Gdzieś na Dolnym Śląsku
Nie wiem czemu akurat Brochów jest taki bogaty w przykolejowe schrony... A może gdzie indziej też takowe są - tylko o nich nie wiemy? Może były, ale się nie zachowały? Może nie są dostępne? (tak jak te w Oławie, gdzie 10 lat temu zajrzeliśmy na ostatnią chwilę, a potem je zawalono betonowymi płytami...)
Jedno jest pewne - w Brochowie na schronach można użyć i czuć się bardzo usatysfakcjonowanym taką wycieczką. Namierzamy ich od 5 do 7 sztuk (zależy jak liczyć
Pierwszy takowy odnajdujemy niedaleko dworca PKP. Jest jakby wkomponowany w wał, po którym przebiega droga. Kiedyś był zamurowany, ale ktoś odwalił kawał dobrej roboty!
Wnętrza są dosyć zaśmiecone, zwłaszcza fragment przy wejściu. Jakieś materace, kołdry, szmaty, wiadra, fragmenty lodówek - szlag wie czego tu nie ma! No i mocno czuć człowiekiem... Akurat nie ma teraz lokatorów, ale wybitnie widać, że bytowali tu jacyś bezdomni. Im dalej wgłąb schronu, tym czyściej na podłodze a i szerszy oddech można zaczerpnać bez odruchów wymiotnych.
Różne ciekawe rzeczy można znaleźć w takich miejscach!
Kolejny schron znajduje się też przy dworcu i zaraz obok torów kolejowych.
Śmieci jest nieco mniej niż w poprzednim. Zachowały się też fragmenty betonowo - zbrojonych drzwi wejściowych.
Bunkrowa ekipa w komplecie.
Są tu jakby dwa "kominki" prowadzące w górę. Jeden kończy się otworem, przez który możemy sobie obserwować płynące obłoki, drugi, ten z drabinką, jest zatkany u góry jakąś dyktą czy inną blachą.
W tym schronie spędzamy dużo więcej czasu niż w poprzednim. Raz, że nie śmierdzi i nie trzeba tak szybko uciekać, a dwa że mamy misję - ratujemy motyla. Zaplątał się biedaczek w pajęczynę. Staramy się go wyplątywać ostrożnie, aby mu nie uszkodzić skrzydełek.
A tu pająki. Ale takie hmmm... niezbyt żywe?
Motylek po uwolnieniu łopocze skrzydełkami i jest chyba dosyć zadowolony z życia. Sadzamy go na drzwiach. Na dworze jest jeszcze stanowczo dla niego za zimno. Tu w środku za to jest spora szansa, że znów wpadnie w pajęczynę. Co będzie dla niego lepsze? Tego już nie wiemy. Niech sam podejmie tą decyzję, myśmy zrobili co w naszej mocy.
Dziwne są te okolice. Nietypowe zwierzęta się tu spotyka. I gdzie się człowiek nie ruszy - to czuje się obserwowany!
W celu odszukania kolejnych betonowych okazów, przemieszczamy się w rejon dworca towarowego. Tam jest na nie wybitny urodzaj. Dwa z nich można już dojrzeć z kładki nad torami.
Do pierwszego prowadzą całkiem kompletne drzwi z klamko - pokrętłami.
Kolejne takowe leżą sobie we wnętrzach pomieszczenia.
Zachowały się też tutaj mniej lub bardziej połamane ławki.
Drugi przykładkowy schron jest naszym ulubionym. Bo chyba jest najlepiej zachowany i najmniej zasyfiony w środku. Śmieci zwałowane są praktycznie tylko przy wejściu.
Już samym drzwiom warto poświecić sporo uwagi. Grube, solidne, o pieknych barwach i strukturach rdzy.
Inne metalowe fragmenty wystające ze ścian.
Mają tu nawet magnetofon! Komuś umilała czas muzyczka! Acz sądząc po jego wyglądzie - stoi tu już dosyć długo i obecnie chyba nie jest na chodzie
Ławki są całkiem porządne. Dlatego tutaj zapodajemy piknik - herbatka z termosa + czekolada! Mlaskanie i siorbanie odbija się więc echem po półkolistych sufitach i pokrytych pajęczyną ścianach.
Nie tylko my spędzamy czas w tej sposób. Coś przed nami też tu ucztowało!
A w przewężeniu korytarza jest coś takiego jakby szafa.
Mają tu też skitrane materace.
Tu też jest na stanie motylek!
Aby dotrzeć do kolejnego schronu trzeba przejść jeszcze jedno torowisko. Na wejściu znów musimy pokonać zwałowisko odpadów wszelakich.
Ten schron jest chyba najbardziej nietypowy - największy, pełen ciekawych sprzętów, ale też mocno osmolony i walący jakimś chemicznym zapaszkiem. Wnętrza urządzone jakby po domowemu?
W środku umywalka, kibelek...
Coś wyglądającego jakby bardzo stary telefon czy radiostacja?
Zamknięte...
Otwarte...
Jakieś beczkopodobne urządzenie.
Wmurowane sitko - już nie pamiętam czy w sufit czy w ścianę...
I jeszcze jedno miejsce przypominające nieco schron, ale położone pod dachem hangaru i opatrzone opisem "magazyn paliw". W środku jakieś cysterny i dużo, dużo kabli...
Przy jednym z działających budynków kolejowych namierzamy betonowy schron. Nie ma jednak jak do niego swobodnie dojść, bez przechodzenia czynnego torowiska. A jako że na tej trasie śmigają różniste "pendoliny", mam obawy czy takowego zobaczę na czas i ucieknę... Nie... na takich trasach to ja na tory nie włażę... Bunkierek podziwiam więc tylko z daleka...
Jedno jest pewne - w Brochowie na schronach można użyć i czuć się bardzo usatysfakcjonowanym taką wycieczką. Namierzamy ich od 5 do 7 sztuk (zależy jak liczyć
Pierwszy takowy odnajdujemy niedaleko dworca PKP. Jest jakby wkomponowany w wał, po którym przebiega droga. Kiedyś był zamurowany, ale ktoś odwalił kawał dobrej roboty!
Wnętrza są dosyć zaśmiecone, zwłaszcza fragment przy wejściu. Jakieś materace, kołdry, szmaty, wiadra, fragmenty lodówek - szlag wie czego tu nie ma! No i mocno czuć człowiekiem... Akurat nie ma teraz lokatorów, ale wybitnie widać, że bytowali tu jacyś bezdomni. Im dalej wgłąb schronu, tym czyściej na podłodze a i szerszy oddech można zaczerpnać bez odruchów wymiotnych.
Różne ciekawe rzeczy można znaleźć w takich miejscach!
Kolejny schron znajduje się też przy dworcu i zaraz obok torów kolejowych.
Śmieci jest nieco mniej niż w poprzednim. Zachowały się też fragmenty betonowo - zbrojonych drzwi wejściowych.
Bunkrowa ekipa w komplecie.
Są tu jakby dwa "kominki" prowadzące w górę. Jeden kończy się otworem, przez który możemy sobie obserwować płynące obłoki, drugi, ten z drabinką, jest zatkany u góry jakąś dyktą czy inną blachą.
W tym schronie spędzamy dużo więcej czasu niż w poprzednim. Raz, że nie śmierdzi i nie trzeba tak szybko uciekać, a dwa że mamy misję - ratujemy motyla. Zaplątał się biedaczek w pajęczynę. Staramy się go wyplątywać ostrożnie, aby mu nie uszkodzić skrzydełek.
A tu pająki. Ale takie hmmm... niezbyt żywe?
Motylek po uwolnieniu łopocze skrzydełkami i jest chyba dosyć zadowolony z życia. Sadzamy go na drzwiach. Na dworze jest jeszcze stanowczo dla niego za zimno. Tu w środku za to jest spora szansa, że znów wpadnie w pajęczynę. Co będzie dla niego lepsze? Tego już nie wiemy. Niech sam podejmie tą decyzję, myśmy zrobili co w naszej mocy.
Dziwne są te okolice. Nietypowe zwierzęta się tu spotyka. I gdzie się człowiek nie ruszy - to czuje się obserwowany!
W celu odszukania kolejnych betonowych okazów, przemieszczamy się w rejon dworca towarowego. Tam jest na nie wybitny urodzaj. Dwa z nich można już dojrzeć z kładki nad torami.
Do pierwszego prowadzą całkiem kompletne drzwi z klamko - pokrętłami.
Kolejne takowe leżą sobie we wnętrzach pomieszczenia.
Zachowały się też tutaj mniej lub bardziej połamane ławki.
Drugi przykładkowy schron jest naszym ulubionym. Bo chyba jest najlepiej zachowany i najmniej zasyfiony w środku. Śmieci zwałowane są praktycznie tylko przy wejściu.
Już samym drzwiom warto poświecić sporo uwagi. Grube, solidne, o pieknych barwach i strukturach rdzy.
Inne metalowe fragmenty wystające ze ścian.
Mają tu nawet magnetofon! Komuś umilała czas muzyczka! Acz sądząc po jego wyglądzie - stoi tu już dosyć długo i obecnie chyba nie jest na chodzie
Ławki są całkiem porządne. Dlatego tutaj zapodajemy piknik - herbatka z termosa + czekolada! Mlaskanie i siorbanie odbija się więc echem po półkolistych sufitach i pokrytych pajęczyną ścianach.
Nie tylko my spędzamy czas w tej sposób. Coś przed nami też tu ucztowało!
A w przewężeniu korytarza jest coś takiego jakby szafa.
Mają tu też skitrane materace.
Tu też jest na stanie motylek!
Aby dotrzeć do kolejnego schronu trzeba przejść jeszcze jedno torowisko. Na wejściu znów musimy pokonać zwałowisko odpadów wszelakich.
Ten schron jest chyba najbardziej nietypowy - największy, pełen ciekawych sprzętów, ale też mocno osmolony i walący jakimś chemicznym zapaszkiem. Wnętrza urządzone jakby po domowemu?
W środku umywalka, kibelek...
Coś wyglądającego jakby bardzo stary telefon czy radiostacja?
Zamknięte...
Otwarte...
Jakieś beczkopodobne urządzenie.
Wmurowane sitko - już nie pamiętam czy w sufit czy w ścianę...
I jeszcze jedno miejsce przypominające nieco schron, ale położone pod dachem hangaru i opatrzone opisem "magazyn paliw". W środku jakieś cysterny i dużo, dużo kabli...
Przy jednym z działających budynków kolejowych namierzamy betonowy schron. Nie ma jednak jak do niego swobodnie dojść, bez przechodzenia czynnego torowiska. A jako że na tej trasie śmigają różniste "pendoliny", mam obawy czy takowego zobaczę na czas i ucieknę... Nie... na takich trasach to ja na tory nie włażę... Bunkierek podziwiam więc tylko z daleka...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wycieczkę zaczynamy parkując busia przy bocznej, wykładanej kostką drodze. Mimo trwającej zimy okoliczne drzewa są zielone, bo żyje już na nich chyba tylko jemioła.
Na początek planujemy połazić wzdłuż torów, jako że w tym rejonie kryje się kilka dziwnych i raczej już nieużywanych budynków. Pierwszy z nich stoi przy samej drodze i ma namalowanego tygrysa.
W środku oprócz śmieci wala się też zdjęcie przedstawiające kolesia na deskorolce, uwiecznionego chyba jakimś rybim okiem.
Ciekawsze zabudowania rozciągają na płowych łąkach na tyłach budynku. Są to jakby ogromne baseny, pofragmentowane betonowymi ściankami na prostokątne mniejsze zbiorniki, pełne rur i innego żelastwa. Nie mamy najmniejszego pojęcia do czego te dziwa mogłyby niegdyś służyć.
Nieopodal stoi drugi basen, który zawiera jedną dużą komorę skutą dziś solidnym lodem.
Zamarznięte są też mijane kałuże, gdzie lód układa się w malownicze desenie.
Trasa przebiega takimi oto malowniczymi zaroślami. Z daleka wygląda to nieco jakby wszystkie krzaki i pnącza były pokryte białymi kwiatami.
Kolejny opuszczony budynek, ktory mijamy, obecnie jest zalany i mocno zaśmiecony.
Dało by radę zejść w stronę wody schodami, ale są one drewniane i dosyć chrupkie. Musimy się więc zadowolić zdjęciami z górnego poziomu. Chlupnąć w wodę przy tej temperaturze i to jeszcze taką pełną potrzaskanych butelek - nie byłoby zbyt miło
Przy jednej ze ścian stoi coś, co przypomina grilla!
Najciekawsza jest jednak konstrukcja na środku pobliskiego stawu, ktora przypomina dużą donicę? Albo klomb? Obiekt jest ceglany, porosły już mocno mchem i trawą. Lód jest niestety za cienki, aby móc do niego podejśc i zajrzeć do środka.
W pobliskich krzakach siedzi też coś przypominającego dawną nastawnię. Nie zaglądamy do środka, jako że drogę przegradza nam bagienko.
A kawałek dalej, na skraju łąki, znajdują się straszliwie gęste chaszcze. Nawet o tej porze roku ciężko się przez nie przedrzeć z powodu lian, pnączy chwytających za nogi i zdzierających czapki, a przede wszystkim kolców, które są w stanie podrzeć skórę nawet przez podwójne spodnie! Idę więc tam sama. Toperz z kabakiem nie mają aż takiego samozaparcia, żeby zobaczyć kawałek muru. Mi się w końcu udaje przebrać do niewielkiego ceglanego budyneczku, pełnego jakiś kabli i pokręteł. Przed nim znowu betonowa kratownica osłaniająca spory zalany zbiornik. Latem dojście do tego miejsca jest chyba całkowicie niemożliwe.
Wędrujemy sobie płytowymi drogami, które czasem rozszerzają się w place.
Jak ktoś się poczuje zmęczony, może się nawet wyłożyć na kanapie. Acz fakt - kanapa jest nieco oszroniona
Spomiędzy płyt i trawy przezierają ślady dawnych torowisk, jakiś kanałów pełnych rur.
Mimo odwiedzania wielu miejsc opuszczonych, zruinowanych, zapomnianych i zarośniętych, cały czas wędrujemy wzdłuż używanej linii kolejowej, gdzie ruch jest dość spory i można się też nacieszyć czynnym taborem.
Kierujemy się w stronę kładki nad torami. Czy już wspominałam kiedyś, że uwielbiam takie konstrukcje i wszędzie ich szukam? np. w Jaworzynie Śląskiej https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... unowo.html
Brochowska kładka jest bardzo klimatyczna, dosyc długa, fragmentami zadaszona żelazną kratownicą, a częściowo udekorowana starymi latarniami.
Osobnym tematem są rewelacyjne widoki z kładki - zarówno na ciekawe budynki jak i plataniny torów, długie gąsienice wagonów, lokomotyw, rozjazdy. Można się gapić godzinami! Aż człowieka bierze ochota, aby wsiąść w któryś z towarowych wagonów i odjechać w dal! Tak jak na moich ulubionych filmach!
Mijamy umocnioną cegłami skarpę, z okrągłymi kominkami. Na mapach opisywane jako stanowisko przeciwlotnicze.
Podążając w stronę drugiej kładki mijamy stare lokomotywy...
Przezierające spod asfaltu kostki brukowe...
Spora część naszej wycieczki to zwiedzanie brochowskich schronów, ale o tym była poprzednia relacja.
A tymczasem dokulaliśmy się do kolejnej kładki nad torami. Jest krótsza od poprzedniej, ale za to w fajniejszych kolorach. Dominuje rudość, która zwłaszcza na tle błękitnego nieba prezentuje się wyjątkowo rewelacyjnie.
Ktoś tu pomyślał i zadbał, aby wycieczka po okolicach nie była nudna. Resztę torowisk dla odmiany pokonuje się tunelem! Tu widzimy do niego wlot, a w tle opuszczoną stację towarową.
Jak to czasem się zdarza, że na małej przestrzeni jest zgromadzone wszystko co lubi buba: kładka + tunel + schron! Brakuje tylko ogniska na środku i barakosklepu gdzie sprzedają wędzone ryby i leją samogon na szklanki
Tunel w pełnej krasie.
Świetlik w suficie. Albo świeci słońce albo latarnia.
Najciekawszy jest jednak drugi wylot z tunelu, ponieważ nie wychodzi na zewnątrz - tylko pod dachem! Wyłazi się na zadaszonej jakby werandzie budynku dawnego dworca! Dach pochodzi chyba z czasów późniejszych niż dworzec i jest trochę prowizoryczny. Może chodzi o to, aby na wychodzących z tunelu nie spadały cegły z opuszczonego budynku?
Zaglądam do piwnic...
Przytunelowy budynek widziany od drugiej strony.
Cały teren tutaj jest pokryty pomniejszymi, opuszczonymi domkami, halami, garażami.
We wnętrzach już stoi woda, a dachy coraz solidniej się składają jak domki z kart...
Czasem jednak wpadnie w oko coś intrygującego - magazyn kamizelek odblaskowych albo podobna "radiostacja" jak ze schronu w poprzedniej relacji. Tylko mniejsza. A obok coś uwiło gniazdko.
Kolejne budynki są coraz bardziej zarośnięte.
O innej porze roku to ten ładny kran napewno mozna przegapić!
Już nie wspominając o wagonach!
Jak przystało na tradycję tego dnia - musi być jeszcze więcej kładek. Tym razem już takie mniejsze i nie nad torami, ale nad rowem z wodą, w rejonie ogrodków działkowych.
Niektóre są nawet wykładane dywanem...
A na innych robimy sobie piknik.
Sporo dzisiejszych tras wypada nam właśnie przez ogródki działkowe. Mijamy więc miłe małe domeczki, często chyba stawiane według autorskich pomysłów swoich właścicieli. Uwielbiam takie działki, gdzie każda altanka jest inna i opowiada swoją, niepowtarzalną historię.
I co najważniejsze! Znaleźlismy przebiśniegi!
cdn
Na początek planujemy połazić wzdłuż torów, jako że w tym rejonie kryje się kilka dziwnych i raczej już nieużywanych budynków. Pierwszy z nich stoi przy samej drodze i ma namalowanego tygrysa.
W środku oprócz śmieci wala się też zdjęcie przedstawiające kolesia na deskorolce, uwiecznionego chyba jakimś rybim okiem.
Ciekawsze zabudowania rozciągają na płowych łąkach na tyłach budynku. Są to jakby ogromne baseny, pofragmentowane betonowymi ściankami na prostokątne mniejsze zbiorniki, pełne rur i innego żelastwa. Nie mamy najmniejszego pojęcia do czego te dziwa mogłyby niegdyś służyć.
Nieopodal stoi drugi basen, który zawiera jedną dużą komorę skutą dziś solidnym lodem.
Zamarznięte są też mijane kałuże, gdzie lód układa się w malownicze desenie.
Trasa przebiega takimi oto malowniczymi zaroślami. Z daleka wygląda to nieco jakby wszystkie krzaki i pnącza były pokryte białymi kwiatami.
Kolejny opuszczony budynek, ktory mijamy, obecnie jest zalany i mocno zaśmiecony.
Dało by radę zejść w stronę wody schodami, ale są one drewniane i dosyć chrupkie. Musimy się więc zadowolić zdjęciami z górnego poziomu. Chlupnąć w wodę przy tej temperaturze i to jeszcze taką pełną potrzaskanych butelek - nie byłoby zbyt miło
Przy jednej ze ścian stoi coś, co przypomina grilla!
Najciekawsza jest jednak konstrukcja na środku pobliskiego stawu, ktora przypomina dużą donicę? Albo klomb? Obiekt jest ceglany, porosły już mocno mchem i trawą. Lód jest niestety za cienki, aby móc do niego podejśc i zajrzeć do środka.
W pobliskich krzakach siedzi też coś przypominającego dawną nastawnię. Nie zaglądamy do środka, jako że drogę przegradza nam bagienko.
A kawałek dalej, na skraju łąki, znajdują się straszliwie gęste chaszcze. Nawet o tej porze roku ciężko się przez nie przedrzeć z powodu lian, pnączy chwytających za nogi i zdzierających czapki, a przede wszystkim kolców, które są w stanie podrzeć skórę nawet przez podwójne spodnie! Idę więc tam sama. Toperz z kabakiem nie mają aż takiego samozaparcia, żeby zobaczyć kawałek muru. Mi się w końcu udaje przebrać do niewielkiego ceglanego budyneczku, pełnego jakiś kabli i pokręteł. Przed nim znowu betonowa kratownica osłaniająca spory zalany zbiornik. Latem dojście do tego miejsca jest chyba całkowicie niemożliwe.
Wędrujemy sobie płytowymi drogami, które czasem rozszerzają się w place.
Jak ktoś się poczuje zmęczony, może się nawet wyłożyć na kanapie. Acz fakt - kanapa jest nieco oszroniona
Spomiędzy płyt i trawy przezierają ślady dawnych torowisk, jakiś kanałów pełnych rur.
Mimo odwiedzania wielu miejsc opuszczonych, zruinowanych, zapomnianych i zarośniętych, cały czas wędrujemy wzdłuż używanej linii kolejowej, gdzie ruch jest dość spory i można się też nacieszyć czynnym taborem.
Kierujemy się w stronę kładki nad torami. Czy już wspominałam kiedyś, że uwielbiam takie konstrukcje i wszędzie ich szukam? np. w Jaworzynie Śląskiej https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... unowo.html
Brochowska kładka jest bardzo klimatyczna, dosyc długa, fragmentami zadaszona żelazną kratownicą, a częściowo udekorowana starymi latarniami.
Osobnym tematem są rewelacyjne widoki z kładki - zarówno na ciekawe budynki jak i plataniny torów, długie gąsienice wagonów, lokomotyw, rozjazdy. Można się gapić godzinami! Aż człowieka bierze ochota, aby wsiąść w któryś z towarowych wagonów i odjechać w dal! Tak jak na moich ulubionych filmach!
Mijamy umocnioną cegłami skarpę, z okrągłymi kominkami. Na mapach opisywane jako stanowisko przeciwlotnicze.
Podążając w stronę drugiej kładki mijamy stare lokomotywy...
Przezierające spod asfaltu kostki brukowe...
Spora część naszej wycieczki to zwiedzanie brochowskich schronów, ale o tym była poprzednia relacja.
A tymczasem dokulaliśmy się do kolejnej kładki nad torami. Jest krótsza od poprzedniej, ale za to w fajniejszych kolorach. Dominuje rudość, która zwłaszcza na tle błękitnego nieba prezentuje się wyjątkowo rewelacyjnie.
Ktoś tu pomyślał i zadbał, aby wycieczka po okolicach nie była nudna. Resztę torowisk dla odmiany pokonuje się tunelem! Tu widzimy do niego wlot, a w tle opuszczoną stację towarową.
Jak to czasem się zdarza, że na małej przestrzeni jest zgromadzone wszystko co lubi buba: kładka + tunel + schron! Brakuje tylko ogniska na środku i barakosklepu gdzie sprzedają wędzone ryby i leją samogon na szklanki
Tunel w pełnej krasie.
Świetlik w suficie. Albo świeci słońce albo latarnia.
Najciekawszy jest jednak drugi wylot z tunelu, ponieważ nie wychodzi na zewnątrz - tylko pod dachem! Wyłazi się na zadaszonej jakby werandzie budynku dawnego dworca! Dach pochodzi chyba z czasów późniejszych niż dworzec i jest trochę prowizoryczny. Może chodzi o to, aby na wychodzących z tunelu nie spadały cegły z opuszczonego budynku?
Zaglądam do piwnic...
Przytunelowy budynek widziany od drugiej strony.
Cały teren tutaj jest pokryty pomniejszymi, opuszczonymi domkami, halami, garażami.
We wnętrzach już stoi woda, a dachy coraz solidniej się składają jak domki z kart...
Czasem jednak wpadnie w oko coś intrygującego - magazyn kamizelek odblaskowych albo podobna "radiostacja" jak ze schronu w poprzedniej relacji. Tylko mniejsza. A obok coś uwiło gniazdko.
Kolejne budynki są coraz bardziej zarośnięte.
O innej porze roku to ten ładny kran napewno mozna przegapić!
Już nie wspominając o wagonach!
Jak przystało na tradycję tego dnia - musi być jeszcze więcej kładek. Tym razem już takie mniejsze i nie nad torami, ale nad rowem z wodą, w rejonie ogrodków działkowych.
Niektóre są nawet wykładane dywanem...
A na innych robimy sobie piknik.
Sporo dzisiejszych tras wypada nam właśnie przez ogródki działkowe. Mijamy więc miłe małe domeczki, często chyba stawiane według autorskich pomysłów swoich właścicieli. Uwielbiam takie działki, gdzie każda altanka jest inna i opowiada swoją, niepowtarzalną historię.
I co najważniejsze! Znaleźlismy przebiśniegi!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Początki budowy Twierdzy Głogów sięgają ponoć XVII wieku. Poźniej, na przestrzeni wieków i lat, była wielokrotnie przebudowywana przez różne państwa: Austrię, Prusy, Rosję, Francję, Niemcy i Polskę. Jak widać każdy musiał dodać coś od siebie...
FORT GWIAŹDZISTY
Obecnie dostępna jest tylko część fortu - można pospacerować po jego fosie od strony parku. Ceglane ściany sympatycznie zarasta mech i bluszcze.
Można się też wdrapać na pagórek i pozaglądać w kilka niewielkich bocznych pomieszczeń. Większość z nich jest zamieszkiwana przez bezdomnych. Osobiście nikogo nie spotkaliśmy, ale było wiele śladów ich bytowania, zarówno w postaci sprzętów jak i intensywnego zapachu.
Główna część dawnego fortu jest używana przez jakieś magazyny, parkingi... Tak prezentuje się widok na ten teren z góry:
A tak z dołu:
Udaje się nam wejść i nikt nas nie przepędza - pewnie dlatego, że nikogo nie spotkaliśmy
Napis wyraźnie ktoś zabezpieczył daszkiem.
FORT PRZY TORACH
Trafilismy na niego przypadkiem i nie znalazłam nigdzie jego nazwy. Położony między torami kolejowymi a rozlewiskami Odry, które na mapach są opisane jako Zatoka Neptuna. Ceglane ściany przytykają paktycznie do samego torowiska.
Z drugiej strony mury i skarpy opadają w stronę odrzańskich rozlewisk i bobrzych bajorek.
Sporo okolicznych pagórkow i urwisk wygląda jak zupełnie naturalne wzgórza, nie mające kompletnie nic wspólnego z działalnością człowieka. Wystarczy w nich jednak nieco poryć butem, albo zjechać z osypującą się ziemią ze skarpy, aby spod spodu wylazły stare cegły! Uroku dodają połamane drzewa, pnącza i furkot kaczych skrzydeł!
Miejsce najbardziej przypomina fort, gdy zaglądniemy do niego z boku. Odsłonią się schodki, czarne otwory okien dwóch poziomów i ściany porosłe gęstym kożuchem bluszczy.
Wnętrza to łukowane stropy, liczne ślady bytowania bezdomnych i niestety bardzo dużo śmieci. I to nie takich, które są pozostałościami po imprezach czy obozowisku dzikich lokatorów. Widać, że te śmieci ktos tutaj zwozi (lodówki, telewizory, zderzaki, puszki po farbach i lakierach), używając miejsca jako wysypiska. Tak się niestety kończy brak publicznych kontenerów na odpady
FORT OBER REDOUTE
Fort jest położony na północ od miasta, w dzielnicy zwanej Ostrów Tumski. Wśród łąk i rozlewisk pojawia się pagórek a na nim kępa większych zarośli. Jest błotniste przedwiośnie. Suniemy więc mlaskającymi drogami, wśród szarych pól i już dosyć mocno późnego popołudnia. To już ostatnie miejsce jakie zwiedzamy w Głogowie w ten bogaty w przygody dzień (no dobra - przedostatnie, do kolejnego potrzebujemy już zupełnej ciemności
Czasem krajobraz roświetlą jednak nietypowe kolory! Drzewa zardzewiały!
A tu nie wiem czy tylko my widzimy postać wyłażącą zza drzewa? Co to za licho?? Zwłaszcza przy spojrzeniu kątem oka - naprawdę dziwnie nam się zrobiło
Brama ze złamanego drzewa...
Fort brał udział w walkach o miasto pod koniec II wojny światowej, więc jest dosyć mocno zniszczony i sporo jego fragmnetów przypomina kupę kamieni. Ale jakże ładnie omszałych kamieni! I przywodzących na myśl górskie gołoborza czy skalne miasta zasypane rumoszem.
Jest jednak jedno miejsce miejsce, gdzie widać, że to jednak fort. A nie gorgan, ruina kamienicy czy fabryki. Chyba jedyne zadaszone miejsce na tym terenie. Bardzo fajny zaułek i mając tu blizej zapewne byśmy tu kiedyś przyszli na nocleg. Dziś zapodajemy jedynie mały piknik - herbata z termosa i czekolada.
A tu klimaty fosowe. Woda, grzęzawiska i ceglane, pionowe ściany.
FORT MALAKOFF
Odwiedzamy też miejsce, gdzie byliśmy już we wrześniu, ale obiecaliśmy sobie powrót w wieczornych okolicznościach. Na nadrzecznym cypelku, u zbiegu wód Odry i odnogi zwanej Stara Odra, stoi ceglana wieża artyleryjska zwana Fort Malakoff albo Barbakan. Ze względu na swój kształt, architekturę i rozplanowanie przestrzenne jest ponoć unikalna na skalę europejską. Fort początkowo miał 3 kondygnacje, z czego jedną podziemną. Ta przedziwna wewnętrzna wieża służyła jako klatka schodowa do poruszania się między kondygnacjami, bez wychodzenia na zewnątrz. Dziś dolny poziom jest niedostępny z racji na zalanie i zagruzowanie, a strop dzielący górne kondygnacje już dawno się obwalił. Mamy więc ogromną, wysoką przestrzeń na bazie okręgu, gdzie mozna biegać w kółko wokół wewnętrznego trzpienia.
Nasze zdjęcia z września, gdy wpadliśmy tu po raz pierwszy i z lekka przypadkiem, kompletnie nie wiedząc co to za cudo przycupnęło na cypelku.
Rzut oka zza rzeki. Fajnie wygląda ta trawa na dachu, taka płowa i szumiąca na wietrze!
Teraz, zgodnie z planem, zawijamy tu już po zmroku. Ciepły odblask ogniska oświetla wnętrza wilgotnych ceglanych murów. Łukowate sufity, kolumny, boczne zakamarki - jak jakaś magiczna, pradawna świątynia, o której zapomniał świat. Atmosfery dodaje wyjący na zewnątrz wiatr, który zdaje się mieć ochotę wdmuchnąć cały budynek do pobliskiej rzeki, na której porobiły się grzywiaste fale jak na morzu. Taki to oto niecodzienny wieczór i biwak w nietypowych warunkach stał się naszym udziałem w pewien zimowy dzień...
Nie wiem czy ma to coś wspólnego z głogowską twierdzą, ale napotkaliśmy też dwa obiekty przypominające schrony. Jeden połozony na grobli przy porcie:
Drugi między Odrą a torami kolejowymi niedaleko mostu.
Oba niestety zamknięte i niedostępne dla bub do swobodnego zwiedzania
Obok tego drugiego są też takie konstrukcje.
Jest jeszcze w Głogowie fort Luneta, ale z pozyskanych informacji wynikało, że jest pozamykany i dobranie się do niego nie jest zbyt proste, więc sobie odpuściliśmy.
FORT GWIAŹDZISTY
Obecnie dostępna jest tylko część fortu - można pospacerować po jego fosie od strony parku. Ceglane ściany sympatycznie zarasta mech i bluszcze.
Można się też wdrapać na pagórek i pozaglądać w kilka niewielkich bocznych pomieszczeń. Większość z nich jest zamieszkiwana przez bezdomnych. Osobiście nikogo nie spotkaliśmy, ale było wiele śladów ich bytowania, zarówno w postaci sprzętów jak i intensywnego zapachu.
Główna część dawnego fortu jest używana przez jakieś magazyny, parkingi... Tak prezentuje się widok na ten teren z góry:
A tak z dołu:
Udaje się nam wejść i nikt nas nie przepędza - pewnie dlatego, że nikogo nie spotkaliśmy
Napis wyraźnie ktoś zabezpieczył daszkiem.
FORT PRZY TORACH
Trafilismy na niego przypadkiem i nie znalazłam nigdzie jego nazwy. Położony między torami kolejowymi a rozlewiskami Odry, które na mapach są opisane jako Zatoka Neptuna. Ceglane ściany przytykają paktycznie do samego torowiska.
Z drugiej strony mury i skarpy opadają w stronę odrzańskich rozlewisk i bobrzych bajorek.
Sporo okolicznych pagórkow i urwisk wygląda jak zupełnie naturalne wzgórza, nie mające kompletnie nic wspólnego z działalnością człowieka. Wystarczy w nich jednak nieco poryć butem, albo zjechać z osypującą się ziemią ze skarpy, aby spod spodu wylazły stare cegły! Uroku dodają połamane drzewa, pnącza i furkot kaczych skrzydeł!
Miejsce najbardziej przypomina fort, gdy zaglądniemy do niego z boku. Odsłonią się schodki, czarne otwory okien dwóch poziomów i ściany porosłe gęstym kożuchem bluszczy.
Wnętrza to łukowane stropy, liczne ślady bytowania bezdomnych i niestety bardzo dużo śmieci. I to nie takich, które są pozostałościami po imprezach czy obozowisku dzikich lokatorów. Widać, że te śmieci ktos tutaj zwozi (lodówki, telewizory, zderzaki, puszki po farbach i lakierach), używając miejsca jako wysypiska. Tak się niestety kończy brak publicznych kontenerów na odpady
FORT OBER REDOUTE
Fort jest położony na północ od miasta, w dzielnicy zwanej Ostrów Tumski. Wśród łąk i rozlewisk pojawia się pagórek a na nim kępa większych zarośli. Jest błotniste przedwiośnie. Suniemy więc mlaskającymi drogami, wśród szarych pól i już dosyć mocno późnego popołudnia. To już ostatnie miejsce jakie zwiedzamy w Głogowie w ten bogaty w przygody dzień (no dobra - przedostatnie, do kolejnego potrzebujemy już zupełnej ciemności
Czasem krajobraz roświetlą jednak nietypowe kolory! Drzewa zardzewiały!
A tu nie wiem czy tylko my widzimy postać wyłażącą zza drzewa? Co to za licho?? Zwłaszcza przy spojrzeniu kątem oka - naprawdę dziwnie nam się zrobiło
Brama ze złamanego drzewa...
Fort brał udział w walkach o miasto pod koniec II wojny światowej, więc jest dosyć mocno zniszczony i sporo jego fragmnetów przypomina kupę kamieni. Ale jakże ładnie omszałych kamieni! I przywodzących na myśl górskie gołoborza czy skalne miasta zasypane rumoszem.
Jest jednak jedno miejsce miejsce, gdzie widać, że to jednak fort. A nie gorgan, ruina kamienicy czy fabryki. Chyba jedyne zadaszone miejsce na tym terenie. Bardzo fajny zaułek i mając tu blizej zapewne byśmy tu kiedyś przyszli na nocleg. Dziś zapodajemy jedynie mały piknik - herbata z termosa i czekolada.
A tu klimaty fosowe. Woda, grzęzawiska i ceglane, pionowe ściany.
FORT MALAKOFF
Odwiedzamy też miejsce, gdzie byliśmy już we wrześniu, ale obiecaliśmy sobie powrót w wieczornych okolicznościach. Na nadrzecznym cypelku, u zbiegu wód Odry i odnogi zwanej Stara Odra, stoi ceglana wieża artyleryjska zwana Fort Malakoff albo Barbakan. Ze względu na swój kształt, architekturę i rozplanowanie przestrzenne jest ponoć unikalna na skalę europejską. Fort początkowo miał 3 kondygnacje, z czego jedną podziemną. Ta przedziwna wewnętrzna wieża służyła jako klatka schodowa do poruszania się między kondygnacjami, bez wychodzenia na zewnątrz. Dziś dolny poziom jest niedostępny z racji na zalanie i zagruzowanie, a strop dzielący górne kondygnacje już dawno się obwalił. Mamy więc ogromną, wysoką przestrzeń na bazie okręgu, gdzie mozna biegać w kółko wokół wewnętrznego trzpienia.
Nasze zdjęcia z września, gdy wpadliśmy tu po raz pierwszy i z lekka przypadkiem, kompletnie nie wiedząc co to za cudo przycupnęło na cypelku.
Rzut oka zza rzeki. Fajnie wygląda ta trawa na dachu, taka płowa i szumiąca na wietrze!
Teraz, zgodnie z planem, zawijamy tu już po zmroku. Ciepły odblask ogniska oświetla wnętrza wilgotnych ceglanych murów. Łukowate sufity, kolumny, boczne zakamarki - jak jakaś magiczna, pradawna świątynia, o której zapomniał świat. Atmosfery dodaje wyjący na zewnątrz wiatr, który zdaje się mieć ochotę wdmuchnąć cały budynek do pobliskiej rzeki, na której porobiły się grzywiaste fale jak na morzu. Taki to oto niecodzienny wieczór i biwak w nietypowych warunkach stał się naszym udziałem w pewien zimowy dzień...
Nie wiem czy ma to coś wspólnego z głogowską twierdzą, ale napotkaliśmy też dwa obiekty przypominające schrony. Jeden połozony na grobli przy porcie:
Drugi między Odrą a torami kolejowymi niedaleko mostu.
Oba niestety zamknięte i niedostępne dla bub do swobodnego zwiedzania
Obok tego drugiego są też takie konstrukcje.
Jest jeszcze w Głogowie fort Luneta, ale z pozyskanych informacji wynikało, że jest pozamykany i dobranie się do niego nie jest zbyt proste, więc sobie odpuściliśmy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:była wielokrotnie przebudowywana przez różne państwa: Austrię, Prusy, Rosję, Francję, Niemcy i Polskę.
hmm, Francuzi, a zwłaszcza Rosjanie to chyba nie mieli za bardzo jak ją przebudowywać. Polską "przebudowę" to widać na początku
Swoją drogą to do niedawna nie wiedziałem, że Głogów też był twierdzą w takiej formie.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:hmm, Francuzi, a zwłaszcza Rosjanie to chyba nie mieli za bardzo jak ją przebudowywać. Polską "przebudowę" to widać na początku
Francuzi to chyba jako jedni z pierwszych maczali swe łapki w głogowskiej twierdzy. Tzn. przynajmniej tak pisało w znalezionym na dworcu folderku. Ale juz go wywaliłam, wiec nie sprawdzę Zapadło mi jedynie w pamięć, ze tam pol Europy wymienili, ze z twierdzą mieli cos wspolnego - ale kto wie, może chcieli sobie dodać uroku a połowa z tego to ściema?
Pudelek pisze:Swoją drogą to do niedawna nie wiedziałem, że Głogów też był twierdzą w takiej formie.
Jak do wrzesnia i pierwszego spotkania z okraglakiem - tez nie!
Ostatnio zmieniony 2022-04-04, 12:44 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Pewnie Francuzi ją oblegali albo zdobyli, ale wątpię, aby jednak ją potem przebudowali, skoro rychło oddali ją Prusakom
Moze choc kibel swoj urządzili wiec mozna ich było ująć w rozliczeniach
Ostatnio zmieniony 2022-04-04, 17:29 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pierwsze co nas wita w Głogowie to dworzec PKP i jego dosyć nietypowy wygląd. Nad peronami przechodzi kładka dla pieszych, ale całkowicie inna niż te, które widywaliśmy dotychczas. Ta jest cała zabudowana i bardziej przypomina jakiś przemysłowy tasmociąg!
Idziemy się zatem powłóczyć w tą podkładkową, przykolejową ciemność. Kładka z oddali prezentuje się jeszcze fajniej, zwłaszcza w połaczeniu ze strukturą drogi - pokarbowaną, kostkowatą i pełną ogromnych jak jeziora kałuż, w których przeglądają się nieliczne tutaj rozbłyski świateł.
Czasem wyłoni się z mroku jakaś samotna lokomotywa...
Światła z góry i z dołu...
Docieramy w końcu w miejsce, gdzie tory się kończą jak ucięcie noża, a wieżę ciśniej wyraźnie coś nadgryzło!
Wieczór jest przedziwny. Jest luty i wieje dość silny wiatr. Ale ten wiatr jest niesamowicie ciepły! Jak nie zimowy, jak nie w Polsce! Przypomina mi to raczej letnią Gruzję, gdzie duje non stop, ale ruch powietrza nie powoduje uczucia dojmującego chłodu. Wiatr też pachnie. Jakby liśćmi, jakby parzoną kawą?? Ki diabeł??? Jedno jest pewne - nie chce się wracać pod dach i w zacisze czterech ścian! Człowiek by fruwał z tym wiatrem, chłonął go i szybował gdzie poniesie kolejny podmuch!
Zanosi nas w końcu do centrum. Mają tu ogromny i ponoć fest stary kościół w postaci trwałej i pozabezpieczanej ruiny. Był uszkodzony ostrzałem i pożarem pod koniec wojny i od tego czasu nikt go do końca nie odbudował. Wejść do środka niestety łatwo się nie da. Obczailiśmy wprawdzie kilka miejsc, które by ostatecznie rokowały, ale raczej dla jakiś zwinnych gówniarzy a nie statecznej matrony jak buba, która potrafi się zabić o własną nogę. Po za tym szlag wie jakimi kamerami i czujnikami to obecnie nadziali... Kiedyś to się łatwiej zwiedzało - wystarczyło, że cieć nie patrzył i każdy obiekt twój...
Głogowski kościół mi bardzo przypomina podobne budowle, które zwiedzaliśmy w Obwodzie Kaliningradzkim. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... odzie.html )
Też takie monumentalne, i też o podobnym pochodzeniu i historii.
Jak to przeważnie mamy w zwyczaju - szukamy jakiejś knajpy. Ale nie byle pierwszej lepszej. Jak zwykle interesują nas speluny, mordownie czy miejsca, gdzie czas zatrzymał się w głębokim PRLu. Ceratka na stole, opowieści stałych bywalców w kłębach papierosowego dymu czy ten element niepewności czy się wyjdzie z widelcem w plecach czy jednak nie Coraz trudniej z naszymi wygórowanymi wymaganiami, pula obiektów się z roku na rok zmniejsza...
Polecano nam "Wisienkę" przy przejściu podziemnym - niestety okazała się zamknięta.
"Rybka" nas zachwyciła, ale czynna do 18, więc odwiedzimy jutro...
Na dziś pozostała "Mewa" i trzeba przyznać, że miejsce całkiem sympatyczne!
A tym wiaduktem powędrujemy jutro rano! Ku portom i przykolejowym zaułkom!
Udało się też znaleźć przefajne miejsce noclegowe. Z gatunku naszego ulubionego czyli kwatery pracownicze. Miejsca wygodne, praktycznie i nieodęte. I często za sensowną cenę.
Tym razem na pokoje przerobiono chyba jakąś hale przemysłową, o czym świadczą użebrowania sufitów i solidne szyny przecinające pokój. Jak ktoś lubi "industrialny design" to będzie zachwycony!
W obiekcie mieszkają głównie ukraińscy robotnicy. Jest 18 lutego, więc mamy okazję na jeszcze normalne odnoszenia i pogaduchy na ciekawe tematy...
cdn
Idziemy się zatem powłóczyć w tą podkładkową, przykolejową ciemność. Kładka z oddali prezentuje się jeszcze fajniej, zwłaszcza w połaczeniu ze strukturą drogi - pokarbowaną, kostkowatą i pełną ogromnych jak jeziora kałuż, w których przeglądają się nieliczne tutaj rozbłyski świateł.
Czasem wyłoni się z mroku jakaś samotna lokomotywa...
Światła z góry i z dołu...
Docieramy w końcu w miejsce, gdzie tory się kończą jak ucięcie noża, a wieżę ciśniej wyraźnie coś nadgryzło!
Wieczór jest przedziwny. Jest luty i wieje dość silny wiatr. Ale ten wiatr jest niesamowicie ciepły! Jak nie zimowy, jak nie w Polsce! Przypomina mi to raczej letnią Gruzję, gdzie duje non stop, ale ruch powietrza nie powoduje uczucia dojmującego chłodu. Wiatr też pachnie. Jakby liśćmi, jakby parzoną kawą?? Ki diabeł??? Jedno jest pewne - nie chce się wracać pod dach i w zacisze czterech ścian! Człowiek by fruwał z tym wiatrem, chłonął go i szybował gdzie poniesie kolejny podmuch!
Zanosi nas w końcu do centrum. Mają tu ogromny i ponoć fest stary kościół w postaci trwałej i pozabezpieczanej ruiny. Był uszkodzony ostrzałem i pożarem pod koniec wojny i od tego czasu nikt go do końca nie odbudował. Wejść do środka niestety łatwo się nie da. Obczailiśmy wprawdzie kilka miejsc, które by ostatecznie rokowały, ale raczej dla jakiś zwinnych gówniarzy a nie statecznej matrony jak buba, która potrafi się zabić o własną nogę. Po za tym szlag wie jakimi kamerami i czujnikami to obecnie nadziali... Kiedyś to się łatwiej zwiedzało - wystarczyło, że cieć nie patrzył i każdy obiekt twój...
Głogowski kościół mi bardzo przypomina podobne budowle, które zwiedzaliśmy w Obwodzie Kaliningradzkim. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... odzie.html )
Też takie monumentalne, i też o podobnym pochodzeniu i historii.
Jak to przeważnie mamy w zwyczaju - szukamy jakiejś knajpy. Ale nie byle pierwszej lepszej. Jak zwykle interesują nas speluny, mordownie czy miejsca, gdzie czas zatrzymał się w głębokim PRLu. Ceratka na stole, opowieści stałych bywalców w kłębach papierosowego dymu czy ten element niepewności czy się wyjdzie z widelcem w plecach czy jednak nie Coraz trudniej z naszymi wygórowanymi wymaganiami, pula obiektów się z roku na rok zmniejsza...
Polecano nam "Wisienkę" przy przejściu podziemnym - niestety okazała się zamknięta.
"Rybka" nas zachwyciła, ale czynna do 18, więc odwiedzimy jutro...
Na dziś pozostała "Mewa" i trzeba przyznać, że miejsce całkiem sympatyczne!
A tym wiaduktem powędrujemy jutro rano! Ku portom i przykolejowym zaułkom!
Udało się też znaleźć przefajne miejsce noclegowe. Z gatunku naszego ulubionego czyli kwatery pracownicze. Miejsca wygodne, praktycznie i nieodęte. I często za sensowną cenę.
Tym razem na pokoje przerobiono chyba jakąś hale przemysłową, o czym świadczą użebrowania sufitów i solidne szyny przecinające pokój. Jak ktoś lubi "industrialny design" to będzie zachwycony!
W obiekcie mieszkają głównie ukraińscy robotnicy. Jest 18 lutego, więc mamy okazję na jeszcze normalne odnoszenia i pogaduchy na ciekawe tematy...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Porankiem opuszczamy naszą kwaterę - malutki, niepozorny budyneczek wklinowany pomiędzy spore blokowisko. Ciekawe co tu się wcześniej mieściło?
Sympatycznie ozdobione słupki.
W jednym z mijanych wieżowców mijamy zsyp! Badzo mnie ten widok ucieszył, bo ostatnio tylko ciągle słyszałam, że zlikwidowali, zaspawali, zamurowali. Jak widać na załączonym obrazku komora zsypowa nie musi się wiązać z gnijącym syfem i szczurami. Może być czysto i jednocześnie wygodnie dla mieszkańców. Zawsze marzyłam, aby mieć na klatce schodowej takowy zsyp, wyjść sobie w kapciach i ziuuuuuu śmieci na dół, o jakiej godzinie dnia i nocy mi w duszy zagra. Acz chyba w czteropiętrowcach to nigdy nie robili?
Fajna naklejka! Musimy sobie kupić na busia!
W okolicach przykolejowych jest sporo półtunelików. Niektóre przeznaczone na pociągi, a inne wyraźnie na coś innego. Początkowo mamy nawet plan, aby się przespacerować takowym tunelem, ale pociągi jeżdżą dosyć często, a znając obecne podejście - zaraz by się ktoś czepił.
Tu nie wiem co się mieści we wnętrzach, za tymi pokratowanymi okienkami.
Jedno z przejść podziemnych pod torami zostało wyzamykane i teraz zasiedlił je jakiś bezdomny.
Tuptamy w stronę rzecznego portu połozonego w zatoczce Odry, oddzielonej groblą od głównego nurtu. Ktoś mi kiedyś opowiadał o zacumowanych tam starych barkach, więc to brzmi jak temat, który trzeba sprawdzić. Po drodze, w nadodrzańskim parku, mijamy sporą ilość solidnych, betonowych, wolnostojących ścian. Przypomina mi to nieco jakieś pozostałości po dawnych strzelnicach?
Osiedle nadrzecznych wagoników i barakowozów.
W porcie jest dzisiaj dosyc pusto. Nie ma ani oczekiwanych barek, ani zbyt wielu innych pływadeł. Widać nie trafiliśmy w fazę żadnego przeładunku, a zimna pizgawica nie sprzyja wodnej rekreacji
Zwracają uwagę te dziwne "podcienia" - regularne wnęki wycięte w betonie przy brzegu. Ciężko mi z tej odległości ocenić jakie są głębokie i do czego mogły służyć (oprócz ozdoby Widać, że wpływa do nich woda. Przypominają nieco miniaturkę oglądanego wcześniej półtunelu dla pociągów.
Te lokomotywy to wyglądają jakby były wściekłe i zaraz miały kogoś ugryźć.
Po raz pierwszy widzę, że na rzece tworzą się fale z białymi grzywami! Podmuchy wiatru sa zmienne, więc wielokrotnie fale walą w przeciwną stronę niż prąd rzeki. No dzisiaj to bym nie chciała Odry kajakiem forsować! Tratwą zresztą tyz nie...
Już z daleka zwracają uwagę spore ruiny jakiejś fabryczki, położone na drugim brzegu kanału. Rzut beretem a nie ma się jak dostać przysłowiową "suchą stopą".
Na samym cypelku.
W terenach nadrzecznych Głogowa można też napotkać rzeźby o tematyce wodnej.
Wędrując dalej przenosimy się w klimaty kolejowe i one będą nam towarzyszyć praktycznie przez cały dzień. Mijamy taki oto niepozorny budyneczek.
Spora część wnętrz jest splądrowana i wypalona...
...ale w jednym pomieszczeniu udaje się napotkać sporo ciekawych sprzętów.
Chyba były tu jakieś warsztaty.
Można sobie poczytać o higienie pracy i co zrobić, aby pomieszczenia się nie zjarały tak jak na fotkach powyżej
Najfajniejsza wydaje się ta maszyna! Duże wrażenie robi spora ilość pokręteł, korbek i dźwigni. Wszystkie wciąż gładko chodzą i nawet nie piszczą! Z tabliczek można się dowiedzieć o wierceniu, skrawaniu i cięciu. I że owa maszyna ma coś wspólnego z Kluczborkiem, dawnymi nazwami ulic i musiała chyba nie urywać od razu palców bez ostrzeżenia, bo dopuszczano do niej uczniów.
Na przedłużeniu peronów stoi kilka nieużywanych już budynków. Ktoś zakładający tu niegdyś kwietniki widać, że miał dobrą rękę do roślin! Całkiem solidne drzewa porosły! Podróżni czekający na peronach łypią na nas podejrzliwie. Jeden nawet krzyczy do nas "Czego tam szukacie?" Ale na odpowiedź, że "grzybów" - jednak postanawia się zająć swoimi sprawami.
Gdzieś w tych terenach spotykam swojego sobowtóra Nie dość, że wygląd zbliżony - to jeszcze podobne rejony bytowania!
Kładka taśmociągopodobna tak się prezentuje za dnia.
A tak rejony grasowania pożeracza torów i wież.
My dalej wędrujemy wzdłuż torów. Mijamy przejazd kolejowy, z niewiadomych przyczyn zablokowany. Skądinąd w tle widać tą fabryczkę, którą oglądaliśmy przez wodę z cypelka przy porcie. Ta sama, tylko z drugiej strony.
Nie jesteśmy pojazdem uprzywilejowanym, więc nie pchamy się między szlabany. A przede wszystkim tego nie robimy, bo mamy lepszą opcję! Kładka!!!! Mają tu super klimatyczną kładkę dla pieszych!
Widoki z góry na zakładzik położony nad zakolem Odry.
Różne rozjazdy, plątaniny i kłębowiska wszelakiej maści przedmiotów o zapachu metalu, smaru i impregnatu.
Gdzieś tutaj była chyba parowozownia. Tak przynajmniej wynika z map.
Pojazd, którym by się fajnie wybrać na wycieczkę.
Przykładkowa ulica pasuje tu swoim klimatem.
Suniemy sobie dalej w stronę Biechowa, jednej z nieistniejących już wsi. Zaglądam w tunelik pod torami. Tu też widać ślady zimowego osadnictwa. Chyba obecnie w Polsce jest naprawdę poważny problem bezdomności. Praktycznie w każdym opuszczonym bunkrze, kamienicy, tunelu - są jakieś legowiska, szmaty, resztki naczyń czy jedzenia. Raczej ci ludzie nie robią tego z wyboru? Mała szansa, że to tylko kilka osób, które zasiedlają kolejne miejsca i migrują dalej, poszukując bardziej komfortowej ruiny?
Na obrzeżach miasta spora ilość torowisk coraz bardziej zarasta trawą i krzewinkami.
Mchy i porosty też dobrze się mają!
W zaroślach czai się kilka budynków, z których zostały już tylko niezadaszone ściany, niektóre z cegieł, inne z ogromnych głazów.
Są też miejsca wyglądające jak kanały dla pociągów. Może jakieś zakłady remontowe tutaj niegdyś były?
Najciekawszym elementem krajobrazu są ogromne wieże, które dzisiaj wyjątkowo cudnie wyją na wietrze! Próbuję wyleźć na jedną z nich, ale docieram gdzieś do 1/3 wysokości. Im wyżej, tym bardziej czuć lodowate powiewy wiatru, próbujące wyrwać drabinkę z rąk, i tak mocno zgrabiałych z zimna. Odchyły wieży też mnie nieco peszą. Cóż, trzeba bedzie wrócić w jakieś cieplejsze dni.
Mają tu też drugą wieżę ciśnień, ale już do niej nie podchodziliśmy. Chyba nam się nie chciało. Bo w głowie mieliśmy już tylko Rybkę!
O tak! Bo o "Rybce" rozmyślamy już od wczoraj. Jest to knajpa zdecydowanie ocierająca się o ideał! Klimat, wystrój, wszystko. Połączenie baru mlecznego z piwną spelunką. I jeszcze dania rybne serwują! To jedno z tych miejsc, gdzie jak się wdepnie - to zasysa. I nie chce się wychodzić!
Aby nikt nie zapomniał gdzie się znajduje - z każdego stolika patrzy na niego porcelonowa przedstawicielka pysznego gatunku
Jedynym minusem tego miejsca jest obecność na ścianie telewizora. Być może bywalcy lubią sobie czasem na nim obejrzeć mecz albo inne skoki na deskach, i może wtedy się przydaje. Dziś niestety robi wyłącznie to co zazwyczaj - czyli sieje mrok... Był to jak się nie mylę 19.02, wiec powszechny, paniczny lęk przed grypą zaczął jakoś powoli ustępować, a wojna na Ukrainie sie jeszcze nie zaczęła. Już nas nie pożerał Omikron a jeszcze nie Putin. Trzeba było więc jakos odgórnie zagospodarować ludzki strach. I tu z pomocą przyszedł wiatr! Też dobre zagrożenie - śmierć, kalectwa, zniszczenia i siedź na dupie, najlepiej przed ekranem śledząc komunikaty. Premier przed kamerami prawie płakał, prosząc o nie wychodzenie z domu. Jeszcze tylko 2 dni, wiatr minie i będziecie uratowani (hehe). Na tym etapie wreszcie zrozumieliśmy czemu w tak piękny, słoneczny dzień - miasto było praktycznie wyludnione... Wszyscy spijali z ust premiera i innych dawców alertów, a mało kto spojrzał za okno...
Tymczasem rybka na talerzu i browarek w kufelku się skończyły, więc nieustraszony oddział pogromców wichrów wyrusza dalej w nieznane lądy.
Mijamy most. Równie bolą zęby od jego różu, jak od słupów w Jednorożcu. Ciekawe czy tutaj też jakaś radna nie zatraciła od czasów przedszkolnych swoich upodobań kolorystycznych?
Jak most to i kłódeczki zakochanych. Jednak chyba nie zawsze ta metoda działa... Tu wyraźnie widzimy, że w którymś związku coś poszło nie tak...
Przy jednej z kamienic na obrzeżach miasta napotykamy leśny ogródek biesiadny. Mają tu szałas recyklingowy, krzesło wisielca i telebim z dziewczętami, które się lekko pomarszczyły, acz chyba nie ze starości a od kaprysów otaczającej aury.
Sympatycy miejsc opuszczonych nie mogą oczywiście pominąć dawnej restauracji "Neptun", położonej nad zatoka o tej samej nazwie. Obecnie budynek można obejrzeć już tylko z zewnątrz. Ktoś kompulsywnie pozamurowywał wszystkie otwory. Z użytych pustaków chyba by można nowy hotel postawić - tyle ich tu zmarnowano... No cóż... Nie będzie pikniku na dachu.. Nie można mieć wszystkiego - Głogów i tak był dla nas bardzo łaskawy!
Ruinka widziana z oddali, z różnych stron. W całkowicie odmiennych aranżacjach krajobrazu.
Takie zamurowane budynki zawsze kojarzą mi się z zakneblowanym człowiekiem. Bo za nic nie mogą opowiedzieć swojej historii. Bo ktoś postanowił za nich inaczej...
Architektonicznie to ciekawe są te krzywe pale, na których wspierają sie balkony pierwszego piętra. Poczatkowo wydawało mi się, że one się tak powyginały ze starości i z chęci rychłego zawalenia się. Ale one chyba takie właśnie były od samego początku!
Półokrąglak...
.. kiedyś służący chyba jako miejsce dla sztuk walk...
A teraz bardziej wypoczynkowo...
Był tu chyba kiedyś jakiś plac zabaw - jego fragmnety schowali do szopy.
Krata symulująca rozbitą szybę.
A zaraz obok przecudne odrzańskie rozlewiska! Takie jak trzeba - pełne powykręcanych konarów, mchów, zwieszających się gałęzi i ptactwa!
Co nam się jeszcze rzuciło w oczy w Głogowie? Blok, który wygląda jak klasyczne takowe z wielkiej płyty, ale jest z pustaków.
Pień o ciekawej strukturze.
Gdzieniegdzie na elewacjach zachowały się sympatyczne stare trąbki pocztowe. Szkoda, że Poczta Polska zmieniła ten swój symbol. Ten był taki fajny!
Jest też rżący koń! Nie wiem co on zobaczył albo co go spotkało, ale minę ma z lekka nietęgą!
No i chyba tyle z pięknego miasta Głogowa - miejsca, które chyba pod każdym względem zaskoczyło nas niezmiernie pozytywnie!
Sympatycznie ozdobione słupki.
W jednym z mijanych wieżowców mijamy zsyp! Badzo mnie ten widok ucieszył, bo ostatnio tylko ciągle słyszałam, że zlikwidowali, zaspawali, zamurowali. Jak widać na załączonym obrazku komora zsypowa nie musi się wiązać z gnijącym syfem i szczurami. Może być czysto i jednocześnie wygodnie dla mieszkańców. Zawsze marzyłam, aby mieć na klatce schodowej takowy zsyp, wyjść sobie w kapciach i ziuuuuuu śmieci na dół, o jakiej godzinie dnia i nocy mi w duszy zagra. Acz chyba w czteropiętrowcach to nigdy nie robili?
Fajna naklejka! Musimy sobie kupić na busia!
W okolicach przykolejowych jest sporo półtunelików. Niektóre przeznaczone na pociągi, a inne wyraźnie na coś innego. Początkowo mamy nawet plan, aby się przespacerować takowym tunelem, ale pociągi jeżdżą dosyć często, a znając obecne podejście - zaraz by się ktoś czepił.
Tu nie wiem co się mieści we wnętrzach, za tymi pokratowanymi okienkami.
Jedno z przejść podziemnych pod torami zostało wyzamykane i teraz zasiedlił je jakiś bezdomny.
Tuptamy w stronę rzecznego portu połozonego w zatoczce Odry, oddzielonej groblą od głównego nurtu. Ktoś mi kiedyś opowiadał o zacumowanych tam starych barkach, więc to brzmi jak temat, który trzeba sprawdzić. Po drodze, w nadodrzańskim parku, mijamy sporą ilość solidnych, betonowych, wolnostojących ścian. Przypomina mi to nieco jakieś pozostałości po dawnych strzelnicach?
Osiedle nadrzecznych wagoników i barakowozów.
W porcie jest dzisiaj dosyc pusto. Nie ma ani oczekiwanych barek, ani zbyt wielu innych pływadeł. Widać nie trafiliśmy w fazę żadnego przeładunku, a zimna pizgawica nie sprzyja wodnej rekreacji
Zwracają uwagę te dziwne "podcienia" - regularne wnęki wycięte w betonie przy brzegu. Ciężko mi z tej odległości ocenić jakie są głębokie i do czego mogły służyć (oprócz ozdoby Widać, że wpływa do nich woda. Przypominają nieco miniaturkę oglądanego wcześniej półtunelu dla pociągów.
Te lokomotywy to wyglądają jakby były wściekłe i zaraz miały kogoś ugryźć.
Po raz pierwszy widzę, że na rzece tworzą się fale z białymi grzywami! Podmuchy wiatru sa zmienne, więc wielokrotnie fale walą w przeciwną stronę niż prąd rzeki. No dzisiaj to bym nie chciała Odry kajakiem forsować! Tratwą zresztą tyz nie...
Już z daleka zwracają uwagę spore ruiny jakiejś fabryczki, położone na drugim brzegu kanału. Rzut beretem a nie ma się jak dostać przysłowiową "suchą stopą".
Na samym cypelku.
W terenach nadrzecznych Głogowa można też napotkać rzeźby o tematyce wodnej.
Wędrując dalej przenosimy się w klimaty kolejowe i one będą nam towarzyszyć praktycznie przez cały dzień. Mijamy taki oto niepozorny budyneczek.
Spora część wnętrz jest splądrowana i wypalona...
...ale w jednym pomieszczeniu udaje się napotkać sporo ciekawych sprzętów.
Chyba były tu jakieś warsztaty.
Można sobie poczytać o higienie pracy i co zrobić, aby pomieszczenia się nie zjarały tak jak na fotkach powyżej
Najfajniejsza wydaje się ta maszyna! Duże wrażenie robi spora ilość pokręteł, korbek i dźwigni. Wszystkie wciąż gładko chodzą i nawet nie piszczą! Z tabliczek można się dowiedzieć o wierceniu, skrawaniu i cięciu. I że owa maszyna ma coś wspólnego z Kluczborkiem, dawnymi nazwami ulic i musiała chyba nie urywać od razu palców bez ostrzeżenia, bo dopuszczano do niej uczniów.
Na przedłużeniu peronów stoi kilka nieużywanych już budynków. Ktoś zakładający tu niegdyś kwietniki widać, że miał dobrą rękę do roślin! Całkiem solidne drzewa porosły! Podróżni czekający na peronach łypią na nas podejrzliwie. Jeden nawet krzyczy do nas "Czego tam szukacie?" Ale na odpowiedź, że "grzybów" - jednak postanawia się zająć swoimi sprawami.
Gdzieś w tych terenach spotykam swojego sobowtóra Nie dość, że wygląd zbliżony - to jeszcze podobne rejony bytowania!
Kładka taśmociągopodobna tak się prezentuje za dnia.
A tak rejony grasowania pożeracza torów i wież.
My dalej wędrujemy wzdłuż torów. Mijamy przejazd kolejowy, z niewiadomych przyczyn zablokowany. Skądinąd w tle widać tą fabryczkę, którą oglądaliśmy przez wodę z cypelka przy porcie. Ta sama, tylko z drugiej strony.
Nie jesteśmy pojazdem uprzywilejowanym, więc nie pchamy się między szlabany. A przede wszystkim tego nie robimy, bo mamy lepszą opcję! Kładka!!!! Mają tu super klimatyczną kładkę dla pieszych!
Widoki z góry na zakładzik położony nad zakolem Odry.
Różne rozjazdy, plątaniny i kłębowiska wszelakiej maści przedmiotów o zapachu metalu, smaru i impregnatu.
Gdzieś tutaj była chyba parowozownia. Tak przynajmniej wynika z map.
Pojazd, którym by się fajnie wybrać na wycieczkę.
Przykładkowa ulica pasuje tu swoim klimatem.
Suniemy sobie dalej w stronę Biechowa, jednej z nieistniejących już wsi. Zaglądam w tunelik pod torami. Tu też widać ślady zimowego osadnictwa. Chyba obecnie w Polsce jest naprawdę poważny problem bezdomności. Praktycznie w każdym opuszczonym bunkrze, kamienicy, tunelu - są jakieś legowiska, szmaty, resztki naczyń czy jedzenia. Raczej ci ludzie nie robią tego z wyboru? Mała szansa, że to tylko kilka osób, które zasiedlają kolejne miejsca i migrują dalej, poszukując bardziej komfortowej ruiny?
Na obrzeżach miasta spora ilość torowisk coraz bardziej zarasta trawą i krzewinkami.
Mchy i porosty też dobrze się mają!
W zaroślach czai się kilka budynków, z których zostały już tylko niezadaszone ściany, niektóre z cegieł, inne z ogromnych głazów.
Są też miejsca wyglądające jak kanały dla pociągów. Może jakieś zakłady remontowe tutaj niegdyś były?
Najciekawszym elementem krajobrazu są ogromne wieże, które dzisiaj wyjątkowo cudnie wyją na wietrze! Próbuję wyleźć na jedną z nich, ale docieram gdzieś do 1/3 wysokości. Im wyżej, tym bardziej czuć lodowate powiewy wiatru, próbujące wyrwać drabinkę z rąk, i tak mocno zgrabiałych z zimna. Odchyły wieży też mnie nieco peszą. Cóż, trzeba bedzie wrócić w jakieś cieplejsze dni.
Mają tu też drugą wieżę ciśnień, ale już do niej nie podchodziliśmy. Chyba nam się nie chciało. Bo w głowie mieliśmy już tylko Rybkę!
O tak! Bo o "Rybce" rozmyślamy już od wczoraj. Jest to knajpa zdecydowanie ocierająca się o ideał! Klimat, wystrój, wszystko. Połączenie baru mlecznego z piwną spelunką. I jeszcze dania rybne serwują! To jedno z tych miejsc, gdzie jak się wdepnie - to zasysa. I nie chce się wychodzić!
Aby nikt nie zapomniał gdzie się znajduje - z każdego stolika patrzy na niego porcelonowa przedstawicielka pysznego gatunku
Jedynym minusem tego miejsca jest obecność na ścianie telewizora. Być może bywalcy lubią sobie czasem na nim obejrzeć mecz albo inne skoki na deskach, i może wtedy się przydaje. Dziś niestety robi wyłącznie to co zazwyczaj - czyli sieje mrok... Był to jak się nie mylę 19.02, wiec powszechny, paniczny lęk przed grypą zaczął jakoś powoli ustępować, a wojna na Ukrainie sie jeszcze nie zaczęła. Już nas nie pożerał Omikron a jeszcze nie Putin. Trzeba było więc jakos odgórnie zagospodarować ludzki strach. I tu z pomocą przyszedł wiatr! Też dobre zagrożenie - śmierć, kalectwa, zniszczenia i siedź na dupie, najlepiej przed ekranem śledząc komunikaty. Premier przed kamerami prawie płakał, prosząc o nie wychodzenie z domu. Jeszcze tylko 2 dni, wiatr minie i będziecie uratowani (hehe). Na tym etapie wreszcie zrozumieliśmy czemu w tak piękny, słoneczny dzień - miasto było praktycznie wyludnione... Wszyscy spijali z ust premiera i innych dawców alertów, a mało kto spojrzał za okno...
Tymczasem rybka na talerzu i browarek w kufelku się skończyły, więc nieustraszony oddział pogromców wichrów wyrusza dalej w nieznane lądy.
Mijamy most. Równie bolą zęby od jego różu, jak od słupów w Jednorożcu. Ciekawe czy tutaj też jakaś radna nie zatraciła od czasów przedszkolnych swoich upodobań kolorystycznych?
Jak most to i kłódeczki zakochanych. Jednak chyba nie zawsze ta metoda działa... Tu wyraźnie widzimy, że w którymś związku coś poszło nie tak...
Przy jednej z kamienic na obrzeżach miasta napotykamy leśny ogródek biesiadny. Mają tu szałas recyklingowy, krzesło wisielca i telebim z dziewczętami, które się lekko pomarszczyły, acz chyba nie ze starości a od kaprysów otaczającej aury.
Sympatycy miejsc opuszczonych nie mogą oczywiście pominąć dawnej restauracji "Neptun", położonej nad zatoka o tej samej nazwie. Obecnie budynek można obejrzeć już tylko z zewnątrz. Ktoś kompulsywnie pozamurowywał wszystkie otwory. Z użytych pustaków chyba by można nowy hotel postawić - tyle ich tu zmarnowano... No cóż... Nie będzie pikniku na dachu.. Nie można mieć wszystkiego - Głogów i tak był dla nas bardzo łaskawy!
Ruinka widziana z oddali, z różnych stron. W całkowicie odmiennych aranżacjach krajobrazu.
Takie zamurowane budynki zawsze kojarzą mi się z zakneblowanym człowiekiem. Bo za nic nie mogą opowiedzieć swojej historii. Bo ktoś postanowił za nich inaczej...
Architektonicznie to ciekawe są te krzywe pale, na których wspierają sie balkony pierwszego piętra. Poczatkowo wydawało mi się, że one się tak powyginały ze starości i z chęci rychłego zawalenia się. Ale one chyba takie właśnie były od samego początku!
Półokrąglak...
.. kiedyś służący chyba jako miejsce dla sztuk walk...
A teraz bardziej wypoczynkowo...
Był tu chyba kiedyś jakiś plac zabaw - jego fragmnety schowali do szopy.
Krata symulująca rozbitą szybę.
A zaraz obok przecudne odrzańskie rozlewiska! Takie jak trzeba - pełne powykręcanych konarów, mchów, zwieszających się gałęzi i ptactwa!
Co nam się jeszcze rzuciło w oczy w Głogowie? Blok, który wygląda jak klasyczne takowe z wielkiej płyty, ale jest z pustaków.
Pień o ciekawej strukturze.
Gdzieniegdzie na elewacjach zachowały się sympatyczne stare trąbki pocztowe. Szkoda, że Poczta Polska zmieniła ten swój symbol. Ten był taki fajny!
Jest też rżący koń! Nie wiem co on zobaczył albo co go spotkało, ale minę ma z lekka nietęgą!
No i chyba tyle z pięknego miasta Głogowa - miejsca, które chyba pod każdym względem zaskoczyło nas niezmiernie pozytywnie!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
WYLUDNIONE WIOSKI KOŁO GŁOGOWA
W te okolice po raz pierwszy trafiliśmy w 2011 roku. Wtedy odwiedzilismy tylko dwie wioski. Rok później kolejną. Jeszcze inną miesiąc temu. Ta relacja zbiera to wszystko do kupy.
Kilka wiosek w okolicach Głogowa jest niezamieszkana, wyludniona i zarasta trawą. Biechów, Rapocin, Żukowice, Bogomice, Wróblin Głogowski... Pozostały pojedyncze zasiedlone gospodarstwa, stare kościoły, białe, pordzewiałe tablice miejscowości, asfalt donikąd i ruiny dawnych zabudowań...
Tak to jakoś jest, że nie ma rzeczy czarno - białych. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Powstanie na początku lat 70 tych Huty Miedzi Głogów wydawało się wspaniałe dla miasta, które dopiero wtedy na dobre zaczęło się rozwijać i odbudowywać z wojennych zniszczeń. Ale jednocześnie to samo przyczyniło się do skażenia i stopniowego znikania z krajobrazu kilku pobliskich wsi. Zawsze musi być harmonia w przyrodzie - coś powstaje, coś znika...
Wszystko postępowało stopniowo. Ludzie żyjący w wioskach przy hucie ponoć bardzo chorowali, uprawy z ogródków i sadów nie nadawały się do spożycia. Dawni mieszkańcy wspominają o dziwnych mgłach o piekącym smaku, metalicznie pobłyskującej rosie w ogrodzie, kwaśnych deszczach niszczących zupełnie uprawy, zdychających pszczołach czy dzieciach z ołowicą. Jakoś w latach 90-tych teren został uznany za zupełnie niezdatny do zamieszkania i wtedy zaczęły się wysiedlenia. Zostali ci, którzy nie dogadali się w sprawie odszkodowań albo chcieli tu mieszkać mimo wszystko. Dla niektórych rodzin, które doświadczyły już w życiu jednego przesiedlenia z Kresów Wschodnich - wizja powtórki była niedopuszczalna. Ze wspomnień jednego mieszkańca: "Gdy po wojnie, jako pionierzy szliśmy drogą wzdłuż Odry na zachód, szukając nowego miejsca do życia, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że po 40 latach przyjdzie mi pokonywać tą drogę w tym samym celu, ale w odwrotnym kierunku..."
Inni przystali na wysiedlenia z radością, widząc w tym szansę na lepsze ustawienie się w mieście. Część budynków została rozebrana i przeniesiona w inne, "czystsze" miejsca, inne domy rozburzono, a mieszkancy dostali mieszkania w głogowskich blokach. Obecnie powietrze pod Głogowem się znacznie poprawiło, no ale wioski nadal trwają w stanie opustoszałym jak przed laty, będąc póki co namacalnym świadectwem historii przemysłowej tych terenów.
Część zdjęć i opisów z relacji może już być nieaktualna, bo pochodzi sprzed ponad 10 lat. Ale takimi pozostały w mojej pamięci.
RAPOCIN (2011)
Rapocin bardzo łatwo pominąć. Nie leży przy przelotowej, asfaltowej drodze. Trzeba skręcić w pola i zarośla ku nadodrzańskim łozom.
Stary bruk przemierza dawną wieś i początkowo zdaje się prowadzić przez terytoria pozbawione śladów ludzkiej bytności. Jednak coś pojawia się na horyzoncie. Coś całkiem sporego! Znad szumiących koron drzew zaczyna migać ceglana wieża kościoła. No to jesteśmy na miejscu!
Witają nas stare mury ogrodzeń.
No i poszukiwany kościół.
Wnętrza całkowicie już wypatroszone, ale zionące chłodem, którego nie uświadczy gdzie indziej w takowy upalny, duszny dzień.
Cmentarz położony nieopodal. Głównie namierzamy tu nagrobki małych dzieci. Roczek, dwa latka. Chyba wykończyła je jakaś zaraza.
Niepozorny budynek koło kościoła. Zaglądamy tam od niechcenia - a w środku pełno malowideł! A to ci miłe zaskoczenie! Miała być buda a jest galeria sztuki!
WRÓBLIN GŁOGOWSKI (2011)
Wróblin, podobnie jak Rapocin, też leży nad Odrą. Acz na jej drugim brzegu i na przeciwległym końcu huty. Z braku pontonu musimy więc nadłożyć drogi, zrobić spore kółko i przebrać się przez głogowski most. Nie ma wyjścia. A w linii prostej było całkiem blisko!
Tak się rozpoczyna wieś - melancholijnie i sentymentalnie.
Kościół na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia opuszczonego - ot zwykły wiejski kościółek, no może jedynie mało wypiglowany jak na dzisiejsze czasy. I nie obskubany z zieleni.
Wnętrza zrobiły na nas duże wrażenie. Rodzaj napisów czy malunków przywodził na myśl świetlicę wiejską czy jakieś festynowe warsztaty farbek plakatowych. Taki budynek blisko zwykłych, miejscowych ludzi, jakby odnawiany czy upiększany ich rękami. Nie jakaś wielka bezduszna sztuka nie-wiadomo-skąd czy profesjonalne ekipy remontowe, tylko sama sól tej ziemi!
Ścienne i sufitowe obrazy świętych. Rewelacyjnie zachowane jak na opuszczone miejsce!
W zaułkach kościoła można znaleźć różne skarby!
Wieża od spodu.
Jedyny zamieszkany dom we Wróblinie.
ŻUKOWICE (2012)
Żukowice były największą miejscowością wśród tych podgłogowskich wiosek. Mieszkało tu ponad 1000 osób. Gdy bylismy tam w 2012 roku była mowa o 5 pozostałych na stałe gospodarstwach.
Huta rzeczywiście jest stąd blisko…
Zabudowania gdzieś przy drodze.
Wśród pól przycupnęło osiedle opuszczonych domków szeregowych. Wszystkie takie same, identycznie rozplanowane wewnątrz.
[img][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHhu2zc760UeqnfyioZ_m3D_XS4XjtzI00NkmeHxshpBlqvvAjxozhjYFTbydUKHwgwxwj81FkgZ6HNWoIC5LMaOap6b61ptnL-0nIO4lIRWgocrkIvNsHRuxSHlegzx9LRjlFP6nkiaC30mJ1KZ9IVGbRyst0Q-FlJe-sWO2XPvYyLnpSZljBJzFUog/s600/IMG_9745.jpeg[/img][/img]
Kościół ponoć bywa używany. Zamknięty, nie udało się nawet zajrzeć do środka.
Najbardziej zapadł nam w pamięć zespół pałacowy - jako pomnik bezinteresownej wredności ludzkiej...
Już z drogi widzieliśmy pałac. Z tabliczki na budynku wynikało, że w części zabudowań przypałacowych mieści się "Przytulisko dla ubogich św. Faustyny".
Brama na teren była szeroko otwarta, żadnych tabliczek, że nie wolno wchodzić. No to zwiedzamy!
W środku na murku siedzą bardzo marnie wyglądający faceci, jacyś tacy wychudzeni. Pytamy czy można pokręcić się po okolicy, zobaczyć pałac. Mówią, że oczywiście, że zapraszaja, tylko że pałac do oglądania tylko z zewnątrz, bo jest zamknięty.
Zatem zwiedzamy, kręcimy się po terenie jakies pół godziny. Pałac jak pałac, ale przytulisko robi na nas szczególne wrażenie. Zwykle takie ośrodki, które widziałam są przynajmniej jakoś w miarę ogarnięte. Takich tragicznych warunków, smrodu, brudu i smutnych, acz przyjaznych ludzkich twarzy to naprawde dawno nie widziałam... I jeśli mówię to ja - sympatyk wszelakiej rozpierduszki - to nie jest to ocena przesadzona.
W którymś momencie pojawia się jakiś gość w białej koszuli, z wielkim krzyżem na piersiach. Właściciel/zarządca/stróż owego obiektu? Jeden z pensjonariuszy, ale niespełna umysłu? Gdy nas zobaczył, natychmiast zaczął biec w nasza strone. Wpadl prawie w furię, zaczął nas wyganiać, że turystom absolutnie nie wolno zbliżać się nawet do pałacu, ze to teren prywatny, że włamaliśmy się na jego teren, że wkradliśmy się opłotkami. Nie było żadnej szansy rozmowy z nim, prędzej można uzyskać kontakt mówiąc do dżdżownicy. O pozostałych mieszkańcach tego przedziwnego miejsca wypowiadał się bardzo z góry, mówiąc o nich jak o niewolnikach lub zwierzętach, że "oni tu głosu w żadnej sprawie nie mają". I tylko jego należy pytać bo "on tu rządzi i decyduje"... Gdy zobaczył, że mamy aparaty wpadł w jeszcze większy szał, zaczął straszyć policją, sądami, swoimi kolegami, psami, karą boską, chyba tylko o kosmitach nie wspomniał. Komentarze "ja was znajdę i się policzymy inaczej" sypały się wokoło.. Nie wiem o co tam chodziło, jaka działalność odchodziła w tej na wpół opuszczonej osadzie, czy rzeczywiście mieli tam coś do ukrycia i dlaczego tak panicznie bali się kontaktu z ludźmi z zewnątrz - to chyba już pozostanie dla nas tajemnicą...
Obfotografowany zawczasu pałac...
Teren zabudowań przypałacowych to przede wszystkim pryzmy korzeni (które według relacji pensjonariuszy przytułku słuzyły na opał), dużo śmieci, suszące się do słońca cuchnące moczem kanapy i trochę kur - dziwnie agresywnych jak na przedstawicieli tego gatunku (może opiekun je szkolił?)
W Żukowicach znaleźliśmy też stacyjkę. Utrzymaną w ogólnych klimatach miejscowości i bardzo tutaj pasującą swoją atmosferą przemijania i rozkładu.
BIECHÓW (2022)
Do Biechowa trafiamy w lutym tego roku włócząc się po Głogowie i jego przykolejowych okolicach. Mijamy dziwne osiedle - jakby luksusowe kontenery dla robotników. W miarę nowe, malutkie domeczki, trochę jak baraki ale bardzo porządne. Podobnie wyglądały w Gruzji osiedla dla uchodźców z Osetii. To ponoć jeszcze administracyjnie należy do Głogowa, ale już na skraju z Biechowem.
W samym Biechowie pozostało już niewiele. Najciekawsze jest mauzoleum rodziny Hoffmeister, położone w mocno rozpiżdżonym i pełnym wiatrołomów lasku.
Nie jesteśmy tu sami. Towarzyszy nam nieżywy już lisek, ale jeszcze dość świeży. Jak to skubaniec przeczuwał, że to dogodne miejsce dla nieboszczyków i postanowił dołączyć do dawnych właścicieli okolic.
Na terenach dawnej wsi możemy też znaleźć stary most.
I klimatyczny tunel przebijający się pod linią kolejową. Zarówno taki dla ludzi i aut, jak i dla rzeki.
Jest też stawek, na mapach nazywany "czerwonym jeziorem".
Na ujęciach z satelity faktycznie ma takowy kolor, ale na żywo już nie. Przypomina klasyczne, wysychające odrzańskie starorzecza.
No i to chyba tyle. W Bogomicach póki co nie byliśmy, ale tam ponoć za dużo śladów przeszłości nie pozostało. Odwiedziliśmy też Brzeg Głogowski i Słoćwinę, ale one zupełnie nie wpisywały się w kategorię "opuszczona wieś", choć na dawnych pałacykach i dworach można tam całkiem użyć
W te okolice po raz pierwszy trafiliśmy w 2011 roku. Wtedy odwiedzilismy tylko dwie wioski. Rok później kolejną. Jeszcze inną miesiąc temu. Ta relacja zbiera to wszystko do kupy.
Kilka wiosek w okolicach Głogowa jest niezamieszkana, wyludniona i zarasta trawą. Biechów, Rapocin, Żukowice, Bogomice, Wróblin Głogowski... Pozostały pojedyncze zasiedlone gospodarstwa, stare kościoły, białe, pordzewiałe tablice miejscowości, asfalt donikąd i ruiny dawnych zabudowań...
Tak to jakoś jest, że nie ma rzeczy czarno - białych. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Powstanie na początku lat 70 tych Huty Miedzi Głogów wydawało się wspaniałe dla miasta, które dopiero wtedy na dobre zaczęło się rozwijać i odbudowywać z wojennych zniszczeń. Ale jednocześnie to samo przyczyniło się do skażenia i stopniowego znikania z krajobrazu kilku pobliskich wsi. Zawsze musi być harmonia w przyrodzie - coś powstaje, coś znika...
Wszystko postępowało stopniowo. Ludzie żyjący w wioskach przy hucie ponoć bardzo chorowali, uprawy z ogródków i sadów nie nadawały się do spożycia. Dawni mieszkańcy wspominają o dziwnych mgłach o piekącym smaku, metalicznie pobłyskującej rosie w ogrodzie, kwaśnych deszczach niszczących zupełnie uprawy, zdychających pszczołach czy dzieciach z ołowicą. Jakoś w latach 90-tych teren został uznany za zupełnie niezdatny do zamieszkania i wtedy zaczęły się wysiedlenia. Zostali ci, którzy nie dogadali się w sprawie odszkodowań albo chcieli tu mieszkać mimo wszystko. Dla niektórych rodzin, które doświadczyły już w życiu jednego przesiedlenia z Kresów Wschodnich - wizja powtórki była niedopuszczalna. Ze wspomnień jednego mieszkańca: "Gdy po wojnie, jako pionierzy szliśmy drogą wzdłuż Odry na zachód, szukając nowego miejsca do życia, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że po 40 latach przyjdzie mi pokonywać tą drogę w tym samym celu, ale w odwrotnym kierunku..."
Inni przystali na wysiedlenia z radością, widząc w tym szansę na lepsze ustawienie się w mieście. Część budynków została rozebrana i przeniesiona w inne, "czystsze" miejsca, inne domy rozburzono, a mieszkancy dostali mieszkania w głogowskich blokach. Obecnie powietrze pod Głogowem się znacznie poprawiło, no ale wioski nadal trwają w stanie opustoszałym jak przed laty, będąc póki co namacalnym świadectwem historii przemysłowej tych terenów.
Część zdjęć i opisów z relacji może już być nieaktualna, bo pochodzi sprzed ponad 10 lat. Ale takimi pozostały w mojej pamięci.
RAPOCIN (2011)
Rapocin bardzo łatwo pominąć. Nie leży przy przelotowej, asfaltowej drodze. Trzeba skręcić w pola i zarośla ku nadodrzańskim łozom.
Stary bruk przemierza dawną wieś i początkowo zdaje się prowadzić przez terytoria pozbawione śladów ludzkiej bytności. Jednak coś pojawia się na horyzoncie. Coś całkiem sporego! Znad szumiących koron drzew zaczyna migać ceglana wieża kościoła. No to jesteśmy na miejscu!
Witają nas stare mury ogrodzeń.
No i poszukiwany kościół.
Wnętrza całkowicie już wypatroszone, ale zionące chłodem, którego nie uświadczy gdzie indziej w takowy upalny, duszny dzień.
Cmentarz położony nieopodal. Głównie namierzamy tu nagrobki małych dzieci. Roczek, dwa latka. Chyba wykończyła je jakaś zaraza.
Niepozorny budynek koło kościoła. Zaglądamy tam od niechcenia - a w środku pełno malowideł! A to ci miłe zaskoczenie! Miała być buda a jest galeria sztuki!
WRÓBLIN GŁOGOWSKI (2011)
Wróblin, podobnie jak Rapocin, też leży nad Odrą. Acz na jej drugim brzegu i na przeciwległym końcu huty. Z braku pontonu musimy więc nadłożyć drogi, zrobić spore kółko i przebrać się przez głogowski most. Nie ma wyjścia. A w linii prostej było całkiem blisko!
Tak się rozpoczyna wieś - melancholijnie i sentymentalnie.
Kościół na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia opuszczonego - ot zwykły wiejski kościółek, no może jedynie mało wypiglowany jak na dzisiejsze czasy. I nie obskubany z zieleni.
Wnętrza zrobiły na nas duże wrażenie. Rodzaj napisów czy malunków przywodził na myśl świetlicę wiejską czy jakieś festynowe warsztaty farbek plakatowych. Taki budynek blisko zwykłych, miejscowych ludzi, jakby odnawiany czy upiększany ich rękami. Nie jakaś wielka bezduszna sztuka nie-wiadomo-skąd czy profesjonalne ekipy remontowe, tylko sama sól tej ziemi!
Ścienne i sufitowe obrazy świętych. Rewelacyjnie zachowane jak na opuszczone miejsce!
W zaułkach kościoła można znaleźć różne skarby!
Wieża od spodu.
Jedyny zamieszkany dom we Wróblinie.
ŻUKOWICE (2012)
Żukowice były największą miejscowością wśród tych podgłogowskich wiosek. Mieszkało tu ponad 1000 osób. Gdy bylismy tam w 2012 roku była mowa o 5 pozostałych na stałe gospodarstwach.
Huta rzeczywiście jest stąd blisko…
Zabudowania gdzieś przy drodze.
Wśród pól przycupnęło osiedle opuszczonych domków szeregowych. Wszystkie takie same, identycznie rozplanowane wewnątrz.
[img][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHhu2zc760UeqnfyioZ_m3D_XS4XjtzI00NkmeHxshpBlqvvAjxozhjYFTbydUKHwgwxwj81FkgZ6HNWoIC5LMaOap6b61ptnL-0nIO4lIRWgocrkIvNsHRuxSHlegzx9LRjlFP6nkiaC30mJ1KZ9IVGbRyst0Q-FlJe-sWO2XPvYyLnpSZljBJzFUog/s600/IMG_9745.jpeg[/img][/img]
Kościół ponoć bywa używany. Zamknięty, nie udało się nawet zajrzeć do środka.
Najbardziej zapadł nam w pamięć zespół pałacowy - jako pomnik bezinteresownej wredności ludzkiej...
Już z drogi widzieliśmy pałac. Z tabliczki na budynku wynikało, że w części zabudowań przypałacowych mieści się "Przytulisko dla ubogich św. Faustyny".
Brama na teren była szeroko otwarta, żadnych tabliczek, że nie wolno wchodzić. No to zwiedzamy!
W środku na murku siedzą bardzo marnie wyglądający faceci, jacyś tacy wychudzeni. Pytamy czy można pokręcić się po okolicy, zobaczyć pałac. Mówią, że oczywiście, że zapraszaja, tylko że pałac do oglądania tylko z zewnątrz, bo jest zamknięty.
Zatem zwiedzamy, kręcimy się po terenie jakies pół godziny. Pałac jak pałac, ale przytulisko robi na nas szczególne wrażenie. Zwykle takie ośrodki, które widziałam są przynajmniej jakoś w miarę ogarnięte. Takich tragicznych warunków, smrodu, brudu i smutnych, acz przyjaznych ludzkich twarzy to naprawde dawno nie widziałam... I jeśli mówię to ja - sympatyk wszelakiej rozpierduszki - to nie jest to ocena przesadzona.
W którymś momencie pojawia się jakiś gość w białej koszuli, z wielkim krzyżem na piersiach. Właściciel/zarządca/stróż owego obiektu? Jeden z pensjonariuszy, ale niespełna umysłu? Gdy nas zobaczył, natychmiast zaczął biec w nasza strone. Wpadl prawie w furię, zaczął nas wyganiać, że turystom absolutnie nie wolno zbliżać się nawet do pałacu, ze to teren prywatny, że włamaliśmy się na jego teren, że wkradliśmy się opłotkami. Nie było żadnej szansy rozmowy z nim, prędzej można uzyskać kontakt mówiąc do dżdżownicy. O pozostałych mieszkańcach tego przedziwnego miejsca wypowiadał się bardzo z góry, mówiąc o nich jak o niewolnikach lub zwierzętach, że "oni tu głosu w żadnej sprawie nie mają". I tylko jego należy pytać bo "on tu rządzi i decyduje"... Gdy zobaczył, że mamy aparaty wpadł w jeszcze większy szał, zaczął straszyć policją, sądami, swoimi kolegami, psami, karą boską, chyba tylko o kosmitach nie wspomniał. Komentarze "ja was znajdę i się policzymy inaczej" sypały się wokoło.. Nie wiem o co tam chodziło, jaka działalność odchodziła w tej na wpół opuszczonej osadzie, czy rzeczywiście mieli tam coś do ukrycia i dlaczego tak panicznie bali się kontaktu z ludźmi z zewnątrz - to chyba już pozostanie dla nas tajemnicą...
Obfotografowany zawczasu pałac...
Teren zabudowań przypałacowych to przede wszystkim pryzmy korzeni (które według relacji pensjonariuszy przytułku słuzyły na opał), dużo śmieci, suszące się do słońca cuchnące moczem kanapy i trochę kur - dziwnie agresywnych jak na przedstawicieli tego gatunku (może opiekun je szkolił?)
W Żukowicach znaleźliśmy też stacyjkę. Utrzymaną w ogólnych klimatach miejscowości i bardzo tutaj pasującą swoją atmosferą przemijania i rozkładu.
BIECHÓW (2022)
Do Biechowa trafiamy w lutym tego roku włócząc się po Głogowie i jego przykolejowych okolicach. Mijamy dziwne osiedle - jakby luksusowe kontenery dla robotników. W miarę nowe, malutkie domeczki, trochę jak baraki ale bardzo porządne. Podobnie wyglądały w Gruzji osiedla dla uchodźców z Osetii. To ponoć jeszcze administracyjnie należy do Głogowa, ale już na skraju z Biechowem.
W samym Biechowie pozostało już niewiele. Najciekawsze jest mauzoleum rodziny Hoffmeister, położone w mocno rozpiżdżonym i pełnym wiatrołomów lasku.
Nie jesteśmy tu sami. Towarzyszy nam nieżywy już lisek, ale jeszcze dość świeży. Jak to skubaniec przeczuwał, że to dogodne miejsce dla nieboszczyków i postanowił dołączyć do dawnych właścicieli okolic.
Na terenach dawnej wsi możemy też znaleźć stary most.
I klimatyczny tunel przebijający się pod linią kolejową. Zarówno taki dla ludzi i aut, jak i dla rzeki.
Jest też stawek, na mapach nazywany "czerwonym jeziorem".
Na ujęciach z satelity faktycznie ma takowy kolor, ale na żywo już nie. Przypomina klasyczne, wysychające odrzańskie starorzecza.
No i to chyba tyle. W Bogomicach póki co nie byliśmy, ale tam ponoć za dużo śladów przeszłości nie pozostało. Odwiedziliśmy też Brzeg Głogowski i Słoćwinę, ale one zupełnie nie wpisywały się w kategorię "opuszczona wieś", choć na dawnych pałacykach i dworach można tam całkiem użyć
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości