Moje Himalaje
Moje Himalaje
W miniony wtorek rano zajrzałem do swojego telefonu. Jakiś nieprzeczytany sms. Z poprzedniego dnia. Od Dawida, naszego doktoranta:
Kojarzy Pan te buty?
Polsport Wałbrzych
Takie nowki wpadly mi w rece
(Poniedziałek, 10 stycznia 2022; 15:00)
Szok i niedowierzanie!!!! Jakby czas się cofnął o przynajmniej trzy dekady. Nie pasowały tylko te kafle i panele podłogowe. I to, że widzę to wszystko na wyświetlaczu smartfona... Wstukałem odpowiedź:
To są kultowe „Himalaje” z wałbrzyskiego „Polsportu” (fabryka na Białym Kamieniu, zlikwidowana po pocz. lat 90.) – miałem trzy pary takich. Były świetne! Trzeba je zaimpregnować.
(18:37)
Po dwudziestu minutach odpowiedź Dawida z trochę nieoczekiwanym pytaniem:
Jaki ma Pan numer buta?
(18:57)
To ja na to:
41 lub 42
(22:26)
Zaś dwie minuty później dostaję takie coś:
No to buty sa dla Pana??
(22:28)
Z wrażenie odpisałem dopiero następnego dnia rano:
Ojej?! A skąd je wydobyłeś?
(wtorek, 11 stycznia 2022, 08:45)
Za chwilę przyszedł ostatni sms w tej konwersacji:
Jak meble kupowałem to mi sie trafiły. O której godzinie bedzie Pan w instytucie?
(09:22)
Jeszcze w tym samym dniu, we wtorek 11 stycznia 2022 r., gdzieś tak koło czternastej, dostałem w prezencie moją czwartą parę wałbrzyskich Himalajów (pozwolę sobie w tym tekście nie wstawiać tej nazwy w cudzysłów). Założyłem je – na próbę – jeszcze w pracy. Od razu poczułem ten charakterystyczny ciężar i sztywność cholewki i podeszwy himalajowych nówek. Poprzedni raz doświadczałem tego uczucia na początku listopada 1991 r., tuż przed zaimpregnowaniem mojej trzeciej pary takich butów. Ta ostatnia para służyła mi do późnej jesieni 1997 r. Były już totalnie wykończone – bieżnik był zupełnie zdarty, pojawiły się też pęknięcia cholewek obydwu butów. Na zimowy wyjazd w Tatry w lutym 1998 r. kupiłem jakieś Boreale, model Bulnes. Znacznie lżejsze, chyba trochę wygodniejsze, a jednocześnie dość sztywne i, podobnie jak Himalaje, dobrze współpracujące z rakami.
Pożegnanie z Himalajami stało się faktem. Przyszło nowe – po Borealach były kolejne pary butów najrozmaitszych firm włoskich, niemieckich i szwajcarskich. O nabyciu nowej pary Himalajów zupełnie nie myślałem - zresztą fabryka, w której je produkowano, zlokalizowana przy ul. Ignacego Daszyńskiego 11 w wałbrzyskiej dzielnicy Biały Kamień, na początku lat 90. została zlikwidowana (w tamtych latach padło zresztą całe zjednoczenie „Polsport” producentów polskiego sprzętu sportowego i turystycznego). Nastał więc czas, aby przed ewentualnym zakupem nowych butów dokonywać porównań Boreali z włoskimi Asolo (najlepsze były te produkowane w Rumunii), jakimiś Meindlami, Aku i czymś tam jeszcze. I tylko czasem pojawiała się podczas tych porównań refleksja – dlaczego one nie są szyte, jak te moje stare Himalaje (chodzi o połączenie podeszwy z cholewką), tylko wymyślono i stosowano jakieś skomplikowane klejenie, debilny natrysk czy też zgrzewanie. Ale te żachnięcia i powroty do przeszłości trwały tylko przez krótkie chwile...
A teraz, 11 stycznia 2022 r., na około tydzień przed moimi 61. urodzinami dostaję od Dawida taki zaskakujący prezent – no właśnie... jaki ten prezent jest, jak go mam rozumieć?
- Bo czy on dzisiaj jest aby praktyczny? Czy mam te ciężkie buciory zaimpregnować (staną się wtedy jeszcze cięższe, bo terpentyny, wosku pszczelego i jeszcze jakichś innych socjalistycznych wynalazków chłonęły one, pamiętam, olbrzymie ilości) i po niemal ćwierćwieczu wybrać się w czymś takim w góry?
- A może jednak to tylko eksponat muzealny?
- Czy wreszcie też coś, czym tylko zaszpanuję na jakiejś imprezie turystycznej, najlepiej z serii tzw. jubileuszowych, ale już na wyjście na górski szlak się nie odważę?
Pojawiały się jeszcze inne pytania, ale też jeszcze więcej wspomnień... Wspomnień himalajskich...
O wytwarzanych w Wałbrzychu Himalajach dowiedziałem się w lipcu 1982 roku. O fabryce „Polsportu” na Białym Kamieniu oczywiście już wcześniej wiedziałem. Że szyją tam najlepsze w Polsce skórzane piłki, również buty do koszykówki, że coś tam jeszcze. Ale że buty górskie? W liceum nosiliśmy „pionierki”, ktoś miał Trapery z Nowego Targu, natomiast butów szytych w fabryce oddalonej od moich rodzinnych Świebodzic o jakieś raptem niespełna 10 km, zupełnie nie kojarzyliśmy.
Właśnie w lipcu 1982 r. pojechałem na swój pierwszy obóz ze Studenckim Kołem Przewodników Sudeckich. Byłem po drugim roku studiów i zarazem po kursie na studenckiego przewodnika sudeckiego, ale jeszcze przed otrzymaniem uprawnień. Trwający niemal trzy tygodnie obóz zorganizowany został nie w Sudetach, lecz w Tatrach. Namiot, camping przy Drodze na Olczę, codzienne wycieczki – tylko w polską część Tatr, bo przecież stan wojenny...
Buty Himalaje miało może pięć osób spośród naszej kilkunastoosobowej grupy. Wśród nich były dwie dziewczyny. Z jedną z nich – Małgosią – zrobiłem wtedy dość sporo wycieczek. Ja wędrowałem w zakupionych jeszcze w licealnych czasach pionierkach, Gosia w Himalajach, które gdy tylko wchodziliśmy na piarg lub mokrą skałę pokazywały, po co zostały zaprojektowane i uszyte przez wałbrzyskich szewców.
