Przez Beskid Makowski, Wyspowy i Gorce (z Makowa Podh. do No
Przez Beskid Makowski, Wyspowy i Gorce (z Makowa Podh. do No
Pociąg do Zakopanego jest pełen, ale o dziwo nie turystów jadących w góry. Jadą jagodziarze z mijanych wiosek, wśród których nie ma zgodności, gdzie ostatecznie wysiądą. Dylematy powodują jakieś nowe informacje znalezione na tematycznych internetowych grupach, co do wysypu jagód na górskich łąkach innego niż początkowo planowanego rejonu. Jadą kuracjuszki oddawać się sanatoryjnemu życiu w Rabce. Ich rozmowy pełne są planów i wspomnień z poprzednich turnusów. Obie mają problemy z biodrami, acz w opowieściach przewija się więcej romansów niż zabiegów kojących stawy. Jedzie trójka dzieci w wieku szkolnym, wsadzonych w pociąg i wysłanych do babci na wakacje gdzieś pod Andrychowem. Dzieci sprawiają wrażenie jakby pierwszy raz w życiu jechały pociągiem. Wszystko ich dziwi - i kibel, i otwierane okno, a nawet kosz na śmieci, którym się tak zapamiętale bawią, że aż odpada. Jadą też dwie niunie na podbój zakopiańskich knajp. Miały jechać wczoraj autem, no ale nie odpaliło… Wakacje, sobota, pociąg w kierunku gór, a wygląda na to, że my jedyni wtaszczamy do wagonu ogromne plecaki. Być może o nieturystycznym składzie decyduje fakt, że pociąg omija zarówno główne miasta Górnego Śląska jak i Kraków? Dla nas to idealne rozwiązanie - im dalej od dużych miast tym lepiej!
Wysiadamy w Makowie Podhalańskim.
Wycieczkę rozpoczynamy od wizyty w knajpie nieopodal dworca. Nie szukaliśmy jej - ona znalazła nas. Nie można więc sprzeciwiać się przeznaczeniu!
Zaraz po wejściu upatruję sobie jedno piwo - Tenczynek się nazywa. Nigdy takiego nie piłam.
Barmanka jednak stwierdza, że ono nie jest na sprzedaż. Jakiś klient je kiedyś zostawił i tak stoi na półce, mimo że raczej nie ma już szans, że właściciel po nie wróci. Kobita widząc moją smutną minę, z którą spoglądam na Żywca w lodówce, postanawia mi ów Tenczynek sprezentować. “Sprzedać nam go nie wolno, bo nie mamy go na stanie. A skoro go nie ma na stanie, to może i lepiej, żeby go i na półce nie było?”. Tak oto miło zaczynamy naszą wycieczkę - od podarku.
W knajpie stoi też rower z przywieszoną kartką “sprzedam, 450 zł”. Może też jakiś klient zostawił??
Przemieszczamy się pnącymi się w górę uliczkami, zostawiając w dolinach miasteczko z jego ruchliwą szosą i pustymi chodnikami.
Gdy przyklejona do zboczy zabudowa zaczyna się przerzedzać, mijamy chłopaka zbierającego nasiona pokrzyw. Wywiązuje się miła pogawędka i nasz nowy znajomy zaprasza nas na herbatę. Tu poznajemy jego dziewczynę, która zajmuje się zielarstwem. Herbatka więc nie jest jakimś naparem ze sklepowej torebki, a cudowną mieszaniną darów okolicznych lasów w połączeniu z powiewem egzotyki sprowadzonej z dalekich krain. Opijamy się jak bąki, mając świadomość, że takich pyszności to długo pić nie będziemy. Sandra i Kamil mieszkają tu od ponad roku. Lubią klimaty Rainbow, a i w Wolimierzu bywali. Odkrywamy więc, że mamy sporo wspólnych znajomych. Siedzimy chyba z godzinę gawędząc miło o miejscach znanych i tych, które byśmy chcieli odwiedzić w przyszłości. O chatkach, festiwalach i zlotach zrzeszających ludzi, niekoniecznie zawsze płynących z prądem narzucanych mód.
Posiedzielibyśmy dłużej, ale wykazując tendencję do zarywania dnia już na samym starcie - to raczej nie dotrzemy za tydzień na nasz zaplanowany pociąg Żegnamy się więc miło i zagłębiamy się w ciemny leśny tunel znakowany żółtym szlakiem. Ścieżka jest bardzo błotnista, wszędzie są wręcz jeziora, które omijamy lasem, często musimy mocno zboczyć z drogi, aby nie ugrzęznąć w bagnie.
Skąd tu u licha tyle wody? W ładną słoneczną pogodę? Jeszcze nie wiemy, że ten dzień będzie jedynym bez deszczu. Tzn. bez deszczu dla nas, bo tym górom to dziś pół dnia pompowało…
Mijamy pagórki opisane na mojej mapie Stańkowa, Ostrysz…
Widoków na trasie mało. Wędrówkę urozmaicają jedynie kolorowo ukwiecone kapliczki. Ich to jest tutaj od groma! To się powinno nazywać "Beskid Kapliczkowy"! W innych rejonach Polski to leśna czy polna kapliczka zdarza się czasem, a tu stadami! Prawie na każdym drzewie wisi! Nie wiem czy to taka moda czy lud tu taki pobożny?
Mijamy też ukryty w gęstych krzakach baraczek z pytajnikiem na drzwiach. Wyzamykane, więc to chyba czyjaś dacza?
Na nocleg zatrzymujemy się na widokowej polance przed Koskową Górą. Słońce wisi już nisko, a mapa twierdzi, że tam na grzbiety podejdą jezdne drogi i gęsta zabudowa. Na polance możemy się schować tak, że nas nie widać ze szlaku, a jednocześnie spożyć kolację z widokiem na góry. Jest to gdzieś chyba w rejonie wzniesienia Przysłopski Wierch (Zarębki).
Ogniska dziś nie palimy. Boimy się, że dym lub światło zdradzi naszą lokalizację.
Bardzo niedaleko stąd, kawałek w dół poniżej łąki, są chyba jakieś zabudowania. Słychać wyraźnie niosącą się muzykę i odgłosy imprezy. Sądząc po repertuarze - ktoś ma chyba urodziny.
Wieczorem próbuje mnie upolować sowa, gdy siedzą sobie wśród traw. Chyba myślała, że jestem czymś mniejszym. Dobrze, że toperz mnie zawołał, ja wstałam, a sowa szybko smyrgnęła do góry widząc, że upatrzony obiekt ma trochę nie takie rozmiary. Zjeść by mnie nie zjadła, ani nie uniosła w dal w szponach, ale mogłaby podrapać albo udziobać, a zwłaszcza pierwszego dnia to takich przygód nam nie trzeba.
Długo patrzymy w gwiazdy. Niebo ostatnio jest strasznie zaśmiecone. Co rusz któraś niby-gwiazda lata, mruga na czerwono lub niebiesko. Najbardziej nas zadziwiła taka jedna o nietypowej trajektorii i z “nóżką” do dołu, wyglądająca nieco jak grzybek. Momentami to wygląda jakby satelity grały w berka!
Nocą szczekają sarny i słychać kilka strzałów. Sarny są zaraz koło namiotu, a strzały na szczęście dosyć daleko.
Ranek jest szary. Składamy namiot, zaczynamy jeść śniadanie - i tu zaczyna lać… Połykamy więc na szybko rozmoczone kanapki (ze względu na konsystencję przynajmniej nie utkną nam w gardle) i szykujemy się do drogi. Bo schronić to tu się nie ma za bardzo gdzie…
Zazwyczaj najgorsze na wycieczkach górskich w czasie niepogody jest to, że g... widać. Leziesz na tą góre, namachasz się, nasapiesz i zobaczysz trochę białej mgły. Na tym wyjeździe jest na szczęście inaczej - leje, mglisto, ale zawsze cosik widać na horyzontach!
Krajobraz z wierzbówką.
Krajobraz z kablem.
Mijana zabudowa i uprawy.
Fajne snopki! Trochę przypominają takie z dawnych lat, ale jednak jakby trochę inne?
Na Koskową prowadzą utwardzane różnymi sposobami drogi. Mijamy kapliczkę.
To pierwsze zadaszone schronienie na naszej trasie. Miło chwilę posiedzieć bez deszczu bębniącego w kaptur. Przyjemnie pachnie kwiatami, kadzidełkiem, świecami. Widać, że lokalsi bardzo o to miejsce dbają.
W środku bardzo z siebie zadowolony papież i twórczość ludowa.
Dalej jest szczyt o czterech masztach. W cieniu masztów jest też miejsce na ognisko. Nie zrobiłam zdjecia. Pewnie akurat nie chciało mi się aparatu z worka ciągnąć.
Faktycznie wysoko tu podchodzą zabudowania, ale takie fajne, takie wiejskie. Zboże tu hodują, ziemniaki, a i kura zagdacze czasami.
A tu styl zakopiański z pewną domieszką cygańskiego pałacu?
Schodzimy w stronę przysiółka pod Parszywką. Chmury się trochę przewiewają więc i Tatery widać coraz dokładniej.
W przysiółku kolejna kaplica i kilka domów.
Na skraju drogi stoi kilku młodych motocyklistów przełajowych, rozprawiających co by tu ze sobą zrobić i jak zabić nudę. Póki co zajmują się gazowaniem stacjonarnym, tak żeby było głośno, paliło się sprzęgło, a błoto bryzgało na boki. Przypomina mi się cytat ze Stasiuka: “Mają samochody, ale nie mają dokąd nimi pojechać…”
Dalej wchodzimy w las, droga ostro opada w dół. Szeleszczą mokre liście, od czasu do czasu otrząsane wiatrem spuszczają na nas solidny wodospad zgromadzonego deszczu. I nie wiedzieć czemu cały las tutaj wali rozpuszczalnikiem!
Są krótkie przerwy, gdy ulewa przechodzi w mżawkę, ale o wygrzewaniu się na suchej trawie to raczej szansy nie ma Odpuszczamy więc sobie początkowo planowaną trasę przez Balinkę i Jaworzyński Wierch. Schodzimy w dolinę wsi Więciórka, drogą wiodącą wzdłuż słupów wysokiego napięcia.
Mijamy kolejną sympatyczną kapliczkę.
Ta jest dodatkowo zasiedlona przez ogromne stado aniołków! Szkoda, że o tym nie wiedziałam, bo bym przyniosła jakiegoś aniołka od siebie. Bardzo lubię takie zwyczaje, gdy w jakimś miejscu coś się od siebie zostawia
Tuptamy więc przez Więciórkę. Czasem się trafi drewniany dom, czasem stara tabliczka.
W rejonie występują też ciekawe, otoczakowe fasady. To pewnie z racji bliskości potoków, gdzie można było łatwo pozyskać budulec.
Po drodze mijamy też kilka tartaków.
A woda wybrała swoją drogę… Olewając kanał, który jej ludzie zbudowali. Czerwona kosteczka bardziej jej przypadła do gustu
W centrum Tokarni nie znajdujemy ani otwartego sklepu ani knajpy. Toperz zostaje z plecakami pod okapem jakiegoś nieczynnego jakby targu. Ja ruszam na poszukiwania. Głównie potrzebujemy pozyskać wodę. Uderzam więc na OSP. Co jak co, ale wodę to tutaj chyba powinni mieć? Dostaję nawet taką butelkowaną, ze sklepu. Mój widok (zmokła kura?) jakoś rozczulił strażaków, dopytywali się też czy nie potrzebujemy jedzenia albo suchych ubrań
Obiad gotujemy w wiacie przystankowej. No bo ciągle leje… Widać jednak jakieś przebłyski na horyzoncie, które być może zwiastują koniec chmury?
cdn
Wysiadamy w Makowie Podhalańskim.
Wycieczkę rozpoczynamy od wizyty w knajpie nieopodal dworca. Nie szukaliśmy jej - ona znalazła nas. Nie można więc sprzeciwiać się przeznaczeniu!
Zaraz po wejściu upatruję sobie jedno piwo - Tenczynek się nazywa. Nigdy takiego nie piłam.
Barmanka jednak stwierdza, że ono nie jest na sprzedaż. Jakiś klient je kiedyś zostawił i tak stoi na półce, mimo że raczej nie ma już szans, że właściciel po nie wróci. Kobita widząc moją smutną minę, z którą spoglądam na Żywca w lodówce, postanawia mi ów Tenczynek sprezentować. “Sprzedać nam go nie wolno, bo nie mamy go na stanie. A skoro go nie ma na stanie, to może i lepiej, żeby go i na półce nie było?”. Tak oto miło zaczynamy naszą wycieczkę - od podarku.
W knajpie stoi też rower z przywieszoną kartką “sprzedam, 450 zł”. Może też jakiś klient zostawił??
Przemieszczamy się pnącymi się w górę uliczkami, zostawiając w dolinach miasteczko z jego ruchliwą szosą i pustymi chodnikami.
Gdy przyklejona do zboczy zabudowa zaczyna się przerzedzać, mijamy chłopaka zbierającego nasiona pokrzyw. Wywiązuje się miła pogawędka i nasz nowy znajomy zaprasza nas na herbatę. Tu poznajemy jego dziewczynę, która zajmuje się zielarstwem. Herbatka więc nie jest jakimś naparem ze sklepowej torebki, a cudowną mieszaniną darów okolicznych lasów w połączeniu z powiewem egzotyki sprowadzonej z dalekich krain. Opijamy się jak bąki, mając świadomość, że takich pyszności to długo pić nie będziemy. Sandra i Kamil mieszkają tu od ponad roku. Lubią klimaty Rainbow, a i w Wolimierzu bywali. Odkrywamy więc, że mamy sporo wspólnych znajomych. Siedzimy chyba z godzinę gawędząc miło o miejscach znanych i tych, które byśmy chcieli odwiedzić w przyszłości. O chatkach, festiwalach i zlotach zrzeszających ludzi, niekoniecznie zawsze płynących z prądem narzucanych mód.
Posiedzielibyśmy dłużej, ale wykazując tendencję do zarywania dnia już na samym starcie - to raczej nie dotrzemy za tydzień na nasz zaplanowany pociąg Żegnamy się więc miło i zagłębiamy się w ciemny leśny tunel znakowany żółtym szlakiem. Ścieżka jest bardzo błotnista, wszędzie są wręcz jeziora, które omijamy lasem, często musimy mocno zboczyć z drogi, aby nie ugrzęznąć w bagnie.
Skąd tu u licha tyle wody? W ładną słoneczną pogodę? Jeszcze nie wiemy, że ten dzień będzie jedynym bez deszczu. Tzn. bez deszczu dla nas, bo tym górom to dziś pół dnia pompowało…
Mijamy pagórki opisane na mojej mapie Stańkowa, Ostrysz…
Widoków na trasie mało. Wędrówkę urozmaicają jedynie kolorowo ukwiecone kapliczki. Ich to jest tutaj od groma! To się powinno nazywać "Beskid Kapliczkowy"! W innych rejonach Polski to leśna czy polna kapliczka zdarza się czasem, a tu stadami! Prawie na każdym drzewie wisi! Nie wiem czy to taka moda czy lud tu taki pobożny?
Mijamy też ukryty w gęstych krzakach baraczek z pytajnikiem na drzwiach. Wyzamykane, więc to chyba czyjaś dacza?
Na nocleg zatrzymujemy się na widokowej polance przed Koskową Górą. Słońce wisi już nisko, a mapa twierdzi, że tam na grzbiety podejdą jezdne drogi i gęsta zabudowa. Na polance możemy się schować tak, że nas nie widać ze szlaku, a jednocześnie spożyć kolację z widokiem na góry. Jest to gdzieś chyba w rejonie wzniesienia Przysłopski Wierch (Zarębki).
Ogniska dziś nie palimy. Boimy się, że dym lub światło zdradzi naszą lokalizację.
Bardzo niedaleko stąd, kawałek w dół poniżej łąki, są chyba jakieś zabudowania. Słychać wyraźnie niosącą się muzykę i odgłosy imprezy. Sądząc po repertuarze - ktoś ma chyba urodziny.
Wieczorem próbuje mnie upolować sowa, gdy siedzą sobie wśród traw. Chyba myślała, że jestem czymś mniejszym. Dobrze, że toperz mnie zawołał, ja wstałam, a sowa szybko smyrgnęła do góry widząc, że upatrzony obiekt ma trochę nie takie rozmiary. Zjeść by mnie nie zjadła, ani nie uniosła w dal w szponach, ale mogłaby podrapać albo udziobać, a zwłaszcza pierwszego dnia to takich przygód nam nie trzeba.
Długo patrzymy w gwiazdy. Niebo ostatnio jest strasznie zaśmiecone. Co rusz któraś niby-gwiazda lata, mruga na czerwono lub niebiesko. Najbardziej nas zadziwiła taka jedna o nietypowej trajektorii i z “nóżką” do dołu, wyglądająca nieco jak grzybek. Momentami to wygląda jakby satelity grały w berka!
Nocą szczekają sarny i słychać kilka strzałów. Sarny są zaraz koło namiotu, a strzały na szczęście dosyć daleko.
Ranek jest szary. Składamy namiot, zaczynamy jeść śniadanie - i tu zaczyna lać… Połykamy więc na szybko rozmoczone kanapki (ze względu na konsystencję przynajmniej nie utkną nam w gardle) i szykujemy się do drogi. Bo schronić to tu się nie ma za bardzo gdzie…
Zazwyczaj najgorsze na wycieczkach górskich w czasie niepogody jest to, że g... widać. Leziesz na tą góre, namachasz się, nasapiesz i zobaczysz trochę białej mgły. Na tym wyjeździe jest na szczęście inaczej - leje, mglisto, ale zawsze cosik widać na horyzontach!
Krajobraz z wierzbówką.
Krajobraz z kablem.
Mijana zabudowa i uprawy.
Fajne snopki! Trochę przypominają takie z dawnych lat, ale jednak jakby trochę inne?
Na Koskową prowadzą utwardzane różnymi sposobami drogi. Mijamy kapliczkę.
To pierwsze zadaszone schronienie na naszej trasie. Miło chwilę posiedzieć bez deszczu bębniącego w kaptur. Przyjemnie pachnie kwiatami, kadzidełkiem, świecami. Widać, że lokalsi bardzo o to miejsce dbają.
W środku bardzo z siebie zadowolony papież i twórczość ludowa.
Dalej jest szczyt o czterech masztach. W cieniu masztów jest też miejsce na ognisko. Nie zrobiłam zdjecia. Pewnie akurat nie chciało mi się aparatu z worka ciągnąć.
Faktycznie wysoko tu podchodzą zabudowania, ale takie fajne, takie wiejskie. Zboże tu hodują, ziemniaki, a i kura zagdacze czasami.
A tu styl zakopiański z pewną domieszką cygańskiego pałacu?
Schodzimy w stronę przysiółka pod Parszywką. Chmury się trochę przewiewają więc i Tatery widać coraz dokładniej.
W przysiółku kolejna kaplica i kilka domów.
Na skraju drogi stoi kilku młodych motocyklistów przełajowych, rozprawiających co by tu ze sobą zrobić i jak zabić nudę. Póki co zajmują się gazowaniem stacjonarnym, tak żeby było głośno, paliło się sprzęgło, a błoto bryzgało na boki. Przypomina mi się cytat ze Stasiuka: “Mają samochody, ale nie mają dokąd nimi pojechać…”
Dalej wchodzimy w las, droga ostro opada w dół. Szeleszczą mokre liście, od czasu do czasu otrząsane wiatrem spuszczają na nas solidny wodospad zgromadzonego deszczu. I nie wiedzieć czemu cały las tutaj wali rozpuszczalnikiem!
Są krótkie przerwy, gdy ulewa przechodzi w mżawkę, ale o wygrzewaniu się na suchej trawie to raczej szansy nie ma Odpuszczamy więc sobie początkowo planowaną trasę przez Balinkę i Jaworzyński Wierch. Schodzimy w dolinę wsi Więciórka, drogą wiodącą wzdłuż słupów wysokiego napięcia.
Mijamy kolejną sympatyczną kapliczkę.
Ta jest dodatkowo zasiedlona przez ogromne stado aniołków! Szkoda, że o tym nie wiedziałam, bo bym przyniosła jakiegoś aniołka od siebie. Bardzo lubię takie zwyczaje, gdy w jakimś miejscu coś się od siebie zostawia
Tuptamy więc przez Więciórkę. Czasem się trafi drewniany dom, czasem stara tabliczka.
W rejonie występują też ciekawe, otoczakowe fasady. To pewnie z racji bliskości potoków, gdzie można było łatwo pozyskać budulec.
Po drodze mijamy też kilka tartaków.
A woda wybrała swoją drogę… Olewając kanał, który jej ludzie zbudowali. Czerwona kosteczka bardziej jej przypadła do gustu
W centrum Tokarni nie znajdujemy ani otwartego sklepu ani knajpy. Toperz zostaje z plecakami pod okapem jakiegoś nieczynnego jakby targu. Ja ruszam na poszukiwania. Głównie potrzebujemy pozyskać wodę. Uderzam więc na OSP. Co jak co, ale wodę to tutaj chyba powinni mieć? Dostaję nawet taką butelkowaną, ze sklepu. Mój widok (zmokła kura?) jakoś rozczulił strażaków, dopytywali się też czy nie potrzebujemy jedzenia albo suchych ubrań
Obiad gotujemy w wiacie przystankowej. No bo ciągle leje… Widać jednak jakieś przebłyski na horyzoncie, które być może zwiastują koniec chmury?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
No nie, Buba w górach!
Jak już się wybrałaś to pogoda zrobiła psikusa.
Snopki jakieś takie rzadkie i marne, ale są. Coraz rzadziej widać taki klimat żniw.
Czyżby strażacy wzięli Cię za włóczęgę
Jak już się wybrałaś to pogoda zrobiła psikusa.
Snopki jakieś takie rzadkie i marne, ale są. Coraz rzadziej widać taki klimat żniw.
Czyżby strażacy wzięli Cię za włóczęgę
Ostatnio zmieniony 2021-12-10, 14:55 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Już ktoś na forum pokazywał ten dom. Mnie on jeszcze zalatuje takim japońskim polotem
Ostatnio zmieniony 2021-12-10, 19:33 przez Piotrek, łącznie zmieniany 2 razy.
Adrian pisze:No nie, Buba w górach!
Zdarza sie czasem Buba gory też lubi! Z duzym naciskiem na TEŻ
Adrian pisze:Jak już się wybrałaś to pogoda zrobiła psikusa.
Dolewało nam praktycznie codziennie, acz mialo to rowniez ogromne plusy - mniej ludzi na szlakach, bo teraz duzo osob patrzy na prognozy, jeden super nocleg, ktory mielismy tylko i wyłacznie dzieki ciągłym ulewom, no i przecudne widoki z przewalajacymi sie mgłami! Inwersje takie jak zimą czy jesienią a wydawaloby sie, ze w samym srodku lata to sie praktycznie nie zdarza! I to niekoniecznie o 4 rano tylko w srodku dnia
Adrian pisze:Snopki jakieś takie rzadkie i marne, ale są. Coraz rzadziej widać taki klimat żniw.
W naszych rejonach praktycznie sie juz takie w ogole nie zdarzają. Tylko kosteczki albo rulony.
Adrian pisze:Czyżby strażacy wzięli Cię za włóczęgę
Tak to trochę wyglądało! Zwłaszcza jak wspomniał o ubraniach Mogl to potegowac fakt, ze plecak zostal na przystanku a ja przyszlam z reklamowką pelną pustych butelek Typowy "Żyd-wieczny-tułacz" Miło ze chcieli wspomóc!
Sebastian pisze:Buba w górach, ale relacja jakaś taka mało górska.
Ale Tatery na horyzoncie calkiem prawdziwe, nie doklejone w fotoszopie!
Piotrek pisze:Już ktoś na forum pokazywał ten dom. Mnie on jeszcze zalatuje takim japońskim polotem
Dom nie da sie ukryc - w pamiec zapada! Ciekawe jaki pokoik jest w tej srodkowej wiezy. A moze kibelek?
Na poczatku myslelismy ze to jest knajpa, bo tam wczesniej byly tabliczki tak sugerujące. Nawet chcielismy zajrzec zeby zobaczyc jak to cudo wyglada w srodku. Ale z bliska juz raczej wygladalo na prywatny dom.
Ostatnio zmieniony 2021-12-10, 20:44 przez buba, łącznie zmieniany 5 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piotrek pisze:Kojarzy się z większym pensjonatem ale bardzo możliwe, że to dom prywatny. Różne rzeczy ludzie sobie buduja.
A oto i japońska wersja
Obrazek
Jest podobienstwo! Moze wlasciciel sie inspirował takim japonskim stylem?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Na tej kapliczce na Koskowej Matkę Boską dali? Chyba jej tam nie było...
Ano. Matka Boska jak nic! Taka dosyc juz spłowiała, wygladala jakby juz troche wisiala.
Ostatnio zmieniony 2021-12-10, 22:20 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Dalej wchodzimy w las, droga ostro opada w dół. Szeleszczą mokre liście, od czasu do czasu otrząsane wiatrem spuszczają na nas solidny wodospad zgromadzonego deszczu. I nie wiedzieć czemu cały las tutaj wali rozpuszczalnikiem!
Hmm, ja tam podchodziłem, dało troszkę w kość to podejście. Ale wtedy w tym lesie cudnie pachniało grzybami i typowym lasem. Szkoda...choć on jest maleńki. Jednak dolinka ze strumieniem mnie ujęła mocno:
buba pisze:Ta jest dodatkowo zasiedlona przez ogromne stado aniołków!
Powiększyło się:
Witek i ja:Piotrek pisze:Już ktoś na forum pokazywał ten dom.
buba pisze:Póki co zajmują się gazowaniem stacjonarnym, tak żeby było głośno, paliło się sprzęgło, a błoto bryzgało na boki.
Trzeba było ich podpalić
Ostatnio zmieniony 2021-12-10, 22:30 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
laynn pisze:Ale wtedy w tym lesie cudnie pachniało grzybami
Widac to jest jakis las aromatyczny! W roznych momentach wlaczaja rozne zapachy!
Jednak dolinka ze strumieniem mnie ujęła mocno:
U was w sloncu ladniejsza niz w moich szarych wspomnieniach.
Piotrek napisał/a:
Już ktoś na forum pokazywał ten dom.
Witek i ja:
Na twojej fotce to taki nowiuśki - spod igły! Ile to lat temu?
buba napisał/a:
Ta jest dodatkowo zasiedlona przez ogromne stado aniołków!
Powiększyło się:
Jakbym wczesniej wiedziala to by sie powiekszylo jeszcze bardziej!
Trzeba było ich podpalić
E tam! Szkoda zachodu! Niczym nam nie podpadli
Ostatnio zmieniony 2021-12-10, 22:46 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Napełniwszy brzuszki pulpą i zieloną herbatą, suniemy sobie ochoczo przez Tokarnię. Zwłaszcza, że błysnęło słońce! SŁOŃCE! To trzeba uwiecznić na zdjęciu, bo kto wie, czy trafi się jeszcze kiedyś na trasie?
Przy bocznych uliczkach zachowało się jeszcze trochę drewnianych domków, starych schodków, pryzm opału czy fajnych bram.
Domy się kończą, asfalty też.. Szlak wspina się szeroką, kamienistą drogą na zbocza Urbaniej Góry. I tak duża w rejonie ilość kapliczek - zaczyna się jeszcze zagęszczać. Nie no, bez jaj! Tu już jedna stoi na drugiej! Drugie Kapliczkowo jak to spod Bełchatowa - tylko na stromym zboczu?
Jak się potem dowiadujemy, to niecodzienne miejsce zwie się Kalwaria Tokarska. Pierwsza z kapliczek - drewniana Matka Boska, została tu postawiona prawie 40 lat temu. Z czasem kapliczek przybywało i obecnie jest ich około dwudziestu. Autorem rzeźb jest Józef Wrona, miejscowy artysta. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był ówczesny proboszcz z Tokarni. Obaj to w ogóle bardzo kreatywni goście - ponoć przywrócili też w Tokarni starą, zapomnianą tradycję, aby w Niedzielę Palmową wozić rzeźbę Chrystusa na osiołku wokół kościoła
Część drewnianych rzeźb spróchniało lub zgniło przez lata i zostało wymienione na kamienne. Fajne jest, że tutaj każda kapliczka jest inna, a ich kształty są bardzo pomysłowe!
Patron drwali przyucza do zawodu młode pokolenie
Są kapliczki ze źródełkiem.
I pokryte pnączami groty z mini fontanną.
Pierwsza jaką widzimy kapliczka kładkowa! Anioł - strażnik mostu. Pilnuje skubany, nie chce mnie przepuścić. Trudno, zawracam A tak serio - to chyba ma symbolizować Anioła Stróża, który przeprowadza dziecko nad potokiem, żeby nie zrolowało do wody.
Ze sklonowanym kardynałem.
W klimacie słupowo - kolumnowym.
Urokliwe kapliczki na powykręcanych, korzeniastych sosnach.
“Pojemnik” na figurkę wygląda jakby kiedyś był metalową miską!
Ten okaz wygląda jak piramida do mojej kolekcji ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... amidy.html ) , a jest kopcem ku czci polskich chłopów.
Nawet kosa jest na posterunku!
W jedno ze zboczy jest wkomponowana solidna groto - piwniczka.
Wnętrza urządzone są kolorowo i z lekka chaotycznie.
Fajne kafle! Kiedyś podobne widzieliśmy na piecu w jednym z przedwojennych, dolnośląskich domów.
Mają tu nawet wpisownik!
Rumiany Chrystusik z pewnym zdegustowaniem spogląda na świat...
Jest też ponoć okrągłe jeziorko z łodzią na środku - ale tą rzeźbę jakoś przeoczyliśmy.. Albo trzeba było skręcić gdzieś w bok?
Widoczek w stronę Tokarni.
Mijamy też napis: “Cała Kalwaria jest jak ludzkie życie - wędrowaniem. Zachwyt nad pięknem łąk i kwiatów, radość z ciszy i kojącego szumu lasu miesza się z bólem zmęczonych nóg, zadyszką i gęstymi kroplami potu płynącego z czoła”.
Droga powyżej Kalwarii pnie się początkowo miłymi łąkami.
A potem czeka nas mozolne podejście na Golec. Błoto, kamienie, stromizny, zero widoków. Lekko rozpłynięta kartka z segregatora przywalona na szczycie na drzewie. Mokry las, no i to samo w dół.
Dopiero nad kolejną wsią otwierają się widokowe łąki.
Zaczyna znów lać. Mijamy grupkę wesołych grzybiarzy. To niesamowite jak kipi z nich radość, optymizm i zachwyt nad otaczającym światem. Kosze pełne, twarze rumiane. To nic, że leje, to nic, że na dole może zostały jakieś troski. Ten mały wycinek przestrzeni, który ze sobą niosą, wypełniony jest szczęściem i dobrą energią. Fajnie jest takich ludzi spotykać. Gawędzimy dosyć długo, nie zważając na potoki wody szumiące w mgle okolicznych lasów.
Oprócz owych grzybiarzy, innych turystów spotkaliśmy dziś jeszcze 4 sztuki. Dwóch starszych panów z parasolami odzianych w wełniane czapki i dobrane kolorystycznie podkolanówki. Panią w chlupoczących sandałach zbierającą kamienie do kwiecistej chusty. I młodą dziewczynę z głośnomówiącym smartfonem, ktoremu tłumaczyła czemu nie lubi Tatr i już nigdy tam nie pojedzie. "Bo Tatry nie są prawdziwe." Co innego strumienie deszczu na zboczach Zembalowej! Im na bank nikt nie zarzuci odarcia z realizmu!
Gdy zaczynamy znów namakać od stóp do głów - pojawia się ONA. Wiata idealna! Z podestem do spania, stolikiem, ławeczkami, bocznymi ściankami chroniącymi przed wiatrem, zadaszonym miejscem na ognisko. Jest przykładem chyba najbardziej ekonomicznego wykorzystania budulca, aby stworzyć miejsce, które jest funkcjonalne a nie tylko fikuśne.
Szybko zasiedlamy sympatyczne i co najważniejsze suche wnętrza. Rozwieszamy łachy ociekające i te lekko zawilgocone, ale już zaczynające nieco zapodawać aromatem stęchlizny.
Trzeba je uwędzić przy ogniu! Jeden dym skutecznie zabija zapach starej piwnicy! No jeszcze prażące słońce i wiatr, ale zwłaszcza na to pierwsze - to się póki co nie zanosi
Wiatę dzielimy z dwoma solidnymi ptaszorami.
Zaraz mi się przypomina ta sowa, co mnie chciała wczoraj upolować… Kurcze, jak dobrze, że sobie jednak odpuściła!
Nasz hotel może się też poszczycić cudnymi widokami z okien!!
Wirujące mgły nad (i pod) górami. Widać, że to Wyspowy. Każda góra z osobna. Patrze na nie i już na sam widok mam zadyszkę
Niektórzy robią panoramki gór, inni wiat
(ta złośliwa reklamówka nie po raz ostatni zepsuje nam zdjęcie! ona chyba ma zdolność wypełzania z plecaka, spod stołu i wskakiwania w kadr, wtedy gdy nikt się tego nie spodziewa! No więc ileś razy mamy bohatera drugiego planu - choć tutaj to chyba nawet pierwszego.
Gotujemy kaszę, wypijamy ostatnie wino z dzikiego bzu, sprytnie jeszcze w domu przelane do plastiku, a potem czeka nas uczta grzankowa. Zjadamy prawie całe nasze zapasy chleba i sera, więc pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnej wsi będzie jakiś sklep. Inaczej na lokalnym OSP trzeba będzie jednak się zgodzić na zapomogę w postaci paczki żywnościowej
Ognisko udaje się rozpalić głównie dzięki jakimś dobrym duszom, które pod wiatą zgromadziły trochę chrustu. W chwilowych przerwach w w opadach ściagamy z lasu kolejne jego porcje - niech schnie dla następnych. A poza tym do solidnie rozpalonego ognia - już i nawet wilgotne można dokładać. Najwyżej ogień się z lekka buntuje i robi psssssss….
Widoczki zaciągają się coraz bardziej.
Z prawej strony sunie niesamowita chmura! Taka jak szara ściana. Postępuje powoli acz konsekwentnie - jakby ktoś zaciągał kurtynę. A kończy się nie w sposób rozmyty czy zamglony, ale jak ucięcie noża.
A taki widok się rozpościera przed oczami, gdy wracasz z wieczornego kibelka!
Nasze apartamenty!
Ogólnie nie lubię jak na wycieczce za bardzo polewa, ale jest jednak jakiś niezaprzeczalny urok, gdy śpi się w wiacie czy chatce, a deszcz bębni w dach… A ty w cieplutkim śpiworku, z pełnym brzuszkiem i sobie usypiasz wśród zapachu mokrych łąk i dymu, słuchając jednostajnego szumu wody i wiatru… I jeszcze masz tą błogą świadomość, że rano nie musisz suszyć namiotu!
Rano akurat nie pada. Przynajmniej przez chwilę Schodzimy w stronę wsi.
Rzut oka za siebie.
O! deszcz sobie przypomniał o Beskidzie Wyspowym! Chowamy się więc pod drzewem. Nie jesteśmy pierwsi. Już wcześniej przyczaiła się tu kapliczka!
W Lubieniu (Lubniu?) i traktory się chowają przed ulewą...
Krasnale siedzą na nocnikach…
A ten kamienny wodospad cholernie mi przypomina pewne miejsce z dawnych lat… Pewnie mają tu sporo takich?
O takie miejsce! Acz tamto było chyba gdzieś koło Piwnicznej? Rok jak się nie myle 1993.
Nie wiem co zobaczyła św. Anna i jej podopieczna. Ale zżera mnie ciekawość!
Sklep na szczęście jest, więc głodować nie będziemy. Ale wpływa to bardzo niekorzystnie na masę naszych plecaków! A już się tak dobrze szło...
Ech te dzikie szlaki polskich gór...
Acz trzeba przyznać, że architektura drewniana w rejonie ma się dobrze i dbają, aby nawet nowe budowle były utrzymane w stylu
cdn
Przy bocznych uliczkach zachowało się jeszcze trochę drewnianych domków, starych schodków, pryzm opału czy fajnych bram.
Domy się kończą, asfalty też.. Szlak wspina się szeroką, kamienistą drogą na zbocza Urbaniej Góry. I tak duża w rejonie ilość kapliczek - zaczyna się jeszcze zagęszczać. Nie no, bez jaj! Tu już jedna stoi na drugiej! Drugie Kapliczkowo jak to spod Bełchatowa - tylko na stromym zboczu?
Jak się potem dowiadujemy, to niecodzienne miejsce zwie się Kalwaria Tokarska. Pierwsza z kapliczek - drewniana Matka Boska, została tu postawiona prawie 40 lat temu. Z czasem kapliczek przybywało i obecnie jest ich około dwudziestu. Autorem rzeźb jest Józef Wrona, miejscowy artysta. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był ówczesny proboszcz z Tokarni. Obaj to w ogóle bardzo kreatywni goście - ponoć przywrócili też w Tokarni starą, zapomnianą tradycję, aby w Niedzielę Palmową wozić rzeźbę Chrystusa na osiołku wokół kościoła
Część drewnianych rzeźb spróchniało lub zgniło przez lata i zostało wymienione na kamienne. Fajne jest, że tutaj każda kapliczka jest inna, a ich kształty są bardzo pomysłowe!
Patron drwali przyucza do zawodu młode pokolenie
Są kapliczki ze źródełkiem.
I pokryte pnączami groty z mini fontanną.
Pierwsza jaką widzimy kapliczka kładkowa! Anioł - strażnik mostu. Pilnuje skubany, nie chce mnie przepuścić. Trudno, zawracam A tak serio - to chyba ma symbolizować Anioła Stróża, który przeprowadza dziecko nad potokiem, żeby nie zrolowało do wody.
Ze sklonowanym kardynałem.
W klimacie słupowo - kolumnowym.
Urokliwe kapliczki na powykręcanych, korzeniastych sosnach.
“Pojemnik” na figurkę wygląda jakby kiedyś był metalową miską!
Ten okaz wygląda jak piramida do mojej kolekcji ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... amidy.html ) , a jest kopcem ku czci polskich chłopów.
Nawet kosa jest na posterunku!
W jedno ze zboczy jest wkomponowana solidna groto - piwniczka.
Wnętrza urządzone są kolorowo i z lekka chaotycznie.
Fajne kafle! Kiedyś podobne widzieliśmy na piecu w jednym z przedwojennych, dolnośląskich domów.
Mają tu nawet wpisownik!
Rumiany Chrystusik z pewnym zdegustowaniem spogląda na świat...
Jest też ponoć okrągłe jeziorko z łodzią na środku - ale tą rzeźbę jakoś przeoczyliśmy.. Albo trzeba było skręcić gdzieś w bok?
Widoczek w stronę Tokarni.
Mijamy też napis: “Cała Kalwaria jest jak ludzkie życie - wędrowaniem. Zachwyt nad pięknem łąk i kwiatów, radość z ciszy i kojącego szumu lasu miesza się z bólem zmęczonych nóg, zadyszką i gęstymi kroplami potu płynącego z czoła”.
Droga powyżej Kalwarii pnie się początkowo miłymi łąkami.
A potem czeka nas mozolne podejście na Golec. Błoto, kamienie, stromizny, zero widoków. Lekko rozpłynięta kartka z segregatora przywalona na szczycie na drzewie. Mokry las, no i to samo w dół.
Dopiero nad kolejną wsią otwierają się widokowe łąki.
Zaczyna znów lać. Mijamy grupkę wesołych grzybiarzy. To niesamowite jak kipi z nich radość, optymizm i zachwyt nad otaczającym światem. Kosze pełne, twarze rumiane. To nic, że leje, to nic, że na dole może zostały jakieś troski. Ten mały wycinek przestrzeni, który ze sobą niosą, wypełniony jest szczęściem i dobrą energią. Fajnie jest takich ludzi spotykać. Gawędzimy dosyć długo, nie zważając na potoki wody szumiące w mgle okolicznych lasów.
Oprócz owych grzybiarzy, innych turystów spotkaliśmy dziś jeszcze 4 sztuki. Dwóch starszych panów z parasolami odzianych w wełniane czapki i dobrane kolorystycznie podkolanówki. Panią w chlupoczących sandałach zbierającą kamienie do kwiecistej chusty. I młodą dziewczynę z głośnomówiącym smartfonem, ktoremu tłumaczyła czemu nie lubi Tatr i już nigdy tam nie pojedzie. "Bo Tatry nie są prawdziwe." Co innego strumienie deszczu na zboczach Zembalowej! Im na bank nikt nie zarzuci odarcia z realizmu!
Gdy zaczynamy znów namakać od stóp do głów - pojawia się ONA. Wiata idealna! Z podestem do spania, stolikiem, ławeczkami, bocznymi ściankami chroniącymi przed wiatrem, zadaszonym miejscem na ognisko. Jest przykładem chyba najbardziej ekonomicznego wykorzystania budulca, aby stworzyć miejsce, które jest funkcjonalne a nie tylko fikuśne.
Szybko zasiedlamy sympatyczne i co najważniejsze suche wnętrza. Rozwieszamy łachy ociekające i te lekko zawilgocone, ale już zaczynające nieco zapodawać aromatem stęchlizny.
Trzeba je uwędzić przy ogniu! Jeden dym skutecznie zabija zapach starej piwnicy! No jeszcze prażące słońce i wiatr, ale zwłaszcza na to pierwsze - to się póki co nie zanosi
Wiatę dzielimy z dwoma solidnymi ptaszorami.
Zaraz mi się przypomina ta sowa, co mnie chciała wczoraj upolować… Kurcze, jak dobrze, że sobie jednak odpuściła!
Nasz hotel może się też poszczycić cudnymi widokami z okien!!
Wirujące mgły nad (i pod) górami. Widać, że to Wyspowy. Każda góra z osobna. Patrze na nie i już na sam widok mam zadyszkę
Niektórzy robią panoramki gór, inni wiat
(ta złośliwa reklamówka nie po raz ostatni zepsuje nam zdjęcie! ona chyba ma zdolność wypełzania z plecaka, spod stołu i wskakiwania w kadr, wtedy gdy nikt się tego nie spodziewa! No więc ileś razy mamy bohatera drugiego planu - choć tutaj to chyba nawet pierwszego.
Gotujemy kaszę, wypijamy ostatnie wino z dzikiego bzu, sprytnie jeszcze w domu przelane do plastiku, a potem czeka nas uczta grzankowa. Zjadamy prawie całe nasze zapasy chleba i sera, więc pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnej wsi będzie jakiś sklep. Inaczej na lokalnym OSP trzeba będzie jednak się zgodzić na zapomogę w postaci paczki żywnościowej
Ognisko udaje się rozpalić głównie dzięki jakimś dobrym duszom, które pod wiatą zgromadziły trochę chrustu. W chwilowych przerwach w w opadach ściagamy z lasu kolejne jego porcje - niech schnie dla następnych. A poza tym do solidnie rozpalonego ognia - już i nawet wilgotne można dokładać. Najwyżej ogień się z lekka buntuje i robi psssssss….
Widoczki zaciągają się coraz bardziej.
Z prawej strony sunie niesamowita chmura! Taka jak szara ściana. Postępuje powoli acz konsekwentnie - jakby ktoś zaciągał kurtynę. A kończy się nie w sposób rozmyty czy zamglony, ale jak ucięcie noża.
A taki widok się rozpościera przed oczami, gdy wracasz z wieczornego kibelka!
Nasze apartamenty!
Ogólnie nie lubię jak na wycieczce za bardzo polewa, ale jest jednak jakiś niezaprzeczalny urok, gdy śpi się w wiacie czy chatce, a deszcz bębni w dach… A ty w cieplutkim śpiworku, z pełnym brzuszkiem i sobie usypiasz wśród zapachu mokrych łąk i dymu, słuchając jednostajnego szumu wody i wiatru… I jeszcze masz tą błogą świadomość, że rano nie musisz suszyć namiotu!
Rano akurat nie pada. Przynajmniej przez chwilę Schodzimy w stronę wsi.
Rzut oka za siebie.
O! deszcz sobie przypomniał o Beskidzie Wyspowym! Chowamy się więc pod drzewem. Nie jesteśmy pierwsi. Już wcześniej przyczaiła się tu kapliczka!
W Lubieniu (Lubniu?) i traktory się chowają przed ulewą...
Krasnale siedzą na nocnikach…
A ten kamienny wodospad cholernie mi przypomina pewne miejsce z dawnych lat… Pewnie mają tu sporo takich?
O takie miejsce! Acz tamto było chyba gdzieś koło Piwnicznej? Rok jak się nie myle 1993.
Nie wiem co zobaczyła św. Anna i jej podopieczna. Ale zżera mnie ciekawość!
Sklep na szczęście jest, więc głodować nie będziemy. Ale wpływa to bardzo niekorzystnie na masę naszych plecaków! A już się tak dobrze szło...
Ech te dzikie szlaki polskich gór...
Acz trzeba przyznać, że architektura drewniana w rejonie ma się dobrze i dbają, aby nawet nowe budowle były utrzymane w stylu
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Zupełnie inne spojrzenie na Beskid Wyspowy, trochę mi przypomina relacje Pudelka z Niskiego.
Zauważyłem, że nie korzystasz z dobroci turystycznych ciuchów szybkoschnących.
buba pisze:Rozwieszamy łachy ociekające i te lekko zawilgocone, ale już zaczynające nieco zapodawać aromatem stęchlizny.
Zauważyłem, że nie korzystasz z dobroci turystycznych ciuchów szybkoschnących.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości