Ku nadmorskim poligonom (2021)
Ku nadmorskim poligonom (2021)
Przyszedł czas na najdłuższy nasz wyjazd w tym roku. Jaki mamy plan? Ano dojechać nad polskie morze i wrócić. I mamy na to 3 tygodnie
Pierwszego dnia głównie jedziemy, coby się wydostać z zasięgu wycieczek weekendowych i odepchnąć się w tereny nam bardziej nieznane i nieosiągalne przy małej ilości czasu. Dopiero w Głogowie zjeżdżamy w krzaki i dajemy się nieść fali przygody. Idziemy wzdłuż Odry, oddalając się od miejsc zabudowanych.
Najpierw mijamy most kolejowy, którego jedna nitka jest nieużywana, więc możemy sobie po niej połazić. Czynne torowisko oddziela od nas kolorowa rura.
W oddali widać most drogowy. Kabaczę jest zachwycone kolorem
Po drugiej stronie rzeki widać ławki. Siedząc na nich można swobodnie moczyć nogi. Podlało trochę lokalny park.
Prawie jak w Sztabinie. Ciągle widać wieżę kościoła
Teraz to dzikie łąki, ale kiedyś mieli tu utwardzone drogi.
Dalej jest fort. Jest duży, okragły, opatulony łanami nawłoci.
Obok fortu ktoś biwakuje w zaroślach, acz to raczej wygląda na dłuższy i bardziej stacjonarny pobyt. Słowo “pomieszkuje” jakoś bardziej się nasuwa.
Fort zaskakuje nas pozytywnie. Myślałam, że wnętrze jest puste, a jest tam bardzo ciekawy jakby “trzpień” z okienkami. Można chodzić w kółko wokół niego. Cudne miejsce na imprezy, a podświetlone ogniskiem to już w ogóle musi być bajka!
Na biwak zajeżdżamy nad jezioro koło Babimostu. Pusta plaża, spadające żołędzie, sosnowy las szumi i pachnie. Miło
Życie przeniosło się na wodę. Przepływa kilka kajaków, motorówki, łodzie wędkarzy. Najciekawsze są dwie motorówki, które sobie płyną obok siebie, a siedzący w nich ludzie rzucają do siebie piłką. Oczywiście rzadko komuś się udaje tą piłkę złapać. Więc trzeba ją łowić z wody. Łowiąc czasem ktoś się za bardzo przechyli i wpada z głową do jeziora. Nie muszę chyba wspominać jakie dzikie kwiki, okrzyki i salwy śmiechu temu towarzyszą. My kibicujemy z pomostu. Chyba bardzo ich to cieszy. A! Ich piłka w końcu się zgubiła. Była i nie ma. Wszyscy jej szukają. Nie wiem czy zatonęła czy ją ryby zjadły? To była taka duża piłka z łatek skórzanych, jak do kopania. Jak taka piłka może się nagle zdematerializować na środku jeziora? Aż mi się przypomniał jeden dowcip:
“Diabeł zamknął Ruska, Niemca i Polaka w pomieszczeniu, gdzie są same ściany. Każdemu z nich wręczył po dwie duże metalowe kule i dał im tydzień, aby zrobili z nimi coś, co go najbardziej zadziwi. Po tygodniu diabeł zagląda do Ruska co tam on zrobił z kulami - a on nauczył się je podrzucać.
Zagląda do Niemca - a on je wyglancował, że lśnią jak psu jajca.
Zagląda do Polaka - a Polak jedną zgubił, a drugą zepsuł…”
Nie wiem jak z diabelskimi kulami, ale z tego co wiem to piłka się nie znalazła
Tak to kipi życiem jezioro Chobienieckie. Na brzegu jesteśmy tylko my. Czas mija jak zwykle przy ognisku.
Kubek pełen lasu!
Krecik oczywiście zaraz gdzieś wpycha nosek!
Późnym wieczorem słychać zza lasu przedziwną muzykę. Repertuar mają biesiadno - religijny i oba te formaty przeplatają się w zaskakujących konfiguracjach. Początkowo myśleliśmy, że to wieczorna msza leci z głośnika, bo “O dobry Jezu” czy “Już teraz we mnie kwitną twe ogrody,” ale zaraz potem ni z tego ni z owego kolejny utwór: “ Widać ci to widać, która dziewka daje bo jej lewa noga od prawej odstaje. Hej hop!” . Co to u licha jest? Głośność i czystość dźwięków wskazuje, że raczej nie pijana zgraja śpiewa przy ognisku. Jakby ktoś śpiewał do mikrofonu? Ni to odgłosy koncertu, ni oficjalnej imprezy. Próbujemy nawet iść w tamtą stronę, ale wygląda na to, że jest to dosyć daleko, tylko tak dobrze się niesie.
Kolejnego dnia, w Nowym Tomyślu rzuca się nam w oczy gigantyczny, wyplatany kosz!
A zaraz potem stragany z koszykami! I z miodem! Festyn! Ogromny! Nie omieszkamy zajrzeć, bo uwielbiamy festyny.
Kabak od razu wypatrzył animacje dla dzieci, gdzie Marszal organizuje zawody, pociągi, pełzanie na brzuchu po chodniku. To mamy godzinę z głowy… Ale przecież nam się nigdzie nie śpieszy.
Pożeramy też gofry. Jak to na festynie.
Kupujemy też miód. Toperz mówi, żebyśmy zaczęli robić zakłady kiedy słoik się rozbije na wertepach i zaleje całego busia.
W ryneczku sobie stoi jeszcze taki kamienny pomnik.
A dalej stan dróg sugeruje, że zmierzamy w zdecydowanie dobrą stronę!
cdn
Pierwszego dnia głównie jedziemy, coby się wydostać z zasięgu wycieczek weekendowych i odepchnąć się w tereny nam bardziej nieznane i nieosiągalne przy małej ilości czasu. Dopiero w Głogowie zjeżdżamy w krzaki i dajemy się nieść fali przygody. Idziemy wzdłuż Odry, oddalając się od miejsc zabudowanych.
Najpierw mijamy most kolejowy, którego jedna nitka jest nieużywana, więc możemy sobie po niej połazić. Czynne torowisko oddziela od nas kolorowa rura.
W oddali widać most drogowy. Kabaczę jest zachwycone kolorem
Po drugiej stronie rzeki widać ławki. Siedząc na nich można swobodnie moczyć nogi. Podlało trochę lokalny park.
Prawie jak w Sztabinie. Ciągle widać wieżę kościoła
Teraz to dzikie łąki, ale kiedyś mieli tu utwardzone drogi.
Dalej jest fort. Jest duży, okragły, opatulony łanami nawłoci.
Obok fortu ktoś biwakuje w zaroślach, acz to raczej wygląda na dłuższy i bardziej stacjonarny pobyt. Słowo “pomieszkuje” jakoś bardziej się nasuwa.
Fort zaskakuje nas pozytywnie. Myślałam, że wnętrze jest puste, a jest tam bardzo ciekawy jakby “trzpień” z okienkami. Można chodzić w kółko wokół niego. Cudne miejsce na imprezy, a podświetlone ogniskiem to już w ogóle musi być bajka!
Na biwak zajeżdżamy nad jezioro koło Babimostu. Pusta plaża, spadające żołędzie, sosnowy las szumi i pachnie. Miło
Życie przeniosło się na wodę. Przepływa kilka kajaków, motorówki, łodzie wędkarzy. Najciekawsze są dwie motorówki, które sobie płyną obok siebie, a siedzący w nich ludzie rzucają do siebie piłką. Oczywiście rzadko komuś się udaje tą piłkę złapać. Więc trzeba ją łowić z wody. Łowiąc czasem ktoś się za bardzo przechyli i wpada z głową do jeziora. Nie muszę chyba wspominać jakie dzikie kwiki, okrzyki i salwy śmiechu temu towarzyszą. My kibicujemy z pomostu. Chyba bardzo ich to cieszy. A! Ich piłka w końcu się zgubiła. Była i nie ma. Wszyscy jej szukają. Nie wiem czy zatonęła czy ją ryby zjadły? To była taka duża piłka z łatek skórzanych, jak do kopania. Jak taka piłka może się nagle zdematerializować na środku jeziora? Aż mi się przypomniał jeden dowcip:
“Diabeł zamknął Ruska, Niemca i Polaka w pomieszczeniu, gdzie są same ściany. Każdemu z nich wręczył po dwie duże metalowe kule i dał im tydzień, aby zrobili z nimi coś, co go najbardziej zadziwi. Po tygodniu diabeł zagląda do Ruska co tam on zrobił z kulami - a on nauczył się je podrzucać.
Zagląda do Niemca - a on je wyglancował, że lśnią jak psu jajca.
Zagląda do Polaka - a Polak jedną zgubił, a drugą zepsuł…”
Nie wiem jak z diabelskimi kulami, ale z tego co wiem to piłka się nie znalazła
Tak to kipi życiem jezioro Chobienieckie. Na brzegu jesteśmy tylko my. Czas mija jak zwykle przy ognisku.
Kubek pełen lasu!
Krecik oczywiście zaraz gdzieś wpycha nosek!
Późnym wieczorem słychać zza lasu przedziwną muzykę. Repertuar mają biesiadno - religijny i oba te formaty przeplatają się w zaskakujących konfiguracjach. Początkowo myśleliśmy, że to wieczorna msza leci z głośnika, bo “O dobry Jezu” czy “Już teraz we mnie kwitną twe ogrody,” ale zaraz potem ni z tego ni z owego kolejny utwór: “ Widać ci to widać, która dziewka daje bo jej lewa noga od prawej odstaje. Hej hop!” . Co to u licha jest? Głośność i czystość dźwięków wskazuje, że raczej nie pijana zgraja śpiewa przy ognisku. Jakby ktoś śpiewał do mikrofonu? Ni to odgłosy koncertu, ni oficjalnej imprezy. Próbujemy nawet iść w tamtą stronę, ale wygląda na to, że jest to dosyć daleko, tylko tak dobrze się niesie.
Kolejnego dnia, w Nowym Tomyślu rzuca się nam w oczy gigantyczny, wyplatany kosz!
A zaraz potem stragany z koszykami! I z miodem! Festyn! Ogromny! Nie omieszkamy zajrzeć, bo uwielbiamy festyny.
Kabak od razu wypatrzył animacje dla dzieci, gdzie Marszal organizuje zawody, pociągi, pełzanie na brzuchu po chodniku. To mamy godzinę z głowy… Ale przecież nam się nigdzie nie śpieszy.
Pożeramy też gofry. Jak to na festynie.
Kupujemy też miód. Toperz mówi, żebyśmy zaczęli robić zakłady kiedy słoik się rozbije na wertepach i zaleje całego busia.
W ryneczku sobie stoi jeszcze taki kamienny pomnik.
A dalej stan dróg sugeruje, że zmierzamy w zdecydowanie dobrą stronę!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Miejscem, które nas urzekło i pozostało niezwykle miłym akcentem całego wyjazdu - jest nieczynna nitka linii kolejowej Międzychód - Szamotuły. Głównie obczajaliśmy tereny na wschód od Sierakowa.
W Kikowie odwiedzamy opuszczoną stacyjkę. Położona jest nieco na uboczu. Wokół połać płowych traw - wioska zaczyna się (lub kończy) dopiero kawałek dalej.
Murowany, piętrowy budynek ziejący pustką otworów dawnych okien. Dachy też już w nie za dobrej kondycji. W środku mało co się zachowało z przedmiotów pamiętających czasy świetności tego miejsca.
Oczywiście bawimy się w pociąg!
Coś tu cennego musieli trzymać, że takie solidne kraty wstawili!
Dawne okienko kasowe znów jest wykorzystywane do sprzedaży biletów
Klimaty na pierwszym piętrze - tu były mieszkania.
Zaglądamy też do przybudówki.
Budyneczek jest mocno zarośniety - tajemnic strzegą krzaki bzu, pokrzywy i kolczaste pnącza.
I faktycznie jest czego strzec! W środku czeka nas miła niespodzianka! Jedno z pomieszczeń wypełniają sterty starych, pożółkłych dokumentów.
Pokwitowania, ekspedycje, zamówienia wagonów. Gromadzkie Rady Narodowe, Samopomoce Chłopskie, Spichrze Zbożowe, wytwórnie pasz... Dostawy zboża, deputaty węglowe, wynajem placu dla nadleśnictwa, umowy z okolicznymi PGRami, zamówienia dla dworcowych barów, czy sprawy sądowe o jakieś oględnie mówiąc “nadużycia”. Na chwilę przenosimy się w lata 50-te i śledzimy lokalne życie. Przed oczami nam przejeżdżają wagony wyładowane dłużycami, z przykolejowych ramp zrzucają węgiel, gotuje się kapuśniak w wielkim garze kuchni dworcowego baru, podróżni wysiadają na peronach a żadne drzwi pociagu nie robią pip…
Najstarsze znalezione dokumenty był z 1949 roku.
Mówi się, że papier, pieczątka umaczana w tuszu czy zapis ołówkiem - to rzeczy nietrwałe.. A leży to w zapomnianym, nieogrzewanym pomieszczeniu już z 70 lat.. Zapewne większość ludzi wypisujących tą dokumentację czy pracujących wtedy na tutejszej kolei - już nie żyje. A te papierki tu nadal są.. Odcisk pieczątek jest wciąż czytelny a kaligraficzne pismo w rubryczkach przetrwało lokalnych kolejarzy… Ile to pracy w to włożono.. Pospinane, posegregowane, powiązane sznureczkami… Ile pisemnych upomnień, że ktoś coś źle i nie na czas… Ile osób musiało dostać po łbie od przełożonego. Ile w ten papier zaklętych emocji, niepokojów i nerwów. Ile pozornie nadrzędnych spraw… A teraz te super ważne dokumenty roznosi wiatr i kuny na to srają sobie do woli…
Walają się tu też zabawki.. Niektóre w nieco upiornych odsłonach...
Jak widać nie tylko u nas przedmioty z opuszczonych sal przywołują tego typu filozoficzne rozważania. Kabak ciągnie lalkę za nogę… Odpada prowizoryczna “głowa”. “Ciekawe co robią teraz te dzieci? Ile mają lat? Chciałabym je zobaczyć! Czy pamiętają jak ona, ta lala, miała na imię? Mamo - mam wrażenie, że je kiedyś spotkamy! Wiesz, te dzieci co tu mieszkały! I opowiem im wtedy, że ślimak lali zjadł głowę!” Ot… rozważanie. Takie na tą chwilę zdawałoby totalnie teoretyczne. Więc coś tam gadamy, ale ogólnie puszczam tą rozmowę mimo uszu. Ale za kilka godzin wróci ona jak bumerang.. Bo to kabak miał rację... Spotkamy…
Przystacyjne torowisko wśród szumiących traw. Gdzieś tu były pewnie perony.
Póki co rozsiadamy się na drodze i zjadamy kanapki.
Na deser mamy zdobyczne gruszki i jabłka. Takie pozyskane ze zdziczałych sadów smakują najlepiej! Siedzimy więc na zarastającej kostce brukowej, raczymy się kwaskowym owocem i rozważamy czy zaraz nie nadjedzie pociąg widmo. I w tym momencie słyszymy gwizd tzn. sygnał klaksonu bynajmniej nie auta. I zaraz potem turkot po szynach. Eeeeeee… A tu na stację wtacza się drezyna! Jak się okazuje w pobliskim Nojewie dawna stacyjka została przerobiona na muzeum! Opiekują się tym miejscem prawdziwi kolejowi pasjonaci! I stamtąd odjeżdżają drezyny! Jednym z następnych kursów i my się zabierzemy!
Mamy jeszcze trochę czasu, ruszamy więc śladem ogromnych, nieczynnych wiaduktów.
Ceglany okaz koło Nojewa.
A takie torowisko uchodzi sobie w dal...
Schodki na górę są nieco zarośnięte
Największy i najbardziej znany wiadukt jest koło Chrzypska. Zatem tam ruszamy na poszukiwania. Po drodze biała tabliczka do mojej kolekcji:
Takie oto wielkie bydlę! I jak widać miejsce uczęszczane - ciężko tu o samotność, i na dole i na górze!
Widoki z wiaduktu na obie świata strony.
Spacery z wiatrem pod stopami...
Wjazd na wiadukt został zabarykadowany a tory przecięte. Coby drezyny nie mogły wjechać, nawet jakby bardzo chciały Tym samym mocno została skrócona ich możliwa do wykonania trasa... Znowu jakiś kolejny urzędas chciał się poczuć ważny i decydować co będą robić inni...
Torowisko za wiaduktem więc zarasta już zupełnie...
Stacyjka w Nojewie jest odnowiona, ale tu zupełnie mi to nie przeszkadza. Tak jak zazwyczaj nie lubię zwiedzac muzeów - to akurat jest zarąbiste!
Na bocznicach stoi stary tabor i to jaki klimatyczny!
Miły szynobusik. Kiedyś ponoć woził robotników.
A to jest też rodzaj drezyny! Zrobiony ponoć na bazie Żuka i używany do wożenia turystów w zimniejsze okresy roku, kiedy wiatr urywający łeb czy potoki deszczu psują nieco atmosferę poruszania się tymi odkrytymi modelami.
Wagon w formie ażurowej. Jakoś wybitnie fajnie się na nim siedzi!
Są też zadaszone wagony towarowe, a w ich wnętrzach kryją się różniste skarby.
Wagoniki takie trochę jak z kopalni?
Tu wagoniki w formie nieco zdekompletowanej. Ale na szynach stoją pewnie! Kabak stwierdza, że to są kolejowe wrotki. Nawet próbuje ich tak używać
A te póki co jeszcze odpoczywają w trawie.
Ślepy, falisty tor wijący się wśród kostki brukowej.
Być może kiedyś nadejdzie czas, że ta drezynka i te tory też dostaną swoje nowe życie.
Różniste miłe lokomotywki i co najważniejsze - można zajrzeć również do środka!
Wokół w trawie przycupnęło też wiele innych maszyn, wózków, szkieletów o nieznanym mi przeznaczeniu, ale pasujących do tego niezwykle barwnego miejsca!
Na chwilę zaglądamy też do wieży ciśnień!
Dziewczyna ze stacyjki pochodzi z Bytomia. Chłopak - lubi miejsca opuszczone. Mamy więc dużo wspólnych tematów! Świetni ludzie i przefajne miejsce tu stworzyli!
We wnętrzu stacyjki zgromadzono najciekawsze dokumenty i fanty zebrane z opuszczonych linii czy odkupione od różnych ludzi. Z tego wszystkiego wyłania się obraz kolei, której już praktycznie ma... Takiej, którą lubiłam najbardziej - nieco skrzypiącej i pachnącej metalem...
Bilety w dawnym stylu. I dokładnie takie same dostajemy na przejazd drezyną!
No i wspomniany już bohater dnia - drezyny! Mają tu i motorowe, i ręczne. Jedziemy na najdłuższą obecnie trasę - do zasieku na wielkim wiadukcie.
Już sam wyjazd z Nojewa sugeruje jak udana będzie ta przejażdżka!
Pokrzywy smagają nas po pyskach a zapach benzyny unosi się wokół. Krzaki bzu i tarnin zwieszają się nad torowiskiem. Ciemny tunel zarośli co chwilę rozjaśniają promienie już nisko wiszącego słońca. Aromat roztrajdanych, nieco już sfermentowanych mirabelek unosi się w powietrzu. Kilka razy migają na poboczu moje ulubione słupy
Naoglądałam się kiedyś filmów o archangielskiej oblasti, gdzie “pionierkami” - samoróbkowymi drezynami o silnikach z motoru i pace z drzwi od stodoły, ludzie śmigają do wyludnionych wsi, przemierzając kolejne trasy dawnych wąskotorówek. Tam jest tego bez liku! Zanim pozamykali granice, a świat okazał się tak odległy i niedostępny - mieliśmy plan się tam wybrać… No cóż... Ale i tu można poczuć namiastkę tego właśnie klimatu. Ten wiatr we włosach i tutu tutu - po nie zawsze super równym torowisku.
Tzn. kabak z toperzem w pełni korzystają z radości wiatru we włosach! Mnie oczywiście zaraz zimno w głowę i okręcam się w pięć chustek...
Po drodze mijamy jeszcze jeden wiadukt, chyba najmniejszy z dzisiaj odwiedzonych. I nie tory przebiegają górą - a mało uczęszczana polna droga. Może czasem korzysta z niej jakiś traktor.
Jeden z mijanych przejazdów. Ale mi się tu podoba! Takie drogi i taka kolej!
Fajnie jakby po wszystkich nieużywanych liniach można było śmigać takimi klimatycznymi pojazdami! By zbutwiałym, aromatycznym podkładom i wspinającym się na szyny ziołom, mógł towarzyszyć turkot kół i zgrzyty różnistych mechanizmów.
I chyba mamy nowy cel w życiu - jeździć po Polsce i szukać kolejnych miejsc do przebycia drezyną!
W Kikowie na stacji. Już dziś po raz drugi
Tu zabierany drezynostopowiczów A może to po prostu “przystanek na żądanie”? Na peronie stoi czworo młodych ludzi. Machają. A my do nich! Ucieszył ich widok drezyny i chętnie się przejadą. Jedna z dziewczyn jako dziecko mieszkała na tej stacyjce i teraz, po wielu latach, przyjechała tu na wycieczkę sentymentalną. Gdy to słyszę robi mi się z lekka dziwnie.. Kabak wierci w nią oczami a potem we mnie.. “Mówiłam ci mamo!” Dokładnie tak.. To jest to jej dziecko ze stacyjki po latach... Jak na kurde zamówienie! Jakie u licha było prawdopodobieństwo takiego spotkania?? Nie było go!! To się nie mogło tak po prostu wydarzyć!! Dziewczyna dowiaduje się o lalce bez głowy i krokodylu. Biegnie do szopy je obejrzeć. Niestety nie pamięta ich. Miała kiedyś podobne lalki, ale nie potrafi jej rozpoznać (zwłaszcza po samym korpusie Kabak mimo wszystko jest usatysfakcjonowany. “Nie martw się mamo! Ty też kiedyś odwiedzisz te swoje bary dworcowe sprzed 50 lat!”. No na tym etapie - to mi się naprawdę zrobiło zimno!
Na koniec mamy też okazję przejechać niewielki kawałek drezyną ręczną. Ta jest ponoć najstarsza. I tyż fajna sprawa takie wiosłowanie! Można przypakować jak na siłowni i to w miłych okolicznościach!
A drezynowa tabliczka mówi coś do nas po niemiecku.
cdn
W Kikowie odwiedzamy opuszczoną stacyjkę. Położona jest nieco na uboczu. Wokół połać płowych traw - wioska zaczyna się (lub kończy) dopiero kawałek dalej.
Murowany, piętrowy budynek ziejący pustką otworów dawnych okien. Dachy też już w nie za dobrej kondycji. W środku mało co się zachowało z przedmiotów pamiętających czasy świetności tego miejsca.
Oczywiście bawimy się w pociąg!
Coś tu cennego musieli trzymać, że takie solidne kraty wstawili!
Dawne okienko kasowe znów jest wykorzystywane do sprzedaży biletów
Klimaty na pierwszym piętrze - tu były mieszkania.
Zaglądamy też do przybudówki.
Budyneczek jest mocno zarośniety - tajemnic strzegą krzaki bzu, pokrzywy i kolczaste pnącza.
I faktycznie jest czego strzec! W środku czeka nas miła niespodzianka! Jedno z pomieszczeń wypełniają sterty starych, pożółkłych dokumentów.
Pokwitowania, ekspedycje, zamówienia wagonów. Gromadzkie Rady Narodowe, Samopomoce Chłopskie, Spichrze Zbożowe, wytwórnie pasz... Dostawy zboża, deputaty węglowe, wynajem placu dla nadleśnictwa, umowy z okolicznymi PGRami, zamówienia dla dworcowych barów, czy sprawy sądowe o jakieś oględnie mówiąc “nadużycia”. Na chwilę przenosimy się w lata 50-te i śledzimy lokalne życie. Przed oczami nam przejeżdżają wagony wyładowane dłużycami, z przykolejowych ramp zrzucają węgiel, gotuje się kapuśniak w wielkim garze kuchni dworcowego baru, podróżni wysiadają na peronach a żadne drzwi pociagu nie robią pip…
Najstarsze znalezione dokumenty był z 1949 roku.
Mówi się, że papier, pieczątka umaczana w tuszu czy zapis ołówkiem - to rzeczy nietrwałe.. A leży to w zapomnianym, nieogrzewanym pomieszczeniu już z 70 lat.. Zapewne większość ludzi wypisujących tą dokumentację czy pracujących wtedy na tutejszej kolei - już nie żyje. A te papierki tu nadal są.. Odcisk pieczątek jest wciąż czytelny a kaligraficzne pismo w rubryczkach przetrwało lokalnych kolejarzy… Ile to pracy w to włożono.. Pospinane, posegregowane, powiązane sznureczkami… Ile pisemnych upomnień, że ktoś coś źle i nie na czas… Ile osób musiało dostać po łbie od przełożonego. Ile w ten papier zaklętych emocji, niepokojów i nerwów. Ile pozornie nadrzędnych spraw… A teraz te super ważne dokumenty roznosi wiatr i kuny na to srają sobie do woli…
Walają się tu też zabawki.. Niektóre w nieco upiornych odsłonach...
Jak widać nie tylko u nas przedmioty z opuszczonych sal przywołują tego typu filozoficzne rozważania. Kabak ciągnie lalkę za nogę… Odpada prowizoryczna “głowa”. “Ciekawe co robią teraz te dzieci? Ile mają lat? Chciałabym je zobaczyć! Czy pamiętają jak ona, ta lala, miała na imię? Mamo - mam wrażenie, że je kiedyś spotkamy! Wiesz, te dzieci co tu mieszkały! I opowiem im wtedy, że ślimak lali zjadł głowę!” Ot… rozważanie. Takie na tą chwilę zdawałoby totalnie teoretyczne. Więc coś tam gadamy, ale ogólnie puszczam tą rozmowę mimo uszu. Ale za kilka godzin wróci ona jak bumerang.. Bo to kabak miał rację... Spotkamy…
Przystacyjne torowisko wśród szumiących traw. Gdzieś tu były pewnie perony.
Póki co rozsiadamy się na drodze i zjadamy kanapki.
Na deser mamy zdobyczne gruszki i jabłka. Takie pozyskane ze zdziczałych sadów smakują najlepiej! Siedzimy więc na zarastającej kostce brukowej, raczymy się kwaskowym owocem i rozważamy czy zaraz nie nadjedzie pociąg widmo. I w tym momencie słyszymy gwizd tzn. sygnał klaksonu bynajmniej nie auta. I zaraz potem turkot po szynach. Eeeeeee… A tu na stację wtacza się drezyna! Jak się okazuje w pobliskim Nojewie dawna stacyjka została przerobiona na muzeum! Opiekują się tym miejscem prawdziwi kolejowi pasjonaci! I stamtąd odjeżdżają drezyny! Jednym z następnych kursów i my się zabierzemy!
Mamy jeszcze trochę czasu, ruszamy więc śladem ogromnych, nieczynnych wiaduktów.
Ceglany okaz koło Nojewa.
A takie torowisko uchodzi sobie w dal...
Schodki na górę są nieco zarośnięte
Największy i najbardziej znany wiadukt jest koło Chrzypska. Zatem tam ruszamy na poszukiwania. Po drodze biała tabliczka do mojej kolekcji:
Takie oto wielkie bydlę! I jak widać miejsce uczęszczane - ciężko tu o samotność, i na dole i na górze!
Widoki z wiaduktu na obie świata strony.
Spacery z wiatrem pod stopami...
Wjazd na wiadukt został zabarykadowany a tory przecięte. Coby drezyny nie mogły wjechać, nawet jakby bardzo chciały Tym samym mocno została skrócona ich możliwa do wykonania trasa... Znowu jakiś kolejny urzędas chciał się poczuć ważny i decydować co będą robić inni...
Torowisko za wiaduktem więc zarasta już zupełnie...
Stacyjka w Nojewie jest odnowiona, ale tu zupełnie mi to nie przeszkadza. Tak jak zazwyczaj nie lubię zwiedzac muzeów - to akurat jest zarąbiste!
Na bocznicach stoi stary tabor i to jaki klimatyczny!
Miły szynobusik. Kiedyś ponoć woził robotników.
A to jest też rodzaj drezyny! Zrobiony ponoć na bazie Żuka i używany do wożenia turystów w zimniejsze okresy roku, kiedy wiatr urywający łeb czy potoki deszczu psują nieco atmosferę poruszania się tymi odkrytymi modelami.
Wagon w formie ażurowej. Jakoś wybitnie fajnie się na nim siedzi!
Są też zadaszone wagony towarowe, a w ich wnętrzach kryją się różniste skarby.
Wagoniki takie trochę jak z kopalni?
Tu wagoniki w formie nieco zdekompletowanej. Ale na szynach stoją pewnie! Kabak stwierdza, że to są kolejowe wrotki. Nawet próbuje ich tak używać
A te póki co jeszcze odpoczywają w trawie.
Ślepy, falisty tor wijący się wśród kostki brukowej.
Być może kiedyś nadejdzie czas, że ta drezynka i te tory też dostaną swoje nowe życie.
Różniste miłe lokomotywki i co najważniejsze - można zajrzeć również do środka!
Wokół w trawie przycupnęło też wiele innych maszyn, wózków, szkieletów o nieznanym mi przeznaczeniu, ale pasujących do tego niezwykle barwnego miejsca!
Na chwilę zaglądamy też do wieży ciśnień!
Dziewczyna ze stacyjki pochodzi z Bytomia. Chłopak - lubi miejsca opuszczone. Mamy więc dużo wspólnych tematów! Świetni ludzie i przefajne miejsce tu stworzyli!
We wnętrzu stacyjki zgromadzono najciekawsze dokumenty i fanty zebrane z opuszczonych linii czy odkupione od różnych ludzi. Z tego wszystkiego wyłania się obraz kolei, której już praktycznie ma... Takiej, którą lubiłam najbardziej - nieco skrzypiącej i pachnącej metalem...
Bilety w dawnym stylu. I dokładnie takie same dostajemy na przejazd drezyną!
No i wspomniany już bohater dnia - drezyny! Mają tu i motorowe, i ręczne. Jedziemy na najdłuższą obecnie trasę - do zasieku na wielkim wiadukcie.
Już sam wyjazd z Nojewa sugeruje jak udana będzie ta przejażdżka!
Pokrzywy smagają nas po pyskach a zapach benzyny unosi się wokół. Krzaki bzu i tarnin zwieszają się nad torowiskiem. Ciemny tunel zarośli co chwilę rozjaśniają promienie już nisko wiszącego słońca. Aromat roztrajdanych, nieco już sfermentowanych mirabelek unosi się w powietrzu. Kilka razy migają na poboczu moje ulubione słupy
Naoglądałam się kiedyś filmów o archangielskiej oblasti, gdzie “pionierkami” - samoróbkowymi drezynami o silnikach z motoru i pace z drzwi od stodoły, ludzie śmigają do wyludnionych wsi, przemierzając kolejne trasy dawnych wąskotorówek. Tam jest tego bez liku! Zanim pozamykali granice, a świat okazał się tak odległy i niedostępny - mieliśmy plan się tam wybrać… No cóż... Ale i tu można poczuć namiastkę tego właśnie klimatu. Ten wiatr we włosach i tutu tutu - po nie zawsze super równym torowisku.
Tzn. kabak z toperzem w pełni korzystają z radości wiatru we włosach! Mnie oczywiście zaraz zimno w głowę i okręcam się w pięć chustek...
Po drodze mijamy jeszcze jeden wiadukt, chyba najmniejszy z dzisiaj odwiedzonych. I nie tory przebiegają górą - a mało uczęszczana polna droga. Może czasem korzysta z niej jakiś traktor.
Jeden z mijanych przejazdów. Ale mi się tu podoba! Takie drogi i taka kolej!
Fajnie jakby po wszystkich nieużywanych liniach można było śmigać takimi klimatycznymi pojazdami! By zbutwiałym, aromatycznym podkładom i wspinającym się na szyny ziołom, mógł towarzyszyć turkot kół i zgrzyty różnistych mechanizmów.
I chyba mamy nowy cel w życiu - jeździć po Polsce i szukać kolejnych miejsc do przebycia drezyną!
W Kikowie na stacji. Już dziś po raz drugi
Tu zabierany drezynostopowiczów A może to po prostu “przystanek na żądanie”? Na peronie stoi czworo młodych ludzi. Machają. A my do nich! Ucieszył ich widok drezyny i chętnie się przejadą. Jedna z dziewczyn jako dziecko mieszkała na tej stacyjce i teraz, po wielu latach, przyjechała tu na wycieczkę sentymentalną. Gdy to słyszę robi mi się z lekka dziwnie.. Kabak wierci w nią oczami a potem we mnie.. “Mówiłam ci mamo!” Dokładnie tak.. To jest to jej dziecko ze stacyjki po latach... Jak na kurde zamówienie! Jakie u licha było prawdopodobieństwo takiego spotkania?? Nie było go!! To się nie mogło tak po prostu wydarzyć!! Dziewczyna dowiaduje się o lalce bez głowy i krokodylu. Biegnie do szopy je obejrzeć. Niestety nie pamięta ich. Miała kiedyś podobne lalki, ale nie potrafi jej rozpoznać (zwłaszcza po samym korpusie Kabak mimo wszystko jest usatysfakcjonowany. “Nie martw się mamo! Ty też kiedyś odwiedzisz te swoje bary dworcowe sprzed 50 lat!”. No na tym etapie - to mi się naprawdę zrobiło zimno!
Na koniec mamy też okazję przejechać niewielki kawałek drezyną ręczną. Ta jest ponoć najstarsza. I tyż fajna sprawa takie wiosłowanie! Można przypakować jak na siłowni i to w miłych okolicznościach!
A drezynowa tabliczka mówi coś do nas po niemiecku.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
gar pisze:Ile za taką przejażdżkę drezyną sobie życzą i ile trwa taka przyjemność ?
Nie pamietam dokładnie. Wiem tylko ze placilo sie od osoby a nie od drezyny, wiec mieli pecha ci co jechali w duzej grupie, bo cena ta sama a musieli sie cisnąć. Teraz patrze na bilety, ze są tam wybite cyfry 25 zl, 35 zl i 40. Wydaje mi sie wiec ze nie mniej niz 25zl i nie wiecej niz 40. Jakos w tym przedziale. Wydaje mi sie, ze za 3 osoby dawalismy 100 zł z jakims małym kawałkiem, wiec chyba te 35 brzmi najbardziej prawdopodobnie.
Ile trwa sama jazda to tez trudno mi okreslic. Nam na cala drogę w obie strony zeszlo chyba kolo 2 godziny, ale czesto sie zatrzymywalismy, zeby isc na wiadukt, na stacyjke, zrobic zdjecia, zebrac mirabelki na kompot itp
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Ciekawe jak wyglądało współzawodnictwo w przewozie pasażerów za które wystawiono dyplom? Naganiali znajomych, aby było ich więcej?
Moze jakies łapanki na ulicy i ściąganie do pociągów? Jednych kusili ze im flaszkę postawia, a innych straszyli, ze jak nie wsiądą to spuszczą wpierdziel? A moze po prostu wygrywali ci, co mieli duze rodziny?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:buba pisze:Dawne okienko kasowe znów jest wykorzystywane do sprzedaży biletów
A czemu zabrałaś najlepszą fuchę córze?
Chyba nie zabrałam. Kilkakrotnie zamieniałyśmy się rolami. A największą atrakcją było chyba bieganie wokół stacyjki aby się wymienić miejscami
Ostatnio zmieniony 2022-01-09, 21:15 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Opuszczamy tereny przykolejowe i wbijamy w pola, podziwiając walory lokalnej architektury sakralnej. Słońce powoli chyli się ku zachodowi.
Noclegu szukamy już o zmierzchu. Niedaleko Sierakowa jest jezioro Lesionki i nad nim pole biwakowe. Jedziemy tam jak po swoje. Jest niedziela wieczór, więc wydawałoby się, że powinno już być pusto. A tu tłum! Kilka niezależnych imprez młodzieży, acz wszystkie utrzymane w podobnym stylu. Muzyka łupie, tzn. 3 różne repertuary i mam wrażenie, że każda grupka ma ambicje zagłuszyć te pozostałe. Początkowo stajemy przy jedynej wolnej wiatce, ale po chwili okazuje się dlaczego ona jest wolna - zarówno stół jak i ławy są całe zarzygane. W busia po chwili leci butelka. Na szczęście była nieduża i plastikowa, do połowy wypełniona jakimś płynem. Odbija się z hukiem, czemu towarzyszą wybuchy śmiechu imprezowiczów. Nie wiem czy specjalnie celowali czy chcieli wywalić w krzaki, a busio po prostu stał na drodze lotu? Jakaś dziewczyna idzie w naszą stronę chwiejnym krokiem, coś strasznie złorzecząc pod nosem. Nogi jej jednak odmawiają posłuszeństwa i ryje nosem w piasek. Tak już zostaje, nie próbuje się nawet podnieść. Podchodzi do niej chłopak, współimprezowicz, i zaczyna na nią sikać. Centralnie leje jej na plecy, stojąc od nas jakieś 10 metrów. Znowu wybuchy śmiechu jak przy butelce walącej w busia, a kilka osób z gromady robi sobie na tym tle wspólne zdjęcia. Ja pierdziuuu! Co za miejsce??? Ile czasu tam jesteśmy rozglądając się wokoło? 2 minuty? Trzy? Raczej nie więcej niż 5. Zdecydowanie nie zamierzamy w takich okolicznościach nocować, spadamy stąd i to w podskokach…
Ufff… Udało się nie zagrzebać w piasku na wyjeździe. Przeraźliwe ryki też zostały daleko za plecami. Ale jest coraz ciemniej, a w takich warunkach bardzo źle się szuka noclegu. Mamy namiar na miejsce przy moście w Sierakowie, ale to jakby park miejski. Z widokiem na kamienice i na zupełnej patelni. Nie bardzo jest gdzie iść do kibla (chyba że ktoś podchodzi do sprawy tak luźno jak chłopak z Lesionek
Już po ciemku jedziemy nad jezioro Kubek koło Jeziorna. Maleńka wioseczka z kilkoma przyćmionymi światłami, jakaś grobla pomiędzy stawami (z mapy to w ogóle wyglądało jakby nasza droga miała przebiegać przez jezioro Żwir zmieniający się w piach, sosnowy las. Wiaty i znaczek parkingu. Pusto. Gwiazdy, szum drzew i spadające szyszki. Kilka zaparkowanych przyczep kempingowych, ale bez lokatorów. Fajno! Mamy gdzie spać…
Kabak się bawi w wiacie, że kotek sika na tygryska, a foczka się cieszy i robi zdjęcia…
Rano zaglądamy nad jezioro. Trochę jednak jest za chłodno, aby się skusić na kąpiel. Sympatyczne korzeniaste plażki tu mają.
Możemy też w całej krasie zobaczyć w jak ładnym miejscu przyszło nam nocować.
W kibelku są dodatkowe atrakcje np. gniazdo os.
Mamy okazję przejechać się legendarną drogą nr 133. Słyszałam opinie, że to droga o numerze trzycyfrowym, dopuszczona do ruchu, ale o nawierzchni przystępnej jedynie dla terenówek. Na wjeździe witają nas wielkie tablice. Nie wiem co to jest za ściema i czemu ma służyć??? Droga faktycznie nie ma asfaltu, ale jest równa, gładka i niezakopliwa. Kto jak kto, ale busio terenówką nie jest i ryje się w gruncie nieporównywalnie bardziej od losowo wybranej osobówki (mamy porównanie chociażby ze skodusią). Może tą tablice postawili, żeby turyści mogli se fote walnąć i potem pokazać jacy byli dzielni, że dali radę się przebrać? My daliśmy, więc nie pozostaje nam nic innego pękać z dumy i pochwalić się tym w internecie - co niniejszym czynimy!
Przy owej drodze, na trasie Sieraków - Piłka, była kiedyś osada Bronice. Nie była to duża miejscowość, a zupełnie wysiedlona została w czasie II wojny światowej. Ponoć Niemcy planowali tu hodowle zwierzyny i miejsce polowań dla władz. Do teraz zostały tylko resztki cmentarza, a łażące wokół sarny wskazują, że zwierzyna hoduje się tu cakiem nieźle.
Kolejny punkt na naszej trasie to Wieleń i opuszczona kaplica grobowa położona w zdziczałym parku na skraju tego miasta.
Krypty są mroczne (jak przystało na ten rodzaj zabudowania) i pachną chlorem (trochę jak świeżo umyty kibel). Eeeeee? Domestos tu ktoś rozlał czy jak? To jest wielka wada relacji, że nie ma możliwości oddania w nich zapachu odwiedzanych miejsc, bez tego, sam opis, jest często bardzo niekompletny!
Kiedyś zapewne było ich więcej, acz do dziś zachowała się tylko jedna, metalowa trumna.
Ma dziurę, więc można kuknąć do środka. Kabak szuka wampirów i jest zawiedziona brakiem kości. Sugeruje, że jeśli nie ma oryginalnych kości - to lokalne władze albo właściciele terenu powinni tu podrzucić plastikowe albo chociaż z kurczaka, żeby uatrakcyjnić region dla turystów. A nie że taki kabak jedzie tu z daleka i nawet kości w krypcie nie ma! Skandal!
Dalej jedziemy do Kaczorów koło Piły. Mieliśmy tu namiary na ośrodek Zodiak. Miejsce dosyć niezwykłe nawet na tle innych ośrodków wypoczynkowych z PRLowskich czasów. Tu domki były zrobione z cystern! A ja jeszcze nigdy nie spałam w cysternie!
Ośrodek jest, cysterny stoją, ale niestety już nie pod wynajem. Są sprywatyzowane na dacze. Kilkoro ludzi kręci się po terenie, ale nie udaje się ich przekonać, aby udostępnili klucze do któregoś z domków. Ani miłą gadką, ani powoływaniem się na nostalgię, ani rozczulającym kabaczkiem śliniącym się do cysterny, ani nawet przekupstwem. Nie i koniec. Nie da rady
Zaglądamy jeszcze nad pobliskie jezioro, które trochę wyschło, odsłaniając duże połacie piasku.
Chwilę łazimy nad brzegami oceniając jego walory biwakowe. Średnie... Jest jeszcze wcześnie więc jedziemy dalej. Co do pałacu w Kruszewie mieliśmy bardzo przeterminowane informacje - miał być opuszczony, a zdecydowanie jest… Pozostaje nam odbić na zachód, w stronę Walkowic i promu na Noteci.
Prom jest, rażąco pomarańczowy i kursuje tylko do 15:00.
Noteć solidnie porosła rzęsą.
Na brzegu stoi nadwątlona przez czas wiatka - od deszczu to by nie ochroniła, ale funkcje ubarwiania krajobrazu wciąż dobrze spełnia.
Drewna na opał nie brakuje. Niedaleko stoją solidne, wyschłe drzewa, częściowo powalone przez wiatr.
W oddali muczą krowy i klnie wędkarz. Nie wiem czy żyłka się rwie czy ryba nie bierze, ale wiązanki lecą straszliwe.
Wieczorne ognisko.
Zastanawiamy się tutaj nad jednym ważnym problemem nadwodnym. Nad utopcami Bo one ponoć atakują tylko w nocy i tylko wtedy gdy nieostrożny delikwent, który znajdzie się na ich terenie, wejdzie do wody. Będąc na brzegu jest się bezpiecznym i utopce mogą tylko ze złości zgrzytać zębami. Ale co w przypadku, gdy nogami stoimy twardo na brzegu, nie planujemy kąpieli, ale zanurzamy w wodzie rękę? Np. napełniając butelkę? Tu podania ludowe milczą. Czy utopiec już może wciągnąć w odmęty czy jeszcze mu nie wypada?
A tak chyba wygląda ręka utopca, który postanowił przed snem skutecznie zagasić ognisko, żeby mu się nie rozlazło po okolicy
Widoki z promu. Chciałabym bardzo kiedyś spłynąć sobie kajakiem lub pontonem po takiej zielonej, orzęsionej rzece.
Z promu widać stepowe wzgórze, a raczej taki jakby wał. Jest na nim nowa wiata przypominająca bróg i punkt widokowy na domy w rządku, pole z traktorem i kościelną wieżę wsi Radolin.
Kabak znajduje w piasku ciekawy kamień - niebieski i jakby w kropeczki. Po bliższych oględzinach rzekomy kamień okazuje się być wyplutą landrynką. Kabak jest zły, że nie chcemy zabrać tej wspaniałej lepkiej pamiątki.
Jest też ładna ważka, ale chyba już nie żyje. Ważki też (o zgrozo) nie zabieramy.
W Mirosławcu krótki przystanek na podziwianie czołgu i samolotu. Niestety nie udaje się wejść żadnemu z nich do wnętrza.
Co ciekawe, na pomniku z czołgami są dwie tablice pamiątkowe. Jedna z 1974 roku, druga z 2020. Pierwsza ku pamięci żołnierzy wyzwalających Mirosławiec, druga upamiętniająca pierwszych powojennych osadników. Czyżby żołnierze okazali się politycznie niewłaściwi? Acz jeśli nawet tak, to fajnie, że robiąc nową tablicę tą starą też zostawili.
Samolotowe detale z napisami.
Jest też jakaś armata.
Po drodze napotykamy sporo znaków ostrzegawczo - informacyjnych, takich można powiedzieć - na czasie.
W Starej Studnicy się zatrzymujemy. Sami nie wiemy dlaczego - tak nam w duszy zagrało. Ile można jechać i jechać. Idziemy połazić. Drogi z kostki brukowej sugerują, że czas tu spędzony nie będzie zmarnowany.
Natrafiamy na dawny dworek.
W jego wnętrzach takie przykłady twórczości ludowej.
Są też miejsca biesiadne, miło zagospodarowane i ozdobione przez lokalną ludność.
Gdzieś przy drodze ustawili też takowy zegar. Będzie kolejny okaz do mojej kolekcji - drugie życie opony
cdn
Noclegu szukamy już o zmierzchu. Niedaleko Sierakowa jest jezioro Lesionki i nad nim pole biwakowe. Jedziemy tam jak po swoje. Jest niedziela wieczór, więc wydawałoby się, że powinno już być pusto. A tu tłum! Kilka niezależnych imprez młodzieży, acz wszystkie utrzymane w podobnym stylu. Muzyka łupie, tzn. 3 różne repertuary i mam wrażenie, że każda grupka ma ambicje zagłuszyć te pozostałe. Początkowo stajemy przy jedynej wolnej wiatce, ale po chwili okazuje się dlaczego ona jest wolna - zarówno stół jak i ławy są całe zarzygane. W busia po chwili leci butelka. Na szczęście była nieduża i plastikowa, do połowy wypełniona jakimś płynem. Odbija się z hukiem, czemu towarzyszą wybuchy śmiechu imprezowiczów. Nie wiem czy specjalnie celowali czy chcieli wywalić w krzaki, a busio po prostu stał na drodze lotu? Jakaś dziewczyna idzie w naszą stronę chwiejnym krokiem, coś strasznie złorzecząc pod nosem. Nogi jej jednak odmawiają posłuszeństwa i ryje nosem w piasek. Tak już zostaje, nie próbuje się nawet podnieść. Podchodzi do niej chłopak, współimprezowicz, i zaczyna na nią sikać. Centralnie leje jej na plecy, stojąc od nas jakieś 10 metrów. Znowu wybuchy śmiechu jak przy butelce walącej w busia, a kilka osób z gromady robi sobie na tym tle wspólne zdjęcia. Ja pierdziuuu! Co za miejsce??? Ile czasu tam jesteśmy rozglądając się wokoło? 2 minuty? Trzy? Raczej nie więcej niż 5. Zdecydowanie nie zamierzamy w takich okolicznościach nocować, spadamy stąd i to w podskokach…
Ufff… Udało się nie zagrzebać w piasku na wyjeździe. Przeraźliwe ryki też zostały daleko za plecami. Ale jest coraz ciemniej, a w takich warunkach bardzo źle się szuka noclegu. Mamy namiar na miejsce przy moście w Sierakowie, ale to jakby park miejski. Z widokiem na kamienice i na zupełnej patelni. Nie bardzo jest gdzie iść do kibla (chyba że ktoś podchodzi do sprawy tak luźno jak chłopak z Lesionek
Już po ciemku jedziemy nad jezioro Kubek koło Jeziorna. Maleńka wioseczka z kilkoma przyćmionymi światłami, jakaś grobla pomiędzy stawami (z mapy to w ogóle wyglądało jakby nasza droga miała przebiegać przez jezioro Żwir zmieniający się w piach, sosnowy las. Wiaty i znaczek parkingu. Pusto. Gwiazdy, szum drzew i spadające szyszki. Kilka zaparkowanych przyczep kempingowych, ale bez lokatorów. Fajno! Mamy gdzie spać…
Kabak się bawi w wiacie, że kotek sika na tygryska, a foczka się cieszy i robi zdjęcia…
Rano zaglądamy nad jezioro. Trochę jednak jest za chłodno, aby się skusić na kąpiel. Sympatyczne korzeniaste plażki tu mają.
Możemy też w całej krasie zobaczyć w jak ładnym miejscu przyszło nam nocować.
W kibelku są dodatkowe atrakcje np. gniazdo os.
Mamy okazję przejechać się legendarną drogą nr 133. Słyszałam opinie, że to droga o numerze trzycyfrowym, dopuszczona do ruchu, ale o nawierzchni przystępnej jedynie dla terenówek. Na wjeździe witają nas wielkie tablice. Nie wiem co to jest za ściema i czemu ma służyć??? Droga faktycznie nie ma asfaltu, ale jest równa, gładka i niezakopliwa. Kto jak kto, ale busio terenówką nie jest i ryje się w gruncie nieporównywalnie bardziej od losowo wybranej osobówki (mamy porównanie chociażby ze skodusią). Może tą tablice postawili, żeby turyści mogli se fote walnąć i potem pokazać jacy byli dzielni, że dali radę się przebrać? My daliśmy, więc nie pozostaje nam nic innego pękać z dumy i pochwalić się tym w internecie - co niniejszym czynimy!
Przy owej drodze, na trasie Sieraków - Piłka, była kiedyś osada Bronice. Nie była to duża miejscowość, a zupełnie wysiedlona została w czasie II wojny światowej. Ponoć Niemcy planowali tu hodowle zwierzyny i miejsce polowań dla władz. Do teraz zostały tylko resztki cmentarza, a łażące wokół sarny wskazują, że zwierzyna hoduje się tu cakiem nieźle.
Kolejny punkt na naszej trasie to Wieleń i opuszczona kaplica grobowa położona w zdziczałym parku na skraju tego miasta.
Krypty są mroczne (jak przystało na ten rodzaj zabudowania) i pachną chlorem (trochę jak świeżo umyty kibel). Eeeeee? Domestos tu ktoś rozlał czy jak? To jest wielka wada relacji, że nie ma możliwości oddania w nich zapachu odwiedzanych miejsc, bez tego, sam opis, jest często bardzo niekompletny!
Kiedyś zapewne było ich więcej, acz do dziś zachowała się tylko jedna, metalowa trumna.
Ma dziurę, więc można kuknąć do środka. Kabak szuka wampirów i jest zawiedziona brakiem kości. Sugeruje, że jeśli nie ma oryginalnych kości - to lokalne władze albo właściciele terenu powinni tu podrzucić plastikowe albo chociaż z kurczaka, żeby uatrakcyjnić region dla turystów. A nie że taki kabak jedzie tu z daleka i nawet kości w krypcie nie ma! Skandal!
Dalej jedziemy do Kaczorów koło Piły. Mieliśmy tu namiary na ośrodek Zodiak. Miejsce dosyć niezwykłe nawet na tle innych ośrodków wypoczynkowych z PRLowskich czasów. Tu domki były zrobione z cystern! A ja jeszcze nigdy nie spałam w cysternie!
Ośrodek jest, cysterny stoją, ale niestety już nie pod wynajem. Są sprywatyzowane na dacze. Kilkoro ludzi kręci się po terenie, ale nie udaje się ich przekonać, aby udostępnili klucze do któregoś z domków. Ani miłą gadką, ani powoływaniem się na nostalgię, ani rozczulającym kabaczkiem śliniącym się do cysterny, ani nawet przekupstwem. Nie i koniec. Nie da rady
Zaglądamy jeszcze nad pobliskie jezioro, które trochę wyschło, odsłaniając duże połacie piasku.
Chwilę łazimy nad brzegami oceniając jego walory biwakowe. Średnie... Jest jeszcze wcześnie więc jedziemy dalej. Co do pałacu w Kruszewie mieliśmy bardzo przeterminowane informacje - miał być opuszczony, a zdecydowanie jest… Pozostaje nam odbić na zachód, w stronę Walkowic i promu na Noteci.
Prom jest, rażąco pomarańczowy i kursuje tylko do 15:00.
Noteć solidnie porosła rzęsą.
Na brzegu stoi nadwątlona przez czas wiatka - od deszczu to by nie ochroniła, ale funkcje ubarwiania krajobrazu wciąż dobrze spełnia.
Drewna na opał nie brakuje. Niedaleko stoją solidne, wyschłe drzewa, częściowo powalone przez wiatr.
W oddali muczą krowy i klnie wędkarz. Nie wiem czy żyłka się rwie czy ryba nie bierze, ale wiązanki lecą straszliwe.
Wieczorne ognisko.
Zastanawiamy się tutaj nad jednym ważnym problemem nadwodnym. Nad utopcami Bo one ponoć atakują tylko w nocy i tylko wtedy gdy nieostrożny delikwent, który znajdzie się na ich terenie, wejdzie do wody. Będąc na brzegu jest się bezpiecznym i utopce mogą tylko ze złości zgrzytać zębami. Ale co w przypadku, gdy nogami stoimy twardo na brzegu, nie planujemy kąpieli, ale zanurzamy w wodzie rękę? Np. napełniając butelkę? Tu podania ludowe milczą. Czy utopiec już może wciągnąć w odmęty czy jeszcze mu nie wypada?
A tak chyba wygląda ręka utopca, który postanowił przed snem skutecznie zagasić ognisko, żeby mu się nie rozlazło po okolicy
Widoki z promu. Chciałabym bardzo kiedyś spłynąć sobie kajakiem lub pontonem po takiej zielonej, orzęsionej rzece.
Z promu widać stepowe wzgórze, a raczej taki jakby wał. Jest na nim nowa wiata przypominająca bróg i punkt widokowy na domy w rządku, pole z traktorem i kościelną wieżę wsi Radolin.
Kabak znajduje w piasku ciekawy kamień - niebieski i jakby w kropeczki. Po bliższych oględzinach rzekomy kamień okazuje się być wyplutą landrynką. Kabak jest zły, że nie chcemy zabrać tej wspaniałej lepkiej pamiątki.
Jest też ładna ważka, ale chyba już nie żyje. Ważki też (o zgrozo) nie zabieramy.
W Mirosławcu krótki przystanek na podziwianie czołgu i samolotu. Niestety nie udaje się wejść żadnemu z nich do wnętrza.
Co ciekawe, na pomniku z czołgami są dwie tablice pamiątkowe. Jedna z 1974 roku, druga z 2020. Pierwsza ku pamięci żołnierzy wyzwalających Mirosławiec, druga upamiętniająca pierwszych powojennych osadników. Czyżby żołnierze okazali się politycznie niewłaściwi? Acz jeśli nawet tak, to fajnie, że robiąc nową tablicę tą starą też zostawili.
Samolotowe detale z napisami.
Jest też jakaś armata.
Po drodze napotykamy sporo znaków ostrzegawczo - informacyjnych, takich można powiedzieć - na czasie.
W Starej Studnicy się zatrzymujemy. Sami nie wiemy dlaczego - tak nam w duszy zagrało. Ile można jechać i jechać. Idziemy połazić. Drogi z kostki brukowej sugerują, że czas tu spędzony nie będzie zmarnowany.
Natrafiamy na dawny dworek.
W jego wnętrzach takie przykłady twórczości ludowej.
Są też miejsca biesiadne, miło zagospodarowane i ozdobione przez lokalną ludność.
Gdzieś przy drodze ustawili też takowy zegar. Będzie kolejny okaz do mojej kolekcji - drugie życie opony
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pierwsze co nas tu uderza to cisza… Wieś, która nie wita nas wyciem kosiarek i ujadaniem psów. Jest tak cicho, że słychać szum opadających liści i nasze kroki na brukowanej drodze. Domy utopione są w łanach nawłoci a zewsząd zawiewa zapachem jesiennego sadu. Tak… W ten sposób może obecnie wyglądać jedynie wieś, skąd zniknęli ludzie. Cisza i bujna roślinność jakoś nie idą w parze z tym gatunkiem…
Dotarliśmy do Brzeźnicy, wioski gdzie z żadnej strony nie podchodzi asfalt. Nie była to duża wieś. Domów jest kilka i są już raczej tylko skorupkami dawnej świetności. We wnętrzach nie za bardzo jest co oglądać, bo wszystko zostało dość skutecznie wypatroszone. A może po prostu cały czas porównujemy to miejsce z Raduchowem ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -wies.html ), gdzie byliśmy w kwietniu, a tam stan zachowania był naprawdę rewelacyjny?
Główna droga przez wieś. W “centrum” jest brukowana.
Potem w jedną i drugą stronę bruk zanika, przyjmując nawierzchnię ziemną.
Jeden z domów otoczony był ceglanymi murkami.
Kiedyś ktoś tu zamurował okna, więc mimo słonecznego dnia wnętrza są ciemne i czasem trzeba użyć latarki, żeby se pyska nie rozbić.
Tu jakby cegły i inne budulce przygotowane do wywiezienia? Równo ułożone w stosiki…
W wielu wnętrzach już zupełnie nie ma co oglądać…
Ale zawsze atrakcją pozostają schody. Mają różne kształty i co najważniejsze - są drewniane i skrzypią. Tego nie mamy na codzień żyjąc w domach z betonu.
Nie wiem co mieściło się w tym budynku. Trochę kojarzy mi się ze sklepem. Tak jakby nad drzwiami był kiedyś jakiś szyld?
I nawłoć! Wszędzie nawłoć!
To był chyba najlepiej zachowany budynek. W środku zostały nawet jeszcze meble, takie w miarę w całości. Ale dachy już fest dziurawe…
Przydrożne artefakty…
Dom z luksferami.
Do tego budynku jakby bomba wpadła. Wszystkie sprzęty wywalone na zewnątrz i rozwłóczone.
W środku można się poczuć obserwowanym! Na 150%
A przepraszam! Są jednak mieszkańcy!
Gdzieś na boki odchodzą wijące się drogi…
Najciekawszym miejscem wioski jest kościół.
Położony na pagórku, w otoczeniu starych drzew - tak jak zazwyczaj wyglądało otoczenie wiejskich kościółków, zanim w ostatnich latach również księża dostali amoku wycinania i obsesyjnej nienawiści do zieleni…
W środku można jeszcze zasiąść w ławce i zadumać się nad tym, kto ostatnio w niej siedział użytkując to miejsce zgodnie z przeznaczeniem.
Można wypatrzeć resztki niemieckich napisów…
…albo i inne ciekawe detale.
Wieża od spodu. Drabina niestety zbyt zdekompletowana, abyśmy próbowali z niej skorzystać.
Ostatni mieszkaniec zniknął z tej wsi w 2015 roku. Potwierdza to dokument znaleziony w jednym z domów i spotkany w pobliskim lesie drwal, z którym oczywiście wdajemy się w pogawędkę.
Idziemy jeszcze do równie opuszczonego przysiółka zwanego Łobzów. Prowadzi tam pylista droga wijąca się wzdłuż linii kolejowej.
Mój ulubiony rodzaj słupa!
Przy części słupów wiszą jeszcze kable.
Z tej strony też widać kościół, acz można go łatwo przeoczyć
Między Brzeźnicą a Łobzowem przepływa sobie niewielka rzeczka o nazwie Brzeźnicka Węgorza.
W przysiółku zachowały się resztki dwóch budynków z pustaków. Sprawiają one wrażenie jakby nigdy niedokończonych? Albo zabudowań gospodarczych?
Cały teren jest zarośnięty nawłocią, taką po szyję! Nie… dużo wyżej! A owe łany całe trzęsą się od bzyku pszczół. Kabak każdej z nich się przygląda czy to przypadkiem nie jest to Maja, Gucio albo pani Klementyna.
Napotykamy tu też dziwną skarpę. Częściowo jakby wzmacnianą kamieniami? A może to też są resztki jakiegoś budynku? Być może jesienią, gdy busz podwiędnie, można tu odnaleźć coś więcej?
cdn
Dotarliśmy do Brzeźnicy, wioski gdzie z żadnej strony nie podchodzi asfalt. Nie była to duża wieś. Domów jest kilka i są już raczej tylko skorupkami dawnej świetności. We wnętrzach nie za bardzo jest co oglądać, bo wszystko zostało dość skutecznie wypatroszone. A może po prostu cały czas porównujemy to miejsce z Raduchowem ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -wies.html ), gdzie byliśmy w kwietniu, a tam stan zachowania był naprawdę rewelacyjny?
Główna droga przez wieś. W “centrum” jest brukowana.
Potem w jedną i drugą stronę bruk zanika, przyjmując nawierzchnię ziemną.
Jeden z domów otoczony był ceglanymi murkami.
Kiedyś ktoś tu zamurował okna, więc mimo słonecznego dnia wnętrza są ciemne i czasem trzeba użyć latarki, żeby se pyska nie rozbić.
Tu jakby cegły i inne budulce przygotowane do wywiezienia? Równo ułożone w stosiki…
W wielu wnętrzach już zupełnie nie ma co oglądać…
Ale zawsze atrakcją pozostają schody. Mają różne kształty i co najważniejsze - są drewniane i skrzypią. Tego nie mamy na codzień żyjąc w domach z betonu.
Nie wiem co mieściło się w tym budynku. Trochę kojarzy mi się ze sklepem. Tak jakby nad drzwiami był kiedyś jakiś szyld?
I nawłoć! Wszędzie nawłoć!
To był chyba najlepiej zachowany budynek. W środku zostały nawet jeszcze meble, takie w miarę w całości. Ale dachy już fest dziurawe…
Przydrożne artefakty…
Dom z luksferami.
Do tego budynku jakby bomba wpadła. Wszystkie sprzęty wywalone na zewnątrz i rozwłóczone.
W środku można się poczuć obserwowanym! Na 150%
A przepraszam! Są jednak mieszkańcy!
Gdzieś na boki odchodzą wijące się drogi…
Najciekawszym miejscem wioski jest kościół.
Położony na pagórku, w otoczeniu starych drzew - tak jak zazwyczaj wyglądało otoczenie wiejskich kościółków, zanim w ostatnich latach również księża dostali amoku wycinania i obsesyjnej nienawiści do zieleni…
W środku można jeszcze zasiąść w ławce i zadumać się nad tym, kto ostatnio w niej siedział użytkując to miejsce zgodnie z przeznaczeniem.
Można wypatrzeć resztki niemieckich napisów…
…albo i inne ciekawe detale.
Wieża od spodu. Drabina niestety zbyt zdekompletowana, abyśmy próbowali z niej skorzystać.
Ostatni mieszkaniec zniknął z tej wsi w 2015 roku. Potwierdza to dokument znaleziony w jednym z domów i spotkany w pobliskim lesie drwal, z którym oczywiście wdajemy się w pogawędkę.
Idziemy jeszcze do równie opuszczonego przysiółka zwanego Łobzów. Prowadzi tam pylista droga wijąca się wzdłuż linii kolejowej.
Mój ulubiony rodzaj słupa!
Przy części słupów wiszą jeszcze kable.
Z tej strony też widać kościół, acz można go łatwo przeoczyć
Między Brzeźnicą a Łobzowem przepływa sobie niewielka rzeczka o nazwie Brzeźnicka Węgorza.
W przysiółku zachowały się resztki dwóch budynków z pustaków. Sprawiają one wrażenie jakby nigdy niedokończonych? Albo zabudowań gospodarczych?
Cały teren jest zarośnięty nawłocią, taką po szyję! Nie… dużo wyżej! A owe łany całe trzęsą się od bzyku pszczół. Kabak każdej z nich się przygląda czy to przypadkiem nie jest to Maja, Gucio albo pani Klementyna.
Napotykamy tu też dziwną skarpę. Częściowo jakby wzmacnianą kamieniami? A może to też są resztki jakiegoś budynku? Być może jesienią, gdy busz podwiędnie, można tu odnaleźć coś więcej?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- TripSeeker
- Posty: 118
- Rejestracja: 2021-05-14, 13:02
TripSeeker pisze:Okolice tej wsi wyglądają jak wymarzone do życia, a jednak nikt nie chciał żyć z dala od miasta.
Okoliczne wioski tez są z dala od miast a jednak pelne ludzi! Moze tu zadecydowal trudniejszy dojazd? Spotkany drwal mowil, ze zimą w ogole pługi nie odśnieżały tu drogi. Krajobrazowo miejsce naprawde cudne, pagorkowate, łaki, lasy. No ale jak widac do zycia na stałe to nie wystarcza...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Krajobrazowo miejsce naprawde cudne, pagorkowate, łaki, lasy.
Za to nie wyżyjesz.
Trzeba jechać do pracy. Jak PSKy tam działają, jak w większości naszego kraju, a zapewne tak, to w sumie...nie dziwię się.
20 lat temu ludzie uciekali z takich miejsc.
Moi teściowie chcieli wyjechać do naszej bazy, tam zamieszkać. Tylko pewnego razu Aga wysłała nam zdjęcia zdjęcia jak tam dosypało. Plus śnieg zsunął z dachu i proszę, trza się wziąć za łopatowanie:
a tu to miejsce w lecie:
i teściom odeszła ochota od sielskiego domostwa. Do lekarza obecnie muszą co chwilę jechać, specjalista w Katowicach? 15 minut jazdy. Tam 15 minut? To do Rajczy dojadą, a najbliższy szpital to tak z godzinę jazdy.
Smutne, ale prawdziwe... - wiem bo sam analizowałem przeprowadzkę, policzyłem ile by mi dojazd zajął, ile to km i ile paliwa bym spalił, niestety na sielskość nie stać mnie
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 73 gości