Przez Beskid Makowski, Wyspowy i Gorce (z Makowa Podh. do No
Przemierzane lasy są wilgotne i mgliste. Czasem szumi padający deszcz, a chwilę później otula nas jedynie mokra mgła i woda spadająca z nasiąkłych wcześniej drzew. Niby typowo górskich widoków nie ma, ale nie można tej aurze odmówić uroku!
Najeżone kropelkami pajęczyny! W poprzek drogi albo na równie skąpanych w deszczu ziołach!
Są też na iglakach! Dziwne te pajęczyny - takie trójwymiarowe i rosochate!
Szukamy bacówki pod Jasieniem. Dzisiaj łatwo ją można przegapić! Mamy pewien problem z jej znalezieniem, mimo że już tu kiedyś byliśmy.
Trzeba prawie nosem zaryć o ścianę, aby ją teraz dojrzeć
Korzystamy ze źródełka.
Mieliśmy okazję się tu zaplątać w majówkę roku 2004. Wtedy nie spaliśmy w środku bo był dziki tłum, trzeba było rozbić namiot na łące nieopodal.
Dziś tym bardziej nie ma szans na nocleg - nawet nie da się wejść normalnie do środka. Budyneczek zamknięty na cztery spusty. Robimy sobie zatem mały popas pod okapem. Gotujemy zupki - danie mało wyszukane, ale ciepłe i szybkie do zabełtania!
Fajne krzesełko!
Tuptamy dalej. Droga miejscami wygląda jak dno strumienia.
Gdzieś po drodze mijamy niewielki przysiółek.
A oto najbardziej rozległy widok na naszej dzisiejszej trasie (nie licząc poranka). "Okno pogodowe" trwa jakies 15 sekund
Na Myszycy zbaczamy nieco ze szlaku...
... i zaglądamy do malutkiej chatynki, oceniając jej walory noclegowe. Raczej średnie - przewiewna i położona tak totalnie na patelni.
Bardzo blisko, na skraju lasu, stoi nowa chatka. Nie mieszkalna, taka raczej biesiadna. Zamknięta, ale z zadaszonym gankiem. Na schodkach postanawiamy sobie zrobić herbatkę i zjeść batoniki.
Nie mija 5 minut jak podjeżdża traktor z trzema kolesiami. Z urywków ich rozmów wynika, że nie przyjechali tu przypadkiem. Albo wisi tu jakaś kamera, albo widzieli jak kukam do tej drugiej chatki na środku pola? Na początku patrzą na nas bardzo nieprzyjaźnie, ale gdy traktor odjeżdża i zostaje tylko jeden młody koleś, sytuacja jakoś się rozluźnia i można swobodnie pogadać. Ponoć już kilka razy im się tu turyści włamywali, tłukli szyby albo srali na środku tarasu. Więc tym razem widząc nieznajomych, woleli zapobiec zawczasu. Chłopak opowiada nam też o sobie, że przyjechał do Polski na urlop. Od dzieciństwa mieszka w Niemczech i jest tam zawodowym żołnierzem. Pokazuje na telefonie zdjęcia i filmiki z akcji pomocowych na terenach dotkniętych ostatnimi wielkimi powodziami. Masakra co oni tam zastali! Krajobraz jak po wojnie! I te jego opowieści o całych rodzinach potopionych w podziemnych garażach... Aż skóra cierpnie od samego słuchania i oglądania. A on tam był kilka tygodni... Nic dziwnego, że wciąż tym żyje i o tym opowiada, nawet przypadkowo spotkanym osobom...
Schodzimy do Rzek. I tu ogromna niespodzianka! Jest sklep! Hurrrra! Przed wyjazdem sprawdzałam w internecie i wychodziło, że takowego nie ma, że dopiero w Szczawie, a tam za daleko byłoby iść. Stąd możliwość zaopatrzenia spada na nas totalnie niespodziewanie! Uzupełniamy zapas kaszy, sera, a nawet cytrynówka na wieczór będzie! No właśnie… tylko co z tym wieczorem? Ten aspekt nie wygląda optymistycznie. Kolejne potencjalne bacówki czy szopy odpadają jedna po drugiej... A leje coraz mocniej. Taki deszcz o małym lub średnim natężeniu, jak towarzyszył nam od rana, jest do zaakceptowania. Ale teraz przybiera na sile z każdą chwilą. Mamy jeszcze kilka namiarów na ewentualne noclegi, ale żaden nie jest pewny i bezproblemowy..
A! Tak fajnie się dziś szło (mimo deszczu) bo prawie cały czas było z górki! No a teraz to się zmieni… Czeka nas podejście na Gorc.
Ulewa nabiera takiej intensywności, że po chwili jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Przypominają się nam Karpaty Pokuckie sprzed 3 lat… ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... onina.html ) Nie ma chroniących przed wodą kurtek, gdy wodospady wlewają się pod kaptur i strumieniem płyną w stronę pleców, rąk czy kupra. Nie ma nieprzemakalnych butów, gdy namakają spodnie, a woda sączy się do butów od góry… Człowiek idzie jak automat, zalewa mu oczy i marzy tylko o jakimś suchym kątku, aby móc wyjść spod tego ciągłego, zimnego wodospadu. Mój aparat ląduje w 3 workach, więc z tej trasy jest tylko kilka zdjęć z ponoć nieprzemakalnego telefonu toperza. Acz też w takich warunkach nie bardzo się chciało ich za dużo robić…
Chwila odpoczynku w miniwiatce. Nie to, żeby ona była szczelna i nie lało się na łeb. Tyle, że leje się dużo słabiej niż na zewnątrz - nawet dziurawy bylejaki dach jest czasem w cenie!
Po drodze spotykamy Bukę. Tak ją nazwaliśmy. Młoda dziewczyna z ogromnym plecakiem, częściowo schowanym pod szarą peleryną (no więc z daleka przedstawia taki obły, bukopodobny kształt). Idzie pod górę wolniej ode mnie - co naprawdę rzadko się zdarza. Wymieniamy pozdrowienia oraz utyskiwania na otaczającą nas aurę - i tuptamy dalej. Jesteśmy pewni, że dziewczyna jest fragmentem większej ekipy. Ale nikogo więcej dziś nie spotykamy… Myślimy potem, że na bank przyjdzie do chatki... Ale nie przyszła… Może poszła z bazy namiotowej po jakieś zapasy do sklepu? I to by tłumaczyło jej nienaturalnie ogromny plecak i wolne tempo? Tego się już chyba nie dowiemy… A może była duchem, który błąka się tutaj od wielu lat i pojawia się tylko w odpowiednich warunkach mgły i pizgawicy? Potem siedzimy wieczorem i rozkminiamy, że była ubrana tak trochę niedzisiejszo np. wydawało nam się, że miała plecak z zewnętrznym stelażem… Z drugiej strony - może tak samo pomyślała o nas? I była pewna, że spotka nas w bazie, a tak się nie stało?
Na Gorcu zaglądamy do chatki. Z dużą obawą, że nic z tego nie będzie. Znajomy nam mówił, że to chatka prywatna i nieraz udzielają schronienia wędrowcom, ale tylko pod nieobecność właścicieli, którzy jak logika nakazuje - mają pierwszeństwo do zasiedlania chaty. Główny problem polega na tym, że w wakacje, długie weekendy czy święta, chata jest obstawiona przez rodziny i znajomych, więc obcych w tych terminach się nie przyjmuje wcale. No a mamy sierpień….
Chatka jest cudna - przestronna, pachnąca drewnem, dymem i co najważniejsze w tej chwili - sucha i ciepła… I pusta. Nie ma nikogo. Ale jest jeszcze w miarę wcześnie… Ludzie zazwyczaj w górach przychodzą na nocleg dopiero wieczorem...
Na drzwiach wisi kartka z zasadami korzystania z obiektu i numerami telefonów opiekunów.
Dzwonimy. Tak totalnie bez wiary w powodzenie, ale jednocześnie z ogromnymi pokładami tlącej się gdzieś nadziei, że może jednak ten jeden procent szans stanie się naszym udziałem? Pip pip pip pip… Sygnał w telefonie miarowo daje o sobie znać, a nasz wzrok miota się pomiędzy klimatycznymi wnętrzami chatki a ta szarą ścianą deszczu, na którą najprawdopodobniej zaraz trzeba będzie znowu wyjść… Pip pip pip - zdaje się trwać w nieskończoność… Jak to jest, że czas jest taki względny? W końcu odbiera jakiś gość. I co? Możemy zostać!!!!!!!!!!!! Aaaaaaaaaaaaaaaa! Czy mogło nas spotkać większe szczęście? Nie musimy już nigdzie dalej iść, szukać, węszyć we mgle za kolejnymi bacówkami czy bazami. Nikt tu nie przyjdzie i nas nie wyrzuci! A najważniejsze - nie musimy w stanie ociekającym i do wykręcenia włazić do namiotu, przerabiając go na natychmiastowe jezioro! A dlaczego możemy zostać? Bo ekipa zaklepana na dzisiejszy termin zrezygnowała - ze względu na pogodę. Więc chata dzisiaj stoi pusta! Brak ładnej pogody okazał się nie przekleństwem - a uśmiechem losu!
Rozwieszamy w chacie mokre rzeczy - plecaki, kurtki, koszulki, gacie - dosłownie wszystko, co mieliśmy na sobie. Te rzeczy najpierw oczywiście wykręcamy przed chatką.
W chatce są dwa piece, ale nie rozpalamy w nich. Chyba nam się nie chce. Jest ciepło. Wprawdzie mokre ciuchy by szybciej poschły, ale też głupio bez potrzeby spalić całe suche drewno zgromadzone w chatce. A dziś nie bardzo jest jak przytachać coś z lasu. Może to drewno spod pieca komuś innemu będzie bardziej potrzebne? Bo np. nie będzie miał ze sobą butli gazowej?
Twórczość na blacie stołu Mamy okazję poznać konia Krzysia! Miło obok niego postawić kubeczek
Przebieramy suche łachy. Zjadamy kaszę - bez oszczędzania! W końcu dziś był nieplanowany sklep! Wypijamy tysiąc herbat. No i jeszcze mamy nalewkę! Kiedyś lubiłam cytrynówkę lubelską, ale ostatnimi czasy miałam wrażenie, że bardzo się zepsuła. Jak widać w maleńkim sklepiku w Rzekach została jakaś butelka z bardzo starej dostawy. Albo nabrała aromatu w czasie drogi na ten szczyt? Tak pysznej nalewki to myśmy jeszcze nie pili! Niech się schowają wszystkie domowe eliksiry, wyroby regionalne i tajne receptury koneserów! Jak widać ten chemiczny bełt potrafi przejść magiczną metamorfozę - tylko trzeba mu zapewnić odpowiednie warunki!
Szczęście wylewa się nam uszami! Jak to mało człowiekowi potrzeba - sucho w kuper i pełny brzuszek! Ale jakoś będąc w domu się tego w ogóle nie docenia… Więc może jeszcze do kompletu jest jednak konieczny ten zapach przygody, która pisze się na bieżąco i zaskakuje cię w każdej chwili?
Deszcz wali w dach nieustannie, cały wieczór, noc, poranek... Mamy wrażenie, że przybiera jeszcze na intensywności. A może to tylko podmuchy wiatru sprawiają takie wrażenie? O zmroku gdzieś daleko wyją syreny. Bardzo długo wyją. Zastanawiamy się, czy może zalało doliny? Jak w tych filmikach niemieckiego żołnierza? Przychodzą nam też dziwne alerty na telefony, że należy znaleźć bezpieczne schronienie i przygotować się na podtopienia. No niesamowite! Jakimś cudem wymyśliliśmy to wcześniej sami - bez pomocy wirtualnej troski wielkiego brata…
A! W chacie nie jesteśmy sami! Są całe stada wszelakich gryzoni, które czują się tu jak u siebie i w ogóle nie przejmują się naszym najściem. A jak się zgasi światło - to już wszystkie grają w berka! Spadają wtedy z półek kieliszki i keczupy. Głównie są to myszy, ale wypatrzyłam też jedną popielicę! Cudny płowy myszor o pyszczku chomika i wielkiej puszystej kicie! Od dawna mam takie marzenie, aby zrobić zdjęcie popielicy. Powiesiłabym je sobie nad materacem w domu, aby zawsze zasypiać trochę jak w górskiej chatce. Póki co nigdy mi się nie udało zdążyć, wycelować, namierzyć. Widziałam je nie raz, ale mój aparat ma za duże opóźnienie w stosunku do oka… No i dziś częściowo mi się udało… tzn. są dwa zdjęcia popielicy… Jedno z przodu…
I drugie z tyłu... Z lewej strony zdjęcia widać niewielki kawałek puszystego ogona
Zdjęcia były robione w odstępie kilku sekund od siebie. Tyle, ile ładuje się lampa błyskowa. Jak widać stanowczo za długo…
Z myszami szło prościej. Nie wiem - czy mniej płochliwe? Czy występują w większej ilości? Czy mniej mi zależało na uchwyceniu ogona?
No ale zwykłych myszów to ja mam na pęczki, choćby w letnim domku moich rodziców. A gruboogoniastych tam ni ma! Chyba popielica potrzebuje drewnianych ścian i górskich przestrzeni. Bieszczadzkie chatki były kiedyś mega popielicowe! Obnoga, Dydiówka, Chryszczatka! Tam to całe ich armie tańczyły na dwóch łapkach dla spragnionych wrażeń bywalców! Ale na dźwięk włączanego aparatu - znikały jak sen, nurkujac w tylko sobie znane szczeliny… A jeszcze mój stary kliszowy aparat po naciśnięciu guzika “on” wybrzmiewał jak załączana piła spalinowa. Więc puszyste kulki są jak najbardziej usprawiedliwione
Śpimy na szerokich ławach.
Zaraz obok mnie jest ściana z grubych beli, a za nią szum wody - jakby wodospad tam jakiś był! Tam szumi, w dach bębni, a w dolinach znów wyją syreny…
Mimo niepalenia w piecach powietrze jest przesiane zapachem dymu i wędzonki. Nie pamiętam kiedy ostatnio mi się tak cudownie spało! Tak jakoś zacisznie, wygodnie, sielsko... Nie wiem czemu, ale bardzo przypomniał mi się nocleg w Kurnytowej Kolibie...… Takie małe deja vu.... Wtedy też nam solidnie dolało! Hmmmm… W końcu to podobne miejsce i nie tak daleko stąd!
O tak to tam bywało! Kurnytowa, październik 2007.
Są takie momenty w życiu, że człowiek by chciał, aby trwały jak najdłużej. No i trochę chyba tak jest z naszym spaniem na Gorcu! Śpimy chyba 14 godzin Ha! Tak to można żyć!
W końcu nawet najmilsze miejsca trzeba opuścić. Dziś pogoda nieco lepsza tzn. pada dalej, ale intensywność znacznie zmalała. Mgły też jakby nieco mniej gęste…
Ale iść trzeba! W końcu dotrzeć z Gorca do Nowego Targu w 2.5 dnia to nie lada wyzwanie!
A! Nie dawała mi spokoju jedna rzecz! Takie nieodparte wrażenie, że ja już tą naszą chatkę kiedyś widziałam. Zaczęłam więc szukać i znalazłam! Przechodzilismy tamtędy w maju 2004. Acz jak to w majówki - chatka była pełna, więc nie zaglądaliśmy nawet do środka...
cdn
Najeżone kropelkami pajęczyny! W poprzek drogi albo na równie skąpanych w deszczu ziołach!
Są też na iglakach! Dziwne te pajęczyny - takie trójwymiarowe i rosochate!
Szukamy bacówki pod Jasieniem. Dzisiaj łatwo ją można przegapić! Mamy pewien problem z jej znalezieniem, mimo że już tu kiedyś byliśmy.
Trzeba prawie nosem zaryć o ścianę, aby ją teraz dojrzeć
Korzystamy ze źródełka.
Mieliśmy okazję się tu zaplątać w majówkę roku 2004. Wtedy nie spaliśmy w środku bo był dziki tłum, trzeba było rozbić namiot na łące nieopodal.
Dziś tym bardziej nie ma szans na nocleg - nawet nie da się wejść normalnie do środka. Budyneczek zamknięty na cztery spusty. Robimy sobie zatem mały popas pod okapem. Gotujemy zupki - danie mało wyszukane, ale ciepłe i szybkie do zabełtania!
Fajne krzesełko!
Tuptamy dalej. Droga miejscami wygląda jak dno strumienia.
Gdzieś po drodze mijamy niewielki przysiółek.
A oto najbardziej rozległy widok na naszej dzisiejszej trasie (nie licząc poranka). "Okno pogodowe" trwa jakies 15 sekund
Na Myszycy zbaczamy nieco ze szlaku...
... i zaglądamy do malutkiej chatynki, oceniając jej walory noclegowe. Raczej średnie - przewiewna i położona tak totalnie na patelni.
Bardzo blisko, na skraju lasu, stoi nowa chatka. Nie mieszkalna, taka raczej biesiadna. Zamknięta, ale z zadaszonym gankiem. Na schodkach postanawiamy sobie zrobić herbatkę i zjeść batoniki.
Nie mija 5 minut jak podjeżdża traktor z trzema kolesiami. Z urywków ich rozmów wynika, że nie przyjechali tu przypadkiem. Albo wisi tu jakaś kamera, albo widzieli jak kukam do tej drugiej chatki na środku pola? Na początku patrzą na nas bardzo nieprzyjaźnie, ale gdy traktor odjeżdża i zostaje tylko jeden młody koleś, sytuacja jakoś się rozluźnia i można swobodnie pogadać. Ponoć już kilka razy im się tu turyści włamywali, tłukli szyby albo srali na środku tarasu. Więc tym razem widząc nieznajomych, woleli zapobiec zawczasu. Chłopak opowiada nam też o sobie, że przyjechał do Polski na urlop. Od dzieciństwa mieszka w Niemczech i jest tam zawodowym żołnierzem. Pokazuje na telefonie zdjęcia i filmiki z akcji pomocowych na terenach dotkniętych ostatnimi wielkimi powodziami. Masakra co oni tam zastali! Krajobraz jak po wojnie! I te jego opowieści o całych rodzinach potopionych w podziemnych garażach... Aż skóra cierpnie od samego słuchania i oglądania. A on tam był kilka tygodni... Nic dziwnego, że wciąż tym żyje i o tym opowiada, nawet przypadkowo spotkanym osobom...
Schodzimy do Rzek. I tu ogromna niespodzianka! Jest sklep! Hurrrra! Przed wyjazdem sprawdzałam w internecie i wychodziło, że takowego nie ma, że dopiero w Szczawie, a tam za daleko byłoby iść. Stąd możliwość zaopatrzenia spada na nas totalnie niespodziewanie! Uzupełniamy zapas kaszy, sera, a nawet cytrynówka na wieczór będzie! No właśnie… tylko co z tym wieczorem? Ten aspekt nie wygląda optymistycznie. Kolejne potencjalne bacówki czy szopy odpadają jedna po drugiej... A leje coraz mocniej. Taki deszcz o małym lub średnim natężeniu, jak towarzyszył nam od rana, jest do zaakceptowania. Ale teraz przybiera na sile z każdą chwilą. Mamy jeszcze kilka namiarów na ewentualne noclegi, ale żaden nie jest pewny i bezproblemowy..
A! Tak fajnie się dziś szło (mimo deszczu) bo prawie cały czas było z górki! No a teraz to się zmieni… Czeka nas podejście na Gorc.
Ulewa nabiera takiej intensywności, że po chwili jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Przypominają się nam Karpaty Pokuckie sprzed 3 lat… ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... onina.html ) Nie ma chroniących przed wodą kurtek, gdy wodospady wlewają się pod kaptur i strumieniem płyną w stronę pleców, rąk czy kupra. Nie ma nieprzemakalnych butów, gdy namakają spodnie, a woda sączy się do butów od góry… Człowiek idzie jak automat, zalewa mu oczy i marzy tylko o jakimś suchym kątku, aby móc wyjść spod tego ciągłego, zimnego wodospadu. Mój aparat ląduje w 3 workach, więc z tej trasy jest tylko kilka zdjęć z ponoć nieprzemakalnego telefonu toperza. Acz też w takich warunkach nie bardzo się chciało ich za dużo robić…
Chwila odpoczynku w miniwiatce. Nie to, żeby ona była szczelna i nie lało się na łeb. Tyle, że leje się dużo słabiej niż na zewnątrz - nawet dziurawy bylejaki dach jest czasem w cenie!
Po drodze spotykamy Bukę. Tak ją nazwaliśmy. Młoda dziewczyna z ogromnym plecakiem, częściowo schowanym pod szarą peleryną (no więc z daleka przedstawia taki obły, bukopodobny kształt). Idzie pod górę wolniej ode mnie - co naprawdę rzadko się zdarza. Wymieniamy pozdrowienia oraz utyskiwania na otaczającą nas aurę - i tuptamy dalej. Jesteśmy pewni, że dziewczyna jest fragmentem większej ekipy. Ale nikogo więcej dziś nie spotykamy… Myślimy potem, że na bank przyjdzie do chatki... Ale nie przyszła… Może poszła z bazy namiotowej po jakieś zapasy do sklepu? I to by tłumaczyło jej nienaturalnie ogromny plecak i wolne tempo? Tego się już chyba nie dowiemy… A może była duchem, który błąka się tutaj od wielu lat i pojawia się tylko w odpowiednich warunkach mgły i pizgawicy? Potem siedzimy wieczorem i rozkminiamy, że była ubrana tak trochę niedzisiejszo np. wydawało nam się, że miała plecak z zewnętrznym stelażem… Z drugiej strony - może tak samo pomyślała o nas? I była pewna, że spotka nas w bazie, a tak się nie stało?
Na Gorcu zaglądamy do chatki. Z dużą obawą, że nic z tego nie będzie. Znajomy nam mówił, że to chatka prywatna i nieraz udzielają schronienia wędrowcom, ale tylko pod nieobecność właścicieli, którzy jak logika nakazuje - mają pierwszeństwo do zasiedlania chaty. Główny problem polega na tym, że w wakacje, długie weekendy czy święta, chata jest obstawiona przez rodziny i znajomych, więc obcych w tych terminach się nie przyjmuje wcale. No a mamy sierpień….
Chatka jest cudna - przestronna, pachnąca drewnem, dymem i co najważniejsze w tej chwili - sucha i ciepła… I pusta. Nie ma nikogo. Ale jest jeszcze w miarę wcześnie… Ludzie zazwyczaj w górach przychodzą na nocleg dopiero wieczorem...
Na drzwiach wisi kartka z zasadami korzystania z obiektu i numerami telefonów opiekunów.
Dzwonimy. Tak totalnie bez wiary w powodzenie, ale jednocześnie z ogromnymi pokładami tlącej się gdzieś nadziei, że może jednak ten jeden procent szans stanie się naszym udziałem? Pip pip pip pip… Sygnał w telefonie miarowo daje o sobie znać, a nasz wzrok miota się pomiędzy klimatycznymi wnętrzami chatki a ta szarą ścianą deszczu, na którą najprawdopodobniej zaraz trzeba będzie znowu wyjść… Pip pip pip - zdaje się trwać w nieskończoność… Jak to jest, że czas jest taki względny? W końcu odbiera jakiś gość. I co? Możemy zostać!!!!!!!!!!!! Aaaaaaaaaaaaaaaa! Czy mogło nas spotkać większe szczęście? Nie musimy już nigdzie dalej iść, szukać, węszyć we mgle za kolejnymi bacówkami czy bazami. Nikt tu nie przyjdzie i nas nie wyrzuci! A najważniejsze - nie musimy w stanie ociekającym i do wykręcenia włazić do namiotu, przerabiając go na natychmiastowe jezioro! A dlaczego możemy zostać? Bo ekipa zaklepana na dzisiejszy termin zrezygnowała - ze względu na pogodę. Więc chata dzisiaj stoi pusta! Brak ładnej pogody okazał się nie przekleństwem - a uśmiechem losu!
Rozwieszamy w chacie mokre rzeczy - plecaki, kurtki, koszulki, gacie - dosłownie wszystko, co mieliśmy na sobie. Te rzeczy najpierw oczywiście wykręcamy przed chatką.
W chatce są dwa piece, ale nie rozpalamy w nich. Chyba nam się nie chce. Jest ciepło. Wprawdzie mokre ciuchy by szybciej poschły, ale też głupio bez potrzeby spalić całe suche drewno zgromadzone w chatce. A dziś nie bardzo jest jak przytachać coś z lasu. Może to drewno spod pieca komuś innemu będzie bardziej potrzebne? Bo np. nie będzie miał ze sobą butli gazowej?
Twórczość na blacie stołu Mamy okazję poznać konia Krzysia! Miło obok niego postawić kubeczek
Przebieramy suche łachy. Zjadamy kaszę - bez oszczędzania! W końcu dziś był nieplanowany sklep! Wypijamy tysiąc herbat. No i jeszcze mamy nalewkę! Kiedyś lubiłam cytrynówkę lubelską, ale ostatnimi czasy miałam wrażenie, że bardzo się zepsuła. Jak widać w maleńkim sklepiku w Rzekach została jakaś butelka z bardzo starej dostawy. Albo nabrała aromatu w czasie drogi na ten szczyt? Tak pysznej nalewki to myśmy jeszcze nie pili! Niech się schowają wszystkie domowe eliksiry, wyroby regionalne i tajne receptury koneserów! Jak widać ten chemiczny bełt potrafi przejść magiczną metamorfozę - tylko trzeba mu zapewnić odpowiednie warunki!
Szczęście wylewa się nam uszami! Jak to mało człowiekowi potrzeba - sucho w kuper i pełny brzuszek! Ale jakoś będąc w domu się tego w ogóle nie docenia… Więc może jeszcze do kompletu jest jednak konieczny ten zapach przygody, która pisze się na bieżąco i zaskakuje cię w każdej chwili?
Deszcz wali w dach nieustannie, cały wieczór, noc, poranek... Mamy wrażenie, że przybiera jeszcze na intensywności. A może to tylko podmuchy wiatru sprawiają takie wrażenie? O zmroku gdzieś daleko wyją syreny. Bardzo długo wyją. Zastanawiamy się, czy może zalało doliny? Jak w tych filmikach niemieckiego żołnierza? Przychodzą nam też dziwne alerty na telefony, że należy znaleźć bezpieczne schronienie i przygotować się na podtopienia. No niesamowite! Jakimś cudem wymyśliliśmy to wcześniej sami - bez pomocy wirtualnej troski wielkiego brata…
A! W chacie nie jesteśmy sami! Są całe stada wszelakich gryzoni, które czują się tu jak u siebie i w ogóle nie przejmują się naszym najściem. A jak się zgasi światło - to już wszystkie grają w berka! Spadają wtedy z półek kieliszki i keczupy. Głównie są to myszy, ale wypatrzyłam też jedną popielicę! Cudny płowy myszor o pyszczku chomika i wielkiej puszystej kicie! Od dawna mam takie marzenie, aby zrobić zdjęcie popielicy. Powiesiłabym je sobie nad materacem w domu, aby zawsze zasypiać trochę jak w górskiej chatce. Póki co nigdy mi się nie udało zdążyć, wycelować, namierzyć. Widziałam je nie raz, ale mój aparat ma za duże opóźnienie w stosunku do oka… No i dziś częściowo mi się udało… tzn. są dwa zdjęcia popielicy… Jedno z przodu…
I drugie z tyłu... Z lewej strony zdjęcia widać niewielki kawałek puszystego ogona
Zdjęcia były robione w odstępie kilku sekund od siebie. Tyle, ile ładuje się lampa błyskowa. Jak widać stanowczo za długo…
Z myszami szło prościej. Nie wiem - czy mniej płochliwe? Czy występują w większej ilości? Czy mniej mi zależało na uchwyceniu ogona?
No ale zwykłych myszów to ja mam na pęczki, choćby w letnim domku moich rodziców. A gruboogoniastych tam ni ma! Chyba popielica potrzebuje drewnianych ścian i górskich przestrzeni. Bieszczadzkie chatki były kiedyś mega popielicowe! Obnoga, Dydiówka, Chryszczatka! Tam to całe ich armie tańczyły na dwóch łapkach dla spragnionych wrażeń bywalców! Ale na dźwięk włączanego aparatu - znikały jak sen, nurkujac w tylko sobie znane szczeliny… A jeszcze mój stary kliszowy aparat po naciśnięciu guzika “on” wybrzmiewał jak załączana piła spalinowa. Więc puszyste kulki są jak najbardziej usprawiedliwione
Śpimy na szerokich ławach.
Zaraz obok mnie jest ściana z grubych beli, a za nią szum wody - jakby wodospad tam jakiś był! Tam szumi, w dach bębni, a w dolinach znów wyją syreny…
Mimo niepalenia w piecach powietrze jest przesiane zapachem dymu i wędzonki. Nie pamiętam kiedy ostatnio mi się tak cudownie spało! Tak jakoś zacisznie, wygodnie, sielsko... Nie wiem czemu, ale bardzo przypomniał mi się nocleg w Kurnytowej Kolibie...… Takie małe deja vu.... Wtedy też nam solidnie dolało! Hmmmm… W końcu to podobne miejsce i nie tak daleko stąd!
O tak to tam bywało! Kurnytowa, październik 2007.
Są takie momenty w życiu, że człowiek by chciał, aby trwały jak najdłużej. No i trochę chyba tak jest z naszym spaniem na Gorcu! Śpimy chyba 14 godzin Ha! Tak to można żyć!
W końcu nawet najmilsze miejsca trzeba opuścić. Dziś pogoda nieco lepsza tzn. pada dalej, ale intensywność znacznie zmalała. Mgły też jakby nieco mniej gęste…
Ale iść trzeba! W końcu dotrzeć z Gorca do Nowego Targu w 2.5 dnia to nie lada wyzwanie!
A! Nie dawała mi spokoju jedna rzecz! Takie nieodparte wrażenie, że ja już tą naszą chatkę kiedyś widziałam. Zaczęłam więc szukać i znalazłam! Przechodzilismy tamtędy w maju 2004. Acz jak to w majówki - chatka była pełna, więc nie zaglądaliśmy nawet do środka...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:buba pisze:I drugie z tyłu...
Zdjęcie przecudne
No nie? Tez jestem z niego dumna! Takie... dynamiczne!
Acz troche zal ze jednak nie 2 sekundy wczesniej...
Ostatnio zmieniony 2021-12-22, 17:28 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A ja popielic nie znam. Ale w chatkach rzadko bywam - szkoda. Bo te, o których piszesz, w większości nie istnieją.
Pod Gorcem są dwie chatki. Wy spaliście w tej bliżej wieży?
Baaardzo lubię, jak już siedzę gdzieś na noclegu (albo w namiocie), a wiatr bębni nad głowami. A człowiek w ciepełku, w swoich bezpiecznych "czterech ścianach". Aż można zazdrościć Wam tego deszczu!
Pod Gorcem są dwie chatki. Wy spaliście w tej bliżej wieży?
Baaardzo lubię, jak już siedzę gdzieś na noclegu (albo w namiocie), a wiatr bębni nad głowami. A człowiek w ciepełku, w swoich bezpiecznych "czterech ścianach". Aż można zazdrościć Wam tego deszczu!
Wiolcia pisze:Ale w chatkach rzadko bywam - szkoda. Bo te, o których piszesz, w większości nie istnieją.
No tak. Dwie splonely a trzecia stoi, ale ponoc albo zamknieta albo jakies kamery w nią patrzą, wiec jak sie przyjdzie to szybko zjawia sie lesniczy ktory robi problemy Acz to informacja sprzed chyba 2-3 lat, wiec moze sie zmienilo co na lepsze.
Wiolcia pisze:Pod Gorcem są dwie chatki. Wy spaliście w tej bliżej wieży?
A to o tej drugiej chyba nie wiem? Z tej do wiezy byl kawalek. Ona jest na polanie Gorc Kamieniecki.
Baaardzo lubię, jak już siedzę gdzieś na noclegu (albo w namiocie), a wiatr bębni nad głowami. A człowiek w ciepełku, w swoich bezpiecznych "czterech ścianach". Aż można zazdrościć Wam tego deszczu!
W chatkach i wiatach uwielbiam deszcz bębniący w dach! Jakos to potęguje przytulnosc chatki i radosc z przebywania w niej! A w namiocie nie za bardzo, bo zawsze sie jednak troche martwie, ze przemoknie albo ze rano nie uda sie wysuszyc i trzeba bedzie zwijac mokry. A juz dwa namioty tak wykonczylismy - zalęgły sie takie czerwone obrzydliwe grzyby - nie do wyplenienia I namioty poszly do kubła.
W busiu tez nie przepadam ze deszczem bo dach jest blaszany i spadające krople brzmią jak lawina kamieni albo ostrzal z artylerii Juz nawet kilka razy myslalam, zeby jakis koc polozyc na dachu albo co
laynn pisze:Wiolcia napisał/a:
Aż można zazdrościć Wam tego deszczu!
I zmoknięcia
Pewnie gdyby nie ten deszcz to bysmy spali w namiocie w jakis krzakach zamiast w tej klimatycznej chatce. Wiec wydaje mi sie ze tym razem warto bylo zmoknac!
Ostatnio zmieniony 2021-12-22, 18:06 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Sebastian pisze:Czy po prawej to jest Pudelek?
Widzisz! Masz sobowtora i o tym nie wiesz!
Pudelek pisze:Z popielicą spałem w chatce w Ropiance. Po nocy latała po całym pokoju, w tym po mojej ręce.
To nie taka zła ta chatka! Pić nie pozwalają ale chociaz sa popielice!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Chyba była aż jedna i chętnie bym ją wymienił na ciepły kominek i towarzystwo do flaszki Chociaż rzeczywiście jej obecność się przydała - co jakiś czas zaglądałem do moich bagaży, oczywiście pod pretekstem aby sprawdzić, czy popielica czegoś nie rozwaliła
Nie wiedziałem, że toperz ma brata
Nie wiedziałem, że toperz ma brata
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Chociaż rzeczywiście jej obecność się przydała - co jakiś czas zaglądałem do moich bagaży, oczywiście pod pretekstem aby sprawdzić, czy popielica czegoś nie rozwaliła
Moze to byla dyzurna chatkowa popielica, specjalnie wytresowana do tego celu?
Pudelek pisze:Nie wiedziałem, że toperz ma brata
A nawet dwoch!
Ostatnio zmieniony 2021-12-23, 10:41 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Idziemy sobie pośród mgieł i mniejszego bądź większego opadu. Mijamy kolejne miejsca, z których zapewne są ładne widoki, o czym sugerują ławeczki, miejsca ogniskowe lub całkiem wprost - tablice z namalowanymi panoramami.
Na Gorcu jest wieża widokowa.
Jej wygląd z daleka sugeruje, że może ona pełnić również rolę wiaty. Nic bardziej mylnego… Nie chroni ani przed deszczem, ani przed wiatrem… Każdy jej kawałek cieknie jak sito.. Komponuje się to z napisami, że nie wolno tu nocować. A może celowo tak byle jak ją zrobili, żeby się do niczego nie nadawała?
Dalej nasze trasy wiodą po czymś wybitnie przypominającym nieczynne torowisko. Śmiejemy się, że to tak wygląda jakby złomiarze szyny podprowadzili, a podkłady zostały. To zapewne pozostałości legendarnej kolei transgorczańskiej
Mijamy też kolejne ostrzeżenia utrzymane w stylu, że po zmroku jest ciemno, a deszcz jest mokry. Jakby ktoś tego nie wiedział (a jakimś cudem przy swoim ilorazie inteligencji jednak opanował zdolność czytania) to ma jak znalazł wszystko podane na tacy. I może się poczuć bezpiecznie nawet w takich złowrogich górach!
Straszne krzaki! Strzeżcie się! Każdy zapewne chciałby w nie wleźć i wtedy zostałby na bank pożarty!
Z mgieł wyłaniają się mroczne kikutowiska.
Towarzyszy nam bardzo dużo malin. Są wielkie jak śliwki i wiszą wszędzie, również przy samym szlaku. Ludzie mijają je obojętnie. Ciekawe… Zawsze mi się wydawało, że maliny to przysmak…
A z ludźmi na szlaku to w ogóle jest zabawnie! Jak jesteśmy w chmurze, nic nie widać i popaduje - to jest totalnie pusto. Jak na chwilę (zazwyczaj bardzo krótką) błyśnie słońce - turyści zaraz się pojawiają. Pogoda jest dosyć zmienna, więc i fazy zatłoczenia szlaku migają nam przed oczami. Przebłysk słońca i w ciągu 10 minut mijamy 6 ekip. Potem na pół godziny się zawleka i mży. Nikogusieńko. Tylko my i ociekające wodą maliny… A potem znów dziura w chmurach i ciepłe promienie z projekcją ludzi! Ki diabeł? To oni się wyłaniają z mchu i paproci? Spod kamieni wyłażą? Jesteśmy w miejscach, gdzie turyści nie wyjdą w 5 minut ze schroniska czy auta, gdzie ukrywają się przed deszczem. Nie ma szans, aby przybiegli tu tak szybko skuszeni nagłą poprawą pogody! Aż przychodzi na myśl teoria symulacji, że nasze życie to tylko jakby komputerowa gra... My jesteśmy graczami na jej planie, a mijane krajobrazy i ich elementy: chmury, słońce, ludzie - to tylko projekcja, to tylko tło… Więc wyświetlić można wszystko, nawet jak przeczy to zasadom logiki. Takie to filozoficzne rozkminy snujemy sobie tuptając w stronę Turbacza
Do bacówki przychodzimy w fazie zacinającego deszczu więc jest pusto.
Wnętrza prezentują się całkiem przyjaźnie i zacisznie.
Był pomysł spać w tym szałasie (jakby się nie udało na Gorcu), ale to też nie była pewna opcja. Budynek stoi już na terenie PN, więc ponoć potrafią wieczorem się zwlec jakieś mendy i turystów przegonić….
Nie wiem czym sobie zasłużyła ta Matka Boska, że trafiła do pierdla? Jej koleżanki z Beskidu Makowskiego żyły sobie całkiem swobodnie i to jeszcze w dużym towarzystwie.
Widać, że pogoda stopniowo się poprawia. Pada rzadziej i mgły stają się jakby coraz bardziej dziurawe.
Zaraz przed Turbaczem mijamy beczące stada i lekko wkurwionych juhasów. No bo każdy turysta robi im zdjęcia (i nie każdy wzorem buby korzysta w tym celu z ogromnych zoomów). No ale z drugiej strony - czego oni się spodziewali w takim miejscu? Ich zadaniem jest przypuszczalnie nie tylko robienie sera, a również odgrywanie przedstawienia zwiększającego atrakcyjność regionu I robią to chyba skutecznie i profesjonalnie - bo mijana przez nas rodzinka, kolektywnie umundurowana w oczojebnych niebieskich kurteczkach (świetnie by się maskowali na tle naszego busia ) opowiada właśnie komuś przez komórkę, że widzieli prawdziwy redyk, a “owiec to jest tu miliony! Aż po horyzont!”. Aż mi się przypomniał dowcip: “Policjant łapie trzech pijaków. W komisariacie na środku stawia krzesło i pyta pierwszego:
- Ile widzisz krzeseł? - Dwa - mówi pierwszy. Pyta drugiego. - Ile widzisz krzeseł? - Cztery - odpowiada drugi. Pyta trzeciego. - Ile widzisz krzeseł? - A w którym rzędzie?” Rodzinka jak nic była na tej trzeciej imprezie!
Milion owiec na hali.
Milion owiec w zagrodzie.
Konie występują bardziej pojedynczo.
Dawna Metysówka. Nie zdążyliśmy tam zanocować… A nie dużo nam wtedy zabrakło. Rok albo dwa?
I nagle znów zawiewa mgłę, że nie tylko gór nie widać, ale nawet tych owiec na polanie. Juhasy się zapewne ucieszyły, bo będą mieć chwilę spokoju.
Był kot w butach, dzik jak widać pozazdrościł.
Do schroniska zaglądamy z jednym głównym celem - nabrać wody. Na biwak z 6 litrów nam się przyda, a dymać to z Gorca to nam się za bardzo nie chciało. Zalatujące ze stołówki zapachy przypominają nam, że od śniadania prawie nic nie jedliśmy, więc postanawiamy się skusić również na jakieś żarcie. Pada na naleśniki z jagodami. Jak się okazuje - jest to wersja tej potrawy jaką widzimy po raz pierwszy w życiu. Zazwyczaj farsz owocowy do naleśników jest utrzymany w konwencji jakby dżemu albo chociażby owoce są związane jakimś spoiwem np. śmietaną. Tutaj do naleśnika jagody są wsypane luzem. Gonimy więc je po talerzu i stole, bo toczą się zapamiętale i każda jagoda ma własną wizję trajektorii poruszania.
W schronisku najbardziej przypadł mi do gustu kominek! I jego malowidła naskalne! Albo raczej płaskorzeźby?
Muszą już być wiekowe i pochodzić z jakiś lepszych czasów… Teraz by zapewne wymurowali wszystko szarymi kafelkami o wymiarach idealnie dopasowanych i każda kolejna kafelka byłaby klonem poprzedniej…
Skądinąd bardzo jestem ciekawa genezy tego kominka i historii jego powstawania. Kto wydrapywał te obrazki? Czy to dzieło jakiejś jednej imprezy? Czy każdy kto przyszedł mógł dać upust swoim artystycznym potrzebom? Czy zlecono to jakiejś konkretnej osobie, mającej w okolicy odpowiedni autorytet?
A tu zwrócił moją uwagę komentarz przechodzącego dziecka, takiego na oko czterolatka: “Mamusiu, czemu ten pan ma pupę z przodu?” Faktycznie rzeźbiarz coś nie dopatrzył
Stoczywszy nierówną walkę z jagodami (miały liczebną przewagę), ruszamy w stronę Średniego Wierchu. Pojawia się coraz więcej gór wokoło, a nawet trochę słońca.
Schodzimy ze szlaków, więc ludzie znikają (tu akurat to nie dziwi . Mijane lasy bywają dość łyse...
... a drogi grząskie i pełne ciurkających nimi strumieni.
Planowaliśmy nocleg w tej chatce. Z zewnatrz i na pierwszy rzut oka całkiem miła...
... ale wnętrza okazują się być potwornie syfiaste... Dach chyba szczelny nie jest, w kątach leżą walące stęchlizną zamokłe materace i sterty śmieci. Początkowo mamy wizję, aby zabrać się za sprzątanie, poładować to do worków i wynieść za chatkę. Pryzma śmieci z bliższej odległości okazuje się jednak cuchnąć tak potwornie, że od razu robi się nam niedobrze i automatycznie dajemy kilka kroków w tył, praktycznie włażąc w pozostawione zatęchłe materace…
Nie wygląda to jak pozostałość po jednej imprezie - świniaki widać bywają tu regularnie. Jest piątek - może więc dzisiaj też się zwleką?
Nie mamy parcia tu zostać. Zwłaszcza, że świeci słońce i jest nadzieja, że główne oberwania chmur mamy już za sobą. Idziemy dalej. Zbocza Solniska są pocięte kamienistymi drogami i porębami. Snujemy się więc kolejnymi z nich, aby znaleźć jakieś odpowiadające nam miejsce.
W końcu wpada nam w oczy dziurawcowa łączka. Była tu kiedyś bacówka, teraz została tylko jej podmurówka (o ile tak można powiedzieć o budynku całkowicie drewnianym
Tak jak w rejonie Gorca dominowały maliniska - tu jest urodzaj na inne dary lasu!
To wszystko w komplecie brzmi jak dobre miejsce na namiot!
Chwile później z mgieł wychodzą jeszcze Tatry! Prezentują się całkiem sympatycznie, zwłaszcza w tych różowych obłoczkach zachodzącego słońca.
Wieczór jest pogodny, ale pizga okrutnie. Jest chyba z 10 stopni. Jednak niesiona od Makowa puchowa kurtka nie okazała się zbędnym balastem! Sierpień mówili.. Upały mówili… Ocieplenie klimatu twierdzili! Nie wiem co trzeba zrobić, żeby się ten klimat w końcu naprawdę zaczął się ocieplać? Ja czekam, czekam i doczekać się nie mogę! Żeby chociaż latem przestać marznąć!
Upiornie droga flaszka z Turbacza znajduje swoje zastosowanie! Samą herbatą byśmy mieli problem się rozgrzać.
cdn
Na Gorcu jest wieża widokowa.
Jej wygląd z daleka sugeruje, że może ona pełnić również rolę wiaty. Nic bardziej mylnego… Nie chroni ani przed deszczem, ani przed wiatrem… Każdy jej kawałek cieknie jak sito.. Komponuje się to z napisami, że nie wolno tu nocować. A może celowo tak byle jak ją zrobili, żeby się do niczego nie nadawała?
Dalej nasze trasy wiodą po czymś wybitnie przypominającym nieczynne torowisko. Śmiejemy się, że to tak wygląda jakby złomiarze szyny podprowadzili, a podkłady zostały. To zapewne pozostałości legendarnej kolei transgorczańskiej
Mijamy też kolejne ostrzeżenia utrzymane w stylu, że po zmroku jest ciemno, a deszcz jest mokry. Jakby ktoś tego nie wiedział (a jakimś cudem przy swoim ilorazie inteligencji jednak opanował zdolność czytania) to ma jak znalazł wszystko podane na tacy. I może się poczuć bezpiecznie nawet w takich złowrogich górach!
Straszne krzaki! Strzeżcie się! Każdy zapewne chciałby w nie wleźć i wtedy zostałby na bank pożarty!
Z mgieł wyłaniają się mroczne kikutowiska.
Towarzyszy nam bardzo dużo malin. Są wielkie jak śliwki i wiszą wszędzie, również przy samym szlaku. Ludzie mijają je obojętnie. Ciekawe… Zawsze mi się wydawało, że maliny to przysmak…
A z ludźmi na szlaku to w ogóle jest zabawnie! Jak jesteśmy w chmurze, nic nie widać i popaduje - to jest totalnie pusto. Jak na chwilę (zazwyczaj bardzo krótką) błyśnie słońce - turyści zaraz się pojawiają. Pogoda jest dosyć zmienna, więc i fazy zatłoczenia szlaku migają nam przed oczami. Przebłysk słońca i w ciągu 10 minut mijamy 6 ekip. Potem na pół godziny się zawleka i mży. Nikogusieńko. Tylko my i ociekające wodą maliny… A potem znów dziura w chmurach i ciepłe promienie z projekcją ludzi! Ki diabeł? To oni się wyłaniają z mchu i paproci? Spod kamieni wyłażą? Jesteśmy w miejscach, gdzie turyści nie wyjdą w 5 minut ze schroniska czy auta, gdzie ukrywają się przed deszczem. Nie ma szans, aby przybiegli tu tak szybko skuszeni nagłą poprawą pogody! Aż przychodzi na myśl teoria symulacji, że nasze życie to tylko jakby komputerowa gra... My jesteśmy graczami na jej planie, a mijane krajobrazy i ich elementy: chmury, słońce, ludzie - to tylko projekcja, to tylko tło… Więc wyświetlić można wszystko, nawet jak przeczy to zasadom logiki. Takie to filozoficzne rozkminy snujemy sobie tuptając w stronę Turbacza
Do bacówki przychodzimy w fazie zacinającego deszczu więc jest pusto.
Wnętrza prezentują się całkiem przyjaźnie i zacisznie.
Był pomysł spać w tym szałasie (jakby się nie udało na Gorcu), ale to też nie była pewna opcja. Budynek stoi już na terenie PN, więc ponoć potrafią wieczorem się zwlec jakieś mendy i turystów przegonić….
Nie wiem czym sobie zasłużyła ta Matka Boska, że trafiła do pierdla? Jej koleżanki z Beskidu Makowskiego żyły sobie całkiem swobodnie i to jeszcze w dużym towarzystwie.
Widać, że pogoda stopniowo się poprawia. Pada rzadziej i mgły stają się jakby coraz bardziej dziurawe.
Zaraz przed Turbaczem mijamy beczące stada i lekko wkurwionych juhasów. No bo każdy turysta robi im zdjęcia (i nie każdy wzorem buby korzysta w tym celu z ogromnych zoomów). No ale z drugiej strony - czego oni się spodziewali w takim miejscu? Ich zadaniem jest przypuszczalnie nie tylko robienie sera, a również odgrywanie przedstawienia zwiększającego atrakcyjność regionu I robią to chyba skutecznie i profesjonalnie - bo mijana przez nas rodzinka, kolektywnie umundurowana w oczojebnych niebieskich kurteczkach (świetnie by się maskowali na tle naszego busia ) opowiada właśnie komuś przez komórkę, że widzieli prawdziwy redyk, a “owiec to jest tu miliony! Aż po horyzont!”. Aż mi się przypomniał dowcip: “Policjant łapie trzech pijaków. W komisariacie na środku stawia krzesło i pyta pierwszego:
- Ile widzisz krzeseł? - Dwa - mówi pierwszy. Pyta drugiego. - Ile widzisz krzeseł? - Cztery - odpowiada drugi. Pyta trzeciego. - Ile widzisz krzeseł? - A w którym rzędzie?” Rodzinka jak nic była na tej trzeciej imprezie!
Milion owiec na hali.
Milion owiec w zagrodzie.
Konie występują bardziej pojedynczo.
Dawna Metysówka. Nie zdążyliśmy tam zanocować… A nie dużo nam wtedy zabrakło. Rok albo dwa?
I nagle znów zawiewa mgłę, że nie tylko gór nie widać, ale nawet tych owiec na polanie. Juhasy się zapewne ucieszyły, bo będą mieć chwilę spokoju.
Był kot w butach, dzik jak widać pozazdrościł.
Do schroniska zaglądamy z jednym głównym celem - nabrać wody. Na biwak z 6 litrów nam się przyda, a dymać to z Gorca to nam się za bardzo nie chciało. Zalatujące ze stołówki zapachy przypominają nam, że od śniadania prawie nic nie jedliśmy, więc postanawiamy się skusić również na jakieś żarcie. Pada na naleśniki z jagodami. Jak się okazuje - jest to wersja tej potrawy jaką widzimy po raz pierwszy w życiu. Zazwyczaj farsz owocowy do naleśników jest utrzymany w konwencji jakby dżemu albo chociażby owoce są związane jakimś spoiwem np. śmietaną. Tutaj do naleśnika jagody są wsypane luzem. Gonimy więc je po talerzu i stole, bo toczą się zapamiętale i każda jagoda ma własną wizję trajektorii poruszania.
W schronisku najbardziej przypadł mi do gustu kominek! I jego malowidła naskalne! Albo raczej płaskorzeźby?
Muszą już być wiekowe i pochodzić z jakiś lepszych czasów… Teraz by zapewne wymurowali wszystko szarymi kafelkami o wymiarach idealnie dopasowanych i każda kolejna kafelka byłaby klonem poprzedniej…
Skądinąd bardzo jestem ciekawa genezy tego kominka i historii jego powstawania. Kto wydrapywał te obrazki? Czy to dzieło jakiejś jednej imprezy? Czy każdy kto przyszedł mógł dać upust swoim artystycznym potrzebom? Czy zlecono to jakiejś konkretnej osobie, mającej w okolicy odpowiedni autorytet?
A tu zwrócił moją uwagę komentarz przechodzącego dziecka, takiego na oko czterolatka: “Mamusiu, czemu ten pan ma pupę z przodu?” Faktycznie rzeźbiarz coś nie dopatrzył
Stoczywszy nierówną walkę z jagodami (miały liczebną przewagę), ruszamy w stronę Średniego Wierchu. Pojawia się coraz więcej gór wokoło, a nawet trochę słońca.
Schodzimy ze szlaków, więc ludzie znikają (tu akurat to nie dziwi . Mijane lasy bywają dość łyse...
... a drogi grząskie i pełne ciurkających nimi strumieni.
Planowaliśmy nocleg w tej chatce. Z zewnatrz i na pierwszy rzut oka całkiem miła...
... ale wnętrza okazują się być potwornie syfiaste... Dach chyba szczelny nie jest, w kątach leżą walące stęchlizną zamokłe materace i sterty śmieci. Początkowo mamy wizję, aby zabrać się za sprzątanie, poładować to do worków i wynieść za chatkę. Pryzma śmieci z bliższej odległości okazuje się jednak cuchnąć tak potwornie, że od razu robi się nam niedobrze i automatycznie dajemy kilka kroków w tył, praktycznie włażąc w pozostawione zatęchłe materace…
Nie wygląda to jak pozostałość po jednej imprezie - świniaki widać bywają tu regularnie. Jest piątek - może więc dzisiaj też się zwleką?
Nie mamy parcia tu zostać. Zwłaszcza, że świeci słońce i jest nadzieja, że główne oberwania chmur mamy już za sobą. Idziemy dalej. Zbocza Solniska są pocięte kamienistymi drogami i porębami. Snujemy się więc kolejnymi z nich, aby znaleźć jakieś odpowiadające nam miejsce.
W końcu wpada nam w oczy dziurawcowa łączka. Była tu kiedyś bacówka, teraz została tylko jej podmurówka (o ile tak można powiedzieć o budynku całkowicie drewnianym
Tak jak w rejonie Gorca dominowały maliniska - tu jest urodzaj na inne dary lasu!
To wszystko w komplecie brzmi jak dobre miejsce na namiot!
Chwile później z mgieł wychodzą jeszcze Tatry! Prezentują się całkiem sympatycznie, zwłaszcza w tych różowych obłoczkach zachodzącego słońca.
Wieczór jest pogodny, ale pizga okrutnie. Jest chyba z 10 stopni. Jednak niesiona od Makowa puchowa kurtka nie okazała się zbędnym balastem! Sierpień mówili.. Upały mówili… Ocieplenie klimatu twierdzili! Nie wiem co trzeba zrobić, żeby się ten klimat w końcu naprawdę zaczął się ocieplać? Ja czekam, czekam i doczekać się nie mogę! Żeby chociaż latem przestać marznąć!
Upiornie droga flaszka z Turbacza znajduje swoje zastosowanie! Samą herbatą byśmy mieli problem się rozgrzać.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Tatry bubie się podobają...świat się kończy
Świat to sie skonczy jak kiedys zdecyduje sie tam pojechac! A nie jest to takie calkiem niemozliwe... skoro zaczelam jezdzic nad polskie morze - to juz wszystko sie moze wydarzyc pod wpływem roznych okolicznosci... Moze jeszcze bedzie relacja z pływania tratwą po Morskim Oku
A jeszcze odnosnie Tatr.. To nie tyle, ze same gory mi sie nie podobają, ale sposob ich zagospodarowania.
Ostatnio zmieniony 2021-12-29, 12:00 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 123 gości