Dobrze pamiętasz - Źródło Prowały
I obok Góra Prowały
Świat za Bugiem
buba pisze:ty to wszystko zawsze nosisz ze sobą jak idziesz na wycieczkę czy jakos wybierasz co kiedy zabrac?
Wybieram.
Przeważnie noszę drona (w tej walizeczce jest kontroler i hub (czyli ładowarka) z zapasowymi bateriami), aparat, wraz z tym obiektywem, który jest na aparacie, oraz te pierwsze dwa z prawej, pierwszy to 55-300 czyli zoom, drugi to sigma 10-20. Czasem biorę trzeci od lewej, oraz prawie zawsze mam ze sobą pilota, filtry.
Resztę pod specjalne sesję, inna sprawa, że na razie ich nie było, ale te sesje miałem zaplanowane na złotą jesień a tę przesiedziałem na kwarantannie.
Jest też tam obiektyw jaki mi został po zenicie, który przez przejściówkę mogę podpiąć (w sumie to za dużo za niego bym nie wziął, ale i tak go praktycznie nie używam), oraz jeden uszkodzony, z pierwszej lustrzanki, która mi spadła. Może go kiedyś przerobię i będę odwrotnie wkręcał na aparat.
Niemniej...każdy ma swojego bzika...a ja kłócić się nie zamierzam, kogo bzik jest lepsiejszy
Na różnych grupach turystycznych mnóstwo ludzi zachwalało Ziołowy Zakątek, to i ja postanowiłem go odszukać. Tym bardziej, że wcale nie jest daleko ode mnie – raptem jakieś 70 kilometrów.
Żeby jednak wykorzystać maksymalnie potencjał takiej wyprawy, wymyślam objazd rowerowy okolicy z przystankiem na zwiedzanie Zakątka w połowie trasy.
Od rana pogoda jest jak na zamówienie, więc nic nie może mnie powstrzymać. Rower ląduje w bagażniku, trasa wgrana do komórkowych mapek (co ja bym bez nich zrobił 😉 ) i po godzinie jazdy melduję się w Dziadkowicach.
Pusty parking pod kościołem już na mnie czeka. Przygotowania jak zwykle zajmują kilka minut i ruszam w trasę. Najpierw jest długa prosta, a potem zaczynają się wioski o oryginalnych nazwach.
Już pierwsza daje do myślenia.
W środku wsi odkrywam tabliczki kierujące mnie na pobliski cmentarz. Warto było, bo stoi tam piękna cerkiewka.
Ostre światło nie pozwala na zrobienie dobrych zdjęć, ale mimo to udaje się uwiecznić budynek z kilku stron.
Jest i ławeczka na chwilę odpoczynku i łyk wody.
Potem moja trasa skręca w jakąś boczną drogę. Taaak… na jej widok plomby same zaczynają dzwonić w zębach.
Wytrzęsło mnie nieziemsko, ale warto było dla widoków, które mi towarzyszyły.
Mijam kolejne wsie.
Tu cerkiew jest murowana i raczej nie wzbudza mego entuzjazmu 😉
Za to za chwilę znowu pełna sielanka i moje ulubione przydrożne krajobrazy.
Dojeżdżam do kolejnego przysiółka i za chwilę zza zakrętu wyłania się kolejny bajkowy obrazek. Przydrożna kapliczka stoi w cieniu starych dębów i od razu wzbudza mój zachwyt 🙂 Taki krajobrazów tu szukam.
Droga za kapliczką wyraźnie gdzieś prowadzi, więc oczywiscie zatrzymuję się na krótki przystanek, bo nigdzie mi się nie śpieszy. Warto było.
Aleja dębów skrywa na końcu jakieś zabudowania, które komponują się w piękną całość.
Chwila postoju i ruszam dalej na podbój świata.
Kilometry lecą gdy nagle pojawia się pokusa. Spa w czasach epidemii?
Niewątpliwie zasada dystansu społecznego pozostanie tu zachowana 🙂
A potem… jest! Ziołowy Zakątek pojawia się szybciej niż się spodziwałem. Wyjeżdżam z lasu i już zaprasza mnie wielki szyld. I cóż, jak każde atrakcyjne i rozreklamowane miejsce – jest tu pełno ludzi. Wielki parking zastawiony jest samochodami do ostatniego miejsca. Do tego dziesiątki zwiedzających.
Czuję się trochę jak na przysłowiowych Krupówkach.
Kolejne pół godziny spędzę na kręceniu się po terenie Zakątka, oglądaniu tegoż miejsca i fotografowaniu. Te zdjęcia bez ludzi kosztowały mnie trochę cierpliwości i refleksu 🙂
Panorama VR
Ruszam w drogę powrotną. Dla odmiany wyrysowałem zupełnie inną trasę by zahaczyć o jak największą liczbę wiosek. Poszukiwania ciekawych tematów kończą się sukcesem – trafiam na piękny zabytek motoryzacji 🙂
Kolejne kilometry upływają mi na zerkaniu na wielkie, nowoczesnej traktory, wypasione auta i baseny w każdej wiejskiej zagrodzie. Rolnicy kochają dopłaty z Unii 🙂 Tylko czssem natykam się na opuszczone domostwa.
Już mam opuszczać jedną z kolejnych wsi, gdy natykam się na ogłoszenie, które przykuwa moją uwagę. Podlasie się na coś szykuje?
Do celu mojej wyprawy coraz bliżej. Jeszcze jedna większa wieś, gdzie zatrzymuję się na chwilę – bo tutejszy kościół jest bardzo efektowny.
Dłuższą chwilę zastanawiam się nad przeznaczeniem tajemniczego budynku stojącego na wprost kościoła. Na plebanię nie wygląda 😉
Została ostatnia prosta. Po kilku kilometrach wypadam na krajową „dziewiętnastkę” i po kilkuset metrach zatrzymuję się przy swoim aucie. W samą porę, bo właśnie kończył mi się zapas wody 🙂
Trasa niemal idealnie pokryła się z planem. Kolejne 45 kilometrów za mną 🙂
Żeby jednak wykorzystać maksymalnie potencjał takiej wyprawy, wymyślam objazd rowerowy okolicy z przystankiem na zwiedzanie Zakątka w połowie trasy.
Od rana pogoda jest jak na zamówienie, więc nic nie może mnie powstrzymać. Rower ląduje w bagażniku, trasa wgrana do komórkowych mapek (co ja bym bez nich zrobił 😉 ) i po godzinie jazdy melduję się w Dziadkowicach.
Pusty parking pod kościołem już na mnie czeka. Przygotowania jak zwykle zajmują kilka minut i ruszam w trasę. Najpierw jest długa prosta, a potem zaczynają się wioski o oryginalnych nazwach.
Już pierwsza daje do myślenia.
W środku wsi odkrywam tabliczki kierujące mnie na pobliski cmentarz. Warto było, bo stoi tam piękna cerkiewka.
Ostre światło nie pozwala na zrobienie dobrych zdjęć, ale mimo to udaje się uwiecznić budynek z kilku stron.
Jest i ławeczka na chwilę odpoczynku i łyk wody.
Potem moja trasa skręca w jakąś boczną drogę. Taaak… na jej widok plomby same zaczynają dzwonić w zębach.
Wytrzęsło mnie nieziemsko, ale warto było dla widoków, które mi towarzyszyły.
Mijam kolejne wsie.
Tu cerkiew jest murowana i raczej nie wzbudza mego entuzjazmu 😉
Za to za chwilę znowu pełna sielanka i moje ulubione przydrożne krajobrazy.
Dojeżdżam do kolejnego przysiółka i za chwilę zza zakrętu wyłania się kolejny bajkowy obrazek. Przydrożna kapliczka stoi w cieniu starych dębów i od razu wzbudza mój zachwyt 🙂 Taki krajobrazów tu szukam.
Droga za kapliczką wyraźnie gdzieś prowadzi, więc oczywiscie zatrzymuję się na krótki przystanek, bo nigdzie mi się nie śpieszy. Warto było.
Aleja dębów skrywa na końcu jakieś zabudowania, które komponują się w piękną całość.
Chwila postoju i ruszam dalej na podbój świata.
Kilometry lecą gdy nagle pojawia się pokusa. Spa w czasach epidemii?
Niewątpliwie zasada dystansu społecznego pozostanie tu zachowana 🙂
A potem… jest! Ziołowy Zakątek pojawia się szybciej niż się spodziwałem. Wyjeżdżam z lasu i już zaprasza mnie wielki szyld. I cóż, jak każde atrakcyjne i rozreklamowane miejsce – jest tu pełno ludzi. Wielki parking zastawiony jest samochodami do ostatniego miejsca. Do tego dziesiątki zwiedzających.
Czuję się trochę jak na przysłowiowych Krupówkach.
Kolejne pół godziny spędzę na kręceniu się po terenie Zakątka, oglądaniu tegoż miejsca i fotografowaniu. Te zdjęcia bez ludzi kosztowały mnie trochę cierpliwości i refleksu 🙂
Panorama VR
Ruszam w drogę powrotną. Dla odmiany wyrysowałem zupełnie inną trasę by zahaczyć o jak największą liczbę wiosek. Poszukiwania ciekawych tematów kończą się sukcesem – trafiam na piękny zabytek motoryzacji 🙂
Kolejne kilometry upływają mi na zerkaniu na wielkie, nowoczesnej traktory, wypasione auta i baseny w każdej wiejskiej zagrodzie. Rolnicy kochają dopłaty z Unii 🙂 Tylko czssem natykam się na opuszczone domostwa.
Już mam opuszczać jedną z kolejnych wsi, gdy natykam się na ogłoszenie, które przykuwa moją uwagę. Podlasie się na coś szykuje?
Do celu mojej wyprawy coraz bliżej. Jeszcze jedna większa wieś, gdzie zatrzymuję się na chwilę – bo tutejszy kościół jest bardzo efektowny.
Dłuższą chwilę zastanawiam się nad przeznaczeniem tajemniczego budynku stojącego na wprost kościoła. Na plebanię nie wygląda 😉
Została ostatnia prosta. Po kilku kilometrach wypadam na krajową „dziewiętnastkę” i po kilkuset metrach zatrzymuję się przy swoim aucie. W samą porę, bo właśnie kończył mi się zapas wody 🙂
Trasa niemal idealnie pokryła się z planem. Kolejne 45 kilometrów za mną 🙂
Ta wycieczka chodziła za mną od dawna. Zerkam na pogodę i oto globalne ocieplenie robi mi prezent i na jeden dzień się ochładza 🙂
Po raz pierwszy w tym roku rower ląduje w bagażniku (na szczęście nie zapomniałem jak go tam szybko umiesić) i w drogę. Podlasie czeka.
Niby ja też jestem Podlasie, ale na „Magicznym Podlasiu” od dawna toczę polityczne spory, bo tamtejsi ortodoksi twierdzą że moje Południowa Podlasie to już nie Podlasie…
I tym sposobem parkuję … nad Narwią. Tuż przy moście. Trasę mam gruntownie i wielokrotnie przejrzaną – na mapie – ale co mnie czeka nie mam pojęcia. To ten rodzaj wypraw, który lubię najbardziej – w nieznane, odkrywając świat.
Dwie godziny jazdy i parkuję za karczmą, z którą wiążę swoje plany na koniec wyprawy 🙂
Przede mną most numer jeden.
Wyjeżdżam na krajówkę i niestety pierwsze kilometry będą dość czujne… Ruch duży, droga wąska, blisko jadące TIR-y. Wkrótce pojawia się pierwsza dziś wieś – Ryboły. Tu mogę uciec na pusty chodnik i spokojnie podziwiać mijane domostwa.
Czas na pierwszą dziś cerkiew. To dla nich tu przyjechałem.
Domy też mają tu piękne.
Za wsią czeka mnie jeszcze kilometr asfaltu i oto trafiam w krainę dróg szutrowych, piaskowych, karbowanych i brukowanych. W końcu Podlasie 🙂
Po około dwóch kilometrach trafiam do wsi Pawły. Tu wypatrzyłem piękna cerkiewkę na miejscowym cmentarzu. Zbaczam na chwilę ze swego traktu.
Przejeżdżam przez wieś i znajduję drogowskaz do kolejnych. Ciekawe, że do każdej z nich odległość wynosi cztery kilometry…
A sama droga… nie odbiega standardem od poprzedniej 🙂
Dojeżdżam do celu – przede mną wieś Kaniuki. A we wsi nawet asfalt jest 🙂
Przy wjeździe taki ładny widoczek.
Wieś jest bardzo klimatyczna i śmiem twierdzić, że najładniejsza z dziś mijanych.
Jest i kapliczka.
I oczywiście kolekcja domów.
Strażacy też tu są.
Koniec wsi… koniec asfaltu 🙂
Do kolejnej wsi mam… niech zgadnę – cztery kilometry?
Obowiązkowo element powitalny.
A potem można znowu nacieszyć oczy 🙂
Strażacy też tu są 🙂
Staram się wyłowić jak najwięcej szczegółów.
W środku wsi odnajduję zjazd nad rzekę. Wypada w końcu zbadać, jak też ta Narew wygląda.
Wracam do wsi i w drogę.
Na końcu wsi piękny budynek – szkoła?
Cztery kilometry. Jest kolejna wieś 🙂
Coś tam jest za murem. Ooo! Zaniemówiłem.
Cerkiew w Puchłach zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Ale jest tu jeszcze tajemnicza ścieżka. Zdradziła mi ten sekret pewna sympatyczna Podlasianka 🙂
i tak oto trafiam na platformę widokową nad Narwią.
Wracam pod cerkiew.
Mógłbym jeszcze długo na nią patrzeć, ale czeka mnie jeszcze ładny kawałek drogi…
Robię jeszcze rundkę po wsi.
Wracam na rozstaj i czas na kolejne cztery kilometry. Przede mną…
Pani miejscowa prowadzi pogawędkę z bosymi turystkami, więc będę miał chociaż jedną fotografię z żywymi ludźmi 🙂
A wieś jest niezwykła. Składa się z dwóch „dzielnic” rozdzielonych głęboką doliną, którą płynie rzeczka. Robię przejazd przez obie części 🙂
Na końcu wsi…
Wracam drugą uliczką.
Wieś ma się chyba dobrze, bo znajduję tylko jeden opuszczony dom..
Przecinam dolinkę i jest znak – cztery kilometry i kolejna wieś.
Czas chyba wspomnieć, że jestem w Krainie Otwartych Okiennic. A Trześcianka to podobno centrum tej krainy. Zapewne tak jest, ale kończą się moje szutry i trafiam na wyasfaltowaną wieś, która na tle tych które mijałem jest jak dla mnie bardzo współczesna.
Są za to piękne okiennice.
.
Jednak największa atrakcja czeka mnie w środku wsi. Już z daleka wita mnie piękna zieleń.
Na końcu wsi stoi fantazyjny przystanek.
Tu dosięga mnie już cywilizacja. Tuż za wsią zaczyna się nowiutka obwodnica z rowerową autostradą. W kilka minut ląduję na drugim moście…
W dole sielanka…
Teraz… trzeba wrócić 🙂
Niby powrót zaplanowałem skrótami, ale okazuje się, że wcale nie jest łatwiej. Za mostem skręcam w leśną dróżkę i jadę kilka kilometrów z nadzieją, że droga nie skończy się nagle 🙂 Jest coraz węższa, schodzi w dolinę Narwi i chwilami robi się grząsko. Na szczęście w którymś momencie skręca i wyjeżdża na typową podlaską autostradę. Szutrową 🙂
Kilometry lecą, co jakiś czas pojawia się jakiś przysiółek składający się z kilku domostw. U pana Boga za piecem…
Naprzód.
Kolejne siedlisko nad rzeką.
I kolejne…
Z mapy wynika, że gdzieś niedaleko mam auto 🙂 Kończy się wreszcie leśna szutrówka i wpadam do większej wsi. To Ploski. Kieruję się na niebieski kolor 🙂
Za cerkwią jest skrót. Ochoczo skręcam w boczną drogę, która za chwilę okazuje się najbardziej dziś męczącym odcinkiem. Ostatnie półtora kilometra to droga przez mękę – jest tu kumulacja atrakcji: szutrowa nawierzchnia, poprzeczne karby i głęboki piasek 🙂 Ale jak widać nie dałem się.
Po 70 kilometrach zsiadam z ulgą z roweru i idę na zasłużony żurek w karczmie. Porcja jest bardzo konkretna i czuję jak wraca we mnie życie 🙂 Aaa, jeszcze kompot. Rewelacyjny.
Ja tu jeszcze wrócę.
Po raz pierwszy w tym roku rower ląduje w bagażniku (na szczęście nie zapomniałem jak go tam szybko umiesić) i w drogę. Podlasie czeka.
Niby ja też jestem Podlasie, ale na „Magicznym Podlasiu” od dawna toczę polityczne spory, bo tamtejsi ortodoksi twierdzą że moje Południowa Podlasie to już nie Podlasie…
I tym sposobem parkuję … nad Narwią. Tuż przy moście. Trasę mam gruntownie i wielokrotnie przejrzaną – na mapie – ale co mnie czeka nie mam pojęcia. To ten rodzaj wypraw, który lubię najbardziej – w nieznane, odkrywając świat.
Dwie godziny jazdy i parkuję za karczmą, z którą wiążę swoje plany na koniec wyprawy 🙂
Przede mną most numer jeden.
Wyjeżdżam na krajówkę i niestety pierwsze kilometry będą dość czujne… Ruch duży, droga wąska, blisko jadące TIR-y. Wkrótce pojawia się pierwsza dziś wieś – Ryboły. Tu mogę uciec na pusty chodnik i spokojnie podziwiać mijane domostwa.
Czas na pierwszą dziś cerkiew. To dla nich tu przyjechałem.
Domy też mają tu piękne.
Za wsią czeka mnie jeszcze kilometr asfaltu i oto trafiam w krainę dróg szutrowych, piaskowych, karbowanych i brukowanych. W końcu Podlasie 🙂
Po około dwóch kilometrach trafiam do wsi Pawły. Tu wypatrzyłem piękna cerkiewkę na miejscowym cmentarzu. Zbaczam na chwilę ze swego traktu.
Przejeżdżam przez wieś i znajduję drogowskaz do kolejnych. Ciekawe, że do każdej z nich odległość wynosi cztery kilometry…
A sama droga… nie odbiega standardem od poprzedniej 🙂
Dojeżdżam do celu – przede mną wieś Kaniuki. A we wsi nawet asfalt jest 🙂
Przy wjeździe taki ładny widoczek.
Wieś jest bardzo klimatyczna i śmiem twierdzić, że najładniejsza z dziś mijanych.
Jest i kapliczka.
I oczywiście kolekcja domów.
Strażacy też tu są.
Koniec wsi… koniec asfaltu 🙂
Do kolejnej wsi mam… niech zgadnę – cztery kilometry?
Obowiązkowo element powitalny.
A potem można znowu nacieszyć oczy 🙂
Strażacy też tu są 🙂
Staram się wyłowić jak najwięcej szczegółów.
W środku wsi odnajduję zjazd nad rzekę. Wypada w końcu zbadać, jak też ta Narew wygląda.
Wracam do wsi i w drogę.
Na końcu wsi piękny budynek – szkoła?
Cztery kilometry. Jest kolejna wieś 🙂
Coś tam jest za murem. Ooo! Zaniemówiłem.
Cerkiew w Puchłach zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Ale jest tu jeszcze tajemnicza ścieżka. Zdradziła mi ten sekret pewna sympatyczna Podlasianka 🙂
i tak oto trafiam na platformę widokową nad Narwią.
Wracam pod cerkiew.
Mógłbym jeszcze długo na nią patrzeć, ale czeka mnie jeszcze ładny kawałek drogi…
Robię jeszcze rundkę po wsi.
Wracam na rozstaj i czas na kolejne cztery kilometry. Przede mną…
Pani miejscowa prowadzi pogawędkę z bosymi turystkami, więc będę miał chociaż jedną fotografię z żywymi ludźmi 🙂
A wieś jest niezwykła. Składa się z dwóch „dzielnic” rozdzielonych głęboką doliną, którą płynie rzeczka. Robię przejazd przez obie części 🙂
Na końcu wsi…
Wracam drugą uliczką.
Wieś ma się chyba dobrze, bo znajduję tylko jeden opuszczony dom..
Przecinam dolinkę i jest znak – cztery kilometry i kolejna wieś.
Czas chyba wspomnieć, że jestem w Krainie Otwartych Okiennic. A Trześcianka to podobno centrum tej krainy. Zapewne tak jest, ale kończą się moje szutry i trafiam na wyasfaltowaną wieś, która na tle tych które mijałem jest jak dla mnie bardzo współczesna.
Są za to piękne okiennice.
.
Jednak największa atrakcja czeka mnie w środku wsi. Już z daleka wita mnie piękna zieleń.
Na końcu wsi stoi fantazyjny przystanek.
Tu dosięga mnie już cywilizacja. Tuż za wsią zaczyna się nowiutka obwodnica z rowerową autostradą. W kilka minut ląduję na drugim moście…
W dole sielanka…
Teraz… trzeba wrócić 🙂
Niby powrót zaplanowałem skrótami, ale okazuje się, że wcale nie jest łatwiej. Za mostem skręcam w leśną dróżkę i jadę kilka kilometrów z nadzieją, że droga nie skończy się nagle 🙂 Jest coraz węższa, schodzi w dolinę Narwi i chwilami robi się grząsko. Na szczęście w którymś momencie skręca i wyjeżdża na typową podlaską autostradę. Szutrową 🙂
Kilometry lecą, co jakiś czas pojawia się jakiś przysiółek składający się z kilku domostw. U pana Boga za piecem…
Naprzód.
Kolejne siedlisko nad rzeką.
I kolejne…
Z mapy wynika, że gdzieś niedaleko mam auto 🙂 Kończy się wreszcie leśna szutrówka i wpadam do większej wsi. To Ploski. Kieruję się na niebieski kolor 🙂
Za cerkwią jest skrót. Ochoczo skręcam w boczną drogę, która za chwilę okazuje się najbardziej dziś męczącym odcinkiem. Ostatnie półtora kilometra to droga przez mękę – jest tu kumulacja atrakcji: szutrowa nawierzchnia, poprzeczne karby i głęboki piasek 🙂 Ale jak widać nie dałem się.
Po 70 kilometrach zsiadam z ulgą z roweru i idę na zasłużony żurek w karczmie. Porcja jest bardzo konkretna i czuję jak wraca we mnie życie 🙂 Aaa, jeszcze kompot. Rewelacyjny.
Ja tu jeszcze wrócę.
Wiesio, piękna relacja, wróciły me wspomnienia z tamtego roku, gdy jechaliśmy Podlaskim Szlakiem Bocianim. Prowadzi przez Krainę Otwartych Okiennic (przynajmniej częściowo), więc udało mi się nawet rozpoznać obiekty, które pokazujesz.
Te kolorowe cerkwie naprawdę robią wrażenie. O budynek straży w Puchłach, zdaje się, nawet pytaliśmy mieszkankę, bo spierałam się z mężem, czy jeszcze funkcjonuje. Nie funkcjonuje, ale były plany, by zrobić tam coś na kształt małego muzeum.
Z panią w ogóle ciekawie się rozmawiało.
Te szutry tam były dla mnie trochę dobijające, a to dlatego, że były kolejnymi z wielu (bociani szlak jest pod tym kątem trochę przeładowany).
A powiedz mi, jak wygląda sytuacja na Bugu? Organizuje się tam już spływy? Jak wygląda granica i ten mur, co miał tam stanąć? Bardzo się zmieniło?
Te kolorowe cerkwie naprawdę robią wrażenie. O budynek straży w Puchłach, zdaje się, nawet pytaliśmy mieszkankę, bo spierałam się z mężem, czy jeszcze funkcjonuje. Nie funkcjonuje, ale były plany, by zrobić tam coś na kształt małego muzeum.
Z panią w ogóle ciekawie się rozmawiało.
Te szutry tam były dla mnie trochę dobijające, a to dlatego, że były kolejnymi z wielu (bociani szlak jest pod tym kątem trochę przeładowany).
A powiedz mi, jak wygląda sytuacja na Bugu? Organizuje się tam już spływy? Jak wygląda granica i ten mur, co miał tam stanąć? Bardzo się zmieniło?
Miło mi, że przewołałem wspomnienia.
Bug... do niedawna jeszcze był odrutowany i niedostępny. Od 1 lipca można już nad Bugiem spacerować, chociaż kręci się tam ciągle WOT. Byłem kilka dni po otwarciu i nie jest źle - balem się że wojsko mocno zdewastuje terenu. Jest ogólnie czysto, co kilka km stoi strażnica z folii i desek I siatka.... dużo siatki i cencentriny...
Od dwóch tygodni WOT to wszystko uprząta, i moje źrodła w Straży Granicznej mówią, że za chwilę będzie czysto i ruszą spływy odcinkiem granicznym. rzeki. Gorzej na lądzie - tam ciągle jest zakaz podchodzenia mniej niż 200 metrów, trwa montaż elektroniki. Widziałem zdjęcia podkopów... wyrwanych przęseł... i filmy z forsowania muru w około 10 sekund... Więc trochę wątpię w skuteczność tej zapory... Ktoś kto to zaplanował pewnie nigdy nie widział wschodniego pogranicza na oczy.
Przegotuję małą relację, jak wygląda obecnie rzeka
A w styczniu było tak:
Bug... do niedawna jeszcze był odrutowany i niedostępny. Od 1 lipca można już nad Bugiem spacerować, chociaż kręci się tam ciągle WOT. Byłem kilka dni po otwarciu i nie jest źle - balem się że wojsko mocno zdewastuje terenu. Jest ogólnie czysto, co kilka km stoi strażnica z folii i desek I siatka.... dużo siatki i cencentriny...
Od dwóch tygodni WOT to wszystko uprząta, i moje źrodła w Straży Granicznej mówią, że za chwilę będzie czysto i ruszą spływy odcinkiem granicznym. rzeki. Gorzej na lądzie - tam ciągle jest zakaz podchodzenia mniej niż 200 metrów, trwa montaż elektroniki. Widziałem zdjęcia podkopów... wyrwanych przęseł... i filmy z forsowania muru w około 10 sekund... Więc trochę wątpię w skuteczność tej zapory... Ktoś kto to zaplanował pewnie nigdy nie widział wschodniego pogranicza na oczy.
Przegotuję małą relację, jak wygląda obecnie rzeka
A w styczniu było tak:
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości