Skąd te góry? Krótka historia; moja.
Oraz marzenie, by podjechała ciuchcia...i ono się spełniło - mimo tych kilku lat, do dziś mam w głowie ten widok, gdy na dworzec wjeżdża lokomotywa osnuta kłębami dymu.
Kurde, tez jezdzilam pociagami w tamte lata, tez jezdzilam w rodzicami w Beskidy a nie pamietam zadnej ciuchci Byc moze jakas byla, ale nie zostalo nic w pamieci...
ojciec musiał narąbać drzewa by rozpalić w pokoju, by było ciepło
W kazdym pokoju byl piec?
Kupił ją, gdy byłem w drugiej klasie podstawówki, a więc był to rok 1989, jak widać, nie było to bogate auto.
Moj wujek z Krakowa mial syrene. I rodzice opowiadali, ze wszyscy mu zazdroscili, szpanował nią i juz wtedy na nią wyrywal "blachary" Ze syrena byla symbolem bogactwa. Ale moze to bylo troche wczesniej? Musialabym zapytac rodzicow ktory to mogl byc rok.
Tym autem byłem z ojcem i bratem w Zakopanym, gdzie ojciec proponował nam spanie w aucie i z rana wycieczkę po Tatrach, a na nocleg nie zgodziliśmy się
Moi rodzice w 92 roku kupili malucha. I ja zawsze ich namawialam, zebysmy w nim spali. Choc raz! Ale nigdy sie nie zgodzili Zresztą potem w ładzie tez nie..
Z tych twoich roznych opisow w tej relacji to wychodzi, ze twoj ojciec to byl mega fajny gosc! A z tej drugiej relacji wspominkowej wychodzilo wrecz przeciwnie....
Auto buło z 1969 roku, niestety mała awaria, przez którą nakrętka wpadła do prądnicy, spowodowała, że auto trzeba było, kilka lat później sprzedać (trzeba było wyjąć silnik, co było dość kosztowne...).
Teraz to by sie za niego majatek dostalo!
bo w tamtych czasach jeździło się na oponach całorocznych
Teraz tez sa opony caloroczne.
i tu jedna miła sytuacja, udało nam się złapać w środku lasu Uaza na stopa. Czyżby to słynne licho nas wtedy dorwało?
Jesli jest takie licho, ktore podrzuca w lesie uazy na stopa - to ja je chce poznac!
Ostatnio zmieniony 2021-11-26, 13:24 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Myślę, że nikt z naszego pokolenia nie tęskni do fotografii analogowej,
Ja tęsknie do jednego jej aspektu. Tego, ze wtedy ludzie chcieli sie fotografowac. Jak był wyjazd, impreza, to wszyscy sie pchali do zdjec, pozowali, to byl zaszczyt ze kolega chce miec ciebie na zdjeciu. Czesto nawet przypadkowo poznane osoby gdzies na trasie czy w pociagu nie mialy problemu z tym, ze zostają uwiecznione, wrecz sie tym cieszyły. Jak potem sie ogladalo wspolnie ze znajomymi zdjecia z wyjazdu (ja nalezalam to tych wariatow co na weekendowy wypad do chatki zabierali 5 rolek) to jesli kogos z ekipy bylo mało na zdjeciach to mial wrecz żal, ze moze go nie lubimy. Nieraz ludzie sami prosili aby im zrobic zdjecie w jakiejs sytuacji albo sfotografowac sie wspolnie na pamiatkę i potem im wyslac. A teraz? Wspolne zdjecie na pamiatke przestalo byc wartoscią. Wszyscy uciekają przed zdjeciami i chronią swój wizerunek. Zrob zdjecie na imprezie czy obcemu to cie kijem pogoni albo psem poszczuje.
Jesli wiec chodzi o robienie zdjęc krajobrazow, przyrody czy dokladną dokumentację zabytkow - to teraz jest w fotografii o niebo lepiej. I taniej. Ale jesli chodzi o zdjecia ludzi - to nie ma co zbierac.
Zresztą bardzo dobrze to widac po relacjach. Obecnie pojawiają sie glownie zdjecia pocztowkowe. Nie ma praktycznie zdjec jak ekipy przygotowuja jedzenie na trasie, jak ukladają sie do snu, jak wspolnie imprezuja i robią glupie miny. Fotografia stala sie bardziej artystyczna i profesjonalna, ale odarta z czegos osobistego i tego co swiadczy o niepowtarzalnosci tego a nie innego wyjazdu. Moim zdaniem brak kliszy w tym nie przeszkadza, ale jak widac cos sie zmienilo i cos fajnego w fotografii umarło...
Ostatnio zmieniony 2021-11-26, 13:40 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:W kazdym pokoju byl piec?
Nie mam pojęcia. Zresztą, to co pamiętam, to przyszliśmy jak już było ciemno. Ojciec mnie nastraszył wilkami, stąd może to tak pamiętam, bo w nocy mi się śniło, że mnie one napadały, może dlatego mam tak silne wspomnienie.
buba pisze:Ze syrena byla symbolem bogactwa.
