Właśnie wróciłem z "Gierka". Niestety, najpierw kupiłem bilet, a potem dopiero przeczytałem recencje. Miażdżące recenzje. Spodziewałem się głównie fatalnego aktorstwa i reżyserii, ale całość przerosła moje najśmielsze wyobrażenia. Owszem, aktorzy są zazwyczaj albo drewniani albo wręcz karykaturalni (choć akurat sam Koterski - moim zdaniem - wypadł przyzwoicie), kamera jest beznadziejna, akcja się nie spina, ale najgorsze, że to jest taki film biograficzny, jak "Smoleńsk" filmem historycznym. To właściwie alternatywna wersja lat 70., pełna teorii spiskowych, przeinaczeń i zwykłych kłamstw.
Edward to sympatyczny, ojcowski, krystalicznie czysty facet. Okazuje się, że już od wyboru jest marionetką w rękach łysiejącego generała - to oczywiście Jaruzelski, choć nazwisko nosi on inne, najwyraźniej reżyserzy nie odważyli się użyć oryginalnego. Generał dzień w dzień dwoi się i troi, żeby Gierka udupić, choć kłóci się to z jego pomysłem wyniesienia go na tron. Oczywiście generał nie robi tego z własnej inicjatywy, każdy jego krok jest kontrolowany przez KGB (chyba nawet kolor papieru w sraczu). Gierek natomiast nie ma żadnej realnej władzy, nie może sobie nawet zatrzymać zaufanej sekretarki, a o obsadzie w rządzie decyduje generał i jego przydupas - też człowiek KGB. Fatalny stan gospodarki pod koniec panowania Gierka to nie jego wina, ba - takiego stanu wcale nie było, gospodarka kwitła, a ludzie żyli dostatniej, natomiast zadłużenie było śmiesznie małe, ale w skutek intrygi generała, KGB i... amerykańskich banksterów wprowadzono w Polsce sztuczny kryzyz, aby... pozbyć się Gierka. Premier (Jaroszewicz, ale w filmie także inne nazwisko) to również marionetka, a kluczowe decyzje podejmuje szantażowany zdjęciami z ekscesów swojego syna (którego popisy były wówczas dość powszechnie znane). Cały naród Gierka kochał, ale przestał, bo esbecja zaczęła wymyślać plotki o nim i jego rodzinie (kryształowa wanna, super willa, fryzjerzy w Paryżu) i to przesądziło o wszystkim. Według filmu nawet Breżniew od 1974 roku jest już niedołężną marionetką w rękach służb, a sam Gierek wcale nie był prorosyjski, lecz chciał... wyrwać Polskę z rąk komunistów
. SB nieustannie szuka haków na Gierka i zachowuje się wobec pierwszego sekretarza jak w stosunku do podwładnego, podobnie ciągle kręcący się koło niego żołnierze. Sam Gierek nie jest w stanie nic zrobić żadnemu z funkcjonariuszy, no bo skoro nie jest w stanie ochronić swojej sekretarki, to co dopiero w tym przypadku...
Generał to postać tak karykaturalna, że wręcz zabawna - trzaska sprzętami, krzyczy z butelką szampana, szarpie kobiety, stroi durne miny (jak to zwykle robi Pawlicki) no i oczywiście knuje, knuje, knuje... Najbardziej go irytuje wzrost bogactwa obywateli, bo ma być biednie i już. W końcu w 1980 roku mu się udaje osiągnąć cel, z czego oprócz KGB najbardziej znów się cieszą... amerykańscy banksterzy, oferujący generałowi duże ilości pieniędzy na lewo. Przy okazji mówią, że jakby chciał zmienić ustrój (w 1980 roku!), to może na nich liczyć, podeślą profesora z Harwardu (czyżby nawiazanie do Balcerowicza?), a w ogóle to Europa się zwija i poza Polską na nikogo innego nie można liczyć (czy to czegoś nie przypomina?). Oczywiście Wałęsa to człowiek generała, więc strajkami sierpniowymi nie ma się co martwić, zresztą do ich zakończenia najbardziej przyczynił się... Wyszyński, który próbował też namówić Gierka do przyjęcia katolicyzmu
(można odnieść wrażenie, że mu się udało, skoro był to warunek kardynała, żeby włączyć się w politykę pojednania - niezły szantaż). Wyszyński przemówił przez radio, stoczniowcy się popłakali, poprzytulali i strajk się skończył. Całkiem sporo końcowego miejsca zajmuje śpiewanie kolęd, aaa, i jest też epizod z nieudaną próbą zabójstwa Gierka przez generała
.
Dodam do tego, że realizacja jest cholernie biedna, ciągle te sami skromne pokoje, rządowy helikopter i samoloty to jakieś złomy, baza radziecka to pokrzywiona budka, a USA udaje jakiś poniemiecki odrapany pałacyk. Nawet esbecy są nieustannie ci sami przez całe 10 lat
Na ulicach pojawiają się ciągle te same auta - Gierka przez całą dekadę woził jeden i ten sam Citroen albo Peugout, Wyszyński także ma tego samego Mercedesa, a białą Syrenkę widać chyba na kilkudziesięciu ujęciach. No i oczywiście masę błędów - tablice rejestracyjne nie z tego okresu, auta, których jeszcze nie wyprodukowano, państwa, których nazwy brzmiały wówczas inaczej i tak dalej...
Tak kuriozalnego filmu nie widziałem od bardzo dawna. Ja rozumiem, że w filmy zazwyczaj nie trzymają się w 100 procentach wszystkich faktów, lecz tutaj ktoś popuścił cugle z pełną mocą. Kurski pewnie pęka z dumy, bo to propagandówka, która miała utwierdzić widza w dwóch tezach: Gierek był dobry i Polska byłaby mlekiem i miodem płynąca, ale mu nie pozwolono, a Jaruzelski był zły, od 1970 roku de facto rządził krajem, cała reszta to figuranci, a Wojciech to najczarniejsza postać w historii Polski (choć ma jeden ludzki odruch - chce od banksterów pieniedzy przed świętami, aby dać narodowi trochę pomarańczy i bananów). Nie wiem czy cel osiągnięto, gdyż po projekcji zapanowała cisza i usłyszałem rozmowę z tylnego rzędu dwóch starszych kobiet:
- Już sama nie wiem co o tym myśleć. Przecież było chyba inaczej.
Czy ta hagiografia Gierka to jest jedynie z powodu nienawiści do Jaruzelskiego? Może niekoniecznie, w końcu jego polityka gospodarcza (zadłużanie się na potęgę, podnoszenie stopy życiowej na kredyt i ogromne, często nietrafione inwestycji) cieszy się dziś dużym poparciem w obecnym rządzie.
W każdym razie polecam jako jazdę bez trzymanki