Po sobotnim mikście tatrzańsko - metalowym trzeba było kuć żelazo póki gorące. Jak to w zimowy marzec wypada.
Acid Drinkers w roli budzika oznajmił, że wybiła 5.20. A jeszcze niedawno było 00.50 ... Plecak gotowy, termos zakręcony, kijki w dłonie i trzeba zejść z pierwszego piętra. To była pierwsza próba sił. Udało się. Auto podjeżdża i w składzie dwuosobowym ruszamy do boju z olbrzymimi szczytami w Tatrach Zachodnich.
Poranek mamy buro - smogowy.
W drugą stronę jest trochę inaczej.
Szybko docieramy na parking na Siwej i o 7.40 ruszamy w bój.
Giewont się zachmurzył jak kolejny raz nas tam zobaczył.
Zresztą ogólnie było chmurnie. Wyraziliśmy swoją opinię na ten temat. Trochę pomogło.
O 9.12 weszliśmy do schroniska. Stoliczek nakrył się.
Nikt z nas nie próbował zakończyć wycieczki w schronisku.
Trzeba wiedzieć kiedy od stołu wstać zmotywowanym.
Pogoda to doceniła. Czubik, Kończysty i piramida Klina.
Kominiarski, Iwaniacka i Ciemniak w oddali.
Wyjście z lasu w drodze na Monumentalnego Grzesia.
Tego dnia chmury ubarwiały niebiosa.
Prezentuje się przed nami piękny zestaw.
Pierwszy osobnik zdobyty.
Monumentalny Grześ.
Nikt z nas nie próbował zakończyć wycieczki na tym szczycie.
Dla odmiany Krywań.
Trochę posiedzieliśmy przy herbacie patrząc na Czubik i pomniejsze szczyty wokół niego.
Są i Rysy.
I słowackie Zachodnie.
A my szturmujemy Rakoń. Nie kolejkę.
Otwarto nowy szlak - z Ciemniaka na Świnicę.
Nic nas tego dnia nie mogło powstrzymać.
Las się lekko przerzedził.
Ławka rezerwowych.
Nie chwaląc się - zdobyliśmy Rakoń.
Nikt z nas nie próbował zakończyć wycieczki na tym szczycie
Wysoki zestaw z Wysoką i Gerlachem na czele.
Wycieczka w Tatry Polskie bez Giewontu byłaby nieudana.
Klasyczny przykład tatrzańskiego zbydlęcenia - wywyższająca się Świnica.
Szybko spacyfikowana przez Lodowego.
Ostatnie sekundy przed Ostatecznym Szturmem na Cel Dnia.
Rohacz Ostry próbuje nas nakłonić do złego.
Dzień dobry. Nazywamy się Stawy Rohackie i jesteśmy zakute i skute.
Babia. Osobita. Rakoń. Ostatnie podejście.
Na prawo od Smutnej Przełęczy jest wesoło.
Po prawicy Gerlach.
Dziwny tłum ...
Cel wzięty ! Kolejne bydlę tatrzańskie ujarzmione zimą ! Wołowiec zarżnięty !
I sympatyczny turysta na szczycie.
Przyszedł czas na zasłużony odpoczynek połączony z degustacją i podziwianiem widoków.
Na lewo od zachmurzonego Lodowego piękna piramida Kołowego.
Żleby Rohacza.
Lodowa Wyspa.
Mrówki turystyczne.
Ponowne kuknięcie na Wysoką i Gerlacha.
Fotografia na skraju. Z Mięguszowickim prawie na głowie.
Z cyklu "Bydlęta Tatr" - całe stado Barańców.
Bydle z Beskidów.
Kozi Wierch po prawej. Był tam tego dnia nasz kolega z Żywca. Trochę mu odpierdoliło w temacie tempa na szlaku
Barany przyprowadzone pod ofiarny obelisk.
Pierwsza od prawej Kopa Lodowa. Chcę w tym roku tam wrócić ale z dolotem na Lodową Przełęcz.
Piękne zbocza. Nie porysowane przez deskowych zbrodniarzy.
Rysy tez były odwiedzane.
Spory ruch w dwie strony.
Kopy na kopy.
Góra Gór. Ojciec Everestu. Tytan. Pan i Władca. Jego Wysokość Czubik.
Przyszłość turystyki.
Kije spod Grunwaldu.
Pożegnalne zalegnięcie.
Jesteśmy już wystarczająco zbydlęceni poprzez kontakt z bydlęcymi szczytami. Czas wracać. Mijamy się z uroczymi turystkami, z którymi wcześniej parokrotnie mijaliśmy się na szlaku. Pozdrawiamy !
Zejście idzie nam dobrze. Pod nami otchłań Doliny Rohackiej.
Dwójki marszowe.
Pierwsze zejście. Rakoń. Osobita. Babia Góra.
Czyż Łopata nie wygląda groźnie ?
Od Grzesia szlak idzie prawie tylko w dół. Trzy metry podejścia o nachyleniu 15 stopni kiedyś się wyrówna.
Było tak stromo , że aż mnie wydłużyło.
Prastary las. Z wampirami i strzygami. I czasami ze strażnikami TPN.
W dobrym stanie zdrowia docieramy do schroniska. Siadamy przed i ściągamy z siebie żelastwo, które założyliśmy na Rakoniu.
Dało to efekt - około 40 metrów od schodów malowniczo podjechałem na trasie. Bydlaki narciarze "wypolerowali" szlak.
Morda mi się ucieszyła na widok tego szczytu.
Giewont zrozumiał, że jesteśmy poważnymi turystami. Ale z Chochołowską na dłużej dajemy sobie spokój.
Koniec.
9 godzin i 5 minut. 29 kilometrów szlaku. Trzy szczyty. 1300 m podejścia. Piękne widoki i piękne turystki. Zieleń w ukryciu.
Z dniem wcześniejszym dało mi to 47 kilometrów szlaku, 1900 m podejścia, ponad 16 godzin na szlaku przez weekend. I koncert HM pośrodku. W ten weekend planuję krótsze trasy ale z trochę większym przewyższeniem.
Nie jest źle. Nawet Towarzystwo było w porządku. A Bydlaki Tatrzańskie niech żyją nam !
W drodze powrotnej odwiedziliśmy stację benzynową. W wiadomym celu.
Tatry z oddali.