To było tak, że rzeczywiście część osób, kolegów w szkole zazdrościło, że mamy auto. Ale zdecydowana większość już miała duże fiaty, maluchy, no a jak ktoś miał poloneza (kolega z ławki miał, ale jego rodzice mieli kiosk czy sklep, więc on np jako jeden z nielicznych miał buty oryginalne adidasy, spodnie levisy i tak dalej), a do tego zdarzały się golfy czy inne zachodnie auta, więc kupno tej syreny, to niestety nie była oznaka bogactwa. Ojciec pracował jako kierowca (wtedy) WPK czyli autobusów miejskich (stąd moja rozpoznawalność autobusów, który z jakiej zajezdni był), więc np musiał dojechać rano, do pracy, zanim coś jechało (no bo on zaczynał pierwsze kursy rozkładowe). Tzn był nocny, pracowniczy autobus, ale weź jedź o 3, by potem godzinę czekać na swój wyjazd.
buba pisze:malucha. I ja zawsze ich namawialam, zebysmy w nim spali.
Spałem. Gdy miałem 18 lat, kolega, o rok młodszy, w tygodniu odebrał prawko, w niedzielę kupił malucha, a w środę/czwartek pojechaliśmy do Złotego Potoku, by jego kuzynkę, podrzucić pod Piotrków Trybunalski. Ona spała ze znajomymi na terenie obozu harcerskiego.
I to jest też niezła historia, bo kolegi siostra była tą główną harcerką, miała urodziny, więc coś poimprezowali. A my...poszliśmy w tango konkretne. Wina marki wina poszły w ruch. Efekt, chodzenie na czworakach pomiędzy namiotami itd. No i ja z kumplem spaliśmy w tym maluchu a on stał przed bramą obozową, przy której stała straż. Po wejściu do auta, po kilku minutach kolega się pyta - będziesz rzygał, ja na to, tak, otwarł mi drzwi i ja przez nie...za chwilę on to samo.
Rano po wyjściu, mina tych harcerzy na straży bezcenna.
W ten dzień jacyś turyści przyszli i rozbili namiot. Na drugi dzień, gdy my już pojechaliśmy, oni sobie po piwie kupili a ta władza obozowa, jak nie wpadnie, jaki krzyk, że ich wyrzucą, że zaraz mają wylać to piwo. A oni, że promili w tych puszkach, to nic prawie nie ma, w porównaniu, do wczoraj, do powietrza pomiędzy tymi "naszymi namiotami" niestety po urodzinach było, więc nic nie wskórali.
Kolega miał malucha eleganta, z plastikowymi zagłówkami. Jezu, jak mnie łeb napierdalał po tej nocy...
Choć może to po popijawie?
buba pisze:twoj ojciec to byl mega fajny gosc!
Bo mam dwa wspomnienia go.
Do ok 12-13 mojego roku życia był to fajny tata. Potem...ciągłe awantury itd. Ja w liceum z nim już nie rozmawiałem. Rozumiecie? Mijaliśmy się w domu i nic, ani cześć, ani dzień dobry.
Ale o to nie temat na forum.
buba pisze:Teraz tez sa opony caloroczne.
Wiem. Dlatego, skoro ja często jeżdżę w góry, mam dwa komplety kół, lat i zima, bo całoroczne do miasta są ok, ale nie w górach.
Ojciec mnie nastraszył wilkami, stąd może to tak pamiętam, bo w nocy mi się śniło, że mnie one napadały, może dlatego mam tak silne wspomnienie.
My tez straszymy kabaka wilkami I one tez jej sie potem śnią. Troche mam wyrzuty sumienia
buba napisał/a:
Ze syrena byla symbolem bogactwa.
To było tak, że rzeczywiście część osób, kolegów w szkole zazdrościło, że mamy auto. Ale zdecydowana większość już miała duże fiaty, maluchy, no a jak ktoś miał poloneza (kolega z ławki miał, ale jego rodzice mieli kiosk czy sklep, więc on np jako jeden z nielicznych miał buty oryginalne adidasy, spodnie levisy i tak dalej), a do tego zdarzały się golfy czy inne zachodnie auta, więc kupno tej syreny, to niestety nie była oznaka bogactwa. Ojciec pracował jako kierowca (wtedy) WPK czyli autobusów miejskich (stąd moja rozpoznawalność autobusów, który z jakiej zajezdni był), więc np musiał dojechać rano, do pracy, zanim coś jechało (no bo on zaczynał pierwsz
Faktycznie, troche sie pomylilam. Dzwonilam do mamy zapytac o tego wujka i jego syrene - i to byly lata 70 te, gdzies 75-76 rok jak ja kupil. Wiec widac te kilkanascie lat robily duza roznice w motoryzacji.
Kolega miał malucha eleganta, z plastikowymi zagłówkami. Jezu, jak mnie łeb napierdalał po tej nocy...
Tak sobie tłumacz ze to od zagłówków!
Bo mam dwa wspomnienia go.
Do ok 12-13 mojego roku życia był to fajny tata. Potem...ciągłe awantury itd. Ja w liceum z nim już nie rozmawiałem. Rozumiecie? Mijaliśmy się w domu i nic, ani cześć, ani dzień dobry.
Smutne bardzo, ze ludzie sie potrafia tak bardzo zmienic
Wiem. Dlatego, skoro ja często jeżdżę w góry, mam dwa komplety kół, lat i zima, bo całoroczne do miasta są ok, ale nie w górach.
My mamy caloroczne bo nie mamy gdzie trzymac drugiego kompletu opon. No i powiem ci ze w skodzie te caloroczne dawaly rade i w gorskich warunkach nawet, a w busie niestety sie ślizgają. Acz stawialismy ze to raczej wina samochodu - ze ciezki, ze tylny napęd (busio ślizga sie nawet na mokrej trawie). Ciekawe czy typowo zimowe opony by cos pomogly. No ale zimą rzadko gdzies jezdzimy a śniegu to w o ogole staramy sie unikac jak ognia
Ostatnio zmieniony 2021-11-26, 13:50 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Troche mam wyrzuty sumienia
Ja parę lat temu młodą straszyłem, że po podłodze pływają rekiny, bądź krokodyle. Ale było pisku jak uciekała na sofę
A w kuchnie mamy stół ustawiony tak, że są trzy krzesła z boku dłuższego, a jedno z krótszego - tyłem do przedpokoju. Młoda na tym ostatnim, szczególnie rano i na kolacji nie siądzie bo plecami by była do niego
Choć rok temu już miała obejrzaną całą serię o Harrym Potterze - teraz ją czytamy, a dwa dni temu obejrzała Park Jurajski. O dziwo wieczorem nie było scen, a czasem nie chce iść do ciemnego przedpokoju
buba pisze:to byly lata 70 te, gdzies 75-76
Wtedy samo auto, to było coś.
buba pisze:Acz stawialismy ze to raczej wina samochodu - ze ciezki, ze tylny napęd
To na pewno sprawa auta. Jak ma napęd na tył, to dlatego, że jest lekko na budzie. I ta Lada, s w szczególności duży fiat, w lekkim piachu, śniegu - to się notorycznie zakopywały. Ojciec woził, nie wiem czy worki z piaskiem, czy coś innego, było lepiej. Do dużego fiata kiedyś kupił na tył opony zimowe, ale takie jeszcze z agresywnym bieżnikiem i pamiętam jak chciał na ośnieżonej i ubitej drodze zawrócić w miejscu. Niestety opony zbyt się nawierzchnie trzymały i musiał zawracać tradycyjnie
Nie wiedziałam, że Wilczy Jar tak nazywają. Chyba że to interpretacja Twojego wujka?
laynn pisze:Jako nastolatek, nienawidziłem tych wycieczek , stąd opis na moim blogu, że byłem ciągnięty w góry, ale dobrze, że rodzice średnio o to dbali bo dziś z wielkim sentymentem wspominam te czasy. Tym bardziej, że od wejścia w dorosłość z ojcem nie utrzymuje kontaktu, ale mam dwa wspomnienia o nim, jedno to wymyślające świetne wycieczki, czy też np na plaży zabawa w potwora, co postronne osoby z wielkim zdziwieniem obserwowali, ale to było do pewnego czasu...potem dobrych już niewiele pozostało.
A widzisz, nie widać tego we wpisie, że to jednak slodko-gorzkie wspomnienia...
Post przenoszę, z tematu:
wracajac-do-dawnych-lat-vt4093,120.htm
Na odpowiedź, Adriana i pytanie buby:
Stara ekipa. Już chyba pracowałem...w każdym razie jechaliśmy już trzeci raz do góralki Hanki (pani jak w piosence Piersi, O Hela, o Hela). Pojechaliśmy w trzech chłopaków, kilka dziewczyn. Oczywiście do plecaka wódka robiona swojsko ze spirytusu.
Piątek popołudnie już się ściemnia, to chyba była jesień. Katowicach jesteśmy kilka minut przed przyjazdem pociągu. Na peronie tłumy pociąg podjeżdża, ludzie się zaczynają tratować, żeby wejść do wagonu, my z wielkimi plecakami, w nich poza wódką, chleb, konserwy i ogólnie wałówa na cały weekend. Załamani, bo nie damy rady usiąść w jednym wagonie. Krzyśka mama pracowała w PKP, więc on za bilety płacił 5% normalnej ceny, stąd bardzo często po kraju jeździł pociągami, mówi: wsiądę przez okno w środku wagonu, podacie mi bagaże, ja zajmę przedział i na samym końcu wy wsiądziecie. My eee robisz se jaja. A on otwiera okno, wskoczył i jak powiedział, tak zrobił. Ludzie stoją na korytarzu, a my sobie na luzie wchodzimy do przedziału
Mamy gitarę, zaczynamy śpiewać. Oczywiście wódka się leje. Przychodzi konduktor, facet młody i przystojny, do tego jakby nie było w mundurze , zwraca nam uwagę, że nie wolno pić alkoholu, ale po chwili zagadany przez dziewczyny już się z nami śmieje i więcej się o wódkę nie czepia. Czepiają się za to ludzie z drugiego przedziału, no bo im śpiewanie kawałków Dżemu nie pasuje.
My ich zlewamy, wyśmiewamy ich, ale rzeczywiście śpiewamy ciszej. Zdjęcie przedstawia moment, gdy śpiewamy chyba Nóż Illusiona, zresztą czapka noszona na styl Illusion, a na bluzie koleżanka mi wyhaftowała, czy tam wyszyła czerwoną nicią DŻEM
Zbliżamy się Węgierskiej Górki. Kolega otwiera drzwi wagonu, gdy jeszcze pociąg nie wyhamował, a ja przeciążony plecakiem, skaczę. Oczywiście prędkość nie duża, ale na plecach spory ciężar, w głowie trochę procentów, efekt - zdarte spodnie na kolanie i oskarżanie Krzyśka, że mnie popchnął, na co Krzysiek aż na peronie się ze śmiechu przewrócił.
Okazuje się, że PeKaeS do Żabnicy jedzie za ok 2,5 godziny, wszyscy chcą iść do baru, my z Krzyśkiem chcemy iść piechotą - jest już ciemno.
Dziewczyny z Grzechem idą do knajpy, my ruszamy drogą. Po drodze Krzysiek wyciąga marynowane maślaki na przekąskę. W połowie Żabnicy przy drodze zaczynają się zaspy ze śniegu. Docieramy zmęczeni do Żabnicy Skałka. W wiacie przystankowej kładziemy się na ławkach i mnie się zasypia...budzą nas dziewczyny wysiadające z Autosana, o są chłopaki - wołają.
No to teraz czeka nas podejście do pani Heli, tzn Hanki. Po drodze stajemy i w świetle latarek, przepijamy z gwinta wódkę, dla kilku dziewczyn to wydarzenie przełomowe - pierwszy raz piją wódkę w ten sposób. Śmiechu jest nie miara. Po ciemku w końcu docieramy na kwaterę.
Pokoje są na piętrze, na parterze mieszkają gospodarze, a w piwnicy jest sala, dziś by ją nazwaną salą kominkową, dla nas najważniejsze, że jest magnetofon, są stoły. Do późnych godzin nocnych tańczymy, pijemy przy kawałkach jak Unforgiven Metallici czy Boba Kobiety nie płaczą...
Rano pani Hanka bardzo mocno krzyczy. Na szczęście poza niemożliwością spania, nic poza tym nie wyrządziliśmy. Tzn nie zarzygaliśmy sali, nic nie wyrzuciliśmy itd. O czym się na drugi dzień przekonujemy, bo przychodzi do nas gospodarz. Widzi, że na stole stoi flaszka. Widzimy to, więc proponujemy, czy nie chcę się napić. Chcę. Dostaje wódkę, dziękuje za szkło i pociąga z gwinta, po cym cmoka, uu dobra. Opowiada, jak to tydzień wcześniej przyjechali studenci. A studenci to biedni ludzie, więc aby się upić wymyślili patent, że w garze zagotowali jabole, dolali flaszkę czy dwie wódki i tyłki nad parujący gar wystawiali.
Efekt, cały pokój zarzygany z rana, a oni jedne na drugim śpią...bez zbereźnych myśli. Po prostu padli z nadmiaru alkoholu
Zanim się spostrzegliśmy flaszki nie ma. Kolejną mamy na widoku ale połówkę, kolejne głęboko schowaliśmy, aby nas nie opił....
Schodzimy też do Alaski, tam gramy bodajże w bilarda, lotki. Gdy wychodzimy lokalsi, którym nasze dziewczyny się podobają, podbijają do Grześka i mówią, że ja jednego z nich uderzyłem. Grzesiek parska śmiechem i odpowiada, że to niemożliwe, bo ja jestem pacyfistą...po czym zostawia kolesi ze szczękami do ziemi i wychodzi pokładając się ze śmiechu...
Na kwaterach, wieczorem się psuje atmosfera. Grzechu przyjechał z Violką, mega ładną dziewczyną, a obok siedzi, obecna już żona i się wkurza, bo jej od dawna się podobał. Robią się kółka, Krzysiek chce z rana jechać do domu, bo jacyś znajomi z kraju go wzywają...zawijam się do pokoju obok i idę spać. Pokój jest zasłonięty kocem, bo ma nieszczelne okna. Rano Grzesiek zagląda (to wygląda tak - odchyla się koc, głowa Grześka zagląda, po czym się cofa i słyszę - nie śpi). Po chwili koc się odchyla i zagląda...ręka z flaszką, po czym Grzesiek się śmieje wchodzi i we dwóch obalamy na śniadanie flaszkę narzekając na baby
Ps. Historia jest prawdziwa.
Ciekawe?
wracajac-do-dawnych-lat-vt4093,120.htm
Na odpowiedź, Adriana i pytanie buby:
Adrian pisze:Opis był taki, ale pewnie Wiktor dopowie szczegóły
Stara ekipa. Już chyba pracowałem...w każdym razie jechaliśmy już trzeci raz do góralki Hanki (pani jak w piosence Piersi, O Hela, o Hela). Pojechaliśmy w trzech chłopaków, kilka dziewczyn. Oczywiście do plecaka wódka robiona swojsko ze spirytusu.
Piątek popołudnie już się ściemnia, to chyba była jesień. Katowicach jesteśmy kilka minut przed przyjazdem pociągu. Na peronie tłumy pociąg podjeżdża, ludzie się zaczynają tratować, żeby wejść do wagonu, my z wielkimi plecakami, w nich poza wódką, chleb, konserwy i ogólnie wałówa na cały weekend. Załamani, bo nie damy rady usiąść w jednym wagonie. Krzyśka mama pracowała w PKP, więc on za bilety płacił 5% normalnej ceny, stąd bardzo często po kraju jeździł pociągami, mówi: wsiądę przez okno w środku wagonu, podacie mi bagaże, ja zajmę przedział i na samym końcu wy wsiądziecie. My eee robisz se jaja. A on otwiera okno, wskoczył i jak powiedział, tak zrobił. Ludzie stoją na korytarzu, a my sobie na luzie wchodzimy do przedziału
Mamy gitarę, zaczynamy śpiewać. Oczywiście wódka się leje. Przychodzi konduktor, facet młody i przystojny, do tego jakby nie było w mundurze , zwraca nam uwagę, że nie wolno pić alkoholu, ale po chwili zagadany przez dziewczyny już się z nami śmieje i więcej się o wódkę nie czepia. Czepiają się za to ludzie z drugiego przedziału, no bo im śpiewanie kawałków Dżemu nie pasuje.
My ich zlewamy, wyśmiewamy ich, ale rzeczywiście śpiewamy ciszej. Zdjęcie przedstawia moment, gdy śpiewamy chyba Nóż Illusiona, zresztą czapka noszona na styl Illusion, a na bluzie koleżanka mi wyhaftowała, czy tam wyszyła czerwoną nicią DŻEM
Zbliżamy się Węgierskiej Górki. Kolega otwiera drzwi wagonu, gdy jeszcze pociąg nie wyhamował, a ja przeciążony plecakiem, skaczę. Oczywiście prędkość nie duża, ale na plecach spory ciężar, w głowie trochę procentów, efekt - zdarte spodnie na kolanie i oskarżanie Krzyśka, że mnie popchnął, na co Krzysiek aż na peronie się ze śmiechu przewrócił.
Okazuje się, że PeKaeS do Żabnicy jedzie za ok 2,5 godziny, wszyscy chcą iść do baru, my z Krzyśkiem chcemy iść piechotą - jest już ciemno.
Dziewczyny z Grzechem idą do knajpy, my ruszamy drogą. Po drodze Krzysiek wyciąga marynowane maślaki na przekąskę. W połowie Żabnicy przy drodze zaczynają się zaspy ze śniegu. Docieramy zmęczeni do Żabnicy Skałka. W wiacie przystankowej kładziemy się na ławkach i mnie się zasypia...budzą nas dziewczyny wysiadające z Autosana, o są chłopaki - wołają.
No to teraz czeka nas podejście do pani Heli, tzn Hanki. Po drodze stajemy i w świetle latarek, przepijamy z gwinta wódkę, dla kilku dziewczyn to wydarzenie przełomowe - pierwszy raz piją wódkę w ten sposób. Śmiechu jest nie miara. Po ciemku w końcu docieramy na kwaterę.
Pokoje są na piętrze, na parterze mieszkają gospodarze, a w piwnicy jest sala, dziś by ją nazwaną salą kominkową, dla nas najważniejsze, że jest magnetofon, są stoły. Do późnych godzin nocnych tańczymy, pijemy przy kawałkach jak Unforgiven Metallici czy Boba Kobiety nie płaczą...
Rano pani Hanka bardzo mocno krzyczy. Na szczęście poza niemożliwością spania, nic poza tym nie wyrządziliśmy. Tzn nie zarzygaliśmy sali, nic nie wyrzuciliśmy itd. O czym się na drugi dzień przekonujemy, bo przychodzi do nas gospodarz. Widzi, że na stole stoi flaszka. Widzimy to, więc proponujemy, czy nie chcę się napić. Chcę. Dostaje wódkę, dziękuje za szkło i pociąga z gwinta, po cym cmoka, uu dobra. Opowiada, jak to tydzień wcześniej przyjechali studenci. A studenci to biedni ludzie, więc aby się upić wymyślili patent, że w garze zagotowali jabole, dolali flaszkę czy dwie wódki i tyłki nad parujący gar wystawiali.
Efekt, cały pokój zarzygany z rana, a oni jedne na drugim śpią...bez zbereźnych myśli. Po prostu padli z nadmiaru alkoholu
Zanim się spostrzegliśmy flaszki nie ma. Kolejną mamy na widoku ale połówkę, kolejne głęboko schowaliśmy, aby nas nie opił....
Schodzimy też do Alaski, tam gramy bodajże w bilarda, lotki. Gdy wychodzimy lokalsi, którym nasze dziewczyny się podobają, podbijają do Grześka i mówią, że ja jednego z nich uderzyłem. Grzesiek parska śmiechem i odpowiada, że to niemożliwe, bo ja jestem pacyfistą...po czym zostawia kolesi ze szczękami do ziemi i wychodzi pokładając się ze śmiechu...
Na kwaterach, wieczorem się psuje atmosfera. Grzechu przyjechał z Violką, mega ładną dziewczyną, a obok siedzi, obecna już żona i się wkurza, bo jej od dawna się podobał. Robią się kółka, Krzysiek chce z rana jechać do domu, bo jacyś znajomi z kraju go wzywają...zawijam się do pokoju obok i idę spać. Pokój jest zasłonięty kocem, bo ma nieszczelne okna. Rano Grzesiek zagląda (to wygląda tak - odchyla się koc, głowa Grześka zagląda, po czym się cofa i słyszę - nie śpi). Po chwili koc się odchyla i zagląda...ręka z flaszką, po czym Grzesiek się śmieje wchodzi i we dwóch obalamy na śniadanie flaszkę narzekając na baby
Ps. Historia jest prawdziwa.
buba pisze:że ze zdjeciem ktore laynn wrzucil se w awatara musi sie wiązać jakas mega ciekawa historia!
Ciekawe?
Mamy gitarę, zaczynamy śpiewać. Oczywiście wódka się leje. Przychodzi konduktor, facet młody i przystojny, do tego jakby nie było w mundurze , zwraca nam uwagę, że nie wolno pić alkoholu, ale po chwili zagadany przez dziewczyny już się z nami śmieje i więcej się o wódkę nie czepia. Czepiają się za to ludzie z drugiego przedziału, no bo im śpiewanie kawałków Dżemu nie pasuje.
Szkoda zesmy sie gdzies w pociagach nie spotkali w tamte czasy! Bo lubilismy chyba taki sam styl podrozowania! (no moze poza tańczeniem
Ktory to byl rok?
Zbliżamy się Węgierskiej Górki. Kolega otwiera drzwi wagonu, gdy jeszcze pociąg nie wyhamował, a ja przeciążony plecakiem, skaczę. Oczywiście prędkość nie duża, ale na plecach spory ciężar, w głowie trochę procentów, efekt - zdarte spodnie na kolanie i oskarżanie Krzyśka, że mnie popchnął, na co Krzysiek aż na peronie się ze śmiechu przewrócił.
A skakales na tą strone co peron czy na tą drugą? Bo w tych starych pociagach czasem szlo otworzyc te drugie drzwi, ktore nieraz wychodzily na las. I tam byly wieksze, bardziej mieciutkie zaspy!
A studenci to biedni ludzie, więc aby się upić wymyślili patent, że w garze zagotowali jabole, dolali flaszkę czy dwie wódki i tyłki nad parujący gar wystawiali
O matko! a to myslalam ze tylko w akademiku geografii w Sosnowcu trafiali sie tacy agenci, zeby wlewać do miednicy flaszkę i w to siadac gołym zadem. Bo ponoc wlasnie mocniej kopalo i wychodzilo taniej.
A kiedy indziej w chatce w gorach koles opowiadał, ze trzeba w wódce moczyc łokcie. Akurat z łokciami sprobowalam, ale ni cholery nie dzialalo
Ciekawe?
No ba! Super! Widac to bylo po tej fotce! W tych oczach, minie i bambetlach rozwlóczonych wokol jest zaklęta przygoda!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:no moze poza tańczeniem
Ej pogowanie, skakanie i tańczenie w kółku drąc japę, np No! No! Women No Cry! nie robiliście?
buba pisze:Ktory to byl rok?
2000?01? jakoś tak. Chyba 2001.
buba pisze:skakales na tą strone co peron czy na tą drugą?
Akurat Krzysiek otworzył dobre. Lądowanie na peronie się odbyło. Bez telemarka. Ale nie wleciałem na ławkę, czy w słup, więc całkiem dobre to lądowanie.
Pierwszy raz wyjazd do P. Hanki wspominałem w tym wspomnieniu. Schodząc rzucaliśmy się śnieżkami, kolega taką mocną kulkę zbił, że siniaka koleżance na głowie zrobił. Więc to był koniec zabawy.
Drugi raz, to były loty na peron, wódka z gwinta w lesie i jaja z lokalsami.
Trzeci raz pojechałem z dziewczyną stopem. Kolega z dziewczynami pojechali pociągiem, a ja, stary wyga stopowy (luty 2002, a więc przed podróżą na praktyki), mówię jedziemy stopem. Dojechaliśmy do WG, z okien Magnuma widzieliśmy znajomych w pizzeri obok pętli autobusowej.
Na wyjeździe pieniędzy nie rozchulaliśmy, więc padła decyzja o powrocie pociągiem. Przynajmniej nie trzeba było z rana się urywać. Dojechaliśmy do Katowic i pod Supersamem na Piotra Skargi, dziewczyna wyciąga taki duży portfel żeby kupić bilet w automacie, była już, ja wiem, 19ta? Na przystanku kilka osób. Idzie dwóch typów w zielonych flekach, łyse łby. Jeden złapał za ten jej portfel, więc mu tą rękę odrzuciłem. Kątem oka widzę, że goście się naradzają, a raczej drugi typ podburza tego pierwszego. Podeszli do mnie. Nawiązała się ciekawa wymiana zdań.
On. Masz coś do mnie.
Ja. Nie, to ty coś masz.
On. Nie, nie mam.
Ja. To spierdalaj.
On. Walnął mnie w podbródek.
Ja. Uderzyłem go w klatę, bo zdążył odskoczyć. Ja na plecach harcerski plecak, bundeswera rozpięta, długi (jakieś 2m) szalik wisi z dwóch stron szui do pasa, na ramieniu zenit. Walnąłem nim na szybę od sklepu. Odskoczył, odwracam się, bo dostałem kopa w plecak od drugiego typa. No to fight, ręce jak bokser i w tym momencie jakaś kobieta zaczyna się drzeć, Biją, biją niewinnegooooo!! Jej mąż podleciał i tego słabszego odepchnął, a inny temu co mnie kopnął z boku tak zapierdolił w ryja, że koleś z pół minuty dochodził do siebie. Ten pierwszy, odepchnięty, widząc, że jest nas trzech, że ludzie się patrzą i tamta kobieta krzyczy, złapał go i odciągną, choć tamten jak doszedł do siebie, to startował do nas. Dobry był, pewnie bym oberwał.
Na rogu od strony dworca PKP stoi reszta mojej ekipy ze szczękami do ziemi, laska stoi jak słup soli przy automacie. Wszyscy w szoku.
Oni czekają na inny autobus, który pojedzie przez ich dzielnicę DG, za kwadrans ma podjechać, ja mówię, że wsiadam, bo nie zamierzam czekać, aż kolesie wrócą w kilku i będzie ostro.
W autobusie patrzę, siedzą Ci faceci, więc wstałem i obu podziękowałem.
Głowa boleć zaczęła
U laski, brat, ech że nie pojechałem to kit, ale że mnie w Katowicach nie było...
Tak mniej więcej wyglądałem:
A Grzesiek nie rzucał słów na wiatr, więc w sumie żałuje, że go nie było
Dlatego długo opowiadałem, że stop jest bezpieczniejszy od PKP
Drugi raz, to były loty na peron, wódka z gwinta w lesie i jaja z lokalsami.
Trzeci raz pojechałem z dziewczyną stopem. Kolega z dziewczynami pojechali pociągiem, a ja, stary wyga stopowy (luty 2002, a więc przed podróżą na praktyki), mówię jedziemy stopem. Dojechaliśmy do WG, z okien Magnuma widzieliśmy znajomych w pizzeri obok pętli autobusowej.
Na wyjeździe pieniędzy nie rozchulaliśmy, więc padła decyzja o powrocie pociągiem. Przynajmniej nie trzeba było z rana się urywać. Dojechaliśmy do Katowic i pod Supersamem na Piotra Skargi, dziewczyna wyciąga taki duży portfel żeby kupić bilet w automacie, była już, ja wiem, 19ta? Na przystanku kilka osób. Idzie dwóch typów w zielonych flekach, łyse łby. Jeden złapał za ten jej portfel, więc mu tą rękę odrzuciłem. Kątem oka widzę, że goście się naradzają, a raczej drugi typ podburza tego pierwszego. Podeszli do mnie. Nawiązała się ciekawa wymiana zdań.
On. Masz coś do mnie.
Ja. Nie, to ty coś masz.
On. Nie, nie mam.
Ja. To spierdalaj.
On. Walnął mnie w podbródek.
Ja. Uderzyłem go w klatę, bo zdążył odskoczyć. Ja na plecach harcerski plecak, bundeswera rozpięta, długi (jakieś 2m) szalik wisi z dwóch stron szui do pasa, na ramieniu zenit. Walnąłem nim na szybę od sklepu. Odskoczył, odwracam się, bo dostałem kopa w plecak od drugiego typa. No to fight, ręce jak bokser i w tym momencie jakaś kobieta zaczyna się drzeć, Biją, biją niewinnegooooo!! Jej mąż podleciał i tego słabszego odepchnął, a inny temu co mnie kopnął z boku tak zapierdolił w ryja, że koleś z pół minuty dochodził do siebie. Ten pierwszy, odepchnięty, widząc, że jest nas trzech, że ludzie się patrzą i tamta kobieta krzyczy, złapał go i odciągną, choć tamten jak doszedł do siebie, to startował do nas. Dobry był, pewnie bym oberwał.
Na rogu od strony dworca PKP stoi reszta mojej ekipy ze szczękami do ziemi, laska stoi jak słup soli przy automacie. Wszyscy w szoku.
Oni czekają na inny autobus, który pojedzie przez ich dzielnicę DG, za kwadrans ma podjechać, ja mówię, że wsiadam, bo nie zamierzam czekać, aż kolesie wrócą w kilku i będzie ostro.
W autobusie patrzę, siedzą Ci faceci, więc wstałem i obu podziękowałem.
Głowa boleć zaczęła
U laski, brat, ech że nie pojechałem to kit, ale że mnie w Katowicach nie było...
Tak mniej więcej wyglądałem:
A Grzesiek nie rzucał słów na wiatr, więc w sumie żałuje, że go nie było
Dlatego długo opowiadałem, że stop jest bezpieczniejszy od PKP
laynn pisze:Ej pogowanie, skakanie i tańczenie w kółku drąc japę
A to takie to tak! Bo takiego tanczenia dyskotekowo - studniowkowo - weselnego to szczerze nienawidze! Acz do pogowania mialam pewien uraz, od kiedy na festynie w Ustrzykach Dolnych jak grało KSU dostałam glanem w twarz. Od tego czasu jak widzialam ze sie cos takiego kroi to od razu spierdzielalam gdzie pieprz rosnie
laynn pisze:2000?01? jakoś tak. Chyba 2001.
A to ja pozniej zaczelam jezdzic w te nasze Beskidy. Dopiero na studiach na wiosne czyli 2002 rok. Bo wczesniej nie mialam na codzien takich znajomych coby chcieli jechac w gory na weekend, a samej było mi tak łyso... Teraz z perspektywy czasu widze ze to byla głupota, jeden przejazd pociagiem czy wizyta w chatce studenckiej i juz by znajomi byli
Ale nie wleciałem na ławkę, czy w słup, więc całkiem dobre to lądowanie.
No tak. To mogloby byc przykre doswiadczenie...
Ostatnio zmieniony 2021-12-07, 22:28 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Akurat moja paczka była rockowa. Więc disco leciało rzadko, raczej dla kogoś. Jakiś Pearl Jam, Gunssesi, ballady Metallici, coś z Limp Bizkit czy tego drugiego, a Linkin Park.
Choć raz kolega puścił na imprezie jakąś kastę swojego ojca z jakimś disco polo, coś o Spiryt, spiryt to mój dom czy jakoś tak, to wszyscy byli w szoku. A to dla jaj było
Co do pogowania, to najlepsze było, o dziwo na Artrosis pod sceną. Aż nam Magda wokalistka biła brawo, ale jak ktoś upadł, to go podnosiliśmy. A innym razem, pod zamkiem Ogrodzieniec, przed pokazem sztucznych ogni (raz byłem), grali
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=J9jlbLstHok&ab_channel=Abberline10[/youtube]
i myśmy zaczęli robić kółko, lekkie pogo i pod koniec, to z 30 osób pogowało, się inni nagle zlecieli i w nasze koło
Kolega grał w jakiejś kapeli. Zagrali Hej Joe i ja jako jedyny wyskoczyłem z pogo
Choć raz kolega puścił na imprezie jakąś kastę swojego ojca z jakimś disco polo, coś o Spiryt, spiryt to mój dom czy jakoś tak, to wszyscy byli w szoku. A to dla jaj było
Co do pogowania, to najlepsze było, o dziwo na Artrosis pod sceną. Aż nam Magda wokalistka biła brawo, ale jak ktoś upadł, to go podnosiliśmy. A innym razem, pod zamkiem Ogrodzieniec, przed pokazem sztucznych ogni (raz byłem), grali
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=J9jlbLstHok&ab_channel=Abberline10[/youtube]
i myśmy zaczęli robić kółko, lekkie pogo i pod koniec, to z 30 osób pogowało, się inni nagle zlecieli i w nasze koło
Kolega grał w jakiejś kapeli. Zagrali Hej Joe i ja jako jedyny wyskoczyłem z pogo
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 25 gości