Z tego obozu mam kilka zdjęć obutych w Himalaje stóp. Tu na jakimś słupku granicznym na Czerwonych Wierchach (dwie osoby w Himalajach, dwie w pionierkach, jedna w wojskowych):
A tu Gosia i ja przy nieistniejącym już schronisku na Polanie Pisanej
I chwilę później (a może jednak wcześniej?) Gosia z jednym z kolegów (Michałem) przy kapliczce zbójnickiej w Dolinie Kościeliskiej
O sprzęcie turystycznym (i wspinaczkowym) podczas ówczesnych wyjazdów zbyt wiele się nie rozmawiało (przynajmniej w porównaniu do dzisiejszych czasów) – istniały socjalistyczne ubraniowe i sprzętowe standardy, stąd wieczorne rozmowy dotyczyły raczej przygód w górach, kwestie wyposażenia turystycznego wypływały poniekąd mimochodem. Ale jedną taką rozmowę zapamiętałem, dotyczyła bowiem wałbrzyskich Himalajów i mnie. Któryś z naszych przewodników, który mnie żółtodzioba dopiero wtedy po raz pierwszy spotkał w Tatrach, zapytał się, skąd jestem. Gdy odpowiedziałem, że ze Świebodzic, usłyszałem coś takiego: „To świetnie, gdy trzeba będzie wymieniać starte podeszwy Himalajów, będzie miał kto odebrać nowe z fabryki”. Wtedy właśnie dowiedziałem się o szytych na wałbrzyskim Białym Kamieniu „Himalajach” i wyczynowych wysokogórskich „Zawratach”, o możliwości zamówienia i wymiany protektorów (podeszew), o tajemnicach ich impregnacji (łącznie z wkładaniem do odpowiednio rozgrzanego piekarnika pokrytych impregnatem butów), o ich rozlicznych plusach i nieco mniej licznych minusach. I być może wtedy właśnie zamarzyłem sobie, że i ja kiedyś takich Himalajów się dorobię.
Stało się to dopiero jesienią 1983 r. Podczas trwającego dobę przejścia z Barda do Boguszowa Gorców (taki kaprys zrobienia w ciągu 24 godzin normy na brązową odznakę GOT – opis tego przejścia: diretissima-sudetow-srodkowych-vt5416.htm ) gdzieś w połowie odcinka biegnącego przez Góry Sowie, w środku nocy, bo o godz. 3:30, odpadła mi duża część podeszwy od mojej pionierki. Z powiązanym sznurówkami bucie doszedłem do celu, ale na następny górski wyjazd butów już nie miałem. Trzeba było coś kupić. Kupiłem – Himalaje! Nie wiem skąd miałem pieniądze. Pewnie coś zarobiłem podczas jakichś wykopalisk, na pewno pomogli moi Rodzice, szczegółów już nie pamiętam. Nie pamiętam też ceny. Ale była z gatunku okrutnych – coś mi chodzi po głowie 6500 zł, ale pewny tego nie jestem.
Załatwiłem skądś wosk pszczeli, załatwiłem terpentynę, pewnie coś jeszcze do tej mikstury dodałem. Roztopiłem, pokryłem surową skórę jednego buta, później drugiego i włożyłem to do piekarnika. Stres potężny, wszystkie zasłyszane opowieści o spalonych podczas impregnacji butach, tłukły mi się po głowie. Ale po wyjęciu butów z pieca odetchnąłem z ulgą, nawet fajnie pachniały (to efekt użycia terpentyny i wosku pszczelego; osobom, które do impregnacji stosowały krem Limomag, tj. krem do natłuszczania, nawilżania, pielęgnacji skóry... ale takiej ludzkiej (!!!), buty natomiast długo pachniały apteką), wszystko poszło fajnie.
Mogłem więc jechać w góry w nowych butach. W moich Himalajach! Debiut miał miejsce w Karkonoszach. O, gdzieś pod tym kioskiem „Ruchu” (dziś już oczywiście nieistniejącym) na pętli autobusowej w Podgórzynie Górnym, naprzeciw baru „Pod Skałką”, w sobotę 19 listopada 1983 r. moje pierwsze Himalaje zetknęły się z sudeckim gruntem. Na tym zdjęciu ich nie widać, bo miałem je przecież na nogach (a fotka jest moja), ale himalajski klimat podtrzymywany jest przez stojący obok rozbawionej Agnieszki plecak o nazwie... „Himalaje” (!!!) - też z „Polsportu”, ale nie z Wałbrzycha, tylko z Bydgoszczy.
A dzień później przy schronisku na Przełęczy Okraj po raz pierwszy zostały fotograficznie uwiecznione. Akurat zdjęcie i przedstawiona na nim persona takie sobie, ale za to jakie buty! Byłem dumny jak paw! To widać! (tak na marginesie, fiacik oczywiście nie mój)
To właściwie szczęśliwy traf, że z tego pierwszego wyjazdu mam chociaż to jedno zdjęcie moich Himalajów. Oglądam w tej chwili fotografie z następnych wyjazdów i wcale ich (tzn. sfotografowanych butów) tak dużo nie ma. Bo kto by specjalnie robił fotki butom!? Chociaż, akurat na tym zdjęciu widać himalajską podeszwę (zdjęcie zrobione w kwietniu 1984 r. gdzieś pod Wambierzycami w Górach Stołowych)
Więcej takich fotografii, co raczej nie dziwi, jest z dłuższych wyjazdów, podczas których wykonywało się nie kilkanaście (jak podczas sobotnio-niedzielnych sudeckich wycieczek), lecz kilkadziesiąt lub nawet przeszło setkę zdjęć. Tak było chociażby podczas naszego kołowego lipcowego obozu w Tatrach w 1984 r.,
czy też miesiąc później, tj. w sierpniu 1984 r., w rumuńskich Karpatach Wschodnich (Góry Rodniańskie, Góry Kelimeńskie, Góry Suhard, Bukowina rumuńska)
Pamiętam też, jak na jedną kilkudniową wycieczkę narciarską w Beskid Sądecki wrzuciłem do plecaka, tak na wszelki wypadek, również i Himalaje. Przydały się – podczas zjazdu z Jaworzyny Krynickiej do Złockiego jedna narta złamała się w czubie. Buty do nart biegowych trafiły więc do plecaka, a ja ze złamaną nartą i w Himalajach na nogach pojechałem do fabryki w Szaflarach reklamować narty (reklamację przyjęto – narta była wadliwa; w czubie drewnianej narty ukryty był sęk, z jednej, spodniej strony narty zasłonięty laminatem, z drugiej lakierem – w tym miejscu narta się złamała). Kolejne dni zamiast w Beskidzie Sądeckim spędziłem w Tatrach.
Na Himalajach dobrze trzymały się raki, nawet te wyprodukowane w kieleckiej manufakturze Kazia Mordercy (PRL-owskiego monopolisty w dziedzinie produkcji sprzętu alpinistycznego), w dodatku związane z butami przy pomocy kawałków liny podciągowej. Zdjęcie ze wspinaczki w Śnieżnych Kotłach w Karkonoszach w styczniu 1985 r.
A jednocześnie były na tyle lekkie, że można było w nich stąpać po lśniących karoseriach limuzyn (niebieski szlak na Trójgarb z Witkowa – marzec 1985 r.)
Lub wzlatywać ponad [śląski] Olimp (zabawa andrzejkowa na Ślęży w 1985 r., podczas której robiłem za Hermesa i do moich Himalajów przytwierdzone były będące atrybutem tego jegomościa skrzydełka)
Pierwsza para Himalajów padła mi na początku czerwca 1986 r. Drugą zaimpregnowałem miesiąc później, tuż przed tygodniowym wyjazdem w Bieszczady. Dały mi tam trochę do wiwatu, dlatego... nigdy później tej parze nie ufałem. Przez najbliższych kilka lat na dłuższe wędrówki jeździłem w innych butach, m.in. kupionych w 1987 r. w czeskim Nachodzie bardzo fajnych Botasach (pamiętam, że miały szpanerskie czerwone sznurówki ). Himalaje zakładałem zimą – na śnieg. Dlatego też nie mogę znaleźć porządnych fotografii z tą moją drugą parą wałbrzyskich trzewików (taka była bowiem oficjalna, fabryczna nazwa tych butów – „Trzewiki wysokogórskie Himalaje”) – zawsze były zanurzone w jakimś kopnym śniegu.
Nieco więcej szczęścia do fotografii miała moja trzecia para. Ba, górski debiut tych moich ostatnich Himalajów zapisałem nawet w kajecie z moimi wycieczkami (11 listopada 1991 r. - „Inauguracja trzeciej pary moich „Himalajów”). Była to wycieczka na Ostaš koło Polic nad Metują i do Adršpachskiego Skalnego Miasta w czeskich Górach Stołowych. Mam kilka zdjęć z tej wycieczki – skały, skały, skały i późnoromański portal w Policach. Butów na nich nie ma!
Są za to na zdjęciach z Rajdu Sudeckiego SKPS, organizowanego w maju 1992 r. w Rychlebskych horach i terenach z nimi sąsiadujących. Buty widać, ale chyba tylko ja wiem, że to Himalaje – bo je pamiętam. Zdjęcia są spod Smreka oraz z zakończenia rajdu na zamku Edelštejn.
Pierwszy karpacki wypad trzeciej pary to październikowe Gorce w 1992 r. Na kilku zdjęciach widać, co mam na nogach.
Znalazłem jeszcze jakiś listopadowy (1992 r.) Plac Słoni - Sloní náměstí w Adršpachskim Skalnym Mieście...
... i kilka rodzinnych wypadów w różne części Sudetów, chociażby marcową (1995 r.) wycieczkę w Karkonosze
i jakieś wędrówki w okolicach Borowic i Przesieki w sierpniu 1995 r.
Ostatnia zadokumentowana wycieczka trzeciej pary to ponownie czeskie Góry Stołowe, a ściślej moment poprzedzający wkroczenie naszej rodzinki w labirynty Teplickiego Skalnego Miasta. Ale tu jeszcze nie opuściliśmy rynku w Teplicach nad Metują, bo na dobranockowego czeskiego krecika - krtka, nawet przez wystawową szybę, trzeba było jednak przez chwilę popatrzeć (sierpień 1997 r.)
W naszym domu była jeszcze czwarta para Himalajów. W kwietniu 1986 r. udało się kupić „z drugiej ręki” prawie nieużywane buty dla mojej żony Bożenki. Należało tylko poprawić impregnację. Ktoś to wcześniej próbował robić, ale na szczęście bardzo „subtelnie”. Na Rajd Sudecki SKPS w maju 1986 r. były już gotowe – zdjęć nie mamy, gdyż ja byłem na innej trasie niż żona; spotkaliśmy się dopiero na zakończeniu Rajdu na zamku Karpień, lecz wtedy myślało się raczej o wybuchu w Czernobylu i powrocie do domu, a nie o robieniu zdjęć.
Ale miesiąc później były już Karkonosze i gdzieś tam pod Chatką AKT koło Bażynowych Skał pstryknęło mi się takie zdjęcie. Przypuszczam jednak, że nawet wałbrzyscy szewcy z Białego Kamienia swojego produktu w tej plątaninie nóg by nie rozpoznali.
Minęło półtora miesiąca i obiektyw mojego Zenita TTL spisał się już lepiej. To oczywiście Bieszczady i od wielu już lat zamknięty szlak na Krzemień.
W październiku 1986 r. były Karkonosze...
... a w lutym 1987 r. Piryn w Bułgarii
„Himalajki” Bożeny były noszone nie tylko na tzw. poważnych wyjazdach, ale też na sudeckich rodzinnych jednodniówkach. Tu jakaś majówka w Masywie Ślęży w 1989 r.
Nieco wcześniej też rodzinne Karkonosze i zielony szlak przez dolinę Pląsawy (wrzesień 1988 r.)
... okolice zamku Cisy (październik 1988 r.)
i ponownie Karkonosze z nieistniejącym już czeskim schroniskiem na Śnieżce we wrześniu 1989 r.
Purpurowe Jeziorko w Rudawach Janowickich w listopadzie 1989 r.
Tzw. rumuńskie zakończenie sezonu SKPS w nieodżałowanej Bacówce pod Trójgarbem w grudniu 1989 r.
Nieco później na Śnieżniku spotkały się dwie pary Himalajów (luty 1990 r.)
a tu Himalaje mojej żony weszły w interakcję z narciarskimi butami biegowymi z „Polsportu” w Krośnie – rzecz się działa w Bukowcu w Rudawach Janowickich w lutym 1991 r.
Gdy przygotowywałem ten rodzinno-himalajski tekst musiałem oczywiście przejrzeć dość sporą liczbę fotografii z najrozmaitszych wyjazdów górskich. Zacząłem patrzeć na nogi, głupio się przyznać, koleżanek i kolegów, również nogi innych uchwyconych w moich zdjęciach nieznanych mi ludzi. Wcześniej oglądając zdjęcia nie zwracałem uwagi na to, co sfotografowani ludzie mieli na swoich stopach. Dopiero teraz zacząłem uważniej patrzeć i moja konstatacja była taka, że odpisując Dawidowi na jego sms-a sprzed kilku dni naprawdę nie skłamałem – wałbrzyskie Himalaje rzeczywiście były „kultowe”. Słowo dzisiaj powszechnie nadużywane, lecz w tym przypadku chyba uzasadnione.
Wrzucę tu kilkanaście fotografii – mam nadzieję, że żaden z dawnych właścicieli Himalajów z Wałbrzycha nie będzie miał do mnie żalu za opublikowanie tych obrazków. Podpisy będą lakoniczne, bo fotki chyba mówią wszystko.
Marzec 1984 r. – Prusice koło Złotoryi na Pogórzu Kaczawskim
Schronisko „Pod Fortami” pod twierdzą srebrnogórską w Górach Sowich (marzec 1986 r.)
Przejście Sudetów czeskich sierpień-wrzesień 1986 r. – Jitravské sedlo pomiędzy Górami Łużyckimi a Pasmem Ještedu (Himalaje ma siedzący w środku Zbysiu, pierwszy z prawej Michał ma włoskie Scarpy; na tej fotce jest jeszcze m.in. Włodek Szczęsny, założyciel sieci sklepów górskich „Skalnik” – drugi z lewej, z aparatem fotograficznym-lustrzanką dwuobiektywową).
Szef oddziału rumuńskiego Securitate w Bacówce pod Trójgarbem (Góry Wałbrzyskie) – grudzień 1989 r.
Sylwester 1989 r. w Rybnicy Leśnej w Górach Kamiennych (zdjęcie Jacka Potockiego)
Maciek B. w Gorganach (gdzieś na stokach Jawornika-Gorganu) – sierpień 1990 r.
Dolina Szczawnika na Pogórzu Wałbrzyskim – marzec 1991 r.
SKPS-owski ślub na zamku Chojnik – maj 1994 r. (zdjęcie Jacka Potockiego)
Na zakończenie tej sekwencji zdjęcie z gatunku „genialnych”. Nie wiem, gdzie Jacek Potocki je zrobił, zapewne jednak podczas zakończenia któregoś z organizowanych w maju SKPS-owskich Rajdów Sudeckich. Maj to przecież Wyścig Pokoju i tradycyjna zabawa „w kolarzy” (czyli pstrykania w kapsle na wyrysowanej na ziemi trasie)... I do tego wszystkiego Himalaje!
Himalaje, jeśli przez kilka lat nie były używane, potrafiły wykończyć człowieka. Albo stopy odzwyczajały się od nich, albo te Himalaje odzwyczaiły się od człowieka i/lub mściły za to kilkuletnie zapomnienie. W maju 2000 r. byliśmy w grupie przewodnicko-studenckiej w Karpatach Południowych, w Górach Şureanu i Retezat. Mój kolega Piotrek zabrał na ten wyjazd buty nienoszone chyba z pięć lat. Oj, dały mu w kość. Fakt, że i wędrówka na szczyt Batryny (Vârful Bǎtrâna – 1810 m n.p.m.) do typowych nie należała – trwała blisko 20 godzin i liczyła ok. 60 km.
W każdym razie na pierwszych kilkunastu kilometrach piotrkowe Himalaje nie okazywały jeszcze żadnych swoich kaprysów
Ale później zalazły mojemu koledze na tyle za skórę (dosłownie! – raniąc do żywego mięsa), że musiał sięgnąć do obuwia alternatywnego
Na Batrynie nastąpiła dla Piotrka chwila ulgi. Niedługa – trzeba było jeszcze uskutecznić nocne przejście do naszych namiotów, rozbitych, bagatela, ponad 20 kilometrów od Batryny...
Przez następne dwa dni Piotruś leczył rany. Później jeszcze wybrał się z naszą grupą, cierpiąc okrutnie, na Vîrful Custura Bucurei (2370 m n.p.m.) w Retezacie (na fotce przy schronisku „Genţiana” – „Goryczka”)...
... aby po zejściu z gór, zakończyć swoją karpacko-himalajską przygodę w rzymskim mieście Colona Ulpia Traiana Sarmizegetusa. Przedmiot piotrkowych cierpień, czyli para wałbrzyskich Himalajów, została wtedy poświęcona dackim i rzymskim bogom. Do kraju wrócił w sandałach.
Ale dzisiaj te buty wspomina z rozrzewnieniem...
Tak się dziwnie złożyło, że za mojej młodości w górach wyższych niż Karpaty nie chodziłem w moich Himalajach, lecz w innych butach uszytych również w wałbrzyskiej fabryce – w Zawratach. Taki paradoks nazewniczy – w prawdziwych Himalajach byłem w Zawratach, zaś na tatrzańską przełęcz Zawrat podchodziłem w Himalajach... Zawraty zakładałem rzadko, bo i okazji nie było wiele. Ale to już zupełnie inna historia...
Chociaż tutaj, na jednym ze szczytów w Pirynie (1987 r.), ja mam na nogach Zawraty, zaś moja żona Himalaje. Taki wałbrzyski consensus...
I nieprawdą jest, że Zawraty to tylko na lodowce lub skały i lód – tu przykład, że i uprawianie w nich boulderingu jest możliwe
Okej, trzeba kończyć! Bo ileż można o butach?!
Kojarzy Pan te buty?
Polsport Wałbrzych
Takie nowki wpadly mi w rece
(Poniedziałek, 10 stycznia 2022; 15:00)
Szok i niedowierzanie!!!! Jakby czas się cofnął o przynajmniej trzy dekady. Nie pasowały tylko te kafle i panele podłogowe. I to, że widzę to wszystko na wyświetlaczu smartfona... Wstukałem odpowiedź:
To są kultowe „Himalaje” z wałbrzyskiego „Polsportu” (fabryka na Białym Kamieniu, zlikwidowana po pocz. lat 90.) – miałem trzy pary takich. Były świetne! Trzeba je zaimpregnować.
(18:37)
Po dwudziestu minutach odpowiedź Dawida z trochę nieoczekiwanym pytaniem:
Jaki ma Pan numer buta?
(18:57)
To ja na to:
41 lub 42
(22:26)
Zaś dwie minuty później dostaję takie coś:
No to buty sa dla Pana??
(22:28)
Z wrażenie odpisałem dopiero następnego dnia rano:
Ojej?! A skąd je wydobyłeś?
(wtorek, 11 stycznia 2022, 08:45)
Za chwilę przyszedł ostatni sms w tej konwersacji:
Jak meble kupowałem to mi sie trafiły. O której godzinie bedzie Pan w instytucie?
(09:22)
Jeszcze w tym samym dniu, we wtorek 11 stycznia 2022 r., gdzieś tak koło czternastej, dostałem w prezencie moją czwartą parę wałbrzyskich Himalajów (pozwolę sobie w tym tekście nie wstawiać tej nazwy w cudzysłów). Założyłem je – na próbę – jeszcze w pracy. Od razu poczułem ten charakterystyczny ciężar i sztywność cholewki i podeszwy himalajowych nówek. Poprzedni raz doświadczałem tego uczucia na początku listopada 1991 r., tuż przed zaimpregnowaniem mojej trzeciej pary takich butów. Ta ostatnia para służyła mi do późnej jesieni 1997 r. Były już totalnie wykończone – bieżnik był zupełnie zdarty, pojawiły się też pęknięcia cholewek obydwu butów. Na zimowy wyjazd w Tatry w lutym 1998 r. kupiłem jakieś Boreale, model Bulnes. Znacznie lżejsze, chyba trochę wygodniejsze, a jednocześnie dość sztywne i, podobnie jak Himalaje, dobrze współpracujące z rakami.
Pożegnanie z Himalajami stało się faktem. Przyszło nowe – po Borealach były kolejne pary butów najrozmaitszych firm włoskich, niemieckich i szwajcarskich. O nabyciu nowej pary Himalajów zupełnie nie myślałem - zresztą fabryka, w której je produkowano, zlokalizowana przy ul. Ignacego Daszyńskiego 11 w wałbrzyskiej dzielnicy Biały Kamień, na początku lat 90. została zlikwidowana (w tamtych latach padło zresztą całe zjednoczenie „Polsport” producentów polskiego sprzętu sportowego i turystycznego). Nastał więc czas, aby przed ewentualnym zakupem nowych butów dokonywać porównań Boreali z włoskimi Asolo (najlepsze były te produkowane w Rumunii), jakimiś Meindlami, Aku i czymś tam jeszcze. I tylko czasem pojawiała się podczas tych porównań refleksja – dlaczego one nie są szyte, jak te moje stare Himalaje (chodzi o połączenie podeszwy z cholewką), tylko wymyślono i stosowano jakieś skomplikowane klejenie, debilny natrysk czy też zgrzewanie. Ale te żachnięcia i powroty do przeszłości trwały tylko przez krótkie chwile...
A teraz, 11 stycznia 2022 r., na około tydzień przed moimi 61. urodzinami dostaję od Dawida taki zaskakujący prezent – no właśnie... jaki ten prezent jest, jak go mam rozumieć?
- Bo czy on dzisiaj jest aby praktyczny? Czy mam te ciężkie buciory zaimpregnować (staną się wtedy jeszcze cięższe, bo terpentyny, wosku pszczelego i jeszcze jakichś innych socjalistycznych wynalazków chłonęły one, pamiętam, olbrzymie ilości) i po niemal ćwierćwieczu wybrać się w czymś takim w góry?
- A może jednak to tylko eksponat muzealny?
- Czy wreszcie też coś, czym tylko zaszpanuję na jakiejś imprezie turystycznej, najlepiej z serii tzw. jubileuszowych, ale już na wyjście na górski szlak się nie odważę?
Pojawiały się jeszcze inne pytania, ale też jeszcze więcej wspomnień... Wspomnień himalajskich...
O wytwarzanych w Wałbrzychu Himalajach dowiedziałem się w lipcu 1982 roku. O fabryce „Polsportu” na Białym Kamieniu oczywiście już wcześniej wiedziałem. Że szyją tam najlepsze w Polsce skórzane piłki, również buty do koszykówki, że coś tam jeszcze. Ale że buty górskie? W liceum nosiliśmy „pionierki”, ktoś miał Trapery z Nowego Targu, natomiast butów szytych w fabryce oddalonej od moich rodzinnych Świebodzic o jakieś raptem niespełna 10 km, zupełnie nie kojarzyliśmy.
Właśnie w lipcu 1982 r. pojechałem na swój pierwszy obóz ze Studenckim Kołem Przewodników Sudeckich. Byłem po drugim roku studiów i zarazem po kursie na studenckiego przewodnika sudeckiego, ale jeszcze przed otrzymaniem uprawnień. Trwający niemal trzy tygodnie obóz zorganizowany został nie w Sudetach, lecz w Tatrach. Namiot, camping przy Drodze na Olczę, codzienne wycieczki – tylko w polską część Tatr, bo przecież stan wojenny...
Buty Himalaje miało może pięć osób spośród naszej kilkunastoosobowej grupy. Wśród nich były dwie dziewczyny. Z jedną z nich – Małgosią – zrobiłem wtedy dość sporo wycieczek. Ja wędrowałem w zakupionych jeszcze w licealnych czasach pionierkach, Gosia w Himalajach, które gdy tylko wchodziliśmy na piarg lub mokrą skałę pokazywały, po co zostały zaprojektowane i uszyte przez wałbrzyskich szewców.
Z tego obozu mam kilka zdjęć obutych w Himalaje stóp. Tu na jakimś słupku granicznym na Czerwonych Wierchach (dwie osoby w Himalajach, dwie w pionierkach, jedna w wojskowych):
A tu Gosia i ja przy nieistniejącym już schronisku na Polanie Pisanej
I chwilę później (a może jednak wcześniej?) Gosia z jednym z kolegów (Michałem) przy kapliczce zbójnickiej w Dolinie Kościeliskiej
O sprzęcie turystycznym (i wspinaczkowym) podczas ówczesnych wyjazdów zbyt wiele się nie rozmawiało (przynajmniej w porównaniu do dzisiejszych czasów) – istniały socjalistyczne ubraniowe i sprzętowe standardy, stąd wieczorne rozmowy dotyczyły raczej przygód w górach, kwestie wyposażenia turystycznego wypływały poniekąd mimochodem. Ale jedną taką rozmowę zapamiętałem, dotyczyła bowiem wałbrzyskich Himalajów i mnie. Któryś z naszych przewodników, który mnie żółtodzioba dopiero wtedy po raz pierwszy spotkał w Tatrach, zapytał się, skąd jestem. Gdy odpowiedziałem, że ze Świebodzic, usłyszałem coś takiego: „To świetnie, gdy trzeba będzie wymieniać starte podeszwy Himalajów, będzie miał kto odebrać nowe z fabryki”. Wtedy właśnie dowiedziałem się o szytych na wałbrzyskim Białym Kamieniu „Himalajach” i wyczynowych wysokogórskich „Zawratach”, o możliwości zamówienia i wymiany protektorów (podeszew), o tajemnicach ich impregnacji (łącznie z wkładaniem do odpowiednio rozgrzanego piekarnika pokrytych impregnatem butów), o ich rozlicznych plusach i nieco mniej licznych minusach. I być może wtedy właśnie zamarzyłem sobie, że i ja kiedyś takich Himalajów się dorobię.
Stało się to dopiero jesienią 1983 r. Podczas trwającego dobę przejścia z Barda do Boguszowa Gorców (taki kaprys zrobienia w ciągu 24 godzin normy na brązową odznakę GOT – opis tego przejścia: diretissima-sudetow-srodkowych-vt5416.htm ) gdzieś w połowie odcinka biegnącego przez Góry Sowie, w środku nocy, bo o godz. 3:30, odpadła mi duża część podeszwy od mojej pionierki. Z powiązanym sznurówkami bucie doszedłem do celu, ale na następny górski wyjazd butów już nie miałem. Trzeba było coś kupić. Kupiłem – Himalaje! Nie wiem skąd miałem pieniądze. Pewnie coś zarobiłem podczas jakichś wykopalisk, na pewno pomogli moi Rodzice, szczegółów już nie pamiętam. Nie pamiętam też ceny. Ale była z gatunku okrutnych – coś mi chodzi po głowie 6500 zł, ale pewny tego nie jestem.
Załatwiłem skądś wosk pszczeli, załatwiłem terpentynę, pewnie coś jeszcze do tej mikstury dodałem. Roztopiłem, pokryłem surową skórę jednego buta, później drugiego i włożyłem to do piekarnika. Stres potężny, wszystkie zasłyszane opowieści o spalonych podczas impregnacji butach, tłukły mi się po głowie. Ale po wyjęciu butów z pieca odetchnąłem z ulgą, nawet fajnie pachniały (to efekt użycia terpentyny i wosku pszczelego; osobom, które do impregnacji stosowały krem Limomag, tj. krem do natłuszczania, nawilżania, pielęgnacji skóry... ale takiej ludzkiej (!!!), buty natomiast długo pachniały apteką), wszystko poszło fajnie.
Mogłem więc jechać w góry w nowych butach. W moich Himalajach! Debiut miał miejsce w Karkonoszach. O, gdzieś pod tym kioskiem „Ruchu” (dziś już oczywiście nieistniejącym) na pętli autobusowej w Podgórzynie Górnym, naprzeciw baru „Pod Skałką”, w sobotę 19 listopada 1983 r. moje pierwsze Himalaje zetknęły się z sudeckim gruntem. Na tym zdjęciu ich nie widać, bo miałem je przecież na nogach (a fotka jest moja), ale himalajski klimat podtrzymywany jest przez stojący obok rozbawionej Agnieszki plecak o nazwie... „Himalaje” (!!!) - też z „Polsportu”, ale nie z Wałbrzycha, tylko z Bydgoszczy.
A dzień później przy schronisku na Przełęczy Okraj po raz pierwszy zostały fotograficznie uwiecznione. Akurat zdjęcie i przedstawiona na nim persona takie sobie, ale za to jakie buty! Byłem dumny jak paw! To widać! (tak na marginesie, fiacik oczywiście nie mój)
To właściwie szczęśliwy traf, że z tego pierwszego wyjazdu mam chociaż to jedno zdjęcie moich Himalajów. Oglądam w tej chwili fotografie z następnych wyjazdów i wcale ich (tzn. sfotografowanych butów) tak dużo nie ma. Bo kto by specjalnie robił fotki butom!? Chociaż, akurat na tym zdjęciu widać himalajską podeszwę (zdjęcie zrobione w kwietniu 1984 r. gdzieś pod Wambierzycami w Górach Stołowych)
Więcej takich fotografii, co raczej nie dziwi, jest z dłuższych wyjazdów, podczas których wykonywało się nie kilkanaście (jak podczas sobotnio-niedzielnych sudeckich wycieczek), lecz kilkadziesiąt lub nawet przeszło setkę zdjęć. Tak było chociażby podczas naszego kołowego lipcowego obozu w Tatrach w 1984 r.,
czy też miesiąc później, tj. w sierpniu 1984 r., w rumuńskich Karpatach Wschodnich (Góry Rodniańskie, Góry Kelimeńskie, Góry Suhard, Bukowina rumuńska)
Pamiętam też, jak na jedną kilkudniową wycieczkę narciarską w Beskid Sądecki wrzuciłem do plecaka, tak na wszelki wypadek, również i Himalaje. Przydały się – podczas zjazdu z Jaworzyny Krynickiej do Złockiego jedna narta złamała się w czubie. Buty do nart biegowych trafiły więc do plecaka, a ja ze złamaną nartą i w Himalajach na nogach pojechałem do fabryki w Szaflarach reklamować narty (reklamację przyjęto – narta była wadliwa; w czubie drewnianej narty ukryty był sęk, z jednej, spodniej strony narty zasłonięty laminatem, z drugiej lakierem – w tym miejscu narta się złamała). Kolejne dni zamiast w Beskidzie Sądeckim spędziłem w Tatrach.
Na Himalajach dobrze trzymały się raki, nawet te wyprodukowane w kieleckiej manufakturze Kazia Mordercy (PRL-owskiego monopolisty w dziedzinie produkcji sprzętu alpinistycznego), w dodatku związane z butami przy pomocy kawałków liny podciągowej. Zdjęcie ze wspinaczki w Śnieżnych Kotłach w Karkonoszach w styczniu 1985 r.
A jednocześnie były na tyle lekkie, że można było w nich stąpać po lśniących karoseriach limuzyn (niebieski szlak na Trójgarb z Witkowa – marzec 1985 r.)
Lub wzlatywać ponad [śląski] Olimp (zabawa andrzejkowa na Ślęży w 1985 r., podczas której robiłem za Hermesa i do moich Himalajów przytwierdzone były będące atrybutem tego jegomościa skrzydełka)
Pierwsza para Himalajów padła mi na początku czerwca 1986 r. Drugą zaimpregnowałem miesiąc później, tuż przed tygodniowym wyjazdem w Bieszczady. Dały mi tam trochę do wiwatu, dlatego... nigdy później tej parze nie ufałem. Przez najbliższych kilka lat na dłuższe wędrówki jeździłem w innych butach, m.in. kupionych w 1987 r. w czeskim Nachodzie bardzo fajnych Botasach (pamiętam, że miały szpanerskie czerwone sznurówki ). Himalaje zakładałem zimą – na śnieg. Dlatego też nie mogę znaleźć porządnych fotografii z tą moją drugą parą wałbrzyskich trzewików (taka była bowiem oficjalna, fabryczna nazwa tych butów – „Trzewiki wysokogórskie Himalaje”) – zawsze były zanurzone w jakimś kopnym śniegu.
Nieco więcej szczęścia do fotografii miała moja trzecia para. Ba, górski debiut tych moich ostatnich Himalajów zapisałem nawet w kajecie z moimi wycieczkami (11 listopada 1991 r. - „Inauguracja trzeciej pary moich „Himalajów”). Była to wycieczka na Ostaš koło Polic nad Metują i do Adršpachskiego Skalnego Miasta w czeskich Górach Stołowych. Mam kilka zdjęć z tej wycieczki – skały, skały, skały i późnoromański portal w Policach. Butów na nich nie ma!
Są za to na zdjęciach z Rajdu Sudeckiego SKPS, organizowanego w maju 1992 r. w Rychlebskych horach i terenach z nimi sąsiadujących. Buty widać, ale chyba tylko ja wiem, że to Himalaje – bo je pamiętam. Zdjęcia są spod Smreka oraz z zakończenia rajdu na zamku Edelštejn.
Pierwszy karpacki wypad trzeciej pary to październikowe Gorce w 1992 r. Na kilku zdjęciach widać, co mam na nogach.
Znalazłem jeszcze jakiś listopadowy (1992 r.) Plac Słoni - Sloní náměstí w Adršpachskim Skalnym Mieście...
... i kilka rodzinnych wypadów w różne części Sudetów, chociażby marcową (1995 r.) wycieczkę w Karkonosze
i jakieś wędrówki w okolicach Borowic i Przesieki w sierpniu 1995 r.
Ostatnia zadokumentowana wycieczka trzeciej pary to ponownie czeskie Góry Stołowe, a ściślej moment poprzedzający wkroczenie naszej rodzinki w labirynty Teplickiego Skalnego Miasta. Ale tu jeszcze nie opuściliśmy rynku w Teplicach nad Metują, bo na dobranockowego czeskiego krecika - krtka, nawet przez wystawową szybę, trzeba było jednak przez chwilę popatrzeć (sierpień 1997 r.)
W naszym domu była jeszcze czwarta para Himalajów. W kwietniu 1986 r. udało się kupić „z drugiej ręki” prawie nieużywane buty dla mojej żony Bożenki. Należało tylko poprawić impregnację. Ktoś to wcześniej próbował robić, ale na szczęście bardzo „subtelnie”. Na Rajd Sudecki SKPS w maju 1986 r. były już gotowe – zdjęć nie mamy, gdyż ja byłem na innej trasie niż żona; spotkaliśmy się dopiero na zakończeniu Rajdu na zamku Karpień, lecz wtedy myślało się raczej o wybuchu w Czernobylu i powrocie do domu, a nie o robieniu zdjęć.
Ale miesiąc później były już Karkonosze i gdzieś tam pod Chatką AKT koło Bażynowych Skał pstryknęło mi się takie zdjęcie. Przypuszczam jednak, że nawet wałbrzyscy szewcy z Białego Kamienia swojego produktu w tej plątaninie nóg by nie rozpoznali.
Minęło półtora miesiąca i obiektyw mojego Zenita TTL spisał się już lepiej. To oczywiście Bieszczady i od wielu już lat zamknięty szlak na Krzemień.
W październiku 1986 r. były Karkonosze...
... a w lutym 1987 r. Piryn w Bułgarii
„Himalajki” Bożeny były noszone nie tylko na tzw. poważnych wyjazdach, ale też na sudeckich rodzinnych jednodniówkach. Tu jakaś majówka w Masywie Ślęży w 1989 r.
Nieco wcześniej też rodzinne Karkonosze i zielony szlak przez dolinę Pląsawy (wrzesień 1988 r.)
... okolice zamku Cisy (październik 1988 r.)
i ponownie Karkonosze z nieistniejącym już czeskim schroniskiem na Śnieżce we wrześniu 1989 r.
Purpurowe Jeziorko w Rudawach Janowickich w listopadzie 1989 r.
Tzw. rumuńskie zakończenie sezonu SKPS w nieodżałowanej Bacówce pod Trójgarbem w grudniu 1989 r.
Nieco później na Śnieżniku spotkały się dwie pary Himalajów (luty 1990 r.)
a tu Himalaje mojej żony weszły w interakcję z narciarskimi butami biegowymi z „Polsportu” w Krośnie – rzecz się działa w Bukowcu w Rudawach Janowickich w lutym 1991 r.
Gdy przygotowywałem ten rodzinno-himalajski tekst musiałem oczywiście przejrzeć dość sporą liczbę fotografii z najrozmaitszych wyjazdów górskich. Zacząłem patrzeć na nogi, głupio się przyznać, koleżanek i kolegów, również nogi innych uchwyconych w moich zdjęciach nieznanych mi ludzi. Wcześniej oglądając zdjęcia nie zwracałem uwagi na to, co sfotografowani ludzie mieli na swoich stopach. Dopiero teraz zacząłem uważniej patrzeć i moja konstatacja była taka, że odpisując Dawidowi na jego sms-a sprzed kilku dni naprawdę nie skłamałem – wałbrzyskie Himalaje rzeczywiście były „kultowe”. Słowo dzisiaj powszechnie nadużywane, lecz w tym przypadku chyba uzasadnione.
Wrzucę tu kilkanaście fotografii – mam nadzieję, że żaden z dawnych właścicieli Himalajów z Wałbrzycha nie będzie miał do mnie żalu za opublikowanie tych obrazków. Podpisy będą lakoniczne, bo fotki chyba mówią wszystko.
Marzec 1984 r. – Prusice koło Złotoryi na Pogórzu Kaczawskim
Schronisko „Pod Fortami” pod twierdzą srebrnogórską w Górach Sowich (marzec 1986 r.)
Przejście Sudetów czeskich sierpień-wrzesień 1986 r. – Jitravské sedlo pomiędzy Górami Łużyckimi a Pasmem Ještedu (Himalaje ma siedzący w środku Zbysiu, pierwszy z prawej Michał ma włoskie Scarpy; na tej fotce jest jeszcze m.in. Włodek Szczęsny, założyciel sieci sklepów górskich „Skalnik” – drugi z lewej, z aparatem fotograficznym-lustrzanką dwuobiektywową).
Szef oddziału rumuńskiego Securitate w Bacówce pod Trójgarbem (Góry Wałbrzyskie) – grudzień 1989 r.
Sylwester 1989 r. w Rybnicy Leśnej w Górach Kamiennych (zdjęcie Jacka Potockiego)
Maciek B. w Gorganach (gdzieś na stokach Jawornika-Gorganu) – sierpień 1990 r.
Dolina Szczawnika na Pogórzu Wałbrzyskim – marzec 1991 r.
SKPS-owski ślub na zamku Chojnik – maj 1994 r. (zdjęcie Jacka Potockiego)
Na zakończenie tej sekwencji zdjęcie z gatunku „genialnych”. Nie wiem, gdzie Jacek Potocki je zrobił, zapewne jednak podczas zakończenia któregoś z organizowanych w maju SKPS-owskich Rajdów Sudeckich. Maj to przecież Wyścig Pokoju i tradycyjna zabawa „w kolarzy” (czyli pstrykania w kapsle na wyrysowanej na ziemi trasie)... I do tego wszystkiego Himalaje!
Himalaje, jeśli przez kilka lat nie były używane, potrafiły wykończyć człowieka. Albo stopy odzwyczajały się od nich, albo te Himalaje odzwyczaiły się od człowieka i/lub mściły za to kilkuletnie zapomnienie. W maju 2000 r. byliśmy w grupie przewodnicko-studenckiej w Karpatach Południowych, w Górach Şureanu i Retezat. Mój kolega Piotrek zabrał na ten wyjazd buty nienoszone chyba z pięć lat. Oj, dały mu w kość. Fakt, że i wędrówka na szczyt Batryny (Vârful Bǎtrâna – 1810 m n.p.m.) do typowych nie należała – trwała blisko 20 godzin i liczyła ok. 60 km.
W każdym razie na pierwszych kilkunastu kilometrach piotrkowe Himalaje nie okazywały jeszcze żadnych swoich kaprysów
Ale później zalazły mojemu koledze na tyle za skórę (dosłownie! – raniąc do żywego mięsa), że musiał sięgnąć do obuwia alternatywnego
Na Batrynie nastąpiła dla Piotrka chwila ulgi. Niedługa – trzeba było jeszcze uskutecznić nocne przejście do naszych namiotów, rozbitych, bagatela, ponad 20 kilometrów od Batryny...
Przez następne dwa dni Piotruś leczył rany. Później jeszcze wybrał się z naszą grupą, cierpiąc okrutnie, na Vîrful Custura Bucurei (2370 m n.p.m.) w Retezacie (na fotce przy schronisku „Genţiana” – „Goryczka”)...
... aby po zejściu z gór, zakończyć swoją karpacko-himalajską przygodę w rzymskim mieście Colona Ulpia Traiana Sarmizegetusa. Przedmiot piotrkowych cierpień, czyli para wałbrzyskich Himalajów, została wtedy poświęcona dackim i rzymskim bogom. Do kraju wrócił w sandałach.
Ale dzisiaj te buty wspomina z rozrzewnieniem...
Tak się dziwnie złożyło, że za mojej młodości w górach wyższych niż Karpaty nie chodziłem w moich Himalajach, lecz w innych butach uszytych również w wałbrzyskiej fabryce – w Zawratach. Taki paradoks nazewniczy – w prawdziwych Himalajach byłem w Zawratach, zaś na tatrzańską przełęcz Zawrat podchodziłem w Himalajach... Zawraty zakładałem rzadko, bo i okazji nie było wiele. Ale to już zupełnie inna historia...
Chociaż tutaj, na jednym ze szczytów w Pirynie (1987 r.), ja mam na nogach Zawraty, zaś moja żona Himalaje. Taki wałbrzyski consensus...
I nieprawdą jest, że Zawraty to tylko na lodowce lub skały i lód – tu przykład, że i uprawianie w nich boulderingu jest możliwe
Okej, trzeba kończyć! Bo ileż można o butach?!
Ostatnio zmieniony 2022-01-20, 01:24 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Cisy2 pisze: Bo ileż można o butach?!
W tym stylu - jak najwięcej.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Cisy nie pisał na forum z rok aż tu nagle wrzuca tekst "Moje Himalaje". Aha, długo tu nie zaglądał bo był w Himalajach. Tylko czemu relacja jest w dziale Sudety? Czytam... i rzeczywiście był w Himalajach. Niejednokrotnie, w różnych miejscach Buty legendarne, nic dziwnego, że przywołały tyle wspomnień.
A tak na marginesie. Ciekawe ile by teraz kosztowały buty wykonane w ten sposób jak Himalaje.
A tak na marginesie. Ciekawe ile by teraz kosztowały buty wykonane w ten sposób jak Himalaje.
Ostatnio zmieniony 2022-01-19, 19:29 przez włodarz, łącznie zmieniany 1 raz.
Opowieść absolutnie kapitalna
Mam w szafie ledwie kilkunastoletnie, ale też bardzo ciężkie buty La Sportivy - i zakładam je jedynie sporadycznie, jak jest fest zimno (co się ostatnio coraz rzadziej zdarza). Jak się człowiek do dobrego (lekkiego) przyzwyczai, to później takie kowadło na nodze jednak przeszkadza.
Ale te Twoje Himalaje to znacznie wyższy poziom lansu, więc może warto się poświęcić
Cisy2 pisze:- Bo czy on dzisiaj jest aby praktyczny? Czy mam te ciężkie buciory zaimpregnować (staną się wtedy jeszcze cięższe, bo terpentyny, wosku pszczelego i jeszcze jakichś innych socjalistycznych wynalazków chłonęły one, pamiętam, olbrzymie ilości) i po niemal ćwierćwieczu wybrać się w czymś takim w góry?
- A może jednak to tylko eksponat muzealny?
- Czy wreszcie też coś, czym tylko zaszpanuję na jakiejś imprezie turystycznej, najlepiej z serii tzw. jubileuszowych, ale już na wyjście na górski szlak się nie odważę?
Mam w szafie ledwie kilkunastoletnie, ale też bardzo ciężkie buty La Sportivy - i zakładam je jedynie sporadycznie, jak jest fest zimno (co się ostatnio coraz rzadziej zdarza). Jak się człowiek do dobrego (lekkiego) przyzwyczai, to później takie kowadło na nodze jednak przeszkadza.
Ale te Twoje Himalaje to znacznie wyższy poziom lansu, więc może warto się poświęcić
Bardzo cieszę się z Waszych słów. Dziękuję!
Włodarzu, widziałem produkowane obecnie buty zbliżone do Himalajów, z podwójnym szwem łączącym cholewkę z podeszwą, za nieco ponad tysiąc zł i mocno ponad tysiąc zł. Relatywnie są więc... tańsze od Himalajów z 1. poł. lat 80. XX w., gdyż pięć-sześć tysięcy wtedy to była naprawdę spora kwota.
Prezesie, chyba rzeczywiście się poświęcę. Ale raczej nie dla lansu, tylko... dla tych butów Po coś je przecież zrobiono. Po przeszło trzydziestu latach zalegania w jakiejś szafie niech chociaż raz "zobaczą" góry... Tym bardziej, że do ich wykonania dwa zwierzaki zostały obdarte ze skóry - niemal całe wnętrze wyłożone jest skórką cielęcą. Niech ich ofiara nie pójdzie na marne
A potem zobaczymy...
Włodarzu, widziałem produkowane obecnie buty zbliżone do Himalajów, z podwójnym szwem łączącym cholewkę z podeszwą, za nieco ponad tysiąc zł i mocno ponad tysiąc zł. Relatywnie są więc... tańsze od Himalajów z 1. poł. lat 80. XX w., gdyż pięć-sześć tysięcy wtedy to była naprawdę spora kwota.
Prezesie, chyba rzeczywiście się poświęcę. Ale raczej nie dla lansu, tylko... dla tych butów Po coś je przecież zrobiono. Po przeszło trzydziestu latach zalegania w jakiejś szafie niech chociaż raz "zobaczą" góry... Tym bardziej, że do ich wykonania dwa zwierzaki zostały obdarte ze skóry - niemal całe wnętrze wyłożone jest skórką cielęcą. Niech ich ofiara nie pójdzie na marne
A potem zobaczymy...
Cisy2 pisze:Bardzo cieszę się z Waszych słów. Dziękuję!
Włodarzu, widziałem produkowane obecnie buty zbliżone do Himalajów, z podwójnym szwem łączącym cholewkę z podeszwą, za nieco ponad tysiąc zł i mocno ponad tysiąc zł. Relatywnie są więc... tańsze od Himalajów z 1. poł. lat 80. XX w., gdyż pięć-sześć tysięcy wtedy to była naprawdę spora kwota.
Prezesie, chyba rzeczywiście się poświęcę. Ale raczej nie dla lansu, tylko... dla tych butów Po coś je przecież zrobiono. Po przeszło trzydziestu latach zalegania w jakiejś szafie niech chociaż raz "zobaczą" góry... Tym bardziej, że do ich wykonania dwa zwierzaki zostały obdarte ze skóry - niemal całe wnętrze wyłożone jest skórką cielęcą. Niech ich ofiara nie pójdzie na marne
A potem zobaczymy...
Kiedy mówisz że spędziły kupę czasu w szafie i najwyższy czas je przewietrzyć, to przypomina mi się jak mój kolega, który w piwnicy ma wszystko, przyniósł drugiemu koledze buty które przeleżały w tej piwnicy ze 20 lat (buty robocze) I po kilku godzinach kiedy dostały trochę wilgoci i się poruszały, rozpadły się ...
Mam nadzieję że twoimi nie będzie tak samo
Adrianie, biorę to pod uwagę i na pewno do plecaka wrzucę coś na ewentualną zmianę. Chociaż w przypadku butów wykonanych w tej technologii (podwójny szew łączący cholewkę z podeszwą), istnieje spore prawdopodobieństwo, że nic się nie stanie - no chyba, że nici okazałyby się sparciałe.
Z pewnością za to po tylu latach rozsypałyby się już w trakcie zakładania obecnie produkowane buty, w których warstwa pianki znajdująca się pomiędzy cholewką a podeszwą po ponad pięciu latach bardzo często kruszeje, np. tak:
Z pewnością za to po tylu latach rozsypałyby się już w trakcie zakładania obecnie produkowane buty, w których warstwa pianki znajdująca się pomiędzy cholewką a podeszwą po ponad pięciu latach bardzo często kruszeje, np. tak:
Ostatnio zmieniony 2022-01-20, 19:37 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy2 pisze:Ale to już zupełnie inna historia...
A ja i tą bym poczytał
Jak miałem kilkanaście lat, od dziadka dostałem podobne buty. Na pewno to nie były Himalaje, ale były podobne, niższe. Też miały taki kołnierz, ale niższy (na te dwa 'wałki'). Tyle różnic, więcej dziś nie pamiętam. Niestety nie znaliśmy z ojcem tej techniki impregnacji, więc początkowe kozaczenie, przechodzenie w nich strumieniem w wodzie aż do kostek, dość szybko spowodowało ich przemoczenie.
I w wersji dziadka, były to buty z Bieszczad (a więc może z Krosna, może z Sanoka - tak wiem dziś, że to nie Bieszczady, ale wtedy tak u mnie rodzina mówiła o tamtych rejonach)
Mój tata też chodził w Himalajach. Chciałbym zwrócić uwagę na inne składowe turystycznego stroju: flanelowa robocza koszula, góralski wełniany sweter, dżińsy i plecak Makalu firmy Sport Hofer (kupiony przypadkiem w sklepie w Suchej Beskidzkiej, w Krakowie były nie do kupienia). Zdjęcie z maja 1989.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
laynn, jeśli te Twoje buty były takie, to są z Krosna - zdjęcie znalazłem w sieci
Sebastianie, trotylu, w tych zdjęciach sprzed lat coś faktycznie jest... Mimo unifikacji sprzętowej ludzie przedstawiani na nich są bardzo zindywidualizowani. Też bardzo lubię oglądać takie zdjęcia sprzed lat - nawet czarno-białe.
Sebastianie, trotylu, w tych zdjęciach sprzed lat coś faktycznie jest... Mimo unifikacji sprzętowej ludzie przedstawiani na nich są bardzo zindywidualizowani. Też bardzo lubię oglądać takie zdjęcia sprzed lat - nawet czarno-białe.
Cisy2 pisze:Sebastianie, trotylu, w tych zdjęciach sprzed lat coś faktycznie jest... Mimo unifikacji sprzętowej ludzie przedstawiani na nich są bardzo zindywidualizowani. Też bardzo lubię oglądać takie zdjęcia sprzed lat - nawet czarno-białe.
proszę bardzo: moje-pierwsze-tatry-vt5097.htm
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości