Może wiele osób to zaskoczy, ale bubę interesują nie tylko miejsca opuszczone. Te działające też nieraz mają w sobie coś fascynującego i przyciągającego z ogromną mocą. Należą do nich np. porty. Ich wielką zaletą jest właśnie to, że działają - że skrzypią liny, pracują potężne silniki, pachnie świeżo złowioną rybą. Krótki spacer sprzed kilku dni po takowym miejscu w Darłowie, utwierdził nas w przekonaniu, że w kolejnych miejscowościach również warto za tym klimatem powęszyć!
Port w Ustce jest całkiem spory. W miejscu, gdzie rzeka Słupia uchodzi do morza, pobudowano rozgałęzione kanały, baseny, przyczułki i hale. Dużo z nich jest blisko popularnych tras, ale trochę ukrywa się przed wzrokiem przypadkowych przechodniów i wczasowiczów walących do centrum. Portowe zaułki są dosłownie na wyciągnięcie ręki od głównych deptaków, ale spora ich część siedzi za płotami, bramami czy murkami. Niektórych strzegą kłódki czy kolczaste zasieki, innych mniej lub bardziej stacjonarne ciecie bramne. Są też takie, gdzie dostęp zdaje się być zupełnie swobodny, ale droga jest na tyle pokrętna i nieoczywista, że trafiają tu tylko prawdziwi desperaci i koneserzy gatunku.
Nie udaje się nam obejść wszystkich basenów. Myślę, że będąc w pojedynkę i posiadając rower (który wiele razy mi bardzo pomagał w zwiedzaniu np. Bytomia) - plan byłby uwieńczony pełnym sukcesem. Bo tam gdzie trzeba - człowiek by śmignął, a przedefilowanie np. przez sam środek ogromnego placu, zwłaszcza posiadając na stanie krótkie, sześcioletnie nóżki, cieżko, aby pozostało niezauważone. Ale mimo konieczności zapodania kilku wymuszonych wycofów - zwiedzanie usteckiego portu uważam za niezmiernie udane!
W wiele ciekawych miejsc udaje się zapuścić żurawia - nieużywane już łódki, nabrzeża wyłączone z eksploatacji, hale remontowe, miejsca cumowania kutrów czy przemysłowego przeładunku ryb.
Na sam początek postanawiamy nacieszyć się tymi najbardziej dostępnymi częściami. Zacumowane kutry, linki, skrzynki, bojki...
Jest też trochę polityki...
A z innej beczki - Ustka ma bardzo fajny herb! Taki.. tematyczny!
Trafiamy i w takie zaułki - ośmiornica, hamak i traktor się jakoś fajnie komponują razem!
Niektóre łódki już widać nie pływają. Są wyciągnięte na brzeg, czymś podparte i sobie stoją. Można więc obejrzeć łódkę od spodu, co w normalnych warunkach nie zdarza się bardzo często.
Tu znów jakieś stare tory wyłaniają się z traw i asfaltów. I tak samo jak się pojawiły - nikną w niebycie...
Spore zabudowania, chyba hal remontowych, położone nad jednym z basenów. Nabrzeża szczelnie obite oponami i mewy czmychające spod nóg!
Owe hale widziane z boku.
Te same budynki od strony ulicy. Wybitnie działające, więc nie podejmowaliśmy prób wbijania do środka.
A tu te hale od strony ogromnych drzwi i wąskich pomościków ze starego betonu. Już oczyma wyobraźni widzę piknik na takim pomoście... Ale niestety nie tu... Nie tym razem...
Dzięki dużemu zoomowi w aparacie możemy nawet "zajrzeć" do jednego z hangarów. Ciężko mi zrozumieć jak to jest, że niektórzy ludzie wybierają aparaty bez zooma!
Kabak twierdzi, że to niebieskie to zamaskowana Buka! No faktycznie... trochę powiało chłodem, dokładnie z tamtej strony!
Większe i mniejsze pływadła zacumowane tu i ówdzie...
Ten okaz jest jakiś wyjątkowo ozdobny.
Łódka w klimatach maskujących.
A tu jakiś statek - mutant! Z dziwnymi naroślami. I chyba przebywający tu dosyć stacjonarnie, skoro takie solidne schodki mu z boku dobudowali!
Fragmenty maszyn, torów, lin i innego nie-wiadomo-czego.
Stare, nieużywane już często nabrzeża i takowe też budynki. Nieraz porastające mchem, innym razem już całkiem sporymi drzewkami.
Nie tylko mnie pociągają portowe klimaty! Niejedna artystyczna dusza znajdzie tu coś dla siebie!
W bardziej komercyjnej części portu mijamy akurat cumujący statek wycieczkowy. Bardzo przypomina statek widmo z Muminków! Na dziobie ma wprawdzie jednorożca, a nie kobitę bez głowy, a żagle nie są poszarpane tylko zwinięte. Ale pozostałe atrybuty: plątanina lin i wszelakich ozdobników drewnianych, fikuśnych konstrukcji - jest już zadziwiająco podobna!
Jeden z członków ekipy rwie się do statku w sposób nieprzeciętny. Nie ma wyjścia...
Z megafonu płyną szanty, a dodatkowo można się udać do budki kapitana i stanąć za sterem, a nawet dostać dyplom sternika mórz magicznych. Kabak, z braku innych dzieci na pokładzie, kręci kołem sterowym prawie całą drogę, a nawet zalicza zawracanie. I nawet udaje się nie staranować niebieskiego kutra rybackiego, a więc same sukcesy.
Cudem ocalały kuter
A w łebku sterującego kabaka pojawia się diabelski plan! Skoro pozwolili jej kierować - to zrozumiała, że można popłynąć tam gdzie chce. Próbuje więc wziąć kurs na te plaże koło Lędowa, gdzie również dziś stoją czołgi. Rozważała też co by było, jakby w ich stronę strzelić z jednej z armat, których atrapy zdobią burty stateczku. Skądinąd ciekawe na ile poligonowe maszyny byłyby zdezorientowane, gdy zawinął im do zatoczki stateczek niby - spacerowy, a pirackie kule zaczęły ryć plaże wygniecione koleinami gąsienic
No cóż.. Takiej dowolności w sterowaniu kabak nie dostał. Kapitan w czasie zawracania zareagował na czas i skontrował nasz niecodzienny kurs. Uznał, że trzeba pomóc, bo widocznie małe łapki są za słabe w ciągnięciu za koło, aby statek zrobił szybką zawrotkę. Kabaczę jest niepocieszone, zwłaszcza jak ją uświadamiam, że armaty są tylko dla ozdoby.
Na otarcie łez jest dyplom i zdjęcie w tematycznej czapce. Kapitan mówił, że dzieci dzielą się na dwie kategorię - te które wolą być kapitanem, i te, dla których rola pirata jest znacznie atrakcyjniejsza. Nie muszę wspominać, którą wersję bez chwili wahania wybrało nasze dziecię...
A dyplom zawisł w domu nad łóżkiem
I codziennie śmieje się do niego buzia!
Gdy schodzimy ze statku kabak oświadcza: "Ale wiesz mamo, gdybym miała być prawdziwym piratem, to wolałabym jednak mieć statek z prawdziwymi, działającymi armatami..."
I jeszcze jedna ciekawa rzecz. Taka krótka turystyczna wycieczka, a utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem jednak typowym szczurem lądowym... Toperzowi i kabakowi nic, a mi zrobiło się fest niedobrze i wszystko przed oczami falowało... Trochę czasu muszę posiedzieć na ławce bez ruchu, aby pozbyć się z twarzy zielonego koloru, a równe chodniczki przestały się bujać na boki. Toperz z kabakiem w tym czasie poszli na lody... Trochę fali było w czasie tego naszego godzinnego "rejsu", ale nie jakoś strasznie. No cóż... Widać mi pisana tylko żegluga śródlądowa - barki rzeczne, tratwy i pontony!
A na prawdziwego pirata się za cholerę nie nadaję...
Jak już o portach mowa, to nie sposób nie wspomnieć o smakowitych i ogoniastych darach morza. Oczywiście w Ustce też odwiedzamy rybne knajpy. W jednej z nich jest fajny wystrój w środku - każdy miłośnik pobazgranych ścian może tu dać upust swojej wizji twórczej i chęci znaczenia terenu. Zupełnie legalnie!
Być może gdyby w schroniskach, chatkach czy wiatach wyznaczano do takich celów jedną ścianę - nie byłoby potem płaczu, że popisane są wszystkie.
Rybojady w akcji! Mniam!
W drugiej knajpie (koło ruin pensjonatu Mewa z poprzedniej relacji) ryby są gorsze, ale również jest ciekawy wystrój np. zębiste torpedy bardzo przypadają nam do gustu!
Ta kolczasta kula pod sufitem to chyba miała być mina morska. Ale kabak się upierał, że to koronawirus
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..