teraz obraliśmy bliższą opcję, na terenie muzeum kolejowego w Jaworzynie Śląskiej. Zwiedzaliśmy już kiedyś to miejsce w ramach jednego ze zlotów z forum sudeckiego zimą w 2013 roku (relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2013.html ). Od tego czasu trochę się tutaj zmieniło, więc warto było zajrzeć po raz kolejny. No i w końcu zrealizować nasz plan wdrapania się na któryś z opuszczonych wagonów i zapodania tam pikniku w ciepły, sielankowy letni wieczór.
Wagonowe noclegowisko w Jaworzynie trochę odróżnia się od tych na Helu czy w Łebie. Tam wczasowicze kwaterowali się w wagonach mieszkalnych, a tutaj w sypialnych. Tam miało się do dyspozycji cały wagon z kilkoma pomieszczeniami - tu tylko przedział. Są to autentyczne wagony sypialne z lat 70tych, które niegdyś jeździły po Polsce, a tutaj trafiły na emeryturę. Wagony są trzy i stoją na obrzeżach muzeum.
Obok na przylegających torowiskach osiedliły się pordzewiałe lokomotywy i wagony czekające ponoć na swoją kolej do renowację.
Widoki z okna mamy zacne!
A i okno jest nie byle jakie - podpierane beleczką! Tylko jeden taki przedział jest i właśnie nam się dostał
Zamknięte:
Otwarte:
Do wagonów sypialnych przylega takowy ciekawy budynek zwany zapadnią.
Większość przedziałów do spania jest trzyosobowa. Nocując w trójkę tak jak my, dostaje się jednak do dyspozycji dwa przedziały, coby nikt nie musiał się gramolić na najwyższą półkę.
Są też przedziały bardziej wypaśne, np. jednoosobowy z dywanikiem i kaloryferem.
Albo wręcz salonik - z szerokim łóżkiem, biurkiem, stolikiem i prywatną łazienką.
Acz obecnie ani woda, ani żadna forma kanalizacji, ani ogrzewanie nie są do wagonów podłączone. To tylko pamiątka po dawnych czasach, gdy pociąg był na chodzie i zwiedzał świat.
Jeden z wagonów zawiera takowy "przedział bydlęcy", do którego wstawiono kanapę. Z okna widać miejsce ogniskowe, więc chyba może pełnić dogodną role wiaty na imprezy jak np. zacznie lać.
Klimaty korytarzowe.
Mamy tu również przegląd różnych firaneczek, chyba pochodzących z różnych czasów działania PKP. Nie wiem, które są starsze, które nowsze.
Wiem jedynie, które są moje ulubione!
Jakby ktoś miał ochotę pożywić się w klimatach kolejowych to również ma okazję - nieopodal jest bar, również umieszczony w wagonie. Niestety bar ma dwie wady - jest krótko czynny (bo tylko do 17) i nie ma w nim piwa
Obiad więc zjadamy w barze, a w piwo i zapasy na kolację zaopatrujemy sie gdzie indziej. I wyruszamy na poszukiwanie odpowiedniego miejsca na wieczorny popas - tak jak wymarzyliśmy sobie już 9 lat temu. Ma to być coś starego i pordzewiałego, powinno być dosyć wysoko dla lepszych widoków i najlepiej jakby zaraz gdzieś obok przejeżdżały pociągi. Łazimy więc, szukamy i zaglądamy we wszelakie zakamarki muzeum.
I to nie że na krzywy ryj. Nocując tu automatycznie mamy bezterminowy bilet wstępu na teren całego muzeum na odkrytym powietrzu. Dodatkowo płatne są jedynie wnętrza, oprowadzanie z przewodnikiem i przejazd pociągiem po bocznicy.
Mam wrażenie, że przybyło tu eksponatów od czasu naszego poprzedniego pobytu.
Ten wagon szczególnie zrobił na mnie wrażenie, z taką przyklejoną budką - jakby dla strażnika?
Na niektorych wagonach zachowały się napisy z dawnych lat. No chyba, że to nowe, tylko tak stylizowane, żeby zwiedzający się cieszyli?
Wnętrza niektórych lokomotyw czy wagonów wyglądają jakby były całkiem na chodzie. Tylko wsiąść i wyruszyć w trasę!
Kilka szerszych spojrzeń na okolicę.
W końcu wybraliśmy miejsce na posiadówkę. Ten wagon z napisem Krupp. Nietypowy w kształcie, ładnie położony, wygodny, widokowy, a i dość solidny, że nie załamie się pod kuprem jak sie człowiek usadzi.
I tak... Kolacja wypada nam dziś jakoś miodnie Mamy musztardę miodową do parówek i piwo na miodzie gryczanym. Wieczor jest bardzo ciepły, aż taki zdaje się za ciepły jak na samą końcówkę sierpnia. Jest nieco duszno i zaczynają nadciągać ciemne chmury. Nie wiemy więc ile nam jeszcze zostało tych miłych chwil na starym pociągu. Ale póki co jest pięknie - latają nietoperze, od czasu do czasu śmignie pociąg i zagwizda zbliżając się do stacji. Powoli zapada zmrok i zapalają się kolejne latarnie. Ale nie nadciąga wieczorny chłód. Można siedzieć w krótkich spodniach - jak gdzieś na Bałkanach czy Krymie. Pachnie metalem, podkładami, trochę smarem. Są chwilę, które mają w sobie jakąś magię i człowiek by chciał, aby nie skończyły się nigdy...
Burze jednak się nie naprzykrzają. Kabak nawet wysnuwa teorię, że odstraszają je gwizdy pociągów. Im więcej takowych nas mija - tym chmury odchodzą, a na większej części nieba pojawiają się gwiazdy.
Nocne zwiedzanie terenów wokółwagonowych.
Robimy sobie wspólne zdjecie, ale aparat w ostatniej chwili fiknął z toru i strurlał się z górki. Zdjęcie wyszło zabawnie!
Wręcz mam wrażenie, że ciekawiej niż to powtórzone, już bez fikołków.
Będąc tu wybraliśmy się też na zwiedzanie z przewodnikiem. Lepiej zachowane, cenniejsze i bardziej odnowione okazy trzymają w lokomotywowni i na gwieździstych torowiskach zaraz przed nią.
W dalszych pomieszczeniach można oglądać różne stare fotografie czy malowidła.
Takie coś kiedyś mieli - skrzyżowanie parowozu z drezyną. Pojazd o dużym stopniu ażurowości.
A to ponoć prototyp pociagu osobowego. Było wtedy w zwyczaju wozić pasażerów w wagonach towarowych, ale jednak ludzie spragnieni wygody postanowili coś z tym zrobić. Jak widać na załączonym obrazku do wagonu numer 8 jest wpakowana buda z karety!
Obraz przedstawiający stację kolejową w Lubawce w momencie jej powstania pośrodku niczego. Wokół tylko góry i pola.
Parowóz sunący gdzieś przez Sudety.
Jedno z pomieszczeń wypełnia makieta. Pochodzi z którejś z kolejowych szkół, gdzie uczniowie na niej zdawali egzamin ze sterowania ruchem i dopiero potem mogli dostać w łapki prawdziwe urządzenia. I po likwidacji szkoły tą całą konstrukcję wyrzucono na śmietnik. Uratowali ją jacyś miłosnicy kolei i tak trafiła do muzeum. Co ciekawe - ona wciąż jest na chodzie! Modele pociagów jeżdżą przez mosty i tunele, zwrotnice się przestawiają, są nawet kwietniki i pasażerowie (choć ci już siedzą nieruchomo
Kabak stwierdza, że taką kolejkę chce dostać pod choinkę! Cóż, widać częściej trzeba zaglądać na śmietniki przy opuszczonych szkołach
A to jakis inny model wagonu - z prawdziwym drewnem.
Że też nigdy takich tabliczek nie znalazłam w ruinach...
Ostatnim miejscem, gdzie zagląda wycieczka są warsztaty pełne maszyn tnąco - dziurkująco - krojących. Wszystkie są sprawne i nawet ochotnicy mogą na nich chwilę popracować.
Podobną maszynę jak tu występują spotkałam w lutym w opuszczonym budynku przy torach w Głogowie (zdjęcia gdzieś w połowie tej relacji: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2022.html)
Największe wrażenie robią na mnie maszyny bez własnych silników tylko zasilane z jednego wału za pomocą taśm. Na zdjęciu tego się nie da ująć jak to wyje, huczy i charczy!
Jedną z tutejszych atrakcji jest też przejazd starymi wagonami po bocznicy (nie ma już tej drezynki co w 2013 roku). I jestem naprawdę pełna podziwu dla pomysłowości i inwencji twórczej ile można wycisnąć z trasy, która ma 50 metrów!!
A więc najpierw kupuje się bilety. Takie jak to dawniej bywały z tekturki, którą konduktor dziurkuje.
Pociąg wjeżdża na specjalnie do tego przygotowaną stacyjkę.
Pasażerowie usadzają kupry na drewnianych ławkach.
Zakazy są po to, aby je łamać!
Pociąg jedzie 50 metrów w jedną stronę, gwiżdże, pufa, po czym wraca. I wjeżdża na obrotnicę! Po dalmierzu z Helu ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... mierz.html ) to chyba najciekawsza karuzela na jakiej mieliśmy okazję się wozić. No była jeszcze ta sławna karuzela z Chyrowa ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... h-lat.html ), ale tam tylko ja się woziłam, a kabak zna ją wyłącznie z opowiadań. Ta dzisiejsza jest zdecydowanie największa, ale niestety kręci się najwolniej.
Mając już wyzwiedzane muzeum na dziesiąta stronę, idziemy jeszcze poszukać jeziorka, które ponoć jest tutaj gdzieś blisko. Włazimy w pola. Stąd też fajnie widać ekspozycje starych pociągów. W tych żółciach nawłociowych prezentują się rewelacyjnie!
Nie wiem jak to jest, że nas zawsze wyprowadzi na jakieś manowce. Szukamy jeziorka, a póki co znajdujemy bagno, plac budowy i częściowo zalane, grząskie pola uprawne...
W końcu jest i nasza glinianka!
Klimaty kolejowe nas nie opuszczają - prawie nad jej brzegiem właśnie sunie pociąg towarowy.
Zbocza mają tu gliniaste i skarpowate. Gdzieniegdzie wycięto w gruncie schodki, a nieraz i przerzucono linę coby schodzący nie wybili sobie od razu wszystkich zębów.
Lokalne molo i ciekawe barwy horyzontu, przypominające nam, że tym razem to juz napewno nie ujdzie nam na sucho...
A potem spłynęliśmy do domu. I tak to zakończyła się kolejna edycja udanych "wczasów wagonowych".
P.S. Jeśli ktoś z czytających zna, kojarzy lub choć obiło mu sie o uszy jakieś jeszcze inne miejsce, gdzie można zanocować w wagonie - to niezmiernie będę wdzięczna za polecenie, poradę czy jakąkolwiek inną podpowiedź, ktora przybliży nam kolejną takową podróż w czasie i możliwość miło spędzonych chwil
Teraz obraliśmy bliższą opcję, na terenie muzeum kolejowego w Jaworzynie Śląskiej. Zwiedzaliśmy już kiedyś to miejsce w ramach jednego ze zlotów z forum sudeckiego zimą w 2013 roku (relacja: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2013.html ). Od tego czasu trochę się tutaj zmieniło, więc warto było zajrzeć po raz kolejny. No i w końcu zrealizować nasz plan wdrapania się na któryś z opuszczonych wagonów i zapodania tam pikniku w ciepły, sielankowy letni wieczór.
Wagonowe noclegowisko w Jaworzynie trochę odróżnia się od tych na Helu czy w Łebie. Tam wczasowicze kwaterowali się w wagonach mieszkalnych, a tutaj w sypialnych. Tam miało się do dyspozycji cały wagon z kilkoma pomieszczeniami - tu tylko przedział. Są to autentyczne wagony sypialne z lat 70tych, które niegdyś jeździły po Polsce, a tutaj trafiły na emeryturę. Wagony są trzy i stoją na obrzeżach muzeum.
Obok na przylegających torowiskach osiedliły się pordzewiałe lokomotywy i wagony czekające ponoć na swoją kolej do renowację.
Widoki z okna mamy zacne!
A i okno jest nie byle jakie - podpierane beleczką! Tylko jeden taki przedział jest i właśnie nam się dostał
Zamknięte:
Otwarte:
Do wagonów sypialnych przylega takowy ciekawy budynek zwany zapadnią.
Większość przedziałów do spania jest trzyosobowa. Nocując w trójkę tak jak my, dostaje się jednak do dyspozycji dwa przedziały, coby nikt nie musiał się gramolić na najwyższą półkę.
Są też przedziały bardziej wypaśne, np. jednoosobowy z dywanikiem i kaloryferem.
Albo wręcz salonik - z szerokim łóżkiem, biurkiem, stolikiem i prywatną łazienką.
Acz obecnie ani woda, ani żadna forma kanalizacji, ani ogrzewanie nie są do wagonów podłączone. To tylko pamiątka po dawnych czasach, gdy pociąg był na chodzie i zwiedzał świat.
Jeden z wagonów zawiera takowy "przedział bydlęcy", do którego wstawiono kanapę. Z okna widać miejsce ogniskowe, więc chyba może pełnić dogodną role wiaty na imprezy jak np. zacznie lać.
Klimaty korytarzowe.
Mamy tu również przegląd różnych firaneczek, chyba pochodzących z różnych czasów działania PKP. Nie wiem, które są starsze, które nowsze.
Wiem jedynie, które są moje ulubione!
Jakby ktoś miał ochotę pożywić się w klimatach kolejowych to również ma okazję - nieopodal jest bar, również umieszczony w wagonie. Niestety bar ma dwie wady - jest krótko czynny (bo tylko do 17) i nie ma w nim piwa
Obiad więc zjadamy w barze, a w piwo i zapasy na kolację zaopatrujemy sie gdzie indziej. I wyruszamy na poszukiwanie odpowiedniego miejsca na wieczorny popas - tak jak wymarzyliśmy sobie już 9 lat temu. Ma to być coś starego i pordzewiałego, powinno być dosyć wysoko dla lepszych widoków i najlepiej jakby zaraz gdzieś obok przejeżdżały pociągi. Łazimy więc, szukamy i zaglądamy we wszelakie zakamarki muzeum.
I to nie że na krzywy ryj. Nocując tu automatycznie mamy bezterminowy bilet wstępu na teren całego muzeum na odkrytym powietrzu. Dodatkowo płatne są jedynie wnętrza, oprowadzanie z przewodnikiem i przejazd pociągiem po bocznicy.
Mam wrażenie, że przybyło tu eksponatów od czasu naszego poprzedniego pobytu.
Ten wagon szczególnie zrobił na mnie wrażenie, z taką przyklejoną budką - jakby dla strażnika?
Na niektorych wagonach zachowały się napisy z dawnych lat. No chyba, że to nowe, tylko tak stylizowane, żeby zwiedzający się cieszyli?
Wnętrza niektórych lokomotyw czy wagonów wyglądają jakby były całkiem na chodzie. Tylko wsiąść i wyruszyć w trasę!
Kilka szerszych spojrzeń na okolicę.
W końcu wybraliśmy miejsce na posiadówkę. Ten wagon z napisem Krupp. Nietypowy w kształcie, ładnie położony, wygodny, widokowy, a i dość solidny, że nie załamie się pod kuprem jak sie człowiek usadzi.
I tak... Kolacja wypada nam dziś jakoś miodnie Mamy musztardę miodową do parówek i piwo na miodzie gryczanym. Wieczor jest bardzo ciepły, aż taki zdaje się za ciepły jak na samą końcówkę sierpnia. Jest nieco duszno i zaczynają nadciągać ciemne chmury. Nie wiemy więc ile nam jeszcze zostało tych miłych chwil na starym pociągu. Ale póki co jest pięknie - latają nietoperze, od czasu do czasu śmignie pociąg i zagwizda zbliżając się do stacji. Powoli zapada zmrok i zapalają się kolejne latarnie. Ale nie nadciąga wieczorny chłód. Można siedzieć w krótkich spodniach - jak gdzieś na Bałkanach czy Krymie. Pachnie metalem, podkładami, trochę smarem. Są chwilę, które mają w sobie jakąś magię i człowiek by chciał, aby nie skończyły się nigdy...
Burze jednak się nie naprzykrzają. Kabak nawet wysnuwa teorię, że odstraszają je gwizdy pociągów. Im więcej takowych nas mija - tym chmury odchodzą, a na większej części nieba pojawiają się gwiazdy.
Nocne zwiedzanie terenów wokółwagonowych.
Robimy sobie wspólne zdjecie, ale aparat w ostatniej chwili fiknął z toru i strurlał się z górki. Zdjęcie wyszło zabawnie!
Wręcz mam wrażenie, że ciekawiej niż to powtórzone, już bez fikołków.
Będąc tu wybraliśmy się też na zwiedzanie z przewodnikiem. Lepiej zachowane, cenniejsze i bardziej odnowione okazy trzymają w lokomotywowni i na gwieździstych torowiskach zaraz przed nią.
W dalszych pomieszczeniach można oglądać różne stare fotografie czy malowidła.
Takie coś kiedyś mieli - skrzyżowanie parowozu z drezyną. Pojazd o dużym stopniu ażurowości.
A to ponoć prototyp pociagu osobowego. Było wtedy w zwyczaju wozić pasażerów w wagonach towarowych, ale jednak ludzie spragnieni wygody postanowili coś z tym zrobić. Jak widać na załączonym obrazku do wagonu numer 8 jest wpakowana buda z karety!
Obraz przedstawiający stację kolejową w Lubawce w momencie jej powstania pośrodku niczego. Wokół tylko góry i pola.
Parowóz sunący gdzieś przez Sudety.
Jedno z pomieszczeń wypełnia makieta. Pochodzi z którejś z kolejowych szkół, gdzie uczniowie na niej zdawali egzamin ze sterowania ruchem i dopiero potem mogli dostać w łapki prawdziwe urządzenia. I po likwidacji szkoły tą całą konstrukcję wyrzucono na śmietnik. Uratowali ją jacyś miłosnicy kolei i tak trafiła do muzeum. Co ciekawe - ona wciąż jest na chodzie! Modele pociagów jeżdżą przez mosty i tunele, zwrotnice się przestawiają, są nawet kwietniki i pasażerowie (choć ci już siedzą nieruchomo
Kabak stwierdza, że taką kolejkę chce dostać pod choinkę! Cóż, widać częściej trzeba zaglądać na śmietniki przy opuszczonych szkołach
A to jakis inny model wagonu - z prawdziwym drewnem.
Że też nigdy takich tabliczek nie znalazłam w ruinach...
Ostatnim miejscem, gdzie zagląda wycieczka są warsztaty pełne maszyn tnąco - dziurkująco - krojących. Wszystkie są sprawne i nawet ochotnicy mogą na nich chwilę popracować.
Podobną maszynę jak tu występują spotkałam w lutym w opuszczonym budynku przy torach w Głogowie (zdjęcia gdzieś w połowie tej relacji: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -2022.html)
Największe wrażenie robią na mnie maszyny bez własnych silników tylko zasilane z jednego wału za pomocą taśm. Na zdjęciu tego się nie da ująć jak to wyje, huczy i charczy!
Jedną z tutejszych atrakcji jest też przejazd starymi wagonami po bocznicy (nie ma już tej drezynki co w 2013 roku). I jestem naprawdę pełna podziwu dla pomysłowości i inwencji twórczej ile można wycisnąć z trasy, która ma 50 metrów!!
A więc najpierw kupuje się bilety. Takie jak to dawniej bywały z tekturki, którą konduktor dziurkuje.
Pociąg wjeżdża na specjalnie do tego przygotowaną stacyjkę.
Pasażerowie usadzają kupry na drewnianych ławkach.
Zakazy są po to, aby je łamać!
Pociąg jedzie 50 metrów w jedną stronę, gwiżdże, pufa, po czym wraca. I wjeżdża na obrotnicę! Po dalmierzu z Helu ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... mierz.html ) to chyba najciekawsza karuzela na jakiej mieliśmy okazję się wozić. No była jeszcze ta sławna karuzela z Chyrowa ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... h-lat.html ), ale tam tylko ja się woziłam, a kabak zna ją wyłącznie z opowiadań. Ta dzisiejsza jest zdecydowanie największa, ale niestety kręci się najwolniej.
Mając już wyzwiedzane muzeum na dziesiąta stronę, idziemy jeszcze poszukać jeziorka, które ponoć jest tutaj gdzieś blisko. Włazimy w pola. Stąd też fajnie widać ekspozycje starych pociągów. W tych żółciach nawłociowych prezentują się rewelacyjnie!
Nie wiem jak to jest, że nas zawsze wyprowadzi na jakieś manowce. Szukamy jeziorka, a póki co znajdujemy bagno, plac budowy i częściowo zalane, grząskie pola uprawne...
W końcu jest i nasza glinianka!
Klimaty kolejowe nas nie opuszczają - prawie nad jej brzegiem właśnie sunie pociąg towarowy.
Zbocza mają tu gliniaste i skarpowate. Gdzieniegdzie wycięto w gruncie schodki, a nieraz i przerzucono linę coby schodzący nie wybili sobie od razu wszystkich zębów.
Lokalne molo i ciekawe barwy horyzontu, przypominające nam, że tym razem to juz napewno nie ujdzie nam na sucho...
A potem spłynęliśmy do domu. I tak to zakończyła się kolejna edycja udanych "wczasów wagonowych".
P.S. Jeśli ktoś z czytających zna, kojarzy lub choć obiło mu sie o uszy jakieś jeszcze inne miejsce, gdzie można zanocować w wagonie - to niezmiernie będę wdzięczna za polecenie, poradę czy jakąkolwiek inną podpowiedź, ktora przybliży nam kolejną takową podróż w czasie i możliwość miło spędzonych chwil
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wszystkie poniższe relacje z Nowej Rudy pochodzą z wyjazdu w styczniu 2022:
W Nowej Rudzie postanawiamy się pokręcić po terenach nieczynnej kopalni. Ponoć była to pierwsza kopalnia węgla kamiennego na terenach obecnej Polski i reklamują ją również jako jedną z najbardziej niebezpiecznych i wybuchowych w Europie, np. w 1941 roku podziemny wyrzut gazów i skał zabił tu 187 górników (więcej o tym na forum straznicyczasu - tutaj: http://www.straznicyczasu.pl/viewtopic. ... 37&t=13478)
Nie tylko węglem szczyciła się Nowa Ruda. Odkryto tu także złoża łupku ogniotrwałego, który był na miejscu specjalnie oczyszczany i wyprażany w pieco-kominkach o ciekawych kształtach.
W latach 90 tych losy kopalni potoczyły się klasycznie - okazała się nierentowna, niepotrzebna, wszystko nagle przestało działać jak trzeba, więc została zlikwidowana. Obecnie fraza "Kopalnia w Nowej Rudzie" kojarzy się głównie z obecnym tam muzeum i podziemną trasą turystyczną, gdzie wędruje się z przewodnikiem i chyba nawet można pojeździć podziemną kolejką. Nas jednak głównie interesują tereny rozciągające się kawałek dalej, gdzie zostały hałdy i szumi młody las nafaszerowanych mniejszymi i większymi ruinkami.
Póki co oddalamy się od centrum miasta, kierując na obrzeża. Mijamy ogrodzenie, ponoć dawnej szkoły górniczej. Tak nam mówił przynajmniej jeden koleś zza płotu.
Jest też orzeł z pozyskaną świetlistą koroną.
Ozdobny mur z ceglastych elementów. Nie wiem jakie miejsce niegdyś ozdabiał, ale sugeruje, że idziemy w dobrą stronę.
Tu chyba bardziej współczesne pieczątki i szlaki.
Zza węgła jakiegoś opuszczonego budynku wygląda szyb.
To póki co ta część muzealna, ale prezentuje się nadpodziw sympatycznie. Pomnik górnika.
Pomnik kolejki.
Gdzieś tu pewnie wpuszczają pod ziemie wycieczki.
Zaglądam do otwartego budynku. Sklepik z pamiątkami, kasa, trochę eksponatów. Jakby kogoś interesowała dokładniejsza historia kopalni:
Wiszą różne odezwy, mające sprowadzić styl życia górnika na właściwe tory. Ciekawe czy działało? I górnik po przeczytaniu tabliczki od razu tracił smaka na piwo i biegł do lekarza?
Kolekcja sztandarów. Mniej i bardziej bojowych.
No to byłoby na tyle ze zwiedzania miejsc turystycznie udostępnionych. Na zorganizowaną wycieczkę podziemną się nie wybieramy - nie bardzo mamy czas a innych planów dużo. Poza tym kabak chyba by nas zabił, jakby się dowiedziała, że jeździliśmy podziemną kolejką bez niej
Tunel do innego świata.
Można też chyba schodami.
Za tunelem otwiera się pusta przestrzeń. Taka zbyt pusta... Czuć wyraźnie w powietrzu jeszcze nie do końca wymazane z czasoprzestrzeni budynki. Ziemia pachnie postindustrialem. Bardzo charakterystyczny zapach - ni to żwiru, ni to nadpalonego kabla, ni to starego jutowego worka, w którym zostało trochę pyłu po węglu. Trochę jak aromat smaru, trochę rdzy, trochę zawilgłego betonu. Taki ogólnie zapach przygody, podpowiadający: "zaraz znajdziesz coś ciekawego, chyba że to najpierw cieć pilnujący terenu znajdzie ciebie"
Nie wiem dlaczego, ale jest to jeden z terenów pokopalnianych o bardziej mrocznej atmosferze. Z każdego zakamarka wyziera tu jakiś smutek, jednocześnie z lekka podprawiony niepokojem. W podobnych miejscach w Bytomiu czy Wałbrzychu nigdy nie miałam takich odczuć, nawet włócząc sie samotnie. Bardziej posępne wrażenie chyba robiła jedynie kopalnia im. Izotowa z Nikitowki ( https://photos.google.com/share/AF1QipO ... NUUGdZUUF3 )
Jedyny zachowany budynek (z gatunku dużych) przypomina nieco wieżowiec. Ale to tak na pierwszy rzut oka. Troszkę dokładniejsze oględziny - i widać, że to coś raczej nie mieszkalne dla ludzi. Tu miał mieszkać prąd Miała tu być jego centralna rozdzielnia. Budynek nigdy jednak nie pełnił swojej funkcji, bo nie został ukończony. Jak zaczęli go budować w latach 90 tych, tak i przerwali i porzucili. No bo wtedy kopalnia upadła, więc już nie było jakiego prądu rozdzielać i po co.
Lód w podobnym stanie jak beton. Kompozycja spójna
Główny nasz cel to hałda! Wyleźć na górę i się rozejrzeć. Czarny szczyt w naszą stronę opada bardzo stromym zboczem, pewnie by i tu wlazł, ale trochę się obawiamy czy to się nam na łeb nie osypie. Idziemy więc drogą jezdną zupełnie naokoło.
Całkiem pokaźna górka z tej naszej hałdy! Widoki wokół cieszą oko. Robimy sobie mały piknik, obserwując okoliczne szczyty, zarówno te płowe, jak i te pocukrowane śniegiem.
Jest nawet jeden duży jęzor śniegu!
W dolinach śmigają pociagi...
Strome zbocza odległych kamieniołomów...
I snują się dymy! Tak... To jedna z moich ulubionych rzeczy w czasie zimowych włóczęg. Nawet tak nazywamy ten nasz zimowy cykl wyjazdów - "małe zadymione miasteczka". Pewnie wielu ludzi na tym etapie zacznie tupać z oburzenia, szczelniej się zamota w maseczki antysmogowe, zamknie okna i zacznie wygłaszać coś o substancjach smolistych, od których płuca zawiązują się w supeł. I ja nie twierdze, że to nieprawda. Sama prawda! Ale ja i tak uwielbiam dymy! Podziwiac wizualnie i wąchać! Patrzeć jak łamie się na nich światło i jak pełzają, wiją się, wirują... Jak przyjmują różne kształty i sprawiają wrażenie żywego organizmu. A może one potrafią być przyjazne i nie szkodzić? Ale tylko dla tych, którzy je szczerze pokochali, darząc sympatią i szacunkiem?
O tak... Nowa Ruda w kategorii moich zadymionych miasteczek stanęła na wysokości zadania i spełniła oczekiwania na 200% Zapewne ten sympatyczny punkt widokowy miał w tym też spory swój udział!
I tak... Odłożyć na chwilę i zapomnieć slogany "smog to zło", "wymień swój piec", itp. I spojrzeć z boku. Z dystansu. Bez tych wszystkich cywilizacyjnych obciążeń. Jakby się było przybyszem z innej planety, który zwiedza nasz świat i obserwuje ciekawe zjawisko. W tym naprawdę można odnaleźć piękno. Może nieoczywiste, może nie wpadające w klasyczne kanony, którymi jesteśmy nasączani od dziecka... Bo świat nie jest czarno - biały... Często bywa szary... jak ten dym!
"To za węgiel!" To chyba dobry toast siedząc na hałdzie dawnej kopalni i patrząc na wyziewy z miejskich kominów??
Gdzieś na hałdzie. Takowa tasiemka. Karagana to jakaś syberyjska roślina. Ktoś ją tu specjalnie posadził? Ładnie by było jakby się rozrosła, a żółte kwiaty pokryły całe wzgórze!
Przepusty pod drogą mają tu solidne, z daleka myśleliśmy, że to jakiś bunkier
Po krzakach rozsiane jest sporo betonowych pozostałości jakiś budowli. W większości już tak omszałych i zasypanych liśćmi, że łatwo można je przegapić.
W skarpie jednego ze wzgórz dostrzegamy bardzo intrygujący otwór. Nie wypada nie sprawdzić!
W środku widzimy taki korytarzyk. Nie wiem jak daleko prowadzi, bo po jakiś 5 metrach zaczyna być zalany. Gumiaki niestety zostały w domu, a moczyć butów przy tych temperaturach całkowicie nie mam ochoty.
Było wejście... I oczywiście zamurowali. A akurat nie zgraliśmy się w fazie z żadną dobrą duszą, która rozkuwa takie miejsca
Już, już mamy wracać do miasta, gdy rzuca się w oczy jeszcze jedna szczelina. Ładnie zamaskowana zwieszającą się trawą.
Na dole w dwie strony rozchodzą się małe korytarzyki o ceglastych sklepieniach.
Sufity mają tu całe w korzeniach.
Tym tunelem trzeba by się czołgać. Wieje z niego chłodem bardziej niż z innych. Może by tędy wlazł do kopalni na krzywy ryj?
Nieopodal stoja takowe kominki.
Widoczki w promieniach zachodzącego słońca.
Nieczynne piece do prażenia łupku. Szukaliśmy ich - i ni cholery... Ni ma... Niestety chyba już je rozebrali. Albo nie znaleźliśmy. Zdjęcie z Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Łupek_ogn ... a_Ruda.jpg
Czy gdzieś tutaj były te piece??? Zostały jakieś betonowe ściany jakby dawnych podpór, miejsce jakby trochę podobne...
Do Nowej Rudy znów wracamy tunelem pod torami. Ten jest jeszcze bardziej klimatyczny od poprzedniego.
I tak oto nam zeszło pół styczniowego dnia wśród żwiru hałd, błota tuneli, mchów, liści i rozległych widoków na sudeckie pagóry, wśród snujących się malowniczych dymów!
cdn
W Nowej Rudzie postanawiamy się pokręcić po terenach nieczynnej kopalni. Ponoć była to pierwsza kopalnia węgla kamiennego na terenach obecnej Polski i reklamują ją również jako jedną z najbardziej niebezpiecznych i wybuchowych w Europie, np. w 1941 roku podziemny wyrzut gazów i skał zabił tu 187 górników (więcej o tym na forum straznicyczasu - tutaj: http://www.straznicyczasu.pl/viewtopic. ... 37&t=13478)
Nie tylko węglem szczyciła się Nowa Ruda. Odkryto tu także złoża łupku ogniotrwałego, który był na miejscu specjalnie oczyszczany i wyprażany w pieco-kominkach o ciekawych kształtach.
W latach 90 tych losy kopalni potoczyły się klasycznie - okazała się nierentowna, niepotrzebna, wszystko nagle przestało działać jak trzeba, więc została zlikwidowana. Obecnie fraza "Kopalnia w Nowej Rudzie" kojarzy się głównie z obecnym tam muzeum i podziemną trasą turystyczną, gdzie wędruje się z przewodnikiem i chyba nawet można pojeździć podziemną kolejką. Nas jednak głównie interesują tereny rozciągające się kawałek dalej, gdzie zostały hałdy i szumi młody las nafaszerowanych mniejszymi i większymi ruinkami.
Póki co oddalamy się od centrum miasta, kierując na obrzeża. Mijamy ogrodzenie, ponoć dawnej szkoły górniczej. Tak nam mówił przynajmniej jeden koleś zza płotu.
Jest też orzeł z pozyskaną świetlistą koroną.
Ozdobny mur z ceglastych elementów. Nie wiem jakie miejsce niegdyś ozdabiał, ale sugeruje, że idziemy w dobrą stronę.
Tu chyba bardziej współczesne pieczątki i szlaki.
Zza węgła jakiegoś opuszczonego budynku wygląda szyb.
To póki co ta część muzealna, ale prezentuje się nadpodziw sympatycznie. Pomnik górnika.
Pomnik kolejki.
Gdzieś tu pewnie wpuszczają pod ziemie wycieczki.
Zaglądam do otwartego budynku. Sklepik z pamiątkami, kasa, trochę eksponatów. Jakby kogoś interesowała dokładniejsza historia kopalni:
Wiszą różne odezwy, mające sprowadzić styl życia górnika na właściwe tory. Ciekawe czy działało? I górnik po przeczytaniu tabliczki od razu tracił smaka na piwo i biegł do lekarza?
Kolekcja sztandarów. Mniej i bardziej bojowych.
No to byłoby na tyle ze zwiedzania miejsc turystycznie udostępnionych. Na zorganizowaną wycieczkę podziemną się nie wybieramy - nie bardzo mamy czas a innych planów dużo. Poza tym kabak chyba by nas zabił, jakby się dowiedziała, że jeździliśmy podziemną kolejką bez niej
Tunel do innego świata.
Można też chyba schodami.
Za tunelem otwiera się pusta przestrzeń. Taka zbyt pusta... Czuć wyraźnie w powietrzu jeszcze nie do końca wymazane z czasoprzestrzeni budynki. Ziemia pachnie postindustrialem. Bardzo charakterystyczny zapach - ni to żwiru, ni to nadpalonego kabla, ni to starego jutowego worka, w którym zostało trochę pyłu po węglu. Trochę jak aromat smaru, trochę rdzy, trochę zawilgłego betonu. Taki ogólnie zapach przygody, podpowiadający: "zaraz znajdziesz coś ciekawego, chyba że to najpierw cieć pilnujący terenu znajdzie ciebie"
Nie wiem dlaczego, ale jest to jeden z terenów pokopalnianych o bardziej mrocznej atmosferze. Z każdego zakamarka wyziera tu jakiś smutek, jednocześnie z lekka podprawiony niepokojem. W podobnych miejscach w Bytomiu czy Wałbrzychu nigdy nie miałam takich odczuć, nawet włócząc sie samotnie. Bardziej posępne wrażenie chyba robiła jedynie kopalnia im. Izotowa z Nikitowki ( https://photos.google.com/share/AF1QipO ... NUUGdZUUF3 )
Jedyny zachowany budynek (z gatunku dużych) przypomina nieco wieżowiec. Ale to tak na pierwszy rzut oka. Troszkę dokładniejsze oględziny - i widać, że to coś raczej nie mieszkalne dla ludzi. Tu miał mieszkać prąd Miała tu być jego centralna rozdzielnia. Budynek nigdy jednak nie pełnił swojej funkcji, bo nie został ukończony. Jak zaczęli go budować w latach 90 tych, tak i przerwali i porzucili. No bo wtedy kopalnia upadła, więc już nie było jakiego prądu rozdzielać i po co.
Lód w podobnym stanie jak beton. Kompozycja spójna
Główny nasz cel to hałda! Wyleźć na górę i się rozejrzeć. Czarny szczyt w naszą stronę opada bardzo stromym zboczem, pewnie by i tu wlazł, ale trochę się obawiamy czy to się nam na łeb nie osypie. Idziemy więc drogą jezdną zupełnie naokoło.
Całkiem pokaźna górka z tej naszej hałdy! Widoki wokół cieszą oko. Robimy sobie mały piknik, obserwując okoliczne szczyty, zarówno te płowe, jak i te pocukrowane śniegiem.
Jest nawet jeden duży jęzor śniegu!
W dolinach śmigają pociagi...
Strome zbocza odległych kamieniołomów...
I snują się dymy! Tak... To jedna z moich ulubionych rzeczy w czasie zimowych włóczęg. Nawet tak nazywamy ten nasz zimowy cykl wyjazdów - "małe zadymione miasteczka". Pewnie wielu ludzi na tym etapie zacznie tupać z oburzenia, szczelniej się zamota w maseczki antysmogowe, zamknie okna i zacznie wygłaszać coś o substancjach smolistych, od których płuca zawiązują się w supeł. I ja nie twierdze, że to nieprawda. Sama prawda! Ale ja i tak uwielbiam dymy! Podziwiac wizualnie i wąchać! Patrzeć jak łamie się na nich światło i jak pełzają, wiją się, wirują... Jak przyjmują różne kształty i sprawiają wrażenie żywego organizmu. A może one potrafią być przyjazne i nie szkodzić? Ale tylko dla tych, którzy je szczerze pokochali, darząc sympatią i szacunkiem?
O tak... Nowa Ruda w kategorii moich zadymionych miasteczek stanęła na wysokości zadania i spełniła oczekiwania na 200% Zapewne ten sympatyczny punkt widokowy miał w tym też spory swój udział!
I tak... Odłożyć na chwilę i zapomnieć slogany "smog to zło", "wymień swój piec", itp. I spojrzeć z boku. Z dystansu. Bez tych wszystkich cywilizacyjnych obciążeń. Jakby się było przybyszem z innej planety, który zwiedza nasz świat i obserwuje ciekawe zjawisko. W tym naprawdę można odnaleźć piękno. Może nieoczywiste, może nie wpadające w klasyczne kanony, którymi jesteśmy nasączani od dziecka... Bo świat nie jest czarno - biały... Często bywa szary... jak ten dym!
"To za węgiel!" To chyba dobry toast siedząc na hałdzie dawnej kopalni i patrząc na wyziewy z miejskich kominów??
Gdzieś na hałdzie. Takowa tasiemka. Karagana to jakaś syberyjska roślina. Ktoś ją tu specjalnie posadził? Ładnie by było jakby się rozrosła, a żółte kwiaty pokryły całe wzgórze!
Przepusty pod drogą mają tu solidne, z daleka myśleliśmy, że to jakiś bunkier
Po krzakach rozsiane jest sporo betonowych pozostałości jakiś budowli. W większości już tak omszałych i zasypanych liśćmi, że łatwo można je przegapić.
W skarpie jednego ze wzgórz dostrzegamy bardzo intrygujący otwór. Nie wypada nie sprawdzić!
W środku widzimy taki korytarzyk. Nie wiem jak daleko prowadzi, bo po jakiś 5 metrach zaczyna być zalany. Gumiaki niestety zostały w domu, a moczyć butów przy tych temperaturach całkowicie nie mam ochoty.
Było wejście... I oczywiście zamurowali. A akurat nie zgraliśmy się w fazie z żadną dobrą duszą, która rozkuwa takie miejsca
Już, już mamy wracać do miasta, gdy rzuca się w oczy jeszcze jedna szczelina. Ładnie zamaskowana zwieszającą się trawą.
Na dole w dwie strony rozchodzą się małe korytarzyki o ceglastych sklepieniach.
Sufity mają tu całe w korzeniach.
Tym tunelem trzeba by się czołgać. Wieje z niego chłodem bardziej niż z innych. Może by tędy wlazł do kopalni na krzywy ryj?
Nieopodal stoja takowe kominki.
Widoczki w promieniach zachodzącego słońca.
Nieczynne piece do prażenia łupku. Szukaliśmy ich - i ni cholery... Ni ma... Niestety chyba już je rozebrali. Albo nie znaleźliśmy. Zdjęcie z Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Łupek_ogn ... a_Ruda.jpg
Czy gdzieś tutaj były te piece??? Zostały jakieś betonowe ściany jakby dawnych podpór, miejsce jakby trochę podobne...
Do Nowej Rudy znów wracamy tunelem pod torami. Ten jest jeszcze bardziej klimatyczny od poprzedniego.
I tak oto nam zeszło pół styczniowego dnia wśród żwiru hałd, błota tuneli, mchów, liści i rozległych widoków na sudeckie pagóry, wśród snujących się malowniczych dymów!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W Nowej Rudzie klimaty kolejowe towarzyszą nam od samego początku pobytu - nie może być inaczej, skoro przyjeżdżamy tu pociągiem.
Dużym plusem tej stacyjki jest otwarta poczekalnia.
Mają tu stylowy stoliczek, rzeźbioną fikusną bramkę... Kasa tylko się nie ostała i zaginęła gdzieś w wirze dziejów...
Budynek naprzeciw stacji pełni funkcje jakiś magazynów.
A na tej ścianie wyłażą stare napisy, niestety nie umiemy rozszyfrować ich treści.
Tu nie wiem co kiedyś było? Może kibelki? Może jakieś garaże? Teraz wszystko zamknięte na głucho, przynajmniej od strony peronów.
Obchodząc dookoła jednak znajdujemy wejście - widać ktoś sobie zagospodarował to miejsce na noclegownie lub inny kąck rekreacyjno - wypoczynkowy.
Potem udajemy się na obrzeża miejscowości - w kierunku mostów i wiaduktów, mając informacje, że okolica słynie z takowych. Pierwszy wpada nam w oczy kamienny wiadukcik polnej drogi, przekładający się nad linią kolejową. Droga ma wybitnie rude umaszczenie, jak przystało na te okolice, mające odzwierciedlenie nawet w nazwie miasta.
Pociąg do Wałbrzycha radośnie nas pozdrawia sygnałem, machaniem z kabiny maszynisty a potem zapodaje spory przechył na zakręcie!
Zaraz obok jest mosto-wiadukt kolejowy, gdzie prawie 40 metrów pod torami przepływa sobie rzeka Woliborka i przebiega boczna droga. Robi wrażenie skubaniec! Wiedzieliśmy, że jest spory, ale żeby aż tak? Osz kurde! Jaki gigant! Kiedyś miał dwa tory. W latach 90-tych zdjęli jeden, ponoć dla odciążenia konstrukcji. Teraz wygląda to więc nieco krzywo, acz owa asymetria może nawet dodaje uroku konstrukcji?? Aha! I co jeszcze ciekawe - ten wiadukt nie jest prosty, on zakręca!
Najpierw oglądamy go sobie z góry - miejsce jednoczesnie jest fajnym punktem widokowym na miasto, góry - w ogóle na cała okolicę!
A potem złazimy pod most. Z dołu wygląda chyba jeszcze bardziej imponująco!
Idzie ku wieczorowi... Dymy snują się nad Nową Rudą... Część zdjęć jest z tego roku, część pochodzi z naszych poprzednich pobytów w tym miasteczku.
Dymy nad blokowiskiem
2014
2022
Włócząc się po Nowej Rudzie rzucają się nam w oczy różne kościoły...
Tu w wyobrażeniu korony cierniowej poszli na spore uproszczenie
Acz głównie ten budynek przykuwa uwagę - taki niesamowicie gigantyczny jak na takie małe miasteczko. I taki jakiś porozgałęziany, sprawiający wrażenie, że w środku musi być setki tajnych przejść i przedziwnych pomieszczeń, do których tylko nieliczni znają dojściowe korytarzyki. Początkowo odbijamy się od zamknietych drzwi, jak to zazwyczaj bywa z kościołami w Polsce...
Kolejnego dnia, a raczej wieczora, widzimy przygaszone światło w oknach i sączące się przez mury śpiewy - ktoś musi być w środku. Zaglądamy, może teraz się uda zobaczyć wnętrza? Tak trafiamy na wieczorną, śródtygodniową mszę. Kościoły i nabożeństwa organizowane w nich w niedzielę/święta a w zwykłe dni - to zupełnie inny świat, krańcowo odmienna atmosfera. Jak to kiedyś nam powiedział jakiś mądry ksiądz: "W niedzielę ludzie przychodzą do kościoła z obowiązku, ci, którym się wydaje, że muszą, bo wypada, bo inaczej pójdą do piekła albo co powiedzą sąsiedzi. Trzeba ubrać nową kieckę, pokazać się, odbębnić, odhaczyć i uffff zaliczone. W tygodniu przychodzą ci, którzy chcą. Ci, którzy czuja taką potrzebę w sercu. Bo nikt im tego nie rozkazał, to jest tylko i wyłacznie ich własna wola". I to cholernie czuć! W kościele w Nowej Rudzie jest może ze 30 osób. Msza jest krótka, bez zbędnego pierdzielenia o polityce i szlag wie czym jeszcze. Przyćmione światło, dużo pieśni odbijających się echem po wysokich sklepieniach i jakieś takie poczucie przestrzeni i szerokiego oddechu. Można wbić się w ciemny kąt i chłonąć atmosferę małego, styczniowego, sennego miasteczka i lokalnych babuszek przesuwających w dłoniach perełki różańca.
Jest tu też niesamowita wystawa świętych obrazów, takich zrobionych ze śrubek, muterek, podkładek, gwoździ i innego żelastwa typu drobnego. Coś pięknego! Chciałabym mieć taki obraz w domu!
I ów kościół nocną porą, widziany z jakiegoś okolicznego zaułka.
Bo w długie, zimowe wieczory pętamy się uliczkami, podwórkami, korytarzykami lokalnych bram. Podziwiamy jak dymy snują się w świetle latarni i samochodowych reflektorów. Zaglądamy ludziom do okien, będąc cichymi świadkami zwykłych i niezwykłych scen i zdarzeń... Jakoś tak jest, że nocami płyty wydają się bardziej popękane, asfalt wyboisty a czeluście piwnic bardziej tajemnicze i ziejące chłodem. Czasem spomiędzy załomów muru oderwie się jakaś postać i chyłkiem oddali się znikając w mroku. Inna chwiejnym krokiem, jakby targanym przez wiatr, zatańczy na środku ulicy w światłach mknącego auta i zniknie jak sen nie wiadomo gdzie. A może to tylko nas na chwilę oślepiły reflektory? Latarnie czasami buczą, innym razem mrugają. Trafiamy też na ulicę gasnących latarń. Gdy podchodzimy do kolejnych - to one gasną. Spotkałam dotychczas "fotokomórki" gdzie ruch generował zapalanie się światła. Ale odwrotnie? Może to specjalna ulica dla buby, aby mogła się nacieszyć klimatem?? A na to wszystko z wysoka patrzy księżyc, kałuże ścina mróz, a nocni wędrowcy coraz bardziej rozglądają się za knajpą, gdzie można by ogrzać zgrabiałe łapy...
Jedno z czym mamy problem w tym miasteczku to nocleg. Wszystkie tanie hoteliki czy kwatery pracownicze zostały zabite przez zorganizowaną akcję przestępczą pod kryptonimem "Pandemia". Dodzwoniłam się na kilka nieaktualnych już numerów i pogadałam z właścicielami upadłych obiektów... Te, które cudem przetrwały, są napchane po brzegi ukraińskimi robotnikami. Jedyne wolne miejsca są w zameczku, który o dziwo klimaty ma akceptowalne, acz ceny są dość odrażające... Cóż, coraz ciężej jest znaleźć w Polsce normalny nocleg pod dachem, taki zwykły, dla niewymagających...
Nasze wymuszone i nieco burżujskie miejsce noclegowe takowoż się prezentuje:
cdn
Dużym plusem tej stacyjki jest otwarta poczekalnia.
Mają tu stylowy stoliczek, rzeźbioną fikusną bramkę... Kasa tylko się nie ostała i zaginęła gdzieś w wirze dziejów...
Budynek naprzeciw stacji pełni funkcje jakiś magazynów.
A na tej ścianie wyłażą stare napisy, niestety nie umiemy rozszyfrować ich treści.
Tu nie wiem co kiedyś było? Może kibelki? Może jakieś garaże? Teraz wszystko zamknięte na głucho, przynajmniej od strony peronów.
Obchodząc dookoła jednak znajdujemy wejście - widać ktoś sobie zagospodarował to miejsce na noclegownie lub inny kąck rekreacyjno - wypoczynkowy.
Potem udajemy się na obrzeża miejscowości - w kierunku mostów i wiaduktów, mając informacje, że okolica słynie z takowych. Pierwszy wpada nam w oczy kamienny wiadukcik polnej drogi, przekładający się nad linią kolejową. Droga ma wybitnie rude umaszczenie, jak przystało na te okolice, mające odzwierciedlenie nawet w nazwie miasta.
Pociąg do Wałbrzycha radośnie nas pozdrawia sygnałem, machaniem z kabiny maszynisty a potem zapodaje spory przechył na zakręcie!
Zaraz obok jest mosto-wiadukt kolejowy, gdzie prawie 40 metrów pod torami przepływa sobie rzeka Woliborka i przebiega boczna droga. Robi wrażenie skubaniec! Wiedzieliśmy, że jest spory, ale żeby aż tak? Osz kurde! Jaki gigant! Kiedyś miał dwa tory. W latach 90-tych zdjęli jeden, ponoć dla odciążenia konstrukcji. Teraz wygląda to więc nieco krzywo, acz owa asymetria może nawet dodaje uroku konstrukcji?? Aha! I co jeszcze ciekawe - ten wiadukt nie jest prosty, on zakręca!
Najpierw oglądamy go sobie z góry - miejsce jednoczesnie jest fajnym punktem widokowym na miasto, góry - w ogóle na cała okolicę!
A potem złazimy pod most. Z dołu wygląda chyba jeszcze bardziej imponująco!
Idzie ku wieczorowi... Dymy snują się nad Nową Rudą... Część zdjęć jest z tego roku, część pochodzi z naszych poprzednich pobytów w tym miasteczku.
Dymy nad blokowiskiem
2014
2022
Włócząc się po Nowej Rudzie rzucają się nam w oczy różne kościoły...
Tu w wyobrażeniu korony cierniowej poszli na spore uproszczenie
Acz głównie ten budynek przykuwa uwagę - taki niesamowicie gigantyczny jak na takie małe miasteczko. I taki jakiś porozgałęziany, sprawiający wrażenie, że w środku musi być setki tajnych przejść i przedziwnych pomieszczeń, do których tylko nieliczni znają dojściowe korytarzyki. Początkowo odbijamy się od zamknietych drzwi, jak to zazwyczaj bywa z kościołami w Polsce...
Kolejnego dnia, a raczej wieczora, widzimy przygaszone światło w oknach i sączące się przez mury śpiewy - ktoś musi być w środku. Zaglądamy, może teraz się uda zobaczyć wnętrza? Tak trafiamy na wieczorną, śródtygodniową mszę. Kościoły i nabożeństwa organizowane w nich w niedzielę/święta a w zwykłe dni - to zupełnie inny świat, krańcowo odmienna atmosfera. Jak to kiedyś nam powiedział jakiś mądry ksiądz: "W niedzielę ludzie przychodzą do kościoła z obowiązku, ci, którym się wydaje, że muszą, bo wypada, bo inaczej pójdą do piekła albo co powiedzą sąsiedzi. Trzeba ubrać nową kieckę, pokazać się, odbębnić, odhaczyć i uffff zaliczone. W tygodniu przychodzą ci, którzy chcą. Ci, którzy czuja taką potrzebę w sercu. Bo nikt im tego nie rozkazał, to jest tylko i wyłacznie ich własna wola". I to cholernie czuć! W kościele w Nowej Rudzie jest może ze 30 osób. Msza jest krótka, bez zbędnego pierdzielenia o polityce i szlag wie czym jeszcze. Przyćmione światło, dużo pieśni odbijających się echem po wysokich sklepieniach i jakieś takie poczucie przestrzeni i szerokiego oddechu. Można wbić się w ciemny kąt i chłonąć atmosferę małego, styczniowego, sennego miasteczka i lokalnych babuszek przesuwających w dłoniach perełki różańca.
Jest tu też niesamowita wystawa świętych obrazów, takich zrobionych ze śrubek, muterek, podkładek, gwoździ i innego żelastwa typu drobnego. Coś pięknego! Chciałabym mieć taki obraz w domu!
I ów kościół nocną porą, widziany z jakiegoś okolicznego zaułka.
Bo w długie, zimowe wieczory pętamy się uliczkami, podwórkami, korytarzykami lokalnych bram. Podziwiamy jak dymy snują się w świetle latarni i samochodowych reflektorów. Zaglądamy ludziom do okien, będąc cichymi świadkami zwykłych i niezwykłych scen i zdarzeń... Jakoś tak jest, że nocami płyty wydają się bardziej popękane, asfalt wyboisty a czeluście piwnic bardziej tajemnicze i ziejące chłodem. Czasem spomiędzy załomów muru oderwie się jakaś postać i chyłkiem oddali się znikając w mroku. Inna chwiejnym krokiem, jakby targanym przez wiatr, zatańczy na środku ulicy w światłach mknącego auta i zniknie jak sen nie wiadomo gdzie. A może to tylko nas na chwilę oślepiły reflektory? Latarnie czasami buczą, innym razem mrugają. Trafiamy też na ulicę gasnących latarń. Gdy podchodzimy do kolejnych - to one gasną. Spotkałam dotychczas "fotokomórki" gdzie ruch generował zapalanie się światła. Ale odwrotnie? Może to specjalna ulica dla buby, aby mogła się nacieszyć klimatem?? A na to wszystko z wysoka patrzy księżyc, kałuże ścina mróz, a nocni wędrowcy coraz bardziej rozglądają się za knajpą, gdzie można by ogrzać zgrabiałe łapy...
Jedno z czym mamy problem w tym miasteczku to nocleg. Wszystkie tanie hoteliki czy kwatery pracownicze zostały zabite przez zorganizowaną akcję przestępczą pod kryptonimem "Pandemia". Dodzwoniłam się na kilka nieaktualnych już numerów i pogadałam z właścicielami upadłych obiektów... Te, które cudem przetrwały, są napchane po brzegi ukraińskimi robotnikami. Jedyne wolne miejsca są w zameczku, który o dziwo klimaty ma akceptowalne, acz ceny są dość odrażające... Cóż, coraz ciężej jest znaleźć w Polsce normalny nocleg pod dachem, taki zwykły, dla niewymagających...
Nasze wymuszone i nieco burżujskie miejsce noclegowe takowoż się prezentuje:
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nie tylko tereny związane z koleją i kopalnią stanowią atrakcję i ubarwiają krajobraz Nowej Rudy. Z racji że mają tu dwie rzeczki - Włodzicę i Woliborkę, teren miasta jest cały usiany mostkami, kładkami i wszelakimi drewnianymi czy żelaznymi przeprawami, obecnymi oraz na tyle nadgryzionymi czasem i patyną, że zostały już tylko ażurowym wspomnieniem przeszłości.
Pod wielkim mostem kolejowym możemy napotkać malutkie kładeczki prowadzące do poszczególnych, nadrzecznych domów.
Tu już solidniejszy okaz, którym przez rzeczkę przekłada się szosa.
W bliskich okolicach kopalni natrafiamy na takowy szkielet mosteczku.
A czy taką malowniczą konstrukcję można nazwać wiaduktem?
Włodzica przepływa przez centrum Nowej Rudy. Szeroki, ocembrowany kanał obmywa dolne części kamienic.
No więc i na mostkach można tu oczywiście porządnie użyć!
Ciekawe mają tu wyjścia z mieszkań nad rzekę, schodki, tuneliki, wąskie przesmyki między kamerlikami...
Niektóre budynki od strony rzeki wyglądają jak twierdze!
Nad wodą dominują lite mury z małą ilością okien. Jakoś widać ludziska nie lubią patrzeć z bliska jak płynie sobie rzeka
Maskotka miasta - nadwodny jaszczur.
Jest z nim związana lokalna legenda: W czasach bardzo dawnych żył sobie w Nowej Rudzie pewien koleś o imieniu Rajmund. Pochodził z biednej rodziny, ale dorobił się znacznego majatku na donosicielstwie, bo podpierdalał kogo się dało - sąsiadów, rodzinę, znajomych i zupełnie obcych też. Doskonale połączył pracę z hobby, więc mu nieźle szło. Płacili dobrze za każdy cynk - czy to służby miejskie czy leśni zbóje. Kiedyś wędrując nad Włodzicą wpadła mu w oka pewna dziewczyna, którą kwiatami, prezentami i bogactwem udało mu się zbajerować. Już miało dojść do ślubu, gdy Rajmund się dowiedzał, że ojciec dziewczyny jest znanym zbójem, który się ukrywa i sam lokalny książe wyznaczył nagrodę za pomoc w jego schwytaniu. Jak się można domyśleć, Rajmund wyciągnął od dziewczyny informacje o ojcu, tak że go złapali i łeb mu urwali. Do ślubu więc nie doszło a panna młoda z rozpaczy utopiła się w rzece. Na tym etapie za robotę wzięły się nimfy wodne i najbliższego wieczora wciągneły Rajmunda do rzeki i zmieniły w jaszczura. I ponoc po dziś dzień mozna go spotkac w nurtach Włodzicy - nie tylko jako rzeźbę, ale jak ktoś ma szczeście (albo i nie?) to w księżycowe noce może i sam potwór pokaże swoje oślizgłe oblicze.
Tu chyba ta sama postać, ale w innej odsłonie artystycznej. Nie wiem czy to tylko nasze wrażenie, ale z twarzy on strasznie nam przypominał Putina! Słyszałam kiedyś, że ów polityk jest podejrzewany o bycie reptilianinem! Niby to teoria spiskowa, ale tu proszę - mamy namacalny dowód! Nie wiem czym się kierował artysta wykonujący ta płaskorzeźbę i co chciał powiedzieć szerokiej publicznosći?
A tu, na rogu kamieniczki ze szpiczatą wieżą, była nasza ulubiona knajpa!
Nieodżałowana "Mozaika"! Coś jak połączenie piwnej speluny z barem mlecznym. Jak magiczna podróż w inny wymiar, gdzie starsza pani smażyła pierożki na patelni, chyba niezmiennie dzień po dniu od 50 lat! Takie miejsce, gdzie czas sie zatrzymał... Miejsce pełne spokoju, braku pospiechu, zadumy i melancholii. Udało nam się tam zdążyć. Być, posiedzieć i doświadczyć tej wspaniałej atmosfery. Nachłeptać się jej do tego stopnia, że wciąż mam to wszystko przed oczami. Lata 2012 - 2014. Każdy nasz wyjazd w ten region Sudetów łączył się z zawinięciem do Nowej Rudy, a Nowa Ruda = "Mozaika".
Wnętrza. Oszklona lada. Pierogi ze skwarkami. Wylegujący się kot. Wykrochmalone firanki. Wspomnienia starych bywalców - o łysym Zdzichu, o imprezach na przepustce z wojska i mrożące krew w żyłach opowieści z miejscowego tartaku...
Rzut oka na inne knajpy Nowej Rudy, których też już nie ma...
Obecnie z knajpek typu "speluna" zachowała się chyba tylko "Trumienka", acz miejsce to wygląda dokładnie tak jak mówi owa zwyczajowa nazwa - jest straszliwie malutkie. Chyba jeden stolik (góra dwa) i jak jest 5 osób to już reszta musiałaby sie przeciskać. Kukamy przez okienko dwa razy, ale zawsze jest pełno. Wieczory spędzamy więc w pizzerii o wdzięcznej nazwie "Kameralna", której nijak porównywać się z naszą ukochaną Mozaiką, no ale jest miejscem bardzo przyjemnym. Jak już jest temat knajp - to wspomnę o polecanej mi przez kilka osób "Białej Lokomotywie", która oględnie mówiąc, nie przypadła nam do gustu. Miejsce, gdzie nie ma czegoś takiego spis jadalnego asortymentu do zamówienia i to kelner jest bogiem i wybiera co ci sprzeda na podstawie twojego koloru oczu i własnego widzimisia. Wolne miejsce pod stołami wypełnione jest ujadającymi psami. Współbiesiadujący spożywają zawartość swoich talerzy... przez maski. Było takich dwóch delikwentów - odciągali szmatę tylko na moment wpychania do gardzieli łyżki, a potem z powrotem myk! pysk zasłonięty. Może jednocześnie działało to jako śliniak do ocierania ściekającego po policzkach kremu z ciasta, nie wiem, nie wnikam, ale w takim miejscu każda spędzona sekunda jest zdecydowanie stracona, więc pobyt ograniczyliśmy do minimum. Spożycie kawy z własnej kuchenki na dworcu PKP było szerokim powiewem wolności i przestrzeni!
Włócząc się po Nowej Rudzie nie sposób nie trafić w podcienia Domów Tkaczy, gdzie wśród filarów i łukowatych sklepień wędrujemy sobie nad szumiącymi nurtami Włodzicy. Tkacze, obok górników, byli ponoć niegdyś najpopularniejszym zawodem w tym miasteczku.
"Gorzej jak małpa w ZOO Można by w cyrku pokazywac i rzucać orzeszki" - to był komentarz jakiejś nobliwej niewiasty, która nas mijała z wyrazem zniesmaczenia na wytapetowanej do bólu facjacie.
A tak zapamiętalismy Domy Tkaczy sprzed kilku lat. Było tu wtedy bardziej pusto i atmosfera panowała zdecydowanie bardziej mroczna!
2022
2013
A może to kwestia pogody? Tego, że wtedy wszędzie osiadała gęsta, szarobrunatna mgła?
W czeluściach kamienic - chyba to był jeden z Domów Tkaczy, rok 2014
I jakoś teraz. Zamknięty i chyba opuszczony budynek. Zdjęcie tylko przez dziurę w drzwiach.
O tak! Zwiedzanie jakiegokolwiek miasta jest zdecydowanie niepełne bez zaglądania w bramy! Bez patrzenia przez ramię czy już ktoś cie goni z kijem, podejrzewając, że kradniesz ziemniaki
Takowe drzwi od razu sugerują, że we wnetrzach czai się coś, mogącego wpaść w nasze gusta!
Łukowate sufity, kolumny, płaskorzeźby. Część lokali na parterze sprawia wrażenie opuszczonych. Głosy dochodzą tylko z pierwszego piętra, ale za to dość donośne.
Ciężko się skradać i zwiedzać niezauważenie, gdy schody tak straszliwie skrzypią. Nawet jak stoisz! Wystarczy, że oddychasz! Kręcone, drewniane schody, takie z lekka wgłębione pośrodku, gdzie czuć te tysiące stóp, które tu chodziły w czasie całej historii tego miejsca.
Jedno z tych zaułków, gdzie mieszkania wypełzają na klatkę. Gdzie korytarz nie jest tylko anonimowym przejściem, ale jakby już integralną częścią czyjegoś lokum. Jest przez to ciekawszy, niż taki zwykły, odarty z indywidualności, ale jednocześnie ma się to wrażenie, że polazło się może ciut za daleko w czyjąś prywatność. Jednocześnie jest w tym coś niezwykle pociągającego - nawet gdy w głębi serca trochę ci głupio Acz widać, że nieproszeni goście nie raz tu bywają. Korytarzowa szafa jest zamknieta na solidną kłódę. Umywalka pamięta chyba czasy przedwojenne, a linoleum i ścienna rolka chyba czasy pierwszych osadników "Ziem Odzyskanych".
Schody w barwach mocno lokalnie osadzonych - zupełnie jak ziemia i skałki z tych okolic!
Ogłoszenie. A ja odkryłam, że w razie spotkania - nie mam żadnego guzika! I co będzie? Można łapać za cudze??
I które by tu wrota wybrać?
Ażurowe światła wieczornych zaułków...
Jedna z bram w Domach Tkaczy - w klimatach ni to pałacu, ni to starego zamczyska.
I ta przecudna, wijąca się klatka schodowa!
Zwiedzamy też tunele! Jednym przebija się uliczka w stronę wielkiego mostu kolejowego.
Drugi ma przeznaczene wybitnie dla pieszych, a przyćmione światło świetnie współgra z zapachem wilgoci i chłodem betonowych ścian.
cdn
Pod wielkim mostem kolejowym możemy napotkać malutkie kładeczki prowadzące do poszczególnych, nadrzecznych domów.
Tu już solidniejszy okaz, którym przez rzeczkę przekłada się szosa.
W bliskich okolicach kopalni natrafiamy na takowy szkielet mosteczku.
A czy taką malowniczą konstrukcję można nazwać wiaduktem?
Włodzica przepływa przez centrum Nowej Rudy. Szeroki, ocembrowany kanał obmywa dolne części kamienic.
No więc i na mostkach można tu oczywiście porządnie użyć!
Ciekawe mają tu wyjścia z mieszkań nad rzekę, schodki, tuneliki, wąskie przesmyki między kamerlikami...
Niektóre budynki od strony rzeki wyglądają jak twierdze!
Nad wodą dominują lite mury z małą ilością okien. Jakoś widać ludziska nie lubią patrzeć z bliska jak płynie sobie rzeka
Maskotka miasta - nadwodny jaszczur.
Jest z nim związana lokalna legenda: W czasach bardzo dawnych żył sobie w Nowej Rudzie pewien koleś o imieniu Rajmund. Pochodził z biednej rodziny, ale dorobił się znacznego majatku na donosicielstwie, bo podpierdalał kogo się dało - sąsiadów, rodzinę, znajomych i zupełnie obcych też. Doskonale połączył pracę z hobby, więc mu nieźle szło. Płacili dobrze za każdy cynk - czy to służby miejskie czy leśni zbóje. Kiedyś wędrując nad Włodzicą wpadła mu w oka pewna dziewczyna, którą kwiatami, prezentami i bogactwem udało mu się zbajerować. Już miało dojść do ślubu, gdy Rajmund się dowiedzał, że ojciec dziewczyny jest znanym zbójem, który się ukrywa i sam lokalny książe wyznaczył nagrodę za pomoc w jego schwytaniu. Jak się można domyśleć, Rajmund wyciągnął od dziewczyny informacje o ojcu, tak że go złapali i łeb mu urwali. Do ślubu więc nie doszło a panna młoda z rozpaczy utopiła się w rzece. Na tym etapie za robotę wzięły się nimfy wodne i najbliższego wieczora wciągneły Rajmunda do rzeki i zmieniły w jaszczura. I ponoc po dziś dzień mozna go spotkac w nurtach Włodzicy - nie tylko jako rzeźbę, ale jak ktoś ma szczeście (albo i nie?) to w księżycowe noce może i sam potwór pokaże swoje oślizgłe oblicze.
Tu chyba ta sama postać, ale w innej odsłonie artystycznej. Nie wiem czy to tylko nasze wrażenie, ale z twarzy on strasznie nam przypominał Putina! Słyszałam kiedyś, że ów polityk jest podejrzewany o bycie reptilianinem! Niby to teoria spiskowa, ale tu proszę - mamy namacalny dowód! Nie wiem czym się kierował artysta wykonujący ta płaskorzeźbę i co chciał powiedzieć szerokiej publicznosći?
A tu, na rogu kamieniczki ze szpiczatą wieżą, była nasza ulubiona knajpa!
Nieodżałowana "Mozaika"! Coś jak połączenie piwnej speluny z barem mlecznym. Jak magiczna podróż w inny wymiar, gdzie starsza pani smażyła pierożki na patelni, chyba niezmiennie dzień po dniu od 50 lat! Takie miejsce, gdzie czas sie zatrzymał... Miejsce pełne spokoju, braku pospiechu, zadumy i melancholii. Udało nam się tam zdążyć. Być, posiedzieć i doświadczyć tej wspaniałej atmosfery. Nachłeptać się jej do tego stopnia, że wciąż mam to wszystko przed oczami. Lata 2012 - 2014. Każdy nasz wyjazd w ten region Sudetów łączył się z zawinięciem do Nowej Rudy, a Nowa Ruda = "Mozaika".
Wnętrza. Oszklona lada. Pierogi ze skwarkami. Wylegujący się kot. Wykrochmalone firanki. Wspomnienia starych bywalców - o łysym Zdzichu, o imprezach na przepustce z wojska i mrożące krew w żyłach opowieści z miejscowego tartaku...
Rzut oka na inne knajpy Nowej Rudy, których też już nie ma...
Obecnie z knajpek typu "speluna" zachowała się chyba tylko "Trumienka", acz miejsce to wygląda dokładnie tak jak mówi owa zwyczajowa nazwa - jest straszliwie malutkie. Chyba jeden stolik (góra dwa) i jak jest 5 osób to już reszta musiałaby sie przeciskać. Kukamy przez okienko dwa razy, ale zawsze jest pełno. Wieczory spędzamy więc w pizzerii o wdzięcznej nazwie "Kameralna", której nijak porównywać się z naszą ukochaną Mozaiką, no ale jest miejscem bardzo przyjemnym. Jak już jest temat knajp - to wspomnę o polecanej mi przez kilka osób "Białej Lokomotywie", która oględnie mówiąc, nie przypadła nam do gustu. Miejsce, gdzie nie ma czegoś takiego spis jadalnego asortymentu do zamówienia i to kelner jest bogiem i wybiera co ci sprzeda na podstawie twojego koloru oczu i własnego widzimisia. Wolne miejsce pod stołami wypełnione jest ujadającymi psami. Współbiesiadujący spożywają zawartość swoich talerzy... przez maski. Było takich dwóch delikwentów - odciągali szmatę tylko na moment wpychania do gardzieli łyżki, a potem z powrotem myk! pysk zasłonięty. Może jednocześnie działało to jako śliniak do ocierania ściekającego po policzkach kremu z ciasta, nie wiem, nie wnikam, ale w takim miejscu każda spędzona sekunda jest zdecydowanie stracona, więc pobyt ograniczyliśmy do minimum. Spożycie kawy z własnej kuchenki na dworcu PKP było szerokim powiewem wolności i przestrzeni!
Włócząc się po Nowej Rudzie nie sposób nie trafić w podcienia Domów Tkaczy, gdzie wśród filarów i łukowatych sklepień wędrujemy sobie nad szumiącymi nurtami Włodzicy. Tkacze, obok górników, byli ponoć niegdyś najpopularniejszym zawodem w tym miasteczku.
"Gorzej jak małpa w ZOO Można by w cyrku pokazywac i rzucać orzeszki" - to był komentarz jakiejś nobliwej niewiasty, która nas mijała z wyrazem zniesmaczenia na wytapetowanej do bólu facjacie.
A tak zapamiętalismy Domy Tkaczy sprzed kilku lat. Było tu wtedy bardziej pusto i atmosfera panowała zdecydowanie bardziej mroczna!
2022
2013
A może to kwestia pogody? Tego, że wtedy wszędzie osiadała gęsta, szarobrunatna mgła?
W czeluściach kamienic - chyba to był jeden z Domów Tkaczy, rok 2014
I jakoś teraz. Zamknięty i chyba opuszczony budynek. Zdjęcie tylko przez dziurę w drzwiach.
O tak! Zwiedzanie jakiegokolwiek miasta jest zdecydowanie niepełne bez zaglądania w bramy! Bez patrzenia przez ramię czy już ktoś cie goni z kijem, podejrzewając, że kradniesz ziemniaki
Takowe drzwi od razu sugerują, że we wnetrzach czai się coś, mogącego wpaść w nasze gusta!
Łukowate sufity, kolumny, płaskorzeźby. Część lokali na parterze sprawia wrażenie opuszczonych. Głosy dochodzą tylko z pierwszego piętra, ale za to dość donośne.
Ciężko się skradać i zwiedzać niezauważenie, gdy schody tak straszliwie skrzypią. Nawet jak stoisz! Wystarczy, że oddychasz! Kręcone, drewniane schody, takie z lekka wgłębione pośrodku, gdzie czuć te tysiące stóp, które tu chodziły w czasie całej historii tego miejsca.
Jedno z tych zaułków, gdzie mieszkania wypełzają na klatkę. Gdzie korytarz nie jest tylko anonimowym przejściem, ale jakby już integralną częścią czyjegoś lokum. Jest przez to ciekawszy, niż taki zwykły, odarty z indywidualności, ale jednocześnie ma się to wrażenie, że polazło się może ciut za daleko w czyjąś prywatność. Jednocześnie jest w tym coś niezwykle pociągającego - nawet gdy w głębi serca trochę ci głupio Acz widać, że nieproszeni goście nie raz tu bywają. Korytarzowa szafa jest zamknieta na solidną kłódę. Umywalka pamięta chyba czasy przedwojenne, a linoleum i ścienna rolka chyba czasy pierwszych osadników "Ziem Odzyskanych".
Schody w barwach mocno lokalnie osadzonych - zupełnie jak ziemia i skałki z tych okolic!
Ogłoszenie. A ja odkryłam, że w razie spotkania - nie mam żadnego guzika! I co będzie? Można łapać za cudze??
I które by tu wrota wybrać?
Ażurowe światła wieczornych zaułków...
Jedna z bram w Domach Tkaczy - w klimatach ni to pałacu, ni to starego zamczyska.
I ta przecudna, wijąca się klatka schodowa!
Zwiedzamy też tunele! Jednym przebija się uliczka w stronę wielkiego mostu kolejowego.
Drugi ma przeznaczene wybitnie dla pieszych, a przyćmione światło świetnie współgra z zapachem wilgoci i chłodem betonowych ścian.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Spacerując zaułkami Nowej Rudy rzuca sie nam w oczy spory, opuszczony budynek. Górna część jest spalona i zawalona. Wygląda trochę jak jakiś pałac, do którego jest doklejona kaplica. Po powrocie udaje się znaleźć informacje, że był to dawny miejski szpital i się spalił 4 lata temu.
styczeń 2022
Kiedyś miał jeszcze malowniczą fikuśną wieżyczkę, rok 2012
Chyba niedługo po pożarze się zawaliła. Rok 2018
Dwa poprzednie archiwalne zdjecia pochodzą ze stronki: https://polska-org.pl/7539024,foto.html ... ty=7539018
Nie był to jednak jego pierwszy pożar, już w latach 80 tych część się sfajczyła i od tego czasu tylko kawałek budynku zajmowały przychodnie.
Część okien sprawia wrażenie całkiem nowych. Dziurawe fragmenty dachu noszą ślady worków foliowych - jakby to ktoś zabezpieczał przed deszczem?
Dziwna "baszta", z jednym jedynym okienkiem na samej górze...
...za którą jest wklinowany zaułek, do którego chyba nigdy nie docierały promienie słońca.
Przyklejony do budynku kościół.
W przylegającym ogrodzie był kiedyś plac zabaw, ale raczej dawniej niż 4 lata temu.
Włazimy do środka. Pierwsze co się rzuca w oczy to plakat BHP. Jak widać - nie pomogło
Schody donikąd...
Ktoś tu skitrał kawałek słupa?
Większa część budynku wygląda tak:
W jednym z pomieszczeń wyraźnie ktoś pomieszkuje. Przesiaduje na kanapie i pali ognisko z resztek innych mebli.
Drugi opuszczony budynek do jakiego mamy okazje wleźć w Nowej Rudzie. Nie wiem jakiego był przeznaczenia.
W środku krajobraz ubarwia jedynie talerzowata lampa.
Jakby buby rządziły światem - to tak by wyglądały remonty elewacji wszystkich starych kamienic!
Już nie pamietam czy urzekły mnie tu przybudówki czy kablowiska? A może jedno i drugie?
Domy Tkaczy od podwórka prezentują się całkiem inaczej. Również klimatycznie, ale totalnie odmiennie.
Kamienica o podrzeźbianych okienkach. I jakoś tak dziwnie krzywo stojąca w stosunku do innych, jakby częściowo właziła na ulicę.
Okienka - te wielkie i te całkiem malutkie!
Uliczki na różnych wysokościach. Uroki górskiego miasteczka!
Wielopoziomowy parking
Nieraz tak jest, że nazwa ulicy świetnie pasuje do okoliczności krajobrazu.
Gdzieś od podwórek czają się dziwne pryzmy...
Gdzieś nad Woliborką. Na obrzeżach miasta domy stają się niższe, a dachowe papy bardziej pasiaste.
W krainie zmęczonych płotów...
... gdzie latarnie i ptasie budki się sobie kłaniają...
Czego tu nie ma w tej plątaninie kamerlików! Składowisko wszystkiego!
Drewniany baraczek. Jakby się człowiek nagle magicznie przeniósł w dawne Bieszczady! W Tarnawie Niżnej był kiedyś taki hotelik! Podobny na wygląd i identyczny w zapachach, które wokół siebie roztaczał.
Widoczki częściowo przysłoniete. Zdecydowanie tylko zimowe.
Czy tutaj kradną domofony? Czy może ten skurczybyk coś przeskrobał i go za kratki wsadzili?
Dziwny słup. Jakby trzypoziomowe wsporniki na bocianie gniazda?
Niby zwykły blok... ale jakis taki trochę nietypowy?
Lokalny dekielek.
Do mojej kolekcji "Krajobraz z rurą": https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... w-tle.html
Pojazd. Najważniejsze, że zabezpieczony przed zajumaniem.
Czasem z dachu coś zwisa... Ciekawe co by się stało jakby to włączyć??
Różne rodzaje ankr? (ankrów?)
Spod tluczonych tynków wyłażą stare napisy.
Ścienne murale i płaskorzeźby.
Te są sprzed kilku lat - więc nie wiem czy wciąż istnieją.
Brama do świata działkowców.
styczeń 2022
Kiedyś miał jeszcze malowniczą fikuśną wieżyczkę, rok 2012
Chyba niedługo po pożarze się zawaliła. Rok 2018
Dwa poprzednie archiwalne zdjecia pochodzą ze stronki: https://polska-org.pl/7539024,foto.html ... ty=7539018
Nie był to jednak jego pierwszy pożar, już w latach 80 tych część się sfajczyła i od tego czasu tylko kawałek budynku zajmowały przychodnie.
Część okien sprawia wrażenie całkiem nowych. Dziurawe fragmenty dachu noszą ślady worków foliowych - jakby to ktoś zabezpieczał przed deszczem?
Dziwna "baszta", z jednym jedynym okienkiem na samej górze...
...za którą jest wklinowany zaułek, do którego chyba nigdy nie docierały promienie słońca.
Przyklejony do budynku kościół.
W przylegającym ogrodzie był kiedyś plac zabaw, ale raczej dawniej niż 4 lata temu.
Włazimy do środka. Pierwsze co się rzuca w oczy to plakat BHP. Jak widać - nie pomogło
Schody donikąd...
Ktoś tu skitrał kawałek słupa?
Większa część budynku wygląda tak:
W jednym z pomieszczeń wyraźnie ktoś pomieszkuje. Przesiaduje na kanapie i pali ognisko z resztek innych mebli.
Drugi opuszczony budynek do jakiego mamy okazje wleźć w Nowej Rudzie. Nie wiem jakiego był przeznaczenia.
W środku krajobraz ubarwia jedynie talerzowata lampa.
Jakby buby rządziły światem - to tak by wyglądały remonty elewacji wszystkich starych kamienic!
Już nie pamietam czy urzekły mnie tu przybudówki czy kablowiska? A może jedno i drugie?
Domy Tkaczy od podwórka prezentują się całkiem inaczej. Również klimatycznie, ale totalnie odmiennie.
Kamienica o podrzeźbianych okienkach. I jakoś tak dziwnie krzywo stojąca w stosunku do innych, jakby częściowo właziła na ulicę.
Okienka - te wielkie i te całkiem malutkie!
Uliczki na różnych wysokościach. Uroki górskiego miasteczka!
Wielopoziomowy parking
Nieraz tak jest, że nazwa ulicy świetnie pasuje do okoliczności krajobrazu.
Gdzieś od podwórek czają się dziwne pryzmy...
Gdzieś nad Woliborką. Na obrzeżach miasta domy stają się niższe, a dachowe papy bardziej pasiaste.
W krainie zmęczonych płotów...
... gdzie latarnie i ptasie budki się sobie kłaniają...
Czego tu nie ma w tej plątaninie kamerlików! Składowisko wszystkiego!
Drewniany baraczek. Jakby się człowiek nagle magicznie przeniósł w dawne Bieszczady! W Tarnawie Niżnej był kiedyś taki hotelik! Podobny na wygląd i identyczny w zapachach, które wokół siebie roztaczał.
Widoczki częściowo przysłoniete. Zdecydowanie tylko zimowe.
Czy tutaj kradną domofony? Czy może ten skurczybyk coś przeskrobał i go za kratki wsadzili?
Dziwny słup. Jakby trzypoziomowe wsporniki na bocianie gniazda?
Niby zwykły blok... ale jakis taki trochę nietypowy?
Lokalny dekielek.
Do mojej kolekcji "Krajobraz z rurą": https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... w-tle.html
Pojazd. Najważniejsze, że zabezpieczony przed zajumaniem.
Czasem z dachu coś zwisa... Ciekawe co by się stało jakby to włączyć??
Różne rodzaje ankr? (ankrów?)
Spod tluczonych tynków wyłażą stare napisy.
Ścienne murale i płaskorzeźby.
Te są sprzed kilku lat - więc nie wiem czy wciąż istnieją.
Brama do świata działkowców.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 46 gości